yo — cm
about
003
Im dłużej mieszkał w Australii, tym bardziej wydawało mu się, że tutaj czas płynie jakoś inaczej. Dni były wyjątkowo ciepłe i długie, choć aktualnie panoszyła się jesień, która nie należała do ulubionych pór roku Orpheliusa. Nie przepadał za nią, gdy mieszkał w Nowym Jorku, choć w tym mieście zaczął doceniać jej nieukryty urok. Mógł narzekać na ludzi, narzekać na świat, który był wyjątkowo niesprawiedliwy, lecz wciąż był artystą. Osobą podatną na piękno kolorów oraz otaczającego świata. Nienawidził ludzi za to, jacy byli, za to jak zatruwali świeże powietrze i niszczyli krajobraz, który błagał o to, by zostać uwieczniony na płótnie. Kolory, które otaczały Orpheliusa były wyjątkowo piękne, nasycone wieloma barwami, które zlewały się w jeden obraz, tworząc za oknem świat, którego tak wiele osób nie potrafiło docenić. On go doceniał, rozumiał, starał się dostrzec coś więcej, poszerzać horyzonty, czy to za pomocą książek, czy zwiedzania.
Dźwięk zapalniczki wypełnił ciszę w pokoju, a niewielki płomień rozświetlił wnętrze dłoni blondyna, gdy pochylając się przy otwartym oknie, przysłonił papierosa trzymanego w zębach, by ochronić go przed wiatrem. Na zewnątrz było ciepło, choć dzięki otwartemu oknu i chłodnemu wietrzykowi przyjemnie muskającego skórę chłopaka, temperatura nie była aż tak odczuwalna.
Odchylił się do tyłu, opierając tył głowy o ścianę i zsunął nogę z parapetu na podłogę. Wypuścił kłębek szarego dymu przez okno, delektując się każdym zaciągnięciem, jakby miało być ostatnim. Tytoń pachniał i smakował słodką, delikatną wanilią. Dopiero niedawno odkrył ten tytoń o rozkosznie brzmiącej nazwie gold amsterdam, który kolorem opakowania faktycznie przypominał złoto. Orphelius nie miał pewności, czy ten faktycznie pochodził z Amsterdamu, czy była to tylko chwytliwa nazwa mającą przyciągnąć uwagę. Nieważne. Smakował doskonale, więcej od papierosów nie wymagał. Od zwykłych, paczkowanych które kupował w kiosku robiło mu się niedobrze, dodatkowo zapach był na tyle nieprzyjemny, że prędzej rzuciłby palenie, niż zaczął palić kilka papierosów dziennie — dlatego nauczył się, jak samemu kręcić fajki, dzięki temu wydawał mniej pieniędzy, a smakowo bardziej podchodziły mu te, które sam wytwarzał.
Zmarszczył brwi, odwracając głowę od okna w kierunku drzwi od pokoju. Przez chwilę wydawało mu się, że słyszał dźwięk naciskania na klamkę, lecz po chwili wszystko ucichło. Zainteresował się tym, dlatego leniwie zsunął się z parapetu i wyszedł ze swojego pokoju. Przeczesał palcami złote włosy, trzymając papierosa pomiędzy wargami i przekręcił zamek, otwierając tym samym drzwi.
Zmarszczył pytająco brwi, gdy dostrzegł drobną brunetkę, która ewidentnie próbowała dostać się do mieszkania.
— Kim Ty do cholery jesteś, że tak się tutaj dobijasz? Dziadka nie ma w domu, babci też nie, więc... — Rzucił oschle w kierunku dziewczyny, nie kryjąc swojej irytacji tym, że swoją obecnością zakłóciła ciszę. — Możesz sobie iść. — Dokończył, cofając się do wnętrza mieszkania. Przymknął drzwi przed nosem dziewczyny, dając jej dobitnie znać, że nikt jej nie zapraszał. Rzuciły mu się w oczy zdjęcia małej, ciemnowłosej dziewczynki, których było mnóstwo w tym domu, lecz nie od razu skojarzył, że to ta sama osoba. Domyślił się, gdy spojrzał na jedno ze zdjęć stojących na komodzie, a później przypomniał sobie twarz dziewczyny. Nic z tym jednak nie zrobił, dochodząc do wniosku, że nie zamierza się z nią użerać. Nie zamierzał również proponować jej herbatki i dotrzymywać towarzystwa, gdy ta będzie czekać do przyjazdu dziadków.

Asteria Swallow
Studentka ASP — Paryż
22 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Zapalimy blanta i pójdziemy na melanż
Ciągle najebani się bujamy po afterach
Nie chcę cię na później, chcę ciebie na teraz
Stawiam, że już jutro nie będzie po nas co zbierać
002
Dostanie się na Carnelian Land bez auta było dość ciężkie. Dlatego była niesamowicie wdzięczna Jordanowi, że podrzucił ją pod sam dom. Pierwszym co rzuciło jej się w oczy była huśtawka zamontowana na werandzie. To na niej siadała z babcią ciepłymi wieczorami i rozmawiały o życiu. Przejechała spokojnym wzrokiem po budynku roztaczającym się przed nim, czując jak szybciej bije jej serce. Dopiero teraz uświadomiła sobie jak bardzo tęskniła za domem, za dziadkami… Za Lorne Bay. Szybko weszła na teren posesji i pokonała drogę prowadzącą do drzwi. Nie powiedziała dziadkom ani słowa o powrocie, chciała zrobić im niespodziankę. Zapukała więc czekając, aż zapewne babcia otworzy jej drzwi. Jednak to, kto stanął w drzwiach JEJ rodzinnego domu, wywołało niemały szok. Postać wysokiego chłopaka, spowodowała że serce na chwilę zatrzymało się a w głowie pojawiły się miliony czarnych scenariuszy. Dziadka nie ma w domu, babci też, słysząc te słowa odetchnęła. Po chwili jednak zmarszczyła brwi w niezrozumieniu ale nie zdążyła się odezwać bo wyjątkowo niekulturalny brunet zamknął jej drzwi przed nosem. Zdziwiona spojrzała na drewnianą płytę przed swoją twarzą, obrzucając w myślach nieprzyjemnymi epitetami tego… Kim on w ogóle był i dlaczego mówił o babci i dziadku… BABCIA I DZIADEK. Zaczęła filtrować w głowie swoją rodzinie, ale nie przypominała sobie by miała takiego kuzyna. W tym czasie wyjęła klucz z pod donicy, który tam był chyba od zawsze i weszła do mieszkania dosyć głośno zamykając za sobą drzwi. Od razu uderzył w nią charakterystyczny zapach, przez który może i by się rozpłakała… Gdyby nie była wkurzona i zdezorientowana. Zostawiła walizki w drzwiach i ruszyła korytarzem do kuchni, mijając po drodzę rodzinne fotografię. Wchodząc do pomieszczenia, pierwszym co rzuciło jej się w oczy to Raban, stary owczarek podhalański, którego razem z Kazem znaleźli nad wodą, kiedy miała 14 lat. Spał smacznie nieprzejęty niczym. Potem natomiast spojrzała na chłopaka, który zdecydowanie nie pasował do jej domowego obrazka.
- Kim Ty kurwa jesteś. I co tu robisz? - Odezwała się niemiło. Ale on również był dla niej chwilę temu nie miły, więc dlaczego ona miała być tą dobrą? Oparła dłonie na blacie stołu, pochylając się lekko do przodu a kilka kosmyków wypadło jej z niedbałego koka, który po locie już chyba nawet nie był kokiem…

Orphelius Maeve
powitalny kokos
Asta
yo — cm
about
Huśtawka przyciągała uwagę — właściwie było to jedno z jego ulubionych miejsc na tej farmie. Zdążył polubić tę huśtawkę skrytą w cieniu drzew na której czytał książkę. Denerwował go ten spokój bijący z terenu wokół. Jazgot, hałas i miejski chór silników był mu do tej pory bliski. Zamiast szeptu samochodów, rano słyszał rżenie koni wyprowadzanych przez dziadka na pastwisko. Lubił na nie patrzeć. Z okna pokoju, który był przez niego wynajmowany, miał doskonały widok na pastwiska. Mógł podziwiać te majestatyczne stworzenia. Najbardziej do gustu przypadł mu czarny ogier, na pierwszy rzut oka było widać, że ma swój charakter. Blondynowi podobał się wyniosły chód konia, gdy poruszał się po pastwisku — po jego zachowaniu oraz innych koni, Orphelius wnioskował, że po pierwsze był najmłodszy, a po drugie reszta koni traktowała go z szacunkiem, mężczyzna mógłby powiedzieć, że robił za przywódcę tego niewielkiego stadka. Prawa natury były niesamowite, ustalanie hierarchii wśród zwierząt, również.
Ludzie uwielbiali prawić kłamstwa i morały na temat równości, co było wbrew matce naturze. Przyroda sama ustalała hierarchię wśród zwierząt, z ludźmi było podobnie — byli ci lepsi i ci gorsi, choć Maeve wyniósł się z własnego domu na rzecz zbadania obcego kontynentu, cieszył się, że nigdy nie był tym gorszym sortem. Miał łatwiejszy start w życie — mimo tego, że było naznaczone krwawym szlakiem.
Po zamknięciu drzwi, zajął jedno z wolnych krzeseł przy stole, przeglądając telefon. Wiedział, że zbycie dziewczyny nie będzie proste, byłoby zbyt pięknie, a kogo jak kogo, ale jego los lubił od czasu do czasu kopnąć w dupę. Tak, jak kopał go teraz, stawiają mu na drodze ciemnowłosą ślicznotkę. Drzwi zamknął na klucz, nie pomyślał jednak o zapasowych kluczach, które leżały pod wycieraczką. On nie pomyślał, ona — owszem. Kurwa. Pomyślał, podnosząc spojrzenie znad ekranu telefonu, by skierować niebieskie oczy w kierunku drzwi wejściowych, przez które zaraz wparowała brunetka z dwoma walizkami. Widząc, jak podchodzi do stolika, westchnął cicho i przejechał niestarannie palcami po złotych włosach, poprawiając opadającą na czoło grzywkę.
Posłał jej znudzone spojrzenie, uśmiechając się do dziewczyny zuchwale.
— Gościem — Odparł krótko, wymijająco.
— Babcia byłaby wkurzona, gdyby usłyszała Twój pretensjonalny ton. Gdzie ta australijska gościnność o której mówi ta starsza pani, huh? — Zapytał, przekręcając głowę w prawo, zastępując arogancki uśmiech tym diabelsko czarującym, przyciągającym uwagę ludzi — zwłaszcza kobiet.
Zerknął w kierunku starego psiska leżącego spokojnie na podłodze. Pies nie miał problemu z zaakceptowaniem obecności Orpheliusa — ten powiedziałby nawet, że od razu przywitał go w wyjątkowo miły sposób. Zwierzęta potrafiły wyczuć dobrych ludzi, a skoro pies go akceptował, wbrew pozorom, nie mógłby aż tak zły... Choć trzeba wziąć pod uwagę wiek psa. Był już staruszkiem, pewne zmysły mogły mu po prostu szwankować.
— Niesamowity pies, musiał być piękny, gdy był młodszy — Rzucił luźną uwagą, podłapując spojrzenie dziewczyny, które ta skierowała na psa.
— Musisz być wykończona po podróży, może zaparzyć Ci kawy? — Zapytał dość sarkastycznie, posyłając dziewczynie spojrzenie informujące o tym, że nie zamierzał parzyć jej żadnej kawy.

Asteria Swallow
Studentka ASP — Paryż
22 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Zapalimy blanta i pójdziemy na melanż
Ciągle najebani się bujamy po afterach
Nie chcę cię na później, chcę ciebie na teraz
Stawiam, że już jutro nie będzie po nas co zbierać
Dziadek kupił konie krótko po tym, jak przeszedł na emeryturę. Szukał dla siebie zajęcia, a posiadanie jednego czy dwóch koni wydawało się dla niego spełnieniem marzeń. Sama jednak nie wiedziała w którym momencie z 2 ogierów, zrobiło się ich 5. A potem doszły jeszcze dwie klaczę. Konie były dla dziadka równie ważne co rodzina i dużo czasu spędzał w stajni, wciągając również w to swoje wnuki. Dzięki temu Asteria nauczyła się jeździć konno.
Życiu na wsi w zasadzie zawdzięcza wiele. W Paryżu długo zajęło jej przyzwyczajenie się do miasta. Tam życie było szybsze, głośniejsze. Ludzie ciągle się spieszyli, był hałas i gwar. Tęskniła więc na wiejskim spokojem. Za szumem liści na drzewach, śpiewem ptaków i rżeniem koni o poranku. Za życiem, które toczyło się w spokojnym tempie przesuwania się słońca po niebie i nocami naznaczonymi jasnym blaskiem księżyca i miliardem gwiazd na niebie.
Czy ona miała łatwo w życiu? Ciężko było jej odpowiedzieć na to pytanie. Dziadkowie i Kaz starali robić się wszystko by jej dzieciństwo było dobre. Jako dziecko rzadko płakała, chyba że zdarła sobie np. kolana czy łokcie na rowerze, bądź rolkach. Rzadko było jej smutno i to wszystko było zasługą rodziny. Była kochana, a dziadkowie zawsze stawiali ją i jej brata na pierwszym miejscu. I to dzięki nim, tak naprawdę spełniła marzenie o studiach w Paryżu.
Ale teraz stała w tej kuchni, czując jak wiele się zmieniło. Jak ona się zmieniła. Ta dziewczyna, która kilka lat temu opuszczała to miejsce już nie miała prawa wrócić. Teraz była ta nowa, pokiereszowana od wewnątrz kobieta która szukała spokoju. A bezczelny blondyn o anielskiej twarzy, raczej nie wyglądał jak spokój.
- Czego babcia nie słyszy, to ją nie boli. - Odparła tekstem, którego lata temu nauczył ją dziadek. Przekręciła oczami na wzmiankę o gościnności. Jasne, może w innych okolicznościach faktycznie spróbowałaby być chociaż trochę miła. Ale ten facet nie wyglądał na takie, który sam odpowiedział by dobrocią na dobroć. - No cóż, wybacz. Trochę mnie w Australii nie było, już zapomniałam o tej gościnności. - Rzuciła po części ironicznie. Chociaż prawda była taka, że Europejczycy byli cholernie samolubni i nie gościnni.
Mimo wszystko, nie mogła się z nim nie zgodzić gdy rzucił uwagę odnośnie owczarka. Kiedy był młody, był niesamowicie imponujący i przyciągał wzrok. Dziadek przywiózł go z jednej z morskich wypraw, kiedy stacjonowali w jakimś porcie w Polsce. Lubiła tą opowieść o zagubionym psiaku, przyjaźni która miała być na całe życie i psie, który był prawdziwym wilkiem morskim.
- Oh, jakiś Ty gościnny. - Mruknęła również z ironią, posyłając mu wymuszony uśmiech. Następnie westchnęła cicho i skierowała się do szafki w której faktycznie znajdowały się kubki. Potrzebowała kawy. Teraz. - W takim razie co tu robisz? - Spytała, już nieco mniej agresywnym tonem, spoglądając na niego kątem oka. No przecież logiczne, że była ciekawa! - Nie wyglądasz na Australijczyka. - Przyznała po chwili, obrzucając go spojrzeniem. W zasadzie to wyglądał jak z jakiejś okładki magazynu, ale przecież tego na głos nie powie.

Orphelius Maeve
powitalny kokos
Asta
yo — cm
about
Znaczenia słowu nadawał wydźwięk oraz sytuacja życiowa. Dla każdego słowa łatwe i trudne miały inne znaczenia. Podróż do Australii dla niego była łatwa, bo zorganizował sobie pieniądze na wyjazd, które pozwoliły mu opuścić Nowy Jork. Lubił ułatwiać sobie życie, więc pieniądze, które ojcu mogły posłużyć na alkohol — chłopak sobie przywłaszczył. Jeśli mężczyzna będzie chciał, ogarnie sobie trochę gotówki, przecież miał znajomości, co to za problem się od kogoś zapożyczyć? Może w końcu znalazłby motywację, żeby wrócić do pracy, bo ostatnie zasoby energii, którą mógł przeznaczyć na pracę fizyczną, przeznaczył na alkohol, co było idiotyczne z jego strony. Miał życzenie spieprzyć sobie życie — zrobił to, szkoda tylko, że kosztem najmłodszego syna z którym nie potrafił sobie w żaden sposób poradzić. Miał na niego tyle samo wpływu co obcy człowiek, którego mijał na ulicy, co było dość przykre patrząc na to, że kilka lat temu mieli naprawdę dobry kontakt. Wszystko musiało się jednak spieprzyć, dlatego z łatwego, życie chłopaka zmieniło się na... Gorsze, choć wciąż nie mógł nazwać go trudnym. Najtrudniejsze w tym wszystkim, było odnalezienie się w nowym miejscu, o reszcie przeciwności, które mogą go spotkać, starał się nie myśleć. Żył z dnia na dzień, nie zważając na przyszłość, która notabene go czekała, tak jak każdego innego.
Uśmiechnął się na uwagę dziewczyny, gdy ta wspomniała o babci. Nietrudno było się z tym nie zgodzić, on przez całe życie korzystał z tego powiedzenia, które często powtarzała mu... Babcia, gdy przynosiła słodycze, a matka tego nie popierała.
— Czego babcia nie widzi to jej nie żal — Przytoczył swoją wersję tego powiedzenia. Najwidoczniej każdy przedstawiał te słowa inaczej, w zależności od sytuacji w której zostały użyte. Właśnie dlatego słowa cięły głębiej niż stal, potrafiły zranić równie mocno i zostawić cholernie głębokie blizny, lepiej widoczne gołym okiem, niż blizny na ciele fizycznym. Łatwo było dostrzec po drugiej osobie, czy kiedyś została zraniona. Smutek dało się od razu dostrzec, wystarczyło zerknąć komuś głęboko w oczy — oczy były odzwierciedleniem tafli wody, odbijały wszystkie emocje, których doświadczyły. — Ty już zapomniałaś, a ja jej nie znam, być może jakoś się dogadamy — Odparł, wzruszając lekceważąco ramionami. Nieszczególnie zależało mu na tym, żeby się dogadać, choć byłoby... Miło, a na pewno przyjemniej dla starszych mieszkańców tego domu. Jeśli dziewczyna faktycznie zamierzała tutaj zostać, będą codziennie się mijać. Korzystać z tej samej kuchni, tej samej łazienki, mijać się na korytarzu i w drzwiach frontowych. Starał się unikać konfliktów, wolał wszystko zignorować i żyć własnym życiem, choć gdy był prowokowany, nie zastanawiał się nad tym, czy warto ulegać emocjom.
Odprowadził ją spojrzeniem, lustrując wzrokiem jej sylwetkę, gdy odwróciła się do niego tyłem w celu odnalezienia kubków w kuchennej szafce. Zgrabna talia, przyciągający uwagę biust, niezbyt szerokie lecz podkreślone biodra i tyłek, który zdecydowanie przyciągał uwagę — zwłaszcza w tych krótkich spodenkach, które podkreślały atuty dziewczyny, no i nogi. Cholernie długie, zgrabne nogi za które normalnie dałby się pokroić, gdyby miał prawo jej dotknąć.
Prychnął cicho pod nosem, zdmuchując z czoła irytującą grzywkę i odwrócił spojrzenie od jej sylwetki, marszcząc z niezadowoleniem brwi. Była ładna, miał dziwną słabość do brunetek, ale czuł, że nie będzie im łatwo się dogadać. Próbował nie patrzeć na nią w ten sposób, bo to nigdy nie ułatwiało sprawy... Nie wspominając już o tym, że przecież... Miał dziewczynę. Dziewczynę, którą zostawił na drugim końcu świata, zabierając jej wcześniej pieniądze. Idealny chłopak do poważnego związku.
— Odpoczywam — Odparł krótko, niechętnie przenosząc spojrzenie na dziewczynę. Trudno było utrzymać wzrok na poziomie jej twarzy i nie zjechać przypadkiem niżej, choć klatka piersiowa unosząca się w rytm oddechu wyglądała fascynująco i podniecająco zarazem. Stop.
— Pochodzę z Kalifornii, jestem tu ze względu na Kaza. Mieliśmy się spotkać, gdy będę mógł przyjechać. Aktualnie jestem na wakacjach — Odparł z typowo amerykańskim akcentem. Skłamał i cholera może miałby jakieś wyrzuty sumienia, gdyby kłamstwo wypowiedziane przez niego nie brzmiało jak najprawdziwsza prawda, w którą sam by uwierzył, gdyby nie wiedział, że jest to kłamstwo.

Asteria Swallow
Studentka ASP — Paryż
22 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Zapalimy blanta i pójdziemy na melanż
Ciągle najebani się bujamy po afterach
Nie chcę cię na później, chcę ciebie na teraz
Stawiam, że już jutro nie będzie po nas co zbierać
Każdy przed czymś uciekał. Każdy człowiek posiadał swoje demony, które próbowały go dopaść. Miały różne postacie, goniły w różny sposób.. Ale zawsze były demonami. Dlatego ludzie pakowali walizki, kupowali bilety i latali nawet na koniec świata, żeby się przed nimi schronić. Uciec.
Choć lot miała długi, sen nie chciał nadejść. A kiedy już odpływała, szybko budziła się przez wizję zakrwawionego ciała. Miała wrażenie jakby ten wypadek przydarzył się wieki temu, a nie zaledwie 3 dni temu. Zmęczony mózg, lekko otumaniony lekami zaczął wypierać to co się wydarzyło, a ona mogła choć na chwilę odetchnąć.
Dom był miejscem bezpiecznym. Miejscem, gdzie demonom wstęp był wzbroniony. Dlatego kiedy przekroczyła jego próg, a znajomy zapach otulił jej ciało poczuła się lepiej. Zmęczenie choć ogromne, na chwilę ustąpiło uldze.
Kuchnia nie zmieniła się ani trochę od jej wyjazdu. Nadal te same meble z białego drewna, te falbaniaste firanki, które babcia uwielbiała i rozpiska zakupów dla dziadka na lodówce. Wszystko dokładnie takie, jakie zostawiła. Tylko ten cholerny chłopak na krześle burzył jej idealny porządek tego miejsca.
Uniosła brwi na stwierdzenie, że może się dogadają. Niechętnie, ale musiała przyznać że chyba innego wyjścia nie mieli. Skoro miał tu mieszkać, a ona nie zamierzała prędko wracać do Paryża byli skazani na chociażby tolerowanie się. Kiwnęła więc głową po chwili, nie komentując tego. Inną sprawą było to, że chłopak był cholernie gorący. Był typem, który Asteria lubiła. To właśnie na takich facetów zwracała szczególną uwagę… Miał ładne rysy twarzy, pełne usta i hipnotyzujące spojrzenie i pewnie w innych okolicznościach w jej głowie pojawiły by się nie do końca grzeczne myśli. Teraz jednak pragnęła tylko kawy. A kiedy postawiony chwilę wcześniej czajnik na gazie zaczął piszczeć, zdjęła go z kuchenki i zalała kawę. Bez dolewania mleka, czy chociażby łyżeczki cukru złapała za kubek i usiadła na przeciwko chłopaka, stawiając kubek na stole.
Na wzmiankę o bracie spięła się i uciekła wzrokiem z twarzy chłopaka, tuszując zmianę zachowania łykiem kawy. Smak kofeiny sprawił, że znów tego dnia poczuła się dobrze..
- Rozumiem. Faktycznie, Lorne Bay to dobre miejsce na wakacje. - Przyznała po chwili, wygodniej opierając się o krzesło i zakładając nogę na nogę. Spojrzała na zegarek, z nadzieją że dziadkowie niedługo wrócą. Nie mogła się doczekać spotkania z nimi i przytulenia ich. Tak cholernie za nimi tęskniła. - W takim razie, skoro już masz tu mieszkać… - Zaczęła, co raczej nie zabrzmiało zbyt sympatycznie ale nie przejmowała się tym. - To chyba wypadałoby znać swoje imiona. Asteria. - Przedstawiła się, jednak nie wyciągnęła do niego dłoni. Wydawało jej się, że ten gest jest zbędny. W końcu nie miała potrzeby go dotykać. Nawet jeśli te jego jasne włosy wyglądały na miękkie…

Orphelius Maeve
powitalny kokos
Asta
yo — cm
about
Przeszłość była jak cień — zawsze podążała za właścicielem, tak zupełnie nie zważając na to, czy jemu się to podobało, czy wręcz przeciwnie. Ucieczka przed przeszłością, była jak ucieczka przed cieniem, dążenie do zapomnienia o tym, co było. Nie miało to na żadnego sensu, cień pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie, choć w przeciwieństwie do przeszłości, pojawiał się w akompaniamencie świetlnej poświaty. Przeszłość uderzała najmocniej wieczorami, gdy człowiek próbował zasnąć i nie potrafił tego zrobić, bo natrętne myśli krążył dookoła głowy, jak upierdliwe komary ciepłymi wieczorami, które nie dały wyjść na zewnątrz. Wyjątkowo irytujące i pozornie niepotrzebne, choć wbrew pozorom pełniące jakąś rolę w ekosystemie, skoro zostały powołane do życia przez matkę naturę.
Jemu również nie widziało się dogadanie z tą dziewczyną. Nie powitał jej w najmilszy sposób, choć dobrze mu się na nią patrzyło. Mógłby ją mieć, jako ozdobę, chociażby po to by na nią patrzeć. Szkoda, że nie była lalką, po prostu dobrze by wyglądała, a nie odzywając się sprawiałaby wiele radości. Nie zdążyli zamienić zbyt wielu słów, choć w głowie Orpheliusa już wykreował się jakiś obraz tej dziewczyny. Zagubiona dziewczyna wracająca z wielkiego świata do małego miasteczka, stęskniona za domem, bo coś w życiu jej nie wyszło. Nie wiedział, ile miała lat, lecz obstawiał, że niewiele mniej niż on. On, tak na dobrą sprawę nie ukończył studiów, nie był absolwentem. Biorąc na celownik tezę, że była w podobnym do niego wieku, również nie ukończyła studiów. Logicznym dla niego było, że spotkało ją pasmo porażek życiowych, skoro porzuciła marzenia o Francji i wróciła do Australii. Podobnie jak on przerwał studia, by przyjechać do Lorne Bay w celu odnalezienia siostry, która chamsko ignorowała jego telefony i nie odpowiadała na wiadomości.
— Nie najgorsze — Wzruszył lekko ramionami. Niewiele miał do powiedzenia w tym temacie, bo co miał mówić? Nie znał tej okolicy, nie znał miasta, poznał tylko grono osób, które były mniej więcej w jego wieku. Właściwie, zapoznał się z nimi dzięki Kazowi, który idealnie się nim zajął, gdy tylko przyjechał do Lorne Bay. Pokazał mu ciekawe miejsca, poznał z nie najgorszymi osobami, wprowadził w jakiś sposób w ten dziwny, pełen niejasności, zupełnie obcy dla niego świat. Wiedział również o relacjach, które Asteria miała ze swoim bratem.
Spędzali mnóstwo czasu na rozmowach, mieli go wystarczająco dużo, by się ze sobą poznać. Przyjaźnili się, można by rzec, że nie mieli zbyt wielu tajemnic. Nie wiedzieć czemu, Phel podświadomie czuł, że mógł być z tym chłopakiem absolutnie szczery.
— Orphelius — Przedstawił się krótko, posyłając dziewczynie uśmiech wyrwany z okładki vogue'a. Miał wprawę w byciu miłym, potrafił świetnie udawać. — Zawsze pijesz kawę bez cukru i mleka, czy zapomniałaś dodać? — Zainteresował się, zsuwając spojrzenie z twarzy dziewczyny, na kubek który dzierżyła w dłoniach. Nic mu do tego, lecz wyglądała raczej na taką, która lubiła cukier — i to nie dlatego, bo była gruba. Po prostu, mnóstwo kobiet lubiło słodycze.
Podumał chwilę nad jej imieniem. — Asteria, jak ciało niebieskie — Zauważył. Lubił imiona, które brzmiały ładnie i dość nietypowo. Zrobiło mu się jednak nieco dziwnie, gdy doszedł do wniosku, że brzmi niemalże identycznie jak imię jego siostry. Astoria. Odbiło się echem w jego głowie, choć postarał się zachować pozory. Pozornie wszystko było w porządku, w końcu wcale nie interesowało go to, co robi jego siostra, dlaczego go zostawiła i jak jej się żyje tutaj w Australii. Miała wyjechać tylko na wakacje, lecz szczerze w to powątpiewał.

Asteria Swallow
Studentka ASP — Paryż
22 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Zapalimy blanta i pójdziemy na melanż
Ciągle najebani się bujamy po afterach
Nie chcę cię na później, chcę ciebie na teraz
Stawiam, że już jutro nie będzie po nas co zbierać
Dorosły człowiek składał się z przeszłości. Z chwil i przeżyć, które go budowały, kształtowały. Z momentów w których uczył się o sobie najwięcej. Ale przeszłość często przybierała postać największego koszmaru, od którego człowiek starał się uciec. Ale od przeszłości nie da się uciec, nie da się schować. Chociażby w najdalszym zakątku świata dopadnie Cię niespodziewanie.
Najważniejszą lekcję, którą wyniosła z mieszkania we Francji było to, by ostrożnie podchodzić do nowych osób. Może gdyby nauczyłaby się tego szybciej, jeszcze tutaj w Lorne, uchroniłoby ją to przed koszmarami wybudzającymi z każdego snu. Dlatego teraz sceptycznie przyglądała się blondynowi przed sobą. Był nowy. Nie stąd. Od razu biła od niego wielkomiasteczkowość i chociaż Asteria była ostatnią osobą, która oceniałaby czyjeś pochodzenie, po prostu wiedziała że chłopak dopiero próbuje odnaleźć się w małym Lorne Bay. Poza tym był wyjątkowym bucem, a przynajmniej takie wywarł na niej pierwsze wrażenie.
Pokiwała głową. Nie widziała sensu na kontynuowanie rozmowy. Dla niej Lorne było domem. Miejscem, w którym przyszła na świat i w którym się wychowała. Znała chyba każdy jego zakątek, każdą boczną drogę i możliwy skrót. I choć często przewijali się tu turyści, którzy wpadali by odpocząć od zgiełku i cieszyć się australijskim słońcem, ona sama nie widziała tu dogodnego miejsca na wakacje.
Orphelius powtórzyła w myślach i kącik jej ust uniósł się do góry. W pierwszym semestrze na zajęciach z literatury przerabiali mitologię i oczywiście nie zabrakło wzmianki o Orfeuszu i jego lutni. - Niecodziennie imię. - Skomentowała uśmiechając się lekko i upiła łyk kawy, która przyjemnie zapiekła w gardło. Na jego pytanie sama spojrzała na swoją kawę, a potem z powrotem na Orpheliusa. - Zawsze taką pije. Nie lubię psuć sobie smaku kawy. - Wyjaśniła. Czarną kawę nauczyła się pić jeszcze w liceum, gdzie automat nie miał funkcji kawy z mlekiem. Od tamtej pory nie wyobrażała sobie, żeby dolewać do niej mleko.
Pokiwała głową na jego stwierdzenie o jej imieniu. Z początku, gdy była jeszcze małą dziewczynką nie lubiła go. Uważała, że jest takie inne, dziwne a koleżanki śmiały się z niej, że ma imię z kosmosu. Dopiero w wieku 10 lat zrozumiała dzięki babci, że jej imię jest wyjątkowe i zaczęła je akceptować, a z biegiem czasu lubić.
- Mama podobno miała obsesje na punkcie astrologii. - Odparła, mimowolnie zerkając na obraz wiszący na ścianie, przedstawiający konstelację Andromedy. Mama dostała go w prezencie ślubnym od swojego przyjaciela, który był malarzem.


Orphelius Maeve
powitalny kokos
Asta
ODPOWIEDZ