detektyw — lorne bay police station
36 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Got so much to lose, Got so much to prove, God don't let me lose my mind. Trouble on my left, Trouble on my right, I've been facing trouble almost all my life. My sweet love won't you pull me through. Everywhere I look I catch a glimpse of you.
[ 2 ]
Blady, nieszczery uśmiech rozciągnął jego wargi po raz pierwszy, gdy już na wejściu Lea zaskoczyła go tu swoją obecnością. Palce musnęły jej ramię zaledwie przelotnie przy akompaniamencie mdłego Cześć, zwieńczonego nerwowym uniesieniem kącików ust. Kilka zadanych w pośpiechu pytań wypełniło przestrzeń między Leą, Reggiem, jego matką, panią Ryneveld i dwiema kilkuletnimi córkami Pritcharda - Amelią i Emmą.
Nie wyszedł z roli, gdy pani domu wskazała mu miejsce obok Lei - w szybkim rozrachunku wyznaczając je dla jednej pary singlów w towarzystwie.
Z dala od ojca, bo ten niechętnie wchodził w interakcję z najstarszym synem, będąc w wśród znajomych. Nie lubił wchodzić w dyskusję z młodszym Pritchardem, nie lubił jego pracy, pogłosek o jego rozwodzie, nie lubił jego zmarnowanego potencjału, bezczelnego uśmiechu, który wieńczył niemal każdą wypowiedziane zdanie, długiego jęzora który nie znał granic dobrego wychowania. W zasadzie to nie lubił Reggiego. Tego wszystkiego co sobą reprezentował.
Uczucie to było odwzajemnione.
Odizolowanie od głowy rodziny przychodziło z chłodną satysfakcją, bo w wypadku ostrzejszej wymiany zdań Reggie wiedział, że to on miał pozostać górą. Nieskrępowany grą pozorów, w którą bawił się jego ojciec. W odróżnieniu od seniora rodziny Reggie nie udawał kogoś kim nie był, a rozgrywający się tu teatrzyk znosił jedynie przez wzgląd na panią Pritchard. Na to, że od tygodni nie widziała własnych wnuczek, że zdawała się pocieszać iluzją ich szczęśliwej rodziny zebranej w jednym miejscu. Nawet jeśli tak naprawdę z trudem przychodziło im przebywanie razem nawet w zasięgu kilku metrów. Ojciec zapytał z grzeczności co u niego, a on siląc się na równie uprzejme zachowanie - odpowiedział krótko. Z siostrą minął się na zaledwie kilka krótkich chwil, które przyprawiły go o dreszcz irytacji, a z bratem nie rozmawiał wcale. Niemniej jednak nawet po drugim końcu stołu dało się usłyszeć, że temu młodszemu Pritchardowi powodzi się po prostu wyśmienicie. Chociaż ich słowa rozmywały się w szumie rozmów, każde z nich słyszał wyraźnie, nie umykały jego uwadze. Zwieńczone nerwowym wybijaniem rytmu o brzeg kieliszka wypełnionego winem. Ojciec Lei zapytał go o budzącą obawy, rosnącą przestępczość w okolicach (zawsze ktoś o to pytał, z tym samym przejęciem. jakby wpływ gorszej części miasta miał powodzią rozmyć się na idealnie przystrzyżonych trawnikach mieszkańców Pearl Lagune). Po kilku kieliszkach jedna z oddanych przyjaciółek matki zapytała jak powodzi mu się po rozwodzie (z pewnością ciężko) i czy zaczął się już z kimś spotykać, temat jednak szczęśliwie dla Reggiego został pociągnięty przez panią Pritchard, która zapytała o niedoszły rozwód syna Caroline. Kilka, zbyt hojnie polanych szklaneczek whiskey sprawiło, że przyjaciel z kancelarii - Donald postanowił skomentować pracę policji w kontekście prowadzonego rozprawy sądowej, co z kolei sprowokowało Reggiego do niewybrednego komentarza na temat tego jak prawo ugina się pod ciężarem pieniądza wydanego na korporacyjnych prawników, broniących byle śmiecia z wystarczająco głęboką kieszenią, by móc opłacić ich usługi. Kieliszek ojca Reggiego donośnie uderzył o stół, brzmiąc niemal ostrzegawczo. Śmiech jego matki rozpłynął wśród nich prawie że elegancko, gdy znów zgrabnie zmieniła temat, odwróciła uwagę. Była mistrzynią unikania konfliktów.
Zarówno ona jak i Reggie wiedzieli, że ojciec nie powiedział jednak ostatniego słowa. Te miały pozostać wypowiedziane znacznie później, w zaciszu małżeńskiej sypialni, odbijając się tenorem wściekłego głosu ojca po całym ich domu. Od tego uciec nie mogła. Reggie zawsze zastanawiał się dlaczego. Dlaczego po prostu nie odeszła lata temu. Dlaczego wciąż z nim była.
Być może z bardzo podobnego powodu, przez który on wciąż tu był. Z miłości. Z lęku przed samotnością?
Był tu. Nawet jeśli niecierpliwie odliczał każdą sekundę. Już poirytowany, skrępowany, rozdrażniony.
Nawet jeśli nie czuł na sobie wzroku Lei, to czuł jej obecność. Wsłuchiwał się w jej imię wypowiadane raz po raz w próżni mdłych tematów, słuchał jej głosu, próbując wyodrębnić zeń najmniejsze emocje, szczerość myśli lub jej braku zebranych w barwie jej tonu. Doszukiwał się odpowiedzi na pytania, których nie mógł zadać sam. Czuł się jak gówniarz, gdy mimowolnie zaczepiał łokciem o jej ramię, gdy czasami robiła to ona. Rozstrojony przelotnym dotykiem, zapachem jej perfum - tych samych, których używała miesiące temu. Nie potrafił grać - nie tak dobrze jak jego rodzice. Wyprowadzony z równowagi nie myślał wiele. Niezbyt logicznie. Prowadzony jedynie wewnętrznym odruchem zbliżył dłoń do jej dłoni - tej, która spoczywała na stole. Pozwalając, aby te spotkały się na kilka chwil za długo.
Jeśli ktoś zadałby go o to co chciał tym osiągnąć, z pewnością nie uzyskałby jednoznacznej odpowiedzi. Nie było jej. Była jedynie niewykorzystana przestrzeń między ich dwójką i pamięć chwil, które już przeminęły. Powinien pozwolić im odejść. Jej odejść.
Nie zrobił tego jednak, wyczekując chwili gdy zniknęła za drzwiami jadalni.
Odczekał kilka minut, zanim do niej dołączył.
Głosy rozrabiających w salonie dzieciaków zamilkły, gdy zamknął za sobą szklane drzwi.
W końcu cisza.
Spojrzenie szarozielonych tęczówek pierwszy raz dziś sięgnęło jej oczu.
- Portal randkowy, co? - zapytał z uśmiechem, który miał za zadanie rozbić ciężko atmosferę - Caroline twierdzi, że również powinienem spróbować. To nowoczesne - powiedział, siląc się na niezobowiązujący, żartobliwy ton.
Chociaż przecież oboje wiedzieli, że ten uśmiech kontrastował z ciężarem ich ostatniego spotkania.
Było coś irytującego w tym, że on wciąż pozostawał w miejscu, gdy inni ruszyli już dawno naprzód. Reggie pozostawał w przeszłości, zakotwiczony do tego co było.

Lea Ryneveld
powitalny kokos
izka
lekarz chorób zakaźnych — cairns hospital
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Blind, that’s what I am. I never opened my eyes. I never thought to look into people’s hearts, I looked only in their faces.
gra dziewiąta
habits of my heart

Wodziła spojrzeniem za matczynymi ruchami – za wygładzającymi sukienkę w kolorze czystego nieba palcami; za pojawiającym się oraz znikającym uśmiechem, gdy uwaga przenosiła się na kogoś innego; za popijaną nerwowo wodą zamiast zwyczajowego kieliszka białego wina, na który nie wyraziła ochoty. Najwyraźniej nie zamierzała komunikować towarzystwu, że zaprzestała mieszania antydepresantów z alkoholem. Przez moment lustrowała również podtrzymującego rozmowę ojca. Elokwentne słowa wartko opuszczały jego wargi. Nawet będąc zamkniętym w bańce mydlanej posiadał od groma charyzmy, czego zazdrościła mu przez połowę życia.
Nigdy nie uważali się za rodzinę z prawdziwego zdarzenia, niemniej to list opisujący wydarzenia z Afganistanu naprawdę ich poróżnił. Obiady przy wspólnym stole zmieniły się w samotne posiłki, a okazjonalne rozmowy w życzenia urodzinowe, dołączone do przesłanego pocztą bukietu kwiatów. Powoli przestawali zabiegać o sobie nawzajem, aż nie łączyło ich nic więcej niż nazwisko i wspomnienia.
Tym bardziej nie rozumiała, dlaczego ojciec chciał spotkania u Pritchardów. Jego łagodny głos odbijał się echem w słuchawce, a potem towarzyszył jej w myślach przez cały dyżur. Oddzwoniła do niego następnego dnia, wyrażając zgodę na udział w kilkuosobowym zgromadzenia, na którym miało zabraknąć najstarszego syna.
Ujrzawszy Reggiego z dwoma pociechami, pozwoliła twarzy wykrzywić się w zaskoczeniu. Dla niej zarezerwował nerwowe uniesienie kącików ust oraz suche powitanie, które dziwiły znacznie mniej – publicznie zawsze szczędzili sobie uczuciowych gestów i ukradkowych spojrzeń. Teraz dla spokoju ducha musieli wrócić do starych nawyków, kiedy wyłącznie z grzeczności interesowali się swoimi życiami.
Przy stole odzywała się sporadycznie (nie uważała się za ekspertkę od skorumpowanych prawników oraz cudzych rozwodów) nerwowo zmieniając pozycję – przekładała nogę na nogę, odchylała się oraz prostowała na krześle. Trunkiem o szampańskim kolorze zapijała ogromną gulę w gardle, powstałą na skutek obecności Reggiego.
Gdy ich dłonie spotkały się ze sobą, napawała się bliskością. Irracjonalne obawy pozostawały w uśpieniu, dopóki nie spojrzała na niego z niemym pytaniem, zabrawszy rękę. Nie należeli do siebie, o czym musiała pamiętać.
Zapytana o niezobowiązujące randkowanie, bez skrępowania przyznała, że nie spotyka się z nikim, a wolny czas wypełnia pracą. Zachęcona przez wymalowaną na twarzy Lei konsternację, a także poirytowanie, Caroline, w niedługim czasie wydębiła od niej informację o randce z portalu internetowego. Jednak nie doczekała się szczegółów, bowiem podjudzona kobieta wyszła, chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza. Chwilę wcześniej zauważyła błagalny wzrok matki, bacznie obserwującej jej palce wystukujące nerwowy rytm o powierzchnię stołu.
Na tarasie, usadowiona w ogrodowym fotelu pośród wypielęgnowanej zieleni, wreszcie doceniła ciszę. Walczyła z potrzebą zabrania swoich rzeczy i powrotu do domu, odczuwając niewyobrażalne znużenie tym dniem. Leniwie odwróciła się w kierunku otwieranych drzwi, odwzajemniając przeszywające spojrzenie, zanim jej twarzy nie oszpecił brzydki grymas.
- Caroline powinna zająć się swoimi sprawami. Ciągle wciska nos tam, gdzie nie trzeba – głos miała spokojny, gdyż narastająca w niej irytacja znalazła ujście w paru, głębszych wdechach oraz odosobnieniu. Nie żywiła względem wspomnianej żadnych górnolotnych uczuć – była zaledwie utrapieniem. To świadomość, że Reggie rzeczywiście może ustosunkować się do jej propozycji, wywoływała u niej negatywne emocje. Odczuwa zazdrość w najczystszej postaci.
- Naprawdę chcesz rozmawiać ze mną o spotykaniu się z innymi kobietami? To odrobinę okrutne, nie sądzisz? – nie zdobyła się na odwzajemnienie jego uśmiechu ani żartobliwego tonu wypowiedzi. Każde słowo mówiła z przekorą, choć wydawała się niespecjalnie rozbawiona zaistniałą sytuacją.

reggie pritchard
sumienny żółwik
done with mirrors
detektyw — lorne bay police station
36 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Got so much to lose, Got so much to prove, God don't let me lose my mind. Trouble on my left, Trouble on my right, I've been facing trouble almost all my life. My sweet love won't you pull me through. Everywhere I look I catch a glimpse of you.
Jeszcze kilka miesięcy temu tego rodzaju spotkania wywoływały w nim swojego rodzaju elektryzujące napięcie. Gdy w pełnej świadomości muskał palcami kolano ukryte pod bogato zastawionym stołem. Gdy przyłapywał się na tym, że Lea przyciąga jego spojrzenie na stanowczo zbyt długo niż powinna. Gdy bawił się z nią w swobodne rozmowy, starannie pomijając kwestie, które mogłyby ich zdradzić. Było w tym coś niezdrowo pociągającego. Ta świadomość tajemnicy, która należała tylko i wyłącznie do nich, pozostająca poza ciężką, duszącą sferą relacji łączącej ich rodziny. Wszakże właśnie tego pragnęli dla siebie, prawda? Własnej przestrzeni, by samodzielnie zbadać rodzące się między nimi uczucia, emocje jakie w sobie wywoływali. Przestrzeni niezaburzonej osądzająco-krytykanckim spojrzeniem ich rodziców, które mogłyby wpłynąć na to co w zasadzie mieli zbudować oni sami.
Czy może jednak zależało mu na tych sekretach, bo nie chciał dopuścić do siebie prawdy?
Nie spodobałby się Ryneveldom. Nawet jego rodzice by temu nie przyklaskiwali, bo z pewnością wyżej postawiliby przyjaźń z parą lekarzy niźli kolejny kaprys ich najstarszego syna. Nie chciał pozwolić na to, aby pewne kwestie zostały przez nich zwerbalizowane. By zaczęli pytać o życie jakie mógłby zapewnić jej spłukany rozwodnik po przejściach. Pytać o to czy nie martwiła się tym, że mężczyzna, który zdradził może zrobić to ponownie. Pytać o to czy nie wydaje się być po prostu zbyt impulsywny, zbyt problematyczny. I nie chciał też słuchać słów, które dopuszczał do siebie w jedynie w myślach - czy nie był po prostu wypełnieniem po rozstaniu z jej byłym partnerem, czy nie był jedynie lekiem, który miał wspierać radzenie sobie z żałobą.
Nie byli na to gotowi.
Z perspektywy czasu zdawał sobie sprawę nawet z tego, że nie był wtedy gotowy nawet na nią. Był niestabilny. Raz beztroski i uśmiechnięty, gdy po przedłużonej do poranka kolacji robił wątpliwej jakości śniadanie i po prostu zachowywał się jak mężczyzna, którym chciał być. Czasami jednak nie był w stanie nawet na nią patrzeć, gdy wydawała się być tak bardzo zimna, zdystansowana. Odległa. Bywały dni, gdy miał wrażenie że odkrywa przed nim skrywane dotąd warstwy, gdy i on nie obracał wszystkiego w jeden niekończący się żart. Bywały też chwile, gdy czuł drżenie własnego rozemocjonowanego, podniesionego głosu. Poczucie złości nieadekwatne do przewinienia. Nie był zbyt dobrym towarzyszem, gdy był rozdrażniony, a tych złych dni miał wtedy znacznie więcej niż tych dobrych. Nie był gotowy na to, aby wpuścić kogoś do swojego życia, bo nie zakończył poprzedniego rozdziału. Mimowolnie wciąż tkwił w tamtym małżeństwie, mimowolnie popełniał te same błędy, tkwił w tym samym błędnym kole destrukcyjnych dla związku zachowań.
Z tej perspektywy już na starcie skazani byli na porażkę.
Widząc ogrom przegranej nie powinien wracać do nich pamięcią.
Jednak robił to. Przelotem widząc ją w mieście, gdy jej imię czasami padało w rozmowie matki. Czasami nawet bez udziału jej samej, gdy wpatrywał się tępo w sufit i próbował znaleźć siły, by wstać z łóżka. Myślał o wszystkich tych rzeczach, które mógł i chciał zrobić inaczej.
Dziś te same odczucie wypełniło go tak samo jak jej obecność tuż obok niego. Obdarte z niewinnej zabawy. Był świadomy, że tym razem dystans miał pozostać prawdziwym.
Nie potrafił go zachować.
I niemal boleśnie odczuł to, że ona owszem, potrafiła.
Odczuł jej irytację, gdy pytania Caroline stały się zbyt intymne. Dłoń mimowolnie sięgnęła tej jej. Nie wiedząc czemu. Zachęcona wyznaniem, że z nikim się nie spotyka czy może dlatego, że chciał dać nieznaczny upust frustracji - nie było mu łatwo słuchać o tym, że mogłaby się z kimś spotykać, że próbowała i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że i dla niej mówienie o związkach nie było proste.
Lea nie była łatwa. Wiedział o tym od samego początku i chociaż powinien szukać jej kompletnego przeciwieństwa, to właśnie to go w niej pociągało.
Nawet gdy z przyklejonym do ust uśmieszkiem śledził wzrokiem rysy jej twarzy, czuł zagnieżdżoną w środku niepewność jaką w nim wywoływała.
Jego rodzice plotkowali cały czas, podobnie jak i Caroline. - Caroline lubi przeżywać dramaty innych ludzi, żeby odciągnąć swoją uwagę od tych własnych - odrzekł, załamując uśmiech.
Ten starł się w pył w reakcji na jej kolejne słowa.
Spoważniał, opierając się plecami o ścianę. Odpalił papierosa, chcąc odciągnąć od siebie widmo odpowiedzi.
- Wiesz, że żartuję - w jego głosie rozbrzmiała szorstka nuta. Lea wciąż wydawała się odległa, zdystansowana, a on reagował na te wrażenie. Wciąż w pamięci miał to jak odsunęła się od niego. Jakąś częścią siebie chciał od razu przejść do ataku. Wywołać w niej te same negatywne uczucia, które ona obudziła w nim. Irracjonalną złość spowodowaną faktem, że ze stoickim spokojem musiał słuchać tego, że pozostawiła ich za sobą i ruszyła do przodu. Niepewność związaną z tym, że nie wiedział tego czy tak naprawdę pozostawiła ich za sobą czy podobnie jak on - czasami wracała do myśli od nich. Wiedział też, że ta gorycz nie miała się mu do niczego przysłużyć. Że to właśnie było błędne koło, w którym tkwił. Umiał sprawić, by ludzie wokół niego odczuwali podobny gniew, który odczuwał on sam. Sprawiał, że odchodzili, a potem nienawidził ich za to.
Zaciągnął się, pozwalając by toksyczne opary wypełniły płuca, aż w końcu dym opuścił je rozlewając się w powietrzu - Nie, wolałbym też nie słuchać, że ty chciałaś się z kimś spotykać i udawać, że to mnie nie rusza, ale o to jesteśmy - ramiona poruszyły się w niemal obojętnym geście, jakby jego własne ciało walczyło z tym co miał na myśli.

Lea Ryneveld
powitalny kokos
izka
lekarz chorób zakaźnych — cairns hospital
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Blind, that’s what I am. I never opened my eyes. I never thought to look into people’s hearts, I looked only in their faces.
Odkąd ponownie została sama, zaprzestała odliczania ulotnych poranków. Wracała wspomnieniami jedynie do przeczekanych przy zmrużonych powiekach nocy. Nie zasypiała głęboko; inaczej galopowała myślami w stronę żałobnej otchłani, a potem budziła się zaniepokojona na długo przed wschodem słońca. W odpowiedzi opracowała system krótkich drzemek z filiżanką mocnej kawy w pogotowiu.
Chciała powrotu do wieczorów przynoszących wytchnienie i dreszcz przyjemności – do Reggiego powolnie wypełniającego przestrzeń po bracie oraz mężczyźnie, któremu nie umiała oddać serca – słowem po słowie. Spojrzeniem po spojrzeniu. Dotykiem po dotyku. Taka była – osadzała ludzi w rolach, pozwalając im odwrócić uwagę od codziennych problemów, zająć czas oraz umysł, aby nie przejmować się niczym poza teraźniejszością. Z Pritchardem było inaczej – ciekawiła ją przyszłość. Zadawała sobie proste pytanie: czy warto ryzykować złamanym sercem? Owszem. Pragnęli tylko pocieszenia. Nie chodziło o bycie razem w pełnym tego znaczeniu.
Długo walczyła z wyparciem go z pamięci. Jeszcze dłużej o powstrzymanie się przed ponownym zaznaczeniem swojej obecności w jego życiu. Mimo wszystko nie zasługiwał na bycie jej kołem ratunkowym.
Ryneveldowie mało widzieli i niewieloma rzeczami się interesowali. Nie zauważyli pożądliwego spojrzenia córki w kierunku niewłaściwego mężczyzny z ogromnym bagażem emocjonalnym. Zignorowali jej rozbawienie, gdy pozwalał sobie na zuchwałość, a nawet to, że momentami siedzieli za blisko siebie. Niczym mantrę powtarzali, że ma ona predyspozycje do poślubienia kogoś ustawionego. Preferencyjnie lekarza. Lea zaś szukała ekscytacji. Czegoś, co zmierzając ku końcowi pozostawi po sobie niebywałe wrażenie. Miała nadzieję na wielką, nieszczęśliwą miłość, wyrwanie się ze schematów oraz przeżycie szczerych uczuć, odkupionych cierpieniem. Rozstania uważała bowiem za najpiękniejsze.
- Ach, nie wiem, gdzie podziało się moje poczucie humoru – odpowiedziała z przekąsem, demonstracyjnie wywracając oczami. Za skrzyżowanymi na piersiach rękoma ukryła dosięgające ciemnobrązowych oczu zdenerwowanie, które było odpowiedzią na jego szorstki ton. Być może nie ochłonęła wystarczająco, aby odbywali teraz rozmowę o zazdrości.
O randce z portalu internetowego nie miała ochoty rozmawiać. Właściwie wolała nie poruszać tematu spotykania się z innymi. Odkryłaby się tylko ze swoimi obawami oraz pokazała okropne cechy charakteru, nad którymi próbowała pracować. Gdy przestali się widywać obiecali sobie przecież wyrozumiałość.
Nagle spoważniała, a jej twarz nabrała ostrości. Skrzyżowanie ręce, schowane w zagięciach łokci, zaciskała teraz nerwowo na jedwabnej marynarce. Wydała z siebie ciche westchnięcie, jakby przez ten cały czas toczyła ze sobą wewnętrzny bój.
- Chcę normalnego, zdrowego związku. Chcę wreszcie być czyimś priorytetem – zachrypniętemu głosowi Lei brakowało mocy. Przyznała się do swego rodzaju porażki – przyziemnych marzeń, pragnienia zasmakowania spokojnej rutyny. Podniosła się na równe nogi. Z poziomu fotela pozwalała mu patrzeć na siebie z góry, przez co traciła kontrolę nad sytuacją. Podeszła, pojedynczym machnięciem dłoni rozpraszając dym papierosowy - Czekanie na ciebie byłoby bezcelowe – dodała, prawdopodobnie niepotrzebnie. Zawładnęło nią przywiązanie, którego upływający czas nie był w stanie przygasić ani ludzie, ani praca, ani tym bardziej inni mężczyźni. A jednak nie była to miłość, bo kochać raczej nie potrafiła. A i Reggie trudny był do pokochania.

reggie pritchard
sumienny żółwik
done with mirrors
detektyw — lorne bay police station
36 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Got so much to lose, Got so much to prove, God don't let me lose my mind. Trouble on my left, Trouble on my right, I've been facing trouble almost all my life. My sweet love won't you pull me through. Everywhere I look I catch a glimpse of you.
Nigdy nie lubił wieczorów jak te. Rodzinnych spotkań w towarzystwie najbliższych przyjaciół rodziny Pritchardów. Teatralnej, duszącej atmosfery ciężko unoszącej się nad stołem. Lepkich spojrzeń, półprawd wyrażanych nad porcelanową zastawą i niesmaku, który zapijał kolejną dawką winna upitego z krystalicznie lśniącego kieliszka. Sztucznej uprzejmości wymuszonej na potrzeby dobrego samopoczucia matki. Robił to tylko i wyłącznie dla niej. Chociaż czasami zastanawiał się nad tym co kryło się pod maską desperacji, którą niezmiennie nosiła od lat. Czy istniała w niej jakakolwiek świadomość tego jak niewiele szczerości w sobie nosili. Jak wiele kosztowało go to, aby usiąść z ojcem przy jednym stole. Jak wiele nieprzyjemnych wspomnień przywoływał w nim czas spędzony właśnie z nimi.
Nie wiele ciepła kryło się w tych murach, znacznie więcej gorzkich retrospekcji minionych chwil, echa słów wymierzonych w chłopca, niosących w sobie moc by nawiedzać mężczyznę. Nigdy nie zapomniał, nigdy również nie wybaczył. Ruszył własną ścieżką całe lata temu. Tu jednak było jego małym piekłem, gdzie wszystkie koszmary dzieciństwa wciąż pozostawały żywe. Tu w jakiś sposób pozostawał tamtym chłopcem, zanadto rozgoryczonym jak na swój wiek, niosącym na barkach świadomość obrzydzenia jakie czuł do niego własny ojciec. Dziś sam w jakiś sposób czuł obrzydzenie do samego siebie, świadom jak bardzo czasami go przypominał. Jak bardzo nie mógł uciec od jego despotycznej obecności.
Dziś ta rzeczywistość wyblakła, zalęgła się w nim pustka. Dominująca codzienność, wprawiająca w wszechobecne poczucie niekontrolowanego upadku. Topił się w niej, by wyrwany z letargu poddawał się wystarczająco silnym bodźcom, by poczuć cokolwiek.
Dziś tym bodźcem okazała się być obecność Lei. a może jedynie miała otępić gorejący we wnętrzu tępy, wciąż powracający ból - widok Amelii i Emmy swobodnie bawiących się z innymi dziećmi, świadom tego że będąc uczestnikiem tej szopki trwonił ich ograniczony czas. Że miał zaprowadzić je do drzwi gdzie czekała ich matka. Nie miał być bezpośrednim uczestnikiem ich codzienności. Nie był go gdy zasypiały, nie było go gdy budziły się ze snu, szykowały się do szkoły…
W niemrawym świetle zamglonej żółcią żarówki jego tęczówki zdawały się nabrać intensywnie zielonej barwy. Wciąż utkwione w sylwetce naprzeciwko niego. Uważnie obserwujące każdy kolejny ruch od krzyżujących się na piersiach rąk, po podenerwowanie czające się w spojrzeniu onyksowych oczu. - Zostało w środku wraz z robieniem dobrej miny do złej gry? - brew drgnęła nieznacznie. Wydawać się mogło, że mieli za sobą czyste, niemal precyzyjne zerwanie. Odsączone z emocji - nader wszystko rozsądne, przeprowadzone prawie że na zimno przez dwójkę ludzi, którzy mieli po prostu dość. Nie czuł jednak spokoju. Nie czuł, aby cokolwiek się między nimi działo, było naturalne. Nie było nic normalnego w odrealnionych, ugrzecznionych interakcjach. W jakiś sposób nie odczuwał teraz również, że miał dość. A może po prostu było coś patologicznego w jego ciągotach do ciągłego szamotania się w sytuacjach bez wyjścia.
To byłoby łatwe. Po prostu skłamać. Nieszczerze obiecać jej to czego pragnęła w imię osiągnięcia celu. Na poczekaniu zdobyć się na powiedzenie czegoś romantycznego. Sięgnąć po nagrodę. Byłoby to jednak kłamstwem, bo te miejsce nie miało należeć wyłącznie do niej. Było w posiadaniu jego córek. Być może niesprawiedliwie ją oceniał, ale nie sądził by Lea miała to zrozumieć. Że musiała je dzielić z nimi. Że chcąc go, musiała zaakceptować to, że w pakiecie były również one. Że bycie dla niego priorytetem nie miało przyjść po prostu łatwo, bo miał już za sobą dziesięć lat związku, który pozostawił go zniszczonym. I nie miał naprawić się od tak.
Nawet jeśli miał zamiar powiedzieć coś górnolotnego, coś o tym, że właśnie na to zasługuje. Być dla kogoś pierwszą przed wszystkim innym. Nie zdążył jednak. Nie dała mu szansy, by mógł spróbować być lepszym niż w istocie był.
Grymas złości przemknął po jego twarzy, zdeformował przystojne rysy, uwydatniając sieć zebranych wokół oczu zmarszczek. Ubodło go to. Wprost w czułe miejsce. Dziś znacznie bardziej wrażliwe niż zazwyczaj, bo otaczała go przeszłość, w której odgrywał rolę niewystarczającego, tej przegranej sprawy. Zawsze okazywało się bezcelowym by w niego wierzyć. Zwerbalizowane przez nią zabolało mocniej. Może oni również stworzyli swojego rodzaju kłamstwo. Że rozstali się w pokoju. Że odcięli się od siebie ostatecznie. Precyzyjnie. Że nie było między nimi żalu o brak tego czego nie potrafili sobie dać.
Szumiąca w żyłach krew luzowała hamulce. Przejęło go tak bardzo znajome uczucie, że coś obcego przejmuje nad nim kontrolę. - Pieprzenie - wyrzucił z siebie, wciąż zaciskając papierosa między palcem wskazującym, a środkowym - Wydaje ci się, że chcesz czegoś zdrowego, ale doskonale wiesz że nie potrafisz tego stworzyć. Oddałaś się komuś? Poświęciłaś się kiedykolwiek dla kogoś? Jesteś w ogóle w stanie to zrobić? Fantazjujesz o tym jak to by było być dla kogoś najważniejsza, ale wiesz że nie jesteś w stanie dać tego w zamian. Oczekiwanie tego od ciebie jest równie bezcelowe co czekanie na mnie.

Lea Ryneveld
powitalny kokos
izka
lekarz chorób zakaźnych — cairns hospital
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Blind, that’s what I am. I never opened my eyes. I never thought to look into people’s hearts, I looked only in their faces.
Zagęszczoną atmosferę w pomieszczeniu można było pokroić nożem na drobne kawałki. Powietrze wibrowało od nagromadzonych emocji, zmanierowanych wypowiedzi oraz wymuszonych uśmiechów – odzewu na rzucane nonszalancko żarty, z których należało się zaśmiać, aby nikogo nie urazić. W czasie spotkań u Pritchardów wszyscy wydawali się nie być sobą. Było głośno i chaotycznie, jakby nadmierna paplanina stanowiła remedium na roznoszące się wszem niepokój oraz niedomówienia.
Jako dziecko nie dostrzegała tego. Znaczące spojrzenia ojca uznawała za naturalne. Tak samo zachowanie matki, budującej skrupulatnie wyidealizowany image rodziny; dzielącej się ze znajomymi informacjami o wybitnych osiągnięciach w zakresie kariery oraz ogniska domowego. Słuchała z wielkim zainteresowaniem rozmów przy stole, chcąc po mistrzowsku naśladować zachowanie dorosłych. Patrzyła ku nim z charakterystycznym dla kilkulatki uwielbieniem.
Długo nie zrozumiała, że poza domem i czasami wewnątrz niego odgrywają rolę. Nauczyła się sięgać po maski, aby nie pokazać przepaści intelektualnej pomiędzy sobą a bratem. Odgrażała się sarkastycznym poczuciem humoru, jednocześnie ustępując mu charyzmą oraz zdolnościami interpersonalnymi. Nigdy nie spotkała drugiej takiej osoby. W jej oczach był wyjątkowy. Jego energia, oryginalność, odwaga oraz błyskotliwość były zaledwie częścią delikatnego, czarującego człowieka, który porywał za sobą wszystkich napotkanych. Czuła ucisk w sercu, bowiem nie wspominano o nim od czasu śmierci.
Ryneveldowie uważali temat za zamknięty. Samo myślenie o synu doprowadzało matkę Lei do kompulsywnego płaczu, a terapia i tabletki łagodziły tylko część objawów przewlekłej depresji. Prawdopodobnie, gdyby zechcieli mówić o stracie byliby czymś więcej niż złamanymi przez okoliczności ludźmi.
Jeszcze przed rozstaniem z Reggiem wiedziała, że cierpią na ten sam problem – złej komunikacji. Nie rozmawiali ze sobą szczerze ani nie poruszali obaw głęboko ukrytych w ich wnętrzach. Wiedziała o nim oczywiste rzeczy; czasami miała nadzieję rozpracować złożoność jego osobowości, chociażby tendencję – według niej - do palenia ze stresu lub zdenerwowania, nie zawsze nałogu.
- A może wcale go nie miałam? Żarty opowiadam względnie suche – odparła, ignorując spostrzeżenie, jakoby dopiero po wyjściu na dwór przestała udawać. W marnej próbie zaprezentowania nonszalancji wzruszyła ramionami, dalej szczelnie się nimi obejmując. Z daleka wyglądała na kogoś osłaniającego się przed wieczornym chłodem, a nie uginającego się pod naporem przeszywającego spojrzenia. Przez moment nie dostrzegła wagi wypowiedzianych przez siebie słów. Nastawiła się na pokazanie mu, że gna do przodu; że da mu fałszywe przeświadczenia, że znajdzie kogoś lepszego od niego. Czuła tę sztuczność. Ba, brzydziła się podobieństwa do osób żerujących na jego samoocenie.
- W porządku – przymknęła na krótko powieki - Powiedziałam głupotę, za którą teraz się rewanżujesz – reakcja Reggiego poruszyła odpowiednie emocje. Zabrakło rezonu i gotowości do obrony swojego zdania. Pojawiło się zrezygnowanie – Wiesz, nie jestem na ciebie zła za mówienie prawdy. Jestem egoistką, co na dłuższą metę nie ma znaczenia. Wiedzieliśmy, że nam nie wyjdzie. Być może źle się do wszystkiego zabraliśmy… albo te całe "wiązanie się" i "zmienianie" przyjdzie nam łatwiej z kimś innym – egoistka. Przez dwadzieścia dziewięć lat słyszała to wiele razy. Wystarczająco dużo, aby z czystym sumieniem napisać sobie to słowo na czole lub na piersi niczym szkarłatną literę. Nie chciała być utożsamiana tylko z tym. Posiadała znacznie więcej warstw gotowych do odkrycia, choć zważywszy na jej zachowanie niewielu wykazywało się potrzebną cierpliwością.
W każdym razie kompleksowość kontaktów Lei z córkami Reggiego wykraczała poza sztampową niechęć oraz stawianie ultimatów. Były – rzecz jasna – echem jego małżeństwa. Wspomnieniem innej kobiety. Lecz nie miała okazji zadecydować, co do nich czuje. Tak naprawdę do niedawna nie miała żadnych powodów do nawiązania z nimi cieplejszej relacji, zwłaszcza że przeczuwała, że Reggie nie życzyłby sobie tego. Pozostawały zatem takimi głośnymi potworkami, które znała od narodzin, a jednocześnie nie wiedziała o nich nic.

reggie pritchard
sumienny żółwik
done with mirrors
ODPOWIEDZ