komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Doszukiwanie się w swojej osobie niedoskonałości było całkowicie normalne. Wątpienie w siebie także, chociaż Ephraim widział w zdrowym życiu harmonię. Nie zawsze jej przestrzegał i nie zawsze dostrzegał, że należał do tej części populacji, która — mimo iż wyznaczała granice innym — sama tych granic nie przestrzegała. Zdawał sobie z tego sprawę. W większości. Wszak u ludzi w normalnym stanie życia odpowiedzialność za naród nie objawiała się w żaden sposób, tymczasem wpajane kapitanowi od urodzenia powinności sprawiały, że niósł na ramionach ten ciężar. Podobnie zresztą jak myślenie o ogóle w pełnym tego słowa znaczeniu — o bezpieczeństwie, rozwoju. Ktoś musiał się poświęcić, aby wszystko miało swoje miejsce. Aby Australia przespała kolejną spokojną noc. Aby jej obywatele przeżyli kolejny spokojny dzień. Dla kogoś mogło się to wydawać zadaniem nie do wykonania, lecz dla Ephraima tak właśnie wyglądała rzeczywistość. Zdawał sobie sprawę z własnych umiejętności — z faktu, że postawiony na odpowiedniej pozycji, posiadał umiejętności, by nie zawieść oczekiwań. Brał udział w tak wielu konfliktach, operował na tak wielu okrętach, był dowódcą własnego i miał przed sobą jeszcze kolejne cele do osiągnięcia. Wiedział, że był w stanie podołać. Że jego obecność oznaczała bezpieczeństwo swoich podwładnych, ich rodzin, racjonalne decyzje i fakt, że nikt inny nie musiał być na jego miejscu. Że jedna osoba nie musiała być wysyłana na morze. Dla wielu mogło się to wydawać nie do pojęcia, bo przecież nie było wojny. Australia nie była poddawana atakom, lecz ci sami ludzie nie zdawali sobie sprawy z tego, iż ich kraj był związany sojuszami, a pomoc, którą nieśli, wiązała się także z walkami zbrojnymi. Niestety. I chociaż odpowiedzialność za ogół, jaką czuł Burnett, była częścią jego samego, tak samo odpowiedzialność za jednostki.
W jakiś sposób rozmowa o rodzicielstwie — ojcostwie w szczególności — sprawiała, że Ephraim nie czuł się najzwyczajniej w świecie komfortowo. I z jednej strony rozumiał dlaczego, a z drugiej… Wydawało mu się, że samymi swoimi odczuciami uderzał w relacje oraz więzi, jakie posiadał z Teresą. W końcu to był temat, który kiedyś nie powodowałby w nim żadnych przykrości. Ba! Był dumny z tego, że był ojcem i chciał móc wychować jak największą gromadkę. Oczywiście ponad tym wszystkim unosił się realizm, ale zdecydowanie była to sfera życia Ephraima, która była mu wyjątkowo droga. Aktualnie wciąż kochał swoją córkę, być może silniej aniżeli kiedykolwiek wcześniej. Mimo wszystko to wciąż bolało. Przemógł się w tym jednak — w myśleniu o tym. W tej konkretnej sytuacji nie chodziło wszak o niego, a o Laurissę, której chciał przekazać wsparcie. Nie przekraczał granicy cielesności, dlatego odszukał w milczeniu spojrzeniem jej oczy i pozwolił, by ten krótki moment mówił za niego. Miała teraz swoje życie, a przeszłość była przeszłością. Mogła równie dobrze zostawić ją właśnie tam i ruszyć do przodu.
- Mówisz o siłach zbrojnych. W ich skład wchodzą siły powietrzne, marynarka wojenna i wojska lądowe - wyjaśnił pokrótce, ale ten temat odszedł w zapomnienie dość szybko. A wszystko za sprawą dziwnego nieporozumienia. W jednym momencie atmosfera ich spotkania się zmieniła, tak samo jak postawa Laurissy.
Nie chcę twoich pieniędzy.
Po prostu dobrze się tutaj z tobą czułam...

Gdy odeszła wyrzucić kubek, ruszył za nią, nie wiedząc, co zamierzała. Mogła w końcu chcieć zupełnie odejść, może chciała wracać... Dlatego też dołączając do niej, Ephraim delikatnie dotknął jej łokcia, by dać znać, że był obok. - Jeżeli cię uraziłem, przepraszam - zaoponował, nie chcąc, by myślała, że się z niej naigrywał. Wcale tak przecież nie było. Sam w końcu nie spodziewał się, że miała na myśli możliwość kolejnego spotkania. Nie, gdy ich całe zapoznanie się kręciło się wokół niczego innego jak zapomnianego zamówienia. W międzyczasie nie wrócili do poprzedniego miejsca, a zwyczajnie szli z powrotem do latarni morskiej. - Nie to było intencją. Po prostu... Dawno tego nie robiłem - przyznał, nie wiedząc za bardzo, jak inaczej się wytłumaczyć. Nie spędzał wszak czasu w ten sposób. Nie z kobietami. Owszem, mieli swoje wyjścia z Leonie, ale to było ich małżeństwo. Było częścią związku, którego byli częścią. Nie miał więc potrzeby czy — później — zwyczajnie okazji do zapoznawania się dalej. Od marca nie nosił obrączki i nie wiedział, czy było to z tym związane. Może jednak sam źle to zrozumiał? Zresztą nie tylko w tym leżało źródło nieporozumienia — obarczony wielością wątków oraz zwyczajnych zmartwień umysł Ephraima nie wyłapywał wszystkiego i bardzo możliwe, że gdyby nie korekta kobiety, nie domyśliłby się prawdziwego ich znaczenia.
Przez chwilę milczał więc pogrążony przez własne myśli, gdy szli powoli promenadą. W końcu jednak zerknął na chwilę ku swojej towarzyszce, starając się odgadnąć, co zamierzała jeszcze parę chwil wcześniej. - Zapraszasz mnie na randkę? - Jego pytanie można było nazwać śmiałym, ale nie było w nim ukrytego rozbawienia. Mówił spokojnie, poważnie, pełnym zrozumienia głosem. Nie robił tego świadomie, ale równocześnie sposób, w jaki się wypowiedział, minimalizował poczucie zażenowania. Nie było potrzeby, aby czuć wstyd. Mogła wszak odpowiedzieć mu pozytywnie lub negatywnie — żadna z odpowiedzi nie była błędna i nie powinna była czuć się z tym faktem źle. Chciał wszak zrozumieć jej słowa i dawał jej przestrzeń na wyjaśnienie. Po zadaniu pytania odwrócił także spojrzenie, by nie czuła się skrępowana. Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć, dodał, gdy znajdowali się już tylko niecałe sto metrów od motoru:
- Nie żałuję, że tu przyjechaliśmy.
Laurissa Hemingway
easter bunny
chubby dumpling
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Chociaż nie powiadała własnych dzieci, sama nie czuła się najlepiej rozmawiając o relacjach rodzicielskich, może dlatego, że od państwa Hemigway odcięła się już dawno, a każda próba ponownego kontaktu skutkowała jedynie podkopaniem jej i tak zachwianego poczucia własnej wartości. Byś może, gdyby przyłożyła się do terapii, doszłaby do wniosku, że to jej rodzice stoją za tym, kim się stała, ale oskarżanie ich też niekoniecznie leżało w kręgu jej zainteresowań. Po prostu nie chciała być postrzegana przez pryzmat tamtych ludzi. Nie lubiła, gdy zarzucano jej rozpieszczenie, chociaż do pewnego etapu jej życia miało to dość uzasadnione podłoże. W dzieciństwie nie brakowało jej niczego, a raczej miała więcej, niż potrzebowała. Kiedy więc otaczała się drogimi ubraniami i zabawkami, siedząc w luksusowej willi, nie myślała na pewno, że gdy dorośnie będzie samotną kobietą, prowadzącą centrum ogrodnicze otworzone na kredyt i posiadającą jedynie niewielkie mieszkanko i rdzewiejącego pick upa. Mimo wszystko nie wymieniłaby swojego życia na żadne inne, przynajmniej nie we wspomnianych aspektach, bo w tych uczuciowych dalekie było od jej własnych ideałów, w które - jak przystało na romantyczkę - za bardzo wierzyła.
Temat wojska odszedł w niepamięć, a ona nie wiedziała sama, co powinna teraz ze sobą zrobić, zostać tu czy może uciec. Wprowadziła niezręczność między nich dwoje, co stanowiło jej częste przewinienie. W przeciwieństwie do innych ludzi, niejednokrotnie wypowiadała słowa, które należałoby zachować dla siebie, bo te nigdy nie sprzyjały rozluźnieniu towarzystwa. Wiedziała o tym doskonale, a mimo to niejednokrotnie popełniała te same błędy, jakby potrzebowała ich, aby móc sobie czynić coraz to nowsze wyrzuty. Głupio jej było przez to okropnie, więc gdy Ephraim ją dogonił, drgnęła niepewnie, jakby się bała wszczęcia dyskusji, której prowodyrem była tylko i wyłącznie ona sama.
- Nie uraziłeś - odpowiedziała dość szybko, bo taka była prawda. Niełatwo było ją urazić takim zachowaniem, z resztą miała o sobie zbyt niskie mniemanie, by ktokolwiek mógł się zbliżyć do jej poziomu dokuczania samej sobie. Zmarszczyła też zaraz czoło, a ciekawość zwyciężyła, więc zamiast unikać jego spojrzenia, zerknęła na jej twarz. Nie powiedziała nic jednak, licząc na pewną kontynuację. Czego nie robił? Nie spotykał się z kobietami? Miała wiele pytań w głowie, ale tym razem postanowiła z nimi się wstrzymać. Może jednak nie było to dobrą opcją, bo stawiając kolejne kroki, o mało co nie potknęła się o niewidzialny kamień, kiedy zadał jej dość niewygodne pytanie. Kiedy w głowie szukała odpowiedzi, na początek przed samą sobą, jego głos ponownie przerwał ciszę i tym razem w sposób, który przyniósł jej pewna ulgę.
- To dobrze, gdybyś miał żałować, nie wybaczyłabym sobie tego - przyznała to dość lekko, mimo, że słowa te niosły ze sobą dość duże znaczenie, przynajmniej dla niej samej. Poza tym łatwiej było jej się teraz zastanawiać nad kwestią, która trwała w zawieszeniu, a której nie wypadało tak po prostu zignorować. - Nie wiem, czy potrafię jeszcze w randki - zaczęła ostrożnie, bojąc się, że stawianie na szczerość sprawi, że ponownie wyjdzie na skończoną wariatkę. Była nią w zasadzie i niesprawiedliwie czuła się, gdy przed kimś to ukrywała, a przy tym opowiadanie o problemach obcej osobie też stanowiło dość głupią i absurdalną opcję. Miotała się więc przez chwilę, bezwiednie wyłamując na zmianę palce to lewej, to prawej dłoni. - A już na pewno nie jestem tak śmiała, by kogoś zaprosić, poza tym straszna ze mnie tradycjonalistka i wolę być na nie zapraszana, chociaż to pewnie głupie i w dobie dzisiejszych czasów źle o mnie świadczy, co? - zaśmiała się, ale pytanie to miało być retoryczne, bo chyba bała się pozostawić tu na tyle dużo czasu, aby faktycznie mógł jej udzielić odpowiedzi. Wzruszyła więc ramionami, posłała mu nieco przepraszający uśmiech. Randka była dużym słowem, ale skłamałaby, gdyby przyznała, że nie chciała się z nim spotkać ponownie. - Nie chcę jednak, żeby to spotkanie nic nie znaczyło - dodała znacznie ciszej i teraz już nie była w stanie na niego spojrzeć, bo nieśmiała część jej natury wzięła nad nią górę i zaowocowała całkiem widocznym i najpewniej zbyt smarkatym, jak na jej wiek, rumieńcem, który objął oba jej poliki.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Nie czuł presji tego spotkania. Być może właśnie dlatego, że wcale nie było planowane i Ephraim nie musiał go kontrolować. Nie musiał kontrolować przejścia z punktu A do punktu B w jak najlepszym stanie. Pamiętał, że tego pewnego rodzaju swobody nauczyła go jego pierwsza partnerka, jednak wraz z przepadnięciem tego związku, Burnett wrócił do dawnych zwyczajów. Teraz wysurowiał jeszcze silniej, dotknięty sprawami prywatnymi, ale nie można było się mu dziwić. Wszak zaufanie, podstawy, fundamenty, w które wierzył, zawaliły się, a wraz z nimi jego budowany przez osiem lat system postrzegania świata. Nic dziwnego więc, że wrócił do tego, co znał najlepiej — wycofanie, analizę, skupienie się na celu, które wyniósł z domu. Starał się ze wszystkich sił odseparować od uczuć, jakie posiadał do Leonie, ale nie było to całkowicie możliwe. Wszak wciąż pozostawał człowiekiem… Nieważne jak bardzo zranionym. Było jednak coraz prościej. Chciał, aby tak było. Chciał wierzyć w to, że bez względu na ich przeszłość, mógł spojrzeć w przyszłość i nie wracać do tego, co było. A na pewno nie wracać do Leonie, z którą od teraz miało go wiązać jedynie współdzielone opiekowanie się Teresą. To nie tak, że miało być mu prosto. Nie zamierzał sobie jednak pozwalać na większe obarczanie się winą, jaka i tak już na nim spoczywała za wszystko, co się tylko wydarzyło. Analizując własne emocje, jedynie rozpraszał. A nie mógł się rozpraszać. Nie teraz. Nie w nadchodzącej przyszłości, która miała być tak silnie znacząca dla kapitana i jego małej córki.
Nie wiem, czy potrafię jeszcze w randki. Wolę być na nie zapraszana, chociaż to pewnie głupie i w dobie dzisiejszych czasów źle o mnie świadczy, co?
Czy źle to o niej świadczyło? Że czekała na ruch drugiej osoby? Nie wiedział i nie zamierzał w żaden sposób jej oceniać, więc nie odezwał się, mimo iż mógł. Pamiętał wszak początki swoich związków — to właśnie jego partnerki niejako przejmowały inicjatywę, bo on sam nie szukał wówczas żadnej relacji. Nie chciał się angażować, ale nie dlatego że szukał przygód na jedną noc. Nie. W trakcie poznawania Gemmy był skupiony na rozwijaniu kariery, a ona pokazała mu, że nie musiał jedynie do tego dążyć. Oswoiła go. W trakcie poznawania Leonie myślami wciąż był przy poprzednim związku i był wyjątkowo rozbity, ale Turner skutecznie pozwoliła mu się sobą zajmować. Ugruntowała go i dała radość z ojcostwa. Nawet jeżeli nie było tym jego własnym na podłożu biologicznym.
Nie chcę jednak, żeby to spotkanie nic nie znaczyło.
Nawet nie zauważył, a stali już z powrotem przy motorze. Ephraim pozwolił sobie na oparcie się o maszynę i jeszcze na chwilę czerpanie z momentu. Uśmiechnął się delikatnie, leniwie. Nieco z pewnym żalem, ale nie nieszczerze. - Niedługo wypływam - stwierdził, patrząc przez chwilę na wodę. W końcu od zawsze wiązało się to dla niego z wyrzeczeniami, ale teraz było inaczej. Przez ostatni rok było inaczej… Zostawienie Teresy, porzucenie spraw rodzinnych — wszystko dla służby... Dopiero po kilku uderzeniach serca przeniósł spojrzenie na Laurissę, jakby przypominając sobie, że wciąż tam była. - Wracam w połowie września. - Taki był plan. Czy naprawdę tak się miało zdarzyć, nie znał odpowiedzi. Zazwyczaj misje pomocy były odgórnie ustalone czasowo. Szczególnie gdy obszar, do którego się udawali, był obszarem nastawionym pokojowo i nie było w nim wojennych zawieruszeń. To jednak było coś zupełnie innego i czas był jedynie przybliżony. Wszystko mogło się zmieniać i ulegać płynności. I kapitan nie myślał jedynie o zasobach ludzkich, lecz polityce, warunkach pogodowych. Chryste, nawet cenach związanych z całym przedsięwzięciem. Jeżeli opłacało się wypłynąć z danego portu tydzień później z uwagi na koszt paliwa, mieli się na to zgodzić. O ile mieli taką możliwość. Adelaide była jednak okrętem, którego masa oraz rozmiary przekraczały wszystkie inne statki w australijskiej flocie — finansowanie jej przemieszczania się musiało być naprawdę planowane z wyjątkową rozwagą. - Nawet gdybyśmy nie mieli się już spotkać, nie oznacza to, że teraz jest bez znaczenia - dodał jeszcze, odwołując się do jej słów. W końcu momenty niosły w sobie najwięcej wartości. To w momentach ukryte były najtrwalsze wspomnienia. To, co trwało, nie było prawdziwe. Nie do końca. Wszak wszystko ulegało zmianie, a to, co było harmonią, było równocześnie procesem. Czymś zmiennym, czymś giętkim. Tak jak i ich interakcja. To w całości od Laurissy zależało czy to spotkanie miało w dłuższej perspektywie nic dla niej nie znaczyć. On nie postrzegał tego w ten sam sposób, w jaki widziała to ona — nie wartościował poprzez przyszłość. Oceniał i czerpał z aktualnego momentu. Można było mu w pewnym sensie zarzucić hipokryzję, bo jak ktoś taki, jak on, analizujący, planujący. Ephraim wiedział, że nie należało jednak całkowicie poświęcać się wizji przyszłości, która była nieodgadnioną. Ani nie zapadać się w przeszłości. Dlatego też w końcu przerwał chwilę zawieszenia i pozwolił, aby na jego twarzy wykwitł niezbyt ekspresywny, acz wyraźny uśmiech. - Chodźmy. Musisz przygotować mi bukiet - rzucił i wyciągnął w stronę swojej pasażerki kask.
Laurissa Hemingway

|koniec
easter bunny
chubby dumpling
ODPOWIEDZ