komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
laurissa & ephraim
Obserwował, jak kobieca dłoń dość nieśmiało sięgnęła ku wysuniętemu w jej stronę okryciu głowy. Sam wycofał własną rękę, aby dać jej przestrzeń do przejęcia kasku. I chociaż początkowo niepewnie, finalnie właścicielka kwiaciarni pozwoliła sobie na przyciśnięcie czarnego hełmu do ciała na wysokości brzucha. Był to dobry znak — że pomimo pierwotnego lęku zamierzała zaryzykować i poddać się chwili. Cieniu niepewności. Być może mogło się to wydawać dla kogoś lekkomyślne — zgadzała się wszak na coś, czego do końca nie mogła kontrolować i to z mężczyzną, którego nie znała inaczej jak z widzenia. Dla Ephraima zbyt wiele rzeczy przestało mieć logiczny sens na przestrzeni ostatniego roku i nasiliło się w ciągu paru tygodni wstecz, dlatego niespecjalnie nawet się tym przejmował. Nie wybaczyłby sobie za to, gdyby wyszedł ze sklepu, mając świadomość, że rozedrgana kobieta została za nim i chociaż mógł zrobić cokolwiek, nie zareagował. I tak, może miał swoje personalne problemy, nie oznaczało to jednak, że stawał się nagle pępkiem świata i nie miał czasu dla innych. A nieważne co miało miejsce w życiu Laurissy, potrzebowała chwili zapomnienia. Mógł jej to dać — dlaczego miał więc tego nie zrobić? Burnett im starszy był, tym dostrzegał, że jego odpowiedzialność jako żołnierza nie kończyła się na służbie na wodzie — gdy wracał, również miał opiekować się obywatelami swojego kraju. I teraz mógł nie cierpieć Lorne Bay, ale nie życzył tym, którzy mieszkali w miasteczku źle. Szczególnie że odkąd sprowadzili się tu z Leonie, interesowały go sprawy lokalne. Ludzie kojarzyli jego twarz, bo gdy tylko mógł, pojawiał się na spotkaniach mieszkańców. Sam starał się także dostrzegać spojrzeniem tych, których spotykał. W przypadku kwiaciarki nie był to problem — miała dość charakterystyczną urodę, a duże oczy w kształcie migdałów łatwo zapadały w pamięć. Te same, które patrzyły na niego w tym konkretnym momencie z wyjątkowo niepewnością. Przypominała mu przerażoną sarnę, która pomimo strachu nie mogła powstrzymać ciekawości.
Jeśli się jednak narzucam, proszę się mną nie przejmować. Chyba robię z siebie przed panem pośmiewisko.
- Wystarczy Ephraim - skomentował jedynie, odstępując od lady i dając wyraźnie znak, że mogą kierować się do wyjścia. W końcu... Co powinni byli jeszcze zrobić, jeśli nie to? Odczekał jednak wystarczająco czasu, dając kobiecie przestrzeń na zebranie się, pozamykanie kasy oraz drzwi. Fakt, że wychodzili w ciągu dnia, nie oznaczał przecież, że nie musiała zadbać o swój lokal. Nie pospieszał jej jednak. Obserwował w ciekawości wszystkie ruchy, jakby miały mu pomóc w zrozumieniu Laurissy. Podczas gdy ona krzątała się jeszcze przy kwiaciarni, kapitan oparł się o motor i wędrując spojrzeniem za damską sylwetką, myślał o dalszej części dnia. Spotykanie się z Leonie nie brzmiało jak fantastycznie spędzony czas. Spontaniczna propozycja kwiaciarki była więc praktycznie idealnym przygotowaniem. Oddechem, który miał złapać, zanim wejdzie do jaskini lwa. Bo chociaż nie mieli się przecież kłócić na urodzinach małej, zdecydowanie dla nich samych ten dzień nie miał być łatwy. Utrzymywanie sztucznego uśmiechu było wymagające. Szczególnie że Ephraim niecierpliwił się i chciał mieć już sprawy prawne w toku — i to jeszcze przed kolejnym rejsem, który nadciągał szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Sześć miesięcy zleciało, zanim się obejrzał, a sprawa z rozstaniem wciąż znajdowała się dokładnie w tym samym miejscu, co rok wcześniej. Oczywiście — powiedział Leonie, że nie chciał już z nią być, ale dogadanie się na rozmowę z większymi szczegółami w tym temacie wymagało naprawdę wiele zachodu. Burnett miał jednak nadzieję, że jego zbliżający się wyjazd miał być dobrą motywacją do sprawnego załatwienia sprawy. - Jechałaś kiedyś motocyklem? - zagadnął swoją towarzyszkę, gdy stanęła obok w gotowości. No, może wciąż dostrzegał w niej niepewność, ale tej zapewne nie mieli się pozbyć jeszcze przez dobrą chwilę. - Nie pojedziemy daleko i normalnie powinnaś mieć strój, ale no... - nie dokończył, bo wiedziała przecież. To była spontaniczna decyzja. Sięgnął jeszcze do schowka pod siedzeniem i wyciągnął okulary przeciwsłoneczne — zawsze miał jakieś na wszelki wypadek, a teraz awiatory miały osłaniać go nie tylko od słońca, ale także od wiatru. Miał tam także dodatkową parę damskich rękawiczek. Praktycznie nowych. Leonie nienawidziła z nim jeździć... - Założyłaś? - spytał, odwracając się do Laurissy, podając jej rękawiczki i sprawdzając, czy wszystko było jak trzeba z nakryciem głowy. Chociaż kask był dla niej nieco większy, nie było w tym większego problemu. Nie był przesadnie ogromny, dlatego trzymał się w miarę ciasno. Po upewnieniu się Ephraim wsiadł na motor i włączył silnik, dając w chwilę później znać kobiecie, żeby podeszła bliżej. Zanim zajęła miejsce za nim, spuścił jej jeszcze szybkę kasku, bo wciąż miała ją uniesioną. Poczekał też, aż się usadowiła i ponad rykiem silnika, obrócił się jeszcze przez ramię, by spojrzeć na pasażerkę. - Możesz trzymać się tu - pokierował jej ręką na uchwyty nad rurami wydechowymi - albo mnie objąć. Gotowa?
Laurissa Hemingway
easter bunny
chubby dumpling
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Była pewna, że postępuje lekkomyślnie, że tylko dokłada do listy złych decyzji kolejne punkty, by potem mogła zawodzić nad tym, w co obróciło się jej życie. Tylko, że świadomość postępowania nieodpowiednio nie była na tyle silna, by przyćmiła potrzebę ucieczki. Ephraim zaś, chociaż nie znała go zbyt dobrze, nie wydawał się należeć do mężczyzn o niegodziwych zamiarach, ale problem z Laurissą był taki, że ona z założenia przypisywała ludziom same dobre cechy. Potem, gdy przychodził moment konfrontacji jej tez z rzeczywistością, spotykały ją często same rozczarowania, których autorem w zasadzie była tylko ona sama.
Skinęła delikatnie głową, gdy jej się przedstawił i przez całe to swoje rozkojarzenie nie pomyślała nawet, by odpowiedzieć tym samym. Jedynie stała, jak ta ostatnia sierota, dociskając kask ramionami, przez co musiała wyglądać na kogoś, kto bał się, że ten zaraz zostanie jej wyrwany. Mimo to odłożyła go w momencie, w którym musiała zająć się centrum ogrodniczym. Nie była na tyle głupia, by pozostawić wszystko otwarte i bez nadzoru, a przynajmniej w tej jednej kwestii rozum dał o sobie znać. Przy tym czuła się cały czas obserwowana i sama nie wiedziała, co dokładnie robi, ale też skłamałaby mówiąc, że źle czuje się ze swoją decyzją. Poza tym, chociaż wstyd się przyznać, zawsze miała słabość do czarujących mężczyzn, nie było to tajemnicą. Jako, że szybko poznała smak odrzucenia, otaczanie się takimi osobami pomagało jej chociaż na chwilę poprawić własną ocenę, na kilka chwil wydrzeć dla siebie więcej pewności siebie, zapomnienia o tym, że dla tego jedynego była już nikim. Nie była wystarczająco dobra.
- W całkiem innych okolicznościach, więc chyba nie mam porównania - odpowiedziała na jego pytanie, uśmiechając się ostrożnie. Nie chciała przyznawać się wprost, że niewiele pamięta z ostatniej takiej przygody, bo miała ona miejsce w czasach, gdy każdego wieczoru szukała pocieszenia w barach, sięgając po stanowczo za duże ilości alkoholu. To okropne, ale stała tu, świadoma tego, że Ephraim nie wie, jakim jest wrakiem... nie z gatunku tych wraków nad którymi można się rozczulać, ale tym upadłym, który tonął w możliwie najbardziej niechlubny sposób. Chociaż nie znali się wcale, nie chciała dać się poznać od najgorszych stron, a i tak wstęp do tej niespodziewanej sytuacji z jej strony nie prezentował się najlepiej, bo był świadkiem jednego z jej napadów. Słuchała więc go uważnie, by nie popełnić więcej błędów, w wolnej chwili założyła kask na głowę, a chociaż miała w nim nieco luzu, nie zamierzała na nic narzekać. Zerknęła do dołu, gdy sam właściciel okrycia postanowił sprawdzić, czy czegoś nie pomyliła i jak zwykle przyłapała się na myśli, że lubiła takie drobnostki, gdy czuła, że ktoś dba o jej bezpieczeństwo.... jak żenująco to nie brzmiało.
Nie umknęło jej też to, że rękawiczki były nowe, a chociaż chciała zapytać, po prostu je założyła, by zaraz wsiąść na motor - nie tak płynnie, jakby tego chciała, ale na całe szczęście też nie tak pokracznie, by Ephraim kazał jej zejść i oszczędzić dalszego wstydu.
- Dobrze - zgodziła się z nim, mówiąc nieco głośniej, by na pewno ją usłyszał, po czym zacisnęła dłonie na uchwytach, wychodząc z założenia, że to będzie rozsądniejsze. - Tak! - dodała jeszcze, bo chciała by już ich tu nie było, by znaleźli się gdzieś indziej. Serce waliło jej jak młotem z ekscytacji, ale też z obaw przed tym co robi. W końcu zaczęła nieco trzeźwiej myśleć, najpewniej przez uderzenie adrenaliny, która wybudziła ją z zawieszenia. To też sprawiło, że przypomniała sobie o czymś. - Laurissa! Tak mam na imię! - przekrzyczała ryk silnika, bo jakoś tak uważała, że lepiej będzie wymienić te uprzejmości nim wystartują, tak jakby miało to nagle oznaczać, że wcale nie wsiadła z nieznajomym na motor prosząc wcześniej, by wywiózł ją gdziekolwiek. - Możesz też mówić Rissaaa-a! - chciała jeszcze to dodać, ale chyba źle wyczuła moment, bo motor wystartował, a pęd i zaskoczenie sprawiły, że wykrzyczała swoje imię w postaci głośnego pisknięcia. Był to też moment, w którym niemalże natychmiast zapomniała o swoim postanowieniu trzymania uchwytów i sama nawet nie wiedziała, kiedy objęła go mocno, dociskając polik - na ile było to możliwe w kasku - do jego łopatki. Przez pierwsze sekundy nawet nie chciała otwierać oczy, jakby się bała tego, że pierwszym, co zobaczy będzie drzewo w które mogliby uderzyć. W końcu jednak ciekawość wygrała i chociaż początkowo była przerażona, bo do osób szczególnie odważnych nie należała, przy którymś momencie bijące ze zdwojoną siłą serce przestało być istotne. Po prostu się uśmiechnęła, z początku niepewnie, a potem zwyczajnie parsknęła, nie wierząc chyba nadal, że znalazła się w takiej sytuacji, ale przynajmniej niczego w tamtym momencie nie żałowała.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Rozumiał ją. Większość ludzi lubiła osoby, które posiadały w sobie pewnego rodzaju czar, Ephraim jednak wiedział, aż za dobrze, że na większości z nich nie można było polegać. Zawodzili. Dlatego też zwyczajnie na nie uważał — w swojej załodze szybko dostrzegał cwaniaków, którzy woleli postawić na własną manipulację aniżeli współpracę i szukali jedynie drogi, jak pracować najmniejszym zaangażowaniem. Tacy ludzie nie mieli miejsca w szeregach jego podwładnych. Adelaide nie była statkiem, na którym można było akceptować leseferyzm. Wyznawano raczej kameralizm w mniej drastycznej formie, gdzie maksymalizowało się pracę czysto fizyczną oraz produktywność. Różnica była taka, że nie było to niewolnictwo, a panem nie był kapitan, a państwo i lud. Wszak właśnie te dwie kwestie chronili marynarze. O ich dobro zabiegali i im służyli. Nie. Ludzie z czarem i urokiem bywali niebezpieczni. Dlaczego nie mógł wyczuć tego przy własnej żonie? Żonie… Nie wiedział, tak naprawdę jak ją nazywać, skoro pokładał wiarę w to, że nie mieli być niedługo razem w świetle prawa. A przynajmniej na to liczył. Unieważnienie miało doprowadzić do całkowitego rozpadu u samych korzeni, rozwód jedynie potwierdziłby, że byli legalnie małżeństwem, podczas gdy to nie była prawda. U podstaw ich związku leżało kłamstwo z jej strony i Ephraim nie zamierzał brać za nie odpowiedzialności. Za to, że trzymała go na kłamstwie. Na szczęście nie to aktualnie go zajmowało.
Było w tym coś rozbrajającego i pociesznego, gdy kobieta naprzeciw niego niemal kurczowo trzymała przy sobie przekazany jej kask. Przez twarz mężczyzny przemknął jedynie delikatny grymas uniesionego kącika ust, który próbował zresztą ukryć, wpatrując się krótko w ziemię. Nie chciał, aby poczuła się przez niego oceniana czy wystraszyła się podjętej już decyzji. Bo mogła z niej zrezygnować w każdym momencie i nie protestowałby. Sęk w tym, że w jakiś sposób potrzebował towarzystwa. Chwilowego oderwania się od spraw bieżących, a nawet ta krótka wymiana uwag z kwiaciarką zdawała się działać. I chyba właśnie o to w tym chodziło — nie musiał wiedzieć o niej nic ponad to, że zdecydowała się z nim jechać. Nie wnikał w jej życie, tak jak ona nie robiła tego w stosunku do niego. Mogła być więc świeżą rozwódką, czyjąś narzeczoną, żoną — chociaż nie zauważył obrączki, ale mogła jej nie nosić jak on sam — nieważne. Potrzebowała odskoczni i on również.
Dlatego czekał, aż usiadła za nim i wcale nie uważał, że zrobiła to niezdarnie. Nie miała na sobie krótkiej spódnicy, obcasów, a przecież tak ubrana była kiedyś Leonie, gdy jeszcze nie byli małżeństwem i przyjechał po nią na randkę. Wtedy w zachowaniu gracji nie pomogły wcześniej nabite na wybiegu kilometry.
Laurissa! Tak mam na imię!
- Miło mi! - rzucił w odpowiedzi i pozwolił, by reszta zniknęła w warkocie silnika. Podobnie jak kwiaciarnia, która w mgnieniu oka stała się jedynie wspomnieniem. I chociaż początkowo jego pasażerka wybrała uchwyty, gdy ruszył, momentalnie poczuł także ramiona, które zacisnęły się wokół niego. Oczywiście, że wiedział, że podróż motorem jako pasażer nie była taka sama, gdy samemu było się kierowcą, jednak jazda we dwójkę zawsze miała w sobie coś wyjątkowego. Wiatr przepływał po ich ciałach, w uszach szumiało od adrenaliny, a świat wydawał się być zupełnie odmienny od tego, na który patrzyło się zza bezpiecznej szyby samochodu. Czy Laurissa była zadowolona, czy przerażona z wyboru, miał się tego dopiero dowiedzieć na miejscu. I nie. Nie jechali w miejsce całkowicie oddalone od cywilizacji. Nie było nawet poza granicami Lorne Bay czy samej dzielnicy. Nie chciał, żeby kobieta czuła się jeszcze silniej niepewnie — nie tylko samą podróżą, ale także jego obecnością. Latarnia morska była na tyle publiczną lokacją, że nie powinna czuć obaw, do tego leżała w niedalekiej odległości, więc cała podróż bez odpowiedniego sprzętu nie była przesadnie ryzykowna, a przy okazji... Przy okazji było to po prostu dobre miejsce na oderwanie myśli.
Które i tak zapewne w głowie Laurissy były w stanie chaosu i skupienia na przetrwaniu podczas jazdy. Ale mimo to Ephraim niespecjalnie ją oszczędzał. Może nie w samej prędkości, ale droga, którą jechali, nie należała do pozbawionych zakrętów. Ku jej szczęściu nie mieli daleko. Burnett zatrzymał się finalnie przy drewnianej balustradzie odgradzającej deptak od klifu, a chociaż widok był mu już — i na pewno jej też — znany, wciąż robił wrażenie. Lazurowa tafla spieniająca się w pomarszczoną biel przy skałach była czymś praktycznie nadnaturalnym, a świadomość, że coś mogło go zniszczyć, zdawała się absurdalna. - Jesteśmy - powiedział, delikatnie klepiąc wciąż trzymające go w pasie dłonie, a gdy tylko poczuł rozluźnienie na materiale stroju, przełożył prawą nogę przez przód motoru i stanął na ziemi, patrząc na swoją pasażerkę. - Wszystko dobrze? - rzucił, wcale nie kryjąc szerokiego uśmiechu. Ponownie to samo pytanie tylko aktualnie zadane w innym kontekście.
Laurissa Hemingway
easter bunny
chubby dumpling
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
To jej było miło, chociaż potrzebowała usłyszeć pulsującą w skroniach krew, poczuć wiatr we włosach i pozwolić na to, by jej poliki dostały wypieków, aby to do niej dotarło. Pierwszy raz od dawna faktycznie było jej miło, chociaż przez chwilę, przez te kilka uderzeń serca, w trakcie których nie liczyło się to, co za sobą zostawia i dokąd zmierza. Być może ta ich drobna ucieczka miała być kolejnym błędem na szczycie piętrzących się już złych decyzji Laurissy Hemingway, ale ten szczery śmiech, którego być może przez pęd, sam sprawca zamieszania nie słyszał, był tego warty. Przez chwilę była znów tą samą beztroską dziewczyną, której żaden mężczyzna nigdy nie złamał, która nie wlewała w siebie co piątek zbyt dużych ilości rumu i co każdej nocy nie sięgała po zbyt silne leki nasenne. Wiele by dała za to, by ten stan się utrzymał przez wieczność, albo przynajmniej dłuższy czas, ale wiedziała, że to niemożliwe. Zaczytując się w poetyckim bełkocie wielkich twórców, już dawno doszła do wniosku, że osobom takim, jak ona, szczęście po prostu nie jest pisane. Może też zwyczajnie łatwiej było jej pogodzić się z tym, że życie swoje przegrała przed laty, gdy dopisywała do tego wszystkiego znaczenie większe, niż należało.
Kilka razy podczas przejażdżki strach zajrzał jej głęboko w oczy, bo chociaż bardzo chciałaby to zmienić, bynajmniej należała do kobiet odważnych, pewnych tego, czego chcą. Czasem lubiła zgrywać jedną z nich, fajniejszą od samej siebie, ale ostatecznie trzęsła się jak dzieciak przy każdej burzy i podskakiwała, gdy ktoś ją zaskoczył. Teraz natomiast bezmyślnie zaciskała ramiona na praktycznie obcym mężczyźnie, tylko po to, by delikatnie luzować uścisk, gdy droga mniej zaskakiwała, a później - przy kolejnym zakręcie - ponownie kryć się w jego plecach, jakby te były aktualnie jej bezpiecznym azylem. Przez te wszystkie emocje, nie wiedziała nawet ile jechali, całkowicie straciła poczucie czasu i pewnie nawet zaskoczyło ją to, gdzie się znaleźli, bo w ciemno powiedziałaby, że już dawno minęli Cairns.
Puściła go z lekkim opóźnieniem, gdy poczuła jak klepnął jej dłoń. Prawdę mówiąc nieco ją to speszyło, szczególnie gdy przypomniała sobie te wszystkie razy, kiedy tak natarczywie go obejmowała. Dopiero po czasie - jak zwykle bywało to w jej przypadku - zaczęła się zastanawiać nad tym, czy nie przekroczyła jakiejś granicy, której Ephraim wolałby między nimi nie zacierać. Ostatecznie mógł ją mieć za wariatkę z kwiaciarni, która nie wyczuła, że kurtuazyjnie zaproponował jej przejażdżkę, którą - również z kurtuazji - należało odrzucić. Teraz niejako na podobne przesłanki rozsądku było już za późno, więc ściągając z głowy kask próbowała wyglądać względnie swobodnie, jakby nie zadręczała się niczym. Już za późno, by nie wypaść przed nim na kobietę niezrównoważoną, ale jeszcze mogła przynajmniej dodać do tego niepewnego obrazka kilka innych pozytywnych cech, albo chociaż spróbować pokazać się z lepszej strony.
- Jasne... nie jestem taka delikatna - chciała to rzucić dziarsko, zabrzmieć luzacko, wypaść swobodnie. Trochę grała, ale wierzyła, że tego nie zauważy. Odłożyła więc kask upewniwszy się, że ten na pewno nie spadnie, po czym miała gładko zejść z motoru, jakby robiła to całe życie. Naprawdę się starała, ale nie mogła przewidzieć tego, że przez te wszystkie emocje nogi będzie miała jak z waty i w chwili, w której postawi je na ziemi, kolana odmówią jej posłuszeństwa. Pisnęła więc wyraźnie zaskoczona tym nagłym złożeniem się stawów, ale nim runęła w dół, złapała się w odruchu Ephraima. Na całe szczęście niedowład mięśni był chwilowy. - Przepraszam najmocniej - jęknęła zaraz, natychmiast go puszczając i chociaż jej ruchy nie były jeszcze w pełni opanowane, odsunęła się jednak, zwracając mu jego przestrzeń osobistą. Już czuła, że robi się na twarzy czerwona, na co była stanowczo za stara w swojej własnej opinii, ale takie reakcje niestety stanowiły dla niej normalność. - Mam wrażenie, że nic mi przy panu nie wychodzi tak, jak powinno - mruknęła pod nosem, mocno zażenowana samą sobą i żeby chociaż przez chwilę nie musieć na niego patrzeć, tym samym zdradzając zbyt wiele emocji, zajęła się rękawiczkami, które zsunęła z dłoni. Wyciągnęła je w jego kierunku, przypominając sobie o swojej gafie. - To znaczy przy tobie, Ephraimie - poprawiła się, niepewnie unosząc na niego spojrzenie, w którym poza zawstydzeniem czaiła się też pewna ciekawość. Przede wszystkim chciała zobaczyć, jakie emocje malują się na jego własnej twarzy. Z jednej strony bała się je poznać, a z drugiej nie wytrzymałaby długo w niepewności.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Skłamałby, gdyby powiedział, że nie usłyszał czegoś za swoimi plecami, co mogło być śmiechem, ale równocześnie mogło być także krzykiem — wolał nie zgadywać, ale nie zamierzał się też zatrzymywać przed dotarciem na miejsce. Laurissa trzymała się mocno, dlatego wszelka możliwość upadku była niewielka. Podjęła zresztą decyzję i dopóki nie mieli być na miejscu, musiała ją znieść. Jakoś. Może się to wydawało okrutne, ale na ich drodze nie było też odpowiednio bezpiecznego miejsca, aby pozwolili sobie na weryfikację. Do tego nie jechali daleko. I chociaż dla Ephraima było to zdecydowanie za krótko, nie miało to w tym konkretnym momencie większego znaczenia. Nie chodziło wszak o daleką wyprawę, a zmianę aktualnego obrazu oraz miejsca bytowania. Pozwalając sobie na to, mogli oboje nabrać dystansu do tego, co zżerało ich od wnętrza. Kapitan nie wiedział, co trawiło kwiaciarkę, ale każdy potrzebował chwili oddechu od spraw codziennych. Pewnego ryzyka, aby poczuć, że naprawdę się oddychało. Nie zaś szło na dno. I nie musiała to być dokładnie taka sytuacja, w której przyszło im się znaleźć. Mogło to być coś mniej… Ekstremalnego i niewiadomego. Bo prawda była taka, że ona pokładała w nim wiele zaufania albo po prostu siła ucieczki była na tyle silna, że przysłoniła jej rozsądkową część decyzji. Ephraim podejrzewał, że sens tkwił w tej drugiej opcji, ale nie zamierzał w żaden sposób oceniać swojej towarzyszki. W końcu sam pozwolił jej sunąć w zaproponowanym kierunku i chociaż nie znali się wcale — a powierzchowne kojarzenie nie było akceptowalne, według kapitana, do miana pokładania w kimś ufności — oboje takową decyzję podjęli. Zaufanie zresztą w jego życiu zmieniło się drastycznie wraz z wylaniem bagna, jakie próbowała ukryć przed nim Leonie. Ale czy to nie była typowa historia, podchodząca pod powiedzenie, że prawda zawsze wyjdzie na jaw?
- O, uwaga! - rzucił, wyciągając ręce, by złapać tracąca na równowadze kobietę. Wsparł ją na wysokości żeber, ale gdy tylko odzyskała pion, odsunął dłonie. Przesunął także okulary przeciwsłoneczne na czoło i spojrzał na Laurissę przepraszająco. - Nie przejmuj się. To akurat moja nieuwaga — zapomniałem, jak to jest, gdy nie jest się przyzwyczajonym do jazdy - przyznał, po czym ruchem głowy zaprosił ją, aby poszli dalej. Czy mieli zejść na plażę, czy po prostu znaleźć miejsce na klifie — nie myślał jeszcze o tym. Pozwalał za to, aby sytuacja sama z siebie się rozwijała. - Dlaczego? - spytał, gdy padły słowa o tym, że nic Laurissie nie wychodziło obok niego. I chociaż nie było w tym pytaniu fałszu, w jakimś stopniu ciekawiła go odpowiedź. Zbyt na nią naciskał? Zaraz jednak przeniósł uwagę na przenośne stoisko z ciepłymi napojami i zdał sobie sprawę, że przydałaby się kawa. - Napijesz się czegoś? - Kolejne pytanie opuściło jego usta, kiedy zaraz poprosił sprzedawcę, aby przygotował mu americanę. Może Laurissa wolała coś innego, a może w ogóle nie potrzebowała zamoczyć ust? Przez moment czekali na zamówienie, a cisza, która między nimi zapadła, na nowo została przerwana przez Ephraima. - Moja córka ma dziś urodziny. Przyjechałem do kwiaciarni po coś dla niej, ale w sumie nie mam zbytnio pomysłu. Ostatnio mam dziwną pustkę w głowie, gdy chodzi o tego typu sprawy. Miałabyś coś do zaproponowania? Ma pięć lat, zaznaczę. - Naprawdę liczył na jej radę i jechał do sklepu właśnie z myślą taką, że po prostu będzie polegał na specjalistach w tej dziedzinie. Plus, zapewne mieli mało okazji do tego, aby dać coś od siebie. Mężczyźni pojawiali się i brali róże lub tulipany, kobiety zapewne były bardziej kreatywne, ale sami floryści po prostu sprzedawali określone zachcianki. Nie własne. Ale może się mylił. Nie pracował wszak w tym zawodzie i mógł się jedynie domyślać, iż podobny scenariusz mógł mieć miejsce.
Laurissa Hemingway
easter bunny
chubby dumpling
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Nogi nadal jej drżały, ale sama próbowała to ignorować, wierząc, że tym samym to wrażenie szybciej minie. Wzrokiem powiodła po znanym sobie widoku, na ustach przywdziewając melancholijny uśmieszek. Uwielbiała takie miejsca, noszące ze sobą wspomnienia minionych lat, ludzi, których już nie było. Chociaż takie przemyślenia bardziej pasowałyby do żołnierza, czasem zastanawiała się, kto zapamięta jej nazwisko, czy w ogóle zostanie ono zapamiętane, w znaczeniu konkretnej Laurissy Hemingway. O tym, że na pewno świat będzie pamiętał jej ojca, niestety wiedziała. Całe szczęście mężczyzna ten liczył się jedynie w konkretnych kręgach, więc ludzie w nie niezaangażowani kompletnie nie przejmowali się istnieniem kogoś takiego. Miała wrażenie, że Lorne Bay już go zapomniało i może dlatego tak lubiła to niepozorne miasteczko. A może dlatego, że kiedyś, przed laty, Huntington uczynił z niego jej własne więzienie. Skazał ją na to miejsce, a ona po prostu pokochała klatkę i wrosła we te widoki, legendy, miejscową ludność. Widziała sporo świata, ale to tutaj był jej dom i nigdy się tego nie wstydziła.
- Och, czyli to norma? To mnie nieco pociesza - przyznała, mając nadzieję, że mówi szczerze, a nie jedynie po to, by Laurissa poczuła się lepiej. Prawdę mówiąc liczyła na to, że szybko zaponą o jej zachwianiu, ale pytanie Ephraima sugerowało coś innego i co tu dużo mówić... znów poczuła lekkie zakłopotanie, gdy szukała odpowiednich słów, które nie brzmiałyby osobliwie. - Chyba za bardzo się staram - rzuciła na wydechu, stawiając po prostu na suche fakty, chociaż tych nieco się wstydziła. Mogłaby tu już zamilknąć, ale język pchał się z kolejnymi słowami, jakby musiała mu się wytłumaczyć, nawet jeśli wiedziała, że nie jest to prawdą. - Próbuję zatrzeć to kiepskie pierwsze wrażenie - zerknęła na niego, gdy podeszli do stoiska z napojami. Poprosiła o kawę z mlekiem, a potem, nim odeszli, nalała do niej odrobinę miodu, pytając jeszcze o cynamon, czego niestety nie mogli jej zaoferować. Naturalnie zapewniła sprzedawcę, że to nie problem, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, że być może kazała Ephraimowi zbyt długo na siebie czekać. Miała w tym wprawę... wydawało jej się, że czas płynie nieco wolniej, niż faktycznie, może dlatego wszyscy jej rówieśnicy byli już o wiele kroków przed nią, a ona nadal tkwiła w miejscu?
- Naprawdę? - uniosła delikatnie brwi, czując, że być może nie powinna sobie pozwalać na tak widoczne zdziwienie. - Przepraszam, strasznie to będzie stereotypowe, ale nie wyglądasz na tatę szukającego prezentu dla córki - przynajmniej nie w mniemaniu Laurissy, ale ostatecznie kim ona była, by oceniać? Zaczesała kosmyk włosów, chociaż te przy morzu stale uciekały z niedbale złapanego koka, który i tak ledwo się trzymał po spotkaniu z kaskiem motorowym. - Pytasz o bukiet? - wolała się upewnić, nie dając mu nawet czasu na odpowiedź. Skierowała się niżej, w stronę latarni, chcąc jeszcze bardziej doświadczyć przyjemnej bryzy, nawet jeśli ta niszczyła jej fryzurę. - Na pewno postawiłabym na odcienie różu... nie dlatego, że to mała dziewczynka, ale dlatego, że to symbol troski i wdzięczności. Chociaż teraz mało kogo takie znaczenie w ogóle interesuje - zaśmiała się cicho, drapiąc delikatnie po poliku w geście zakłopotania. Upiła jeszcze odrobinę kawy, ale widać było, że z każdą chwilą ta niepewność ustępuje. Gdy mówiła o roślinach, czuła się trochę tak, jakby opowiadała o rodzinie w sposób, który miał wyrażać jej przywiązanie, dumę z tego, że może ma takie istoty w swoim życiu. Za dobrze dogadywała się z kwiatami, a zbyt kiepsko z ludźmi, można by powiedzieć, ale ona sama tego nie widziała. - Tulipany to bardzo pozytywne kwiaty, o wiele lepszy symbol miłości, niż róże... to dobry wybór dla córki, szczególnie różowe. Poza tym eustoma... Indianie wierzyli, że te kwiaty to dzwonki prerii, w których zaklęta jest dusza młodej dziewczyny. Żeby jednak nie było zbyt mdło, przydałoby się jeszcze coś białego - kontynuowała, a uśmiech sam wpełzł na jej usta, nawet nie wiedziała kiedy. - Może irysy? Symbol nadziei... podziwiany od zarania. Kiedyś wierzono, że osoba, która po raz pierwszy zobaczy ten kwiat, wkrótce zakocha się ze wzajemnością. To moje ulubione kwiaty - zdradziła jeszcze zerkając na niego z tym swoim szerokim uśmiechem, kiedy zdała sobie sprawę z tego, jak się rozgadała. W jednej chwili spadła na ziemię, otwierając nieco mocniej oczy. Znów się zapomniała. Miała robić dobre wrażenie, ale najwyraźniej nie było jej to dane. - Naprawdę przepraszam, trzeba było mi przerwać - zażartowała nieporadnie, biorąc przy tym głębszy wdech. - Jeśli chcesz teraz wsiąść na motor i faktycznie odjechać w kierunku konkurencyjnej kwiaciarni, to zrozumiem - kontynuowała ten niezręczno-żartobliwy ton wypowiedzi, mając nadzieję, że to jakoś odwróci uwagę od jej nudnego wywodu sprzed kilku chwil.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Dobrze pamiętał chwile, gdy wsiadł po raz pierwszy na rozklekotany, stary motor dziadka w wieku ośmiu lat. Joseph Burnett Junior, pomimo bycia zawodowym marynarzem, lubował się w przeróżnych mechanikaliach. Jego syn niekoniecznie się do tego kwapił, lecz wnuk już jak najbardziej. Dostrzeganie potencjału w technice, która mogła przerodzić się w siłę, było czymś, co fascynowało Ephraima. Łodzie i morze były jedną stroną medalu, motocykle drugą. Niekoniecznie wcale auta, lecz niestłumiony warkot silnika, poczucie wolności, którą czuł przy ruszaniu w przód. Opór powietrza, jaki uderzał go prosto w twarz. Jaki czuł na ciele, które w trakcie jazdy stawało się częścią dychającej ciężko i szybko maszyny. Nie było już oporu, był już tylko przepływ. Singleton było niewielkie, dlatego dłuższe, samotne ucieczki motorem należały do jego regularnych punktów dorastania. Gdy akurat nie wybierał się na morze. Dzięki temu poznał jednak i docenił Ku-ring-gai Chase National Park, a młodym, wciąż kształtującym się patriocie podobne doznania były niezwykle stymulujące. Dość szybko skończył jednak z rodzinnymi stronami, wchodząc w wojskowy świat. Tak jak ojciec. Tak jak dziadek. Tak jak komandor Joseph Burnett. Oczywiście łączyło się to z rejsami, ale Ephraim posiadał równocześnie coś, co przypominało mu o tamtych momentach samotności, w których uczył się samego siebie. I motory zawsze były tą częścią jego samego. Brak możliwości dzielenia się tym z Leonie sprawiał mu przykrość, ale nigdy nie wychodził z tym przed szereg. Szanował wszak jej niezależność i lęk, pozostawiając tę część jedynie dla siebie. Madeline czasami załapała się na jazdę, jednak Ephraim nie spędzał z siostrą wystarczająco dużo czasu, aby przerodziło się to w coś regularnego. Kiedyś mógł liczyć jeszcze na to, że Teresa miała do niego dołączyć na własnym motorze, gdy będzie w odpowiednim wieku, ale gdy rodzinna sytuacja drastycznie się skomplikowała, nie mógł wypatrywać podobnych zdarzeń, gdy te aktualne tak brutalnie ściągały całą jego uwagę.
Próbuję zatrzeć to kiepskie pierwsze wrażenie.
Ephraim wzruszył lekko ramionami, po czym odebrał swoją i domówił to, co interesowało Laurissę. Poczekał na nią także, gdy dobierała dodatki dla siebie, ale nie irytował się. Zerknął jeszcze w stronę motoru, sprawdzając, czy wszystko było w porządku i wówczas przeniósł uwagę na swoją towarzyszkę. Pozwolił sobie jeszcze na pokrzepiający uśmiech w jej stronę, zanim poszli w kierunku promenady przy latarni. - Pierwsze wrażenie mamy już za sobą — powiedział w końcu po kilku chwilach, bo to przecież nie tak, że spotkali się po raz pierwszy. Bywał w jej kwiaciarni już wcześniej, a to, co wydarzyło się dzisiaj… Cóż. On przecież także wyjątkowo zawiódł — tamto zamówienie wciąż wyjątkowo go kuło, gdy uświadomił sobie, że zapomniał. Oczywiście, nikt nie spodziewał się, że rzeczywistość rozgoni tamte plany, ale jednak poległ na tym polu. Laurissa nie była także częścią jego załogi, nie była niższym stopniem podoficerem, aby wymagał od niej także samej wyjątkowej precyzji. Gdy wspomniała o stereotypowym ojcu, odwrócił lekko głowę, by nie widziała na jego twarzy nieprzyjemnego grymasu, jaki się tam pojawił. W końcu okłamałby siebie, gdyby ta uwaga go nie dotknęła, jednak nie chodziło o to, że nie wpisywał się w ramy ojcostwa, ale dlatego, że z tego ojcostwa został ograbiony. Nie tak miało być… Nie tak powinno być. Trwało to jednak urywek. Krótkie uderzenie serca, zanim wrócił do poprzedniej postawy i poprzedniego zagnieżdżenia w wymianie zdań. - A jak wygląda stereotypowy ojciec? - Co takiego go z tego wizerunku ograbiało w jej oczach? Czego nie posiadał? Wiedział, że ojcowie byli różni i nie widniała jedna kwintesencja tego słowa, jednak chciał, żeby przedstawiła mu swoją wizję. Opowiedziała o niej. Dodała czegoś, czego nie był świadomy. Zaraz jednak rozmowa przeszła też dalej — na to, o co zapytał ją wcześniej. To mu pasowało — gdy Laurissa odpłynęła myślami w kwiaty i uwaga odsunęła się od jego osoby. Przy okazji słuchał jej. Naprawdę słuchał, odnotowując nie tylko samą wypowiadaną treść, ale także ton oraz całą prezencję kobiety, gdy mówiła. Rejestrował najmniejsze zmiany, jak chociażby coraz silniej rysujące się dołeczki w policzkach oraz rozszerzenie źrenic, które wyłapał, w momencie posyłania mu krótkiego spojrzenia. Prezentowała się zupełnie inaczej, aniżeli parę chwil wcześniej, gdy próbowała zatuszować swoje błędy. Szybko jednak i ta bańka pękła, a wraz z nią snute przez kwiaciarkę zaklęcia. - Nie wycofuj się tak łatwo - doradził, nie podłapując jej ucieczki w żart i nie pozwalając równocześnie, aby temat się rozpłynął. Nie chciał, by i ona to robiła. A przynajmniej na tyle, w jakim stopniu był w stanie. Nie chciał naciskać — nie byli na odpowiedniej stopie, aby ją pouczać. - Sam cię poprosiłem, a przy okazji opowiadasz ciekawie. Widać, że cię to pasjonuje. - To była prawda. Nikt, kto nie byłby zaintrygowany naprawdę danym tematem, nie przekazywałby tak wielu informacji. - To dlatego założyłaś kwiaciarnię? - Dla kogoś mógł to być banalny wniosek, dla innych niekoniecznie. Dla Ephraima mogło to nie być zagadką, ale chciał zapoznać się z kobiecą perspektywą. Równocześnie przystanął przy małym miejscu widokowym i oparł przedramionami o poręcz, by popatrzeć na otwartą wodę. W pewnym momencie podniósł dłoń i wskazał palcem Laurissie kierunek. - O. Zobacz. Tamten statek to kabotażowiec. Gdzieś w okolicy powinien być jego bliźniak, bo najczęściej pływają parami.
Laurissa Hemingway
easter bunny
chubby dumpling
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Ich spotkanie można było uznać za przypadkowe, takie, które mimo swojej aktualnej intensywności nie będzie miało odzwierciedlenia w przyszłym życiu żadnego z nich, a mimo to w Laurissie już zaczęły pojawiać się jakieś lęki. Miała tą tendencję do komplikowania wszystkiego, zarówno w życiu własnym, jak i w cudzych. Lubił otaczać się ludźmi, w szczególności mężczyznami, chociaż daleka była od kobiet nachalnych, tudzież rozwiązłych. Towarzystwo ich traktowała jak lekarstwo na swoją najbardziej znienawidzoną chorobę, którą była samotność. Tylko, że przez lata nauczyła się już, że lek ten, jak każdy inny, potrafi uzależnić, a konsekwencje przedawkowania nie należą nigdy do błahych. Nie powinna więc otwierać się za bardzo przed Ephriamem, jeśli nie z uwagi na to, że nie znała go wcale, to chociażby przez wzgląd na to, że znała te schematy, znała konsekwencje swoich działań, tylko, że przy tym... pomógł jej, a teraz słuchał tego, co miała do powiedzenia i dawał jej poczucie, że słowa, które wypowiada są ważne. Naprawdę czuła się zbyt swobodnie przy nim, chociaż w jego odczuciu musiało wyglądać to całkiem inaczej przez to, jak stale się wycofywała... nie mniej jednak, w normalnych sytuacjach podobne zagrania były u niej znacznie częstsze.
- No tak - mruknęła jedynie, na moment unosząc kącik ust do góry. Sama mogłaby uczepić się tej myśli, wmawiać sobie, że znali się już wcześniej, nawet jeśli tylko z widzenia, że przez to cała ta sytuacja nie pokazuje po raz kolejny, jak impulsywne i nierozważne były jej działania. To samo z resztą można było wspomnieć o jej słowach, co dotarło do niej, gdy Ephraim podpytał o tego stereotypowego ojca. Niepotrzebnie z tym wyskoczyła i teraz nie pierwszy raz podczas ich spotkania się speszyła. - W zasadzie to nie wiem, jak wygląda stereotypowy, nie znam się najlepiej na tej roli - pozwoliła sobie na szczerość, ale też nie rozpowiadała się niepotrzebnie, by nie zarzucać go informacjami, których mógł zwyczajnie nie chcieć poznawać. - Wydaje mi się po prostu, że stereotypowy ojciec nie zabiera na motorowe przejażdżki nieznajome kobiety, ale mówienie o tym na głos sprawi, że to ja będę skazą na tym obrazku - spróbowała zażartować, chociaż niewiele było w niej wesołości przy tych słowach. Cały czas wypowiadając je, bawiła się kubkiem z kawą, jakby ten był przedmiotem wartym ogromu jej uwagi. Szybko traciła na pewności siebie, podobnie było z rozmową o kwiatach, dlatego jego uwaga dość mocno ją zaskoczyła.
- Dzięki - mruknęła, nie bardzo wiedząc, jak inaczej mogłaby zareagować, nadal pozostając w tym dość przyjemnym zaskoczeniu. - Zawsze dogadywałam się z roślinami lepiej, niż z ludźmi - przyznała, zaczesując za ucho kosmyk włosów, który poleciał jej na twarz chwilę wcześniej. - Może nie były to szczególnie ambitne plany, ale nie zamieniłabym swojej pracy na żadną inną - dopowiedziała jeszcze kilka słów na ten temat, zatrzymując się przy barierce obok niego. Także oparła się o nią i zaraz spojrzała we wskazanym kierunku, mrużąc delikatnie oczy, by mieć wyraźniejszy widok. - Jesteś marynarzem? - zagadała, mając nadzieję, że nie powie niczego głupiego. Miała pewne podejrzenia, coś tam słyszała, ale wolała zapytać, niż popisywać się wiedzą za którą nie dałaby sobie ręki uciąć. - Kabotażowiec... pierwsze słyszę tę nazwę, ale jakbym miała być statkiem, to chciałabym być właśnie nim - zaśmiała się cicho, nie odrywając wzroku od morza. Dopiero po chwili parsknęła nieco głośniej i pokręciła głową na boki, jakby chciała pokazać, że sama jest zażenowana swoim pomysłem. - Plotę głupoty, jak dziecko... na dłuższą metę musi to być męczące - wypowiedź ta stała gdzieś na pograniczu pytania i twierdzenia, sama nie byla pewna, jak chciała, aby to traktował. Poza tym miała w głowie jedno pytanie, bezczelnie bezpośrednie, takie którego nie powinna zadawać i nawet sytuacja temu nie sprzyjała, więc pewnie dlatego też te tak bardzo ją kusiło. Musiała uciec od tej pokusy w jakiś bezpieczniejszy temat.
- A ty? Masz swoje ulubione kwiaty? Może roślinę? - zagadnęła więc nieco niespodziewanie, zerkając na niego. By pokazać, że to nic takiego, wzruszyła jeszcze delikatnie ramionami w przepraszającym geście. - Jestem wariatką od roślin, odpowiedz mi, a powiem o tobie wszystko - tym razem zażartowała już pewniej, pozwalając sobie na śmielsze parsknięcie śmiechem, którego nie powstrzymała od razy, więc ten zamiast ginąć przedwcześnie, przeszedł subtelnie w szeroki uśmiech.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Było to dziwne i niepodważalnie niecodzienne spotkanie, jakie zaprowadziło zarówno jego jak i ją w tę okolicę. W końcu ona nie planowała uciekać z pracy, a on nie planował przystępowania na propozycję jej ucieczki. Bo niejako to właśnie było tym, czym było — ucieczką. Laurissy? Czy Ephraima? A może oboje w ten sposób się ze sobą związali, dając możliwość cichego paktu wymykającego się zasadom logicznego myślenia. Tak niepodobną dla dorosłych ludzi. Teoretycznie sobie nieznanych prócz krótkich interakcji biznesowych w przeszłości. Tak jak i ona, sam Burnett nie był raczej osobą, która szła w podobne zachowania. Nie był nieodpowiedzialny, nie był pochopny, a jednak wyszedł temu naprzeciw. Nie w celach eksperymentalnych, ale ze zwyczajnej chęci. Bo przecież co go zatrzymywało? Naprawdę potrzebował oderwania własnych myśli, skupienia się na czymś innym, a cicha sugestia stała się niejako drogą do zmiany kształtu rozumowania. Chociaż raz. Chociaż tylko na dzisiaj. Tak, aby odrzucił tę przykrą duchotę, w której aktualnie się znajdował. Ona zdawała się także nie wahać, a cała reszta potoczyła się samoistnie. Dziwnie, ale dobrze w jego wymęczonym walką umyśle.
Stereotypowy ojciec nie zabiera na motorowe przejażdżki nieznajome kobiety…
Roześmiał się cicho, pozwalając jednak obniżonym, lekko schrypniętym tonom uciec z dolnych partii gardła. Na przestrzeni lat wydawania rozkazów jego głos zdecydowanie nabrał innego wyrazu, ale wciąż nie był całkowicie wyzuty z przyjemnych tembrów. Nie skomentował jednak słów Laurissy, pozostawiając to w niedopowiedzeniu. A może niezaprzeczeniu? Po prostu nie odpowiedział, pozostawiając tę kwestię nieodgadnioną. Zaraz jednak też rozmowa poszła dalej, a uwaga osiadła na kobiecie. Ciche proszę opuściło jego usta, gdy podziękowała. Nie kłamał, mówiąc, że dobrze się jej słuchało. Chciała mu doradzić, a przy okazji rozwijała się i ukazywała mu horyzont swojej profesji w inny, bardziej osobisty sposób. Do tego twarz się jej zmieniła, gdy mówiła z całym zapałem, a ramiona wyzbyły się wcześniejszego spięcia. - To ważne, aby nie przestawać się pasjonować. Ktoś z twojej rodziny się tym zajmował? - Czy pytał, dlatego, że sam robił dokładnie to samo co jego ojciec, dziadek i pradziadek? Może, ale jeśli już, było to działanie podświadome. Całkowicie wyzbyte intencjonalnością. Gdy spytała, czy był marynarzem, wyprostował się i zasalutował jej. Z nieco mniejszą intensywnością niż normalnie, by to zrobił, ale nie było to także coś pozbawionego szacunku. - Kapitan Ephraim Joseph Burnett, dowódca Australijskiego Statku Jej Królewskiej Mości „Adelaide” w Royal Australian Navy, zgłasza gotowość do służby. - Powaga wypowiadanych słów szybko rozmyła się wraz z delikatnym uśmiechem na twarzy mężczyzny oraz zasłonięcia się kubkiem kawy, która wciąż przyjemnie rozpływała się ciepłem po gardle. Nie było wątpliwości jednak, że stopień oraz sama służba sprawiały, że był z nich dumny. Ze swojej przynależności i powołania, które spełniał. Które czyniły go tym, kim był aktualnie bez wstydu. Cieszyło go także to, że i ona podłapała temat płynącego w oddali statku — może i nie przesadnie ogromnego w swych gabarytach, ale zdecydowanie przyjemnie patrzyło się na sunący na wodzie okręt. Do tego przyjemny dla ucha, damski śmiech przyciągnął uwagę mężczyzny i spojrzał na grymas na jej twarzy. Zaraz też jego usta wykrzywił bliźniaczy uśmiech. - Mam pięcioletnią córkę. Przyzwyczaiłem się - powiedział i zaraz też wrócił do wcześniejszej pozycji i oparł się o barierki obok Laurissy, wpatrując się w kabotażowiec. - To albo Shepparton, albo Benalla. - Nie widział oznaczeń z tej odległości. Rozpoznawał kształt, lecz już bez odpowiedniego sprzętu liczb i napisu na boku statku dostrzec już nie był w stanie. - Ich matczynym portem jest baza w Cairns. - Nic więc dziwnego, że widzieli jeden z kabotażowców właśnie tutaj, przy linii brzegowej Lorne Bay. Te informacje zapewne były dla kobiety zbędne, a jednak opuściły usta kapitana, który przez moment po nich umilkł. A przynajmniej do czasu, aż nie usłyszał pytania. Zastanowił się, zanim odpowiedział, ale nie trwało to zbyt długo. Wszak odpowiedź nie była przesadnie skomplikowana. - Chyba lubię te dzikie. Grevillea, wiciokrzewy. Telopea, woskowiec - wymieniał gatunki stricte australijskie, których charakterystyczne zarysy nie mogły być pomylone z niczym innym. Pamiętał je z dzieciństwa. Do tego pani Burnett posiadała w swoim bogatym ogrodzie wiele innych, równie ciekawych odmian, lecz to te nieujarzmione najbardziej przemawiały do jej syna. Chyba po prostu uwielbiał od zawsze moc żywiołu. W butonierce na ślubie posiadał również woskowce, które zgrywały się z bukietem trzymanym przez Leonie. Wówczas wydawały się to niezwykle piękne wspomnienia...
Pokręcił delikatnie głową, aby odgonić te myśli i znów zamilkł. Po prostu obserwował to, co działo się przed nimi — gdzie szmaragdowe wody obijały się o skalne brzegi, nawołując go do powrotu. Do powrotu do domu... - Nie musisz tego zrozumieć, ale dziękuję - powiedział w pewnym momencie, patrząc na kobietę stojącą u swego boku. Obserwował ją, nie odrywając przedramion od barierki, ale pozwolił sobie na dłuższą kontemplację jej postaci. Jego jasne oczy odnalazły te należące do niej, by wiedziała, że mówił prawdę. Mimo że była w wielu momentach niczym spłoszona, nieśmiała i nieporadna, to nie winił jej. Ta sytuacja była podłożem dla rozwoju zwyczajnej krępacji, a jednak poświęcanie Laurissie uwagi, pozwalało Ephraimowi skumulować tę dziwną bliskość, której potrzebował. Którą chciał dać komuś innemu. Nawet jeżeli miała to być dziwna samopomoc sąsiedzka w postaci zamkniętego wcześniej lokalu. - Czasami człowiek zapomina, jak wiele siły widnieje w życiu codziennym. - Nie musiał tłumaczyć tego, co miał na myśli, a przynajmniej nie chciał. Rzucił to bardziej w przestrzeń dla kontemplacji samego siebie, ale chciał, żeby wiedziała, że był jej wdzięczny. Za skok wiary, którego dokonała, a nie musiała. I znów wrócił do wpatrywania się w wodę, by dać kobiecie przestrzeń. Taką, którą mieli wobec siebie niecodzienni nieznajomi.
Laurissa Hemingway
easter bunny
chubby dumpling
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Ulżyło jej, gdy usłyszała jego śmiech, nawet jeśli w żaden sposób nie odniósł się do jej słów. Nie chciała go urazić, ani też robić z siebie specjalistki od spraw rodzinnych, bo na tym polu najpewniej nie wypadała najlepiej. Jej rodzice wzięli rozwód, gdy była mała, a i przed tym nieszczególnie widziała między nimi emocje, które dałoby się pomylić z miłością. O tym uczuciu uczyła się jedynie z książek z minionych epok i może dlatego miała taki zakrzywiony jego obraz. Być może, gdyby rozsądnie podeszła do tego wszystkiego, gdyby ktoś z nią porozmawiał - ojciec lub matka, wyjaśnił, że ludzie czasem przestają się kochać i to nic złego, może wówczas jej własne życie potoczyłoby się inaczej. Nie ugrzęzłaby w relacji, w której od lat była już sama, nie stałaby w miejscu i potrafiła przepracować związek, który na dobrą sprawę był relacją dwójki niedojrzałych dzieciaków. Nawet ona - myśląc o tym wszystkim - dostrzegała, jakie to niepoważne i wręcz żenujące. Czuła zniesmaczenie względem własnej osoby, ale nie pomagało to wcale w zmianie własnego postępowania.
- Och w życiu! - niemalże parsknęła śmiechem, nawet nie dając sobie sekundy na zastanowienie się. Niemalże wtrąciła swoją odpowiedź w chwili, w której jeszcze wybrzmiewało jego pytanie. Zdawała sobie sprawę z tego, jak musiało to wyglądać, więc postanowiła dodać nieco więcej, by dać mu lepszy pogląd na tę kwestię. - Moi rodzice szczerze gardzili tą pasją i aktualnie niechętnie utrzymują ze mną kontakt, bo nie daję im powodów do dumy - powiedziała to lekko, bez cienie wyrzutu czy innych trudności. Nie chciała też wpędzać swojego towarzysza w zakłopotanie, bo przecież nie znali się za dobrze, może nawet wcale, więc miała nadzieję, że nie odbierze tego za przesadną otwartość. Po prostu dla niej nie był to temat tabu i chyba nawet lubiła mieć tę kwestię jasną. Ktoś mógłby zarzucić jej bycie niewdzięczną, bo dzieciństwie nie brakowało jej niczego, a nawet miała zbyt wiele, ale z biegiem lat zrozumiała, że pieniędzmi nie da zastąpić się fundamentów prawdziwej relacji rodzinnej. To po prostu nie powinno tak działać.
- Wiedziałam, że jest w twojej postawie coś, co wskazuje na wojsko - uśmiechnęła się szeroko, gdy tak profesjonalnie jej się zaprezentował i trochę było jej głupio, że wcześniej sama na to nie wskazała. W każdym razie teraz wiedziała już o nim więcej i niewątpliwie cieszyło ją to, bo dzięki temu nie byli aż taką dwójką nie mających nic ze sobą wspólnego ludzi. - Powinieneś raczej zaprzeczyć, a nie porównywać mnie do pięciolatki - wytknęła mu, ale w sarkastycznym tonie, który zaraz przeszedł w szczere rozbawienie. Faktycznie z każdą chwilą czuła, że rozluźnia się coraz bardziej i może nawet zapomina o swoim ataku z kwiaciarni, kiedy zachowała się, jak niezrównoważona psychicznie histeryczka. Ponownie zerknęła na morze, a raczej statki, na których nie znała się za bardzo, ale nie przeszkadzało jej to w tym, by zapamiętywać nowe, poznane dziś fakty. - Uznajmy, że Benalla, skoro ma to być statek, z którym zaczęłam się utożsamiać - zadecydowała nieco żartobliwie, ale przy tym z typową dla siebie beztroską, gdy na kilka chwil stres i problemy nie dawały o sobie znać. Poza tym przy rozmowie o kwiatach jej dobry nastrój samoistnie się utrzymywał. - Rodzime gatunki Australii, do tego kapitan naszej marynarki... jesteś prawdziwym patriotą, co? - może nie było to obiecane wszystko, ale tyle przynajmniej mogła wywnioskować. Gdyby ktoś wcześniej tego dnia powiedział jej, że wsiądzie na motor nieznajomego mężczyzny i będzie z nim rozmawiać o statkach i kwiatach, popijając kawę, to cóż... prawdopodobnie uznałaby, że wzięła za dużą dawkę nasennych i się jeszcze nie obudziła. Wszystko to było naprawdę zaskakujące, a już na pewno podziękowanie, które padło tak nagle. W pierwszej chwili uniosła wysoko brwi, ale wyraz ten po jakimś czasie zelżał, złagodniał i przeszedł w pewnego rodzaju sentymentalny uśmiech.
- Myślę, że rozumiem - pozwoliła sobie na ten werdykt, chociaż niezbyt pewny, bo nie chciała wyjść na zarozumiałą. - Z resztą sama powinnam podziękować - dodała, przykładając do ust kubek z kawą. Pozwoliła na to, by cisza na moment wypełniła otoczenie, zerkając przy tym na niego raz po raz. Trochę też ciężko jej się zrobiło, bo zrozumiała, że ich spotkanie w którymś momencie będzie musiało się skończyć, a potem... znów będą dwójką nieznajomych. Nie była pewna, czy jej to odpowiada, ale miała też chorą manierę do zbyt szybkiego przywiązywania się.
- Wiesz, tak sobie myślę - trochę nie wierzyła w to, co planowała powiedzieć, ale też... o tym, że poniekąd była kobietą nie bojącą się ubierać własnych myśli w słowa, zdążyli się już przekonać, gdy w zasadzie zachęciła go do ucieczki z jej centrum ogrodniczego. - Chyba nie mogę ci tak po prostu wybaczyć tego zapomnianego zlecenia - dopowiedziała, strategicznie ze wzrokiem wbitym w kubek, który teraz przekładała z ręki do ręki. - No, a nie chcę też, żebyś żył z poczuciem winy... musimy się zastanowić, jak to rozwiązać - dobrnęła do końca wypowiedzi, znajdując w sobie na tyle odwagi by ukradkiem posłać mu niedługie spojrzenie, jakby ta krótka chwila miała jej pomóc w ocenieniu, jak przyjął jej słowa.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Chyba tego po prostu też mu brakowało. Rozmów niemających większego znaczenia, słów rzucanych bez większych zobowiązań, ale wywołujących rozbawienie. Potrzeby opuszczenia gardy i poczucia rozluźnionych ramion, które zdecydowanie zbyt długo przebywały w spięciu. I nie chodziło o to, że Ephraim nie śmiał się przez ostatni rok — oczywiście, że nie miał podobnych powodów oraz okazji, jakie posiadał kiedyś, ale pozwalał sobie na to przy Teresie. Umiała wszak doprowadzić poważnego ojca do rozbawienia i porzucenia formalnych elementów w jego zachowaniu, zagarniając sobie — niezwykle zresztą właściwie — wszelkie za to zasługi. Na ten moment zresztą jedynie ten niewielki cud chodzący po ziemi był w stanie przynieść jakąkolwiek radość kapitanowi. Nie było to jednak to samo, gdy po prostu był odseparowany od codzienności, obowiązków, ciężaru świadomości, jakie na nim spoczywały. I nie. Nie zapomniał o nich ani nie odrzucił ich istnienia przy spotkaniu z Laurissą, ale nie zdawały się one aż tak dominujące jak wcześniej. Czy miały wrócić do poprzedniego stanu po rozłące z kwiaciarką? Zapewne, ale nawet chwila wytchnienia dla kogoś, kto był tak umęczony sprawami prywatnymi, była zbawienna. Szczególnie dopuszczając się tego wytchnienia z kimś dorosłym — nie zaś z pięciolatką, która nie rozumiała wielu spraw i nie wiedziała tak naprawdę, co mogło czaić się za rogiem. Kochał ją, ale jednak… Tak bardzo brakowało mu relacji z kimś dorosłym. Wcześniej była to matka malutkiej dziewczynki, a aktualnie… Aktualnie Ephraim był w mentalnej rozsypce i nie mógł się na kimkolwiek oprzeć.
Słysząc jej odpowiedź o rodzicach, przyglądał się Laurissie przy całej towarzyszącej temu reakcji, dostrzegając, jak bardzo w tej materii się różnili. Ona robiła coś, co nie wzbudzało aprobaty rodziców, a on wręcz przeciwnie. Zawsze miał ich wsparcie, dumę — w końcu był Burnettem. Przez cztery pokolenia rodzina potomków bohatera wojennego związana była z tradycją marynarki wojennej i nikt nie wyobrażał sobie jej członków gdziekolwiek indziej. Byli stworzeni do tego, aby osiąść na pokładzie statku i stać się jednymi z tych, którzy walczyli z czystym żywiołem — kapryśnym i okrutnym, tak samo jak łagodnym i dającym życie. Ephraim wiedział więc doskonale, czym było zderzenie dwóch przeciwieństw i jak bardzo potrzebne były w naturze. Zrównoważone działały w idealnej harmonii — gdy jednak jedna część pozostawała w większej dominacji, wszystko upadało. - Nie wiem, czy mogę coś powiedzieć - mruknął cicho zamyślony, wpatrując się w nieistniejący punkt między nimi, ale finalnie podniósł spojrzenie i odnalazł to należące do Laurissy, która wcale nie wydawała się przeciwna. Odczekał jednak chwilę, ale wciąż patrzył w jej duże oczy, wyczekujące kontynuacji. W międzyczasie Burnett obrócił się do niej przodem i oparł tylko jednym ramieniem o barierkę, przy której stali, by móc przekazać swoje słowa kobiecie w ten bardziej osobisty sposób. Tak inny od tego, w jakim znajdował się chwilę wcześniej — trwając ramię w ramię. - Jako ojciec, wolałbym, aby moja córka robiła coś, co kocha, aniżeli coś, co jej narzucam. - I tak to pozostawił. Nie wiedział, czy w jakikolwiek wpływało to na kobietę i czy w ogóle chciała tego słuchać, ale chciał, aby to usłyszała. Nie wiedział, czy sama posiadała potomstwo, ale jako rodzic mógł jej to wprost powiedzieć. Byłby niesamowicie dumny i szczęśliwy, gdyby Teresa związała się z marynarką wojenną, jednak nie musiała tego robić, aby utrzymać jego miłość. Już ją miała. Już go miała. Od zawsze.
Wiedziałam, że jest w twojej postawie coś, co wskazuje na wojsko.
- Marynarka wojenna to nie wojsko - skorygował ją delikatnie, acz konkretnie, wiedząc doskonale, że cywile często mylili ów fakt. Wojsko pozostawało wojskiem, tak jak marynarka wojenna pozostawała marynarką wojenną — jedną z australijskich sił zbrojnych. Nie dziwiło go to, ale także nie mógł milczeć. Tak samo jak często słyszał, że marynarze byli żołnierzami. I to z ust dorosłych jak chociażby ostatnio przy odbieraniu ze szkoły Teresy jeden z ojców spytał Ephraima jak sprawy się miały w wojsku. Mała panna Burnett, gdy tylko to usłyszała, od razu poprawiła mężczyznę, doskonale wiedząc, gdzie leżała różnica. Wszak była córką kapitana największego ze statków we flocie i z dumą lubiła komunikować ów fakt. - Wyróżniają nas misja, szkolenie, historia, mundur i esprit de corps - wyjaśnił, pozwalając w końcu, by na moment również zajęła go obserwacja płynącego w oddali statku. I krótki, choć blady uśmiech na komentarz o patriotyzmie. Tak, ale za jaką cenę? Już wkrótce sam miał znaleźć się na wodzie. Znów znaleźć się na drugim końcu świata, wspierając wojska lądowe, a biorąc pod uwagę wojnę na granicy europejsko-azjatyckiej domyślał się, że właśnie to będzie jego cel. I jego załogi. Jego ojciec mówił o tym wyraźnie, podobnie jak docierające do kapitana głosy równych stopniem i wyższych od niego. Myśląc o tym, Ephraim nawet nie zauważył, że i jego towarzyszka zamilkła, pozwalając ich dwójce po prostu ponieść się ciszą, morskim zapachem i widokami.
Wiesz, tak sobie myślę...
Nie mogę ci tak po prostu wybaczyć tego zapomnianego zlecenia.
Musimy się zastanowić, jak to rozwiązać.

- Jeśli chodzi o pieniądze, zapłacę - zadeklarował się, chociaż przez to wszystko, co się zadziało w jego życiu od tamtego czasu, nie miał nawet pojęcia, czy umawiali się na płatność przy odbiorze, czy odgórnie. Czy już byli finansowo uregulowani, czy też nie. Widział, że się tym krępowała, dlatego też wyszedł temu naprzeciw, sądząc w swoim mniemaniu, że właściwie odczytał zachowanie kobiety. Mógł jej zapłacić podwójnie — nie miało to dla niego znaczenia. Miał pieniądze i nie były one żadnym problemem w tej materii. Nie miałby zresztą wobec niej żadnego żalu, gdyby kazała mu dorzucić odsetki. W końcu tamtego dnia zmarnował jej czas i energię... - Dzisiaj jak wrócimy. - No, właśnie. Czy nie powinni byli już wracać? Urodziny Teresy co prawda były dopiero od trzeciej, ale miał pomóc w organizacji. Do tego także chciał zamówić bukiecik dla dziewczynki, a Laurissa musiała mieć odpowiednio wiele czasu do przyrządzenia odpowiedniej kreacji kwiatów. A to wszystko oznaczało powrót do rzeczywistości. Niechybne zakończenie spotkania. Czy nie było czegoś, co mogło spowodować wydłużenie tego procesu? Ephraim zerknął w swój kubek z kawą, nie ukrywając lekkiego skrzywienia — zostały mu może dwa zimne łyki.
Laurissa Hemingway
easter bunny
chubby dumpling
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Nie była pewnie najlepszym materiałem na moralne wsparcie, ani w zasadzie na jakiekolwiek, ale lubiła wierzyć, że jest inaczej, że jeszcze nie stanowi tylko i wyłącznie problemu, ale potrafi komuś czasem pomóc. Chciała czuć się potrzebna, chociaż w swoim życiu to raczej ona potrzebowała innych, nie radząc sobie w pojedynkę. Nawet tutaj, pijąc kawę z Ephraimem, miała wrażenie, że ją uratował przed tym, co mogłoby się dziać, gdyby była pozostawiona samej sobie. Szkoda, że nie domyślała się, że działało to w dwie strony, że i on w jakimś stopniu czerpie wytchnienie z tego ich nieoczekiwanego wypadu nad wodę.
Sama nie wiedziała, jaki ma stosunek do mówienia o rodzicach. Może dlatego, że od dawna nikt jej nie pytał o te sprawy, że sama żyła skupiona na tym, co działo się w Lorne Bay, nie zaprzątając sobie głowy mamą i tatą, jak źle to nie brzmiało. Kiedy mówiła o rodzinie, w głowie miała swoją siostrę bliźniaczkę, tyle jej wystarczało, mimo to teraz, gdy już ten temat wypłynął, była ciekawa opinii mężczyzny. Widziała, że ten nie czuje się pewnie, ale sama miała dość łagodny wyraz twarzy, aby dać mu do zrozumienia, że może mówić swobodnie. Kiedy więc wypowiedział myśli na głos, swoją drogą całkiem zaskakujące, po chwili lekkiego szoku uśmiechnęła się ciepło.
- No to jesteś lepszym ojcem od mojego - podsumowała dość swobodnie, bez zawahania czy ciężkości w tonie głosu. Miała wiele problemów, ale jej rodzina do nich nie należała, to przepracowała wieki temu, a przynajmniej tak sobie wmawiała, wierząc, że w tej jednej dziedzinie może zgrywać twardą i silną psychicznie kobietę. Z drugiej strony... może gdyby rodzice jej okazywali wsparcie, wierzyłaby w siebie znacznie bardziej i nie załamała się tak bardzo po jednym rozstaniu. Cóż, teraz na pewno nie chciała uciekać myślami do tak ponurych myśli.
- Hmm... sądziłam, że w skład wojska wchodzi marynarka, siły lądowe i powietrzne - wytłumaczyła się zaskoczona jego słowami, ale też nie zamierzała przeciągać tej kwestii. Bardziej zainteresowana była poznawaniem swojego towarzysza. Pokiwała jeszcze głową gdy wspomniał, co jeszcze ich wyróżnia, ale prawdę mówiąc bardziej skupiona była na tej niepewnej, poruszonej przez siebie kwestii. Czekała na jego reakcję z niemałym przejęciem, a kiedy ta nastąpiła... cóż, niekoniecznie tego się po nim spodziewała. Chyba nawet z początku sądziła, że sobie z niej żartuje.
- Nie chcę twoich pieniędzy - powiedziała to tak prostolinijnie, tak nieoczekiwanie, że zaskoczyła przeze wszystkim samą siebie. Aż zamrugała kilka razy, niepewna, czy rzeczywiście te słowa opuściły jej usta, ale mimo wszystko nie mogła mieć wątpliwości. Poczuła się dość głupio z tym tematem, niepotrzebnie go poruszała i teraz - nie pierwszy raz w życiu - miała wrażenie, że źle odczytała atmosferę. - Niepotrzebnie w ogóle o tym wspominałam - wycofała się więc z własnych słów, bo zakłopotanie brało nad nią górę. Mimo to, jak to z nią bywało, musiała powiedzieć coś jeszcze. - Po prostu dobrze się tutaj z tobą czułam, myślałam, że może ty też, ale nieważne... mam problem z nieprzypisywaniem do każdego spotkania jakiegoś znaczenia - mruknęła, odwracając się i niby przeszła kilka kroków dalej w kierunku kubła ze śmieciami, aby wyrzucić pusty kubek, ale chyba też traktowała to jako chwila na poradzenie sobie z własnym zażenowaniem.

Ephraim Burnett
ODPOWIEDZ