właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Z opuchniętej wargi leniwie sączyła się bordowa ciecz. Oko pulsowało nieznośnie. Serce drgało niecierpliwie. W pewnej chwili Leon był pewien, że jeszcze kilka uderzeń i będzie po nim. Bu-bum. Usiłując ruszyć nieprzytomnym ciałem stoczył się z kanapy na brudną, drewnianą podłogę, której zimno boleśnie zainfekowało jego ciało. Bu-bum. Jakimś cudem dźwignął się na nogi, oparł o ścianę i chłonąc jej równie lodowatą temperaturę, obejrzał się na siedzące w zaciemnionym pokoju postacie. Wszyscy nieprzytomni. Niezainteresowani jego osobą. Bu-bum. Na ręce, powyżej zgięcia łokcia, nadal — już nie tak mocno — zaciśniętą miał opaskę. Drżącą dłonią rozluźnił jej ramiona, zrzucił na ziemię i potykając się o własne nogi, pognał przed siebie. Bu-bum. Ściany tańczyły. Chodził po suficie. Mijał postacie bez twarzy, szatańskie pomioty. Kiedy jakimś cudem dotarł do łazienki upadł niezgrabnie, na nowo rozcinając pęknięcie na ustach. Był pewien, że to koniec. Że przyjdzie mu umrzeć w brudnym, obrzyganym kiblu pieprzonego baru, który oblegany był przez członków gangu i rasowych ćpunów. Być może to nie wizja samej śmierci przeraziła go na tyle, że zdołał wyciągnąć z kieszeni telefon starej generacji, a kwestia tego, że o jego odejściu nikt by się nie dowiedział. Po prostu by przepadł; niektórzy obstawialiby, że uciekł. Inni goniliby śladem porwania. Tymczasem Leon skończyłby jako pokarm dla krokodyli, nie pozostawiając po sobie nic. Nic. Żadnych wyjaśnień dla rodziny. Coraz ciężej było mu oddychać. Bu-bum. Wcisnął odpowiedni przycisk i telefon zaczął nawiązywać połączenie; jedna kreska zasięgu obwieszczała gniewnie, że rozmowa należeć będzie do krótkich i nietreściwych, przerywanych niechlujnym trzeszczeniem. Wiedział, że popełnia błąd, że narusza zasady, że pewnie zerwą z nim współpracę, że może już teraz wsadzą do paki, że gdzieś odeślą, ale było mu to wszystko jedno. Gdziekolwiek byłoby lepiej, niż tutaj. A więc drżącym głosem począł błagać o pomoc. Nie, nie wie co mu podali, ale ani trochę się mu nie podoba. Pięciokrotnie usiłował przypomnieć sobie adres; raz tłumaczył, że trzeba przejechać przez Port Douglas i skręcić na zachód, by za chwilę zmienić zdanie i wyjaśnić, że jest niedaleko Jullaten. Gdy telefon odmówił dalszej współpracy, Leon z głową wspartą o sedes utracił na moment przytomność. Gdy się ocknął niewiele zdążyło się zmienić; zza ścian, z oddali, dochodziły głośne nuty klubowej muzyki. Jego serce nadal groziło erupcją. Za to ciało, ciało! przestało go słuchać. Nie był w stanie ruszyć się z miejsca. Wyjść z tej pieprzonej łazienki. Świadomość tego, że zjebał, mieszała się z obrzydliwym strachem — umrze tutaj, umrze, umrzeumrzeumrze.

finneas barrington
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Przymykając oczy po osiemnastu godzinach pracy, nie spodziewał się otworzyć ich już po dwudziestu trzech minutach. Innego rozwiązania jednakże nie było - słysząc dochodzący z salonu sygnał niedawno zakupionej komórki, mającej w swym spisie wyłącznie jeden numer, zmuszony był popędzić ku jej lokalizacji i odebrać ją bez sekundy wątpliwości. W zawodzie tym nie było bowiem żadnych przerw - praca trwała tu na okrągło, a pobudki w środku nocy nie były niczym nadzwyczajnym. Słysząc z początku nieznośny szmer przekładany to nieznaną klubową melodią, to czyimś niewyraźnym głosem, podał nazwę całodobowej knajpy i poprosił o złożenie zamówienia - zgodnie z ustalonym wcześniej planem. Otrzymawszy wreszcie odpowiedź, choć nie taką, jakiej się spodziewał, jeszcze bez wskazanego jasno adresu począł przeczesywać swą szafę w poszukiwaniu najbardziej pospolitych materiałów, by jak najszybciej móc opuścić pogrążony w przenikliwej ciszy dom. Wciągając na głowę pomarańczową czapkę z daszkiem ozdobioną logo sportowej marki, przechodził już przez podwórze skąpane w niezmierzonej czerni, doskonale wskazującej, jak skomplikowana przeprawa czeka go tej nocy. Tak na dobrą sprawę, nie wiedział gdzie jechać. Może to Port Douglas, może Julatten, może Kuranda. Nie było też sposobu odrzec, co dokładnie go czeka, choć to w tym przypadku wydawało się sprawą podrzędną. Sensu nie było także przeklinać braku nadajnika, który unicestwiłby podstawowy problem dzisiejszej nocy, choć i takie myśli kilkakrotnie przemknęły przez finneasowy umysł. Strategicznie kierując się w pierwszej kolejności do najbliżej położonego miasta, w barze wymienionym przez zachrypnięty, leonowy głos, nie odnalazł poszukiwanej twarzy, a jedynie wieniec potencjalnych zagrożeń i próbę zwinięcia jego wozu. Niecałą godzinę później dojeżdżając już do Kurandy (będącej drugim punktem w planie podróży), łamiąc przy tym kilka drogowych przepisów i prawie potrącając pieprzonego kangura, znalazł się pod drzwiami złowrogo wyglądającego baru, w którym to, cholera, mógłby przysiąc, wciąż grała dokładnie ta sama muzyka, co z trzymanego godzinę wcześniej telefonu. Uśmiechając się pod nosem z ulgą, starał się wtargnąć do środka. Problem stanowił jednak fakt, że nie wpuszczano tu byle kogo.
W miejscach tego typu nie można okazywać zbytniego zainteresowania ani oddechu pędzącego zdenerwowaniem. Nie można także grozić nasłaniem na ów lokal policji, choć wszystko to Finneas zdecydował się zrobić. - Mój brat - powiedział. - Mój brat jest tutaj ledwo żywy i muszę go odebrać. Widział go pan? On jest narkomanem, pan nie rozumie, on ostatnio przedawkował i cudem go odratowali. Nasi rodzice się niepokoją, ja miałem mieć na niego oko, jak mnie pan nie wpuści to będę musiał zadzwonić po psy, on tam na pewno jest, co panu szko… - tego jednak dokończyć mu nie dano. Ale ostatecznie wpuszczony został, co było chyba najważniejsze, prawda? Zaglądając więc do każdego pomieszczenia i widząc sceny, które straszyć go miały potem po nocach przez następne lata, ostatecznie trafił do łazienki. W baseballowej bluzie splamionej krwią na rękawie, w przetartych jeansach, śnieżnobiałych trampkach i tej pomarańczowej czapce, a przede wszystkim z przetrąconym nosem dociskanym kurczowo dłonią, pojawił się wreszcie w odpowiednim miejscu. Otwierając drugą z kabin, znów odczuł tę niewysłowioną ulgę, zmąconą następnie przez niepokój. - Chryste, Leon - powiedział najpierw, zabarwiając te słowa czymś w rodzaju troski przemieszanej z dezaprobatą. Kucając przy nim, docisnął dwa palce do jego szyi, czując powolne skurcze znajdującej się tam tętnicy. - Przeżyjesz - zawyrokował, choć nie był tego wcale taki pewien. - Tyle że musisz jakoś mi pomóc, sam cię raczej nie podniosę - dodał, owijając mu swą rękę na korpusie tak, by w miarę możliwości ułatwić mu wstawanie.


leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Oddychając płytko to unosił, to zamykał obolałe powieki. Kilkakrotnie usiłował dźwignąć się na nogi, lecz nie dopisało mu ani razu szczęście — przekonany o tym, że doświadczył czegoś w rodzaju paraliżu, przestał po pewnym czasie walczyć. Niewiele miał przy tym wszystkim czasu na snucie jakichkolwiek planów, a niedawny telefon wykonany do Finneasa odszedł w zapomnienie, bowiem fałszywa senność raz po raz posyłała go w świat fikcyjnych koszmarów. Raz, gdy zdawało się mu, że odzyskał kontrolę nad umysłem, usiłował sobie przypomnieć bieg wydarzeń z minionego wieczora; wśród strzępków spraw, których jako tako mógł być pewien, niebezpiecznie mrugała informacja, że pozwolił zainfekować swe ciało heroinie. Coś jednak musiało pójść nie tak — narkotyk albo był skażony, albo doprawiony mieszanką czegoś innego — posiłkując się wiedzą sprzed lat miał pewność, że po przyjęciu czystej dawki czułby się zupełnie inaczej. Nie dane mu jednak było zanalizować sprawy, jako że po niecałej minucie znów utracił kontakt z rzeczywistością.
A potem wzrok zadrżał. Spojrzenie rozbiegało się po łazience, z trudem koncentrując się na tej jednej, właściwej osobie. — C-co ty tu… — zdążył wymamrotać niewyraźnie, gdy z trudem przypomniał sobie, że po niego dzwonił. Że prosił o pomoc. Ale było na nią przecież za późno. — N-nie mogę o-odychać, n-nie m-m-mogę — wyjąkał z przerażeniem, usiłując się mimo wszystko podnieść, ale nie dał rady. Dławiąc się niemożnością oddechu, przyjrzał się z przerażeniem mężczyźnie. — Co ci się stało? — zachrypiał niemo, wbijając spojrzenie to w jego twarz, to w całą sylwetkę. Chyba bardziej dziwił go mimo wszystko ubiór, niż rozkwaszony nos, chociaż nie miał przy tym wszystkim pewności, czy ów aberracje nie są częścią narkotykowych projekcji. Czując jego dotyk na swoim ciele odrzucił jednakże na bok wszystko inne i usiłował znów się dźwignąć, lecz dopiero za czwartą próbą udało się mu odnaleźć w sobie wystarczająco siły. Wsparłszy się o jego bok wykonał jeden krok, drugi, a potem poleciał przed siebie, zatrzymując się na jednej ze ścian, niemal przy tym przewracając biednego Finneasa. Stali jednak jakoś, obaj, dziwnym cudem, a Leon począł się głośno śmiać, gdy tak idiotyczne dociekał jeden z policzków do zimnej struktury kafelek. Drżące kolana ostrzegały, że zaraz osunie się na ziemię, dłonie nieprzytomnie trzymały się śliskiej powierzchni ściany, a Leon po prostu uznał nagle, że to wszystko jest niezwykle zabawne.

finneas barrington
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Sam tonąc pod naporem ostrego, przenikliwego bólu sączącego się teraz wprost z jego twarzy, ani przez moment nie pomyślał o tym, by w pierwszej kolejności zająć się sobą. - Gdybyś nie mógł oddychać, nie mógłbyś też mówić. Musisz się po prostu uspokoić, Leon, nie myśl o tym, za moment będzie już lepiej - pocieszenie to niekoniecznie bliskie prawdzie, wymyślone zostało w umyśle przejętym paniką. Nie, Finneas nic nie wiedział o tego typu sprawach. Nie znał się na narkotykach, nie znał się więc tym bardziej na przedawkowaniu. Gdy więc po chwili zawisło nad nimi to konkretne pytanie, w pierwszym automatycznym odruchu z ust jego wyrwał się nieznaczny strumień śmiechu, będący nie tyle samym rozbawieniem, co też ogromną ulgą napędzaną świadomością, że cholera, dla Fitzgeralda jednak była jeszcze jakaś szansa. - Widzisz, mówiłem, że zaraz będzie lepiej - przypomniał mu własne słowa sprzed chwili, ciężkim oddechem wypuszczając z płuc nadmiar nagromadzonego w ciągu tych kilku decydujących sekund powietrza. - Nic mi nie jest, chciałem po prostu jak najlepiej wejść w rolę. Spojrzałbyś lepiej na siebie - dodał z uśmiechem, niekoniecznie odzwierciedlającym to, co działo się teraz w finneasowej głowie. Pomagając mu w końcu stanąć na nogi, co okazało się jeszcze trudniejszym zadaniem, niż początkowo podejrzewał, znów zmuszony był do zaczerpnięcia kilku głębszych oddechów, by ostatecznie pozwolić Leonowi opaść na lodowatą powierzchnię łazienkowych płytek ściennych i usłyszeć przerywany szum jego śmiechu. - Możemy tu jeszcze chwilę poczekać, najpierw… najpierw jeszcze trochę dojdziesz do siebie, a potem będzie się trzeba jakoś dostać do mojego samochodu - zapowiedział plan na następne kilka minut, znów dociskając jedną dłoń do krwawiącego nosa, a drugą pocierając plecy, w które przy próbie podniesienia Leona z ziemi, uderzyła z mocą klamka od kabiny.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Nie wierzył mu. Nie wierzył w ani jedno słowo, mające uchronić go przed szaleństwem; choć czuł drgania klatki piersiowej, choć pochłaniał ostry smak powietrza, był pewien, że się dusi. Potrafił sobie nawet wyobrazić, jak jego płuca zasysają się, jak z minuty na minutę się zmniejszają, zachodzą czernią, zasuszają i zmieniają w popiół. Oddech bolał. Utykał gdzieś w gardle. — Nie będzie, nie będzie, nie będzie — wymamrotał z trudem, nie potrafiąc się uspokoić. Przecież to nie o to chodziło. Przecież po prostu umierał. Mimo to postanowił mu zaufać, skoro jakimś cudem go tu wezwał — przymykał oczy, starał się oddychać głębiej i odsuwać od siebie wszelkie znamiona strachu. — Bywało gorzej — wydusił z siebie z trudem (niepewny, czy słowa te w ogóle wydobyły się z jego ust), pozwalając na to, by kąciki ust lekko drgnęły i uniosły się nieznacznie. Czyżby Finneas się zaśmiał? Czyżby żartował? W Leonie rozbudziła się sympatia do tego mężczyzny, choć nie tak dawno temu nie potrafił mu jeszcze zaufać. A teraz proszę, wyłącznie o nim pomyślał, gdy przyszło mu prosić kogoś o pomoc.
Gdy już przywarł do jednej ze ścian, nie będącej wcale w dużo lepszym stanie, niż którakolwiek z obrzydliwych kabin, nie potrafił do końca zarejestrować, jak do tego doszło. Śmiał się wbrew sobie, śmiał się ot tak, może z powodu świadomości własnej żałości, a może też dlatego, że nie wierzył w to, że uda się mu dotrzeć do fineasowego samochodu. Po chwili jednak wesołość przemieniła się w spazm, a Leon znów runął na ziemię i zwinąwszy się w kłębek desperacko łapał się kolejnych oddechów. Trudy z tym związane nie mijały, wręcz przeciwnie — Leon naprawdę wierzył w to, że jest coraz gorzej. — Oni wiedzą — wymamrotał cicho, martwym wzrokiem wgapiając się w malującą się przed nim przestrzeń. — Na pewno wiedzą, obserwują mnie, podsłuchują, chcą się mnie pozbyć — szeptał z przerażeniem, co jakiś czas wydając z siebie dziwny, dławiący głos. — Zabiją mnie i teraz ciebie też, zabiją nas, zaraz tu przyjdą — tak, był tego pewien. Obaj skończą jako karma dla krokodyli.

finneas barrington
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Zastanowiwszy się nad tym, stwierdził, że nigdy nie był najlepszy w wyciszaniu cudzych zszarganych nerwów. Gdy mieli zajęcia z mediacji, mających przekonać terrorystów do poddania się, większość z tych prób kończyła się fiaskiem, a wszystkie z samobójcami oblewał w mgnieniu oka. Teraz, pięć lat później będąc świadkiem czyjegoś przedawkowania, słysząc jego płytkie, rozhisteryzowane oddechy i powtarzane raz za razem słowa, że to się nie uda, że to już koniec, obawiał się, że sprawa ta faktycznie niczym nie będzie różnić się od tamtych. Tyle że Leon był zbyt ważny, by znów mógł pozwolić sobie na klęskę. - Będzie, jak się uspokoisz - upomniał go w możliwie jak najmniej protekcjonalny sposób, starając się zachować w tonie głosu spokój. - Spróbuj wziąć głęboki oddech nosem i bardzo powolny wydech ustami - poinstruował go w tak bardzo oczywistej kwestii, że zirytował samego siebie, ale ostatecznie uznał, że w tym przypadku należy spróbować wszystkiego. Poczuł się dodatkowo jak instruktor jogi, ale i na tej niedorzeczności starał się teraz za bardzo nie skupiać.
Słuchając jego nieustającego śmiechu, przez moment poważnie się zmartwił. Postanowił sobie nawet, że jeśli cała ta sytuacja jakimś cudem dobrze się skończy, a on jeszcze tego dnia wróci do domu, od razu dokształci się w tej jednej odległej dla niego dziedzinie i następnym razem o przedawkowaniu będzie wiedzieć już wszystko. Szkoda tylko, że zamiast mijające sekundy przeznaczyć na kontrolowanie stanu Fitzgeralda, zmarnował je na snucie nieistotnych planów, czego skutkiem okazać miał się ponowny upadek bruneta. Opadając błyskawicznie ku jego sylwetce wykrzywianej dreszczami, znów odnaleźć musiał w sobie ledwo tlącą się wiarygodność. - Nie wiedzą, nie ma opcji - zapewnił go stanowczym tonem, utkwiwszy w nim przekonujące spojrzenie. Po chwili pochylił nieznacznie twarz w jego kierunku, by następnie coś wyszeptać. - Ale nie rozmawiajmy o tym teraz - poprosił, nie chcąc kusić losu. W każdej chwili bowiem ktoś mógł tu wejść, a wtedy już faktycznie obawy Leona mogły się sprawdzić. - Chodź, jeszcze raz spróbujemy cię podnieść - zaproponował, znów głośno wzdychając i wyciągając ku niemu swe ramię.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Oddychał. Zgodnie z instrukcją, której idiotyzm tylko na moment rozbudził jego irytację; rozlewający się po całym ciele ból, rozrywający swymi szponami kruche serce był nieprzerwanie groźbą potwornej śmierci. Gotów byłby zrobić więc wszystko, by pozbyć się tego nieznośnego uczucia, by przerwać cały ten koszmar — koszmar, który zwykł wcześniej smakować niczym niebo. A jednak znów było jak tych dziesięć lat temu, gdy przedawkować przyszło mu po raz pierwszy i, jak to wówczas obiecywał sobie i innym poprzez potok łez, po raz ostatni. Nigdy więcej nie zamierzał wduszać w siebie prochów.
Wiedzą — powtórzył z uporem, wlepiając wzrok w finneasowe oczy. Tracił poczucie świadomości. Czasu, przestrzeni. Nie mając jednak pojęcia jak znalazł się znów na przeklętej podłodze pamiętał, że miał mu coś ważnego do powiedzenia. Gotów już wydobyć z siebie odpowiednie słowa zamarł jednak, gdy tamten złożył nieoczekiwanie swą prośbę. Leon nie wiedział w czym skrywa się słuszność, co nazwać można rozsądkiem i logiką, ale gdzieś po drodze, podczas zawierania tej niekoniecznie szczególnej znajomości, począł Finneasowi ufać bezgranicznie. I to właśnie wobec tej wiary zmusił się teraz do ciszy, choć przerażenie wciąż rozbrzmiewało w każdym drganiu udręczonego ciała. Chwyciwszy jego ramię zdecydował się w dodatku na kolejną próbę opuszczenia tego miejsca, lecz i ona nie przyniosła odpowiednich rezultatów. Dopiero po kilku kolejnych minutach udało się mu zawrzeć porozumienie z grawitacją, choć pomoc Finneasa była w tym wszystkim niezbędna — znacznie naruszając jego prywatność przylgnął do jego ciała, dając im i tak niskie szanse na powodzenie w tej szalonej misji. Wymamrotał jednak, że jest gotowy, że da radę, choć wciąż oddychał ciężko. Gubił kolejne kroki, mocno zaciskał dłoń na skrawku finneasowej bluzy, spojrzeniem uciekał przed mdlącym klubowym światłem. — Zabierz mnie do siebie — poprosił cicho, gdy nieomal potykając się posłał ich obu na ziemię — tym razem byli jednak już nie w łazience, a pośród zdziczałego tłumu, szczęśliwie niezwracającego na nich uwagi. Leon nie wiedział, jak bardzo jest z nim źle i czy cała ta panika trawiąca jego duszę ma jakąkolwiek słuszność, ale chyba bardziej w obawie przed tym, że za kilka godzin ocknąwszy się w swojej chacie sięgnąłby po kolejną dawkę prochów czuł, że nie chce tam wracać. Nie może, nie dzisiaj.

finneas barrington
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Starał się podchodzić z odpowiednim dystansem do słów wypowiadanych przez rozgorączkowany umysł Fitzgeralda, aczkolwiek uporczywość, z jaką informował go o niepowodzeniu misji i przejrzeniu ich planu, zasiała w sercu Finneasa lekką panikę. Bo choć niewielki, tak istniał cień szansy na to, że mówił prawdę. - Nawet jeśli, to coś wymyślimy - zapewnił z przekonaniem, klepiąc go po plecach. Wcale nie kłamał - od samego początku przygotowywał plan na większość najbardziej prawdopodobnych scenariuszy i zdemaskowanie Leona należało do jednych z nich. Wydawało mu się jednak, że gdyby w istocie byli świadomi oszustwa, jakiego padli ofiarą, zadbaliby o to, by Fitzgerald nie wyszedł z tej nocy cało. Porzucenie go natomiast w zatęchłej łazience z komórką i sposobnością do ucieczki nie wydawało się Finneasowi w ich stylu. Upewniliby się przecież, że pozbyli się go raz na zawsze.
Nie starał się uchodzić za człowieka specjalnie odpornego na ból, ale w momencie, w którym z każdej strony groziło im niebezpieczeństwo i nie było wiadome, czy dożyją ranka, a w szczególności czy to Leon dożyje ranka, zupełnie nie zwracał uwagi na pulsowanie przestawionego nosa tonącego w krwi. Powtarzał sobie, że kiedy znajdą się już w odpowiedniej odległości od tego miejsca, zajmie się tą uporczywą dolegliwością i zadba o to, by się nie wykrwawić, ale póki co wystarczyć musiało mu chwilowe pochylenie głowy do przodu i zatkanie lawiny krwi porcją kiepskiej jakości papieru znalezionego w jednej z kabin. Zapewne wyglądał teraz jak idiota, ale to już z kolei było kwestią, którą absolutnie nie było czasu się zamartwiać. Podobnie jak tym, że gdzieś pomiędzy nieudanymi próbami postawienia Leona na nogi i niezarycia tym samym twarzą o podłogę, naruszyli tak wiele swej przestrzeni osobistej, że jakiś wchodzący akurat do łazienki mężczyzna zerknąwszy na nich, prędko wycofał się z wymalowanym na twarzy obrzydzeniem. W każdej innej sytuacji sam Finneas zażenowany byłby niezwykle tym kontaktem fizycznym, ale teraz? Teraz myślał tylko o tym, by Leonidasa stąd wyprowadzić. Gdy już więc udało się utrzymać im jako taką stabilność i pomaszerować ku drzwiom baru, pokiwał głową na jego prośbę i oddychając ciężko, zalany potem i ledwo trzymający się na nogach, pomógł mu wsiąść do swojego auta. - Za godzinę będziemy. Dopiero. Wytrzymasz tyle? - zapytał, zamykając drzwi po jego stronie i siadając za kierownicą.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Zakrapiany trucizną umysł raz po raz podsyłał mu kasandryczne wizje; to mknąc ku wyjściu zdają sobie sprawę, że zostało obstawione. To docierając do auta dostrzegają zgromadzonych przy nim mężczyzn, odsłaniających na ich widok swe wilcze kły. To za późno dociera do ich uszu zagubiony w klubowej muzyce huk wystrzału broni. To padają na ziemię pośród wirujących postaci bez twarzy, niezdawszy sobie sprawy z tego, że ktoś przed momentem zatopił w ich trzewiach ostrze typu bowie. Opcji było wiele, a pośród żadnej z nich nie potrafił odnaleźć dobrego zakończenia. Mimo to zgromadził w sobie resztkę zaufania, którą w całości poświęcił Finneasowi. Nawet jeśli nietrzeźwy umysł raz po raz pytał tym swoim jadowitym, sprawiającym ból głosem, czy i on nie należy do tego nieprzyzwoitego spisku. A choć Leonidasowi zdawało się każdego ranka, kiedy to budził się w tej swojej szarej rzeczywistości, że czeka niecierpliwie na śmierć, wcale nie był gotowy na odejście z tego świata. Jeszcze nie teraz.
Kilka godzin. Za kilka godzin będzie lepiej. Trzymając się resztką trzeźwości tej jednej obietnicy mknął przed siebie w zwolnionym tempie, co jakiś czas mętne spojrzenie wlepiając w kroczącego przy nim mężczyznę. Czasem zdawało się mu to wszystko nierealne. Czasem uderzała w niego wiara w to, że nadal jest w tej przeklętej łazience i oto upływają ostatnie minuty jego życia — na wstrętnych majakach fałszywie obiecujących mu wolność. Ale wtedy skupiał się na biciu jego serca i nabierał pewności, że to wszystko — wirujący obok ludzie, głośna muzyka, ten jego prowizoryczny, komiczny opatrunek zdobiący nos — jest prawdziwe. Wsiadając do auta zaklął kilkakrotnie pod nosem (bądź w myślach), uderzając się to w głowę, to piszczel, to nadgarstek. Ale w końcu skulił się na siedzeniu. Otaczała go cisza. Był bezpieczny. Na jego pytanie skinął jednak lekko głową, niemal niezauważalnie, co jakiś czas wbijając w skórę dłoni paznokcie. Da radę. Da. Nawet jeśli umknie mu tych kilka godzin życia na zawsze.

koniec tutaj, kierunek ciepła i ładna sypialnia

finneas barrington
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
ODPOWIEDZ