about
My soul hit the floor and it hurt to the core
And I didn't have nobody to tell
And I didn't have nobody to tell
- Ej Dawn, pamiętasz jak zrywałyśmy się z lekcji i przychodziłyśmy tutaj pić piwo? - ruchem głowy skinęła w stronę bielonej latarni, która na pocztówkach i zdjęciach w internecie prezentowała się znacznie lepiej niż na żywo. Gdzieniegdzie odpadał jej tynk, odsłaniając goły beton, a na dole tworzyły się zacieki od ulewnych deszczów. Całość była po prostu brudna. Być może, gdyby zerknęła któregoś razu w lustro, zamiast twarzy ujrzałaby tą latarnię. Niewiele się od siebie różniły.
- Jestem naprawdę pełna podziwu, że żadna z nas nie spierdoliła się przez barierki z góry i nie rozlała po chodniku. Przecież my po dwóch puszkach trzymałyśmy sobie nawzajem włosy - od tamtego czasu wiele się zmieniło, mimo to wciąż z uśmiechem wspominała tamten okres, w którym wystarczyła puszka piwa wypita po kryjomu żeby zaznać pełni szczęścia.
Pogrzebała jedną ręką w torebce przewieszonej przez ramię, przedzierając się przez gąszcz kompaktowych śmieci w poszukiwaniu wyraźnie nadwyrężonej życiem paczki papierosów. Czerwone. Dawno takich nie paliła. Zaczęła kilka dni przed przyjazdem. I tak zostało. Wciąż czuła po nich na języku smak trocin i wyschniętej na słońcu trawy. Wysunęła paczkę w stronę przyjaciółki w razie gdyby ta również miała ochotę potruć się tym sortem papierosów, który świadczył ewidentnie o jakichś problemach posiadacza. Wsunęła sobie jednego do ust i odpaliła zapalniczką, którą wyciągnęła z paczki. Gdyby wrzuciła ją luzem, zgubiłaby się.
- Jak się trzymasz? - zapytała z troską, uważnie oglądając każdy centymetr twarzy brunetki. Jak matka, która sprawdza czy dziecku nic się nie stało po wywrotce. Na barkach dźwigała ciężar, który od jakiegoś czasu niesamowicie ją przytłaczał, ale nim przejdzie do sedna, wolała upewnić się, czy jej towarzyszka też nie potrzebuje rozmowy.
dawn beardsley
- Jestem naprawdę pełna podziwu, że żadna z nas nie spierdoliła się przez barierki z góry i nie rozlała po chodniku. Przecież my po dwóch puszkach trzymałyśmy sobie nawzajem włosy - od tamtego czasu wiele się zmieniło, mimo to wciąż z uśmiechem wspominała tamten okres, w którym wystarczyła puszka piwa wypita po kryjomu żeby zaznać pełni szczęścia.
Pogrzebała jedną ręką w torebce przewieszonej przez ramię, przedzierając się przez gąszcz kompaktowych śmieci w poszukiwaniu wyraźnie nadwyrężonej życiem paczki papierosów. Czerwone. Dawno takich nie paliła. Zaczęła kilka dni przed przyjazdem. I tak zostało. Wciąż czuła po nich na języku smak trocin i wyschniętej na słońcu trawy. Wysunęła paczkę w stronę przyjaciółki w razie gdyby ta również miała ochotę potruć się tym sortem papierosów, który świadczył ewidentnie o jakichś problemach posiadacza. Wsunęła sobie jednego do ust i odpaliła zapalniczką, którą wyciągnęła z paczki. Gdyby wrzuciła ją luzem, zgubiłaby się.
- Jak się trzymasz? - zapytała z troską, uważnie oglądając każdy centymetr twarzy brunetki. Jak matka, która sprawdza czy dziecku nic się nie stało po wywrotce. Na barkach dźwigała ciężar, który od jakiegoś czasu niesamowicie ją przytłaczał, ale nim przejdzie do sedna, wolała upewnić się, czy jej towarzyszka też nie potrzebuje rozmowy.
dawn beardsley
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Sole Trelawney
about
My soul hit the floor and it hurt to the core
And I didn't have nobody to tell
And I didn't have nobody to tell
Choć do tamtych czasów mogła już jedynie wracać myślami, wspomnienia wcale nie blakły, wciąż pozostając żywymi w jej głowie. Tak naprawdę, była to jedna z niewielu rzeczy, która sprawiała, że jeszcze się jakoś trzymała, nie rozsypawszy się któregoś poranku na milion kawałeczków tuż przed wyjściem z domu. Niewiele już wspólnego miała z tą beztroską Soledad, która zrywała się z lekcji żeby nauczyć się pić piwa i całować przed pójściem na pierwszą, poważną randkę.
- Prawda? Teraz mam wrażenie, że po jednym piwie mam niesamowitego kaca, a co dopiero po kilku. Nie mówiąc już o łapaniu równowagi - a pomyślałby kto, że jako właścicielka winnicy miała ku temu lepsze predyspozycje. Nic bardziej mylnego. Zdarzały się wieczory, kiedy po ciężkim dniu kończyła z butelką na stole, a omijanie pobliskich futryn nie wychodziło jej najlepiej. Mimo to, była pewna, że Dawn nawet nie musiałaby się specjalnie starać do powtórzenia młodzieńczych wybryków, a te rzeczywiście mogły się skończyć co najmniej tragicznie. Może i miały trochę więcej oleju w głowie, ale mówi się, że nieszczęścia chodzą parami, a cóż więcej można dodać, żadna z nich teraz nie miała dodatkowego zapasu szczęścia przy sobie, parząc na to w jakim kierunku poszło ich życie.
Przez chwilę zawiesiła wzrok na nieruchomej sylwetce przyjaciółki, która na moment uciekła myślami w inne miejsce. Lepsze, gorsze? Tego nie była w stanie ocenić, dlatego podążyła za jej spojrzeniem, utkwiwszy je w cieniu, który rzucała na nie stara latarnia.
- Jeeezu, mówisz jak ja - z tą różnicą, że Sole była zmuszona do spędzenia niemalże całego dnia na plantacji przy podniszczonym domu, który teraz zajmowała, a dopiero wieczorem mogła sprawdzić jak się mają sprawy różnicy. - Doskonale cię rozumiem... Chociaż przyznam szczerze, że i tak nie ma czasu siedzieć w domu rodziców. Wiesz, że do tej pory nie rozpakowałam części pudeł? - aż wstyd się przyznać, minął w końcu już prawie rok odkąd na dobre przeprowadziła się do Lorne, a wciąż nie potrafiła zamknąć rozdziału, w którym mieściło się jej dawne życie. Robiła wszystko byleby nie siedzieć w domu i nie myśleć o tym, że teraz to właśnie to jest jej życiem. Musiała się z tym wreszcie pogodzić, wyremontować wszystkie stare fragmenty, pozbyć się niepotrzebnych rzeczy, ale nie miała do tego serca, ani tym bardziej ochoty.
- W zasadzie to bez zmian, ale ostatnio pierwszy raz przyznałam na głos, że nie cierpię tego miasta. I to w zasadzie nieznajomemu - o ile tak mogła nazwać mężczyznę, z którym spędziła całą noc. Co prawda bez żadnych podtekstów romantycznych i widzieli się dwa razy, ale miała wrażenie, że tego właśnie potrzebowała. Przyznać wreszcie przed sobą jak chujowo wszystko się potoczyło. - Ale dobrze, że mam ciebie. Serio... Nie wiem jak bym sobie poradziła, nawet jeśli jesteś wiecznie w biegu. I no wiesz, pamiętaj, że zawsze na mnie też możesz liczyć jakbyś chciała pogadać - nie chciała niczego sugerować. Jeśli któraś z nich wyglądała na taką, która ma ułożone życie i się z niego cieszy, to tylko Dawn. Mimo to, miała czasem wrażenie, że przyjaciółka nie mówi jej wszystkiego. Z drugiej strony, sama przecież do pewnego momentu robiła tak samo.
dawn beardsley
- Prawda? Teraz mam wrażenie, że po jednym piwie mam niesamowitego kaca, a co dopiero po kilku. Nie mówiąc już o łapaniu równowagi - a pomyślałby kto, że jako właścicielka winnicy miała ku temu lepsze predyspozycje. Nic bardziej mylnego. Zdarzały się wieczory, kiedy po ciężkim dniu kończyła z butelką na stole, a omijanie pobliskich futryn nie wychodziło jej najlepiej. Mimo to, była pewna, że Dawn nawet nie musiałaby się specjalnie starać do powtórzenia młodzieńczych wybryków, a te rzeczywiście mogły się skończyć co najmniej tragicznie. Może i miały trochę więcej oleju w głowie, ale mówi się, że nieszczęścia chodzą parami, a cóż więcej można dodać, żadna z nich teraz nie miała dodatkowego zapasu szczęścia przy sobie, parząc na to w jakim kierunku poszło ich życie.
Przez chwilę zawiesiła wzrok na nieruchomej sylwetce przyjaciółki, która na moment uciekła myślami w inne miejsce. Lepsze, gorsze? Tego nie była w stanie ocenić, dlatego podążyła za jej spojrzeniem, utkwiwszy je w cieniu, który rzucała na nie stara latarnia.
- Jeeezu, mówisz jak ja - z tą różnicą, że Sole była zmuszona do spędzenia niemalże całego dnia na plantacji przy podniszczonym domu, który teraz zajmowała, a dopiero wieczorem mogła sprawdzić jak się mają sprawy różnicy. - Doskonale cię rozumiem... Chociaż przyznam szczerze, że i tak nie ma czasu siedzieć w domu rodziców. Wiesz, że do tej pory nie rozpakowałam części pudeł? - aż wstyd się przyznać, minął w końcu już prawie rok odkąd na dobre przeprowadziła się do Lorne, a wciąż nie potrafiła zamknąć rozdziału, w którym mieściło się jej dawne życie. Robiła wszystko byleby nie siedzieć w domu i nie myśleć o tym, że teraz to właśnie to jest jej życiem. Musiała się z tym wreszcie pogodzić, wyremontować wszystkie stare fragmenty, pozbyć się niepotrzebnych rzeczy, ale nie miała do tego serca, ani tym bardziej ochoty.
- W zasadzie to bez zmian, ale ostatnio pierwszy raz przyznałam na głos, że nie cierpię tego miasta. I to w zasadzie nieznajomemu - o ile tak mogła nazwać mężczyznę, z którym spędziła całą noc. Co prawda bez żadnych podtekstów romantycznych i widzieli się dwa razy, ale miała wrażenie, że tego właśnie potrzebowała. Przyznać wreszcie przed sobą jak chujowo wszystko się potoczyło. - Ale dobrze, że mam ciebie. Serio... Nie wiem jak bym sobie poradziła, nawet jeśli jesteś wiecznie w biegu. I no wiesz, pamiętaj, że zawsze na mnie też możesz liczyć jakbyś chciała pogadać - nie chciała niczego sugerować. Jeśli któraś z nich wyglądała na taką, która ma ułożone życie i się z niego cieszy, to tylko Dawn. Mimo to, miała czasem wrażenie, że przyjaciółka nie mówi jej wszystkiego. Z drugiej strony, sama przecież do pewnego momentu robiła tak samo.
dawn beardsley