Opiekun kangurów — Sanktuarium dzikich zwierząt
29 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Włóczykij, powsinoga, błędna dusza. Bardzo chciałby usiedzieć w miejscu, ale obawia się, że stracił taką umiejętność.
Wychodząc z domu, Casper rozmyślał o tym, że ten dzień łączył w sobie wszystkie cechy, dzięki którym mógł uchodzić za udany. Miał wolne od pracy - czad. W lodówce czekał na niego słoik najlepszej potrawki mamy Brooks, którą wpierdzielił na śniadanie przed starymi kreskówkami - odjazd! Czekała go randka z mega ponętna, obdarzoną sporą powierzchnią oddechową kwiaciarką, która już w drugiej wiadomości na portalu randkowym przyznała, że potrzebuje numerka niemal dosłownie na już. Czy było co, co mogło zepsuć mu humor? Szczerze wątpił, bo choć los uwielbiał podkładać mu kłody pod nogi, zamierzał dotrzeć na miejsce spotkania w jednym kawałku.
Życie w Australii cechowało się jednak wieloma dziwactwami. Może ten stereotypowy tekst, że są spoleczenstwem żyjącym do góry nogami sprawiał, że naprawdę plany wydawały się czasem fiknąć koziołka i stanąć na głowie. Bo jak inaczej miał wytłumaczyć to, że po przejściu CHOLERNYCH PIETNASTU METRÓW ktoś w rozpędzie na niego wpadł i wylał na niebieską koszule z krótkim rękawem jakiś wiśniowy, musujący sok, zwany napojem.
- Kuuurww...wagon pełen - wycedził przez zęby, spoglądając z góry prosto w duże oczy jakiejś może czterolatki. Albo sześciolatki? Ile to dziwne coś na szpakowatych nogach mogło mieć lat? Nie potrafił oceniać wieku dzieci, miał nawet problem, żeby strzelić ile lat miał Archer, a był przecież jego bratem. Niemniej jednak nie wypadało przeklinać przy kaszojadach, bo przecież Pani Ogromny Biust mogła kręcić się tu w okolicy i odniosłaby zupełnie niesłuszne wrażenie, że Casper nie lubi dzieci.
A przecież lubił je. Na ogół za szybą. Poza dziećmi znajomych, te naprawdę uwielbiał, tyle te obce należało mu zdjąć z drogi, bo bywały rozwydrzone i głośne.
Wziął głębszy wdech i zrobił krok.
- O nie, wylała sok! - usłyszał i tuż przed nim zatrzymał się jakiś chłopiec (orientacyjny wiek pomiędzy cztery, a czternaście, no ciul go wiedział), tylko po to, żeby w rozmachu zasadzić Casperowi lodem świderkiem prosto w krocze. - Ojej...
Ojej?! OJEJ?! Nozdrza Brooksa musiały poruszyć się jak u rozjuszonego byka, bo dzieci cofnęły się o krok, spoglądając na niego. Nie chciał ich przestraszyć, no. Po prostu miał koszulkę w soku i krocze w waniliowym lodzie i za nic w świecie nie mógł się tak pokazać na randce z babką 10/10.
- Czy wy kojarzycie coś takiego jak okno życia, gówniaki? - burknął, szukając po kieszeniach chusteczki, żeby chociaż spróbować zetrzeć nadmiar kremowej papki ze spodni. - Wyskakujcie lepiej z cholernego kieszonkowego, bo pralnia chemiczna kosztuje, gdzie w ogóle jest wasza matka, zawołam zaraz do was policję i przyrzekam, że wywiozą was do jakieś podłej dziury na drugim końcu świata, Polski jakieś, nie wiem.

donalda beardsley
ambitny krab
Misia
Pomaga ojcu prowadzić winiarnie — Passing Clouds Winery
30 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
Podjęła decyzje o wyjeździe i powrocie na studia, jednak przez chorobę matki wraca do miasta i u boku ojca prowadzi rodzinną winiarnie, która zepsuła jej całe dzieciństwo. Próbuje szczęścia z Hardenem ale boi się rozczarowania.
03.


Odkąd z podkulonym ogonem powróciła do rodzinnego miasteczka i podjęła się swojej pierwszej, prawdziwej pracy, Donnie niewiele znajdowała czasu wolnego na to by wyskoczyć do centrum z przyjaciółmi bądź choćby pomyśleć o randce z jakimś cholernie przystojnym facetem, który najpewniej zwiałby tak samo jak ostatni. Po części rozwiązywało to jej problemy i nie miała chwili by myśleć o głupotach ale niekiedy marzyła o całym dniu we własnym pokoju, ciepłym kocu i laptopie ułożonym na kolanach, którego ekran wyświetlałby jej jedną z nowości netflixowej produkcji. Zamiast tego skakała pomiędzy domami klientów, placami zabaw i barem, wracając do domu zajechana jak koń po Westernie. Być może powinna powrócić na studia, dokończyć je i pomyśleć nad jakim znaczącym stanowiskiem w kancelarii prawniczej? Nie musiała by trzymać się dwóch etatów i pracy w trybie zmianowym dzięki czemu odzyskałaby swe dawne życie bez wpływów i pieniędzy ojca.
Z założoną nogą na nogę, wpatrywała się w zjeżdżalnie z której zjeżdżała grupka dzieciaków i rozmyślała nad jakimś konceptem, który poprawiłby jakość jej życia, jednak łapała się na tym, że odrywała się wtedy od rzeczywistości i zapominała o maluchach za które odpowiedzialność ponosiła. Podniosła się w końcu i zaproponowała rodzeństwu lody, które sprzedawano w budce przed wejściem do parku. Złapała dzieci za ich malutkie rączki i oboje spacerkiem ruszyli do wyjścia. Przyglądali się pływającym w stawie kaczkom i szukali pośród drzew wiewiórek, jednak zanim udało się jakąkolwiek dostrzec, byli już przed sklepowa witryną. We trójkę weszli, kupili lody oraz owocowy sok dla dziewczynki. Dzieciom udało się jeszcze namówić ją na spacer wokół stawu, więc wrócili na parkowa ścieżkę i wtedy też pozwoliła dzieciom na swawole. Sama usiadła na ławce i zerkała kątem oka na maluchy, jednak momentu w którym pięciolatka wpadła w rosłego mężczyznę i chlusnęła sokiem na jego t-shirt nie dostrzegła. Zanim zdążyła się podnieść, obok niego znalazł się także brat dziewczynki który z rozbawieniem rozpuścił na jego spodniach swojego loda. Pędem ruszyła w ich stronę i kiedy do nich dobiegła, chwyciła dzieci za ramiona i odsunęła je od mężczyzny.
Jack, Sally! — krzyknęła, kątem oka zerkając na jego poplamione odzienie i czerwieniącą się od złości twarz — Ile razy mówiłam wam by nie biegać z napojami i jedzeniem pośród ludzi? — przykucnęła przy nich i za wszelką cenę starała się opanować złość, bo przecież nie zamierzała robić maluchom sceny w parku. Nie była od wychowywania ich, a od opieki. Słysząc jednak przytyki bruneta, podniosła się i przyciągnęła do siebie chłopca i dziewczynkę. — Przepraszam? Rozumiem poplamione ubrania i zwrócę panu za pralnie ale czy ja przypadkiem się nie przesłyszałam? Grozi pan dzieciom? — zapytała nieco zszokowana i rozdęła usta, przyglądając mu się z konsternacją.

Casper Brooks
Opiekun kangurów — Sanktuarium dzikich zwierząt
29 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Włóczykij, powsinoga, błędna dusza. Bardzo chciałby usiedzieć w miejscu, ale obawia się, że stracił taką umiejętność.
Czujne, dziecięce oczy nie odrywały się od jego twarzy, gdy tak rzucał przekleństwami pod nosem, usiłując odnaleźć w kieszeniach spodni choćby samotną, wymiętoloną chusteczkę. Paragon. Serwetkę od belgijskich frytek - cokolwiek, co mogłoby przydać się przy próbie ścierania rozlewającej się po materiale plamy. Miał wrażenie, że różowoczerwona breja wręcz wsiąka w koszulkę i się po niej rozpływa, zajmując coraz to większy obszar.
Coraz większy był również obszar jego podłego nastroju.
Poza portfelem i kluczami nie odnalazł niczego. Nawet w portfelu nie miał zwitka papieru, tylko jakąś prezerwatywę, która błyskiem srebrzystej folijki przypomniała mu, że ten dzień miał skończyć się zgoła inaczej. Lepiej. Miał nadzieję zetknąć się z innym rodzajem, ekchem, lodów.
Gdy tak jego myśli spełzały nienachalnie w stronę tematów, które zajmowały każdy normalny umysł raz na jakiś czas (według badań kobiet nawet częściej niż mężczyzn wbrew pozorom), zjawiła się ona. Wparowawszy niczym kwoka na pobojowisko, odciągnęła od niego te paskudne kaszojady.
Ale zjawiła się jednak za późno, by je odciągać. Powinna być tu wcześniej, do cholery.
- Nie no, super, że im pani mówiła. Bardzo wzięli sobie, jak widać, do serca - zaironizował na jej trajkotanie, bo w jego głowie w tej chwili tym właśnie było. Mogłaby mieć głos anioła, figurę demona seksu (w gruncie rzeczy była całkiem ładna) i powab samej Marilyn Monroe, a zostałaby dla niego jedynie niszczycielką marzeń i cockblockerem.
- No przepraszaj - podjął, unosząc kąciki ust w wyrazie przywodzącym na myśl jedynie szyderstwo. - Jak już się puszcza kaszojady bez ładu i składu, to się potem przeprasza. Grożę? Serio, laska, weź dzieci, kup im szelki i zainwestuj w jakiegoś psychiatrę, bo doszukiwanie się gróźb to już chyba jednostka chorobowa.
No zwykle wcale nie był dupkiem, serio. Może dla braci. Dla współpracowników. Dla ludzi bez poszanowania dla zwierząt. Dla tego typa, co wyrzucał pety na jego trawnik. Dla babki, co mu zarysowała auto wózkiem sklepowym.
Ale ogólnie to nie był.
Casper po prostu bywał, hm, emocjonalny. Ciężko znosił niszczenie planów. I gówniaki. Gówniaki szczególnie ciężko znosił.

donalda beardsley
ambitny krab
Misia
Pomaga ojcu prowadzić winiarnie — Passing Clouds Winery
30 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
Podjęła decyzje o wyjeździe i powrocie na studia, jednak przez chorobę matki wraca do miasta i u boku ojca prowadzi rodzinną winiarnie, która zepsuła jej całe dzieciństwo. Próbuje szczęścia z Hardenem ale boi się rozczarowania.
Sama odruchowo sięgnęła do torebki po nawilżające chusteczki, co by choć w takim stopniu zadośćuczynić za bałagan jaki narobiły dzieciaki pod jej opieką, choć w głębi duszy miała ochotę po prostu go spławić i pójść w swoją stronę. Rozumiała jego złość i podirytowanie ale uważała, że odrobinę przesadzał. Być może wychowanie dzieciaków pozostawiało wiele do życzenia ale przecież nie była osobą, która ponosiła winę za to, że nie potrafiły zachowywać się w miejscach publicznych. Starała się je pilnować i zapobiegać takim sytuacjom ale przecież nie była w stanie przewidzieć, że biegające smyki postanowią nagle zaatakować jedzeniem obcego przechodnia. Rodzeństwo bez wątpienia powinno zostać upomniane i ukarane za takie zachowanie, jednak w jej mocy było jedynie odcięcie im kablówki do końca dnia bądź powrót do domu - reszta należała już do rodziców.
To dzieci! — przewróciła w teatralny sposób oczami, próbując przetłumaczyć mu, że do takich maluchów jednak niewiele docierało. Lubiły bałaganić, wydzierać się i obrażać ale nigdy wcześniej nie zdobyły się na odwagę by zrobić coś takiego. — Nie twierdzę, że zasługują na nagrodę ale mógłby pan choć odrobinę pohamować swój język. One wyłapują wszystko i potem powtarzają to jak papugi — wcisnęła mu paczkę w ręce i przyciskając dzieci do bioder, starała się zasłonić dłonią ich zewnętrzne ucho. Sięgnęła też w końcu po te nawilżające chusteczki, które pierwotnie miała w planie mu dać i wręczyła mu cała paczkę.
Bardzo mi przykro z powodu pańskich ciuchów ale ani mi się śni wysłuchiwać tych obelg. Wsadź sobie te chusteczki w .. najlepiej tam gdzie światło nie dociera — odparła i przegryzła policzek od wewnątrz, powstrzymując się przed zruganiem go za coś, za co w większej mierze ponosiła winę. Owszem, potrafiła przyznać się do błędu co zresztą przecież zrobiła ale kiedy ktoś dalej ją atakował, ona także przechodziła do ofensywy. — Dzieciaki, natychmiast przeproście pana i wracamy do domu — na zachętę poklepała maluchy po ramieniu i westchnęła głośno, chcąc jak najszybciej ulotnić się z tego miejsca.

Casper Brooks
Opiekun kangurów — Sanktuarium dzikich zwierząt
29 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Włóczykij, powsinoga, błędna dusza. Bardzo chciałby usiedzieć w miejscu, ale obawia się, że stracił taką umiejętność.
Przymknął oczy, wymieniając w myślach wszystkich bogów olimpijskich i nordyckich, których kojarzył (głównie z gier, bo przecież nie z czegoś takiego jak książki), by wsparli go siłą i cierpliwością.
- Dzieci? To nie karły? Mój błąd - zauważył, zbyt późno gryząc się w język, ale widzę były już puszczone, mleko się rozlało, a wszelkie hamulce mu puściły. Noł łej, kto by pomyślał, że miał do czynienia z kaszojadami, nie kojarzył, mając w domu piątkę młodszego rodzeństwa. Ale zanim któreś z nich zdążyłoby chociaż pomyśleć o wetknięciu komuś loda w kroczę, laczek sprawiedliwości pani Brooks już by ich dosięgnął. Nie byli bici, nie stosowała wobec nich żadnej przemocy, ale jednak wizja trącenia laczkem w ramię przywoływała do porządku.
Zaatakowany werbalnie oszczerstwem niepohamowanego języka, ułożył dłoń dramatycznie na piersi i prychnął.
- Które z tych słów panią uraziło? Szelki? Psychiatra? Jednostka chorobowa? To jakieś nowoczesne przekleństwa, o których nikt mnie nie powiadomił? - spytał, uśmiechając się promiennie, bo w gruncie rzeczy wydawało mu się, że jednak zachował minimum przyzwoitości. Nie rzucał kurwami na lewo i prawo, prócz paru szeptanych wulgaryzmów przy samym incydencie udało mu się całą złość zamieścić w słowie... Och. - Och, kaszojady panią obrażają. To może gówniaki? Bachory? Bombelki? - wymieniał uczynnie, mrużąc oczy.
Parsknął śmiechem.
- A tego powtarzać po mamusi już nie będą? - zapytał, choć jednocześnie zgarnął łapczywie chusteczki i począł trzeć po barwnej plamie, dzięki czemu tylko zwiększyła swoją objętość. Wspaniale.- Pieprzyć te ciuchy, niektórzy poza siedzeniem na placu zabaw mają jeszcze ważne spotkania, na które nie wypada przyjść z lodem na spodniach - żachnął się, kręcąc głową. Wciąż pamiętał, że przepadła mu randka i zapewne nadobna niewiasta nie uwierzy w wymówkę, że dziecko wpakowało mu waniliowego loda w kroczę. Jak to brzmiało? Prócz debila wyszedłby na pedofila, a oni raczej nie cieszyli się popularnością na portalach randkowych.
Kiedy nakazała dzieciom przeproszenie, zetknął na nie sceptycznie. Nie wyglądały na chętne do spełniania prośby, nawet nie patrzyły na niego. Gówniaki jak nic. Ich zdjęcia musiały być dopięte pod to hasło w słowniku.
- Chyba do lasu - mruknął pod nosem, wracając do ścierania plamy.

donalda beardsley
ambitny krab
Misia
Pomaga ojcu prowadzić winiarnie — Passing Clouds Winery
30 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
Podjęła decyzje o wyjeździe i powrocie na studia, jednak przez chorobę matki wraca do miasta i u boku ojca prowadzi rodzinną winiarnie, która zepsuła jej całe dzieciństwo. Próbuje szczęścia z Hardenem ale boi się rozczarowania.
Żarty mężczyzny oscylujące wokół dzieci wcale jej nie bawiły i wierzyła, że taka dyskusją jedynie zniżała się do jego poziomu. Przeprosiła, czuła się źle z faktem, że nie zwróciła na młodych uwagi nieco wcześniej i dała mu przynajmniej tę chusteczkę by zebrał z ubrań nadmiar lodów i kolorowego płynu. Nie mogła więcej zrobić, a w końcu nawet też nie chciała. Zachowywał się jak zwykły prostak, który podbudowywał swoje poturbowane ego wrzeszcząc na dzieci. — Gołym okiem widać, że nie ma pan zbyt wiele wspólnego z młodymi. No, może poza faktem, że nie zachowuje się pan lepiej od nich — skrzywiła się i posłała mu karcące spojrzenie. Naprawdę, potrafiła wszystko rozumieć ale czy musiał ją od razu aż tak rugać? Nic co powie nie sprawi przecież, że plamy magicznie znikną z jego ubrań, bo tak jak wspomniałaś: mleko się rozlało.
Przede wszystkim pański ton głosu, który cholernie mi się nie podoba — odparła nieco podirytowana i zaczesała luźno opadające kosmyki włosów za ucho. Nie będziesz przecież stała biernie kiedy obcy facet sugeruje jej by szła się leczyć bądź wspomina przy maluchach o oknie życia. Próbowała załatwić sprawę dorośle i uniknąć sytuacji w której rodzeństwo zacznie powtarzać po nim te wszystkie obelgi ale szczerze mówiąc? Zdała sobie sprawę jak bardzo ta praca ją męczyła. Może powinna skupić się na kelnerowanie i dać sobie spokój z braniem odpowiedzialności za cudze, niewychowane dzieci?
Kiedy brunet rzucał kolejne epitety, tym razem pod adresem młodych, chłopiec z niemałym grymasem na twarzy odezwał się i mało brakowało, a zasadził by mu także kopa w piszczel.
Nie jestem bachorem. Mama mówi, że jestem grzeczniejszy niż Sally! — krzyknął i zacisnął swe małe pięści, na co od razu odpowiedziała młodsza dziewczynka. Poczerwieniała, a jej oczy się zaszkliły. To sygnał do odwrotu. — Nieprawda! — krzyknęła pięciolatka, a jej twarzyczka wyglądała jakby za moment miała eksplodować płaczem. Ostatnie czego chciała Beardsley to awantura na środku parku, dlatego czym prędzej pragnęła wziąć dzieciaki i wrócić do domu, gdzie miałaby nad nimi większa kontrolę.
Jest pan z siebie zadowolony? Nawrzucał pan dzieciom, to takie męskie.. — odparła i przykucnęła przy małej, której otarła chusteczką twarz — Podniosła się jednak szybko i znów zanurkowała dłonią do torebki z której udało jej się wyciągnąć mały notatnik i długopis. W powietrzu trzymając zeszycik napisała na kartce swój numer, wyrwała ja i wręczyła mężczyźnie, ciskając kawałkiem papieru w jego uświnioną koszulkę.
To mój numer, pokryje wszystkie koszta pralni chemicznej. Nic więcej nie poradzę — odparła nieco zestresowana i głęboko w poważaniu miała to, że mężczyzna potrzebował czystych ubrań na już. Przecież mu ich nie wyczaruje!

Casper Brooks
Opiekun kangurów — Sanktuarium dzikich zwierząt
29 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Włóczykij, powsinoga, błędna dusza. Bardzo chciałby usiedzieć w miejscu, ale obawia się, że stracił taką umiejętność.
Z pewnością nie zachowywał się specjalnie dojrzałe. Mógł zapewne rozegrać całą tę sytuację inaczej, zgrywać wielkodusznego, miłego wujka i liczyć na to, że ładną panią jeszcze spotka. Może zależałoby mu na tym nieco bardziej, gdyby miał świadomość, że to nie były jej dzieci - żal wówczas byłby zdecydowanie mniejszy, wszak opiekunka nie miała aż takiego wpływu na to, jak kaszojady były wychowane. Niestety nie wiedział, nie zastanawiał się, nie rozmyślał. Nie zdobył się na cierpliwość, nie postanowił być tym mądrzejszym i bardziej wyrozumiałym; zwyczajnie po ludzku jego dobry humor prysnął jak babka mydlana i zamierzał przebić ją również Donaldzie. Jak skurwysyny przez duże, zakończone wywijasami S.
- A pani brzmi jak moja nauczycielka, tylko że one lepiej radziły sobie z dziećmi - skwitował szorstko, przewracając oczami na zarzut dotyczący własnego zachowania. Na jej kolejne słowa posłał tylko spojrzenie, sugerujące, że znów zabrzmiała jak rozżalony pedagog po wyczerpującej lekcji z klasą noszącą reputację najgorszej w całej szkole. Może była nauczycielką? Casper czytał kiedyś artykuł o tym, że zawpod ten narażony był na olbrzymie pokłady frustracji i wypalenia zawodowego, więc może należało potraktować kobietę łagodniej i z litością?
Ee, nie, przecież nie musiał jej już nigdzie nigdy spotykać, a tak mógł sobie przynajmniej ulżyć w wylewaniu kubła pomyj. Dorosłe. Brawo, Casper.
- Sorry, pomiocie, Sally zdecydowanie jest ta grzeczniejsza - uzmysłowił gówniakowi, bo to przecież on perfidnie wylądował mu się z lodem w krocze. Dziewczynka mogła po prostu być nieskoordynowana ruchowo i nie było to żadne wielkie przewinienie; ten tu pokurcz zaś był zwyczajnym diabelstwem.
Machnął ręką, nie chcąc wdawać się w dyskusję dotyczącą stereotypów dotyczących płci. W gruncie rzeczy wiedział, że byłoby to dolewanie oliwy do ognia, bo sam te stereotypy bezmyślnie podtrzymywał,bale w pewnym sensie widok poirytowanej Donaldy sprawiał mu trochę przyjemności. Nie chodziło o to, że był jakimś chorym dupkiem, lubującym się w doprowadzaniu ludzi do szewskiej pasji. Może po prostu przypominała mu w tej złości kogoś z przeszłości, o kim wciąż pamiętał, a kto też nieustannie się wściekał i mu wrzucał? Zresztą było jej z tą frustracją wyjątkowo do twarzy.
- Zwykle nie mówię tego kobietom, ale podziękuję za ten numer, obejdzie się - westchnął zaczepnie i pokręcił głową. Nie mogła mu nijak pomoc, w chwili obecnej był skazany na powrót do domu i podjęcie kolejnej próby znalezienia kobiety o tak idealnych proporcjach, że Lara Croft mogłaby pozazdrościć. - Ale lepiej go pani sobie zostawi, bo podejrzewam, że nie jestem i nie będę jedyna ofiarą latania po parku jak kot z chorym pęcherzem - dodał jeszcze i odwrócił się na pięcie. Pewnie nim odszedł szukać jakiegoś miejsca na wezwanie ubierae (nie pójdzie z lodem na kroczu do komunikacji miejskiej!), zetknął jeszcze przez ramię, ciekawy, czy faktycznie stadko kaszojadów się ulotni.

Koniec!
(Ale liczę, że pociągniemy naszego hejta, ubawiłam się xD)

donalda beardsley
ambitny krab
Misia
ODPOWIEDZ