paserka w Shadow — i konserwatorka sztuki
30 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
konserwatorka sztuki w galerii, która zajmuje się handlem lewym towarem. Wszystko po to, by jej kot miał dostatnie życie, a sama mogła popadać w kolejne nałogi
Rozważania filozoficzne na temat gołębi nieważne w jakim kontekście były niezwykle fascynujące niezależnie od tego o jakiej porze były snute. Choć niestety rozmyślanie nad zasadnością tego czemu akurat remiza padała ofiarą ataków tych przeklętych ptaków było raczej bezcelowe, bo nie obierały za swój cel tylko i wyłącznie jednego miejsca.
- Niestety natura ich takimi stworzyła. Myślę, że może mają coś takiego jak psy. One muszą osikać wszystko w promieniu kilkunastu metrów, a gołębie robią to samo srając co kawałek - i tak oto z niezwykle egzystencjalnych problemów przeszły na kwestię kupy gołębi. Zaiste ciekawy tok przybrała ich rozmowa.
- To z pewnością pomaga. W sumie posiadanie kogoś z większym doświadczeniem, komu można zaufać jest istotne w każdym zawodzie - przyznała, bo zdecydowanie obracanie się przez tyle czasu w towarzystwie osób, za którymi się nie przepadało, a trzeba było działać profesjonalnie było naprawdę męczące. Wbrew wszystkiemu odpowiednia atmosfera była niezwykle ważna.
- Nie naciągasz mnie. Sama to zaproponowałam także nie musisz się tym przejmować. Po prostu daj się rozpieszczać - odparła jeszcze w kwestii rachunku.
Akurat nakłonienie kogoś pokroju Vivienne do zmiany zdania było niezwykle trudnym zadaniem. Głównie przez jej wrodzoną czy też nabytą upartość. Podobne przedsięwzięcie wymagało ogromnego nakładu daru przekonywania, argumentów i daru cierpliwości.
- Dokładnie o to mi chodziło. Zdecydowanie wolałabym lateks albo skórę zamiast stroju na bal przebierańców -  stwierdziła jeszcze i posłała Mii jeden ze swoich łobuzerskich uśmiechów. Tak, zdecydowanie rola Kobiety Kota jej odpowiadała i to nawet pomijając jej miłość do zwierzaków tego gatunku.
- Gdyby to było takie proste. Czasami po prostu wszystko jest w stanie ci przeszkadzać: nie umiesz się ułożyć w łóżku, jest za gorąco, za głośno gdzieś za ścianą albo po prostu twój zegar biologiczny każe ci się jebać, bo nie położyłaś się wcześniej - bo ile razy było tak, że cały dzień marzyło się tylko i wyłącznie o powrocie do łóżka, ale gdy przekroczyło się próg domu nagle okazywało się, że posiadasz jeszcze jakieś dodatkowe rezerwy energii, które postanowiły się z jakiegoś powodu odpalić?
- Kiedyś skorzystam z tego zaproszenia - bo akurat jeśli znowu naszłoby ją na to, żeby z kimś porozmawiać o jakiejś randomowej porze, a akurat Montgomery byłaby na jakimś nudnym dyżurze to chyba jak najbardziej mogłyby sobie w ten sposób umilić czas. Zwłaszcza, że jednak czasami pomimo obecności kota jednak mieszkanie wydawało jej się dosyć puste i miło było pomówić z kimś kto mógł udzielić jakiejś sensownej odpowiedzi.

Mia Montgomery
sumienny żółwik
Arisu#1538
Ratownik medyczny — Lorne Bay Fire Station
27 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Ratowniczka medyczna z pasji i miłości do adrenaliny. Po śmierci w rodziców została opiekunem prawnym młodszej siostry, Ginny. Ma 2 koty i parę złamanych serc na koncie. Trochę zdystansowana i ironiczna złośnica, ale pod maską twardej dziewuchy kryje się mały puchaty kotek
Nagła zmiana tematu do tego stopnia rozbawiła Mię, że dziewczyna musiała na chwilę schować twarz w dłoniach. Kiedy atak śmiechu jej minął, wciąż szeroko się uśmiechając, zerknęła na Viv.
- Totalnie musimy przerobić ten temat na kolejnych lekcjach - rzuciła żartobliwie, choć wiadomo - dobrze żeby najpierw pojęła podstawy zanim zabierze się za czynności fizjologiczne zwierząt.
- Racja. Z drugiej strony - ja, jako ta młodsza, wnoszę świeże spojrzenie. Być może, muszę dopytać o to Jaydena - dodała, bo nie miała o sobie tak wysokiego mniemania, ale uważała że ona również sporo wnosi do tego duetu. Oboje czerpali od siebie wzajemnie to, co najlepsze.
- No dobra, więc skoro tak stawiasz sprawę... To z przyjemnością dam Ci się rozpieścić - posłała Tang figlarny uśmiech.
Słysząc jej kolejne słowa wyobraźnia Mii zaczęła działać. Viv w stroju sportowym prezentowała się fenomenalnie, a co dopiero by było gdyby kobieta odziała lateks? Tang miała idealną figurę, piękną twarz i Mia trochę się rozmarzyła. Co chwilę automatycznie przytakiwała głową, żeby rozmówczyni nie pomyślała sobie, że zanudza Montgomery i ta zaczęła ją lekceważyć.
- Może jakieś towarzystwo obok by pomogło - rzuciła niewinnie, uśmiechając się do kelnerki która przyniosła im kolejne zamówienie. - Oby tylko nie jakiś nudziarz albo nudziara, od której ględzenia zaśniesz w przeciągu paru minut - dodała, pochylając się nieco konspiracyjnie w stronę Viv. Ugh, nie było niczego gorszego, niż nudny towarzysz na bezsenne noce.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi na zapowiedź Viv. Mimo, że korepetycje na dłuższą chwilę zamieniły się w spotkanie towarzyskie, dziewczyny ostatecznie przerobiły jeszcze parę sformułowań. Kiedy Viv uregulowała rachunek, Mia zapowiedziała że następnym razem ona płaci. Kiedy natomiast pożegnały się i rozeszły każda w swoją stronę, Mia przez moment zaczęła zastanawiać się czy korepetycje, które następnie ewoluowały w spotkanie towarzyskie, nie przekształciły się ostatecznie w randkę?

/zt <3
Vivienne Tang
paserka w Shadow — i konserwatorka sztuki
30 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
konserwatorka sztuki w galerii, która zajmuje się handlem lewym towarem. Wszystko po to, by jej kot miał dostatnie życie, a sama mogła popadać w kolejne nałogi
Reakcja Mii na obecny temat sprawiła, że również na wargach Vivienne zawitał delikatny uśmiech, gdy tylko przyglądała się temu jak dziewczyna chowa swoją twarz w dłoniach, aby ukryć śmiech. W tym momencie wydało jej się to niezwykle uroczym gestem choć oczywiście nie powiedziała tego na głos.
- Myślę, że potrzebujesz jeszcze kilku lekcji nim będziesz na to gotowa - odpowiedziała, odnotowując sobie jednocześnie w głowie, że może jednak przerobienie kwestii związanych choćby z przekleństwami było całkiem dobrym pomysłem. Jak to mawiał jeden z jej dawnych nauczycieli "musisz wiedzieć kiedy ludzie wyzywają cię od idiotów, żeby nie przytaknąć bezmyślnie".
Słysząc tylko, że faktycznie Montgomery zgodziła się na to, aby odstąpić jej zapłacenie rachunku, Tang mogła wyglądać jak bardzo dumny kociak, który właśnie przyszedł pod drzwi ze złapaną myszką. A przynajmniej takie można było odnieść wrażenie. Uwielbiała stawiać na swoim także podobny obrót rzeczy z pewnością jej odpowiadał.
- Szczerze powiedziawszy Lu Bu to jedyny facet, który ma wstęp do mojego łóżka - odparła z uśmiechem, wspominając jeszcze swojego kota. - Ale tak... Albo by pomogło albo sprawiło, że tym bardziej nie zmrużyłabym oka przez całą noc.
Wiadomo jak to było, z dobrym towarzystwem jeszcze mniej chciało się spać i tu nawet nie chodziło o jakieś aktywności puszczane w telewizji po godzinie dwudziestej drugiej. Z kimś interesującym można było zarwać noc nawet na jakiejś rozmowie czy robieniu różnych błahych rzeczy, które normalnie nie wydawałyby się tak ciekawe.
Zdecydowanie mocno zeszły ze ścieżki, którą miało pierwotnie obrać to spotkanie, ale chyba żadnej z nich szczególnie to nie przeszkadzało. Niemniej postanowiły przerobić jeszcze trochę materiału potrzebnego do prowadzenia bardzo podstawowej konwersacji i przećwiczyć kilka zwrotów, które mogłyby się okazać przydatne. Dopiero po omówieniu wspomnianych zagadnień i dopiciu zamówionych herbat mogły dopiero zacząć się zbierać do wyjścia. Tang jeszcze przez chwilę odprowadzała swoją uczennicę wzrokiem, postanowiwszy wypalić papierosa przy swoim zaparkowanym aucie. Nie spodziewała się tego, że podobne spotkanie przyniesie jej tyle frajdy. Z delikatnym uśmiechem, rozgniotła obcasem rzucony na ziemię niedopałek, a następnie wsiadła do samochodu.

z|t
Mia Montgomery
sumienny żółwik
Arisu#1538
asystentka krawcowej / współwłaścicielka zakładu — Dream Sewing Supplies
26 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
To wszystko jest totalnie idiotyczne.
Jest tego aż nazbyt świadoma. Każda z komórek jej ciała krzyczy, że nie powinno jej tu być, że to się źle skończy, że cała ta sytuacja nie ma najmniejszego sensu i tylko ją pogrąży. Dokładnie tak samo jak zawsze. A jednak nie rusza się z krzesła. Przekręca się z boku na bok, jakby było jej szalenie niewygodnie (w gruncie rzeczy nie jest to nieprawda), rozgląda się to w jedną, to w drugą stronę, odchrząka, nerwowo obraca w dłoni filiżankę z wciąż aż nazbyt gorącą herbatą, od czasu do czasu trąca palcami własną grzywę, którą niepotrzebnie przycinała dwa dni wcześniej (wygląda jak skończona idiotka lub Joanna D’Arc,- i to nie w pozytywny sposób - jest tego pewna). A mimo wszystko nadal tu siedzi.
To nie upór, nigdy nie posiadała na tyle silnej woli, żeby ktokolwiek mógł ją zaliczyć do gatunku tych upartych. To nie kwestia tego, że obiecała, że tu będzie i poczeka na to, co ma się wydarzyć, cokolwiek by to nie było. Obietnice są dla niej ważne, ale w tym konkretnym przypadku to nie wartość danego przez nią słowa jest wyznacznikiem dla jej zachowania. Kayleigh się zwyczajnie boi, dokładnie tak jak zawsze. Jest głupim, małym tchórzem, który nigdy nie wiedział, jak powinien żyć i nic nie wskazuje na to, żeby to miało się w najbliższym czasie zmienić. I nawet teraz, w tej idiotycznej sytuacji, kiedy znajomi umówili ją na randkę w ciemno, a ona czeka i czeka i czeka… nie potrafi zdobyć się na to, żeby się zwyczajnie poddać i odejść. Zrobić choć raz coś wbrew temu, na co się już nastawiła, nawet jeśli spodziewała się również tego, że robiąc tę konkretną rzecz, wyjdzie na totalną idiotkę, na co z oczywistych względów nie oczekiwała z entuzjazmem.
Dlaczego, do cholery, była właśnie taka jak była?
Miała ochotę zapaść się pod ziemię, a jeszcze nawet nie miała okazji zaprezentować całej swojej niezwykle nie-barwnej osobowości tajemniczemu człowiekowi, z którym miała się spotkać. Tylko czy on w ogóle tu przyjdzie? Umówmy się, nie miałaby mu za złe, gdyby mimo wszystko ją wystawił. Bo przecież randki w ciemno były totalnie głupie, nie? Kto jeszcze porywał się na takie rzeczy?
O borze zielony, czy ona właśnie przez to wszystko nie wychodziła na totalną desperatkę? Czy jeszcze był czas na ucieczkę? Zerknęła na zegarek na swoim nadgarstku. Jednocześnie zdała sobie sprawę z tego, że oczywiście nie wskazywał godziny (bo był na tym etapie tylko głupią ozdobą za kilka groszy i już dawno wyczerpała się w tym bateria) i że miała zbyt duży rozmach, gdy stojak na serwetki spadł na podłogę, przewrócony jej rozbestwioną ręką. Oczywiście, momentalnie wylądowała pod stołem, żeby go wyciągnąć… I tak, totalnie zdawała sobie sprawę, że jeśli jej tajemniczy towarzysz tego wieczora miał się kiedykolwiek pojawić, to pojawi się właśnie w tym, absolutnie najgorszym dla niej, momencie.

dante ainsworth
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Przez całe swe dorosłe życie Dante Ainwsorth dokładnie wiedział nie tylko to, kim jest, ale i czego chce. Doskonale zdawał sobie sprawę z własnych ograniczeń, jak i niuansów wynikających z wychowania przez parę gorliwych chrześcijan, czyniących go jednocześnie człowiekiem interesującym. Był dumny nie tylko z cech, które wyróżniały go więc na tle innych, ale i wad, które nigdy nie odzierały go z pewności siebie. Mając lat dziewiętnaście był pewien, że odkrył tajemnice wszechświata, i że nic go już nie zaskoczy ani nie zdziwi; miał określony typ urody kobiet, który lubił. Nabrał pewności co do sztuki intymnej, wybrał ulubione czułości i gesty; przestudiował kilkakrotnie plan, który kiedyś, pewnego dnia wcielić miał w życie. Żona, kariera, może dziecko — kiedyś, może przed czterdziestką. A potem utracił wzrok i ze zdumieniem odkrył, że wszystko to było mrzonką; że nie ma w sobie ani jednej pewności co do tego, kim jest i czego chce. Że odnajduje zainteresowanie w osobach kobietach, które jak dotąd w ogóle go nie pociągały. I że nieśmiało kroczy ku samopoznaniu, kuszony eksperymentami, które w słowniku jego rodziców figurowały pod hasłem grzechu. Kiedy więc jego brat zasugerował mu tę randkę w ciemno (ona jest w twoim wieku, atrakcyjna, uprzejma, spokojna) Dante zgodził się bez wahania; usilnie potrzebował powrócić do swego utraconego jestestwa, posiadającego konkretny plan na życie.
Ale kiedy wchodził do małej, oblepionej domowym ciepłem knajpy, tłumacząc kelnerce cel swej podróży — zmuszona była mu pomóc — myślał o tym, że Kayleigh Fitzgerald mogłaby być starsza, mieć duży, haczykowaty nos, włosy ścięte na jeża, kolczyk w ustach i kilku innych miejscach, mogłaby posługiwać się gwarą typową dla ludzi wywodzących się ze stepów, a i tak wzbudziłaby jego zainteresowanie. I tak rozpaczliwie poszukiwałby ucieczki przed prawdą o sobie, przed własnym przekleństwem; i tak zaprosiłby ją do siebie i zupełnie szczerze szeptałby jej na ucho całą słodycz, na którą zasługiwała. Problem polegał jednakże na tym, że obudziła się w nim n i e ś m i a ł o ś ć.
Oto pański stolik. Po lewej odnajdzie pan oparcie krzesła, a przed sobą przepiękną kobietę. Mam nadzieje, że dobrze będziecie się państwo bawić.
Cześć — rzucił niezgrabnie, niepewnie; wpatrzony w nicość, nie potrafił wyobrazić sobie tej pięknej kobiety ani jakiejkolwiek innej kobiety, tak właściwie. Ostatni raz na randce był ponad dwa lata temu, co uświadomił sobie dopiero teraz. Równie nieporadnie zajął więc wskazane mu miejsce, zastanawiając się nad jednym: czy ktokolwiek uprzedził biedną Kay, że przyjdzie jej odbyć tę randkę ze ślepcem? Wyciągnąwszy dłoń ponad stołem przyświecał mu jeden cel: zrobić dobre wrażenie. Kto w ich wieku wymienia uścisk na powitanie? Zapewne mieli być pierwszą taką parą. To znaczy, mogliby być, gdyby nie to, że Dante prowadząc w powietrzu swą rękę natrafił na niewidzialną przeszkodę, która z hukiem spadła ze stolika. Może więc oboje byli siebie warci, może oboje chorowali na tę samą odmianę pecha. A może po prostu stolik ten był po prostu wadliwy.

kayleigh fitzgerald
asystentka krawcowej / współwłaścicielka zakładu — Dream Sewing Supplies
26 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Miała głowę napełnioną naiwnymi bzdurami. Często to słyszała od rodziny czy znajomych, którzy podobnymi komentarzami nie chcieli jej skrzywdzić (droga do piekła wybrukowana jest dobrymi intencjami), a naprostować, wierząc w to, że z bardziej realistycznym spojrzeniem na świat będzie jej się żyło nieco łatwiej. Nie była aż tak naiwna i odklejona, żeby nie móc się z tym zgodzić przynajmniej do pewnego stopnia. Gdyby stąpała po ziemi bardziej twardo, nie bujała tak często w aż tak wysokich obłokach i skupiała się na tym, co jest a nie tym, co mogłoby być, prawdopodobnie uniknęłaby wielu rozczarowań. Nie potrafiła jednak nic poradzić na to, że jej pełna ideałów głowa na spółkę z nazbyt żywą wyobraźnią chętnie podsuwały jej barwne wizje, które poruszały serce i rozbudzały marzenia – ale które nie miały szans na spełnienie. Życie nie było komedią romantyczną, przekonywała się o tym raz za razem, przyjmując zawód za zawodem. Dlaczego więc w tym najmniej odpowiednim momencie musiało tak bardzo tę komedię przypominać i to na dodatek w ten najmniej odpowiedni sposób?
Oczywiście, że usłyszała „cześć” gdzieś nad swoją głową, gdy jak gdyby nigdy nic nurkowała pod stolikiem, zbierając porozrzucane serwetki i oczywiście jak ostatnia idiotka zareagowała odruchowo, podnosząc głowę i tym samym uderzając w blat od dołu potylicą. Jęknęła cicho równocześnie z tym, jak obok niej spadła solniczka, co wprawiło ją w kolejne drgnięcie. Totalnie zagubiona, nierozgarnięta protagonistka robi z siebie idiotkę już od pierwszych chwil. Wszystko wspaniale, szkoda tylko, że nie miała na tyle uroku osobistego, aby móc z tej sytuacji jakoś wybrnąć z twarzą… Nie była w stanie nawet z pełną gracją wyczołgać się spod mebla, który najpierw niechcąco podniosła własnym grzbietem, a potem jeszcze lekko przesunęła. W końcu jakoś jej się udało stanąć na nogi i odstawić na blat zarówno serwetki jak i solniczkę.
- Um… Hej – zaczęła, widząc stojącego przy stoliku mężczyznę. Jak się spodziewała, to właśnie był Dante? Mogłaby równie dobrze zakładać, że to jakiś kelner przyszedł ją zrugać za nielegalne nurkowanie pod stolikami (nigdy nie wiadomo, prawda?), ale nie wyglądał jak osoba obsługująca w tym miejscu, więc odrzuciła tę opcję z miejsca. - Jestem Kayleigh – przedstawiła się przekonana, że od tego trzeba zacząć i jeśli jego dłoń nadal wisiała nad stolikiem, to ją uścisnęła, a jeśli w ferworze tego wszystkiego zdążyła przemieścić się w jakiekolwiek inne miejsce w osobistej przestrzeni Dante, to… Kay wyciągnęła do przodu swoją. Nie miała doświadczenia w randkach w ciemno, ani trochę.

dante ainsworth
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Dłoń w istocie wyciągnięta była w tejże niebezpiecznej — jak się okazywało — przestrzeni między nimi; wyciągnięta niepewnie, chwiejnie, czekająca naiwnie na dotyk. Po drodze te wszystkie dźwięki, trach, bum, bęc, nakazały mu zastanowić się, czy aby na pewno stawił się w odpowiedniej knajpie. Kiedy jednak równie nieśmiała dłoń naznaczyła swoją obecnością powierzchnię jego palców, drgnął lekko i uśmiechnął się z większą śmiałością. — I wolisz, żebym mówił do ciebie Kayleigh czy nie pogniewasz się, jeśli czasem będzie to Kay? — pytając wydobył z siebie drobiny rezonu; sugerując jej, że tym samym przełamać chce pewne niezręczności, cofnął swą dłoń i z lekkim podenerwowaniem poprawił przyciemniane okulary. — Dante. Od Donatello, ale tak nazywa mnie tylko moja matka — wyjaśnił, z teatralnym wykrzywieniem ust — moja matka jest stuknięta, nie rozmawiajmy o tym — po czym powrócił do wystudiowanego przed laty uśmiechu. Krępowało go naturalnie to, że nic o niej nie wie; czy zerka na niego z rozbawieniem? Czy krzywi się i wzrokiem poszukuje wybawienia? Czy próbuje odkryć przyczynę jego okularów, czy też uprzedzono ją odpowiednio wcześniej o wadzie randki, w którą być może, tak jak i on, została jedynie wmanewrowana? Nachylając się lekko ponad stolikiem, znów coś przy okazji potrącając, odwrócić chciał uwagę od swojego zagubienia; nie miał nadal pojęcia, jak powinien postępować na tejże szczególnej randce. Nie chodziło o brak doświadczenia, a o to, że ów doświadczenie na nic mu się teraz nie mogło przydać. — Dali nam jakiś najgorszy stolik? — spytał konspiracyjnie, chcąc całkowicie porzucić tę niepotrzebną im powagę. Skrępowanie. A temat stolika zdawał się mu wręcz idealny po tej serii upadków i towarzyszących temu przedziwnych odgłosów. Dlatego podtrzymywał swój uśmiech. Dlatego powtarzał sobie, że nawet jeśli niewiele z tego spotkania wyniknie, mogą chociaż spędzić razem w miły sposób tę jedną lub dwie godziny swej szarawej codzienności.

kayleigh fitzgerald
asystentka krawcowej / współwłaścicielka zakładu — Dream Sewing Supplies
26 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Były pewne plusy całej tej sytuacji. Przynajmniej zamiast zawracać sobie głowę tym, że na tej pierwszej w jej życiu randce w ciemno może być niezręcznie, jej głowę zaprzątał chaos myśli o tym, że zdążyła zrobić wokół siebie niezły cyrk, a przy tym z całą pewnością wyjść na zupełnie nierozgarniętą i do tego ślamazarną niezdarę. Zazwyczaj w takich sytuacjach jej naturalnym odruchem byłą panika. Myśli pędziły do przodu, ruchy stawały się totalnie niezborne, na świat wypływało zdecydowanie zbyt dużo słow, które na domiar złego nie posiadały najmniejszego sensu i robiły z niej jeszcze większą idiotkę…
Zatrzymała się nagle w połowie drogi po spirali paniki, gdy zadał pytanie uszczegóławiające o jej imię. To było konkretne, nietrudne pytanie, na które bardzo łatwo było odpowiedzieć poprawnie i przede wszystkim całkowicie normalnie. Przecież wiedziała, jak miała na imię, nie? I sam fakt, że uczepiła się tego jak liny ratunkowej sporo mówił o poziomie nieskoordynowanego chaosu, jaki rozgrywał się jeszcze przed chwilą w jej głowie.
- Właściwie wolę Kay – stwierdziła szczerze. - Zazwyczaj jestem po prostu Kay, Kayleigh tylko wtedy, kiedy moi rodzice są naprawdę źli… Chociaż ostatnio rzadko mają okazję, bo wiesz, jestem dorosła, mieszkam sama, rodzice nie muszą się denerwować tym, że znowu zostawiłam swoje skarpetki na środku pokoju… - urwała, bo na szczęście miała światłą realizację, że zaczyna nieskoordynowanie paplać na tematy, które najprawdopodobniej go nie ciekawią, a jeśli jakimś cudem tak, to przy tempie, w jakim zasypywała go informacjami, tak czy siak mógłby mieć problem z nadążeniem za tokiem jej myśli. Ona sama go miała… Zaczerpnęła powietrza. Wypuściła je. Rozluźniła ramiona. Spokojnie, przecież nie ma czym się denerwować.
- Wiesz, dlaczego Donatello? – spytała, nie po to, żeby się czepiać, ale dlatego, że rzeczywiście wydało jej się to interesujące. - Dante kojarzy mi się z literaturą – wyjaśniła. To było ładne imię, to na pewno. Nie chciałaby też wkraczać na tematy, które nie były dla niego niekomfortowe, dlatego nie naciskała i jeśli kazałby jej się odczepić, to zrobiłaby to bez cienia oburzenia.
Gdy zadał jej pytanie o stolik konspiracyjnym tonem, w odruchu nachyliła się nad stolikiem. Konspiracja to konspiracja. - Co? – zapytała, szczerze zaskoczona, ale bardziej tym, ze mogła nie zwrócić na to uwagi niż samą sugestią. Rozejrzała się wokół, a potem pochyliła nad stolikiem nieco bardziej. - Dlaczego? Myślisz, że mogliby? – dodała kilka pomocniczych pytań, ściszając swój głos. Stolik wyglądał całkowicie normalnie, jak większość innych stolików, ale… Kay przecież nie znała się na tym, które stoliki były lepsze a które gorsze w tego typu miejscach i na tego typu randkach.

dante ainsworth
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Choć on sam zdołałby podpisać się pod tym wszystkim, co wyróżniało Kay, z każdą chwilą spędzoną w jej towarzystwie nabierał większej swobody. Tak wiele zdążyło się zmienić w jego życiu, tak wiele też w nim samym zdążyło się zmienić, że stawał się nią zauroczony. Bo różniła się od innych kobiet, z którymi do tej pory umawiał się na randki. Bo jej szczerość była ujmująca. Bo zdawała się mu szansą na odnalezienie się w tym życiu przepełnionym jednostkami dążącymi wyłącznie do złudnego ideału. I choć w istocie ciężko było mu nadążyć za kolejno ujawnianymi skrawkami jej życia, z uśmiechem chłonął każde wyjawiane mu słowo. Miał przecież sporą wprawę w tym, by w odpowiedni sposób ludzi słuchać. — Myślę, że używanie pełnego imienia jako kary za parę skarpetek to nazbyt surowa kara — odparł po chwili zastanowienia, nabierając nagle jakiejś wyrozumiałości dla własnych rodziców. Bo przecież oni także, w podobnych chwilach, nie zdrabniali jego imienia. Więc może wcale nie byli potworami za których ich miał. Może byli po prostu rodzicami. — Ale Kayligh to ładne imię — dodał zaraz, bo choć Kay było jak dźwięczna nuta i nie niosło w sobie znamion powagi, uznawał jej całe imię za interesujące. Ładne. Może gdyby nie to, że nie chciał wcale randkować na poważnie i się z kimkolwiek wiązać, naprawdę postarałby się o to, by zaangażować się w tę relację. — Faktycznie przeważnie kłamię, że Dante Alighieri jest ulubieńcem mojego ojca, ważnego profesora i tak chciał oddać mu cześć — i chociaż on sam niewiele wiedział o tym człowieku, wychodząc na kompletnego ignoranta, tak prosty tekst wystarczał, by wzbudzać ciekawość innych. I zaciągnąć (przed wypadkiem) kilka kobiet do łóżka. — Ale prawda jest taka, że mój ojciec nie ma pojęcia o istnieniu tego poety, a matka uparła się, że chce mieć syna księdza. Więc dali mi imię po wujku, który jest proboszczem gdzieś we Włoszech i próbowali przekonać mnie, że seminarium byłoby super wyborem. No ale nie tylko w tej kwestii i porzucanych w salonie skarpetek ich rozczarowałem — posłał jej uśmiech przepełniony ciepłem, po raz pierwszy naprawdę ciesząc się z randki, którą ktoś dla nich zaplanował.
Nie sądzisz, że trochę za często spadają nam z niego różne rzeczy? Może ma krzywe nogi albo kiedyś ktoś przy nim umarł, chociaż te opowieści o duchach są zawsze trochę naciągane — wyjawił przyciszonym głosem, trwając w swym uśmiechu. Lubił Kay. Podobało się mu to, że może przy niej nie przywdziewać jakiejkolwiek maski. — Mieszkałem do niedawna w Sydney i tam trzeba było komuś najpierw zapłacić, bo inaczej faktycznie dostawało się najgorszy stolik — dodał jeszcze, by umocnić w sile słuszność swych podejrzeń. Naturalnie żartował, mając nadzieję, że Kay będzie w stanie to wyłapać. Nie chciał, by wzięła go za bufona bądź dziwaka, choć faktycznie nie byłby w stanie powiedzieć, że należy do grona osób normalnych.

kayleigh fitzgerald
asystentka krawcowej / współwłaścicielka zakładu — Dream Sewing Supplies
26 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Chciałaby być idealna. Był ktoś, kto nie chciał? Ktoś, kto przynajmniej jeden raz w życiu nie wyrzucał sobie, że nie był wystarczająco dobry, wystarczająco ładny, uroczy, mądry, zdolny i cokolwiek jeszcze, bo gdzieś tam, tuż obok znajdowało się tak wiele osób, które były bardziej – po prostu bardziej wszystko? Nie miała pojęcia, ale podejrzewała, ze było pełno takich osób, a takie przypadki jak ona – niepewne siebie, nieskoordynowane i niewystarczające – stanowiły bardziej wyjątek niż regułę. Widziała w sobie wiele wad i naprawdę starała się z nimi walczyć. Próbowała być bardziej rozgarnięta, mniej chaotyczna, marzyło jej się bycie kobietą zdecydowaną i z klaska, która wiedziała, czego chce i jak do tego dążyć. Tymczasem na obecnym etapie za sukces uznawała, gdy wiedziała, co miała ochotę zjeść na obiad danego dnia. Bycie idealną zwyczajnie jej nie wychodziło, nieważne, jak bardzo się starała. Pewnie dlatego tak dużo i niezbyt składnie paplała – zupełnie jakby chciała swoją gadaniną odciągnąć uwagę od tego, jak wiele było w niej niedoskonałości. Skarpetkowe bałaganiarstwo było zaledwie wierzchołkiem góry lodowej.
- O, na pewno! – przyznała pogodnie, uśmiechając się bardzo szeroko, nawet z lekkim rozbawieniem. - Zrozumiałabym szlaban na wychodzenie z domu albo ograniczenie kieszonkowego, ale to pełne imię? Okrucieństwo! – dodała, uznawszy, że może sobie pozwolić na tego rodzaju humor i że Dante zrozumie, że tylko sobie żartowała z tymi szlabanami i innymi, nieco bardziej klasycznymi karami. Zwłaszcza że jej imię… Nie miała nic przeciwko niemu tak naprawdę. Może było odrobine zbyt długie, może często musiała je literować, bo ludzie gubili się przy jego zapisie i nie potrafiłaby zliczyć razów, kiedy na jej kubku kawy ze Starbucksa widniało imię „Kayla”, „Carly” lub nawet „Kelly”. Przywykla, nic wielkiego. - Czekaj… Czyli jesteś w części Włochem? – podłapała od razu, łącząc wszystkie kropki. - Wiesz, czasem myślę, że rodzice zbyt dużo wymagają od swoich dzieci już na starcie. Zupełnie jakby imię miało cokolwiek zmienić – przewróciła oczami, jeszcze nie zdając sobie sprawy z tego, że nie był w stanie dostrzec mimiki jej twarzy. Była zbyt zaaferowana całą sytuacją, tym, co działo się wokół niej i prowadzeniem rozmowy, aby skupiać się na drobiazgach, które mogłyby nie do końca pasować. Dlaczego miałaby w ogóle się ich doszukiwać? - No, ja wolę wierzyć, że nic nie zmienia… Moi dali mi imię po piosence, a nie jestem wcale muzykalna – dodała i pozwoliła sobie na ciche rozbawione parsknięcie. Na końcu języka, tuż za zębami zatrzymała dla siebie informację, że Kayleigh w tej piosence nie była szczęściarą, a dziewczyną o złamanym sercu, czego ona sama szczerze chciała uniknąć. Do tej pory z dobrym skutkiem – nie można doświadczyć złamanego serca, kiedy nigdy się go w pełni nikomu nie oddało, bo nikt go nie chciał, prawda?
- Myślisz, że to duchy mogą próbować nam przeszkadzać? – podłapała od razu, także ściszając swój głos i nawet pochylając się odrobinę bardziej nad ich najprawdopodobniej nawiedzonym stolikiem. Nie potrzebowała wiele, aby wkręcić się w podobną historię, miała bujną wyobraźnię i lubiła, gdy coś ją pobudzało – nawet jeśli nie miałoby wiele wspólnego z rzeczywistością, faktami czy nauką. - Tutaj… - zaczęła powoli i rozejrzała się naokoło. - Właściwie nigdy wcześniej tutaj nie byłam, wiesz? Ale o ile ten stolik faktycznie nie jest nawiedzony… Myślę, że możemy dać mu jeszcze szansę. Nie jest przy toalecie ani tuż przy drzwiach, nie wieje na nas klimatyzacja i… Jak się odpowiednio wychylę, to mam na widoku nawet bar, gdzie są kelnerki – stwierdziła, oczywiście po tym jak faktycznie się lekko przechyliła na bok, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście uda jej się zobaczyć to, co działo się za barem, a co za tym idzie mieć ułatwione zadanie, gdyby przyszło im do prób wyłowienia wzrokiem kelnerki w jakimkolwiek celu.

dante ainsworth
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Och, oczywiście rozumiał i w rozumieniu tym trochę żałował, że nie mają po piętnaście lat i głowy pełnej domowych obowiązków. Siedzieliby teraz raczej przy jakiejś budce z jedzeniem, dzieląc się frytkami i colą. Burgery mieliby osobne. Żaliliby się na rodziców całkiem szczerze, nie pojmując jeszcze, że kiedyś — za kilka lat naznaczonych dorosłością — za małe kieszonkowe, szlabany, nieskracalne imiona i przymus wysprzątania domu okażą się czymś, do czego wrócić byłoby przyjemnie.
Naturalnie pod warunkiem, że Dante miałby jednak innych rodziców, którzy w choć mniejszym stopniu zafascynowani byliby religią i Bogiem.
Na jej pytanie skinął głową. — Kiedy byliśmy jeszcze mali, to znaczy, ja i mój brat, byliśmy z dwa albo trzy razy u rodziny w Bardolino, ale niewiele z tego tak właściwie pamiętam. Później uczyliśmy się włoskiego sami, bo naszych rodziców nie obchodziło skąd przybyli. Chcieli być po prostu Australijczykami — wyjawił, usiłując przypomnieć sobie cokolwiek z tamtych dni, podczas których mieszkali u wujostwa. Zielony sad. Nisko zawieszone nad wodą słońce. Niebieska piłka. Nigdy nie pytał, dlaczego rodzice przestali odzywać się do swoich krewnych; niespecjalnie go to interesowało. Przez pewien czas chciał wydrzeć z siebie nazwisko Ainsworth.
To trochę jak wiara w astrologię — rzuciwszy z uśmiechem miał nadzieję, że Kay podchodzi do podobnych spraw z dystansem. Sam się nigdy tym nie interesował i raczej ciężko przyszłoby mu uwierzyć w to, że data narodzin ma jakiekolwiek znaczenie, ale nie miał nic przeciwko temu, by czasem powoływać się na horoskopy. Wierzył, że człowieka definiują ważniejsze kwestie, niż nadane mu imię, nazwisko czy też moment, w którym został zmuszony do opuszczenia matczynego ciała. — Jakiej? — pytał naturalnie o piosenkę. Chyba wolałby przytaczać podobne opowieści. Wolałby wszystko, niż to, co miał — zlepek przynależności do ludzi przepełnionych niebezpieczną dozą wiary. Ale nigdy nie myślał o tym, by to swoje imię zmienić; podobało się mu, mimo wszystko, jego brzmienie.
Może mają nam do przekazania coś ważnego — kontynuował, z tym swoim ponoć uroczym uśmiechem. Czasem wymuszonym — wtedy, kiedy miał w tym zamierzony cel, przeważnie dość podły, a częściej (tak jak i teraz) mówiącym wprost: dobrze się przy tobie czuję. — Dobra, ale jak spadnie nam na głowa lampa, to stanowczo będę żądać zmiany miejsca — co, zważywszy na towarzyszący mu pech, było całkiem możliwe. Zamiast jednak skupić się na najważniejszym — poruszeniu kwestii jedzenia i zamówień — podchwycił kolejny temat. I to dość opacznie, wyłącznie dlatego, że był w trakcie kryzysu osobowości, być może jak typowa osoba zbliżająca się do trzydziestki. Bądź nie. — Kelnerki? — powtórzył więc z lekką konsternacją. — Wpadła ci już któraś w oko? — dodał nieco zmieszany. Uśmiechnięty, owszem, a także bardzo przy tym swobodny, ale nie potrafił ukryć lekkiego zaskoczenia. Może jednak Kay miała słuszność wypatrując kogoś, kto bardziej wpasowałby się w jej standardy niż, no, Dante. Nie potrafiłby mieć o to pretensji.

kayleigh fitzgerald
asystentka krawcowej / współwłaścicielka zakładu — Dream Sewing Supplies
26 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie czuła się jeszcze dorosła. Opłacała swoje rachunki, robiła swoje zakupy, gotowała dla siebie obiady i godziła się z faktem, że musiała odpowiedzialnie chodzić do pracy, żeby móc sobie pozwolić na każdą z tych rzeczy. W tym wszystkim miała jednak wrażenie, że całą tę dorosłość udawała – i to niezbyt sprawnie – tylko i wyłącznie z konieczności, bo świat funkcjonował w ten a nie inny sposób. W głębi była jednak wciąż tą samą małolatą, która uwielbiała oglądać animowane filmy, spacerować w deszczu, jeść ciastka na obiad i która marzyła o rzeczach będących niezmiennie poza jej zasięgiem. Jak dalekie podróże na przykład.
Pokręciła się na swoim miejscu. Nie dlatego, że było jej niewygodnie czy niezręcznie. Wręcz przeciwnie – z każdym wypowiadanym przez Dante zdaniem zdawała się być coraz bardziej zaangażowana w jego historię. Nie zdawała sobie z tego do końca sprawy, ale nachylała się odrobinę mocniej nad stolikiem i wpatrywała w niego bardziej intensywnie – nie ze złej woli, a ze szczerym zainteresowaniem. I chociaż Dante mógł mieć problemy z rozczytaniem jej mowy ciała (z wiadomych względów), to zaintrygowanie odznaczało się też w brzmieniu jej głosu.
- A ty? Myślisz, żeby jeszcze kiedyś pojechać tam znowu? – zadała kolejne pytanie, przy okazji z tyłu głowy odnotowując jeszcze, że miał brata. Starszego? Młodszego? Jeszcze nie wiedziała – ale mogła o to zawsze zapytać później, jeśli akurat nadarzy się odpowiednia okazja. - Zawsze marzyły mi się podróże, ale nigdy się nie odważyłam, żeby faktycznie gdzieś wyjechać – przyznała z lekkim uśmiechem. Na tym etapie powoli zaczynała godzić się z myślą, że w tej kwestii niewiele się zmieni, a najdalszą podróż życia odbędzie co najwyżej do Sydney. Bała się. Głupio i bezsensownie, ale się bała. Jak zawsze.
- Prawda? Zupełnie bez sensu – podłapała ochoczo i z rozbawieniem, a po krótkiej pauzie zapytała z pełną powagą: - Ale tak na marginesie… To jaki właściwie jest twój znak zodiaku? – udało jej się wytrzymać tylko kilka sekund, zanim parsknęła z rozbawieniem. No dobra, może i lubiła poczytać sobie horoskopy dla rozrywki i faktycznie lubiła myśleć, że dostrzega pewne podobieństwa pomiędzy osobami z jej otoczenia, które urodziły się pod tym samym znakiem – ale ostatecznie była ekonomistką i wierzyła w cyferki. Kiedy ostatnio sprawdzała, gwiazdy średnio się do siebie dodawały. - Nazywa się, uważaj teraz… Kayleigh – stwierdziła znów rozbawiona nieproporcjonalnie do sytacji, ale hej, to wszystko dlatego, że bawiła się naprawdę dobrze w jego towarzystwie. - Nagrał ją taki stary zespół, nazywał się Marillion… Poczekaj, mogę ci puścić jeśli chcesz… Ale nie jest zbyt pozytywna, Kayleigh miała złamane serce i takie tam – paplała beztrosko, w międzyczasie sięgając do swojej torebki po bezprzewodowe słuchawki, które tam wrzuciła, a które chwilę później wyciągnęła w stronę Dante. Jeszcze się nie zorientowała najwidoczniej, że mogło to się okazać problematyczne. Ewidentnie nie należała do najbardziej bystrych strumieni płynących do rzeki…
Uśmiechnęła się szerzej na jego czarnowidzenie odnośnie spadających lamp, ale nie kontynuowała tematu. Dopiero pytanie o kelnerki nieco zbiło ją z tropu i w pierwszych kilku chwilach zupełnie nie wiedziała, co tak właściwie miał na myśli i skąd się to wzięło. Mrugnęła kilka razy, przekrzywiła głowę… I wtedy trybiki w jej głowie wskoczyły na odpowiednie miejsca. - Nie! – zaprotestowała szybko. - Chodzi mi po prostu o to, że łatwo będzie zwrócić ich uwagę, kiedy będziemy chcieli coś zamówić – wytłumaczyła się, zachowując swój pogodny ton.

dante ainsworth
ODPOWIEDZ