była tancerka baletowa — bibliotekarka w domu kultury
34 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
If I can't relate to you anymore
Then who am I related to?
  • jeden
Nie miała pojęcia, która jest godzina. Wielkie rolety w wielkich oknach wielkiego salonu zaciągnęła już koło południa, kiedy tylko wróciła z pracy. Na zewnątrz wciąż mogło być jasno, mógł być środek nocy albo zaczynać się mógł właśnie następny dzień - jej nie robiło to specjalnej różnicy. W domu było ciemno. Czas odmierzały tylko kolejne telewizyjne reklamy, podczas których przerzucała stacje aż nie natrafiała na kolejny program, film, serial czy teleturniej. Odłożony na stolik telefon szydził czernią i ciszą - Vincent się nie odzywał, a ona sama nie była w stanie po niego sięgnąć. Nasłuchiwała przekręcanego zamka, otwieranych drzwi, kroków czy jakichkolwiek głosów, ale od dłuższego czasu nawet jego ojciec nie kręcił się już po domu. Pewnie, tak jak on, powinna się położyć normalnie do łóżka, zamiast ubrana w dres zakopać się pod kocem na kanapie, ale przerażała ją cisza, zimno i samotność sypialni. Pewnie powinna coś zjeść - porcje dla niej i Vince'a wciąż czekały gotowe do odgrzania od czasu, kiedy przygotowała obiad dla starszego Chenneviere'a - ale traciła apetyt, kiedy nie mieli jadać wspólnie. Pewnie powinna wiele rzeczy - ogarnąć siebie, dom, poczytać coś, odezwać do kogoś, wyjść na spacer - ale zamiast nich po raz kolejny wysuwała spod koca rękę tylko po to, by sięgnąć po pilot, przeklikać się przez kilka stacji i...
Skrzypnięcie furtki, wsunięcie klucza, szczęk zamka, otwieranie drzwi - choć Vincent zdawał się próbować nie narobić za dużego hałasu, i tak wyraźnie usłyszała każdy z tych dźwięków. Bo przecież to nie w telewizor była tak naprawdę wsłuchana. I znów - pewnie powinna zrobić coś innego. Zaanonsować jakoś to, że wciąż nie śpi. Wyjść do niego, przywitać się, zaproponować odgrzanie obiadu. Zamiast tego, bez większego przemyślenia tak naprawdę, odłożyła delikatnie pilot na dywanie tak, jakby ten tam w którymś momencie spadł. Zrzuciła z siebie koc, pozwalając mu częściowo opaść na podłogę, jakby go przypadkowo rozkopała w śnie. Telewizji nie wyłączyła, jakby oglądała ją tylko na niego czekając, a nie mogąc się go doczekać, po prostu zasnęła. No i w końcu zamknęła oczy, przytulając jeden policzek do poduszki i udając że naprawdę śpi. Wbrew pozorom nie dlatego, że nie chciała z Vincem rozmawiać czy go widzieć. To był głupi, naiwny, podstępny i złożony w przypływie chwili plan... który miał jej tylko ponownie złamać serce.

vincent chenneviere
powitalny kokos
nick
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Wychodząc ze swojego gabinetu mieszczącego się na drugim piętrze zachodniego skrzydła JCU, kroczył wśród odbijających się na korytarzu promieni popołudniowego słońca. Zakładając najlepszy scenariusz, wobec którego jego stary Ford nie postanowiłby rozlecieć się na środku autostrady, w domu mógł być już za pięćdziesiąt cztery minuty; słońce nie zdążyłoby schować się za horyzontem, dając mu wystarczająco czasu na odbycie z Yvette krótkiego spaceru i, być może, spożycie obiadu na tarasie z którego roztaczał się widok na ocean. Sama ta myśl ugodziła go prosto w serce. O czym mieliby rozmawiać? Podejmowali się zawsze tematów typowych: omawiali stan zdrowia jego ojca, gawędzili o pogodzie i planowali listę zakupów, dzieląc się tym, co kupić w Lorne, a co w Cairns. Czasem opowiadał jej o swoich studentach, choć przeważnie nie, bo niewiele miał w tej sprawie do powiedzenia; od czasu do czasu rzucali jakimś hasłem typowym dla rozmów sprzed dziesięciu lat, ale żadne z nich nigdy nie dbało o to, by odbyć jakąś większą polemikę. Czy znali się już zbyt długo i wymówili wszystkie możliwe słowa? Wychodząc z terenu kampusu natrafił na Jerry’ego, który był dziekanem na wydziale literatury i bez chwili zawahania dał się mu zaprosić na drinka.
Przekręcając klucz w zamku czuł jeszcze w ustach smak gorzkiej whisky, a na skórze oddech pijanego Jeremy’ego. Do niczego między nimi nie doszło — nie dzisiaj — bo J., któremu groziło zawieszenie za relegację studenta, który okazał się być synem jakichś ważnych osobistości, upił się tak prędko, że po kilkunastu minutach chrapał z twarzą wciśniętą w bark Vincenta. Nim opuścił jego mieszkanie odczekał jednakże całą godzinę. Pomógł mu w przeniesieniu się do łóżka (uzmysłowił sobie, jak bardzo za Jerrym nie przepada), a potem sam, siedząc na kanapie i wpatrując się w ekran telewizora, dokończył niewielką, nieomal żałosną ilość alkoholu w szklance. Wychodząc obiecał sobie, że nigdy więcej się już z nim nie spotka. I obietnicy tejże był pewien, gdy zmęczonym wzrokiem omiótł wnętrze cichego domu, w którym smutek wygrywał cichą melodię.
Yvie? — rzucił nieśmiało, zbyt cicho, by móc zostać usłyszanym, po czym porzucił swą torbę w korytarzu i zanurzył twarz w salonie. Yvette spała. Odetchnął z ulgą. Skradając się w głąb pomieszczenia dotarł do telewizora, wyłączył go i oparłszy się o jedną z półek, głęboko odetchnął. Nie musieli rozmawiać. Przez myśl przeszło mu, by spóźniać się tak już zawsze, by w domu tym stać się duchem, intruzem. Ale nie mógł, nie przez tę jedną osobę, do której pokoju teraz zmierzał; stopień za stopniem, gasząc za sobą wszystkie światła, najlepiej czując się w kompletnym mroku. Zerknąwszy tylko przelotnie do pokoju ojca — należało to do jego przyzwyczajeń — cofał już głowę gotów do skierowania się do własnego gabinetu, kiedy dotarło do niego, że łóżko jest puste. — Tato? — spytał cicho, a głos jego dziwnie zabrzmiał pośród tej kompletnej ciszy. Zapalił światło. — Tato?! — krzyknął, rozglądając się dookoła. Pokój był pusty. A to oznaczać mogło tylko jedno. Nie przejmując się już niczym, w dzikim szale pozapalał wszystkie światła; biegał, hałasował, wołał ojca. Nic. Zbiegł więc na dół, zamierzając wyjść — gdzie miał szukać ojca nie wiedział, ale to nie miało znaczenia. Nie przeszło mu też przez myśl, by zbudzić Yvette i poprosić ją o pomoc, choć z całą pewnością zdążył zbudzić ją tymi swoimi okrzykami.

Yvette Fletcher
była tancerka baletowa — bibliotekarka w domu kultury
34 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
If I can't relate to you anymore
Then who am I related to?
Jeszcze zanim Vincent wszedł do salonu, Yvie miała w głowie już pełen obraz tego, co miało się za chwilę stać. Miał podejść bliżej. Usmiechnąć się na jej widok, na samą myśl, że na niego czekała. Miał schylić się po pilota, wyłączyć nim telewizor, odłożyć go gdzieś na bok. Miał sięgnąć po koc i troskliwie ją przykryć. Delikatnym ruchem dłoni zsunąć na bok niesforny kosmyk jej włosów. Miał szybko sprawdzić, co u jego ojca, a potem być może wrócić do niej i muśnięciem warg ją zbudzić, zaprosić do łóżka...
Nie pierwszy raz wywoływała w sobie takie nadzieje. Mimo że od dawna próżno było szukać w ich związku podobnej czułości. Mimo że sama właściwie nie miała pojecia, jak czasem okazać ją jemu. Na co właściwie liczyła? Że będzie mu jakoś łatwiej, kiedy będzie myślał, że Yvette śpi? Że w środku też był po prostu równie pogubiony jak ona i ten pozorny brak jej podążającego za nim spojrzenia sprawi, że się nieco otworzy, zrobi jakiś krok? Że chociaż spróbuje coś z siebie względem niej wykrzesać?
Najgorsze, że wcale jej nie zaskoczył, nie wykonując w jej stronę najmniejszego gestu. Zranił, ale nie zaskoczył.
Rozchyliła powieki, gdy ciche kroki Vincenta oddaliły się w stronę piętra i utkwiła spojrzenie w ciemności przed sobą. Tak naprawdę nie była pewna, czy określenie rana było odpowiednim rzeczownikiem dla tego, co działo się w jej wnętrzu. Chyba nie miała już miejsca na zupełnie nowe obrażenia. Tylko czasem pozwalała któremuś z okaleczeń się odnowić, na nowo otworzyć, upuszczając przy tym z serca kilka kropel krwi... by zaraz na nowo zamykać się w tej pustej i duszącej beznadziei. Nawet w takich chwilach jednak nie płakała. Choćby chciała... Wylać z siebie choć część tego, co trawiło ją od środka, dać ulgę własnym oczom. Zamiast tego do głosu w jej głowie znów przechodziła ta pragmatyczna strona. Ile powinna teraz odczekać, zanim podniesie się, wejdzie na górę i dołączy do Vince'a w łóżku? A może lepiej było tu zostać już do rana? Czy zwróciłby na to uwagę tuż po wstaniu? Czy coś by powiedział? Czy prędzej zignorował ją tak, jak przed chwilą?
Żywsze, głośniejsze, wręcz niespokojnie kroki Vincenta i jego zdenerwowany głos nawołujący ojca, skutecznie wybudziły ją z latargu. - Vince? - zawołała niepewnie, podnosząc się do pozycji siedzącej i kierując spojrzenie w stronę, w którą jeszcze nie tak dawno temu się oddalił. Dopiero jego widok jednak sprawił, że z pułapki własnego wnętrza zeszła na ziemię. Do niego. Podniosła się szybko z kanapy i podbiegła do niego. Stanęła mu na drodze do drzwi, łapiąc za jego ramiona, próbując go zatrzymać, opanować jego rozbiegane spojrzenie. - Vince, co się dzieje? Tata źle się poczuł? - to było pierwsze i tak naprawdę jedyne wytłumaczenie jego zachowania, na które mogła wpaść. I to nawet nie tylko dlatego, że jeszcze chwilę temu swojego ojca wołał... Po prostu nie mogła skojarzyć niczego i nikogo, kto wywoływałby w nim tak silne emocje. Nawet ona tego nie potrafiła. - Wszystko było w porządku, zanim zasnęłam - dodała jeszcze szybko, poddając się na moment nieco egoistycznej myśli, że mógłby uznać, że to jej wina. Jakby miało to jeszcze jakieś znaczenie...

vincent chenneviere
powitalny kokos
nick
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Początkowo jeszcze się starał. Wtedy, gdy romans jego zakończony został definitywnie, a Yvie zmagać musiała się z nazbyt potwornymi komplikacjami — zdarzało się, na przykład, że kupował jej kwiaty. Zapraszał do kina i przez cały seans czule ściskał jej dłoń. Wracał wcześniej z pracy i wyciągał ją na spacer, podczas którego nie przeszkadzało im wcale to, że nie odzywają się do siebie ani słowem. Również po tym, gdy targnął się na swoje życie (ten raz, który został przez wszystkich niefortunnie zauważony) usiłował wprowadzić do ich związku dawną miłość: przed snem składał na jej policzku całusa, a potem wtulał się w jej rozgrzane ciało. Rankiem, przygotowując się do pracy, robił śniadanie i dla niej, do którego dołączał zawsze zerwany z ogrodu płatek kwiatu. Nie był jednakże w stanie wskazać momentu, w którym tak bardzo się oddalił. Nie wiedział, kiedy jej bliskość poczęła go przerażać, a jakikolwiek kontakt fizyczny odpychać. Nie chodziło w tym wszystkim jednak o nią, a o to, że to Vincent począł te wszystkie sprawy traktować w sposób… dziwny. Miał problem z cudzym dotykiem. Choć oddawał się romansom, nie czerpał z nich szczególnej przyjemności. Nie jadał prawie niczego, więc unikał wspólnych posiłków z Yvie. Spacery go męczyły. Kino zdawało się czarną dziurą. Nic nie przynosiło mu szczęścia. Jak więc mógłby kochać ją nadal, okazując jej to raz za razem, kiedy po prostu stracił — być może na zawsze — zainteresowanie życiem?
Ale czasem wpadał w dziwny trans. Nieomal szał, podczas którego dało się dostrzec w nim człowieka normalnego, ż y w e g o. Być może gdyby nie ojciec, znów usiłowałby się zabić. Być może tym razem próba ta by się powiodła. — Nie-e, nie ma go, nie ma go Yvie, nie ma go w łóżku — odparł zamroczony, gdy dotarło do niego, że kobieta zdążyła się nie tylko wybudzić, ale i zagrodzić mu przejście. Wbił w nią zaskoczone spojrzenie, przeniósł je w kierunku salonu, a potem znów powrócił do jej twarzy. — Zaglądałaś do niego? Czy po prostu założyłaś, że jest w porządku? — spytał spokojnie, bez cienia oskarżenia. Vincent w zasadzie nie potrafił się wściekać… no, już nie. Nie dopuszczał do siebie jakkolwiek większych emocji, toteż nie potrafiłby obrzucić jej winą za cokolwiek. Po prostu nie. Jedyne, czego teraz pragnął, to ustalić możliwy czas ucieczki ojca z domu, to wszystko. — Kiedy… mniej więcej kiedy... — poprawił się, wykonując dwa kroki do tyłu (jej dotyk parzył) — ...zasnęłaś? Myślisz, że pilnował, aż zaśniesz? Boże, Yvette, gdzie on mógł teraz pójść? — zapytał z rozpaczą, nie mając pojęcia, dokąd mógłby się w ślad za nim udać. Czy powinien wezwać policję? Powiadomić kogoś? Gdyby tylko wrócił wcześniej, gdyby nie był takim tchórzem, nic złego by się nie stało…

Yvette Fletcher
była tancerka baletowa — bibliotekarka w domu kultury
34 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
If I can't relate to you anymore
Then who am I related to?
Nie zabrzmi to odpowiednio - i bardzo dobrze zdawała sobie z tego sprawę - ale czasem zazdrościła jego ojcu. Tego, że miał dostęp do tej cząstki Vince'a, o której mogła zapomnieć reszta świata. (A przynajmniej tej, o której mogła zapomnieć ona.) I na dodatek często nawet nie był tego świadomy. Zapominał i odrzucał gesty syna, podczas gdy Yvie patrzyła na to wszystko i zastanawiała się, kiedy straciła dostęp do tej miłości Vincenta. I czy w ogóle kiedykolwiek go miała?
- Jak to "nie ma"? - zapytała głupio w pierwszej chwili. Starszego Chenneviere nie mogło nie być. Wiedziałaby, gdyby zdecydował się nagle gdzieś wyjść. Usłyszałaby, gdyby tylko zaczął schodzić po schodach, a tym bardziej gdyby siłował się z zamkiem w drzwiach. Nie powiedziała jednak tego wszystkiego na głos. - Oczywiście, że zaglądałam - odparła szybko. Pomimo braku oskarżenia, jego słowa i tak sprawiły jej ból. I tak poczuła potrzebę wytłumaczenia się. - Nie pierwszy raz zostaję z nim sama, Vince. I nic się nigdy na mojej warcie nie stało. Nie mógł wyjść - podkreśliła dobitnie. Fakt, że nie okazywał w żaden sposób złości, chyba jeszcze bardziej ją dobijał. Zaganiał w kozi róg, z którego miała wrażenie, że musi się wybronić. Może byłoby lepiej, gdyby na nią krzyknął. Może by jej ulżyło, gdyby mogła odpowiedzieć tym samym. Może nie czułaby, że znów go tylko zawodzi...
Na krótki moment ją zatkało, gdy usłyszała kolejne jego pytania. Bezradne nagle ręce zaplotła na piersiach, kiedy się od niej odsunął, na tyle, by znaleźć się poza ich zasięgiem. Złapał ją na kłamstwie, oczywiście. Jak mogła wmawiać mu, że jego ojciec nie mógł wyjść z domu, skoro spała, kiedy Vince wrócił?! Jej niewinna manipulatorska zagrywka (która nawet i tak nie wypaliła) obracała się przeciwko niej. Powinna wyznać prawdę, wiedziała to. Powinna tu i teraz powiedzieć mu, że wcale nie spała. Przyznać, że tylko udawała, oczekując z jego strony jakichś czułych gestów. Ale nie mogła przecież tego zrobić... - Nie wiem, krótko. Bardzo krótko. Zamknęłam oczy może na parę minut. Ale, Vince, zanim przysnęłam usłyszałabym, gdyby się jakoś bardziej niż zwykle kręcił po piętrze - nie brzmiało to zbyt przekonująco, ale bardziej przekonujących argumentów nie miała, jeśli nie chciała wyznawać mu swojej kłamliwej zagrywki. - Nigdzie nie poszedł. Przecież jak wchodziłeś... Drzwi były zamknięte na klucz, jak wchodziłeś? - poprawiła się szybko, o mało nie zdradzając, że słyszała przecież trzask zamka, gdy Vincent przekręcał w nim klucz. Z wiadomych względów jego ojciec kluczy od domu nie miał, więc może ten argument mógł go przekonać? Uspokoić chociaż odrobinę?

vincent chenneviere
powitalny kokos
nick
ODPOWIEDZ