Dziennikarka śledcza — The Cairns Post
26 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
W przeszłości mocno narozrabiała, więc teraz po skończonych studiach, próbuje rozrabiać w dobrej wierze, szukając zabójcy starszej siostry...
14.

Kiedy w życiu dzieje się źle, gdy wszystko się wali i zewsząd dobiegają jedynie złe wieści, każdy podświadomie szuka bezpiecznej przystani. Od kiedy takim miejscem dla Pearl była obecność Geordana? Czasem się nad tym zastanawiała, czy było to w momencie, w którym pierwszy raz trzymał ją w ramionach, uspokajając, gdy wiła się w konwulsjach, myśląc jedynie o narkotykowym głodzie. A może wtedy, gdy zawiózł ją na odwyk, pozwalając jej na trwanie w samochodzie długie minuty, bez słowa, chociaż słów tak wiele zdawało się krążyć w powietrzu. Mogło to też być znacznie wcześniej... gdy ani myślała się zmieniać, dostrzec tego, że zmierza prostą drogą w dół. Gdy kręciła się dookoła metalowej rury, z każdym kolejnym wieczorem wydając na siebie coraz większy wyrok. Nie pamiętała. W zasadzie to trudno było jej uwierzyć, że posiadała jakieś życie sprzed Geordana Belmonta, że jakimś cudem dawała sobie bez niego radę. Bez zawahania powiedziałaby, że gdyby nie on, jej samej by teraz nie było i świadoma była tego, że długu, jaki u niego zaciągnęła nigdy nie będzie w stanie spłacić, a on o tą zapłatę nigdy nie poprosi. Tym bardziej chciała przy nim trwać, gdy w jego życiu działo się gorzej, chociaż czuła, że może balastem, który jedynie mu ciąży. Wmawiała sobie, że jakoś pomaga, ale fakty były inne - Pearl Cambell od zawsze miała być jedynie kupką nieszczęść i na pewno nikt na taką zapotrzebowania w swoim życiu nie ma. Mimo to, brakowało w niej pewnej szlachetności, odwagi, aby się odciąć, przyznać do tego, że zawadza. Może w przypadku innych potrafiłaby to zrobić, ale on był poza tą kategorią. Póki miała go w swoim życiu, wierzyła w jakąś swoją wartość i pewnie dlatego też, mimo całego zagubienia, traum, chorobliwych zachowań, które miały prawo przerażać, nie patrzyła na Danny'ego, jak na wariata. Sama była w tym miejscu, gdzie w jej oczach widać było jedynie szał i zagubienie, on jej nie skreślił, ona też nigdy by go nie skreśliła. To też niosąc na barkach swoje śmieszne problemy ruszyła do drzwi, za którymi się skrywał i nie miała żadnych wątpliwości względem tego, że robi dobrze.
- Halo! Mam nadzieję, że jesteś sam, a jak nie, to masz dwie minuty by pozbyć się ewentualnych intruzów! - zawołała w przestrzeń, bo zamiast czekać przed drzwiami, bezczelnie weszła do środka, niosąc ze sobą karton z pizzą, po której będzie płakać zażynając się na siłowni. Przeszła w kierunku kuchni, rozglądając się na boki, by ocenić stan, w jakim był dom i może w tym wszystkim znaleźć swojego przyjaciela. - Jadłeś już coś?! Obawiam się, że nie - ostatnie słowa nie zostały rzucone w przestrzeń, a wypowiedziane bardziej do siebie. Dziwnie jej było w roli tej odpowiedzialnej, ale starała się ze wszystkich sił.

geordan balmont
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Wpuszczając do ust rozgrzane powietrze, zacisnął je i zaczął namierzać każdą sekundę; pięćdziesiąt siedem, pięćdziesiąt osiem… kolejny skurcz przepony, siedemdziesiąt dwa, siedemdziesiąt trzy… naprężenie się mięśni szyi, osiemdziesiąt pięć, osiemdzie… coraz ciemniej i łatwiej, coraz bardziej znajomo. A potem zachłyśnięcie się stagnacją, powrót do jasnych i pogodnych obłoków, czystego i pachnącego akacją powietrza, sypkiego piasku przemykającego przez rozwarte palce dłoni i narastająca złość; dzień ten zupełnie tu nie pasował. Nie pasował do niego. Pragnął piorunów przecinających rozogniony firmament, wichury rozrywającej domy i drzewa, siarczystej ulewy rozszarpującej dachy, czegokolwiek, co bliskie byłoby chaosowi wypełniającemu najmniejszą jego cząstkę; czegokolwiek, tylko nie tego. Obracając się na lewy bok, niechętnie wstał z ziemi i jeszcze wolniej skierował się do domu. Domu, prychnął i wywrócił oczyma, mijając nieposegregowane pudła z przeszłością, której nie rozpoznawał i którą zamierzał pogrążyć w otchłani wiecznego zapomnienia, wrzucając do pobliskiego śmietnika, a potem odpryski ostatniej wymiany zdań z osobą, której więcej miał już nie zobaczyć. Zatrzymał się, przykrył nogą największy odłamek rozbitej lampy, docisnął ją z mocą do ziemi, a potem jak gdyby nic pomaszerował ku lodówce, wyszarpując z niej ostatnią butelkę paskudnego piwa. Skryty pomiędzy oknami, mijając drażniące promienie słoneczne, w bezruchu wpatrywał się we wkraczającą do pomieszczenia kobietę, próbującą namierzyć go swoim roześmianym, błyszczącym wzrokiem. Cholera, za każdym razem jej uroda uderzała go na nowo, za każdym razem nie mógł pojąć, jak można być aż tak pięknym, tak prawie nierealnym. Tak bardzo kochał ten jej profil z zadartym noskiem, kochał te połyskujące kosmyki miodowych włosów, a już najbardziej kochał obezwładniający uśmiech, odkrywający jej śnieżnobiałe zęby zawsze, gdy te czujne, olbrzymie tęczówki natrafiały na jego sylwetkę. - Tylko ty tu jeszcze przychodzisz, Pearl - oznajmił jej spokojnie, odbijając się od ściany w kierunku drzwi, które przed momentem zamknęła. Otworzył je, omiótł paranoicznym wzrokiem okolicę i ostrożnie domknął, czując, że kontrola otoczenia powinna potrwać zdecydowanie dłużej. Z nimi to przecież nic nie wiadomo. Tak samo jak z Pearl, do której powrócił nagle podejrzliwym spojrzeniem, próbującym napotkać na powierzchowne symptomy brania. - Nie, dzisiaj niespecjalnie mam na to ochotę - powiadomił ją z westchnieniem, ukazującym jego dzisiejsze udręczenie. - Jude tu był wczoraj. Zostawił mnie, dasz wiarę? To znaczy chce zrobić sobie ode mnie przerwę, nie, czekaj, robi ją, już robi, ale przecież każdy wie, czym tak naprawdę są takie przerwy - poskarżył się ku własnemu zdumieniu, bo przecież nieczęsto rzucał tak prywatnymi informacjami na dzień dobry. Tyle że ta sytuacja była wyjątkowa, jej nie obowiązywały żadne reguły. - Więc jak to pizza pożegnalna, Pearl, to mnie nią może uduś czy coś - mruknął, nie ruszając się póki co od drzwi, na których powierzchni oparł ciało zupełnie tak, jakby próbował uniemożliwić jej wyjście. To cały jego organizm obawiał się, że i ona podąży śladem Westbrooka.

pearl campbell
Dziennikarka śledcza — The Cairns Post
26 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
W przeszłości mocno narozrabiała, więc teraz po skończonych studiach, próbuje rozrabiać w dobrej wierze, szukając zabójcy starszej siostry...
Starała się zachowywać normalnie, jakby spotkanie to nie miało niczym odbiegać od wielu innych do jakich między nimi już doszło. Stała więc w kuchni, a chociaż butem przesunęła na bok sporych rozmiarów kawałek szkła, udawała, że ten nie zrobił na niej wrażenia. Wydawało jej się, że normalizowanie stanu, w jakim znajdował się Geordan jest na pewno lepsze od wkraczania na jego terytorium i głoszenia na lewo i prawo, że oszalał. Z resztą w życiu nie byłaby w stanie go tak potraktować, niezależnie od tego ile elementów wystroju ubywało z każą jej wizytą, a ile proporcjonalnie przybywało ich szczątek. Czy takie zachowanie z jej strony było najlepsze? Niestety nie posiadała wiedzy z zakresu psychologii, daleka też była od udawania, że jakąkolwiek posiada, więc jeśli coś potrafiła, to być tutaj dla niego. On w końcu też psychologiem nie był, a mimo to, te lata temu, kiedy zamieniła swoje, a w zasadzie to ich życia w piekło, bo przecież wciągnęła Geordana w swoje prywatne bagno, Balmont był przy niej cały czas. Opiekował się nią gdy błagała o jego towarzystwo, a także wtedy, gdy w tych swoich szałach wykrzykiwała pod jego adresem okrutne słowa, za które potem przepraszała we łzach przy kolejnej zmianie nastroju. Wierzyła więc, może złudnie, ale naprawdę wierzyła, że jeśli ktoś pomoże mu przez to wszystko przejść, to będzie to właśnie ona, a to poczucie przy okazji było ostatnią pozytywną wartością w jej życiu. Tą jedyną sprawą, której miała nie spierdolić, bo całą resztę zawsze koncertowo spaprała. Wiedziała doskonale, że zwykle do stołu przynosi jedynie kłopoty, chaos i niszowe poczucie humoru, chociaż chciała się z tego schematu wyrwać, to ten przez lata nie uległ żadnej zmianie. Jedynym światełkiem w tunelu od zawsze był Danny i czasem się śmiała, że to dlatego, że widział ją w tych najgorszych momentach i po nich powinien przetrwać już wszystkie inne.
Po kuchni Balmonta poruszała się, jak po swojej własnej. Sięgnęła po dwa talerze, jakby wcale nie widziała, że ten z uporem maniaka wygląda za drzwi. Wyciągnęła sztućce i wzrokiem przejechała po szafce, jakby nie zdawało jej się, że brakuje kilku większych noży. Potem jeszcze sięgnęła po szklanki, omijając dłonią pęknięty kubek... przecież mógł po prostu spaść.
- No to mamy konflikt interesów, bo ja mam ochotę i wzięłam pizzę z twoimi ulubionymi dodatkami, rezygnując z własnych - wyjaśniła, w końcu podnosząc na niego spojrzenie. - Słowem, zrobię ci piekło, jak nie zjesz - wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się do niego pięknie, w tym całym pobojowisku, które coraz mniej przypominało dom, musiała wyglądać, jak wyrwana z jakiegoś innego obrazka, ale nie przejmowała się tym kompletnie. Przynajmniej nie do momentu, w którym Geordan zwierzył jej się ze spotkania z Judem. Uśmiech zszedł jej z twarzy od razu, zastąpił go grymas, może nawet jakaś złość za to, jak potraktowany został Balmont. Wtedy też zrozumiała, co jej przyjaciel właśnie robi, stojąc przy tych drzwiach, a co więcej... obawiała się zwyczajnie, że on sam może czuć lęk. - Yhm, jesteś o głowę wyższy, w życiu nie byłabym w stanie ukryć twoich zwłok, więc obawiam się, że jestem na ciebie skazana - rzuciła z teatralnym westchnięciem, chyba chcąc tym zagraniem pokazać mu, że nie ma się czego obawiać, że mimo jego osobliwego stanu, wciąż są dwójką tych samych ludzi. - A ty jesteś skazany na mnie, bo zostaję na noc - dodała porzucając kuchnię na kilka chwil, by zbliżyć się do niego. Szpilki wystukiwały równy rytm, trafiając idealnie między ewentualne pozostałości po wybuchu złości gospodarza. Zatrzymała się gdzieś przed nim i znów poczęstowała go uśmiechem. - Chodź, zjemy pizzę i opowiesz mi co też Jude odwalił - zaproponowała, wyciągając do niego zachęcająco dłoń. Widzieć go w takim stanie... z traumą, z którą sobie nie radził... tego nie dało się opisać. - Poza tym na pewno się opamięta... a jeśli nie, to... to wymyślimy coś okropnego - spojrzała na niego z tym charakterystycznym dla siebie szelmowskim uśmiechem, który obiecywał tak wiele. Bo w tej chwili naprawdę gotowa byłaby obiecać mu wszystko, byleby mieć pewność, że to w jakiś sposób zasklepi rany, które w sobie nosił.

geordan balmont
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
A czy którekolwiek z ich spotkań można było okrzyknąć mianem normalnych? Nie uważał, by było to wykonalne; już sam początek ich znajomości zakrawał na absurd i po dziś dzień Geordan dziwił się, że udało im się dobrnąć do tak silnej - zdawałoby się, niemożliwej do unicestwienia - przyjaźni. On był żołnierzem niechętnie wracającym do kraju, w którym to szukał jedynie krótkotrwałych wrażeń, ona młodą i zagubioną dziewczyną jego kumpla, który godził się na to, by co wieczór zsuwała z siebie ciuchy przed niewybredną widownią złożoną z męskich oczu. Nic wówczas nie wskazywało, że z całej tej nieprzyjemnej otoczki składającej się na tani alkohol, biały proszek wypalający zatoki, śliską scenę z rurą zakrapianą potem i niebezpieczne misje w Afganistanie, przetrwa tylko ich dwójka. Nic i nikt więcej - tylko oni i ta zaskakująca przyjaźń.
Zbyt pochłonięty swą paranoją, początkowo nie był w stanie odgryźć się na jej zaczepki. Nie potrafił rozluźnić napiętych mięśni ciała i nie potrafił odejść od drzwi, które gorliwie musiał zasłaniać swoją sylwetką. Dopiero po chwili, gdy Campbell zdecydowała się pokonać te kilka dzielących ich kroków, poczuł to wszystko - zażenowanie wyglądem swojego mieszkania, tym, jak musiało wpędzać w dyskomfort jej naturę estetki. To, jak w jej uśmiechu czaiła się niepewność i zmartwienie. To, jak bardzo się od niego różniła i jak bardzo tu nie pasowała. Gdy więc wyciągnęła do niego swą drobną dłoń, chwycił ją niezwłocznie i pociągnął ku sobie tak gwałtownie i stanowczo, że ramiona jego skrywały w sobie teraz całą jej sylwetkę; jej długie, trzcinowe włosy, na których czubku oparł swą głowę i wyczuł w nich woń kwiatów, jej wyrzeźbione ale wciąż szczupłe plecy i nogi chwiejące się na szpilkach szukających równowagi. Pogłębiając ten uścisk tak zachłannie, jakby tylko jej obecność dzieliła go od całkowitego szaleństwa, pozwolił na to, by na ten nieznaczny moment jego twarz wykrzywił grymas przerażenia i bezsilności - uczuć, którym nigdy nie pozwalał wyjrzeć na światło dzienne w czyjejś obecności. Tak wiele miał jej do powiedzenia, tak wiele emocji nim targało, a jednak pogrążony był w nieprzerwanym milczeniu. Milczał i zaciskał dłonie na jej plecach, nie potrafiąc zwalczyć nieodpartego wrażenia, że dzisiaj widzą się po raz ostatni, czego przecież by nie zniósł. - Ale z ciebie snobka, Margaretto. Kto niby je pizzę na talerzu i to jeszcze ze sztućcami? - zapytał swobodnie, jakby serca jego nie wyżerała właśnie panika. By pogłębić wrażenie swojej beztroski, rozluźnił ich uścisk i potargał jej włosy, które wiedział, że misternie układała przed wyjściem, ba, może nawet przed przekroczeniem progu jego drzwi. Ale potem twarz jego znów stężała, nie potrafiąc ulec namowom do zachowania swobody. - Pamiętasz, Pearl, zresztą co ja mówię, na pewno pamiętasz. To tylko ja mam z tym problemy - wywrócił oczyma, gorzko wykrzywiając usta. - Wtedy, na tym parkingu przed ośrodkiem. Jak siedzieliśmy w moim aucie tak długo, że zesztywniały nam wszystkie kości, ile to było, trzy godziny? Jak nie potrafiłaś się ruszyć i ze śmiechem zaproponowałaś, żebyśmy stąd wyjechali, teraz, prosto przed siebie, bez oglądania i wyrzutów sumienia - zatapiając się w tych wspomnieniach bez reszty stracił czujność i pozwolił wynurzyć się na powierzchnię niepokojącej barwie desperacji. Zerknąwszy na uśmiech rozświetlający twarz kobiety sam nieznacznie wygiął usta, choć nie dało doszukać się w nim podobnej tkliwości i euforii. - Wiem, że potrzebowałaś wtedy pomocy, że ja sam nie byłem w stanie… No wiesz, ci jej zapewnić, ale cholera, Pearl, dlaczego tego nie zrobiliśmy? Przecież teraz… Teraz wszystko… - nie potrafił dokończyć tego zdania, czując, jak coś w gardle rozrasta się i odbiera mu powietrze. Żal do reszty zabarwił ton jego głosu, łamiąc kilka wypowiedzianych sylab. Ruszył przed siebie i powierzchownie, w bardzo nerwowy sposób począł zgarniać z podłogi zmięte ubrania, papierowe siatki i potłuczone szkło. - To nie jego wina. Jude’a. Ty… Każdy na jego miejscu… Wszyscy postąpiliby podobnie - przyznał bezbarwnie, nie odwróciwszy się w jej stronę.

pearl campbell
Dziennikarka śledcza — The Cairns Post
26 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
W przeszłości mocno narozrabiała, więc teraz po skończonych studiach, próbuje rozrabiać w dobrej wierze, szukając zabójcy starszej siostry...
Czekała w niemałym skupieniu na jego ruch, w głowie powtarzając słowa zachęty, których Geordan nie mógł usłyszeć. Chyba najbardziej bała się tego, że odtrąci jej dłoń. Zabawne... mało było takich osób, do których potrafiła ją wyciągnąć, zaryzykować właśnie tym potencjalnym odepchnięciem, ale w przypadku Balmonta nigdy się nie wahała. Nie mogła jednak przewidzieć tego, jak zareaguje i gdy ją przyciągnął, poczuła, jak w odruchu zaskoczenia wciągnęła do płuc nieco za dużo powietrza, tylko po to, by zaraz wypuścić je z ulgą, gdy już znalazła się w jego żelaznym uścisku. Miała wrażenie, a może raczej pewność, że gdyby chciał, mógłby ją teraz zmiażdżyć, jak pustą puszkę pod butem, ale nie bała się tego wcale. Głupie to mogło się wydawać, wiedziała przecież, że od swojego powrotu sobie nie radził, więc powinna oczekiwać po nim zachowania nieobliczalnego, ale wciąż były to te ramiona, w których zawsze czuła się najbezpieczniej. Choćby cały świat okrzyknął go szaleńcem, właśnie tutaj szukałaby ukojenia. Przymknęła więc oczy i oparła wygodnie czoło na jego torsie, otulona ciepłem jego skóry, zapachem, który znała doskonale i tą przyjemną świadomością, że jest tutaj... żywy. To jej wystarczało.
- Chciałam, żebyśmy zażyli trochę luksusu, Geordanie - odpowiedziała, używając jego pełnego imienia w ramach rewanżu. Poza tym posłała mu jeszcze kose spojrzenie, natychmiast próbując wygładzić włosy, które przez niego były teraz w takim nieładzie. Próbowała zachowywać się naturalnie, jakby wcale chwilę temu nie czuła się świadkiem sceny, w której Danny o krok był od czegoś strasznego. Sądziła, że może udało im się to odgonić, chociaż na jakiś czas, ale gdy wspomniał o ośrodku, siłą rzeczy niepewność znów złapała ją w swoje sidła. Miał racje, nie byłaby w stanie zapomnieć tamtych długich godzin, które dzieliły ją od odwyku. Powinna była przystąpić do niego dla siebie, ale wiedziała - zarówno wtedy, jak i teraz - że jedyny powód jej odwagi i determinacji stał teraz przed nią. Stał i mówił, że nie był w stanie jej pomóc. Cóż za głuptas. Nie ruszyła za nim, jedynie oglądając się przez ramię, kiedy zbierał te rzeczy. Dopiero po chwili ponownie pokonała dystans, układając dłoń na jego dłoni, nim zdążył coś podnieść.
- Danny, spójrz na mnie - poprosiła, chociaż przez jej głos przemawiało tyle determinacji, że słowa te zakrawały o polecenie. Tylko, że zaraz obdarzyła go delikatnym uśmiechem, nie tym zabawnym, a troskliwym, wdzięcznym, takim, z którym mało kto ją widział. - Gdybyś się zgodził na ucieczkę, podpisałbyś na mnie wyrok. Jestem tu, bo byłeś przy mnie, gdy jak ostatnia idiotka kazałam ci spierdalać tarzając się po podłodze. Bo nie uciekłeś, gdy brudna płakałam jak dziecko trzęsąc się na myśl o trzeźwości. Bo nie słuchałeś, gdy błagałam o kolejną działkę... - nie lubiła o tym mówić, ani do tego wracać, ale nie mówienie o tym nie zmieniało faktu, że oboje tam byli. - Pomogłeś mi. Rozumiesz? Uratowałeś mnie do cholery, nie odbieraj sobie tego. Byłeś przy mnie w najgorszych momentach i ja też zawsze dla ciebie będę, jasne? - złapała jego dłoń mocniej, jakby się bała, że jej ją wyrwie. - Ucieczki są dla słabeuszy, a my do nich nie należymy - zaakcentowała ostatnie słowa, patrząc na niego z mocno ściągniętymi brwiami. Była jednak przerażona, wbrew swojej wypowiedzi. Przerażało ją to, że nie będzie w stanie mu pomóc, że zawali w tej misji, jak w wielu innych wcześniej, bo przecież to wychodziło jej najlepiej - zawodzenie. Zawsze bała się momentu, w którym Geordan się o tym przekona na własnej skórze. - Jakby postąpili? - podpytała jeszcze o tą kwestię Jude'a. - Chodź, zjedzmy na tarasie i olej już to sprzątanie - zaproponowała, robiąc kilka kroków w odpowiednim kierunku, ale nie puściła jego dłoni, więc zatrzymała się w odległości ich ramion, patrząc na niego zachęcająco.

geordan balmont
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
po stokroć przepraszam, to najgorszy post na świecie :tear:

Nie potrafił wyobrazić sobie takiego świata, w którym dłoń Pearl Campbell wyciągnięta ku niemu, mogłaby spotkać się z odtrąceniem. Najwidoczniej nie zdawała sobie sprawy z kontroli, jaką posiadała nad jego wypłowiałą, poprzecinaną czasem i wspomnieniami osobą, kroczącą za nią ślepo i lojalnie niezależnie od okoliczności. Tu nie było miejsca na jakiekolwiek wątpliwości - jego płomienne oddanie i sympatia względem niej były tak pewne, jak ustanie nocy i napływ oceanicznej wody na wysuszonej plaży. - Luksus jest passé - uświadomił ją z westchnieniem będącym mieszanką rozbawienia i niepewności, aczkolwiek to drugie niekoniecznie łączyło się z wypowiedzianym stwierdzeniem. Nie wiedział bowiem, jak długo jeszcze zamierza zwodzić ją, że wszystko jest w porządku i że zamiast zmartwieniom, oddać się mogą beztroskim żartom i pieszczotliwym dogryzaniem sobie. Odnosił wrażenie, że wszyscy mieli dość otaczających go problemów i tego, że te wypływały w niemalże każdej rozmowie, że nie dało się od nich odgrodzić żadną tamą. Musiało to być przecież okropnie przytłaczające, a on obawiał się chwili, w której każda z dostrzegających to osób uzna, że to już za wiele, że pora go opuścić. Tak, jak przed kilkoma dniami zrobił to Jude.
Choć więc widok jej śmiechu, przebiegłego błysku w oczach i żartobliwego rozwścieczenia rozgrzewał mu serce, tak dłużej nie potrafił odnaleźć w sobie sił na ciągnięcie tejże kłamliwej swobody. Stąd też ta decyzja o przywołaniu cierpkich wspomnień krążących wokół jej odwyku - miała rację, temat ten nie zwiastował nic dobrego. Odcięcie ich kontaktu wzrokowego miało pomóc mu przez to wszystko przebrnąć, dlatego między innymi zdecydował się na uprzątnięcie swojego niszczejącego przybytku, w którym na co dzień modlił się do nieistniejących bogów o wybawienie. Nie spodziewał się wobec tego, że już za moment blondynka na nowo zapragnie zmniejszyć dzielący ich dystans i przelać na jego skórę ciepło swojej dłoni. Poniekąd było to pokrzepiające, z drugiej jednak strony go stropiło; w początkowej chwili więc, na te cztery czy pięć płytkich oddechów, wzbraniał się przed podążeniem jej prośbą i zerknięciem w jej oblicze. Zmieniło się to dopiero kiedy zaczęła podważać jego idiotyczne wątpliwości. - Ej, uważaj sobie, obrażasz moją przyjaciółkę - upomniał ją z niewyraźnym uśmiechem, wciąż mimowolnie starając się uchodzić za człowieka bardziej wytrzymałego niż w rzeczywistości. - Nie byłaś idiotką, nawet jeśli to faktycznie było głupie - zaśmiał się bezgłośnie, krótko i w swoim przekonaniu jakże kretyńsko. Choć bowiem z całego serca pragnął porozmawiać z nią w końcu na poważnie, niekoniecznie potrafił to wykonać w obawie, że odsłoni zbyt dużo swoich wątpliwości i tego strachu, który to przecież wcale nie powinien w nim gościć. Wolał się widzieć raczej w roli pocieszyciela, niż osoby całkiem bezbronnej i zdanej na cudzą łaskę. Nienawidził siebie w takim wydaniu.
Czasem umykała mu potęga tej ich przyjaźni - to, że słowa niejednokrotnie okazywały się im zbędne, że lepiej nieraz przychodziło im porozumiewanie się bez nich. Świadomość tego rozbrzmiała w nim teraz ze swą pełną mocą - właśnie w momencie, w którym pogłębiła ucisk swojej drobnej dłoni na jego ręce. Zrobiła to bowiem w chwili, w której on zapragnął akurat ją wyswobodzić, w której na nowo zechciał uciec w bezpieczną otchłań swojego nieprzeniknionego umysłu i zamknąć się w nim tak jak zawsze od czasu powrotu. Zaskoczyło go, że to wyczuła. A jeszcze bardziej, że zdołała temu zapobiec. - No właśnie Pearl, może… może wcale nie powinnaś? - posyłając to mgliste pytanie, zerknął na nią niepewnie, by po chwili przenieść wzrok na przestrzeń będącą tłem dla jej sylwetki. - Może… Wiesz, wydaje mi się, że wyczerpaliśmy już zasoby tej przyjaźni, to znaczy jej nieszkodliwości, w sensie… Rozumiesz mnie? - zanim jednak zdążył wygospodarować jej miejsce na odpowiedź, ta doszła do niego samoistnie. - Nie, na pewno nie rozumiesz - przyznał z coraz większym podenerwowaniem, stojącym tylko o krok od całkowitej paniki. Oddech uległ mimowiednemu przyspieszeniu, przełyk zaczął palić go czymś w rodzaju adrenaliny, a skóra poczęła wilgotnieć pod wpływem najszczerszego przerażenia. - Wydaje mi się, że w moim towarzystwie nie jesteś już dłużej bezpieczna, P. - wyznał w końcu, już nieco bardziej opanowanym, aczkolwiek niezwykle posępnym tonem. - I że… Że teraz jest najlepszy moment, żeby się pożegnać, bo… Kurwa, wolałbym to mieć już z głowy, żeby nie musieć później oglądać, jak każdego dnia coraz bardziej to do ciebie dociera i jak w pewnym momencie po prostu znikasz bez słowa, albo… Albo gorzej, bo ja przecież… - jego własny aparat mowy począł go zdradzać, nie chcąc przesyłać przez gardło odpowiednich słów, a płuca zablokowały nagle przepływ tlenu. Wziął kilka gwałtownych haustów powietrza, czując się, jakby tonął i tak też poniekąd było, bo przecież bez Pearl nie potrafił utrzymać się już dłużej na jakiejkolwiek powierzchni. - Ja prawie zabiłem swoją siostrę. To znaczy… to nie była ona, ale wyglądała jak ona, rozumiesz? No i nie mówiłem o tym nikomu, bo to kurwa… To jest przecież… To jest tak odrażające, ale ja wtedy… Boże, myślałem tylko o tym jednym i dawno tak niczego nie chciałem, jak właśnie w tamtym momencie jej coś zrobić, ale to jest absurd, bo przecież ona mi nic tak naprawdę nie zrobiła, nie? A kilka dni temu wtargnąłem do twojego mieszkania bo byłem pewny, że wróciłaś do… No i temu całemu Leonowi też tak bardzo chciałem coś zrobić i kurwa Pearl, ja chyba nigdy nie powinienem, wiesz, wychodzić z tego szpitala, albo… albo w ogóle nie powinienem był wrócić - zawsze obawiał się momentu, w którym przyjść mu miało się rozsypać. A oszukując się, że wyobraźnia posyłała mu nazbyt dantejskie wizje tej sceny, teraz okazało się, że zakładał słusznie - było dokładnie tak okropnie, jak podejrzewał. Może nawet jeszcze gorzej. Gdzieś w tym chaosie zagubił posłaną z ust Pearl propozycję o zjedzeniu pizzy na tarasie, o czym przypomniał sobie dopiero po czasie, i tak decydując się do ów słów powrócić. - No i nie, nie mogę przestać sprzątać tego pierdolonego mieszkania, bo przecież tu się nie da… Możesz sobie… Kurwa, jakie to wszystko jest beznadziejne. Przepraszam Pearl, po prostu… Po prostu już wyjdź i się tym wszystkim nie przejmuj i… Cholera, byłem pewny, że to będzie łatwiejsze - zdania te były tak nieskładne, że wątpił, by zdołała poukładać je do logicznej całości, ale nie potrafił wypowiedzieć ich w inny sposób. Zbyt duży konflikt rozgrywał się właśnie w jego sercu - z jednej strony bowiem czuł, że bez niego będzie jej znacznie lepiej, z drugiej natomiast pragnął sprawować nad nią pieczę w obawie, że bez niego cały ten Fitzgerald nakłoni ją do powrotu do nałogu. W jednym miał więc słuszność - wszystko to było zwyczajnie beznadziejne.

pearl campbell
Dziennikarka śledcza — The Cairns Post
26 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
W przeszłości mocno narozrabiała, więc teraz po skończonych studiach, próbuje rozrabiać w dobrej wierze, szukając zabójcy starszej siostry...
nieprawa <33

Rzeczywiście miała niemałą trudność z tym, żeby uwierzyć w to, jaka rolę odgrywała w życiu Geordana. Wiedziała natomiast, jaką on odgrywał w jej własnym i zwyczajnie liczyła na to, że byś może działa to w obie strony. Niczego jednak wolała nie zakładać, bo przecież jeśli czegoś nauczyło ją życie, to głównie tego, że jeszcze żaden mężczyzna nie chciał faktycznie zagościć w jej życiu na stałe, jedynie przelotnie, do momentu, w którym cały ten burdel, który Pearl nosiła ze sobą, nie zaczynał go przerastać.
- Wyrażę swoją opinię, jak w końcu go posmakuję - odpowiedziała z szerokim uśmiechem, bo niestety, ale wychowała się w dość normalnej rodzinie, więc niewiele miała okazji by się przekonać co do tego, jak to by było żyć sobie w luksusie. Inna sprawa, że z Geordanem mogłaby pić wino z kartonu i zajadać kanapkę z serem niskiej jakości, a czułaby się idealnie. Nawet teraz, pomimo napięcia, jakie bez wątpienia wisiało w powietrzu, nie potrafiła na to miejsce patrzeć inaczej, jak na coś w rodzaju bezpiecznego azylu, chociaż osoby trzecie pewnie wzięłyby ją za niezrównoważoną, skoro mówiła tak o zagraconym pomieszczeniu dzielonym z mężczyzną, który zmagał się z dość poważną traumą.
- Ty brzydko mówisz o moim przyjacielu, a jeszcze cię nie skopałam, więc jesteśmy kwita - ulżyło jej, gdy się zaśmiał, tego teraz potrzebowała. Wystarczyły nawet znikome dowody na to, że była w nim jeszcze radość, jakieś zalążki spokoju i szczęścia. Takie śladowe ilości wystarczały, by mieli o co walczyć, by ona miała o co, nawet gdy on zdecyduje się poddać. Bo stojąc tutaj, wiedziała doskonale, że choćby ją wyrzucił drzwiami, to wróci oknem, będzie go dręczyć, ale go nie zostawi, taka możliwość nie wchodziła w grę, więc tym bardziej jego pytanie podenerwowało ją z miejsca. Nie w sposób, przez który miałaby mu zrobić tu jakąś awanturę, wiadomo, że nie, raczej w sposób, w którym zła była na cały świat za to, że ten zmusił Belmonta do podobnych przypuszczeń, że pchnął go na niejedną krawędź, wyrządził mu to wszystko, co ten musiał przeżyć by być tu teraz, względnie bezpiecznym w miejscu, które - miała wrażenie - póki co jedynie z nazwy było domem. - Nie rób tego, Danny. Ze wszystkich mężczyzn na tym świecie, ty jeden nie masz prawa ze mną zerwać - wyrzuciła w sposób zdecydowany, ale i do jej głowy zakradła się panika. Nie chciała mimo wszystko zostać odsuniętą. Nie, żeby miała się na to zgodzić, ale wciąż nie chciała nawet stawać w obliczu sytuacji, w której musiałaby się temu przeciwstawiać. Póki co jednak pozwoliła mu mówić, czekała, jednocześnie próbując sobie to wszystko poukładać w głowie, zrozumieć, co chce jej przekazać. Ogrom informacji uderzył ją na tyle, by nie potrafiła odpowiedzieć od razu. Gdzieś tam obijała jej się o uszy propozycja wyjścia, ale nie ruszyła się z miejsca. Po prostu stała i chociaż wiele osób podejrzewało ją o brak tego narządu, serce dosłownie jej pękało widząc go w tym stanie.
- Danny... - nie była pewna ile czasu mięło. Powinna być na niego zła za wtargnięcie do jej domu, co było dość niespodziewaną rewelacją, ale nie umiałaby teraz się na niego zdenerwować. - Nic mi nie zrobisz. Wiem to i jeśli chcesz się mnie pozbyć, to będziesz musiał udowodnić mi, że się mylę, w przeciwnym razie nigdzie się nie ruszam - uznała, że od tego powinna zacząć. Sama już zapomniała o pizzy, z resztą nie umiała dłużej siebie oszukiwać, że wciąż ma apetyt. - Wiem, że spotkało ciebie coś strasznego, wiem, że nigdy tego nie zrozumiem, ale kurwa... wróciłeś tu i nie jesteś już sam. Rozumiesz? Nigdy nie pozwolę ci być samemu - wyrzuciła z siebie te słowa dość powoli, dobitnie, tak, by każde z kolei do niego dotarło. Nie była jednak najlepsza w tak podniosłych deklaracjach, gubiła się w nich, miała wrażenie, że te jej za bardzo nie pasują, a może po prostu rzadko kiedy na czymś i kimś zależało jej tak, jak na nim. Ruszyła się więc z miejsca i sama złapała za jakieś śmieci walające się na ziemi.
- Jeśli nie czujesz się spokojnie, znajdziemy dobrego lekarza. Pomyliłeś kogoś ze swoją siostrą? Jakie leki dokładnie bierzesz? - powaga zagościła między nimi tak nagle, że żarty rzucane wcześniej teraz wydawały się nierealnym wspomnieniem. - Najważniejsze jest to, że i tamta osoba i Leon, z tego co wiem, są cali... zdenerwowali ciebie czymś, tak? - pytała dalej, by lepiej to wszystko zrozumieć, a kiedy wyrzuciła zebrane śmieci, znów do niego podeszła, ostrożniej, by się nie speszył. Patrzyła na niego przez moment, niepewnie unosząc jeden z kącików ust nieśmiało ku górze. - Jesteśmy trochę pojebani, wiesz? - zapytała, przez chwilę czując się tak, jakby miała się popłakać, ale nic podobnego nie miało miejsca. Był tylko ten uśmiech i obawa o najważniejszą osobę, jaką posiadała. - Ty i ja. Zawsze byliśmy... ale potrzebujemy przez to siebie nawzajem. Kto się będzie mną opiekował, jak teraz sobie pójdę? - tym razem dała mu czas na odpowiedź, na każdą reakcję, na wszystko, czego potrzebował. Była przerażona, jak dziecko, ale przy tym, nawet w najmniejszym calu nie potrafiła obawiać się jego. Rozsądnie wiedziała, że może być nieobliczalny, wybuchowy, agresywny, rzetelny osąd jak najbardziej jej to wszystko podpowiadał, ale nawet pomimo tej wiedzy stała tu i jedynie się o niego martwiła, może teraz nawet bardziej, niż wcześniej, bojąc się go zostawić.

geordan balmont
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Prawdziwy Geordan Balmont - nie żaden godny pożałowania substytut majaczący przed jej sylwetką - przed laty dobrowolnie zerwał swój namiętny romans ze splendorem bogactwa i sztucznych, śnieżnobiałych uśmiechów, trywialnych bibelotów, neonowych gestów i obłudnych podarków. Wyrzekając się rodzinnego majątku, upewnił się co do jednego - pieniądze te były i na wieki będą już przeklęte. Ciążące nad nimi fatum nie pozwalało mu ulokować ich na koncie tych bardziej potrzebujących, ani odratować konających funduszy swojego przyjaciela. Ostrzegało go także przed spełnieniem kryształowych snów swojej ukochanej, tłumaczącej mu teraz, jak i niezliczoną ilość razy wcześniej, że tylko wówczas pokochałaby w pełni swe życie. Wyłącznie jeden krok postanowił podjąć wobec tej trudności - dopiero kiedy odejdzie z tego świata na dobre, osuszy tonące w łzach oczy Pearl zielonkawą gotówką, drugą część ofiarując temu, który wyrzekł się go zaledwie kilka godzin temu. Uprzedzi ich jednak, odpowiednio wcześniej, że w banknotach tych skrywać się mogą jedynie ich największe koszmary.
Wypowiedziany warunek puścił więc mimo uszu, podobnie jak groźbę rzuconą pod jego adresem. Zdawał sobie sprawę z idiotyzmu krążących mu po głowie myśli, ale mimo to nie był w stanie powstrzymać ich napływu - te były bowiem jak nurt rwącej rzeki, mający szybciej pochwycić go i zadusić, niż dać się ujarzmić. Chciał wyjawić żałośnie, że dla niej zniósłby wszystko, że dla niej byłby wszystkim. Że pozwoliłby na wszystko. Na każdą niedorzeczność, każdy budzący odrazę uczynek, każde uderzenie wymierzone w policzek i każde kopnięcie, byleby tylko była przy nim i dla niego. Nieważne w jakiej wersji, o ile jej umysł pochłaniałaby jego osoba. Czy już tego nie udowodnił? Wtedy, kiedy twarde narkotyki przyćmiewały jej rozsądek, budząc w niej stronę nazbyt gwałtowną i agresywną? Trwał wówczas przy niej nieprzerwanie, nie gnębiąc jej ani jedną skargą. A teraz właśnie, kiedy jedynie w formie żartu groziła mu skopaniem, pragnął odkrzyknąć, że śmiało, droga wolna, że przyjmie to z ekscytacją, że chciałby od niej otrzymać c o k o l w i e k, byleby darzyła go jakąkolwiek formą silnych emocji, byle nie raczyła obojętnością.
Jakie było więc jego zdziwienie, kiedy zniekształciła sens jego słów, doszukując się w nich tak niegodziwego znaczenia! - Zerwać? Pearl, ja z tobą nie zrywam, ja… Ja daję ci szansę na to, żebyś ty zerwała ze mną - oznajmił wciąż trawiony zdumieniem, starając się przybrać opanowany ton głosu. Zamiary te zniweczył jednakże tkliwy uśmiech wykluwający się na jego twarzy i nierówność wkradająca się do wydechu, stanowiąca wyraz jego niedowierzania. Nie starał się jej zranić, przecież musiała to wiedzieć. Nigdy dobrowolnie by tego nie zrobił. Świadomość tego, że skrzywdził ją w jakikolwiek sposób, nigdy nie dawałaby mu spokoju; nie pozwalałaby zmrużyć nocami oczu i nie zamierzałaby udzielić sercu wytchnienia. Pearl musiała wiedzieć, że miał na względzie wyłącznie jej dobro. Zawsze.
Kiedy natomiast wypowiadała jego imię, drżał w środku. Gdyby mógł zdecydować jak przyjdzie mu umrzeć i jak przepłynąć ma reszta jego życia, wybrałby właśnie ten sposób. Jej głos nasączony uczuciem i jego imię, nic więcej. Tylko to i aż to. Posługując się więc tym zaczarowanym słowem także teraz, ukoiła nieco jego nerwy. Wiedział, że się oszukiwała i że pewna jej część, skryta głęboko i nigdy niedopuszczana do słowa, była tego świadoma. Nie była bezpieczna w jego obecności, nikt nie był, nawet jeśli tak błagalnie starał się myśleć inaczej. Z początku zirytowała go tą niepoważną deklaracją i rzuconym wyzwaniem. Chciał ją nawet upomnieć, wykrzyczeć jej w twarz, że tak nie można, że musi być rozsądniejsza, że musi o siebie dbać. Że skoro on już nie potrafi zapewnić jej bezpieczeństwa, obowiązek ten przechodzi na jej barki. Ale w porę oprzytomniał, zduszając w sobie pokłady zapalczywości. - To jest nieważne. To, czy jestem sam, boże, Pearl, tu naprawdę nie chodzi o mnie, dla mnie nie ma już… To o sobie musisz teraz myśleć. Odłóż na moment na bok te wszystkie uczucia, okej? Te wyrzuty sumienia, poczucie obowiązku, wrażenie, że jesteś mi cokolwiek winna. I przyjrzyj się temu tak całkiem na trzeźwo, tak czysto rozsądkowo, tak, jakbyś patrzyła na czyjeś życie, nie swoje - poprosił z zaangażowaniem, świdrując ją wzrokiem. Było to całkiem zaskakujące - to, że w chwili takiej jak ta przejawiał niespotykaną jasność umysłu. Jakby na moment zapomniał o rozgrywającym się w jego głowie koncercie obcych głosów, nigdy niecichnących. Wiedział jednakże, że z czasem będzie tylko gorzej, że - tak jak próbował jej to przekazać, ale ostatecznie nie był w stanie - nie było już dla niego żadnego ratunku. Nigdy nie miał wyzdrowieć. Póki więc nie stracił rozumu tak całkiem, póki szaleństwo nie pochłonęło go w pełni, pragnął przekazać jej tych kilka ważnych słów. Szkoda tylko, że zamiast wpuścić je wprost do serca, blondynka zapragnęła je od siebie odgonić, decydując się na najbardziej niedorzeczny czyn ze wszystkich. Nie miała pomóc mu sprzątać, miała się stąd wynieść i dbać o siebie! - Pearl, kurwa, co ty robisz? Zostaw to, to nie twój bałagan - podkreślił szarpany oburzeniem, nie odnosząc się już chyba wyłącznie do porozrzucanych po podłodze odpadków codzienności. Gdyby tylko nie wrósł w deski objęte kurzem i podziurawione czasem, wyrwałby jej z rąk pozostałości tego nędznego życia, które wiódł od czasu powrotu. Zamiast tego jednak stał, głupio i niedorzecznie, wpatrując się w nią z tą samą paniką i udręczeniem, co wcześniej. - Nie biorę leków, słońce. Nie mów, że się tego nie domyśliłaś - odparł z bezgłośnym, cynicznym śmiechem, opadając ku podłodze w koślawym przysiadzie. Obwódki oczu nabiegły mu czerwienią, a on potarł je leniwie drżącą dłonią i znów się zaśmiał, krótko i chropowato, tym razem pełnym brzmieniem swojego głosu. - Nie wiem, kim jest tamta dziewczyna. Nie jestem pewien, czy na pewno tam była, a Leon… kurwa Pearl, dlaczego to musi być akurat Leon? - zapytał gorzko, wypowiadając jego imię z rozżaleniem, jakby bólem. Nie patrzył na nią, kiedy rozgoryczenie to opuszczało jego usta. Dopiero kiedy wyczuł obecność jej ciała niedaleko swej sylwetki, poprzedzoną zgrabnymi i cichymi krokami, uniósł twarz ku górze i wpatrując się tak w oblicze blondynki przez moment, dźwignął się na powrót na nogi, napierając na cząstkę jej ramienia i klatki piersiowej swoim umęczonym, odartym z sił ciałem. Potrzebował czuć jej obecność, chłonąć ciepło jej skóry, wdychać zapach jej perfum, mieć ją zaraz pod ręką, tuż przy sobie. Nawet jeśli w tak ograniczonym stopniu - niekoniecznie takim, jaki sobie wymarzył, o jakim śnił nieśmiało od dawna. Przymknąwszy powieki, zaczerpnął głębszego oddechu, a wraz z opuszczającym jego płuca powietrzem, odsłonił swe pogrążone dotychczas w czerni oczy, wbijając je w jej osobę. Spostrzegł cień tego zgnębienia, przepowiednię szlochu niemal niezwłocznie, w odpowiedzi na co jego czoło przecięła grząska zmarszczka. Pozwolił unieść się swojej dłoni i opuszką kciuka przemknąć delikatnie po policzku blondynki, wyginając jednocześnie swe usta w pokrzepiającym, dostrzegalnym jedynie z tej nieznacznej odległości, uśmiechu. - Tak, jesteśmy spierdoleni - potwierdził jej - jakże trafne - spostrzeżenie i nieroztropnie zawiesił oczy na jej pełnych, perlistych ustach, wprawiając w ruch wiązankę wypowiadanych w głowie upomnień, by już z tym skończył, by w porę się opamiętał. A jednak już tylko o tym potrafił myśleć - jak by to było, gdyby ich zasmakował, gdyby się w nich zatopił, tak swobodnie, bez opamiętania. Wtedy jednak z pewnością by ją utracił, definitywnie, już bez odwrotu. Otrząsnąwszy się więc, żarliwie żałował swej niechlubnej chwili zapomnienia, dzierżąc płomienną nadzieję, że nie zwróciła na nią uwagi, że jej nie dostrzegła. - Nie potrzebujesz niczyjej opieki, P. Już nie. Chociaż sam czasem wolałbym, żeby było inaczej - oznajmił więc, wędrując wzrokiem tym razem ku jej migoczącym tęczówkom. - Nikt… Nikt tu jeszcze ze mną nie spał, Pearl. Nikt nie wie, jak to jest, kiedy… Wiesz, ja się czasem budzę. Czasem te sny mi nie pozwalają… Są takie… Takie żywe, jaskrawe, czasem jakby mnie prowadzą i ja wtedy… Nie powinnaś tu zostawać - wyjawił, prędko zwracając swą twarz ku przestrzeni niewypełnionej jej osobą i wykonał nerwowy krok do tyłu.

pearl campbell
Dziennikarka śledcza — The Cairns Post
26 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
W przeszłości mocno narozrabiała, więc teraz po skończonych studiach, próbuje rozrabiać w dobrej wierze, szukając zabójcy starszej siostry...
Zawsze była taka nijaka, marząca o wielkich osiągnięciach, a jednocześnie boleśnie świadoma tego, że te nigdy nie będą w jej zasięgu. Nie stanie się bohaterką, która włada mocą mogącą naprawiać cudze problemy. Nie będzie też żadnym zbawicielem tego świata. Z jej ust nigdy nie miały paść wersety, które zostaną na długo po jej śmierci, bo też jej osoba wcale nie miała być w żaden sposób zapamiętana. Czasem miewała takie dni, gdy sama wierzyła, że jej to nie przeszkadza, że pogodziła się z etykietą przeciętniaka, jedynie jednej z miliona innych kropli w morzu, ale w chwilach takich, jak ta, nienawidziła tego z całego serca. Miała przed sobą człowieka, za którego bezceremonialnie wskoczyłaby w ogień, gdyby była taka potrzeba, jednak... nie potrzebował nikogo, kto uratuje go z płomieni, potrzebował kogoś, kto pomógłby mu to wszystko poukładać, stanąć na nogi, a ona... ona tak bardzo chciała podać mu rękę i wyprowadzić go do światła, tylko, że sama błądziła w pierdolonym labiryncie, w którym ściany tworzyły wszystkie źle podjęte przez nią decyzje. Nie była żadnym autorytetem, nie była nawet względnie ułożona... Potrzebował kogoś lepszego, ale nie była na tyle szlachetna, by się odsunąć i zrobić dla kogoś takiego miejsce. Chciała być przy nim. Cała jej świadomość krzyczała z mocą, że to jej miejsce, że jej się należy, więc jakżeby by miała z własnej woli go opuścić? Kiedy tak bardzo bała się myśli, że on mógłby opuścić ją? Nawet jeśli nie był już tym Geordanem, którego znała, to patrzyła mu w oczy i widziała w nich to, co zawsze, to co zobaczyła tamtej pierwszej nocy, w klubie, gdy się poznali - nadzieję na to, że może mieć dla kogoś jakąś wartość... na pewno większą, niż sama dla siebie miała.
Chociaż wymiana słów między nimi była burzliwa, a padające zdania miały w sobie tak wiele znaczeń, skłamałaby mówiąc, że nie odetchnęła z ulgą, gdy jej zaprzeczył. Bo jeśli to była jedynie szansa na ucieczkę dla niej, to dobrze... tak długo, jak ona miała dzierżyć prawo do decyzji, mogła postępować wbrew niemu i wcale z tej możliwości do ucieczki nie korzystać. Dopóki sam jej nie przepędzi, chociaż obawiała się, że i to kiedyś nastąpi.
- To świetnie Danny, bo ja z tej szansy wcale nie chcę korzystać - była uparta, z resztą doskonale pewnie zdawał sobie z tego sprawę. Część jej chciała rozumieć jego podejście, może nawet była to ta rozsądna część, która rozumiała, że się o nią martwi, że chce dla niej jak najlepiej, ale rozsądku nie zwykła nigdy słuchać, to po pierwsze, po drugie natomiast z dziecięcym wręcz uporem zamierzała udowodnić mu, że bez niego nie ma i jej. Mogłaby mu nawet wykrzyczeć w twarz, że ma wziąć odpowiedzialność za to, że znalazł się w jej życiu i teraz się z nią już męczyć do końca, byleby tylko odsunąć od nich widmo potencjalnego rozłamu tego, co ich łączyło.
Machała ostentacyjnie głową na boki, a do całego tego obrazka brakowało już tylko, by zatkała uszy i zaczęła nucić coś pod nosem, przeplatając melodię zapewnieniami, że wcale go nie słucha. Była wybuchowa, a chociaż jego słowa brzmiały rozsądnie, nie mogła ich przyswoić.
- Przestań! - wrzasnęła więc na niego, jakby to ona miała tutaj problemy z panowaniem nad emocjami, a nie on. Nie było w niej jednak tyle agresji, ile by chciała. Był raczej obraz kobiety błagającej o chwilę wytchnienia. Pokiwała wiec ponownie głową na boki, przełykając rosnąca w gardle gulę. - Przestań... - powtórzyła już ciszej, ale uniosła dłoń, jakby gestykulacją chciała mu wyłożyć reprymendę. - Nigdy nie waż się mówić, że trzymają mnie przy tobie wyrzuty sumienia i poczucie obowiązku, rozumiesz? - zdecydowanie nie była beksą, ani kobietą emanującą wrażliwością, ale przy każdym słowie broda jej drżała, zapowiadając załamanie, które zwalczała, wgryzając się zębaki w policzek. - Chcesz, żebym patrzyła z boku? Dobra - miała wrażenie, że zaczyna brakować jej powietrza. - To widzę kobietę, która niewiele ma do zaoferowania, ale która cholernie ciebie potrzebuje. Kurwa! Jak myślę o rodzinie, ciebie pierwszego mam przed oczami. Chcesz powiedzieć, że dla ciebie nie ma już ratunku? Nadziei? Przyszłości? Lepiej, żebyś się kurewsko mylił, Balmont! I chcesz, to rezygnuj z siebie, ale ja z ciebie rezygnować nie mam zamiaru, dopóki mnie siłą nie wystawisz za drzwi i nie załatwisz zakazu zbliżania, a i to może mnie nie powstrzymać, znasz mnie - mówiła już wszystko, co ślina przynosiła jej na język, ale była zagubiona i przejęta, a najbardziej chyba, tak po ludzku przerażona. Sprzątanie bałaganu miało jej pomóc się ogarnąć, może ukryć to, że chciała mu się tutaj popłakać jak dziecko i bezwstydnie prosić, by nie traktował siebie, jak niebezpieczeństwa. Nawet jeśli miał do tego wszelkie podstawy.
Nawet jeśli nie próbował jej niczego wyrywać, słysząc jego oburzenie, zacisnęła mocniej palce na trzymanym przedmiocie, jakby ten miał jakąś magiczną mocą związać ją z tym miejscem, zapieczętować to, ze chce być częścią tego bałaganu. W oczach jej natomiast determinacja przechodziła w to samo udręczenie, które biło tez z jego spojrzenia.
- Ale może by pomogły - zasugerowała nieśmiało, głosem tak niepodobnym, do tego, którym jeszcze chwilę temu walczyła o swoje przekonania, o swoją rolę w tym wszystkim. - Nie rozumiem, Danny... co z Leonem? - była zagubiona, ale zbliżała się do niego, bo serce krajało się w jej piersi, gdy widziała go w tym przysiadzie pomiędzy porozrzucanymi rzeczami. Kiedy się w nią wtulił i ona go objęła, a gdyby uścisk miał coś reprezentować, ten jej mówiłby wprost, że nie chce go zostawiać, że chce być przy nim. Czerpała jednak wytchnienie z ciszy, próbowała poukładać myśli, zapanować nad potrzebą płaczu, chociaż pewna była, że tej on sam był już świadomy, szczególnie po tym, gdy kciukiem przetarł jej policzek. Sama uśmiechnęła się, gdy i on ocenił ich tak krytycznie, a potem na moment przymknęła oczy i oparła czoło o jego własne, jakby miała do tego prawo. W zasadzie zawsze wierzyła, że ma i nie chciała, by ktoś jej je odbierał. Kiedy ponownie rozchyliła powieki, przez moment, chociaż to szalone, pewna była, że ją pocałuje. Myśl tak nagła, jak nagły był ponowny kontakt wzrokowy. Jedynym dowodem, że naprawdę to podejrzewała było bijące szybciej serce, ale przecież nie mogłaby na to pozwolić... nie dlatego, że nie chciała, a dlatego, że każdy związek w jej życiu kończył się obojętnością, obrzydzeniem, a nawet nienawiścią kierowaną pod jej adresem. Nie przeżyłaby, gdyby doświadczyła tego od Geordana. Wiedziała po prostu, że by tego nie przeżyła.
- Ale potrzebuję ciebie - zerknęła do boku, bo zrobił ten krok w tył i jej czoło nieprzyjemnie odczuło brak oparcia. Znów zacisnęła dłoń w pięść, ale już nie mogła wytrzymać. Odwróciła spojrzenie w bok, próbowała odchylić głowę, ale nim zdążyła zadziałać, pierwsze łzy spłynęły jej po poliku. - Szlag - zaklęła, ocierając je niedbale dłonią. - Nie chcę ciebie tutaj dzisiaj zostawiać, nie chcę też wracać do pustego domu - przyznała. - Wiem, że jeśli zrobisz mi coś przez sen, to sobie tego nie wybaczysz, że to będzie moją winą, że doprowadzę do takiej sytuacji, ale tak bardzo boję się teraz wyjść z twojego domu... kurwa, Danny jestem cholernie przerażona - przyznała i nie dbając o to, że się od niej odsunął, po prostu rzuciła się w jego kierunku, wciskając twarz w jego tors, jakby to miało ukryć to jej załamanie. Zamiast jednak powstrzymać płacz, manewr ten sprawił, że już nie doskwierały jej jedynie łzy, a trawił ją szloch nieco tłumiony przez jego ubranie. Jak dziecko dłonie wczepiła w materiał na jego plecach, naiwnie wierząc, że tego uścisku żadna siła na tym świecie nie zerwie. Nawet jeśli było to głupie, w tamtej chwili po prostu potrzebowała w to wierzyć.

geordan balmont
ODPOWIEDZ