Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Dawno nie czuł takiego strachu jak w tamtej chwili, gdy na ekranie monitora dostrzegł masy jakich na sercu Mariennie widzieć nie chciał. Modlił się do Boga, błagając o to, aby Chambers faktycznie nie musiała borykać się z dalszymi komplikacjami, by mogła wyzdrowieć i cieszyć się w miarę normalnym życiem. I chociaż zwykł kierować się racjonalizmem i chłodnym osądem to w tej jednej sprawie liczył na cud. Cud, którego nie otrzymał, bo obrazy były jednoznaczne i nie zapowiadały niczego dobrego.
- Zaraz... Zaraz ci wszystko wyjaśnię - mruknął cicho, bo potrzebował jeszcze chwili, aby pozbierać myśli i okiełznać rozchwiane emocje. Ostatnie raz tak przerażony, z poczuciem bezsilności i marnej nadziei mierzył się gdzieś w górzystych terenach dalekiego wschodu, gdzie długie dni spędził w samotności, skrępowany, oślepiony i zdany na łaskę oprawców. Wtedy jednak walczył tylko o swoje życie, a nadzieją była dla niego myśl, że nie zabili go, bo właśnie jego umiejętności były im potrzebne. Tym razem Jonathan wiedział, że jego umiejętności to nie wszystko i nawet odsiecz nie zagwarantuje mu pewności, że wszystko będzie dobrze... Z drugiej strony nawet jeśli medycznie poradzą sobie z problemem i przetrwają ten najgorszy scenariusz to kwestia psychiki Marienne przerażała Wainwrighta jeszcze bardziej. Nawet nie umiał sobie wyobrazić tego z jakim tajfunem emocji przyjdzie mu i jej się zmierzyć.
Nie odpowiadał na pytania Chambers do chwili, w której rudowłosa bardziej nachalnie zmusiła go, aby podniósł na nią wzrok. Ostatecznie Jonathan poddał się jej czynom i usiadł prosto, ale nie puścił dłoni Marysi i to na nich koncentrował spojrzenie uciekając nim od jej twarzy. Tak łatwiej było mu się skupić na tym, co musiał jej przekazać.
- Marysiu, proszę... - Mruknął cicho, odwracając w bok twarz, aby dziewczyna przestała bawić się jego policzkami. Smutny żart, którym go poczęstowała wcale nie polepszał sytuacji, bo Jonathan doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że był przeraźliwą próbą spojrzenia w przyszłość pozbawioną problemów z jakimi mieli się zmierzyć. - Pytałaś o badania, które musimy wykonać... Do tej pory wszystko co robiliśmy było nieinwazyjne, ale w obecnej sytuacji niezbędna będzie biopsja, aby móc określić charakter zmian na twoim sercu. Innymi słowy czeka ciebie zabieg, w którym pobierzemy fragment masy znajdującej się w twoim sercu i wyślemy ją do badań.. A onkolog... Nie chcę zło wróżyć, ale możliwe jest, że zgrubienia nie są powikłaniami wady genetycznej jaką posiadasz, a nowotworem i... - Cholernie ciężko było mu o tym mówić, ale nie miał innej możliwości. Wiele czasu starał się w możliwie najdelikatniejszy sposób mówić Marysi o tym, co jej dolega, ale tym razem nie mógł tak dłużej postępować. - I chcę wykluczyć ten scenariusz, aczkolwiek po tym co widzę i jak postępuje twoja choroba nie mogę dłużej zwlekać z decyzją o wpisaniu ciebie na listę oczekujących do przeszczepu, przykro mi - wyrzucił to z siebie z wielkim bólem, ale skłamałby mówiąc, że nie poczuł przy tym ulgi. Co prawda Marysia zapewne nie znajdzie się w grupie osób priorytetowych, ale samo pojawienie się jej nazwiska na liście będzie już zapewniało im więcej spokoju. Z drugiej strony wiąże się to z masą wyrzeczeń i kłopotów jakich Marysia będzie zapewne im dostarczać, gdy pojmie powagę sytuacji, ale ten problem nie był najistotniejszy tamtego popołudnia. Póki co samo pogodzenie się Marienne z tym co ją czeka w ciągu najbliższych dni było kamieniem milowym, którego przekroczenie wcale nie jawi się jako proste.


Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Nie musiała znać diagnozy, czy raczej jej rozumieć, aby widzieć, że z Jonathaniem nie jest najlepiej. Zwykle nie pozwalał sobie na to, by pokazać własne zagubienie, więc tym bardziej dotkliwie to wszystko w Marienne trafiało. Była przerażona, ale kiedy widziała go w podobnym stanie, odruchowo znajdowała w sobie pokłady pozytywnej energii, wierząc, że tylko nią pomoże Wainwrightowi. Liczyła, że to doceni, ale najwyraźniej on nie chciał się poddać jej zabiegom, zbyt pochłonięty własnymi myślami. Zmarszczyła delikatnie czoło, gdy odwrócił wzrok na bok, a zaraz po tym zacisnęła dłoń w pięść. Kiedy Jonathan zaczął mówić... z początku nie wiedziała, co dokładnie ma na myśli, a może raczej nie chciała w ogóle tego zrozumieć, jakby słowa wypowiadane przez niego stanowiły coś, co nie musiało być prawdą tak długo, jak nie dopuści jej do siebie. Zrobiło jej się niedobrze na wzmiankę o nowotworze i już wtedy uniosła dłoń, by przysłonić usta, ale dopiero gdy wspomniał o przeszczepie, zdecydowała się odezwać.
- Co? Nie rozumiem - przyznała zgodnie z prawdą. - Przecież miałam już jeden przeszczep, po co mi drugi? - zapytała od razu, bo bała się, ale nawet nie wiedziała czego dokładnie. No, a jak już zaczęła pytać, to kolejne kwestie same formułowały jej się na języku. Sama nie była pewna w którym momencie podniosła się z kozetki i przeszła kilka kroków, nadal nieco chwiejnie, ale potrzebowała ruchu. - Nowotworem? - od samego tego słowa serce przyspieszało jej o kilkanaście uderzeń na minutę. - Że co? Że mam raka? To absurdalne, przecież... przecież... nie mówiłeś, miało być dobrze, czuję się dobrze, no może nie najlepiej, ale nie czuję się aż tak fatalnie - wyrzucała z siebie kolejne słowa i już nie było w niej siły, by udawać wesołą, by uspokajać Jonathana. Znów role wróciły do normy, a ona naprawdę czuła, że zaraz zwymiotuje. Musiała wesprzeć się dłonią o biurko w pierwszej chwili, bo faktycznie wstrząsnęły nią konwulsje towarzyszące cofaniu się treści żołądkowej. Całe szczęście nie skończyło się do żadnym widowiskowym finałem i póki co powstrzymała ten jeden problem, chociaż wcale nie oznaczało to, że nie było kolejnych. - Umrę - mruknęła sama do siebie, bo tyle mogła zrozumieć. - Wyłysieję i umrę, dlatego jesteś taki przerażony - zatrzęsła się cała, bo nagle zrobiło jej się jakoś tak zimno. Objęła się ramionami, nie wiedząc co właściwie ma zrobić. Czuła się, jak w jakimś potrzasku i musiała sobie usiąść, nawet nie szukała ku temu dobrego miejsca, po prostu zgięła nogi jak stała. - Kurwa - jęknęła, ale znów próbowała... próbowała być względnie silna. O nowotworach wiedziała niewiele, tyle, co z filmów, ale jeśli coś z nich płynęło, to także wiedza o tym, że taka choroba nie tylko odbiera życia, ale dotyka także bliskich pacjenta. Zerknęła więc od dołu na Jonathana i zrozumiała, że najchętniej by się poryczała, jak dziecko, ale nie mogła, bo miała świadomość tego, że jej załamanie złamie tez jego. Nie miała prawa mu tego robić, musiała jeszcze wykrzesać z siebie nieco siły. - A ty wiesz, że nigdy nie byliśmy razem na takim prawdziwym spacerze po plaży? Moglibyśmy wziąć Gacusia i pojechać, co? - zaproponowała, jakby jej wcześniejsze słowa nigdy nie padły. Tak po prostu było jej łatwiej, przynajmniej na razie.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Oddałby wszystko co posiadał i wszystko co osiągnął za to, aby móc nigdy nie wypowiedzieć słów, które właśnie padły między nim, a Marienne. I chociaż jeszcze nic nie było na sto procent wiadomo, nie można było mieć cienia wątpliwości, że w sercem Chambers nie dzieje się dobrze. Nawet jeśli masy okażą się nie być nowotworem, Marysia i tak potrzebować będzie w przyszłości przeszczepu, bo wydolność jej serca jest na wyczerpaniu. Cud, że z tak poważną wadą udało jej się przeżyć bez większych problemów aż tyle lat, w szczególności zważywszy na tryb życia jaki prowadziła. To był kolejny powód, dla którego Jonathan obawiał się tego co ich czekało. Marienne nie była standardowym pacjentem. Nienawidziła szpitali, nie przestrzegała zaleceń, bagatelizowała swój stan zdrowia i ogólnie sprawiała, że jakiekolwiek formy leczenia w jej przypadku były naprawdę trudne do zrealizowania. Nawet o tabletkach, które miała brać do końca życia, nie umiała pamiętać i musiał jej o nich przypominać alarm z smartwatchu, gdy Jonathana nie było w pobliżu.
- Miałaś przeszczep zastawki, kochanie - wyjaśnił na spokojnie, powracając do tego co już mieli za sobą. Jeszcze raz wyjaśnił jej na czym polegała jej wada genetyczna i z czym ewentualnie mogliby się zmierzyć w przyszłości, gdyby wszystko szło po ich myśli, a niestety nie szło. - Dlatego bez względu na prognozy i tak jedynym, dobrym rozwiązaniem dla twojego przypadku jest przeszczep całego serca, bo... - Ponownie potrzebował chwili przerwy, aby samemu poradzić sobie z ciężarem wypowiadanych słów. - Twoje serce jest tykającą bombą, Marysiu.... - Dodał z ponurą miną.
Wiele by dał za papierosa i butelkę wódki. Wódki, bo tylko silny i palący alkohol pozwoliłby mu chociaż na kilka sekund poczuć inny rodzaj bólu. Pijanym mógłby też na moment zapomnieć o strachu i bezsilności, która go przerażała i sprawiała, że każdą komórką ciała Jona pragnął wykrzyczeć z siebie emocje. - Nie mogę tego potwierdzić, słońce - jęknął, a gdy wstała ruszył za nią, chociaż miał wrażenie, że jego ciało zachowuje się jak sparaliżowane strachem. - Nie wiem, czym są guzy, które widać, dopiero biopsja da nam odpowiedź, ale bez względu na to musimy zacząć szukać ci serduszka - ponownie zmienił temat, aby myśli Marysi nie krążyły wokół nowotworu. Jona doskonale wiedział, że gdyby masy okazały się rakiem, mieli by poważny problem, a przerzuty byłyby kolejnym czego mogliby się obawiać w przyszłości, co za tym idzie zmniejszałyby szanse na otrzymanie nowego serca. - Co nie znaczy, że potrzebujesz go na gwałt... To długotrwały proces, a przy dobrej opiece lekarskiej i przestrzeganiu zaleceń możesz jeszcze wiele lat żyć ze swoim... - Wyznał i chociaż chciał wspomnieć o Cassandrze i o tym, że chciałby, aby Marysia ją poznała, uznał, że to temat na później. Owszem studentka mogłaby pokazać Chambers, że szpitale i zalecenia lekarzy to wcale nie wyrok, a nawet z poważną chorobą można żyć względnie normalnie. Jona liczył, że to zmieniłoby nieco podejście Marysi co do dbania o samą siebie, ale póki co mieli na głowie cięższe tematy.
Patrzył na Marienne siedzącą na podłodze kilka kroków od niego i nie wiedział, co właściwie powinien powiedzieć więcej. Długo starał się dawkować Chambers informacje o tym jak ciemne scenariusze wiążą się z jej chorobą. Zwykle przekazywał pacjentom zarówno te dobre, jak i kiepskie rokowania bez mrugnięcia okiem, ale Mari była by zbyt bliska, a przy tym zbyt niezwykła aby tak postępował. Gdyby powiedział od razu o najgorszym, zapewne już nigdy w życiu nie zobaczył by Marienne w szpitalnej sale, no może gdy byłoby naprawdę źle... Znał osobliwy charakter swojej rudowłosej gaduły, a co za tym idzie osiągał szczyt swoich mediatorskich umiejętności by jakoś do niej dotrzeć. Jednak tym razem nie mógł nie powiedzieć tego, czego sam się bał; po prostu musiał skonfrontować Marienne z prawdą.
- Dobrze, pojedziemy... Ty, Gacuś i ja - Jednak coś w nim pękło, gdy Chambers tak nagle zmieniła temat. Jej zachowanie było tak nie na miejscu, że przerażało Jonę jeszcze bardziej, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Marienne musiała być w totalnej rozsypce. - Może nawet pouczę cię serfować. Próbowałaś kiedyś? - I chociaż on sam kompletnie nie odnajdywał się w tym co właśnie miało miejsce, pozwolił sobie nie zmieniać tematu. Jakby sam uznał, że potrzebował takiej przerwy. Dlatego też po chwili podszedł do Marienne i bez słowa usiadł za nią, obejmując ją ramionami i wtulając w swoje ciało, samemu chowając głowę gdzieś w zagłębieniu jej szyi. - Kocham cię; poradzimy sobie - wyszeptał cicho zaciskając mocniej palce na przedramionach Marysiu. Nic więcej nie umiał dodać.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Chyba jeszcze to do niej nie docierało. Jonathan mógł mówić, a ona przecież i tak nie rozumiała. Przeszczep, nowotwór... przecież była tu i żyła, oddychała, uważała nawet, że ma się nie najgorzej. Fakt, nie mogła sobie pozwolić na żadne sporty, szybko się męczyła, ale ta racjonalna część jej kazała jej zauważyć, że wiele osób miało się znacznie gorzej od niej samej, a zatem... po co ta powaga? Te złowróżbne spekulacje?
- Ja chyba nie chcę, Jona... przeraża mnie sam ten pomysł - przyznała cicho, bo zwyczajnie nie poitrafiła objąć tego wszystkiego rozumem. Fakt, wiedziała, że serca się przeszczepia, że ratuje się w ten sposób życia nie od dziś, ale kiedy sama miała się poddać czemuś takiemu, jakoś tak przerażała i nawet odpychała ją myśl, że jej własne serce miałoby zostać od niej zabrane. Chociaż Jonathan by to wyśmiał, Marienne temu narządowi dopisywała znacznie większe znaczenie, niż funkcję pompowania krwi. Wydawało jej się, chociaż to takie infantylne, że właśnie tam nosi wszystkie uczucia, jakie łączą ją z Wainwrightem, a to sprawiało, że nie mogła tak po prostu pozbyć się tego ze swojego ciała. - Nie chcę dobrej opieki lekarskiej i zaleceń, chcę, żeby było dobrze - jęknęła nieco dziecinnie, ale i tak trzymała się nieźle. Powinna była pozwolić sobie na łzy, jak normalny zdrowy człowiek, nie tłamsić tej potrzeby w sobie, ale nie potrafiła zrobić Jonathanowi tego. Nie chciała, żeby widział ją słabą, dlatego zmieniła temat i chociaż przez moment nie wiedziała, jak zareaguje na to blondyn, ostatecznie i on postanowił pójść za ciosem.
- Dzisiaj? Zaraz w zasadzie byśmy mogli - podjęła od razu, skoro się zgodził. Nie chciała zostawiać tych planów na później, może to absurdalne, ale nagle zrodziła się w niej paniczna wręcz potrzeba realizowania wszystkiego, co sobie wymyśli. - Pytasz, a wiesz - przewróciła oczami, jakby chwilę temu wcale nie poruszali tak ciężkich kwestii. Sądziła, że Jonathan złapał się tego zachowania Marienne, ze też potrzebował takiej ucieczki, ale zaraz zrozumiała, że jemu trudniej jest udawać. Usiadł koło niej, objął ją i przez to Mari jeszcze silniej poczuła, że musi się nim zaopiekować, skupić na nim i na tym, by znosił to lepiej, bo przecież ona sobie jakoś poradzi, nawet jeśli była tak cholernie przerażona. - Jasne, że sobie poradzimy... wiedziałam, że chcesz skraść moje serce, ale widzę, że postanowiłeś zrobić to dosłownie - zażartowała w sposób wybitnie ciężki, ale sama tak na to nie patrzyła i faktycznie wyszczerzyła się, chociaż było to takie trudne, po czym nosem delikatnie przejechała po jego skroni, by zaraz ją pocałować. - Chodźmy już stąd - poprosiła po prostu, bo nie miała siły już dłużej przebywać w murach szpitala. Po prostu sama potrzebowała tej ucieczki, dystansu, oddechu i złudnego poczucia, że wszystko nie miało się niebawem jeszcze bardziej popsuć.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Chociaż sytuacja nie była jasna, a możliwości było wiele, Jonathan czuł jak przygniata go ciężar strachu i przerażenia. Z jednej strony miał świadomość tego, że nic nie jest przesądzone, a rokowanie Chambers wcale nie należały do najgorszych. Sęk w tym, że Marienne standardowym pacjentem nie była, a co za tym idzie podejmowanie się leczenia i przestrzeganie zaleceń wcale nie przychodziło jej łatwo. Dlatego z drugiej strony wizja zbliżających się ciężkich chwil, wydawała się Jonie jeszcze mroczniejsza. Nie wiązała się ona tylko z walką o jej serce i jak najszybsze wyzdrowienie, ale także bojem z fobiami i lękami Chambers, które cały ten proces komplikowały. To co Jonathan czuł, także nie pomagało. Faktycznie był doświadczonym lekarzem, a dzierżone tytuły i uznanie jakim się cieszył nie brało się znikąd. Jednakże był też zwykłym człowiekiem, który borykał się z nieprzepracowanymi traumami, które w obliczu tak negatywnych i silnych emocji ponownie zaczynały dawać o sobie znać.
- Nikt tego nie chce, ale nie mamy innego wyjścia, bo z czasem twoje serce będzie stawało się coraz słabsze i... Już widać, że choroba postępuje - wyznał zgodnie z prawdą, bo nie mógł dłużej ubierać swoich diagnoz w delikatne słowa. Chciał, by Chambers chociaż ten jeden raz pojęła w jak poważnym jest stanie. - Musisz trafić na listę oczekujących na przeszczep - dodał, aczkolwiek wcale nie równało się to od razu z tym, że otrzyma nowe serce na dniach. Komisje mają tysiące przypadków do rozpatrzenia i wielu pacjentów ustawianych jest w kolejkach zgodnie ze swoim stanem zdrowia i sytuacją. Póki co Chambers mogła śmiało korzystać ze swojego, uszkodzonego serduszka, ale nie wiadomo jak długo będzie ono w stanie zapewnić jej w miarę normalne funkcjonowanie. - Ja także, słońce... Oddałbym wiele, aby było dobrze, ale słowa nic nie dadzą.. Musimy działać, rozumiesz? - Nie miał pojęcia czy rozumiała, czy po raz kolejny zbywała go tak naprawdę nie przyjmując do wiadomości tego co do niej mówił.
I chociaż przyjemnie było usłyszeć jak Marysia żartuje mimo tak potwornych wiadomości jakie jej przekazał, to Jona czuł gorycz bólu w jej słowach. Poniekąd podziwiał ją za postawę, za siłę jaką okazywała, za opanowanie, chociaż pewnie umierała ze strachu... za to, że nie uroniła ani jednej łzy i starała się pokierować ich myśli gdzieś daleko. Wszystko to wydawało się być dobrym znakiem, ale Jonathan miał wrażenie, że podobnie jak on, tak i Marysia zaczynała stawiać wokół swoich problemów fasadę zbudowaną ze złudzeń. Jego złudzeniami był spokój i opanowanie, a jej radość i żarciki.
- Zabawna jesteś - mruknął mimo wszystko uśmiechają się w szyję Marysi. - Skradnę je, ale jak będzie trzeba to oddam ci własne, chociaż w zasadzie już je masz - dodał wtulając się mocniej w rudzielca.
Faktycznie potem opuścili budynek szpitala biorąc wolne do końca dnia. Wzięli też Gacusia na plażę i jak się okazało, stary corgy bawił się świetnie z brzegu szczekając na swoich właścicieli, którzy walczyli z falami na desce surfingowej.

<koniec> <3 <3 <3

Mari Chambers
ODPOWIEDZ