lekarz chorób zakaźnych — cairns hospital
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Blind, that’s what I am. I never opened my eyes. I never thought to look into people’s hearts, I looked only in their faces.
rozgrywka szósta
Expect the unexpected, and whenever possible be the unexpected


Po śmierci brata mało było dni podczas których chciała przebywać poza domem lub szpitalem. W pierwszym chowała się przed wścibskimi oczami oraz powtarzanymi do złudzenia wyrazami współczucia; w drugim zakopywała po łokcie w pracy, aby o niczym nie myśleć. Do wyjścia zmusiło Leę odwlekane spotkanie z upartą koleżanką, której zdaniem sklepy w centrum handlowym i gorące ploteczki posiadły moc łatania rozdartej duszy. W życiu pani doktor brakowało osób wyrozumiałych, a przynajmniej tych zaznajomionych z bólem po stracie bliskiego. Wszystkie próby szukania rozwiązania u specjalisty wspominała z ogromnym grymasem na twarzy; mimo doświadczenia żaden nie pojął, dlaczego pielęgnowanie żałoby pomaga jej egzystować.
Nie śpieszyła się ku centrum. Samochodem jechała raczej wolno, jakby na nowo uczyła się prowadzić. Właściwie to straciła do siebie zaufanie po tamtym feralnym wypadku sprzed kilku miesięcy. Krok też miała spokojny; przyśpieszyła dopiero po wejściu do centrum, kiedy jej telefon zawibrował, a wzrok wypatrzył w oddali windę. Miała szczęście – w pobliżu nie było tłoku, co więcej nie musiała lawirować między ludźmi przechadzającymi się po korytarzu w tylko sobie znanym kierunku. Obojętnym spojrzeniem zlustrowała kobietę, z którą dzieliła niewielką przestrzeń. Trwało to tylko chwilę; nawet nie zdążyła jej się dokładnie przyjrzeć, zanim wlepiła ciemnobrązowe tęczówki w ekran smartphone’a. Przestała zwracać również uwagę na pseudorelaksacyjną muzykę dobywającą się z głośników na styku ściany oraz sufitu. Oświetlany przez mdłe światło grymas na twarzy zjawił się, dopiero kiedy sunąca ku górze winda zatrzeszczała złowieszczo, a potem stanęła.
- Co do cholery?! – po trwającym kilka uderzeń serca milczeniu, wystrzeliła w kierunku panelu, ponownie przyciskając guzik z numerem trzy. Zmarszczka pomiędzy ciemnymi brwiami pogłębiła się na znak irytacji oraz zdezorientowania. Starała się nie panikować, przecież mogła to być chwilowa awaria.

Audrey Bree Clark
sumienny żółwik
done with mirrors
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Ból rozstania rozdzierał serce panienki Clark na malutkie kawałeczki skrupulatnie, każdego dnia nie pozwalając jej zapomnieć o utraconej miłości. Bo choć decyzja o odejściu była słuszna (przynajmniej tak twierdziła Julia po usłyszeniu całej historii) ból nadal istniał, zalewając ją rozpaczą żałością oraz wspomnieniami tych dni, nim śmierć jego matki pchnęła go w ramiona alkoholu doprowadzając do tego, że wskazał jej drzwi. I choć wiedziała, że według wielu nie było to możliwe czuła, że umiera z miłości - tego najgorszego jej rodzaju powiązanego z obojętnością w oczach, które niegdyś kochały i podłymi słowami padającymi z ust, które miały w zwyczaju zapewniać o swoim oddaniu. Popadała więc w objęcia pracoholizmu w swoim Sanktuarium, śpiąc minimalnie i prawie nie jedząc, by ciągle zajmować czymś zarówno dłonie jak i umysł, ciągle podsyłający możliwość tego, najgorszego zakończenia.
Nie chciała wychodzić do ludzi.
Jak miała poruszać się między nimi, gdy ataki paniki regularnie wstrząsały jej ciałem a smutne spojrzenie co raz szkliło się łzami? Nie wiedziała, zawsze odkąd tylko sięgała pamięcią woląc towarzystwo zwierząt - te nie oceniały, a w obliczu szczerej tragedii zwyczajnie były obok, trącając nosami i posyłając to pełne nadziei spojrzenie. Nie potrafiła jednak odmówić Sue Ann która za każdym razem gdy się widziały wciskała jej na siłę kolejne potrawy nie chcąc, aby Clark w końcu się zagłodziła.
I tak się tu znalazła.
W miejscu przepełnionym ludźmi oraz gwarem, czując się cholernie niepewnie na swoich nogach. Snuła się więc, od jednego sklepu do drugiego, z posępną miną zbierając wszystkie rzeczy spisanej na dokładnej liście chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce i zaszyć się w kącie swojego Sanktuarium, by po raz kolejny wylewać żale w towarzystwie ulubionego krokodyla. Brak snu oraz jedzenia odbierął jej siły, to też zamiast jak zawsze wspiąć się po schodach wybrała windę. I w pierwszej chwili nie zauważyła nawet drugiej kobiety w niej obecnej zbyt pochłonięta własnymi myślami. Dopiero gdy dziwny dźwięk przetoczył się przez windę Audrey przeniosła na nią brązowe oczy, przez chwilę przyglądając się jej w konsternacji.
- Chyba awaria… - Odpowiedziała niemal automatycznie, cicho, głosem który wydawał się być zwyczajnie przygaszony. - Powinna mieć przycisk alarmowy… - Po tych słowach odsunęła się spod jednej ze ścianek pod którą stała dotychczas, aby zerknąć na panel, po czym wcisnąć przycisk z czerwonym dzwoneczkiem, na skutek czego…Nie stało się nic. Spróbowała więc po raz drugi i trzeci, to nadal jednak nie przyniosło skutku, a Audrey poczuła jak uderza w nią fala nieprzyjemnej duszności przyspieszającej bicie serca. Nie chcąc odstawiać teatrzyku powiązanego z jej paniką powolutku nabrała powietrza w płuca, aby równie powoli je wypuścić, starając się uspokoić oddech.
Pięknie.

Lea Ryneveld
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
lekarz chorób zakaźnych — cairns hospital
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Blind, that’s what I am. I never opened my eyes. I never thought to look into people’s hearts, I looked only in their faces.
Miłosne rozczarowania nie były obce Lei, sama niedawno zakończyła trwający kilka lat związek. Tragizm sytuacji nie dotyczył też odchorowania rozstania, a raczej wykorzystania partnera do wypełnienia pustki po zmarłym bracie oraz nieobecnych rodzicach. Ukochanego traktowała niczym klej, na którym słabo trzymały się kawałki jej potłuczonego serca i wbrew zdrowemu rozsądkowi uwierzyła, że wyleczy on wszystkie strachy samą obecnością. Tkwili w chaosie – takim z rozstaniami oraz powrotami – dopóty nie miała dość. Dla każdej zadręczonej duszy niosła przykrą wiadomość – jedynym sposobem na stworzenie zdrowych relacji z otoczeniem było uleczenie siebie samego.
Mimo dojrzałego myślenia dalej narzekała na tego-tam-na górze, który podrzucał ludziom kłody pod nogi. Pobożne życzenia wielokrotnie zamieniała również na wycelowany oskarżycielsko w powietrze środkowy palec, lecz w boską egzystencję nie wierzyła nigdy. Pewnych fraz używała jedynie z przyzwyczajenia.
- Na to wygląda – odsunęła się od panelu, aby kobieta obok mogła wcisnąć przycisk alarmowy. Gdy nic się nie zmieniło, wywróciła oczami, a potem mentalnie dodała zatrzaśnięcie w windzie do długiej listy pechowych doświadczeń. Jednocześnie wiedziała, że niefortunna sytuacja mogła przydarzyć się każdemu (chociażby dlatego nie była w windzie sama). Znowu wlepiła bursztynowe tęczówki w ekran telefonu, w pośpiechu wystukując numer czekającej dwa piętra wyżej koleżanki, a gdy tamta nie odebrała, postanowiła zadzwonić po pomoc. Dłuższą chwilę zajęło jej zauważenie, że stojąca obok kobieta bierze nierówne wdechy oraz pobladła na twarzy.
- Dzięki, Boże za zapewnienie mi dzisiaj rozrywki – wymamrotała z sarkazmem, chowając urządzenie z powrotem do kieszeni spodni. Instynktownie zmieniła wyraz twarzy i głosu na łagodniejszy, zanim zwróciła się dziewczyny – Proszę Pani, mam na imię Lea. Ma Pani atak paniki, dlatego proszę spróbować uspokoić oddech. Za moment policzymy razem do 10 – powiedziała, łapiąc ją za ramiona i demonstrując prędkość, z jaką miała wypuszczać powietrze z płuc. Po czterech – pięciu razach powoli zaczęła odliczać.

Audrey Bree Clark
sumienny żółwik
done with mirrors
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Dla Audrey zaś były partner, choć był wyborem niezwykle nieoczywistym, był kimś z kim chciała planować swoje życie. Na farmie, z dwoma psami, alpakami i dziećmi które, gdy już by się pojawiły, mogłyby dorastać w duchu Carnelian Land… Te ciche, nieśmiałe nadzieje szybko jednak zostały zmiażdżone przez rzeczywistość pozostawiając panienkę Clark samą, bez dachu nad głową i stanowczo zbyt wielką skłonnością do pracoholizmu, przez co była na skraju możliwości funkcjonowania.
I zapewne to było fundamentem rozpoczynającego się ataku paniki, gdy winda została uszkodzona a przez myśl Audrey przeszło, że chyba nie zniesie kolejnych komplikacji i objawów zwykłego pecha, zwłaszcza teraz, gdy ledwo trzymała się powierzchni próbując w tym wszystkim nie utonąć. Nieudolnie z resztą, co widać było na załączonym obrazku, gdy oddech przyspieszał jej niebezpiecznie, twarz pobladła a brązowe spojrzenie z przerażeniem spoglądało w stronę drugiej kobiety którą naprawdę, bardzo chciała przeprosić za pokaz swojej nieudolności nie potrafiła jednak wydusić z siebie jakiegokolwiek słowa czując zimny pot na swojej skórze oraz nieprzyjemne uderzenia gorąca.
Próbowała więc skupić się na słowach nieznajomej oraz ich przekazie w odpowiedzi jedynie kiwając delikatnie głową. Co mówiła jej o tym Julia? Że organizm wpada w takie stany, gdy nie dostarcza mu się odpowiednio dużo siły? Nie była pewna, lecz spojrzenie brązowych oczu skupiła na twarzy Lei próbując zapanować nad oddechem według pokazywanych jej wskazówek. Z początku nieudolnie, starała się jednak oczyścić umysł od wszelkich myśli by pod koniec odliczała powoli odzyskiwać panowanie nad oddechem. Delikatnie przycisnęła dłoń do swojej piersi biorąc kolejny, głębszy oddech do swojej piersi.
- Ja… - Zaczęła, musiała jednak przerwać na chwilę, aby ponownie napełnić płuca powietrzem. - Przepraszam… Mam tak od niedawna… I nie do końca wiem jak nad tym panować… - Przyznała, rzucając kobiecie przepraszające spojrzenie. Sięgnęła dłonią do torebki, aby wyjąć z niej niewielką butelkę dłoni i drżącymi dłońmi odkręcić nakrętkę aby upić niewielki łyk. - Paskudny dzień… - Bo nie wiedziała co jeszcze mogła powiedzieć po za kolejnymi przeprosinami wywołanymi zwyczajnym zawstydzeniem, że jej towarzyszce przyszło oglądać ją podczas chwili słabości spowodowanej awarią windy.

Lea Ryneveld
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
lekarz chorób zakaźnych — cairns hospital
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Blind, that’s what I am. I never opened my eyes. I never thought to look into people’s hearts, I looked only in their faces.
Na przekór słowom kobiecych autorytetów w wyobrażeniach o przyszłości nie znalazła miejsca dla mężczyzny z bliźniaczą obrączką na serdecznym palcu, wesoło biegających latorośli ani czworonożnego przyjaciela. Niemal w każdym scenariuszu była sama, choć wspomnianej samotności zawsze się bała. Raz znajdywała szczęście w zrozumieniu sensu swojej nauki oraz pracy; innym razem mieszkała gdzieś daleko i nie pamiętała o bolesnej młodości. Jeszcze częściej zadawała sobie pytanie; czy to w porządku nie chcieć tego, co wszyscy? Bez drugiej osoby u boku serce miała spokojniejsze, jej ręce nie drżały ani nie załamywał się głos; nie było nagłych wybuchów złości albo pesymistycznego myślenia. Zapominała również o wyrzutach sumienia po kłótni. Pompujący serce organ naprawdę zakuł, kiedy straciła brata. Prawdopodobnie nie znała gorszego uczucia niż tamte – żadne skaleczenie, rozłąka czy krytyka nie bolały równie mocno, jak wieści, że dłużej go nie ma.
- Bardzo dobrze. Głębokie wdechy. Mogę przesunąć rękę na Pani nadgarstek? – zapytała, cierpliwie wyczekując znaku zwiastującego odpowiedź twierdzącą lub przeczącą. Niezależnie, ostrożnie przyłożyła palce w miejscu, w którym cienka warstwa skóry przykrywała tętnicę i milcząc przez dłuższą chwilę, zaczęła liczyć skurcze – Personel na pewno wie o awarii. Niedługo stąd wyjdziemy – tym zapewnieniem chciała uspokoić kobietę. Potem puściła jej dłoń, aby mogła sięgnąć po butelkę z wodą. W normalnych okolicznościach wyszłyby na dwór albo – gdyby wszystko działo się w szpitalu – znalazły pusty gabinet. W windzie miały niewielkie pole manewru.
- Bez żartów. Jeszcze powie Pani, że miała lepsze rzeczy do roboty – wymamrotała, ponownie wyciągając telefon z kieszeni. Kreski zasięgu na przemian malały oraz zwiększały się. Dopiero zrozumiała, że problemy z dodzwonieniem się do koleżanki mogły wynikać z braku łączności – Czuje się Pani lepiej? Żadnych duszności albo zawrotów głowy? – po tym pytaniu zamilkła, nie znajdując argumentów ku podtrzymania rozmowy. Myślała, że obie skorzystają na ciszy, więc podjęła następne próby zawiadomienia ludzi o zatrzymaniu windy. Finalnie, cierpnące od stania na obcasach nogi poddały się, a ona usiadła pod ścianą. Dłoń z telefonem oparła o podkurczone kolano.
- Jeśli chodzi o ataki paniki… to sugeruję poszukać psychoterapeuty. Nie są czymś, co należałoby zignorować – niewiedza z kim na do czynienia, nie powstrzymała jej przed byciem bezpośrednią; właściwie to przyzwyczaiła się do mówienia na głos o ludzkich problemach, niezależnie od ich natury. Poza tym nie rzucała przypadkowymi stwierdzeniami – przemawiało przez nią doświadczenie, o ile żalenie się doktorowi psychologii podczas przerw można nazywać sesją.

Audrey Bree Clark
sumienny żółwik
done with mirrors
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Pierś dziewczyny falowała w desperackich próbach zaczerpnięcia odrobinę większej ilości powietrza w płuca. Próbach, które z początku kończyły się niepowodzeniem, przynajmniej do momentu w którym Audrey nie załapała rytmu, w jakim odliczała skora do pomocy nieznajoma. Kiwnęła jedynie głową w potwierdzeniu na jej pytanie, nie chcąc odrywać myśli od rytmu w jakim powinna oddychać i nie będąc pewną, czy byłaby w stanie wydusić z siebie kolejne słowa. Nienawidziła tych momentów, gdy ataki paniki łapały ją w swoje sidła mocno, odbierając na te kilkadziesiąt chwil panowanie nad tak prostą rzeczą jak oddech, jednocześnie wrzucając do umysłu te wszystkie bolesne wspomnienia oraz myśli, które uparcie każdego dnia starała się wyrzucać z głowy.
Kąciki jej ust uniosły się nieznacznie, gdy w końcu udało jej się zapanować nad oddechem a przeprosiny uleciały z jej ust bo czuła się winną, że zrobiła podobne przedstawienie właśnie teraz, gdy druga kobieta była zamknięta z nią w windzie i musiała oglądać ją w tak podłym stanie.
- Ja może nie, ale pani z pewnością… - Odpowiedziała więc uprzejmie, posyłając jej przepraszające spojrzenie brązowych oczu. Ostrożnie upiła kilka łyków wody chcąc w pełni ponownie zapanować nad swoim organizmem, by w końcu osunąć się po ściance windy na ziemię, podwijając długie nogi. - Trochę mi słabo ale zaraz przejdzie, dziękuję. - Bo zawsze przechodziło, tego już zdążyła się nauczyć podczas tych kilku tygodni od których spotykała się z takimi reakcjami organizmu na poprzednie wydarzenia - bo panienka Clark była pewna, że to właśnie to jest powodem tych ataków, nie będąc w stanie dopasować tego do czegoś innego. Ostrożnie wyjęła telefon z kieszeni, aby zerknąć na ekran, słupki sygnału zniknęły jednak z niego sprawiając, że Audrey westchnęła ciężko. - Nie mam zasięgu. - Oznajmiła, ponownie chowając telefon w kieszeni, by ten nie kusił próbą kontaktu z kimś, o kim wiedziała że powinna zapomnieć… I kogo zapomnieć zwyczajnie nie potrafiła.
Cień rozbawienia podszytego dziwną goryczą pojawił się na jej buzi.
- Panie doktorze, mam ataki paniki i nie umiem ułożyć sobie życia po tym jak chłopak rzucił mnie dla butelki i wystawił za drzwi. - Przyznała z goryczą, kręcąc głową w dziwnym geście pewna, że lekarz zwyczajnie by ją wyśmiał. - Przepraszam, nie powinnam. Doceniam troskę, ale wątpię aby ktokolwiek potraktował to poważnie. - Przyznała, na chwilę uciekając wzrokiem gdzieś na bok. Nie powinna dawać pokazu swojej zgryzoty, nie powinna mówić tego zupełnie obcej osobie której zapewne nic nie obchodziły problemy, z jakimi się zmagała. A jednak było coś w tej windzie co sprawiało, że słowa uciekały z jej ust, a chuda dłoń sama powędrowała w stronę nieznajomej. - Audrey. Chyba jesteśmy na siebie skazane w najbliższym czasie. - Stwierdziła przyjaźnie, choć jej głos nadal nie wyzbył się smutku, jakim był naznaczony od kilku tygodni. I choć pierwsze wrażenie zrobiła zapewne koszmarne, miała nadzieję, że nie będzie problemem dla kobiety która była skazana na jej towarzystwo.

Lea Ryneveld
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
lekarz chorób zakaźnych — cairns hospital
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Blind, that’s what I am. I never opened my eyes. I never thought to look into people’s hearts, I looked only in their faces.
Zignorowanie kobiety uczyniłoby z niej marnego człowieka – bezdusznego oraz okrutnego. Jako lekarz przejmowała się cudzym komfortem wystarczająco mocno, aby pomóc. Przed rokiem obserwowała matkę mającą ataki paniki; czasem sama desperacko łapała powietrze w sytuacjach powszechnie uważanych za przyjemne. Czułość niemal sprawiała jej fizyczny ból, a przynajmniej wiązała się z szeregiem dolegliwości somatycznych. Zamknięcie w windzie również nie wpływało na nią pozytywnie. W myślach odliczała minuty do wydostania się, choć nie pokazywała tego. Im obu nie mogły puścić nerwy.
- Niech Pani już nie przeprasza... – maskę opanowania skalała pojedyncza zmarszczka na czole, kiedy z ust kobiety uleciały następne przeprosiny. Lea nie rozumiała dziwnej maniery żałowania za rzeczy poza naszym wpływem. Rzuciła przelotne spojrzenie na zatrzaśnięte drzwi, potem na ciemne guziki i wyłączoną konsolę. Walczyła z drwiącym parsknięciem wszak półgodziny temu za wszelką cenę zrezygnowałaby z zakupów z koleżanką. W zgorzkniałym umyśle tliło się mrowie wymówek, ale nawet w tych wyjątkowo fantazyjnych nie wystąpiło zatrzaśnięcie na wysokości - Tylko zakupy z koleżanką – odparła nonszalancko. Sięgnęła po telefon dokładnie w momencie, w którym Audrey oznajmiła, że straciła zasięg. Pokiwała na to głową z ciężkim westchnięciem – miały problem z połączeniem i nie zamierzała anonsować oczywistego, skupiła się raczej na dobraniu odpowiednich słów celem rozwiania wątpliwości kobiety. Prawdę mówiąc, brakowało jej naturalnej charyzmy doświadczonego psychologa lub dobrego mówcy - Ludzie cierpią z bardziej trywialnych powodów, co nie oznacza, że pierdoła później nie zmienia się w problem - potrafiła zrozumieć odchorowanie rozstania. Być może ciemnowłosa uczyniła ze wspominanego mężczyzny centrum swojego wszechświata, kochała go prawdziwie lub bała się o niego do stopnia, w którym ciągle była niespokojna – Jeśli ma to znaczenie, współczuję. Teraz nic na to nie wskazuje, ale... te zerwanie, to przysługa. Życie z alkoholikiem jest ciężkie – zacisnęła pociągnięte czerwoną szminką wargi w wąską linię. W głębi serca wiedziała, że poproszenie o wsparcie wymaga dojrzałości, której nie posiada wielu ludzi; zrozumienie ogółem wymagało czasu oraz wielu przemyśleń - Miło poznać, chociaż okoliczności mogłyby być lepsze – powiedziała, podając rękę nowej znajomej.

Audrey Bree Clark
sumienny żółwik
done with mirrors
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Kiwnęła głową na jej słowa, choć gdzieś w środku narastała w niej chęć przepraszania za każdy, nawet najmniejszy gest zapewne napędzana skrytą w jej środku rozpaczą oraz nawiedzającym ją ostatnio przeczuciem, że jej istnienie powinno się zakończyć. Nie rozumiała tych myśli, nie raz mając wrażenie, że nie należały one w pełni do niej. Nigdy przecież nie należała do osób, które nie chciały z rezygnować z życia, zwłaszcza gdy przyświecała jej misja ratowania dzikich zwierząt, odkąd postawiła swoje nogi ponownie w Lorne Bay niezwykle często przyłapywała się na podobnych, paskudnych rozważaniach.
Ciężkie westchnienie uleciało z jej piersi gdy dziewczyna przyznała, że udała się na zakupy z koleżanką, a brązowe spojrzenie przesunęło się na ścianę z przyciskami, uważnie się w nie wpatrując jakby była w stanie zaczarować je własnym spojrzeniem. - Pewnie zaniepokoi się, gdy się nie pojawisz? - Wysnuła z zastanowieniem, uznając to za całkiem obiecujący detal. Ona przyjechała do centrum handlowego sama by załatwić kilka sprawunków na prośbę Sue Ann, lecz fakt, że zamknięta z nią dziewczyna miała się z kimś spotkać napawał panienkę Clark nadzieją, że ów osoba w końcu zacznie jej szukać a awaria windy zostanie dostrzeżona w odpowiednim momencie. - Obawiam się, że nie każdy jest w stanie to zrozumieć. - Przyznała więc, uciekając spojrzeniem gdzieś na bok. Bo przecież słyszała to już wiele razy - że nie powinna się przejmować, że przecież tak będzie dla niej lepiej bo w końcu układanie sobie życia z kimś o dwie dekady starszym z pewnością nie było rozsądne… Te słowa nie potrafiły jednak odebrać jej cierpienia złamanego serca. - Nie było ciężkie, przynajmniej do czasu gdy nie zmarła jego matka, dopiero po tym… - Pokręciła głową, nie będąc pewną jak powinna to wszystko określić, ani wskazać powodu dla którego podobne słowa ulatywały z jej ust. I czuła, że w tym wszystkim zawiodła okrutnie nie będąc wstanie odnaleźć sposobu aby uchronić ukochanego od utonięcia w rozpaczy. Nie powinna, z pewnością, opowiadać o swoich problemach nieznajomej, lecz ten dziwny bieg wydarzeń chyba dawał jej się we znaki… Albo poczynała tracić rozum.
- Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego dzieją się takie rzeczy? Te dziwne zbiegi przypadków tak jak teraz, które sprawiły, że zostałyśmy zamknięte w tej windzie? - Spytała nieco filozoficznie gdy już przyszło im uścisnąć dłonie. Były zamknięte tu we dwie, skazane jedynie na swoje towarzystwo przez kilka kolejnych godzin… I chyba to zachęcało Audrey do mówienia, by jakoś przyspieszyć bieg tego okrutnie podłego czasu.

Lea Ryneveld
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
lekarz chorób zakaźnych — cairns hospital
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Blind, that’s what I am. I never opened my eyes. I never thought to look into people’s hearts, I looked only in their faces.
W przeszłości zachowywała się podobnie. Przypominała nieco gładką taflę wody, która gwałtownie przez coś wzburzona, stawała się niespokojna. Czasami wystarczyło wspomnienie o nieobecnych rodzicach, innym razem sprzeciwienie się nakazom, które w wieku nastu lat wydawały się nie mieć sensu. Pamiętała, jak podniesionemu głosowi towarzyszyły zaszklone od łez oczy, a potem usta opuszczały szczerze przeprosiny. Nie za słowa. Nie za postawę. Za niepanowanie nad emocjami. To bliźniak uchodził za ułożonego. Błyszczał w towarzystwie wystarczająco mocno przez charyzmę i przyjemne usposobienie, aby mogła usadowić się w jego cieniu. Oczywiście, zawsze chciał oddać jej odrobinę tego blasku. W dorosłości z aktorską precyzją maskowała emocje, kontrolując większość spontanicznych wybuchów. Złość albo irytację zaczęła wyrażać przez zmarszczone brwi lub twarz wykrzywioną w odrazie. Nad smutkiem dopiero uczyła się panować, choć odkąd pamiętała jej świat spowity był szarością. Ale mrocznym miejscem stał się, dopiero gdy zabrakło w nim jedynego źródła światła w postaci brata.
- Raczej pomyśli, że ją wystawiłam – odpowiedziała, tym samym przypominając o braku zasięgu i sposobności do skontaktowania się z kimkolwiek. Charakterystycznie dla siebie, nie wierzyła w przenikliwość koleżanki ani tym bardziej umiejętność kojarzenia faktów. Ba! Sama nie połączyłaby awarii windy ze spóźnieniem znajomej – Mniejsza o to. Ktoś na pewno już zgłosił zepsucie windy – dodała. W malutkim pomieszczeniu mogły spędzić cały dzień, jednak nie zamierzała przyjąć tego do wiadomości albo karmić Audrey złowróżbnymi teoriami. Nie chciała również wywołać u kobiety następnego ataku paniki.
- Rozumiem, że nie chciał twojej pomocy – stwierdziła, poprawiając się na swoim miejscu. Z jej ust wydobyło się ciężkie westchnięcie, jakby mierzyła się z podobnymi dylematami.
Długo byliście razem? – zapytała, choć niepocieszony wyraz twarzy zdawał się mówić, co innego. Zapewne, gdyby nie zdrowy rozsądek zapytałaby, czy warto za nim płakać; co takiego w sobie miał, że rozstanie doprowadziło Cię na skraj wycieczenia fizycznego oraz psychicznego?To zależy, czy rozmawiamy na poważnie. Jeśli nie, to sugeruję zrzucić wszystko na złe zrządzenie losu. A może to wina czarnych kotów przebiegających przez ulicę? – urwała zdanie przed wzruszeniem ramionami – Szczere mówiąc, nie wiem. Najwyraźniej pewne rzeczy mają się zdarzyć – brzmiało to wystarczająco banalnie, aby miała trudności z uwierzeniem. Niczym na taśmie filmowej przed oczami przeleciały jej wszystkie momenty w życiu. Czy naprawdę doświadczyła nieszczęścia, ponieważ tak miało być?

Audrey Bree Clark
sumienny żółwik
done with mirrors
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Zaciekawienie pojawiło się w brązowych oczach gdy Lea wspomniała o swojej koleżance. I Audrey gdzieś w środku zwyczajnie zazdrościła jej, że osoba z którą się umówiła mogła zwyczajnie uznać, że ta ją wystawiła skoro nie zjawiła się na spotkaniu. Jej samej niezwykle brakowało takiej możliwości, bo wystarczyło zwykłe spóźnienie aby Julia wysyłała jej kolejne wiadomości upewniając się czy panienka Clark przypadkiem nie zrobiła czegoś głupiego. Nie robiła, chociaż niezwykle często niepokojące myśli przewijały się przez jej umysł prosząc się o spełnienie. Wiedziała jednak, że nie mogła ich spełnić, mając w swoich rękach odpowiedzialność za życie swoich czworonożnych pacjentów.
- Z pewnością. - Odpowiedziała na wzmiankę o windzie, wszak były w wielkim centrum handlowym pełnych ludzi którzy, jeśli nie z lenistwa i próby wezwania windy, to ze zwykłej spostrzegawczości w końcu ktoś dostrzeże, że coś jest nie tak jak powinno. Pozostawało mieć nadzieję, że wydarzy to się prędzej niż później, chociaż z zakupami jakie miała zrobione dla Sue Ann byłyby w stanie przeżyć kilka godzin w zamknięciu.
Pokręciła przecząco głową na kolejne słowa ciemnowłosej towarzyszki, ostrożnie wsuwając niesforny kosmyk swoich włosów gdzieś za ucho.
- Nie. Próbowałam jakoś do niego dotrzeć… ale nie wychodziło, a z każdym kolejnym dniem czułam się coraz bardziej bezradna. - Przyznała z ciężkim westchnieniem, jakie wyrwało się z jej ust. Czuła się winna temu, że nie wiedziała jak mogła pomóc Jebbediahowi w tej trudnej sytuacji, jej doświadczenie życiowe nie należało jednak do wielkich, a niektóre problemy… Cóż, potrafiły przerosnąć nawet najsilniejszych. - Kilka miesięcy, ale sporo ze sobą przeszliśmy… Mój ojciec mnie przypadkiem postrzelił jak dowiedział się, że spotykam się ze starszym o dwie dekady mężczyzną. - W zasadzie czasy przed panem Ashworth wydawały jej się odległe o niemal lata świetlne, zupełnie jakby miały miejsce w innym wymiarze i zupełnie innej galaktyce.
Zaśmiała się cicho, gdy dziewczyna wspomniała o losie.
- Wiesz, bardzo lubiłam w to wierzyć. Że jest jakiś los, jakieś przeznaczenie które pcha nas w strony, których byśmy się nie spodziewali, że to wszystko ma jakiś większy sens, którego po prostu jeszcze nie rozumiem… - Przyznała, kręcąc głową zupełnie jakby nie dowierzała naiwności własnych słów. - Ale teraz przychodzi mi to coraz trudniej, chyba takie myślenie jest najlepsze gdy dzieją się rzeczy dobre. - Dodała, a wątłe ramię uniosło się w delikatnym wzruszeniu zupełnie jakby bezwiednie chciała przyznać, że zwyczajnie nie wie co powinna w tej kwestii myśleć.
Brązowe spojrzenie spoczęło na towarzyszącej jej dziewczynie.
- A Tobie co się przytrafiło? Mówisz jak ktoś, kto swoje przeszedł. -Spytała więc, ciekawa historii tej drugiej strony dzisiejszej, filozoficznej pogawędki.

Lea Ryneveld
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
lekarz chorób zakaźnych — cairns hospital
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Blind, that’s what I am. I never opened my eyes. I never thought to look into people’s hearts, I looked only in their faces.
Posiadanie w okrutnym oraz wyrachowanym świecie kogoś umartwiającego się twoim stanem nie brzmiało okropnie. Wręcz przeciwnie, było znacznie lepsze od ostentacyjnego niezainteresowania, posyłającego cię w kierunku emocjonalnej doliny. Inaczej zapewne twierdzili nie znający uczucia opuszczenia, a wyłącznie poszukujący powodów do autodestrukcji. Gdyby miała wgląd w myśli Audrey wypowiedziałaby coś sprowadzającego na ziemię, bowiem reakcja wspomnianej koleżanki świadczyła o tym, że nie przejmowano się losem Lei. Nie bez powodu. Dzierżyła ona wachlarz negatywnych cech oraz myśli uciekające w stronę pesymistycznych scenariuszy. Nie raczyła ludzi ogładą towarzyską, a już na pewno nie była duszą grupowych spotkań. Wymyślała za to świetnie wymówki, aby nie stawić się w umówionym miejscu.
- Obawiam się, że wiele osób nie umie przyjąć pomocy. Byłam taka… właściwie to ciągle jestem – w przeciwieństwie do byłego Audrey nie szukała ukojenia w wieloprocentowych trunkach, ponieważ wiedziała, że ich działanie jest chwilowe. Co więcej brzydziła się zapachu alkoholowego ciała oraz utraty panowania nad sobą, zwłaszcza na cudzych oczach. Różnicę wieku pomiędzy nimi pozostawiła bez komentarza. O miłości wiedziała praktycznie nic, nie mogąc stworzyć stabilnego związku.
- Przypadkiem? Naprawdę w to wierzysz? – rozwarła ciemne ślepia w zaskoczeniu zanim zadała sceptycznie pytanie. Wypowiedź przez moment ociekała kpiną i przypominała prychnięcie. Z całą pewnością, Lea nie uważała zachowania mężczyzny za normalne oraz nie potrafiła znaleźć dla niego uzasadnienia – nie powinien mieć w posiadaniu broni ani celować do nikogo. Opowieść przypominała scenariusz filmowy, a mimo uwierzyła we wszystko. Nie współczuła; poczuła tylko nieprzyjemną gorycz w środku. Pokręciła delikatnie głową na znak przeczenia, jakoby dużo przeszła w życiu. Chciała tego bardzo, aby móc uzasadnić wahania nastroju oraz ciągły smutek. Czasami z premedytacją odbierała sobie szanse na poczucie czegoś pozytywnego, ponieważ nie otrzymała powodów ku rozpaczy.
- Nie, raczej nie… dużo przejść może matka, która straciła dziecko albo straumatyzowany po wojnie żołnierz, nie potrafiący dłużej funkcjonować w normalnej rzeczywistości – westchnęła ciężko, podając najbliższe sercu przykłady – Mój brat zmarł niedawno. Tylko, że ja zawsze tak mówiłam… to chyba samotność zrobiła ze mnie cynika – nie umiała powiedzieć, dlaczego zwierza się nieznajomej z emocjonalnych rozterek, zwyczajnie kontynuowała, przekonana o tym, że Audrey zrozumie koncept samotności – tego nieznośnego uczucia, którego doświadcza się w pokoju pełnym ludzi, a które przypomina, że niezależnie od okoliczności nie znajdzie się szczęścia.

Audrey Bree Clark
sumienny żółwik
done with mirrors
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej piersi na stwierdzenie kobiety, głównie dlatego, że Audrey powoli zaczynała dorastać do zrozumienia, że miała rację. Nie dało się pomóc komuś, kto nie chciał tej pomocy i choć ta świadomość rozdzierała serce Audrey, gdzieś w środku dziewczyna czuła, że nie da się na to wpłynąć. Panienka Clark bowiem niezwykle często przekładała potrzeby innych ponad swoje własne, zwłaszcza jeśli ta osoba była bliska jej sercu. Przekonana, że to działania mają największą moc, a o to co się kocha należy walczyć za wszelką cenę oraz do ostatniej kropelki krwi wyrzucała sobie okrutnie, że nie była w stanie pomóc temu, którego kochała najmocniej i za którego przecież już raz gotowa była oddać swoje życie.
- Mogę spytać, dlaczego nie umiesz przyjąć pomocy? - Spytała więc nieśmiało, przechodząc przez katusze podobnych rozważań od długich tygodni. Próbowała zrozumieć czemu ukochany wybrał butelkę od niej, mimo iż zawsze oferowała mu wsparcie oraz zrozumienie, jakie mógł odnaleźć w jej ramionach. - O czym myślisz, gdy ktoś oferuje ci pomoc? - Kolejne pytanie uleciało z jej ust, a Audrey na chwilę pogrążyła się w zastanowieniu czy przypadkiem sama nie była podobnym przypadkiem… Do tej pory jednak nie znalazła się w swoim życiu w sytuacji w której potrzebowałaby pomocy, zaś teraz… Tonęła w rozpaczy oraz morzu innych, negatywnych uczuć jakieś nie potrafiąc odnaleźć się z sercem rozbitym na miliony kawałeczków.
- Tak, bo to nie we mnie celował, ale nie umiałam nie wejść między nich. - Przyznała, a brązowe oczy zaszkliły się odrobinę. Była gotować oddać swoje życie za ukochanego i gdzieś w środku miała wrażenie, że może lepiej by było gdyby kula z dubeltówki ojca jednak dosięgnęła jej ciała.
- Przykro mi. - Wyraz kondolencji sam uciekł z jej ust na wyznanie dotyczące śmierci brata jej towarzyszki. Sama miała całkiem spore doświadczenie w pogrzebach bliskich osób, których życie odbierało przedwcześnie, w swoim życiu chowając w ziemi dwie przyjaciółki jeszcze zanim skończyła siedemnaście lat. - Śmierć kogoś bliskiego potrafi być równie traumatyczna co wymienione przez ciebie przeżycia, nie powinnaś tego umniejszać. - Zauważyła, bo każdy miał prawo do emocji oraz przeżywania żałoby, nawet jeśli strata wydawała się być czymś trywialnym oraz nie godnym uwagi. Rozumiała, aż nazbyt dobrze, to obezwładniające poczucie samotności jakie potrafiło pojawić się po stracie, samej czując się teraz niezwykle samotną. Większość wmawiała jej, że starszy od niej alkoholik nie jest kimś, z kim rozstanie winno się opłakiwać lecz ona doskonale wiedziała, że były partner był kimś znacznie więcej od tych naklejek, jakie do niego przylgnęły. - Jaki był twój brat? Czym się zajmował? - Spytała więc z zaciekawieniem przekręcając głowę na bok, w odrobinę gołębim geście.

Lea Ryneveld
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
ODPOWIEDZ
cron