Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
W tym całym kryzysie swojej niedługiej egzystencji jaki przechodziła w ostatnich dniach Sanktuarium Koali, jej Sanktuarium, było niczym brzytwa, której mógł złamać się tonący. Owszem, raniła palce obowiązkami oraz odpowiedzialnością, jaka spoczywała na jej ramionach ale jednocześnie pomagało utrzymać się nad taflą żalu oraz rozpaczy, jakie zakwitły w jej środku wbijając w resztki połamanego serca kolejne, cierniowe kolce. A te były najgorsze, gdy przy każdym ruchu wbijały się mocniej utrudniając jakąkolwiek ucieczkę.
Na nią z resztą, Audrey Bree Clark nie miała większych nadziei - uparcie trzymała się więc tej jedynej stałej cząstki w życiowym bałaganie. Cząstki, której rozpaczliwe potrzebowała właśnie teraz, gdy rozpacz utrudniała nie dość że funkcjonowanie, to nawet normalny oddech regularnie zakłócany atakami paniki. Audrey wiedziała, że jej zwierzęta nie odwrócą się od niej; nie będą oceniać gdy po raz kolejny z brązowych oczu popłyną gorzkie łzy, a złapanie choćby najmniejszego oddechu okaże się być trudnością niezwykłą. Uparcie wmawiała więc sobie, że musi dać radę; znaleźć sposób na pokonanie paniki, rozpaczy oraz bólu dla tych niewielkich stworzonek, których żywot nie obchodził zbyt wielu ludzi. Ją zawsze te stworzonka obchodziły i uparcie niosła pomoc, niezależnie czy chodziło o krowę, psa, krokodyla czy jadowitego tajpana w każdym ze zwierząt widząc piękno, na które wiele osób potrafiło pozostać ślepymi.
Jednocześnie Sanktuarium stało się jej domem. Tymczasowym, bo wiedziała, że nie może spędzić na niewygodnej kanapie reszty swojego życia (choć nie miałaby nic przeciwko odnajdując ukojenie w bliskim towarzystwie swoich czteronożnych przyjaciół), nadawała się jednak na tę chwilę, w której Audrey zwyczajnie nie wiedziała, co zrobić dalej. Ubrana w wyciągnięty dres siedziała właśnie przy niewielkim biurku, z niewielką butelką w dłoni karmiąc malutkiego nietoperza gdy czyjś głos, wyrwał ją z zamyślenia. I aż podskoczyła w miejscu, przerażone spojrzenie kierując do miejsca z którego dochodził głos.
- Dawsey! Przestraszyłeś mnie! - Pisnęła z wyrzutem widząc twarz dawno niewidzianego wspólnika i przyjaciela, czując się… dziwnie. Bo nie chciała, aby ktokolwiek patrzył na nią tego wieczoru - gdy siedziała w dresie, domowych kapciach, niezdrowo chuda oraz wyraźnie zmęczona na buzi; gdy pod ścianą stała zaścielona kanapa wskazująca na to, że panienka Clark oraz jej owczarek (który teraz ledwie uniósł leniwie głowę aby zobaczyć co się dzieje) zadomowili się tu na odrobinę dłużej, niż powinni. - Co tu robisz? Jest środek nocy… - Spytała, choć doskonale wiedziała, że i jej tutaj nie powinno być - ten fakt miała zamiar jednak zręcznie ignorować, powracając smutnym spojrzeniem brązowych oczu do malucha znajdującego się w jej dłoniach.

dawsey carleton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
019.
in the dark
of the night
{outfit}
Pod nieobecność Audrey to Dawsey nad wszystkim czuwał. Nic dziwnego, w końcu stał się pełnoprawnym właścicielem. Nie sądził, że tak szybko spadnie wszystko wyłącznie na jego barki, ale lubił tę odpowiedzialność. Dobrze było mieć coś własnego, czemu mógł się całkowicie poświęcić. Właściwie mógł stwierdzić, że układało się całkiem nieźle. Louise wróciła do domu, a on wcielał się w rolę partnera znacznie lepiej niż sądził, że będzie. W końcu dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki, a Dawsey do niej wszedł i choć wydawało mu się, że utonie, to paradoksalnie Lou podała mu pomocną dłoń. Wydostała go z jakiejś dziwnej otchłani, w której zakopał się po odejściu Wandy. Był pewien, że nie poczuje tego wewnętrznego spokoju już nigdy, ale po raz pierwszy od miesięcy czuł się odprężony, wypoczęty i wbrew pozorom – wolny. Chętnie wychodził do pracy, ale równie chętnie z niej wracał. Czasami bywał w Sanktuarium o zupełnie nienormalnych porach, bo cierpieli na niedobór pracowników. Brakowało nie tylko opiekunów zwierząt, ale również kogoś, kto czuwałby nad tym miejscem nocą. Dlatego Dawsey wpadał tam o niezapowiedzianych godzinach. Między innymi dzisiaj. Przechadzał się uliczkami, by sprawdzić czy wszystko jest w porządku.
Zdziwił się, kiedy zobaczył nikłe światełko w budynku. Był takim tchórzem, że niewiele brakowało, by schował się gdziekolwiek i zadzwonił na policję. I kiedy już wybierał numer, klepnął się w czoło, bo przecież to miejsce należało do Audrey i do niego, i jego zadaniem było chronienie Sanktuarium własną piersią.
Świecąc latarką, wszedł do środka i cicho zamknął za sobą drzwi. Widząc Audrey siedzącą za biurkiem, syknął cicho. Śmiertelnie go wystraszyła. Nie spodziewał się jej tutaj, chyba bardziej oczekiwał włamywacza niż Clark.
- Zwariowałaś? Co ty tutaj robisz? – zapytał, wzrokiem omiatając pomieszczenie, zupełnie ignorując jej pytania. Tak, dało się zauważyć na pierwszy rzut oka, że Audrey się tutaj zadomowiła. – Mieszkasz tutaj? – dodał, podchodząc do niej. Pogłaskał psa po głowie i usiadł na kawałku kanapy. – Co się dzieje? – zapytał prosto z mostu, a jego spojrzenie mówiło wiele – przede wszystkim, że nie chce żadnych wymówek i kłamstw. Przecież byli przyjaciółmi, wiedzieli sobie naprawdę dużo i Dawsey mógł jej pomóc. Zawsze.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Głupio się czuła z faktem, że pozostawiła Dawsey’a samego na kilka tygodni - potrzebowała jednak uciec od tego miasteczka, od wszechobecnych wspomnień związanych z byłym partnerem podsycających ból w tych wszystkich kawałeczkach, na jakie rozdarło się jej serce. I chyba tylko przez to Sanktuarium postanowiła wrócić do Lorne Bay, teraz niezwykle tego żałując - bo funkcjonowanie w tym otoczeniu na każdym kroku przypominającym jej o utraconej miłości było piekielnie trudne, a jej kiepska sytuacja mieszkaniowa wcale tego nie ułatwiała. I choć nie raz chciała wyjaśnić czemu jej nie ma zwyczajnie nie potrafiła, za każdym razem czując nieprzyjemną gulę rosnącą gdzieś w jej gardle, szybko więc wkleiła kłamstwo o pomocy dla dziadka.
I teraz o kłamstwie wydawał ją własny organizm - zmęczony oraz niezdrowo chudy - czego nie potrafiła ukryć pred wzrokiem przyjaciela, mimo iż bardzo tego chciała. Czemu? Gdyż rana nadal krwawiła, a rozpacz w jakiej Audrey utonęła nie była czymś w czym chciałaby być oglądana, nawet przez najbliższych przyjaciół.
- Karmię nietoperza. - Odpowiedziała więc obojętnie wzruszając ramieniem i przenosząc spojrzenie na malutkie zawiniątko w jej dłoniach jakie poiła buteleczką. Praca, zwłaszcza z takimi szkrabami, zawsze pomagała odsunąć te negatywne myśli na bok, gdyż zajmowała nie tylko dłonie ale i zmęczony umysł. Kolejne pytania zamierzała zignorować, biorąc pod uwagę fakt, że ten nie odpowiedział na jej pytania… Jednocześnie również zwyczajnie nie wiedząc, co powinna mu powiedzieć ani jak wypowiedzieć to wszystko bez łez napływających do brązowych oczu. Siedziała więc, udając że nie słyszy, dopóki jego spojrzenie nie zaczęło jej świdrować. I wiedziała, że nie uda jej się wymigać od odpowiedzi, ciężkie westchnienie wyrwało się więc z jej piersi, a nieprzyjemne uczucie gorąca na chwilę odebrało dech.
- Rozstaliśmy się. - Przyznała więc, choć te słowa ciężko przechodziły jej przez gardło szkląc brązowe oczy. Nie podobało jej się to ani trochę, nic jednak nie mogła poradzić; nie umiała zmienić wyboru jakiego dokonał. - Dlatego byłam trochę w Sydney. Gdyby nie zwierzaki, pewnie bym tam została, ale nie mogłam ich tak zostawić… - Nie mogła, bo do części zdążyła się przywiązać, a poczucie obowiązku nie pozwalało porzucić pacjentów. - Nie miałam gdzie się podziać, w hotelach nie pozwalają na psy. - Dodała posyłając mu przepraszające spojrzenie bo przecież powinna była uprzedzić, nadal jedna nie potrafiła rozmawiać o tym co się stało. Zwłaszcza teraz, gdy za rogiem czaił się atak paniki. - A ty? Też okupujesz którąś kanapę? - Spytała, ostrożnie odkładając nietoperza do klatki, by ująć w ręce jego brata, również wymagającego karmienia. I chociaż te małe, czarne oczka zdawały się cieszyć na jej widok.

dawsey carleton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Ostatnimi czasy to Dawsey był tym, który zajmował się bardziej swoimi sprawami, aniżeli Sanktuarium. Dlatego właśnie chciał wynagrodzić to Audrey, oddając jej większą część udziałów. To ona ostatnio wkładała więcej serca w to miejsce, a on zajmował się kobietami, które były w ciąży i nagle przestawały w niej być, żonami, które miały wypadek, a później zawracały mu głowę w zupełnie inny sposób. Dlatego czuł, że teraz może trochę odpokutować swoje winy, przejmując większość obowiązków, a właściwie wszystkie – o pomoc prosząc zaprzyjaźnioną weterynarz. Nie wiedział, co się stało, bo Audrey podarowała mu mało wiarygodną wymówkę (po prostu odnosił wrażenie, że to nieprawda), ale czuł, że nie powinien zawracać jej teraz głowy. Po prostu na nią czekał. Tęsknił i czekał. A teraz uważnie jej się przyglądał i nie wierzył w to, na co patrzył. Audrey wyglądała jak cień człowieka. Zignorował jej słowa o karmieniu nietoperza, bo cóż, była cała masa ważnych spraw, o których powinna mu powiedzieć, a był na tyle spostrzegawczy, by widzieć, że karmi nietoperza. Nie musiała mu o tym wspominać.
Pokiwał głową, zupełnie nie wiedząc jak na tę nowinę zareagować, ponieważ… kiedyś cholernie tego chciał. Tak bardzo chciał, żeby Audrey spojrzała na niego inaczej, nie na Jeba. Nigdy jednak nie powiedział jej tego, nie wykonał żadnego ruchu, by mogła pomyśleć, że mu na niej zależy w jakiś szczególny, wyjątkowy sposób. Nie zachowywał się jak zazdrosny dupek, choć czuł cholerną zazdrość na myśl, że to Ashworth budzi się rano i może bez ogródek oglądać jej piękny uśmiech. Ale teraz nie poczuł, że ucieka przed nim jakaś szansa, skoro pojawiła się Louise. Teraz czuł się szczęśliwy, że Cumberbatch ponownie dała mu możliwość bycia przy niej. Dlatego poczuł wyłącznie żal, było mu potwornie szkoda Audrey. Zrobił kilka kroków, by ją przytulić. – Nie miałaś gdzie się podziać? Jasne, że miałaś. Jest takie jedno miejsce, bardzo blisko stąd – mój dom, pamiętasz? – zapytał, pukając ją lekko w czoło palcem wskazującym. – Ale nieważne. Opowiedz, co się stało, a potem ja ci opowiem, co się tutaj działo jak cię nie było i generalnie mamy do omówienia kilka spraw – powiedział otwarcie, ale jednocześnie nie chcąc jej pośpieszać. Musieli omówić kwestie kadrowe, bo tak nie mogło być. Dawsey nie mógł się martwić, że Sanktuarium jest niestrzeżone i przychodzić tutaj w nocy. Tak samo Audrey nie mogła pomagać zwierzętom przed dwadzieścia cztery godziny na dobę. Musiała czasami odpoczywać, dlatego był jej potrzebny przynajmniej pomocnik. Musiała zastanowić się nad swoim zdrowiem, jakiś czas temu została postrzelona, a teraz ewidentnie porzucona. Bo tak nie zachowywała się osoba, która chce rozstania. Nie odpowiedział na pytanie czy okupuje jakąś kanapę, bo od jakiegoś czasu nie okupował nawet własnej. Do sypialni wstawił duże, porządne łóżko małżeńskie, by dzielić je ze swoją (byłą) żoną, ale o tym nie zamierzał wspominać, kiedy Audrey była wyraźnie przytłoczona.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Ciężko było konkurować z Jebbediahem o uwagę Audrey. W zasadzie sama zainteresowana tematem stwierdziłaby, że ów konkurencja była rzeczą zwyczajnie nie możliwą, bo posiadała klapki na oczach za sprawą których wszyscy mężczyźni w jej spojrzeniu nijak mieli się do pana Ashworth który bezczelnie uwiódł ją plackiem wiśniowym, spojrzeniem niebieskich oczu oraz osobowością, którą panienka Clark niezwykle uwielbiała. Była przekonana, że Jebbediah był miłością jej życia i nawet teraz, gdy skrzywdził ją pokazując jej drzwi, jej serce niczym uparty osioł nie chciało się go wyrzec, nadal uważając go za swojego właściciela.
A Audrey cierpiała bólem rozstania, rozbita na miliony kawałeczków i zwyczajnie nie potrafiąc się pozbierać. Nie, gdy jego nie było obok, a tęsknota przepełniała jej złamane serce. Egzystowała więc, uczepiając się pracy niczym tonący brzytwy z nadzieją, że organizm w końcu odmówi współpracy bądź jej serce pęknie z rozpaczy uwalniając ją od cierpienia tej dziwnej rzeczywistości.
Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej piersi gry otoczyły ją ramiona przyjaciela, a kilka łez zakręciło się w brązowym spojrzeniu, w którym teraz nie było choćby wspomnienia dawnej radości. Delikatnie poklepała przedramię przyjaciela walcząc sama ze sobą, aby przypadkiem się tu nie rozkleić.
- Dzięki, ale nie chcę robić problemów. Mówiłeś, że mieszka z tobą Louise, a ja źle czułabym się zwalając się wam na głowy… Zwłaszcza teraz. - Odpowiedziała, bo zwyczajnie nie wyobrażała sobie aby mieszkać z Dawsey’em i jego byłą żoną. Teraz, gdy jej noce naznaczone były bezsennością, a zjedzenie choćby kilku kęsów okrutnym wyzwaniem.
- Nie wiem. - Odpowiedziała na pytanie, dotyczące przebiegu ostatnich wydarzeń. - Zmarła jego mama, a on wpadł w jakiś dziwny marazm i cug alkoholowy. Prosiłam, tłumaczyłam… ale nie chciał ze mną rozmawiać, odtrącał mnie za każdym razem kiedy próbowałam mu pomóc. - Głos dziewczyny począł się łamać, a Audrey uniosła drobną dłoń aby otrzeć oczy. - Wzięłam na siebie jego obowiązki, myślałam, że się pozbiera ale on tylko pił. Nie mogłam na to patrzeć więc postawiłam mu ultimatum i jak się domyślasz nie wybrał mnie. - Przyznała, uciekając spojrzeniem na małe nietoperzątko jakie karmiła w swoich dłoniach. Bolało, cholernie bolało to, jakiego dokonał wyboru i Clark nie wiedziała czy w ogóle kiedykolwiek uda jej się odsunąć od siebie ten ból i wrócić do normalnego funkcjonowania.
Bo z całego życia pozostała jej jedynie praca - oddawała się więc w ramiona pracoholizmu, nic więc też dziwnego, że gdy ponownie otarła oczy w końcu przeniosła spojrzenie na przyjaciela. - No to co się tutaj działo? I jakie sprawy mamy do omówienia? - Spytała, niezwykle tym tematem zainteresowana - bo praca pomagała choćby odrobinę odsunąć od siebie rozpacz rozstania.

dawsey carleton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Idealizowała go tak jak niegdyś robił to Dawsey wobec jej osoby. Nie mógł przestać się na nią gapić jak natrętny uczniak, chłonął każde jej słowo i wydawało mu się, że to się nigdy nie zmieni. Zmieniło się, ale nie dlatego, że Dawsey nie był stały w uczuciach, skakał z kwiatka na kwiatek czy coś podobnego. On po prostu wiedział, że sprawa jest z góry przegrana. Nie był też idiotą, który używałby różnych sztuczek, żeby zjednać sobie Clark wbrew jej uczuciom czy zachowywać się jak kretyn wobec innego faceta. Nie potrafił tak po prostu wchodzić w czyjś związek, który przecież był szczęśliwy, prawda? Audrey była z Jebem szczęśliwa, a Carleton nie miał prawa pakować się w ich szczęście z butami. To absolutnie nie było w jego stylu. Pewnie jeszcze długo rozmyślałby o Audrey w sferach czysto romantycznych gdyby nie pojawienie się Louise. Uratowała go od tego. Nie od razu, bo przecież na początku niemiłosiernie go wkurzała, ale pewnego dnia sprawiła, że to o niej nie potrafił przestać myśleć. To przyniosło mu ogromną ulgę, bo w końcu mógł przyznać przed samym sobą, że życie nie było aż tak złe, jak ostatnio mu się wydawało. A teraz trzymał Audrey i pozwalał jej na wylanie swoich łez. Nawet jeśli nie chciała tego zrobić – był gotów je przyjąć, bo właśnie taka była jego rola w tym wszystkim. Oprócz tego, że byli wspólnikami, byli przede wszystkim sobie bliscy, a Dawsey chciał, by Audrey odczuła to na własnej skórze. – Zajmujemy z Louise bardzo mało miejsca, zmieścilibyśmy się – odpowiedział. Ale rozumiał ją, bo w takiej sytuacji też nie chciałby zwalać się na głowę jej i Jebowi. Wolałaby spać w samochodzie albo gdziekolwiek indziej. Ale mimo wszystko, chciał, żeby wiedziała, że u niego zawsze znajdzie się dla niej miejsce. – Dupek – skomentował. – Przepraszam, ale zachował się nie w porządku. Myślisz, że uda wam się to naprawić czy to ostateczne? To znaczy… myślisz, że zdołasz mu przebaczyć? – zapytał, bo chyba to było najważniejsze. Bez względu na to, czego chciał Jeb, to on zachował się nie w porządku i to Audrey musiała zdecydować czy jest gotowa przyjąć jego przeprosiny. Bo szczerze powiedziawszy, Dawsey nie widział innej opcji. Gdyby Jeb nie zrobił absolutnie niczego, by zawalczyć o swoją kobietę, to był większym idiotą niż Carletonowi się zdawało. Westchnął cicho, bo chyba rozmawianie o pracy nie było teraz na miejscu, ale nie mieli innego wyjścia. – Brakuje nam personelu. Wpadam tutaj wieczorami albo nocą, żeby sprawdzić czy wszystko jest w porządku, w dodatku przydałby się chociaż pomocnik weterynarza, żeby doglądać zwierzęta, kiedy ty jesteś niedysponowana, a przecież masz prawo być – oznajmił. Nie chciał jej teraz wpędzać w większe poczucie winy, ale musieli się nad tym poważnie zastanowić. – Musimy dodać ogłoszenia i może zacznę się dokształcać w tym kierunku – powiedział, zdradzając minimalnie swoje plany, które już zaczął wcielać w życie. Może nie był mistrzem prowadzenia biznesu, ale miał zamiar być mistrzem sfer kadrowo-płacowo-księgowych.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Wiedziała, że Dawsey chętnie przyjmie jej łzy, jeśli tylko dziewczyna na to sobie pozwoli, coś jednak w jej środku wzbraniało się przed rozklejeniem się przy nim do końca - bo przecież nie byli tylko przyjaciółmi ale i wspólnikami w pracy, a to w jej pojęciu komplikowało podobne pokazy tego, jak też źle przyszło jej znieść utratę ukochanego. Nie mogła pokazać, jak bardzo źle z nią jest bowiem była pewna, że wtedy Carleton nalegałby na jej urlop bądź przedłużone wakacje a tego, z pewnością, nie potrzebowała w tym momencie. Potrzebowała pracy, zajęcia oraz okrutnej ilości nadgodzin które planowała po to, aby zająć czymś nie tylko ręce ale i umysł, a przebywanie ze swoimi podopiecznymi zawsze jej w tym pomagało. Trzymała się więc jak tylko umiała, choć jego słowa, a konkretniej jedno sprawiło, że Audrey odsunęła się odrobinę rzucając mu gniewne spojrzenie zaszklonych oczu.
- Wiesz, ja nigdy nie zwyzywałam ani Louise ani Wandy mimo iż również im się należało. I to nie raz. Nie mów więc tak więcej, bo zamknę cię w jednej klatce z Małym Charliem, jasne? - Zauważyła, grożąc mu palcem niczym niesfornemu psiakowi, będąc zupełnie w tym momencie poważną. Nadal jednak nie potrafiła znieść jakichkolwiek obleg w stronę byłego partnera, po części obwiniając się za przebieg wydarzeń. W końcu jeśli byłaby bardziej zaradna bądź bardziej doświadczona może udałoby się jej pomóc Jebbediahowi, w tamtym momencie życia jeszcze nie znając jego pełnej motywacji. - To nie tak, że wszystko jest czarne albo białe, to… skomplikowane. Dużo się wydarzyło, a ja nie miałam z nim kontaktu odkąd… Nie wiem, jak to się potoczy. - Stwierdziła, wzruszając wątłym ramieniem bo przecież to nie była zwykła kłótnia i kaprysy dwóch osób które nagle zaczęły się ze sobą nie zgadzać. W grę wchodziła żałoba, bezradność, uzależnienie oraz miłość, jaką panienka Clark darzyła byłego partnera. I nie sądziła, aby była w stanie (bądź chciała) wyjaśniać tę całą sytuację komuś w czasie gdy sama mogła nie znać pełni historii.
Z ulgą więc przyjęła zmianę tematu na te, powiązane z pracą zawodową, o wiele prostsze do przegadania niżli zawiłości jej życia uczuciowego. Słuchała uważnie jego słów, po czym ostrożnie wypuściła powietrze ze swoich płuc. Podejrzewała, ze prędzej czy później pojawią się pierwsze problemy, a te z zasady chodziły całymi grupami, nie dziwiła się więc, że pojawiły się one właśnie teraz, gdy panienka Clark nie była w najlepszym stanie.
- Okej. - Zaczęła kiwając głową, z wyraźnym zamyśleniem wypisanym na delikatnej twarzyczce próbując znaleźć odpowiednie rozwiązania problemów, jakie się pojawiły. - Dobrze byłoby zamontować dodatkowy monitoring, to raz. Dwa, podzielimy się nocnymi dyżurami, ja i tak nie mam teraz nic lepszego do roboty, a narobiło mi się trochę zaległości… - Którymi mogła zająć się w ciągu dnia, usilnie jednak szukała jakichkolwiek wymówek do dłuższego przesiadywania w sanktuarium. - Skontaktuję się z urzędem pracy, żeby wystawili odpowiednie ogłoszenia u siebie… O jakim dokształceniu myślisz? Czym dokładnie chcesz się zająć? - Dopytała bo działanie zawsze wychodziło jej o wiele lepiej, niż rozważania.

dawsey carleton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Nie zmienił swojego stosunku do Audrey mimo dodatkowego papierka w ich znajomości. Nadal była dla niego ważna, a może nawet ważniejsza, bo teraz podwójnie czuł, że nie może jej zawieść. Nie wiedział jak dalej potoczy się to wszystko, skoro teraz łatwiej było im wyrzucać sobie różne rzeczy, czego nie robili wcześniej, ale Dawsey naprawdę liczył na to, że nic się nie popsuje. Nie zamierzał nalegać na urlop w jakimkolwiek stanie by nie była. Jeśli chciała tutaj mieszkać, bo to miało jej przynieść jakiś sposób na odreagowanie, to w porządku. Ale na pewno musiała jeść i odpoczywać, bo to nie mogło się dobrze skończyć dla jej organizmu. Sama Audrey też się zmieniła, a przynajmniej takie odnosił wrażenie. Brakowało w niej tej radości, a zauważył więcej… sceptyzmu? Nie potrafił tego nazwać. Ale wiedział jedno. Jeb odebrał jej wszystko, co Dawsey uważał w niej najpiękniejsze. Może nie powinien go oceniać, bo sam wielokrotnie nie zachowywał się jak dobry partner, ale teraz starał się postawić w skórze Audrey, a nie użalać nad swoją głupotą.
- Nie, nie należało im się. A nawet jeśli, to twoja sprawa jakie masz o nich zdanie, skoro postanawiasz sobie wyrobić je na podstawie moich osądów. Ja sobie je wyrabiam na podstawie twojego stanu i cóż, Jeb nadal jest pieprzonym dupkiem – nie zamierzał być miły. Właściwie miał już dość obchodzenia się ze wszystkimi jak z jajkiem. Między innymi z Audrey również. Musiała wziąć się w garść, a jeśli tego nie chciała, to on już nie miał nic do tego. Nie, żeby kiedykolwiek ją ostrzegał. Nie robił tego, bo Jeba nie znał, nie czuł potrzeby, żeby go poznać i zwyczajnie tego nie chciał, ale nie zamierzał go również oceniać przez pryzmat swojej idiotycznej zazdrości. Teraz sytuacja wyglądała inaczej. Wyglądała dokładnie tak jak wyglądała Audrey – źle. A skoro Jeb był tego przyczyną, to był również dupkiem. Dlatego więcej nie odezwał się na ten temat, jeśli jakiekolwiek jego słowa miały urażać Audrey, bo niestety, Dawsey nie miał na ten temat tylko wygodnych dla niej opinii. Siebie nazwałby teraz dokładnie tak samo. Sam również był dupkiem, kiedy wypiął się na Louise po śmierci ich córki. Teraz rozumiał, że czuła się opuszczona i mógł śmiało stwierdzić, że był sukinsynem. Ale przede wszystkim mógł obiecać, że już więcej nie popełni tego samego błędu. Może właśnie od tego wypadałoby zacząć? – Jasne, rozejrzę się za monitoringiem. Co nie zmienia faktu, że dobrze by było, żeby był tu ktoś, kto zareaguje od razu w razie wypadku – odpowiedział. Monitoring na pewno mógł odstraszyć potencjalnych złodziei czy kogokolwiek kto się nudził, ale nie robił całej roboty. – Tak, rzeczywiście możemy się podzielić. Ja i tak wpadałem tu ostatnio nocą – powiedział. Jeszcze nie czuł, że jest to dla niego uciążliwe, ale pewnego dnia mogło się takie stać. – Chcę iść na kurs kadrowo-płacowo-księgowy – wyznał. – Myślę, że dzięki temu zaoszczędzimy sporo kasy – którą mogli przeznaczyć na masę innych rzeczy, choćby koszty stałe, które musieli ponosić w każdym miesiącu bez wyjątku, bez względu na to jak sanktuarium prosperowało.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Jak nie chciał zawodzić Audrey, tak z każdym, kolejnym słowem rósł zawód w dziewczynie względem swojego przyjaciela oraz wspólnika. Znali się przecież, może nie najlepiej na świecie lecz Dawsey spędził z nią na tyle czasu aby wiedzieć, jak zareaguje na podobne słowa. Audrey bowiem nigdy nie była osobą która łatwo wpadała w emocje nienawiści, nawet jeśli ktoś strzaskał jej serce. I właśnie teraz, nawet jeśli cierpiała okrutnie z powodu odrzucenia, zwyczajnie nie potrafiła rzucać w kierunku Jebbediaha wyzwisk, żywiąc do niego nadal zbyt wielkie uczucia. I nie potrafiła znieść podobnych słów ze strony kogoś, kto uważał się za jej przyjaciela - potrzebowała wsparcia, zapewnienia, że nie została w swoim życiu samiutka niczym palec choć jej rodzina odwróciła się od niej z powodu jej wyborów. Zamiast tego czuła się jeszcze bardziej osamotniona, zupełnie jakby czymś złym był fakt, że nie chciała słyszeć podobnych słów.
I coś chyba w niej pękło, gdyż drobna dłoń panienki Clark spotkała się z twarzą Dawsey’a, zupełnie jakby miało to sprawić, że zacznie w końcu ją traktować jako przyjaciel a nie sędzia.
- Przestań! - Podniosła głos, a Szczęściarz wybudzony przez jej głos przeniósł w ich stronę uważne spojrzenie. - Kiedy stałeś się takim skurwielem, Dawsey? Znasz mnie, wiesz ile to dla mnie znaczyło a teraz, kiedy potrzebuję wsparcia przyjaciela zachowujesz się jak ostatni dupek! Nigdy więcej nie chcę słyszeć od ciebie podobnych słów bo za każdym razem kiedy będziesz je wypowiadał będziesz przede wszystkim ranić mnie, a ja naprawdę ledwo się trzymam! - W złości wyrzucała z siebie kolejne słowa, w tym jednym konkretnym momencie żałując, że weszła w jakiekolwiek biznesowe układy z kimś, kto miał być jej przyjacielem… Ale w tym momencie nim nie był, bo nawet jeśli chciał dobrze jedynie pogarszał kruchy stan w jakim się znajdowała.
I sprawiał, że zwyczajnie zaczynała czuć się zmęczona jego towarzystwem.
- Możemy wynająć firmę ochroniarską dopóki nie znajdziemy odpowiedniej, zaufanej osoby. - Zaproponowała uznając to za całkiem niezłe rozwiązanie, zwłaszcza, że bezpieczeństwo miejsca pracy było jedną z istotniejszych kwestii na jakiej powinni się skupić, nie tylko w kwestii zwierząt ale i pracowników. - Dobrze, ja mogę wziąć na siebie kolejny tydzień i tak mam masę roboty. - Przyznała, bo skoro to on trzymał ostatnią wartę, teraz mogła nastać jej kolej… I chyba nieświadomie chciała zniwelować szanse, że spotkają się w ciągu kilku kolejnych dni, nadal czując urazę spowodowaną jego zachowaniem. - Super, jeśli przejmiesz kadry i księgowości, ja na spokojnie zajmę się zwierzakami i pomyślę co by tu zrobić, aby zwiększyć przychody, mam kilka pomysłów a teraz… Wybacz, ale muszę sprawdzić co z tajpanami. - Po tych słowach zwyczajnie wstała, aby przejść do miejsca w którym znajdowały się terraria. Obowiązki wzywały, a ona potrzebowała chwili oddechu nim będzie w stanie dalej snuć kolejne plany dotyczące wspólnego biznesu.

| zt.
dawsey carleton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
ODPOWIEDZ