Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Wzruszyła wątłymi ramionami, w zasadzie nie będąc pewną czy próbowała zniechęcić Eve do pomocy. Z jednej strony bowiem panienka Clark miała ochotę pogrążyć się w swoim cierpieniu, zanurzyć się w jego wodach na tyle głęboko, że płuca w końcu nie byłyby w stanie nabrać powietrza a ona odpłynęłaby z tego świata… Z drugiej jednak strony chyba zwyczajnie nie była przekonana czy jakakolwiek pomoc pomoże jej się poskładać do kupy i sprawić, że smutna egzystencja w jaką zamieniło się jej życie będzie choć odrobinę znośniejsza. Skupiała się więc na pracy, to w tym zajęciu złudnie upatrując swoją terapię choć doskonale wiedziała, że zwierzęta nie pomogą jej znaleźć odpowiedniego rozwiązania, nawet jeśli Mały Charlie zdawał się okazywać zrozumienie w wysłuchiwaniu jej żali… A raczej nie mając innego wyjścia ani wpływu na to, że właścicielka do niego przychodziła.
- Nie wiem czy to dobry pomysł… - Wymamrotała więc uciekając brązowymi oczami gdzieś na bok, zupełnie nie przekonana do tego pomysłu. Z jednego, niezwykle prostego powodu - od czasu postrzału zwyczajnie nie lubiła być problemem, a jej kłopoty wydawały jej się zwyczajnie trywialne w zestawieniu z całym złem tego świata. Bo rozpacz po utraconej miłości wydawała jej się czymś wyjętym z filmów dla nastolatek, nic jednak nie potrafiła poradzić na to, że jej serce pękało na malutkie kawałeczki na choćby wspomnienie tych ostatnich dni oraz faktu, że zwyczajnie Jebbediaha już nie było obok niej.
- I co dalej, Eve? Okej, pójdę do terapeuty, opowiem mu o tym wszystkim… I co dalej? To nie cofnie czasu, nie zabierze ode mnie ani cierpienia ani miłości jaką nadal go darzę… I nie odda mi jego. Jaki jest w tym sens? - Podszyte poirytowaniem pytania uciekały z jej gardła, bo w tym momencie swojego życia w którym Audrey odwiedziała Paxtonównę zwyczajnie nie widziała w tym wszystkim sensu, walcząc z coraz to czarniejszymi myślami jakie zakradały się do jej umysłu… Zapewne potwierdzając teorie Eve, Audrey jednak w tym momencie była zwykłym, przestraszonym i okrutnie zranionym zwierzątkiem które miotało się i szarpało zwyczajnie nie wiedząc, co też powinna z sobą teraz począć. Bardzo chciała wierzyć, że zaproponowane przez Eve rozwiązanie byłoby w stanie jej pomóc, odebrać choćby odrobinę tego cierpienia jakie w niej istniało i odnaleźć się w świecie, pozbawionym ukochanego mężczyzny… Nie była jednak pewna czy w ogóle umiała jeszcze w coś wierzyć czując, jak ostatnie tygodnie przybijają ją do ziemi, a odkąd powróciła do Lorne Bay było tylko gorzej, gdyż każdy zakamarek miasta przepełniony był słodkimi wspomnieniami wspólnej codzienności która teraz rozdzierała duszę.
Ciężkie westchnienie opuściło jej pierś, gdy ostanie słowa uleciały z ust Eve, a zamyślenie na chwilę pojawiło się na delikatnej twarzy. Bo gdzieś w środku wiedziała, że nie poradzi sobie z tym wszystkim sama… Chyba jednak potrzebowała jeszcze odrobinę dojrzeć do podobnych decyzji.
- Przemyślę to, dobrze? - Zaproponowała więc, nie chcąc aby przyjaciółka się o nią martwiła. - Potrzebuję jeszcze trochę to przegryźć, zanim podejmę podobną decyzję. Terapia w niczym mi nie pomoże, jeśli nie będę na nią gotowa. - Przyznała więc czując, że zwyczajnie potrzebuje na spokojnie rozważyć wszystkie za i przeciw oraz podjąć decyzję czy w ogóle chce podjąć się podobnego wyzwania. A mim to uniosła szklankę do ust, aby upić kilka łyków gorącego napoju, przynoszącego ukojenie żołądkowi w którym od wczoraj nic się nie znalazło. - Jak w pracy? - Proste pytanie, mające odwrócić od niej uwagę. Bo czuła, że jeszcze kilka wspomnień i rozważań, a nie opuści tej farmy w jednym kawałku.

Eve Paxton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
- Taki, że nauczy cię jak z tym żyć - odpowiedziała w miarę spokojnie, chociaż pragnęła surowo podkreślić, że nic takiego nie powiedziała. Nie stwierdziła, że terapia cofnie czas lub odbierze ból. Nie odbierze. Nic nie sprawi, że będzie boleć mniej. Co najwyżej czas. Ten wraz z terapią mógł przynieść odrobinę ukojenia, ale niczego nie wymaże. To tak nie działało. Jedynie amnezja mogłaby wszystko wykreślić, ale na tę nie zasługiwali ci cierpiący. Oni mieli cierpieć do samego końca, co Eve doświadczała na każdym kroku, bo to że już nie chodziła na terapię nie oznaczało, że czuła się fantastycznie. Po prostu nauczyła się żyć ze wszystkim, co jej się przytrafiło. Funkcjonowała, pracowała i starała się patrzeć przed siebie, bo właśnie tym było dalsze życie – patrzeniem do przodu, nawet jeśli to oznaczało wieczną walkę z demonem szepcącym do ucha rzeczy, o których człowiek pragnął zapomnieć.
- Dobrze. – Niechętnie, ale kiwnęła głową. Mogła naciskać, ale w rzeczywistości do niczego nie zmusi panny Clark. Nie kiedy tak naprawdę nie widziały się od bardzo dawna a ich ostatnie spotkanie było wiążące i jednocześnie kończące relacje na dłużej. Dbanie o innych szło jej łatwiej, kiedy mogła w ich imieniu dać komuś w pysk.
Paxton wiedziała, że się do tego nie nadawała, ale przynajmniej się starała.
- Dziwi mnie, że dziadek cię do niej nie zmuszał – przyznała szczerze, bo w tej kwestii staruszek się nie popisał. Dał Audrey schronienie, ale nic więcej. Pozwolił, żeby dziewczyna się zaniedbała, nie jadła i nie zadbał o jej zdrowie psychiczne. Pieniądze jednak nie otwierały wszystkich drzwi ani tym bardziej umysłu.
- Kiepsko. Musiałam poszukać nowego weterynarza a wiesz, jak trudno o niego na tym wygwizdowiu. – Posłała Audrey delikatny uśmiech podkreślając, że wcale nie miała za złe. Pokłóciły się, więc oczywistym skutkiem była również utrata współpracowniczki, która dbała o czworonogi, a jakiej Eve potrzebowała non stop (przynajmniej, żeby ta była na telefon). Na szczęście poradziła sobie z tym problemem. – Neil znów wyjechał – Brat wracał i wyjeżdżał, ale tym razem na dobre, co dosadnie dał jej do zrozumienia, a czego Eve nie rozwijała żeby nie zadręczać Audrey. Nie była taka. Mówienie o swoich problemach szło jej gorzej od słuchania, dlatego ostawała przy tym drugim (nawet jeśli w poradach była kiepska). – ale przynajmniej pogodziłam się ze swoją ex, więc już nie boję się wpadać na nią na ulicy. – Postarała się o te lepsze wieści pomijając napaść w lesie, gwóźdź w plecach, okrutny ból na myśl o bracie, który już nie chciał jej znać, opowieści o znajomej Sameen, w której być może się zauroczyła, ale kobieta też przepadała.. i innych problemach, o jakich lepiej nie wspominać. Panna Clark i tak miała swoje problemy.
Postarała się jednak o krótkie opowieści z pracy; te związane głównie z psami lub Sue Ann, która ciągle się rządziła. Przy okazji spróbowała podać Audrey odrobinę jedzenia, którego dziewczyna i tak nie poskubała (ale przynajmniej próbowała), nalała jej więcej wody i pozwoliła zostać na noc, gdyby jednak dzisiaj nie chciała wracać na noc na kanapę w pracy.
Gdzieś w trakcie Eve znalazła swój portfel, z którego wyjęła zmiętą karteczkę z nadrukowaną nieco zmodyfikowaną wersją modlitwy o pogodę ducha (znaną osobom uzależnionym), i podarowała ją Clark. Wiedziała, że cierpienie po rozstaniu to nie to samo co uzależnienie, ale Eve lubiła ten cytat i chciałaby go komuś przekazać tak samo, jak ona dostała ją od innego weterana.
  • "Boże użycz mi pogody ducha abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić;
    odwagi abym zmieniał to, co mogę zmienić i szczęścia, aby mi się jedno z drugim nie popieprzyło"
z/tx 2 Audrey Bree Clark
ODPOWIEDZ