troublemaker — cairns and surroundings
28 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
01.

Tę historię zacząć należy od tego, że Aslan Petrosyan wcale nie był zadowolony ze swojej nowej fuchy. To znaczy - cieszył się, naturalnie, bo pieniądze lepsze, a i funkcja jakby bardziej odpowiedzialna, ale jednocześnie nie był do końca przekonany, że to zmniejszanie dystansu do głowy rodziny Callegari wyjdzie mu na dobre. Na koniec dnia, kandydatem do wstąpienia w jej szeregi był przecież żadnym - nosił ormiańskie nazwisko, umiał najwyżej komuś przypierdolić i wcale nie interesował się podziemną polityką. Na dodatek przez cały czas z tyłu głowy pobrzmiewały mu, podlane więziennym samogonem, gorzkie i pełne żalu wyznania Pauliego - starszego z braci Callegari - który zdawał się nie do końca wierzyć w dobrą wolę swojego krewniaka, a może nawet i przestrzegać przed nim samego Aslana.
Petrosyan nie miał jednak zbyt dużego wyboru. Mógł rzecz jasna próbować się zrehabilitować i tylnimi drzwiami wrócić do sportu, w roli sparingpartnera czy trenera, ale ponieważ zbliżał się do trzydziestki, nie miał już czasu na zarabianie małych pieniędzy, spanie u matki i wegetację. Był głodny i chciał przejeść stracony w więzieniu czas, a pieniądzmi Callegarich mógł się nie tyle najeść, co po prostu utuczyć. Siebie, mamę, a może nawet kuzynkę Kristin, która została sama z dwójką dzieci, po tym jak ich ojciec zginął w strzelaninie (ormiańska diaspora w Manoorze, w której wychował się Aslan, była ciągle pod bronią). Mimo bowiem, że z osiedla ostatecznie udało mu się wyjść, ciągle czuł odpowiedzialność za swoich najbliższych i ich rodziny. Tak jak w każdej, mniejszej społeczności.
Robił zatem to, co mu kazano - najpierw stał na bramce w jakiejś taniej spelunie (żeby się zasłużyć), potem m.in doglądał bałaganu w wynajmowanym mieszkaniu i warsztatu samochodowego (że niby wyszedł na swoje), aż wreszcie przyszedł awans. Awans, który mimo wszystko dość dobitnie pokazał mu miejsce w szeregu, bo z przeciętnego, ale aspirującego gangusa, nagle zrobił z niego tak naprawdę prywatny podnóżek Callegarich. A właściwie to samej Livii, bo jej mąż niezbyt chętnie korzystał z ochrony.
Za żoną swojego szefa Aslan nie przepadał. Oczywiście do lubienia jej miał guzik, a i wnioski wyciągał wyłącznie z krótkich i najczęściej kurtuazyjnych rozmów, ale wydawała mu się być z zupełnie innego świata. Rozgadana, uśmiechnięta, zadbana i zawsze dobrze dobrze ubrana, różniła się od dziewczyn, z którymi się wychowywał, albo z którymi pracował. I chyba niepotrzebnie, a już na pewno mylnie, obchodził się z nią jak z jakąś księżniczką, dla której najbardziej traumatycznym przeżyciem był brak sojowego latte albo brak odpowiedniego rozmiaru w ulubionym butiku. Po prostu nie dopuszczał do siebie myśli, że w przeszłości i jej mogła dziać się krzywda. Jednocześnie, tak jakoś się głupio i zupełnym przypadkiem złożyło, że była uosobieniem typu kobiety, za którymi się oglądał na ulicy. Długie blond włosy, błękitne oczy, zaczepny uśmiech, smukłe nogi. Gdyby nie była żoną jego szefa, pewnie narobiłaby mu kłopotów.
Ale nią, niestety, była. Była, a co gorsza - i tak dostarczała mu problemów, takich znacznie trudniejszych niż zbyt śmiałe myśli czy fantazje. Wyglądało bowiem na to, że również i Livia wcale nie była zachwycona sytuacją, w której postawił ją jej własny mąż, a posiadanie drugiego cienia ją irytowało. Niestety jednak - sposób, w jaki przeciwko temu protestowała, odbijał się bardziej na Aslanie, niż na przemyśleniach Callegariego, bo w tych wszystkich swoich gierkach nie przewidziała, że jej nowy ochroniarz wcale nie będzie się skarżył na jej kreatywne pomysły, lekceważące mimo wszystko zadania, czy próby ucieczki. Petrosyan wielokrotnie zastanawiał się, czy powinien o tym staremu opowiedzieć, ale za każdym razem dochodził do wniosku, że nie przystoi mu skomleć ani płakać w rękaw swojego przełożonego. W końcu prawdziwy facet wszystko załatwia sam.
Nic zatem dziwnego, że kiedy tego wieczora jasnowłosa nagle czmychnęła mu z pola widzenia, wcale nie spanikował. Daleko uciec przecież nie mogła - to on trzymał kluczyki od auta, a przy całym szacunku - jakoś nie widział jej w uberze czy żółtej taksówce, zwłaszcza w tych wysokich szpilkach i sukienkach, w których doglądała swojego interesu. Gdziekolwiek więc się wymknęła, cały czas była na terenie klubu. Nie na zapleczu, bo tam jej nie znalazł, w małym gabinecie na półpiętrze też, ale już najbliższa toaleta okazała się strzałem w dziesiątkę, a Aslan ewidentnie przeszkodził jej w... No właśnie. W czym? - Chyba znowu mi umknęło, że mam gdzieś za Tobą przyjść - mruknął z przekąsem, bardzo szybko żonglując spojrzeniem pomiędzy nią, a zupełnie obcym mu facetem, ubranym zresztą niekoniecznie adekwatnie do miejsca, w jakim się zajmował i ewidentnie zdziwionym pojawieniem się Petrosyana. - A Ty pomyliłeś łazienki, czy jaki jest z Tobą problem? - rzucił w jego kierunku, grzecznie zamknąwszy za sobą drzwi i dopiero kiedy się do nich zbliżył, zauważył kilka wąskich ścieżek białego proszku, usypanych na granitowej umywalce. - Pojebało Cię, koleś? Kto Ci w ogóle na to, kurwa, pozwolił? - warknął na faceta (naprawdę milczącego swoją drogą, ewidentnie szukał ratunku u Livii) i oburącz pchnął go przed siebie, w kierunku ściany. Nie do końca rozumiał zaistniałą sytuację, ale handel narkotykami w klubie odbywał się na trochę innych zasadach, więc nie mógł na to pozwolić. - Kto to jest, Livia? Znasz go?

Livia Callegari
powitalny kokos
aslan
PISARKA, WŁAŚCICIELKA I MENADŻER W THE WOOLSHED — THE WOOLSHED
26 yo — 177 cm
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky, and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

W jednym na pewno mogli się od razu zgodzić – oboje nie byli zadowoleni z takiego obrotu spraw i z tego, że utknęli razem przez czyjeś paranoje na temat bezpieczeństwa. Livia, mimo wszelkich obaw nie chciała mieć nieustannie obok siebie cienia pod postacią ochroniarza, tym bardziej takiego, który był tak blisko jej męża. A przynajmniej takie właśnie miała wyobrażenia o tej sytuacji i o samym mężczyźnie, który zmuszony był śledzić każdy jej krok. Tkwiąc w tej chorej bajce, którą pozornie nazywa się małżeństwem, od jakiegoś czasu sama zaczynała już popadać w paranoje, nie do końca będąc pewną tego czy mąż nadal jej ufał, czy być może już coś podejrzewał. Łatwiej było być uznawaną za niepozorną, nieco może próżną blondynkę, która korzystając z fortuny swojego partnera, żyła niczym księżniczka w złotej wierzy. Łatwiej – bo właśnie wtedy pozostawała niewinna i z każdej sytuacji wychodziła obronną ręką, a mając takiego przeciwnika jak Callegari, należało zachowywać czujność w każdej sytuacji. Mimo to podjęła się ciężkiej walki – wręcz samobójczej misji, która mogła jej przynieść albo upragnioną wolność albo jedynie śmierć za zdradę; póki co jednak bacznie patrzyła na każdy krok męża i starała się nie robić pochopnych kroków. Paranoja jednak narastała, tym bardziej w momencie, w którym Aslan ograniczył jej możliwości, również w kwestiach zawodowych, bo przecież ukrywanie pasji i kontaktów z redakcją było wówczas jeszcze cięższe. A cóż więcej jej pozostawało z tego życia, jak nie tylko robienie tego co rzeczywiście sprawiało jej radość?
Faktem jest, że Livia poza pisaniem książek, w których mogła chociaż na moment oderwać się od ponurej rzeczywistości, nie miała tak naprawdę nic swojego. Tylko to jedno stanowiło jej własność i gdyby zostało jej odebrane, zapewne rozpadłaby się całkowicie. Mając z tył głowy te wszystkie trudne wspomnienia z przeszłości, naprawdę ostrożnie stawiała kroki na niebywale drogich posadzkach w pięknej willi, którą od jakiegoś czasu nazywała domem. Ból pozostał, na tyle mocny, że brutalne wspomnienia nie dawały jej w nocy zmrużyć powiek – tym trudniej w ciągu dnia było się uśmiechać i robić dobrą minęło złej gry, gdy tak naprawdę jej serce krwawiło. Callagari zrobił z niej niewolnika, zadbał o to, by nie mogła uciec, dał wszystko – ale zabrał to co najcenniejsze dla każdego człowieka.
Okrutny los jednak sprawił, że to właśnie mąż jest jedynym człowiek, którego obecnie miała, poza nim nie miała absolutnie żadnej rodziny i nikogo, kto mógłby jej pomóc. Brak rodziny na zawsze pozostawił w jej sercu rysę. Ogarniała ją więc jedynie pustka, którą wypełniały kolejne słowa wystukiwane na klawiaturze laptopa, gdy mogła wreszcie zapisać tam kolejne fragmenty książki, w której wylewała wszystko to co się w niej kłębiło. Rzadko pomagały już nawet proszki nasenne, bo gdy nie przychodził sen, myśli niemal odbierały jej oddech, gdy jednocześnie tuż za plecami czuła ciepły oddech człowieka, którego nadal jedynie się po prostu bała. W tym wszystkim niespodziewanie więc pojawił się Aslan, który nagle zburzył jej poczucie, że to co zapoczątkowała naprawdę może się udać. Teraz to jego oddech wyczuwała tuż za sobą, gdy każdy krok musiał z jej strony być przemyślany dwukrotnie – gdy musiała pilnować się z tym co robi i mówi, by przypadkiem nie zorientował się, że żona jego szefa nie była tak do końca wierna i szczera, jak zapewne wszystkim się wydawało. Poza tym – nie ufała mu, co wynikało głównie z tego, że go nie znała, a przecież skoro pracował dla Callagariego, to ten musiał ufać mu bezgranicznie, a na to zaufanie zapewne w oczywisty sposób sobie zasłużył. Nie sądziła, by mogła stanowić dla niego coś więcej niż element, który miał rozpracować i przypilnować, by nadal grzecznie trwał w ustalonych granicach. Niestety również był kimś, kto stanowił całkowite przeciwieństwo jej męża, niestety – bo w tej odmienności był wszystkim tym czego Liv zwyczajnie brakowało. Przystojny, bystry, pewny siebie i co więcej – cholernie tajemniczy. Sprawiał wrażenie całkowicie zamkniętego w sobie, co niemal automatycznie sprawiało, że chciałaby go poznać – rozpakować kawałek po kawałek i poznać wszystkie elementy, które czyniły go takim człowiek. Co więcej, miał niezwykle intensywne i przeszywające spojrzenie, pod którym nieświadomie się rozpadała, chociaż zdecydowanie nie chciała się do tego przyznać. Gdyby nie była mężatką… ale los sprawił, że jest, a Aslan w tym wydaniu stanowił jawne kłopoty: bo ingerował w jej codzienność i ograniczał jej poczucie bezkarności, jednocześnie odbierając chociażby te resztki wolności, które tkwiły wyimaginowane w jej głowie, a poza tym wszystkim nadal był mężczyzną, dla którego mogłaby stracić głowę. Ze wszystkich, najbardziej przypominał jej te osoby, u boku których się wychowywała i chociaż to były trudne wspomnienia, to jednocześnie przywoływały normalność i wolność, które wówczas miała. Gdyby więc ta sytuacja była inna..
Ale nie jest, a Liv teraz próbowała jedynie wplątać go w kłopoty, starając się chyba w ten sposób uzmysłowić mężowi, że wcale nie potrzebuje ochrony. Kreatywne pomysły i ucieczki wyglądały niczym dziecinne zagrywki, o których on – ku jej zaskoczeniu, wcale nie donosił jej mężowi. Zastanawiała się czasem czy kryje ją czy siebie, ale gdy wówczas temperował jej zaczepny charakterek, dochodziła do wniosku, że on po prostu nic sobie nie robił z jej zagrywek. Mimo to nie odmówiła sobie tego, by dziś kolejny raz czmychnąć mu z oczu i wystawić na próbę jego cierpliwość. Jednocześnie po prostu miała do załatwienia coś, czego świadkiem nie powinien być, miała więc nadzieję, że zbyt szybko jej nie znajdzie, a przynajmniej nie do momentu, w którym rozmówi się z dilerem, który kręcił się po klubie. Nie zamierzała go wystawiać, a jedynie ostrzec, że handlowanie prochami na terenie The Wooldshed to niemal wyrok śmierci, a młody chłopak chyba nie zdawał sobie z tego sprawy, najwyraźniej zmuszony do handlu w tej okolicy. Nie pomyliła się więc w swoich podejrzeniach, gdy ten pełen zadowolenia i nadziei na dobrą sprzedaż, zaprezentował jej na granitowej umywalce towar, który miał przy sobie. – To wszystko co masz? – zagadnęła, póki co jedynie udając chętną klientkę, próbując rozeznać się w sytuacji, a przynajmniej do momentu, w którym drzwi łazienki się nie otworzyły. Gdy stanął w nich Aslan, niemal zastygła w bezruchu, napotykając badawcze spojrzenie jego oczu. Przeklęła w duchu, bo właśnie w takich momentach jego obecność jej ciążyła i zapomniała już, że cholernie trudno jest przed nim uciec. – Bo nie miałeś tutaj za mną przyjść… - odgryzła się niemal od razu, starając się zachować chociaż pozory tej resztki pewności siebie, które miała. Zaraz jednak spojrzała z przejęciem na chłopaka, który wyraźnie spanikował w zaistniałej sytuacji, jakby tracąc od razu zdolność mówienia. Nim jednak zdążyła zareagować, Aslan dostrzegł narkotyki, a potem popchnął nieznajomego na ścianę. – Ja nic nie wiem, nie handluje tutaj – zapierał się młody diler, próbując wyrwać się spomiędzy potrzasku, w którym się znalazł: spomiędzy ściana, a silnego i dużego ciała Aslana, który nie dawał mu na to szansy. Spojrzała na biały proszek, a potem znowu plecy swojego ochroniarza, kręcąc głową. – Przestań, zostaw go – poleciła stanowczo – Nie znam go, pojawił się tutaj dzisiaj. Tylko dlatego, że ja tego chciałam – skłamała, próbując ratować sytuację – Jest w moim klubie i ma prawo tutaj być. A ten towar jest mój – oznajmiła, mając nadzieję, że ten uwierzy w jej drobne kłamstwo, którym chciała ratować chłopaka, którego sytuacja znacząco się pogorszyła. Jeżeli Aslan doniósłby jej mężowi, to właśnie to co zrobił w jej obecności, skończyłoby się dla niego śmiercią – jak i to, że w ogóle spróbował przynieść tutaj inny towar. A jej pozostało jedynie wziąć winę na siebie i co więcej, insynuować, iż sama wspomaga się narkotykami, co nie było prawdą. – Nie przepadam za tym czym handluje mój mąż, więc zorganizowałam sobie coś innego. Masz z tym jakiś problem? Nikt nie musi o tym wiedzieć.
Aslan Petrosyan
powitalny kokos
Livia
troublemaker — cairns and surroundings
28 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Znając sytuację Livii, Aslan wcale nie pozazdrościłby jej sytuacji, w której się znalazła. Sam miał przecież swoje za uszami, długą przerwę w życiorysie i przynajmniej z pięćdziesiąt innych problemów, które przeciętnemu człowiekowi mogłyby się wydać odrealnione, ale mimo to - na tle blondynki - wypadał na względnie szczęśliwego człowieka. W końcu miał rodzinę, na której mógł polegać, jakąś tożsamość, dzięki której cały czas czuł grunt pod nogami, a oprócz tego wcale nie czuł cudzego oddechu na swoim karku i mimo wszystko, gdyby chciał, mógł chodzić swoimi ścieżkami. Ponieważ jednak bazował wyłącznie na pozorach, to blondynka wcale nie wypadała w jego oczach korzystnie, a te wszystkie negatywnie odczucia dodatkowo potęgował fakt, że jednocześnie była w jego oczach wzorem kobiecości i łatwiej było mu sobie ją wyobrazić na tylnim siedzeniu swojego samochodu, niż na podeście w jakimś podrzędnym klubie ze striptizem. Ba, bywały chwile, w których przez Aslana przemawiała zazdrość. Nie miał rzecz jasna prawa tego czuć, no bo niby czemu, ale patrząc na jej męża, był przekonany, że wiele rzeczy zrobiłby dla niej lepiej. Że skoro tak śliski człowiek, jakim był Callegari, mógł ją sobie owinąć wokół palca (bo mimo wszystko tak to wyglądało z jego perspektywy, będzie mu to musiała kiedyś wybaczyć), to jemu powinno to przyjść od ręki. Był wszak bystrzejszy, mniej emocjonalny, pewnie przystojniejszy, a już na pewno silniejszy, także... Gdyby nie kasa, to on delegowałby tego cholernego pazia do wożenia Livii po mieście. I to tylko raz na jakiś czas, bo sam raczej niechętnie wypuszczałby ją z sypialni, a jeśli już, to i tak wolałby trzymać na nią oko osobiście. Ot, żeby odstraszać innych, mniejszych aslanów. Dla pewności.
Niestety jednak okoliczności były zupełnie inne. Petrosyan patrzył na Livię, jak na rozpieszczoną, mafijną królewnę, a ona z kolei nie dawała mu powodu, żeby pomyślał o niej inaczej. Może gdyby oboje zdawali sobie sprawę z tego, że chociaż łączy ich najwyżej jedna cecha czy jeden fakt z życia, ale za to taki bardzo istotny, to może łatwiej byłoby im nawiązać nić porozumienia; może nie robiłaby wszystkiego, żeby podstawić mu nogę, a on nie byłby tym nadgorliwym psem ogrodnika na smyczy jej męża i tak bardzo by jej nie kontrolował. Wbrew pozorom bowiem, oboje doświadczyli sytytuacji maksymalnie ekstremalnej i oboje wyszli z niej suchą stopą; ona z domu dziecka czy tego klubu ze striptizem, on zza murów stanowego więzienia. I jak bardzo nie chcieliby się ze sobą zgodzić, to doświadczenia w gruncie rzeczy były bardzo podobne: oboje walczyli o przeżycie, o swoją godność i o "jutro", które dziś najczęściej spędzali u swojego boku, kompletnie nieświadomi jak podobnym językiem tak naprawdę mówili.
Aslan robił to bardzo oszczędnie i najczęściej pod płaszczykiem własnej fizyczności czy agresji. Ten charakterystyczny akcent wyniósł ze swojej części Cairns i chociaż prawie popsuł mu życie, mówił nim po dziś dzień; teraz nawet zawodowo, za pieniądze. Nic dziwnego więc, że od momentu wejścia do tej łazienki, był tego "akcentu" uosobieniem. Czoło miał zmarszczone, usta ściągnięte w wąską linię, a spojrzenie po prostu dzikie, niebezpieczne. W końcu nie spodziewał się, że zastanie ją z jakimś facetem i to w dodatku w sytuacji, która jeszcze mocniej akcentowała jej domniemaną próżność, także oprócz chęci szerzenia sprawiedliwości (w imieniu jej męża, rzecz jasna), zakwitła w nim zwyczajna wściekłość. - Nie Ty mi wydajesz polecenia - syknął, wbijając w nią chłodne spojrzenie, zaraz po tym, jak ten biedny diler wylądował na ścianie. Aslan miał ochotę jeszcze jakoś jej dogryźć i nawet rozdziabił gębę, szykując jakąś konkretną ripostę, ale przerwał mu rechot chłopaka. - Co Cię, kurwa, bawi? - odwrócił się do niego, szarpiąc mocno za materiał eleganckiej koszuli w okolicach kołnierzyka i nawet wziął zamach, żeby uspokoić go ciosem, ale "zostaw go" z ust Livii odrobinę odroczyło wyrok. Petrosyan rozluźnił trochę uścisk i nawet odstąpił na pół kroku od ściany, ale wcale nie wyglądał, jakby się uspokoił. Wręcz przeciwnie, irytacja rosła z każdą sekudną. - Masz swojego pieska? Mogłaś przysłać go samego, sprzedałbym mu - kpiący ton głosu dilera mocno działał Aslanowi na nerwy, ale starał się nad sobą panować. Na sam początek chciał ustalić, na czym właściwie ją przyłapał i dlaczego próbowała to przed nim ukryć, skoro było to tak nieistotne, więc nie mógł zrobić jej na złość i zbić faceta na kwaśne jabłko, mimo jej próśb. Żeby już go zatem dłużej nie słuchać, nie uderzył go, ale oparł mu na krtani swoje przedramię i docisnął je na tyle mocno, aby trudniej było mu zbierać kolejne oddechy. Drobny deficyt tlenowy musiał utrudnić mu paplanie, nawet jeśli czuł się taki silny w jej towarzystwie. - Nie znasz go, ale wpuszczasz go do łazienki obok swojego gabinetu? I co jeszcze mi powiesz, hm? - odwrócił się w jej stronę i bardzo szybko przesunął wzrokiem po jej ciele, na twarzy się dopiero zatrzymując. No tak, czarna sukienka i szpilki. Testowała go. Zdecydowanie - Mam problem z tym, że jesteś tu sam na sam z jakimś obdartusem. A gdyby to był ktoś od Flanagana, hm? Albo któryś z tych rusków, których stąd pogoniliśmy? - Aslan bardzo rzadko robił jej takie wyrzuty i zwykle ograniczał się do strojenia min, ale tym razem jednak odebrał to wszystko bardzo osobiście i sam cień przypuszczenia, że z tym dilerem mogłoby ją łączyć coś więcej, właściwie doprowadzał go do szału. Wystarczało mu, że był w kolejce za jej mężem. Kolejnego faceta by nie zdzierżył. - Co to za towar? Koks? Skąd go masz? - odwrócił się do dilera, rozluźniając nieco uścisk, żeby mógł w końcu nabrać powietrza (co zresztą uczynił, łapczywie łykając tlen), a potem się wytłumaczyć. Sprzedał im krótką historyjkę o jednym z portorykańskich osiedli w zachodniej części Cairns, którego nazwa wymusiła na Petrosyanie ciężkie westchnięcie i pokiwanie głową. - Ten towar jest gówno wart, Livia. Równie dobrze możesz się nawciągać proszku do prania. Piąty sort - wytłumaczył jej, znów odwracając się w jej stronę. Tym razem jednak wcale nie uniemożliwił dilerowi zabrania głosu, więc ten skrzętnie to wykorzystał i w bardzo niewybredny sposób zwrócił się do Livii, zrzucając na nią całą odpowiedzialność za niepowodzenie transakcji. Niestety dla siebie, tym razem blondynka - nawet gdyby chciała Aslana powstrzymać - to nie dałaby rady; jeszcze zanim zdążył dokończyć, Petrosyan wymierzył mu siarczysty, ojcowski policzek, a potem poprawił już pełnowartościowym hakiem w okolice wątroby, zwalając go z nóg. - Ojciec Cię nie nauczył, jak się rozmawia z kobietami? Comprende, amigo? - wtrącenie tym upośledzonym hiszpańskim było bardzo otwarcie rasistowskie, co bardzo zabawnie kontrastowało z pytaniem o kulturę osobistą. Od Aslana nie można było jednak zbyt dużo wymagać - to był bandzior w końcu. - Przeproś panią.

Livia Callegari
powitalny kokos
aslan
PISARKA, WŁAŚCICIELKA I MENADŻER W THE WOOLSHED — THE WOOLSHED
26 yo — 177 cm
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky, and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Trudność w zdobyciu się na zaufanie komukolwiek z bliskiego otoczenia jej męża, stanowiła chyba główną barierę w ich relacji, która przecież mogła wyglądać kompletnie inaczej, gdyby tylko dali sobie szansę na szczerą rozmowę. Na pierwszy rzut oka co prawda różnili się diametralnie, niemniej łączyło ich więcej niż mogliby przypuszczać. Walka o lepsze jutro stanowiła dla Liv priorytet, ale jednocześnie przeszkodę nie do przeskoczenia, bo na drodze nieustannie stał jej mąż i robił wszystko, by kobietę u swego boku zatrzymać: właśnie dlatego mogło wydawać się, iż okręcił ją sobie wokół palca, co zdecydowanie mijało się z prawdą. Ona sama postrzegała Aslana jako typowo zagubionego mężczyznę, który wpadając zapewne w kłopoty, w końcu trafił na usługi mafii i teraz wykonywał dla nich brudną robotę – nie chciała więc chyba wiedzieć jak wiele miał na sumieniu, ile złych rzeczy zrobił w imię Callegarich ani co właściwie spowodowało, że został oddelegowany na jej własne usługi. Czy to stanowiło dla niego karę? Czy może nagrodę? Poniekąd była ciekawa w jakich naprawdę kategoriach stawiał ją mąż, jak bardzo jej nie ufał i dlaczego zdecydował się postawić obok niej właśnie tego człowieka – pozwalając, by spędzał z nią niemal całe dnie. Czy tak bardzo mu ufał? W jaki sposób Aslan zasłużył sobie na to zaufanie? Równie dobrze to mógł być dla niego swoisty test, a Livia przecież nie ułatwiała mu tego zadania. Jednocześnie skutecznie umacniała w jego oczach obraz mafijnej księżniczki, za którą przecież wszyscy wokół już ją uważali, skutecznie schodząc jej z drogi. Tak jednak było prościej: nikt się do niej nie zbliżał, więc nikogo nie narażała na niebezpieczeństwo. Mogła sobie jedynie pozwolić na ukradkowe spojrzenia skierowane w stronę ochroniarza, gdy nie miał pojęcia, że jej wzrok uciekał w jego stronę – wówczas nieśmiało wyobrażała sobie jak mogłaby wyglądać jej rzeczywistość, gdyby to on mógł zająć miejsce jej męża. Jak wyglądałoby jej życie, gdyby mogła być wolna, mając jednocześnie kogoś kto zaoferowałby jej bezpieczeństwo i szczęście – ale tak, myśli te pozostawały bardzo nieśmiałe, bo bardziej realne naraziłyby mężczyznę na dużo większe problemy niż chociażby utrata pracy. A ona sama zapewne skończyłaby o wiele gorzej i brutalna świadomość tego nie pozwalała jej na nic więcej, mimo, że nawet teraz w tej niekomfortowej sytuacji po środku łazienki, jej wzrok i tak zatrzymywał się na męskiej sylwetce na znacznie dłużej niż powinien. Jednak znowu próbował ją kontrolować, znowu ograniczał jej działania i znowu jasno deklarował, że przecież wszystko to dzieje się pod dyktando jej męża – znowu stawał po tej drugiej stronie, nie dając jej nawet cienia szansy na to, by mogła spojrzeć na niego inaczej – z większą ufnością. Zmrużyła więc oczy, bo przecież niezbyt często pozwalali sobie na tak śmiałą wymianę zdań i to w dodatku w obecności obcej osoby. Władczy ton głosu i ta emanująca wszem i wobec pewność siebie były zaledwie cieniem maski, którą przybierała na twarz za każdym razem, gdy musiała stać się panią Callegari – to sprawiało, że zdecydowanie nie znajdowali wspólnego języka, tak kompletnie nieświadomi tego, że tuż za rogiem czaiły się zrozumienie i podobne doświadczenia, które mogłyby umocnić ich w tej walce o lepsze jutro – być może wspólnej walce. Póki co, pozostając jednak po dwóch stronach barykady, mierzyli się jedynie stanowczym spojrzeniem, gdy Livia odczuwała frustrację z powodu tego, że pokrzyżował jej plany, jednocześnie agresywnie atakując człowieka, któremu ona chciała jedynie pomóc – nawinie zapewne. – Oczywiście, że ja Ci wydaje polecenia, zawsze wtedy, gdy nie ma tu mojego męża. I teraz go tutaj nie ma, a to za mną chodzisz przez cały dzień. Jeżeli jednak masz wątpliwości, zawsze możemy go o to zapytać – wycedziła przez zaciśnięte zęby, jednakże kompletnie nie odczuwając pewności po wypowiedzeniu tej sugestii, bo przecież nie miała absolutnie żadnej gwarancji, że ten by ją poparł. Callegari uwielbiał bowiem dominować i tym bardziej niechętnie oddawał jakąkolwiek władzę w jej drobne ręce. Już chciała kontynuować swoją złowieszczą taktykę, ale gdy diler postanowił wtrącić swoje trzy grosze, zmroziła go spojrzeniem, nie chcąc by prowokował Aslana do użycia siły. Przewrócenie oczami mogło wydać się nonszalanckie, ale jedynie w ten sposób okazała swoją dezaprobatę dla kpiących insynuacji człowieka, który najwyraźniej nie wiedział co to instynkt samozachowawczy. – Jestem dużą dziewczynką i swoje sprawy załatwiam sama. Nie muszę wykorzystywać do tego piesków na posyłki – rzuciła nieco kpiąco, nie mogąc sobie odpuścić tej drobnej docinki w kierunku Petrosyana, co po prostu musiał jej wybaczać, ale przecież nie mogła spuścić z tonu i okazać słabości. – Poza tym on jest pieskiem mojego męża, a ten nie musi o wszystkim wiedzieć, prawda? – posłała w kierunku ochroniarza znaczące spojrzenie, mówiąc nie mniej nie więcej, że zwyczajnie miała go za konfidenta, który donosił grzecznie do szefa o wszystkim co robiła jego żona. Wówczas mógł również donieść o całej sytuacji z łazienki, co mogłoby się dla Liv skończyć źle – zamiast więc załagodzić sytuację, jedynie pogarszała wszystko jeszcze bardziej. Zmroziła go w końcu spojrzeniem po krótkiej chwili zawieszenia, gdy chcąc uciszyć dilera, oparł na krtani swoje przedramię, odcinając mu dopływ tlenu. – Błagam, chcesz go zabić? Jeszcze tylko trupów tutaj brakuje... - uniosła nieznacznie głos, chociaż ten za nic robił sobie jej aluzje, nie odsuwając się nawet na milimetr – Tak, wyobraź sobie, że wpuściłam go do tej łazienki... nie wiem co właściwie sobie myślisz, że się tu pieprzyliśmy? – prychnęła kpiąco w odpowiedzi, jednocześnie odnajdując w jego spojrzeniu coś... intensywnego. Czy było to efektem tego, że tak badawczo się jej przyglądał? Czy naprawdę mógł tak właśnie pomyśleć? A gdyby to był ktoś od Rosjan albo od Flanagana, to chyba słono byś się teraz tłumaczył szefowi, co? Chociażby z tego, że niewystarczająco dopilnowałeś jego żony – dodała, istotnie lekceważąc zagrożenie, bo przecież nie dostała tej ochrony bez powodu, a istniało realne ryzyko ataku ze strony wrogów Callegarich. Diler mógł przecież być jednym z nich, mógł ją skrzywdzić. Zmierzyła nieznanego wzrokiem, gdy ten nie tylko próbował w końcu złapać tlen, ale i chciał coś powiedzieć. – Czekaj, czekaj... żona szefa, własny gabinet... kurwa, jesteś właścicielką tego miejsca? Próbowałaś mnie wsypać czy co?! – żachnął się, próbując wyrwać z uścisku większego od siebie rywala. Bynajmniej nie spodobał jej się ton jakiego użył, ani też to, że sam Aslan robił jej nieustanne wyrzuty, chociaż bardzo rzadko sobie na to pozwalał. Tym bardziej nie zyskał w jej oczach sugestią co do tego, że mogło ją z tym człowiekiem łączyć coś więcej. Z niecierpliwością wysłuchała krótkiego zeznania dilera i mimowolnie spojrzała na towar, który nadal znajdował się na umywalce. Wiedząc już jaki to syf, zgarnęła biały proszek wprost pod kran, a następnie odkręciła wodę i pożegnała sporą sumkę pieniędzy w odpływie – co akurat spotkało się z wyraźnym niezadowoleniem sprzedawcy, który w niewybredny sposób ją obrażał. – Co Ty kurwa robisz? Wiesz ile to było warte? – z przerażeniem obserwował znikający towar, mając bolesną świadomość, że był na minusie bo nie będzie już mógł go sprzedać. Jej chęć do obrony go była jakby mniejsza, ale też skrzywiła się lekko, gdy Aslan wymierzył mu cios w okolice wątroby, na co ten jęknął przeciągle, zwijając się chwilowo z bólu. Ona zaś obserwowała tylko Aslana - to jak jego mięśnie się napięły i mimowolnie prześlizgiwała wzrokiem po całej jego sylwetce, nieświadomie wręcz zmniejszając dzielącą ich odległość. Pierwszy raz właściwie stanął w jej obronie i to było – miłe, świadomość tego, że jednak był w stanie coś dla niej zrobić, chociaż w tak nieprzyjemny sposób. Nim się zorientowała, położyła dłoń na jego ramieniu, pod palcami czując wyłącznie bijące od jego ciała ciepło, co na moment sprawiło, że iż zastygła w bezruchu. Wówczas napotkała jedynie jego spojrzenie, gdy jej własne zawisło w okolicy jego oczu, po czym w końcu się zreflektowała w swoim działaniu i tę dłoń cofnęła. – Zostaw, nie chce jego przeprosin – oznajmiła, gdy ten splunął tuż pod ich nogami, krzywiąc się – Nie będę przepraszał dziwki Callegariego – zakomunikował wprost, chyba już doskonale wiedząc z kim miał do czynienia, jednocześnie ze złością spowodowaną utraconym towarem. Ponieważ oni sami jednak na moment pochłonięci byli sobą, a właściwie wysuniętym przez nią, niespodziewanym kontaktem fizycznym, diler miał okazję się zrewanżować – a właściwie zemścić za całą sytuację. Nim się więc zorientowali, pozbierał się i zwinnie obszedł Livię, po czym złapał ją gwałtownie od tył, odciągając od Aslana. Zdążyła jedynie pisnąć z przerażaniem, gdy nagle poczuła zimne ostrze niewielkiego noża, które ten przytrzymywał przy jej szyi. – Aslan! – popatrzyła na niego błagalnie z przerażeniem w oczach, łapiąc atakującego mocno za rękę i próbując się uwolnić z jego uścisku – Puść mnie, chciałam Ci tylko pomóc! Ostrzec, żebyś tutaj nie handlował... - mówiła cicho, czując jednocześnie jak niekontrolowanie przyspieszał jej puls – Myślisz, że potrzebuje Twojej pomocy? Wystarczy... chociażby ten naszyjnik – wycedził z goryczą w głosie, zbliżając niebezpiecznie usta do jej szyi, na której poczuła jego oddech, co sprawiło, iż skrzywiła się z jeszcze większym przerażeniem, czując nagłą suchość w gardle. Najwyraźniej chęć niesienia pomocy nie zawsze wychodzi nam na dobre.
Aslan Petrosyan
powitalny kokos
Livia
troublemaker — cairns and surroundings
28 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Wiele rzeczy można by o Aslanie powiedzieć, ale na pewno nie, że był "zagubiony". Nie był - gdyby tak było, to bardzo łatwo byłoby usprawiedliwić jego życiowe wybory i zrzucić je na karb na przykład braku męskiego autorytetu; mógłby umyć ręce od tych wszystkich złych rzeczy, które zdarzało mu się robić i zasłaniać się tym za każdym razem, gdy grunt pod nogami zaczynał mu się palić. Niestety - to wcale nie była jedna z tych łzawych, filmowych historii o chłopcu, który miał na przeciwko siebie cały świat, a Petrosyan stawiał po nim kroki świadome i przemyślane, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jaką drogę obierał. Wszystko dlatego, że życie doświadczyło go bardzo wcześnie i bardzo szybko musiał je wziąć w swoje ręce, żeby wycisnąć z niego jak najwięcej. To musi być straszna potwarz dla rodzica, kiedy siedmio- czy ośmiolatek widzi i rozumie, że w domu się nie przelewa, natomiast dla Aslana ta pusta lodówka i płatki z zimnym mlekiem na obiad składały się na czerwoną płachtę, którą jak byk chciał rozszarpać, żeby uratować się przed zatonięciem w nędzy. To również ogromna trauma - chłopak w tym wieku powinien ganiać za piłką i ciągnąć koleżanki za warkocze, a nie zastanawiać się nad tym, co zrobić, żeby wyrwać się z ulic Manoory, wiedząc przy tym, że szkoła nigdy mu tego nie odda. A jednak - obserwując starszych kolegów z osiedla, usnuł sobie jasną ścieżkę kariery i to właśnie jej się trzymał, nawet wtedy, kiedy wydawało się, że mógłby z niej zboczyć i ułożyć sobie życie zupełnie inaczej. Chadzanie na skróty musiał mieć zapisane w swoim DNA, a łatwość ulegania pokusom - odziedziczyć po ojcu.
Jedną z nich była, o zgrozo, sama Livia. Bardzo mocno się za to w myślach karcił, ilekroć zapędzał się ze swoimi fantazjami pod materiał jej sukienki, na tylne siedzenie służbowego auta albo prysznicową kabinę w swoim mieszkaniu, ale tych wykradanych jej spojrzeń odmówić sobie nie potrafił. Najprościej byłoby to wyjaśnić zwykłą złośliwością i chęcią odegrania się na samym Callegarim, który zwykle działał mu na nerwy, ale było to głębsze o fizyczne pociąganie oraz trudną do wytłumaczenia chemię, gdy się z nią spierał; okazjonalne sprzeczki wcale nie poprawiały panujących między nimi stosunków, ale za to stwarzały pozór, że najłatwiej byłoby je wyjaśnić bez słów. Co gorsza - czasami miał wrażenie, że kierowały nią bardzo pobudki i że to wcale nie było złudzenie, którym dokarmiał swoje ego. Livia naprawdę przyglądała mu się zbyt długo, zadawała zbyt ciekawskie pytania o sprawy, które nie powinny jej obchodzić albo za mocno się spoufalała, wymuszając na nim choćby cień fizycznego kontaktu, na przykład wysiadając z auta albo zgrywając wystraszoną. I dopóki wszystko działo się - powiedzmy - prywatnie, to znaczy nie na oczach jej męża, to było tylko zupełnie bezpieczną, niewinną gierką, której celem, jak mu się wydawało, było drażnienie jego samokontroli oraz ośmieszenie go w jej oczach, gdyby jej zabrakło. Ale gdyby on - Callegari - zaczął cokolwiek podejrzewać, wówczas stawką zostałoby ludzkie życie. I pół biedy, jeśli tylko jego.
Między innymi dlatego, to znaczy przez wzgląd na surowość swojego szefa, Aslan był takim służbistą w kwestii swoich obowiązków. Sam pewnie byłby zły, gdyby ktokolwiek próbował go niańczyć, zmuszając go do noszenia ze sobą jeszcze jednego, dodatkowego "cienia", ale przyglądając się Livii doskonale rozumiał, skąd brały się obawy, więc wcale nie dbał o jej prywatność czy wolność. Brał pieniądze za to, aby wracała do domu cała i zdrowa, no i... kropka; mógł nie być najlepszym facetem na świecie, ale do swoich obowiązków zawsze podchodził bardzo sumiennie i nie wyobrażał sobie sytuacji, w której mógłby dopuścić do tego, żeby znalazła się w niebezpieczeństwie. Nic dziwnego zatem, że odnalezienie jej wcale nie poprawiło mu humoru i że cały czas kipiał z frustracji - udało jej się mu czmychnąć, przez jakiś czas nie potrafił na nią trafić, aż w końcu przyłapał ją w trudnej do wyjaśnienia sytuacji z zupełnie obcym facetem. Pecha miał, szczerze mówiąc, ten diler, że to wszystko wcale nie było takie czarno-białe; gdyby Aslan nie miał w zwyczaju obcinać jej pośladków, pewnie łatwiej byłoby mu zachować profesjonalizm i nie wczułby się w swoją rolę tak mocno, ale okoliczności działały na jego wyobraźnię bardzo pobudzająco i chyba przegapił moment, w którym do jego głosu zaczęła się dobierać również i zazdrość. - Na pewno go zapytamy. Na przykład przy następnej wypłacie - chciałoby się dodać "od Twojego faceta", ale to chyba odnalazła w jego wymownym spojrzeniu, które jej posłał. Było to dość chłodne o tyle, że bardzo dobrze oddawało panującą w kuluarach opinię o małżeństwie Callegarich: że to jej mąż ją utrzymywał i wszystko miała od niego. Dla Petrosyana było to zresztą ważne podwójnie, bo sam zapracował sobie na wszystko i okropnie się tym chełpił, mimo że w mikro i makroskali wcale nie był jakimś strasznym zarobasem i musiał się imać najbardziej podłych robótek, żeby połączyć koniec z końcem. Duma nie pozwalała mu więc tak obojętnie przejść nad psim dialogiem, który prowadzili sobie nad jego głową, dlatego jeszcze mocniej oparł się o ścianę, naciskając przedramieniem na męską szyję, z bliska przyglądając się, jak nerwowo walczył o dostęp do świeżego powietrza. - Z tym pedałem? Przestań. Zresztą, to Ty to powiedziałaś - odparł niby nieco łagodniej, ale tak naprawdę to trudno było w tym napięciu cokolwiek wystopniować. Jeśli natomiast jej się to udało, to był to zły znak, bo wystarczyło tylko to, żeby jej uwierzył; jakby nie mogła go okłamać, żeby sobie uratować tyłek czy coś w tym stylu.
Aslan chciał jej jeszcze odpowiedzieć, że w takich okolicznościach przynajmniej wiedziałby, za co musiałby przeprosić, ale sytuacja powoli zaczynała się zmieniać. Już abstrahując od tego, że wreszcie znalazła się okazja, aby mężczyźnie wymierzyć cios (wyjątkowo "smaczny" zresztą, biorąc pod uwagę to, że cały czas na to patrzyła), to jeszcze pierwszy raz na własne oczy zobaczył, że miała w głowie trochę więcej oleju, niż podejrzewał. Dotąd wydawało mu się, że może i Livia coś tam rozumiała, ale że była tak bardzo spoza tego "świata", że się do niego nie nadawała. Tymczasem jednak, brudząc dłonie, odrobinę mu zaimponowała i nawet pozwolił sobie z aprobatą kiwnąć głową, gdy odkręcała wodę. - Na pewno szybko odrobisz - wtrącił, wymierzając dilerowi jedno chamskie kopnięcie w brzuch; miało być jeszcze drugie, ale jej subtelny dotyk był tak bardzo wymowny, że z niego zrezygnował - chciał jej jeszcze posłać porozumiewawcze spojrzenie, "że już wystarczy", ale zamiast tego wyjątkowo bezczelnie zajrzał jej w oczy i... Zaszumiało mu w głowie, co tu dużo mówić - duże, błękitne tęczówki Livii były okropnie hipnotyzujące i naprawdę mógłby w nich przepaść, gdyby nie jej mąż i ten ludzki śmieć, który postanowił zagrać bohatera.
Tym razem Petrosyanowi zabrakło czujności - nim się obejrzał, diler obłapiał Livię, ostrze noża opierając na gładkiej skórze jej szyi i w jednej chwili wziął sobie na własność całą inicjatywę. Aslan wyrwał się w jego stronę od razu, kiedy Livia zaskomlała z przerażenia, ale widząc broń w ręku mężczyzny, pohamował się i zatrzymał jak wryty. - Puść ją, człowieku - rzucił, biorąc głęboki wdech i uważnie przygladając się, jak zbliżał twarz do jej skóry. - Nie wiem, kim jesteś, ale Ty chyba też nie masz do końca pojęcia, kto to jest, stary. Uwierz mi, nie chcesz zrobić jej krzywdy - nagle przemówił ludzkim głosem, bardzo rozsądnie i zupełnie inaczej, niż jeszcze kilka chwil temu. Nie miał wyjścia - jakoś musiał zamaskować swoje nieśmiałe podchody w ich kierunku, a gadka - strasznie mu nie pasująca, bo przecież zwykle milczał - wydawała się najprostszym wyborem. - Jak ją puścisz, to dam Ci stąd wyjść i po prostu o tym zapomnimy. Ale jeśli cokolwiek jej zrobisz, to... - ostrożnie wyciągał w jej stronę dłoń, stopa za stopą się do nich zbliżając, umiejętnie spychając ich w stronę drzwi do jednej z kabin. - To co? Co mi zrobisz, piesku? Poskarżysz się swojemu panu? - szydzący ton głosu w połączeniu z tymi wszystkimi obrzydliwymi rzeczami, które markował, trzymając ją w ciasnym uścisku, doprowadzały Aslana do szału i musiał naprawdę mocno nad sobą panować, żeby się nie pośpieszyć i nie dać mu zrobić jej krzywdy. - W całym Cairns będziesz mieć przejebane. Obiecuję Ci to - wyrzucił, w końcu wyrzucając dłoń do Livii; to był ten moment - diler wreszcie dobrnął do drzwi kabiny, a pierwsze zetknięcie z nimi ewidentnie go przestraszyło, bo na moment się zawahał i opuścił nóż. Petrosyan bardzo mocno i zupełnie bez wyczucia pociągnął do siebie blondynkę, a potem wślizgnął się przed nią i wpadł w mężczyznę barowo-zapaśniczą techniką, wyważając tym samym te drzwi; dzięki Bogu, sklejka uratowała napastnika przed uderzeniem głową o klozetową muszlę, ale już przed samym Aslanem obronić go nie dała rady. Pomieszczenie wypełniło się kakofonią wymierzanych uderzeń, sapnięć i przekleństw - jeszcze przez chwilę starcie było wyrównane, bo Petrosyan skupił się na rozbrojeniu swojego przeciwnika z noża, ale kiedy ten posunął się po posadzce w stronę Livii, zyskał przewagę i wymierzał zapowiadaną karę, nie zastanawiając się specjalnie nad tym, czy z tym trupem tylko żartowała, czy naprawdę jej go tu brakowało.

Livia Callegari
powitalny kokos
aslan
PISARKA, WŁAŚCICIELKA I MENADŻER W THE WOOLSHED — THE WOOLSHED
26 yo — 177 cm
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky, and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Oprócz posiadania rodziny, znajomości swoich korzeni i wszelakiej wolności – to tego nie bycia zagubionym Livia zazdrościłaby mu chyba równie mocno. Jej życie niemal od początku było pasmem niezależnych od niej wydarzeń, które ukierunkowywały jej życie – zdawać by się mogło – na kompletnie niewłaściwe tory. Co gorsza, nie była nawet w stanie tych tortów naprostować, by zmienić ich bieg i nieco odmienić własny los, chociaż ktoś postronny mógłby stwierdzić, że przecież obecnie i tak wszystko zależało od niej. Właściwie może tak właśnie było: może w momencie, w którym na jej drodze stanął Callegari powinna była wybrać inaczej – uciec, kiedy miała jeszcze taką możliwość. Może więc pasmo niefortunnych zdarzeń to tak naprawdę nie był pech, ale właśnie nagle jej własne wybory, za które teraz przyszło jej płacić niemałą cenę. Nie tak jednak chciała o tym myśleć, bo łatwo byłoby zagłębić się w cholernie dużym poczuciu winy i bezradności, prościej było więc zrzucać winę za niepowodzenia na barki losu, który ukształtował jej życie i ją samą w taki, a nie inny sposób. Bo może to zaczęło się już wtedy w szpitalu, w którym przyszła na świat, kiedy to jeszcze w tym dniu została kompletnie sama i jakby się temu przyjrzeć bliżej, to chyba sama już została. Mimo, iż otaczają ją przeróżni ludzie, to tak naprawdę niemal każda z tych osób jest jej obca – a najbardziej najpewniej mąż, który nagle zamiast jej rodziną stał się niemal wrogiem.
Każdy był obcy, Aslan również powinien pozostawać w tej kategorii, ale paradoksalnie nagle stał się osobą, z którą spędzała najwięcej czasu – nawet jeżeli nie do końca z własnej woli. Nie wiedząc jeszcze nawet o tym jak wiele mogli mieć ze sobą wspólnego, kierowała się jedynie tym co widziała na pierwszy rzut oka i chociaż myśli te mogły być złudne, jakaś jej część nie chciała dojść do wniosku, że mogłoby być inaczej. Że mógł okazać się tak samo bezwzględny i okrutny jak Callegari, że robił dla niego wszystko i że istotnie mówił mu wszystko o tym co, gdzie i kiedy robiła jego żona. Nadal jednak pozostawali wyłącznie w świecie wyobraźni – wzajemnie się oceniając, obserwując i poniekąd również na każdym kroku testując. A te odważniejsze aspekty rodziły się wyłącznie w ich głowach. Livia wielokrotnie dostrzegała jego sugestywne spojrzenia, nieco dłużej zawieszone na jej sylwetce, te momenty, w których mogła zatopić się w jego spojrzeniu, pod którym niemal się rozpadała i niemal wszystkie drobne gesty, które świadczyły… no właśnie, o czym właściwie świadczyły? Bo granice jej wyobraźni było obszerne, a bardzo nie chciała ryzykować życiem swoim, ani tym bardziej jego. Jakaś lampka w jej głowie okrutnie sprowadzała ją na ziemie – co jeżeli ją testował? Co jeżeli sprawdzał jej wierność na polecenie jej męża? Co jeżeli był wilkiem w owczej skórze? Trudno było zaufać, ale nie mogła poradzić nic na tą chemię, która bez wątpienia naturalnie między nimi występowała: nawet wtedy, gdy kłócili się o tak błahe rzeczy, próbując przeforsować swoją rację lub wtedy, gdy znikała mu z oczu, aby zrobić mu na złość. Celowo jednak od czasu do czasu sama dążyła do drobnego fizycznego kontaktu – niby przypadkiem, niby niespodziewanie, ale jednak pragnąc więcej. A może jednak w ten sposób karmiła własną wyobraźnię? Może jedynie wydawało jej się, że dostrzega jego zainteresowanie, nieco dłuższe spojrzenia, wzrok prześlizgujący się po jej sylwetce, drobne gesty… mętlik w głowie nie ustępował, być może właśnie dlatego trudno było wyjść z własnej strefy komfortu, tym bardziej czując na plecach oddech Callegariego.
Z drugiej strony doceniała zaangażowanie Aslana, fakt, iż był tak zaborczy i służbowo nastawiony do swoich zadań – że dbał o jej bezpieczeństwo na każdym kroku i że mimo wszystko wykazał się cierpliwością. Tym chyba imponował jej najbardziej i w tej kwestii bardzo różnił się od jej męża. Właściwie tylko w jego oczach dostrzegała coś, co wydawało się być pewnego rodzaju zrozumieniem – czymś, co ją hipnotyzowało. Szybko zapominała wówczas o swojej przykrej codzienności, zatracając się bez końca w fantazjach, które przychodziły niespodziewanie – i stawały się coraz bardziej niebezpieczne. Póki co jednak płonnie gasił jej nadzieje, a po karku przeszył ją chłodny dreszcz, gdy przyznał, iż z pewnością odbędą rozmowę z jej mężem. Poniekąd zakłuła ją ta nieprzychylna sugestia z jego ust, ale nie dała tego po sobie poznać – bo właściwie zarówno Aslan, jak każdy w kuluarach miał rację – nic nie było jej: począwszy od bielizny, którą miała na sobie, a skończywszy na tym klubie. To wszystko było Callegariego i istotnie ten ją utrzymywał – „kupił ją” jak wielokrotnie dało się słyszeć i miała absolutną świadomość takich komentarzy. W końcu celowo grała mafijną księżniczkę, której takie życie w pełni odpowiadało. – Oczywiście, że go zapytamy – fuknęła cicho pod nosem, starając się jak najmocniej ukryć strach, który paraliżował jej ciało. Była niemal pewna, że mąż stanąłby po stronie ochroniarza, że to jemu oddałby prawo decydowania i że ten wcale nie musiał słuchać Livii, jeżeli w grę wchodziłoby chociażby jej bezpieczeństwo. W odwecie pozwoliła sobie na psi dialog, który był ciosem poniżej pasa, ale nie mogła się tak po prostu wycofać – chociaż zapewne nie zyskała w tym jego oczach. Ostatecznie zdecydowała się spuścić cały towar z wodą, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że to również w niczym jej nie pomoże, nie chciała jednak, by diler za to znacząco oberwał, a Aslan i tak już konkretnie się na nim wyżywał za to co robił i mówił. Miała drobne wrażenie, że nie tylko to było powodem jego wzmożonej agresji, ale tak… w jakiś sposób nadal jej imponowała. – A nawet jeżeli nie odrobisz, to będziesz miał nauczkę… żeby nie sprzedawać tutaj takiego beznadziejnego towaru – dodała jeszcze stanowczo, krzywiąc się lekko w momencie, w którym diler jęknął żałośnie po kolejnym ciosie. Momentami miała wiec zbyt dobre serce, chyba dlatego chciała jakoś mężczyźnie pomóc, naiwnie wierząc, że robi dobrze – w międzyczasie zaś nie tylko zainicjowała kontakt fizyczny, ale również niemal zachłysnęła się głębią męskich oczu, które wpatrywały się w jej własne nazbyt długo. Nazbyt śmiało nawiązali ten kontakt wzrokowy, utrzymujący się na tyle długo, że wizje w jej głowie zaczęły się robić jeszcze bardziej niebezpieczne. Jednak – jak się okazało – nie tak niebezpieczne jak owy intruz, który nagle ją zaatakował. Nie zdołała ukryć paniki, którą ją ogarnęła, bo w jednej chwili z pewnej postawy nie pozostało już nic – a gdy wyczuła na skórze ostrze, niemal straciła grunt pod nogami. Niemal błagalnie wpatrywała się w postać mężczyzny przed sobą, gdy napastnik cofał się powoli, w momencie, w którym Aslan z kolei próbował się zbliżyć. Nie wykonywała żadnych gwałtownych ruchów, jedynie pragnąć odsunąć ten nóż od swojego ciała. – Mój mąż Cię zabije… nie rób tego, po prostu stąd uciekaj… - szepnęła, chociaż jej słowa były wyraźne słyszalne, to było chyba ostatnie ostrzeżenie, bo gdy dobrnęli do przeszkody pod postacią kabiny, nie zdążyła się nawet zorientować, gdy Aslan mocno ją złapał i być może nieco za mocno ścisnął jej drobną ręką, równie stanowczo ciągnąć ją do siebie. I tak odetchnęła z ulgą, gdy znalazła się już za jego plecami i w pierwszej chwili dotknęła swojej szyi, pragnąc upewnić się, że nie ma tam żadnego zacięcia. Potem potarła nieco obolałą rękę z lekkim przerażeniem obserwując jak Aslan atakuje dilera. Z drugiej strony – pierwszy raz widziała go takiego: pewnego siebie, wściekłego, walczącego – za nią. Uratował jej życie i to nie ulegało wątpliwością, a nawet jeżeli diler nie zamierzał jej zabić, to uratował ją przed każdą inną, możliwą formą ataku z jego strony. Zdecydowanie zyskał w jej oczach tym, iż zrobił wszystko, by to bezpieczeństwo jej zapewnić i jak się okazuje, to nie jej mąż mógł go zabić, ale właśnie Petrosyan. Aż wciągnęła głośno powietrze, gdy ciężar ich ciał wyważył drzwi kabiny, co narobiło trochę huku, a potem już do jej uszu dobiegały tylko nieprzyjemne odgłosy uderzeń i jęków pełnych bólu. Z obrzydzaniem zerknęła na nóż, który prześlizgnął się w jej stronę. – Aslan, Aslan! Przestań… zabijesz go – odezwała się w końcu, nie ruszając się jednak z miejsca, chyba z trudem, ale jednak przebijając się do jego świadomości. Gdy napotkała spojrzenie jego pełnych gniewu oczu, odetchnęła i spojrzała na trochę już zmasakrowanego faceta, który opadł na ziemię tuż obok nóg ochroniarza. – Nie możesz go zabić, nie tutaj. Jeżeli to zrobisz, mój mąż o wszystkim się dowie… on nie może wiedzieć co tutaj zaszło, rozumiesz? To źle się skończy dla nas obojga – powiedziała szybko, chociaż dodać należało, iż gorzej mogło się skończyć dla niej, ale… - Zabierz go stąd, proszę. Zrób z nim co chcesz, ale go stąd zabierz. Chciałam tylko kupić towar, jeżeli dowie się, że robiłam to w jego klubie… jeżeli okaże się, że to jego wróg… - wskazała ruchem ręki na nieprzytomnego faceta, kręcąc delikatnie głową. Musiała poprosić go o pomoc, bo jeżeli doniósłby o tym do jej męża, to naprawdę mogło się to źle skończyć. Mimo, że nie miała żadnej pewności, że Aslan jej pomoże, że stanie po jej stronie. Znowu potarła delikatnie rękę, przez moment mierząc się z nim wzrokiem, który po chwili prześlizgnął się powoli na tę rękę, w odpowiedzi na co pokręciła lekko głową. – To nic... Po prostu go stąd zabierz. Będę w gabinecie – odparła krótko, pozostawiając bałagan, który właściwie sama narobiła – w jego rękach. Wiedziała jednak, że on poradzi sobie z tym dużo lepiej, a ona chyba nie chciała dłużej na to patrzeć. Teraz ten towar zdecydowanie by się jej przydał, chociaż po narkotyki sięgała raczej rzadko i to dawno temu. Przeszła więc dyskretnie do swojego gabinetu, gdzie odetchnęła, kompletnie oszołomiona tym co się wydarzyło. Podeszła do lustra i obejrzała w nim skórę na swojej szyi, która na szczęście nie nosiła żadnych znamion, a potem sięgnęła po dzwoniący telefon – z przerażeniem odkrywając, że dzwonił Callegari. Odebrała więc, siląc się na spokój, a po krótkiej rozmowie odrzuciła go na biurko. Z torebki wyjęła swoje proszki na sen, które jednocześnie pozwalały jej się wyciszyć i uspokoić, wrzuciła jedną z nich do ust i upiła kilka łyków wody, nie mając pojęcia, że drzwi właśnie się uchyliły i na jej osobie znowu spoczęło spojrzenie Aslana. Wrzuciła opakowanie z powrotem do torebki, najpewniej w tej chwili pozwalając mu myśleć, że znowu coś brała – odstawiła szklankę i obróciła się, zastygając w bezruchu w momencie, w którym napotkała jego wzrok. Dopiero po krótkiej chwili cofnęła się o krok i przysiadła delikatnie na skraju biurka, obserwując go cały czas w momencie, w którym zamykał za sobą drzwi. I znowu miała to nieodzowne wrażenie, że gdy tylko zostawali w pomieszczeniu sami, atmosfera niestosownie gęstniała. – Zająłeś się nim?
Aslan Petrosyan
powitalny kokos
Livia
troublemaker — cairns and surroundings
28 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Przyglądając się jej z boku, Aslan nigdy nie podejrzewałby jej o tak głębokie przemyślenia. Nie dlatego, że wydawała mu się płytka albo po prostu głupiutka (bo nie), ale ponieważ spotkał na swej drodze zbyt wiele kobiet, które zazdrościłyby jej takiego życia. Jak bardzo bowiem by go nienawidziła, na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie szczęśliwej, a jej codzienność - idealnej. I chyba nie mogło być inaczej - gdziekolwiek chciała pojechać, woził ją luksusowym autem prywatny ochroniarz, wcale nie musiała się przejmować o ceny na metkach, mogła się bawić w najlepszych klubach i jadać w najdroższych restauracjach, a oprócz tego miała piękny dom i męża, którego ludzie przynajmniej szanowali (jeśli nie się go po prostu bali). Czego jednak nie dostrzegali, to tej drugiej strony medalu - życia w ciągłym strachu, toksyczności i obracania się w środowisku raczej mało ekskluzywnym. Gdyby interesy Callegarich kończyły się na prowadzeniu klubów albo restauracji, pewnie łatwiej byłoby to przeżyć, bo ci wszyscy gangsterzy, których doskonale znała, byliby tylko anonimowymi gośćmi. W tym układzie jednak musiała być dla nich jeszcze lepszym gospodarzem, jednocześnie mając świadomość, że w loży jej klubu mogli opijać udaną kradzież, dokonane zabójstwo albo jakąś narkotykową sprzedaż. I tak jak Aslan z dystansem podchodził do moralności Livii i miał wrażenie, że świetnie się odnajdywała w swojej roli, tak jednak wyczuwał, że to nie był jej świat i że nie zawsze czuła się w nim dobrze. Wręcz przeciwnie - wydawała mu się zbyt delikatna, żeby obracać się w takim środowisku i miała za dobre spojrzenie, żeby z pełną świadomością i oddaniem maczać palce w jakichś niecnych interesach. Nie wynikało to jednak z tego, że nie potrafiła tego ukryć, bo ukrywała to świetnie i stąd te wszystkie, mniej lub bardziej przychylne, komentarze albo opinie, ale z tego, że Petrosyan zdążył się już napatrzyć na ludzi w tym towarzystwie i z całkiem niezłą skutecznością potrafił się na nich poznać. Czasami wystarczyło mu jedno spojrzenie w oczy, żeby wyłapać kręcącego się pod nogami tchórza albo kilka rozmów, aby celnie wskazać kapusia. Było mu łatwiej o tyle, że nie miał w zwyczaju zbyt mocno machać językiem i dzięki temu mógł się w pełni skupić na mimice, spojrzeniu i ogólnie mowie ciała, jakby był jakimś ekspertem od takich rzeczy. To co jednak psychologowie i inne mądre głowy wyciągały z książek, jemu przyszło z wiekiem i doświadczeniem. I kto wie, czy wcale nie znał się na tym lepiej. Livia na całe szczęście mogła czuć się bezpieczna; wydawała mu się po prostu strasznie niewinna (przynajmniej w tym jednym kontekście, co do innych miał wątpliwości) i nie widział w niej złego człowieka. A dla takich pieniędzy czy pozycji, będąc na jej miejscu, sam nie podjąłby innej decyzji i to nie znając jej historii. Po prostu w życiu czasami trzeba podejmować trudne decyzje.
Ciężkiego wyboru dokonał również i Aslan, godząc się ze swoim losem i funkcją jej osobistego ochroniarza. Oczywiście to wcale nie tak, że tak naprawdę nie miał wyjścia i nie mógłby odmówić bez poniesienia konsekwencji, natomiast mimo wszystko była to duża odpowiedzialność i spory ciężar do uniesienia na plecach. Livia, przynajmniej publicznie, była oczkiem w głowie swojego męża, więc dopuszczenie, żeby cokolwiek jej się stało, w ogóle nie wchodziło w grę. Ponadto dochodził jeszcze jeden aspekt - ten mniej wygodny i związany z magnetyzmem, z jakim przyciągała jego spojrzenie. Teoretycznie wydawało mu się, że ma nad tym kontrolę i jest w stanie to opanować, ale skoro jasnowłosa czuła na sobie jego spojrzenie i widziała, jak na nią patrzył, to musiało być naprawdę źle. A najgorsze było w tym wszystkim to, że od czasu do czasu sama przełamywała granicę, mimochodem zostawiała mu na ramieniu albo barku odcisk palca i w ten sposób jeszcze podlewała paliwem jego wyobraźnię, zamiast pozwolić jej w spokoju zgasnąć. Mimo bowiem, że te wszystkie pojedyncze dotknięcia były absolutnie niewinne, Aslan upatrywał w nich jakichś znaków i zamiast raz na zawsze otrzeźwieć, wmawiał sobie, że może jednak coś jest na rzeczy i że te wszystkie fantazje jednak mogłyby się spełnić. Na całe szczęście, potrafił oszacować ryzyko miał w głowie wystarczająco oleju, aby nie kłaść głowy pod topór, tylko skupić się na robocie i niczego nie prowokować, chociaż w przeciwieństwie do niej raczej nie podejrzewał żadnego spisku i nie brał tego za jakiś test na lojalność. Chyba miał Callegariego za mniej bystrego, niż uważała go Livia.
Petrosyan nie widział go również tak ochoczo powierzającego mu pełną władzę nad codziennością małżonki, dlatego jej buńczuczna postawa go trochę zaniepokoiła. Dotychczasowy tryb pracy bardzo mu odpowiadał - to znaczy taki pełen niedopowiedzeń, kiedy myślą przewodnią było bezpieczeństwo blondynki i dlatego czasami mógł postawić na swoim, ale gdyby nagle się okazało, że to ona mogłaby się rządzić, to byłoby mu trudno; po pierwsze dlatego, że i tak sprawiała mu dużo problemów i często starała się stawiać na swoim, a po drugie, bo był w stanie sobie wyobrazić, jakimi zachciankami zaczęłaby go zasypywać, byleby tylko z tej roboty zrezygnował. Może i wyglądała na niewinną panienkę z dobrego domu, ale w jej błękitnych oczach żarzył się czasami ogromny temperament i Aslan nie był do końca przekonany, czy chciał się z nim mierzyć. To między innymi dlatego tak bardzo wstrząsnął nim jej widok w objęciach tamtego dilera. Nigdy nie widział jej tak przestraszonej, nigdy wcześniej nie wydawała mu się też taka krucha i delikatna; na tle słusznych gabarytów napastnika naprawdę wyglądała jak zagubiona, więc oprócz takiej żołnierskiej pasji do wykonywania poleceń, wzbudziła w nim jeszcze ukrytą gdzieś troskę czy opiekuńczość. Nic dziwnego zatem, że ta kolejna sekwencja zdarzeń stała się aż tak brutalna, chociaż uczciwie trzeba przyznać, że jej akurat krzywdy zrobić nie chciał i nieumyślnie pociągnął ją za rękę aż tak mocno. Co innego jednak tamten diler. Aslan dopadł do niego ze wściekłością wygłodniałego drapieżnika, znużonego czajeniem się i podchodami pod swoją ofiarę, i od razu zaczął wymierzać sprawiedliwość w taki sposób, w jaki umiał najbardziej, a więc zasypując go gradem mierzonych uderzeń. Szczęście w nieszczęściu, że kiedy razem z hukiem zsunęli się na podłogę z klozetowej muszli po wyłamanych drzwiach, diler zdążył się zasłonić na tyle, aby ciosy przestały dochodzić mu do twarzy i zaczęły spadać na jego tułów. Nadal rzecz jasna był w grobowym niebezpieczeństwie, bo Petrosyan wiedział jak bić, żeby bolało, a celne trafienie w taką śledzionę mogłoby mu zaszkodzić, ale przynajmniej chronił głowę. No i okazało się, że wreszcie ktoś przyszedł mu pomocą.
Pierwsze słowa Livii kompletnie przepadły w tej szarpaninie; zasapany Aslan nawet na moment nie przerwał okładania dilera i wcale nie wyglądało, jakby skończył dawać mu nauczkę. Dopiero kiedy podniosła głos, zwrócił na nią uwagę i odstąpił od dalszego wymierzania kary. Co prawda wcale nie przyszło mu przez myśl tego biedaka zabić, ale może właśnie dlatego potrzebował, żeby ktoś mu przerwał - bo nie za bardzo myślał i w przypływie złości faktycznie mógłby zrobić mu jakąś większą krzywdę. Jej słowa zresztą wystarczyły, żeby na dobre wyrwać go z amoku - blondynka nadal wydawała mu się okropnie przerażona i taka bezbronna strasznie go rozczulała. W przeciwieństwie bowiem do tej kobiety, którą była na co dzień, wreszcie pokazywała mu taki niewymuszony, ludzki profil, pasujący do postawionej jej przez niego diagnozy: że była dobrym człowiekiem w złym miejscu i że może była kimś więcej, niż tylko ładną żoną obrzydliwie bogatego faceta, a on na takie zachowania był okropnie łasy. Zanim wyszła z łazienki, rzucił jej więc jedynie krótkie "tylko nigdzie się stamtąd nie ruszaj" i zabrał się do pracy. W pierwszej chwili nie do końca miał pomysł, co zrobić z pobitym dilerem, ale krążąc z nim na tylnym siedzeniu samochodu, przypomniał sobie jak traktowano niekulturalnych klientów w tym domu schadzek, w którym kiedyś stał na bramce i postanowił zawieźć go do najbliższego szpitala, wcześniej tłumacząc mu, dlaczego powinien trzymać gębę na kłódkę i nigdy więcej nie pokazywać się w The Woolshed. Być może on albo Livia wcale nie byli tacy groźni, ale nazwisko jej męża trochę jednak znaczyło i ciągle robiło wrażenie na podrzędnych kryminalistach w tej części Cairns. Ten sposób ze szpitalem zresztą był jego pomysłem i zwykle przynosił pożądane skutki, chociaż tym razem większe wrażenie od humanitarnej postawy Aslana, na dilerze na pewno zrobił pistolet, którym wymachiwał mu przed oczami przez całą drogę. Nic dziwnego zatem, że pobity facet się podporządkował i najpierw grzecznie przeprosił go za kłopot, potem obiecał, że już nie wpadnie do klubu z towarem, a na samym końcu - zgodnie z instrukcjami - zgłosił się na izbę przyjęć, utrzymując, że spadł ze schodów. I chociaż to wcale nie oznaczało, że problem udało się rozwiązać do samego końca, to jednak przynajmniej na jakiś czas mieli go z głowy, a z konsekwencjami rozprawią się, jak przyjdzie na nie pora.
W podróży zeszło mu się dobrze ponad godzinę, dlatego Livia miała prawo zacząć się niepokoić i to nawet jeśli bycie żoną przestępcy nauczyło ją cierpliwości w takich sytuacjach. Zwłaszcza, że zanim do niej wrócił, zakręcił się jeszcze na zapleczu i w tej nieszczęsnej łazience, żeby upewnić się, że wszystko udało się posprzątać. Drzwi do jej gabinetu otworzył sobie bez pukania - z zażenowaniem pokręcił głową, przyglądając się, jak chowała plastikowy słoiczek z lekami do torebki, a potem bez słowa przeszedł obok niej i usiadł na fotelu w rogu pomieszczenia. Dopiero teraz rzuciło się jej w oczy, że trzymał w dłoniach woreczek z kostkami lodu i że przykładał go co jakiś czas - to do jednej, to do drugiej; obie były sine i napuchnięte, a knykcie na prawej wydawały się jej nawet rozcięte, chociaż krew chyba zdążył już zmyć. - Tak. Nie powinien już sprawiać kłopotów. Nie przejmuj się nim - odparł rzeczowo i o wiele bardziej szorstko niż zwykle, choćby na chwilę nie racząc jej przy tym spojrzeniem. Nie lubił takich chwil, bo z jednej strony słowa same cisnęły mu się na język, a z drugiej pewnie powinien się w niego gryźć, żeby przypadkiem nie poskarżyła się swojemu mężowi. - Teraz już rozumiesz, dlaczego nie możesz mi uciekać? - tym razem wyjścia jednak nie było i coś musiał jej powiedzieć, więc podniósł na nią wzrok i zmarszczył brwi. - Jak chcesz mieć przed nim tajemnice, to w porządku. To nie moja sprawa, rozumiem to. Ale próbuj zrobić sobie krzywdy, jak z Tobą jestem na mieście, bo to ja będę za to gówno odpowiadać. A dzisiaj było blisko - wyjaśnił chłodno, intensywnym spojrzeniem taksując głównie jej twarz, chociaż nietrudno było zauważyć, że czasami uciekał nim na jej szyję, ramiona, a nawet nogi. Nawet w takich okolicznościach miał problem z zaspokojeniem ciekawości, dlatego w końcu musiał się odwrócić. - Nic się tu dziś nie stało. Mam nadzieję, że się zgadzamy - rzucił nonszalancko, nawiązując rzecz jasna do jej męża i tego, co zamierzała mu na ten temat powiedzieć. Gdyby jednak chciała się podzielić łagodną nowiną, musieliby ustalić wspólną wersję. Pominięcie jej byłoby zwyczajnie prostsze.

Livia Callegari
powitalny kokos
aslan
PISARKA, WŁAŚCICIELKA I MENADŻER W THE WOOLSHED — THE WOOLSHED
26 yo — 177 cm
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky, and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Robienie dobrej miny do złej gry zdecydowanie weszło jej już w nawyk, stało się czymś na tyle oczywistym, że czasami niemal już się nad tym nie zastanawiała – to po prostu się działo. Wiedziała doskonale co i kiedy musi zrobić, jak się zachować, co powiedzieć bądź po prostu kiedy się wycofać i nie interesować się sprawami, które nie były dla niej przeznaczone: mniej więcej tego nauczyła się będąc żoną Callegariego – im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Jak na ironię jednak jej ten sen nie przychodził wcale łatwo, wręcz przeciwnie, bo czasami nie przychodził w ogóle, a bez drobnych wspomagaczy nie była w stanie nawet zmrużyć powiek, chociaż fizycznie była wykończona. Pozornie idealnie życie, które według osób postronnych właśnie wiodła naprawdę jawiło się jako to, którego wiele kobiet by jej pozazdrościło – począwszy od przystojnego bądź co bądź męża, którego nie tylko szanowano, ale przede wszystkim znano, a skończywszy na bogactwie i możliwościach, które to także ze sobą niosło. I może początkowo można było się tym zachłysnąć, może skłamałaby mówiąc, że kiedy go poznawała (nie znając jeszcze wszystkich szczegółów jego życia) ta myśl nie zrodziła się również w jej głowie, że zmagając się już wówczas wtedy w trudnościami życia i pracą, która na pewno nie była spełnieniem jej marzeń – nie liczyła na to, iż będzie on tym księciem w srebrnej zbroi, który pokaże jej lepszy świat i zapewni lepsze życie. Bo tego właśnie pragnęła, tuż po tym jak ślepo wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia i szczęśliwy związek. Gra pozorów okazała się jednak być tym, w czym Callegari był właściwie mistrzem, zwiódł ją na tyle skutecznie, że potem nie miała już żadnej szansy na ucieczkę, musząc się podporządkować i co więcej, chociaż spróbować przywyknąć do nowej rzeczywistości, której daleko było do wspomnianego ideału. Nie było więc wolą przypadku to, że również Aslan miał o niej takie, a nie inne zdanie – że spoglądał na nią jak niemal każdy z zewnątrz, uważając za wyrachowaną i pewną swego kobietę, która zadomowiła się na włościach swojego męża, stanowiąc perfekcyjną prezencję jego osoby i ich stylu życia – ten idealny obrazek całej układanki, którą pozornie zwali rodziną. Wiele razy miała ochotę zrzucić przy nim maskę, którą zakładała zawsze, gdy próbowała zrobić mu na złość: gdy naruszał jej poczucie prywatności, ten najdrobniejszy cień szansy na normalność i zachowanie tajemnic, które rzeczywiście miała przed mężem. Prościej było zgrywać niekoniecznie bystrą blondynkę, która pałała się zakupowym szaleństwem, kolejną wizytą u kosmetyczki bądź wyjściem do drogiej restauracji – prościej i bezpiecznie dla nich obojga. Miała jednak to nieodzowne wrażenie, że gdy już spoglądała nieuchronnie w jego oczy, odbijała się w nich sama prawda – że wówczas widział więcej niż powinien dostrzec, chociaż nigdy nie dawał tego po sobie poznać. Niemal czuła, jakby czytał z niej jak z otwartej księgi, chociaż robiła wszystko, by zachować pozory gry, której się podjęła, usilnie starając się przekonać jego – i siebie – że świetnie odnajdowała się w tej roli. Naturę jednak niezmiernie trudno oszukać, kiedy jest się osobą delikatną, empatyczną i co więcej dość kruchą – bo mocno doświadczoną przez życie i niestety stłamszoną przez człowieka, który miał być oparciem: trudno pozornie udawać, że nielegalne interesy, zabójstwa, przemoc i narkotyki to codzienność, której się pragnęło i którą się akceptuje. Ona jednak nigdy nie była w stanie tego zaakceptować i chociaż ten świat próbował ją porwać w swoje szpony i zepsuć, ostatkami sił walczyła o to, by na to nie pozwolić. Możliwe więc, że to właśnie te przebłyski dostrzegał w niej Aslan, te – których istotnie nie była w stanie już ukryć, bo pragnęły się wydostać na zewnątrz. Z całą pewnością nie pomagało to magnetyczne przyciąganie, które odczuwała zawsze, gdy mężczyzna pojawiał się w pobliżu – gdy spoglądał na nią w ten specyficzny sposób, przez który przeszywał ją nieznajomy dreszcz, gdy pozwalała sobie na drobne przekroczenie granicy poprzez niespodziewanie dotyk czy zaledwie muśnięcie palców – jednocześnie nie pozwalając tym wyobrażeniom zgasnąć. A przecież oboje powinni wyrzucić je ze swojej głowy i nie pozwolić im się rozwijać w ten wyraźnie niebezpieczny sposób. Mimo więc faktu, że każdy najdrobniejszy gest pozostawał absolutnie niewinny – niby przypadkowy – sprawiał, że Livia pogrążała się znowu w swoich licznych fantazjach, ślepo wierząc w to, że mogłoby być inaczej. Że Aslan mógłby sprawić, że jej życie wyglądałoby inaczej i że mógłby jej dać coś więcej niż strach, niepewność i niewola. Wcale jednak nie chodziło o to, iż szukała w nim ukojenia i ratunku, raczej pragnęła zaznać wreszcie szczęścia, którego nie miała okazji doświadczyć od bardzo dawna. A jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało – bo przecież ich relacje od początku układają się różnie, to jednak właśnie tylko przy nim odczuwała to niezrozumiałe poczucie szczęścia, gdy chociaż przez kilka minut mogła być sobą i to pozwalało jej zapomnieć o tym co czekało na nią tuż za rogiem – czyli to ponure życie w złotej wierzy. Ostatnim jednak na co mogłaby pozwolić byłoby postawienie na szali życia jego, jak również własnego – bo nawet te fantazje owiane były ogromnym niebezpieczeństwem i nawet cień podejrzenia ze strony jej męża mógłby skończyć się tragicznie. Właśnie więc dlatego, że miała dobre serce i mnóstwo empatii, nie pozwoliłaby na to, by ten jakkolwiek skrzywdził Aslana i to jeszcze z jej powodu.
Co więcej, nie zamierzała niczego zmieniać – nie chciała się rządzić i brać tej władzy w swoje ręce, by pokazać swojemu ochroniarzowi kto tutaj rządzi. Oczywiście mając taki charakter i wyjątkowo kobiecy temperament, zapewne stanowiłaby dla niego spore wyzwanie, ale chociaż pragnęła uwolnić się spod czujnej obserwacji i ochrony niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę, to też nie zamierzała aż tak bardzo wchodzić mu w drogę. Tym bardziej nie po tym, co zrobił dla niej dzisiaj i jak istotnie udowodnił, że dbał o jej dobro – nawet jeżeli tylko z pobudek służbowych. Dbał, bo nie zamierzał powiedzieć o tym jej mężowi, chociaż i tak w Liv pojawiał się cień wątpliwości. Pierwszy raz jednak pozwoliła sobie na to, by okazać przy nim prawdziwy strach – tą swoją kruchą i delikatną stronę, która bez jego pomocy po prostu by się rozpadła. Trwając w objęciach napastnika pierwszy raz spoglądała w jego oczy chyba w tak szczery sposób – mimo, że z przerażeniem, to jednak jako ona – po prostu Livia, która miała serce na dłoni, nie zaś jako kobieta mafijnego bosa, która u jego boku trzęsła niemal całym półświatkiem. I chociaż nienawidziła być bezbronna i przerażona, dokładnie tak jak wtedy, gdy została zaatakowana, bo to okrutnie przypominało jej o tym, jak całe życie musiała walczyć o siebie, to jednak taka właśnie była i ta delikatność ciągle skrywała się pod pasmem waleczności, temperamentu i woli przetrwania – ale nigdy nie zniknęła na dobre.
Przyjęła więc pierwszy raz tak pokornie jego polecenie, by nie ruszać się nigdzie z gabinetu i ponieważ właśnie ratował jej tyłek, to nie zamierzała tego jego zaufania nadwyrężać do granic. Poza tym sama była mocno zdenerwowana i poruszona tym co zaszło, a telefon od męża wcale nie ułatwił jej sprawy. Niemal przeszło jej przez myśl, że być może już o wszystkim wiedział i to najlepiej świadczyło o tym, iż chyba popadała już względem niego w lekką paranoję. Nie była wcale dobrym kłamcą, ale ostatecznie umiała zachowywać pozory na tyle, by nie dać niczego po sobie poznać. Mimo, iż nieobecność Aslana strasznie się jej dłużyła i chyba… szczerze zaczynała się o niego martwić, nawet jeżeli nie chciała do końca się do tego przyznać. Dlatego ogarnęła ją jakaś niezrozumiała ulga, gdy w końcu wszedł do gabinetu i chociaż normalnie skwitowałaby złośliwe to, że zrobił to bez pukania, to ostatecznie teraz chyba nie zdołała przywdziać na twarz tej samej maski, którą nosiła na co dzień. – Nigdzie się stąd nie ruszałam – dodała jeszcze w gwoli wyjaśnienia, bo nie było go dobrą godzinę i mógł śmiało pomyśleć, że blondynka do tej pory zdołała już zapewne wpakować się w kolejne kłopoty. Albo co gorsza, zrobić coś co nie pozwoliłoby zatrzeć śladów do końca. Zapewne jednocześnie go tym zaskakując, bo chyba cień tego zaskoczenia dostrzegła na jego twarzy w momencie, gdy wypowiedziała tych kilka słów, bo przecież dotychczas rzadko robiła to o co ją prosił – nawet jeżeli dla jej dobra. Poniekąd jednak ją samą zdziwiła jego obojętność, obserwowała go więc jedynie, gdy minął ją i podszedł do fotela, na którym usiadł nawet nie racząc ją jednym spojrzeniem. Czy poczuła właśnie ukłucie żalu z tego powodu? Czy dzisiaj stanowczo przesadziła ze swoją samowolką i rzeczywiście był na nią tak zły? – Wiem, że dzisiaj przesadziłam. Nie powinnam była tak ryzykować, ale… myślałam, że mogę załatwić to sama. Chciałam załatwić to sama, aby tylko go ostrzec żeby tutaj nie handlował. Nie wiedziałam, że stanowi dla mnie zagrożenie… - wbiła wzrok w podłogę tuż obok swoich odzianych w drogie szpilki stóp – A może po prostu je zlekceważyłam, w końcu nie bez powodu otrzymałam ochronę, to chyba oznacza, że zagrożenie jest realne. Ale cieszę się, że jednak tak szybko mnie znalazłeś, gdyby nie Ty… - zamilkła znowu, niemal instynktownie przykładając dłoń do swojej szyi. Przesunęła po delikatnej skórze opuszkami palców, mając wrażenie jakby nadal czuła na niej to zimne ostrze nożna, poprzez które niemal całe życie przeleciało jej przed oczami. Przełknęła ślinę i podniosła się z blatu biurka, ponownie lokując spojrzenie na mężczyźnie, a właściwie to na jego dłoniach, w których trzymał kostki lodu. Poczuła znowu wszechogarniające poczucie winy, mając wrażenie, że to wszystko także było jej winą. – Nikt nigdy tak jawnie mi nie groził, nikt nigdy nie przystawił mi do szyi noża… wystarczył jeden ruch, a już by mnie tutaj nie było… - powiedziała cicho, napotykając nagle znowu spojrzenie jego ciemnych oczu. Nie dodała jednak już nic więcej, poniekąd uciekając wzrokiem gdzieś w bok, bo głębia jego oczu sprawiała, że niemal odbierało jej dech w piersiach, wycofała się więc powoli i podeszła do barku. Gabinet miał pełne wyposażenie, dlatego znajdowały się i tutaj specjalnie przygotowane kostki lodu. Bez cienia zawahania sięgnęła po należący do niej jedwabny szaliczek – napełniła go kostkami lodu, precyzyjnie owinęła kilkakrotnie tak, by nie przeciekał, a następnie lekko zawiązała – niemal wyczuwając to, iż cały czas znajdowała się pod jego czujną obserwacją. W końcu odwróciła się znowu i podeszła niespiesznie w kierunku fotela. – Połóż rękę na kolanie – poleciła spokojnie, a gdy to zrobił, przyłożyła do niej lód – by nie musiał ciągle naprzemiennie tych rąk zamieniać. Knykcie jednak faktycznie były rozcięte, więc znowu odeszła bez słowa i wyjęła z szafki obok biurka apteczkę, którą miała tutaj zawsze pod ręką. Wróciła z nią do niego i spojrzała na niego lekko niepewnie, ale że nie miała w pobliżu żadnego dodatkowego krzesła, to ostatecznie przysiadła ostrożnie na podłokietniku, bo fotel był na tyle przestronny. – Mogę? – zerknęła na niego pytająco, ściągając z tej dłoni lód, a gdy nie napotkała sprzeciwu, namoczyła wacik i przemyła rozcięcia, uznając, iż należy je odkazić, a z jednej z ran znowu zaczęła lekko sączyć się krew. Nie miała pojęcia, że jego dłonie mogą teraz wyglądać tak źle i to poczucie winy chyba znowu w niej potęgowało. – Naprawdę nie powiesz mu o tym co tutaj dzisiaj zaszło? – spytała ni stąd ni zowąd, jakby ta kwestia nadal lekko ją nurtowała – Przecież zrobiłam Ci na złość, musiałeś posprzątać cały ten bałagan, zresztą nie pierwszy raz… W zasadzie wiem, że to pewnie odbiłoby się również na Tobie, bo straciłeś mnie z oczu, ale… ostatecznie to ja doprowadziłam do tej sytuacji – dodała, z trudem mogąc się skupić na mówieniu, gdy jej palce co jakiś czas muskały skórę jego dłoni – Myślisz, że lepiej, aby o niczym nie wiedział? Że jest szansa, że jakoś się dowie? Czy może powinniśmy ustalić jakąś wspólną wersję wydarzeń, która nie będzie nas obciążać? Rozmawiałam z nim jakieś pół godziny temu, był zły bo chyba nie poszedł mu jakiś interes, więc… mówienie mu o tym teraz chyba i tak nie byłoby do końca rozsądne – stwierdziła ostatecznie, otwierając plaster, który po chwili przykleiła do rozcięcia na jego dłoni – Ale gdy zobaczy Twoje dłonie… może coś podejrzewać – uniosła wzrok, napotykając z niezmiernie bliskiej odległości głębię jego oczu, w które śmiało zajrzała, nie będąc w stanie już się wycofać. I ta bliskość niemal ją sparaliżowała, więc dopiero po krótkiej chwili zamknęła apteczkę i podniosła się powoli z podłokietnika. Ruszyła ponownie w kierunku barku, odłożyła tam apteczkę, a potem sięgnęła po szklankę i otworzyła jedną z dobrych, drogich whisky, którą zawsze tutaj miała. Napełniła ją odrobiną bursztynowego trunku, po czym odwróciła się z drugą z pustych szklanek, pokazując ją Aslanowi. – Napijesz się ze mną?
Aslan Petrosyan
powitalny kokos
Livia
ODPOWIEDZ