Internista — Lorne Bay Medical Centre
28 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
W Lorne Bay przebywa od zaledwie kilku tygodni. Zatrudniła się jako lekarz w miejscowej przychodni i pod tym względem można naprawdę na nią liczyć - pomaganie innym uważa za swoją życiową misję. Niegdyś wiecznie radosna, roześmiana i nieco oderwana od rzeczywistości. Teraz stara się stanąć na nogi po nagłej śmierci ukochanego chłopaka.
- 1 -


Gdyby ktokolwiek w tym momencie zaadresował do Josephine pytanie czy żałuje, że zdecydowała się opuścić Melbourne, odpowiedź brzmiałaby nie.
Póki co potrafiła odnaleźć w podjętej decyzji jedynie same blaski - mieszkanie w Opal Moonlane należało tylko i wyłącznie do niej w związku z czym już nie musiała dłużej udawać i spełniać oczekiwań całego świata wobec własnego nastroju. Po tym jak cztery miesiące temu Gio zginął tragicznie w wypadku komunikacyjnym ("(...)Śmiercią natychmiastową i okrutną tak bardzo, że konieczne były badanie DNA by rozpoznać do kogo należą zwłoki." - słowa te nieustannie rozbrzmiewały w umyśle dziewczyny po dziś dzień), jej ojciec niemalże zażądał by przeprowadziła się do rodzinnego domu póki nie stanie na nogi. I choć przez pierwszy miesiąc pozwalała sobie na niemal każdą chwilę słabości, tak z czasem zaczęła miewać wyrzuty sumienia. Nigdy nie chciała być bezpośrednim powodem, który spędzał sen z powiek najbliższych tak więc wkładała na twarz metaforyczną maskę, która zazwyczaj polegała na delikatnym uśmiechu i zapewnieniu, że czuje się dobrze. A tak naprawdę jedynym na co miała ochotę niemal każdego dnia było zdemolowanie chociażby swojej sypialni do cna, robicie każdej ramki ze zdjęciem w drobny mak by wyrazić bunt wobec niesprawiedliwości rządzącej światem.
Tak więc w Lorne Bay przestała być więźniem własnych emocji.

Przybywając tutaj trzy tygodnie temu nie posiadała w miasteczku choćby jednej zaprzyjaźnionej osoby jednak nie czuła się z tego powodu źle. W końcu nikt nie obdarzał jej współczującym spojrzeniem już od chwili, kiedy zaledwie pojawiała się na dalekim horyzoncie; nikt nie znał historii życia Josie i ta właśnie anonimowość przynosiła same korzyści.
Dopiero pierwsze dni w nowej pracy spowodowały, że udało jej się zawrzeć jakąkolwiek nową znajomość. Jenny Langford była pielęgniarką w Lorne Bay Medical Centre i właściwie od pierwszej chwili, gdy Josephine się tam stawiła ta postanowiła odpowiednio się o nią zatroszczyć, począwszy od przygotowania gabinetu na jej przyjazd, a kończąc na beztroskich zachętach do wspólnych przerw obiadowych (dzięki temu Jo została uświadomiona, że jej poprzednik był zmuszony do szybkiego wyjazdu z Lorne Bay, ponieważ jego żona dowiedziała się o długotrwałym romansie, o zgrozo). Josie mogła szczerze przyznać, że naprawdę ją polubiła - wydawała się być szczera, prostolinijna, pełna ciepła i serdeczności, opatrzona nutką szaleństwa i zagubienia w świecie. Dokładnie tak jak ona sama podczas trwania tych dobrych czasów.
A jak wiadomo, swój do swego ciągnie.
W związku z tym, kiedy dziś późnym popołudniem Jenny wysłała do niej wiadomość z pytaniem czy miałaby ochotę wybrać się do kina na nowy film, gdzie występował aktor, którego młoda pielęgniarka była ogromną wielbicielką, z czystej sympatii do dziewczyny oraz ze względu na otwartość jaką kierowała w jej stronę, nie potrafiła odmówić.
***

Tymczasem dochodziła dwudziesta druga. Jenny i Josie, które dotychczas przemierzały australijską ulicę niespiesznym krokiem cały czas prowadząc sympatyczną rozmowę, zatrzymały się pod jednym z domów dzielnicy mieszkalnej naznaczonym numerem dwadzieścia. Należał on do pielęgniarki, a tak się złożyło, że ich droga powrotna z kina wiodła najpierw przez ten oto punkt. W związku z tym to tutaj zamierzały się rozstać, a dalszą trasę brunetka miała pokonać już w pojedynkę choć było to zaledwie dziesięć minut do ostatecznego celu.
- Dziękuję, że znalazłaś czas by się ze mną wybrać. Bez Ciebie wzdychanie do tego pięknisia nie byłoby tak samo fascynujące... - rozpoczęła podekscytowana jak zawsze Jenny, lecz jej głos od kilku sekund w żaden sposób nie docierał już do Josie. W ogromnym skupieniu i z ewidentnym napięciem malującym się na twarzy, nieustępliwie i zawzięcie wpatrywała się w punkt ponad głową koleżanki. Jej uwagę przykuła postać mężczyzny, który również zatrzymał się na tej samej ulicy. Ciemne włosy zaczesane w charakterystyczny sposób, bez wątpienia wyróżniający się wysoki wzrost... Prędko doszła do wniosku, że najprawdopodobniej postradała zmysły i to najwyższy czas by rozpocząć odpowiednią terapię bądź też zacząć przyjmować solidne leki, które na jakiś czas sprawią, że podobni do Gio mężczyźni przestaną wywierać na niej jakiekolwiek wrażenie.
Jednak to dopiero dłoń Jenny, która wylądowała na jej ramieniu by delikatnie nim potrząsnąć sprawiła, że powróciła do rzeczywistego świata.
I był to powrót wyjątkowo bolesny.
Jo nerwowo rozejrzała się na boki jak gdyby nie do końca świadoma co właśnie się wydarzyło, wreszcie powracając do koleżanki nie tylko duchem, ale i wzrokiem.
- Hej, wszystko w porządku? Przestraszyłaś się czegoś? Strasznie zbladłaś. Może powinnam Cię odprowadzić? - z ust kobiety wytoczyła się właśnie lawina pytań, lecz w tonie jej głosu przeważał ogrom troski.
- Nie, nie. Nie martw się, wszystko jest w porządku. Pójdę już. Widzimy się jutro o 8. Przepraszam... Za to. - sztuczny uśmiech miała już niemal wyćwiczony do perfekcji tak więc przywołanie go w tym momencie nie sprawiło jej żadnych trudności. O dziwo, biorąc pod uwagę jak bardzo zawiedziona była teraz swoim umysłem i figlami, które jej płatał.
Po oficjalnym pożegnaniu Jenny zniknęła za mosiężną furtką będąca jedynie małym fragmentem ogromnej bramy, a Josie postawiła kilkanaście kroków przed siebie.
Nie planowała tego i sama nie wiedziała jak do tego doszło, ale nagle jej chód stał się trzykrotnie szybszy i trzy razy bardziej energiczny. Jak gdyby zupełnie kierowana instynktem, bynajmniej rozumem zaczęła rozpaczliwie poszukiwać wzrokiem sylwetki nieznajomego, którego plecom przyglądała się jeszcze chwilę temu.
- Proszę poczekać! Błagam! - krzyknęła co sił w płucach w jego kierunku kompletnie nie przejmując się tym, że właśnie może wzbudzić czyjś niepokój.
powitalny kokos
-
Grabarz i obsługa ceremonii — Cmentarz i dom pogrzebowy
31 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś był członkiem mafii w Melbourne ale upozorował własną śmierć żeby zaszyć się w Lorne Bay i towarzyszyć jego mieszkańcom podczas tej ostatniej drogi oraz bawić się w detektywa. Wygadany cwaniaczek, z którym da się konie kraść a i szklankę cukru z chęcią pożyczy!
Giovanni Italiano był człowiekiem rytuałów.
Tych drobnych, pozornie niewidocznych lecz nadających jego życiu charakterystyczności, niczym wisienka postawiona na szczycie najpyszniejszego tortu. I tak wieczorami zwykł przyjmować w salonie członków rodziny by napełnić kieliszki mocnym Grappa, wsunąć cygaro między wargi i w pomieszczeniu pełnym dymu oraz gwarnych rozmów w ojczystym języku uczcić kolejny udany dzień, akcję bądź fortel, jaki przyszło im wykonać. Śmiał się, żartował i wygrażał nim zmęczenie osiadło na ramionach odprawiając go w miękkie puchy kołder bądź kobiece ramiona. Tak, z sentymentem wspomniał te wszystkie niewielkie rytuały wyuczone wśród familii które musiał porzucić. Na jakiś czas, dopóki wszyscy wierzyli w to, że jest zimnym trupem od kilku miesięcy wąchającym kwiatki od spodu. Wiedział, że w końcu nadejdzie dzień w którym wróci do Melbourne; do swojej rodziny; aby zająć należne mu miejsce, do tego czasu jednak…
Był Louisem Abernathy, prostym grabarzem pochodzącym z Hobart w Tasmanii. A Louis, choć Vulpe zdążył go całkiem polubić, zaskoczony z jaką łatwością przychodziły mu proste, niewymagające pogawędki z żałobnikami bądź sąsiadami jakże inne do jego zwykłych schematów postępowania. Uczył się jednak, mając wrażenie, że z każdym dniem coraz lepiej przychodzi mu odgrywanie roli przyjemniaczka; że coraz więcej przychodzi mu dowiedzieć się z tych nijakich rozmów, nawet jeśli lisia natura jeżyła się nieprzyjemnie za każdym, pełnym uśmiechu co słychać? ulatującym z jego ust bo nie tak zwykł rozgrywać życie. Brakowało mu okrutnie dawnych rytuałów, więc tworzył nowe - a przynajmniej starał się to robić, ciągle poszukując wieczornego odpowiednika tych rodzinnych spotkań.
Taką próbę podjął również dzisiejszego wieczoru, a gdy zawiódł się postanowił zwyczajnie powłóczyć się po sennych uliczkach miasteczka z dłoniami wciśniętymi głęboko w kieszenie i wykałaczką, co chwilę przekładaną z jednego kącika ust w drugi - nawyk z dawnego życia na który mógł sobie pozwolić teraz, gdy ciemność otulała jego sylwetkę przyjemnym poczuciem anonimowości. Tutaj, w tym niewielkim miasteczku nie mógł rozpoznać go nikt - a przynajmniej takie przekonanie wypełniało jego umysł po kilku tygodniach pozbawionych jakiejkolwiek obecności tych, którzy mogliby na niego polować… Gio wiedział jednak, że wpierw musieliby rozgryźć jego fortel, a w swojej skromnej opinii uważał, że na to brakuje im kilkudziesięciu szarych komórek.
Rozbawiony swoją myślą przystanął na chwilę, kątem oka dostrzegając jakieś dwie kobiety, na tyle niepozorne w swych sylwetkach, że nie zwrócił na nie nawet większej uwagi. Miast tego wyjął z kieszeni pomiętą paczkę papierosów by wsunąć jednego z nich do swoich ust, by ruszyć dalej w otoczce papierosowego dymu, który w regularnych interwałach wypuszczał ze swoich ust.
W pierwszej chwili miał wrażenie, że znajome dźwięki czyjegoś głosu są jedynie wytworem jego umysłu. Bo skąd ona miałaby się tutaj wziąć? Kochał ją, owszem - na swój własny, autystyczny sposób roztaczając wokół niej siatkę kłamstw oraz gierek, na własne oczy jednak widział, jak wypłakiwała swoje sarnie, zielone oczęta nad pudłem, w którym miały znajdować się jego zwłoki. Nie, nie powiedział jej ani o familii ani o cwanym planie jaki miał wprowadzić w życie - zwyczajnie wyszedł któregoś ranka z jej mieszkania, jak zawsze całując w czubek głowy… by już nie wrócić i dopisać związek na listę koniecznych strat.
A jeśli ojciec mnie wsypał?
Nie, to nie było możliwe, Marco wiedział w końcu, o jak wielką stawkę toczy się gra.
Impuls - to właśnie to sprawiło, że odwrócił się w stronę z którego docierał znajomy głos nie wiedział jednak czy bardziej kierowała nim ciekawość czy chęć sprawdzenia czy postradał już zmysły… Nie było jednak widmowej sylwetki będącej tworem jego wyobraźni, za to była Josie.
Kurwa.
W jednej chwili poczuł, że los zwyczajnie z niego drwi - w końcu jakie były szanse na to, że znajdą się w jednym miasteczku, na dokładnie tej samej ulicy tego samego wieczoru? To nie powinno nigdy nastąpić, a ona powinna pozostać w Melbourne, pod czujnym okiem ojca oraz starszych braci. Złość rozlała się po jego żyłach, wtedy jednak przypomniał mu się jeden, niezwykle ważny fakt: że Josie była pewna, iż przyszło jej go pogrzebać dwa metry pod ziemią… A raczej to, co z niego pozostało. Rozluźniły się męskie mięśnie i choć część resztek jego serca wyrywały się w stronę brunetki doskonale wiedział, że na to nie było już i nigdy nie będzie miejsca. A on miał spektakl do odegrania, zapewne jeden z trudniejszych w ciągu ostatnich tygodni.
- Coś się stało, proszę pani? - Spytał więc obniżonym o kilka tonów głosem, wypuszczając z piersi obłok papierosowego dymu. Ciemne spojrzenie przyglądało jej się z podejrzliwością oraz obojętnością spod zmarszczonych odrobinę brwi. Giovanni Italiano został pochowany w Melbourne, a tu znajdował się Louis Abernathy - mężczyzna, dla którego Josephine Simmons była obcą osobą - i tego miał zamiar się trzymać.

josephine simmons
ambitny krab
Grabarzem, baby!
Internista — Lorne Bay Medical Centre
28 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
W Lorne Bay przebywa od zaledwie kilku tygodni. Zatrudniła się jako lekarz w miejscowej przychodni i pod tym względem można naprawdę na nią liczyć - pomaganie innym uważa za swoją życiową misję. Niegdyś wiecznie radosna, roześmiana i nieco oderwana od rzeczywistości. Teraz stara się stanąć na nogi po nagłej śmierci ukochanego chłopaka.
Brukowany, szeroki chodnik w odcieniach szarości ciągnął się przez całą długość ulicy. Po jego lewej stronie znajdował się rząd wysokich, ulicznych latarnia, które subtelnie i nieśmiało rozświetlały teraz twarze Josie i Gio zwanego także Louisem. Miejsce to było klasycznym fragmentem dzielnicy mieszkalnej i niemal z każdej strony otaczały ich jednorodzinne domy. Jeśli więc mężczyzna poszukiwał tutaj intensywnie ożywionej atmosfery wyjętej wprost ze swojego rodzinnego domu w Melbourne, cóż, mógł być wielce rozczarowany, ponieważ bliżej było jej do miasta duchów. Samochody przejeżdżały tutaj o tej porze niezwykle rzadko, a jeśli mijał ich jakikolwiek człowiek to tylko po to by przejść beznamiętnie i w myślach odliczać kroki, które dzieliły go od upragnionego domu.
Lecz teraz cisza, którą spowita była ulica, dawała się we znaki po stokroć intensywniej.

Wystarczyło, że zareagował na jej rozpaczliwe wołania, odwrócił się i na nią spojrzał.
Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek znajdzie się w takim stanie i że takowy stan w ogóle istnieje, ale w tej jednej sekundzie straciła umiejętność dostrzegania jakiegokolwiek otoczenia. Wszystkie budynki i wszystkie elementy przestrzeni rozmyły się w jedną, bezkształtną plamę, a jedynym wyraźnym elementem była postać męźczyzny. Nawet gdyby w tym momencie ktoś otwarcie mierzył do niej z broni palnej, a ona doskonale zdawałaby sobie z tego sprawę, nawet gdyby ktoś szarpał ją za ramię i próbował stąd odciągnąć przy użyciu dużej dawki siły nie mogłaby oderwać od niego wzroku choć na sekundę.
- Boże... - jedno, wyjątkowo krótkie słowo niezamierzenie wyrwało się z ust brunetki choć należało być wyjątkowo czujnym by je dosłyszeć - wypowiedziała je niemal szeptem, który rozdarł nocny mrok spowijający okolicę. Rozdarł na miliony brutalnie porwanych kawałków, bo w zaledwie dwóch sylabach kryło się mnóstwo odczuć towarzyszących jej każdego dnia od zniknięcia Gio.
Strach. Przed nową rzeczywistością całkowicie pozbawioną ich małych tradycji, rytuałów, stałych elementów we wszechświecie.
Tęsknota. Za szczęściem.
Złość. Bo nie okazał się superbohaterem, którego sylwetka niespodziewanie ukazuje się w kłębach dymu, podczas gdy wszyscy już spisali go na straty.

Tyle że moment oprzytomnienia był równie elektryzujący co moment ogromnej euforii. Bo choć nieznajomy miał rysy twarzy i oczy Gio... Nie miał najmniejszego pojęcia kim jest, o czym doskonale świadczyło jego pytanie i sposób w jaki się do niej zwrócił.
Jak czuje się osoba, w którą wstąpił cały ogrom nielogicznej i pozbawionej sensu nadziei, a zaledwie dwie minuty później zostaje z niej obdarta w najokrutniejszy z możliwych sposobów? Podle. Zdecydowanie podlej niż dwie godziny temu, niż tydzień temu. Gdyby sama przed sobą postawiła pytanie co tak właściwie myślała i czego się spodziewała zaczepiając obcego mężczyznę pośrodku ledwo znanego jej  miasta, nie potrafiłaby udzielić odpowiedzi. Cokolwiek to nie było, jedyne na co zasługiwało to niepohamowane wyśmianie.
- Ja... - nerwowo zamrugała powiekami i ponownie zamilkła. Pokaźny powiew wiatru poruszył liściami porastającymi drzewo zasadzone na pobliskim podwórku wywołując wyraźnie słyszalny szelest, ale też uderzył w samą Josephine jak gdyby chcąc nieco ostudzić jej rozszalałe emocje choć było to po prostu niemożliwe. - Nie chciałam nikogo niepokoić. - stwierdziła głosem pozbawionym jakiejkolwiek pewności siebie i co rusz można było odnaleźć w nim charakterystyczne drżenie. - Po prostu jest pan niesamowite podobny do pewnej... Bardzo ważnej dla mnie osoby i... To zwyczajna pomyłka. - dodała starając się brzmieć w jak największym stopniu obojętnie. Nie była przekonana czy w tej chwili byłaby w stanie wykrzesać z siebie cokolwiek innego, bo od momentu, gdy Gio zwrócił się do niej w sposób oficjalny aż do szpiku kości, miała wrażenie, że w miejscu, w którym do tej pory żywo biło serce, teraz nie wyczuwała jakiegokolwiek ruchu.
- Proszę zapomnieć, że to w ogóle miało miejsce.
Jak i ja muszę wymazać z pamięci ostatnie lata swojego życia.
Chciała go wyminąć, odejść czym prędzej i nie wdawać się w już żadne dyskusje. Może gdyby spojrzała na tego człowieka za pięć lat doszłaby do wniosku, że wcale Gio nie przypomina i były to jej chwilowe urojenia? Zapewne tak.

Jednak istniała pomiędzy nimi spora różnica wzrostu i w momencie, gdy ich ramiona znalazły się w tej samej płaszczyźnie, a ona miała na widoku dolną część jego rękę, nagle przystanęła.

- Ten tatuaż...

Rok temu Josephine Simmons wpadła na wspaniałomyślny pomysł, do którego zainspirował ją, uwaga uwaga, sam Instagram, a brzmiał on następująco: razem z Gio muszą wykonać "tatuaż dla par". Mężczyzna oczywiście bronił się przed tym rękoma i nogami, wyjątkowo bezpośrednio i szczerze krytykując jej romantyczną ideę, ale koniec końców, po długiej walce postawiła na swoim.
Dwa maleńkie rysunki przedstawiające kawałek pizzy, jeden na jej przegubie dłoni, drugi na jego, mające być zabawną (jak dla kogo) analogią do pochodzenia chłopaka.


A teraz zobaczyła drobny malunek ponownie, nie tylko na swoim nadgarstku.

Louis Abernathy
powitalny kokos
-
Grabarz i obsługa ceremonii — Cmentarz i dom pogrzebowy
31 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś był członkiem mafii w Melbourne ale upozorował własną śmierć żeby zaszyć się w Lorne Bay i towarzyszyć jego mieszkańcom podczas tej ostatniej drogi oraz bawić się w detektywa. Wygadany cwaniaczek, z którym da się konie kraść a i szklankę cukru z chęcią pożyczy!
Parsknął pod nosem, gdy doleciał do jego uszu cichy szept dziewczyny. Słuch zawsze miał dobry a i czujność mężczyzny nie pozostawiała wiele do czynienia - zawsze chciał być niczym ten przyczajony tygrys czyhający na swoją ofiarę aby zacisnąć na niej swoje kły…I zwyczajnie lubił wiedzieć, co dzieje się dookoła. Dlatego Giovanni, teraz będący Louisem, nadal taki pozostawał - czujny, potrafiący skupić się jednocześnie na rozmowie jak i na otoczeniu, zaciekawionym osobnikom wmawiając, że grabarz musi być czujny, na wszelki wypadek gdyby któryś z jego gości miał zamiar wstać i przejść się na spacer ze swojej kwatery. Większość śmiała się z tego stwierdzenia, on jednak wiedział, że w ostatnim czasie przyszło mu stracić, z czyjąś pomocą, kilku podopiecznych.
- Jeszcze nie Bóg, ale kto wie, może kiedyś… - Mruknął pod nosem śmieszkowatym tekstem, który nigdy nie padłby z ust Giovanniego - ten zawsze przedstawiał się jako twardziela, zawziętego oraz cholernie przebiegłego wciąż łypiącego uważnym wzrokiem na ludzi. Miał wysokie mniemanie o sobie oraz jeszcze większe plany, a to nie pozostawiało miejsca na jakiekolwiek żarciki bądź uśmiechy - te kierował głównie do swojej byłej dziewczyny oraz kilku najbliższych członków rodziny, z którymi wyjątkowo wiązała go krew.
Czarne oczy na chwilę, zupełnie obojętnym spojrzeniem omiotły twarz Josephine. Coś się w niej zmieniło od tego ostatniego razu - tego był pewien, choć nie był w stanie powiedzieć co. Włosy nadal nosiła w tym samym nieładzie, sarnie spojrzenie nadal zdawało się wnikać do środka i przenikać każdy, nawet najmniejszy kawałeczek jego grzesznej duszy… Coś jednak uległo zmianie w Josephine Simmons. I choć ciekaw był niezmiernie czym też ta zmiana była, nie mógł pozwolić sobie na słabość. Nie mógł ulec tej pokusie doskonale wiedząc, że wtedy szybciej o jego fortelu dowiedzą się ci, którzy nie powinni i jego cały, misterny plan pójdzie się… przewietrzyć.
Szkoda…
… Ale czy już wcześniej nie dopisał ich związku do listy strat?
- Nic się nie stało, proszę pani. Pomyłki się zdarzają. - Oznajmił więc ponownie zaciągając się papierosowym dymem, z taką samą obojętnością jak przed chwilą, zupełnie jakby nigdy się nie znali - bo taka była prawda, nie znał jej w tym życiu; nie znał jej jako pochodzący z Hobart grabarz Louis Abernathy… i choć w jego duszy Giovanni Italiano nadal był żywy i nadal posiadał dziwną słabość do tej jednej dziewczyny wiedział, że nie mógł sobie na nią pozwolić. Było już za późno, a ona powinna pozostać w rzeczywistości w której pochowała go dwa metry pod ziemią… A raczej to, co ponoć z niego zostało po widowiskowym wypadku.
Nie pozostawało mu nic innego jak odwrócić się na pięcie i pójść w swoją stronę wymazując to spotkanie ze swojej pamięci, wtedy jednak kolejne słowo wyrwało się z jej ust. Jedno, niewielkie słowo które sprawiło, że mięśnie mężczyzny napięły się, a płuca ponownie wypełniły dymem który wypuścił przez zęby. Tatuaż. Ten jeden, pieprzony tatuaż na który dał namówić się dziewczynie i do którego tak bardzo przywykł, że zwyczajnie zapomniał o jego istnieniu.
- Co? Coś się chyba pani przewidziało. - Mruknął więc z wyraźnym zniecierpliwieniem, odruchowo chowając nadgarstek w kieszeni swoich spodni by drugą ręką puknąć kilkukrotnie swoją skroń, tym samym dając jej znać co o niej myśli.
A potem odwrócił się na pięcie by ruszyć prosto przed siebie, w kierunku w którym wcześniej podążał. Jak mógł o tym zapomnieć? Powinien jakoś usunąć ten tatuaż i to zadanie dopisał do swojej listy rzeczy, za które powinien się zabrać. Nie tutaj, w Lorne Bay gdzie ktoś z nowego otoczenia mógłby zacząć zadawać niezwykle niewygodne pytania… Nie, musiał jechać do Crains, dużego miasta w którym nikt by go nie rozpoznał, a on mógłby w spokoju pozbyć się tego jednego, niewielkiego szczegółu, przez który teraz znalazł się na krawędzi zdemaskowania. Przez kogoś, kto znał każdy, nawet najmniejszy szczegół jego zachowania.
I znów narosła w nim złość do dziewczyny. Wściekał się, że znalazła się w tym samym miasteczku, na tej samej ulicy i jeszcze miała czelność rozpoznać ten pieprzony tatuaż, do którego sama niegdyś go namówiła. A przecież wiedział, tak doskonale wiedział, że był to pomysł niezwykle głupi oraz bezmyślny… Prychnął pod nosem, w zaparte prąc przed siebie, byleby tylko uciec z pola jej widzenia.
Kto wie, może uzna to wszystko za zwykły sen? Marę, która przywiała jej wspomnienie zmarłego chłopaka?
Miał taką najszczerszą nadzieję.

josephine simmons
ambitny krab
Grabarzem, baby!
Internista — Lorne Bay Medical Centre
28 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
W Lorne Bay przebywa od zaledwie kilku tygodni. Zatrudniła się jako lekarz w miejscowej przychodni i pod tym względem można naprawdę na nią liczyć - pomaganie innym uważa za swoją życiową misję. Niegdyś wiecznie radosna, roześmiana i nieco oderwana od rzeczywistości. Teraz stara się stanąć na nogi po nagłej śmierci ukochanego chłopaka.
O Josephine Simmons można było powiedzieć wiele.
Mimo dwudziestu ośmiu lat, odpowiedzialnej profesji jaką przyszło się jej trudnić, nieustannie była żywą i namacalną ilustracją dziecięcej beztroski i radości, a ta w irracjonalny sposób przenikała wszystkich tych, którzy przebywali w jej najbliższym otoczeniu. Uwielbiała te drobne  momenty, gdy usta nawet tych najbardziej ponurych i spiętych osób, pod wpływem opowiedzianej przez nią anegdoty wykrzywiały się w mimowolny uśmiech, choćby usilne się przed tym wzbraniały. Bez końca chadzała z głową wysoko w chmurach i wciągnięta w wir słodkiego rozkojarzenia wciąż wyobrażała sobie siebie w rozmaitych rolach i sytuacjach. Potrafiła odnaleźć powód do radości w tych z pozoru najzwyklejszych, życiowych momentach: kiedy podczas przejażdżki samochodem w radiu rozbrzmiewała jej ukochana aktualnie piosenka czy gdy odbierając swoje zamówienie w kawiarni na plastikowym kubku oprócz ręcznie napisanego imienia dostrzegała drobny rysunek. Każdego dnia kierowała się tylko i wyłącznie sercem i każda decyzja jaką podejmowała pochodziła z jego głębi - wszak analizowanie suchych faktów i statystyczne rozrachunki nie były jej mocną stroną.
Josephine pragnęła czuć, przeżywać i smakować.
Lecz posiadała także pewne wady.
Nigdy nie była rozsądna.
W upalne, letnie noce, gdy wracała do domu po  imprezie okrzykniętej Najlepszą w tym roku, nigdy nie wzywała taksówki ani nawet nie godziła się na uprzejmą propozycję zaprzyjaźnionej osoby dotyczącą odtransportowania jej pod dom. Zawsze decydowała się na długi spacer, podczas którego co rusz przymykała powieki by po raz kolejny zachłysnać się charakterystyczną wonią nocy bądź też równie często unosiła podbródek ku górze by spojrzeć na liczne, lśniące na ciemnym niebie punkty. Josephine nie tylko chciała wierzyć, ale zawzięcie wierzyła, że światem kieruje sprawiedliwość i wszechobecna równość. W związku z tym nie miała nawet najmniejszego problemu by w sytuacji, gdy dwoje mężczyzn w sposób niekulturalny i nieelegancki zwracali się do przypadkowej kobiety, podejść do nich i wypowiedzieć się co myśli na ich temat. Bezpośrednio i nie przebierając w słowach.
Ufała także ludziom bezgranicznie i wierzyła w ich czyste intencje. W związku z tym, gdy na ulicy zaczepiał ją obcy mężczyzna przedstawiający się jako bezdomny prosząc tym samym o gotówkę, nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło, że ten lada moment może bezwzględnie wyrwać jej torebkę i zniknąć w najbliższej alejce.
I jej brak rozsądku ujawnić się miał teraz ze zdwojoną siłą.
- Hej, Ty! Zatrzymaj się!
Gdy wypowiadała słowa o jego tatuażu, na krótką chwilę ponownie zastygła w całkowitym bezruchu oczekując na reakcję ciemnowłosego mężczyzny i w takim też stanie pozostawił ją Louis, gdy ruszył przed siebie by jak najszybciej uciec przed jej, o dziwo, czujnym wzrokiem. Jednak Josie, jak lada moment miał się przekonać, nie zamierzała tak po prostu udać się w swoim, przeciwnym kierunku i zapomnieć o tym spotkaniu raz na zawsze.
Jak mogłaby wymazać je z pamięci?
Oh, przecież Louis nie mógł się łudzić, że taki właśnie obrót przybiorą rozgrywające się tu wydarzenia. Przecież w sporej części jego duszy wciąż pomieszkiwał Giovanni, a ten musiał wiedzieć, że dziewczyna ta wcale nie jest najłatwiejszym elementem do pozbycia się; że Josephine nie spoczywała na laurach póki nie dopięła zamierzonego celu.
Najgorszy w tym wszystkim nie był jednak fakt, że po raz kolejny skierowała do niego jakiekolwiek słowa - niezaprzeczalnym zwiastunem kłopotów był sposób w jaki te słowa wypowiedziała. Ten okazał się być zupełnym przeciwieństwem postawy Jo, którą  prezentowała zaledwie chwilę temu - przerażonej, zagubionej, zszokowanej i zauroczonej podobizną nieznajomego do ukochanego chłopaka. Teraz zachowywała się tak jak gdyby niewidzialne siły wykonały tuż przed jej twarzą charakterystyczny ruch palcami, który wybudził ją z ogromnego amoku. Na nowo potrafiła dostrzec, że stoi samotnie pośrodku chodnika, a wokół panuje ciemność. Jej głos emanować trzema zasadniczymi emocjami - zdecydowaniem i... Desperacją.
- Mówię poważnie, masz się natychmiast zatrzymać! Dobrze wiem co widziałam! - najwidoczniej na pewnym etapie kształtowania osobowości Josie doszło do poważnych  niedopatrzeń, ponieważ nikt nie zadbał o to by nauczyć dziewczynę rozpoznawać to, co jeszcze jest bezpieczne, a to co już na łatkę "Bezpiecznego" kompletnie nie zasługuje. Do takich właśnie wniosków można było dojść, gdy zupełnie zmieniła swoje plany i zamiast do Opal Moonlane zaczęła iść za Louisem. Krok brunetki na nowo stał się przyspieszony, wszystko byleby tylko znaleźć się tuż za jego plecami.
Impulsem by podjąć tak niemądre decyzje była wyraźnie dostrzegalna zmiana w jego zachowaniu. Z obojętnego, spoglądającego na nią beznamiętnie mężczyzny, stał się  poddenerwowanym człowiekiem, któremu coraz bardziej zacieśniała się metaforyczny pętla wokół szyi. A jego ruch, podczas którego ukrył dłoń w kieszeni jeszcze bardziej rozbudził jej czujność. Przecież dokładnie tak zachowywali się ludzie mający wiele do ukrycia!
- Pokaż mi swoją dłoń! Natychmiast! - ktoś mógłby pomyśleć, że kompletnie oszalała, ale była święcie przekonana o tym co widziała - coś, co miało dla niej szczególne, sentymentalne znaczenie. Tak więc, kiedy już znalazła się na równi z Louisem, bez jakichkolwiek hamulców i uprzejmości wyciągnęła rękę przed siebie by dosięgnąć jego nadgarstka ukrytego w kieszeni. Kiedy już oplotła wokół niego swoje palce, pociągnęła w swoją stronę chcąc wydobyć go z otchłani czarnego materiału i jeszcze raz przyjrzeć swojemu odkryciu.
- No dalej, słyszałeś co powiedziałam! - kolejne szarpnięcie, z taką dozą siły jaką tylko potrafiła z siebie wydobyć w tym momencie.
Nieistotnym było dla niej teraz jak skończy się ten wieczór, czy nieznajomy postanowi wezwać policję i oskarżyć o napaść, naruszenie nietykalności cielesnej czy cokolwiek innego co wchodziło o skład australijskiego kodeksu karnego.
Chciała tylko poznać odpowiedź na jedno zasadnicze pytanie: co się tutaj działo? I jak możliwym jest to, co widziała?

Louis Abernathy
powitalny kokos
-
Grabarz i obsługa ceremonii — Cmentarz i dom pogrzebowy
31 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś był członkiem mafii w Melbourne ale upozorował własną śmierć żeby zaszyć się w Lorne Bay i towarzyszyć jego mieszkańcom podczas tej ostatniej drogi oraz bawić się w detektywa. Wygadany cwaniaczek, z którym da się konie kraść a i szklankę cukru z chęcią pożyczy!
Giovanni Italiano doskonale wiedział, że o Josephine można było powiedzieć wiele. Nie bez powodu w końcu kręcił się koło niej przez trzy długie lata, pozwalając promiennej dziewczynie przebić mury jego osobowości i znaleźć bezpieczne schronienie gdzieś w okolicach jego serca. To właśnie ta niepochamowana radość i ten optymizm jakie kryły się w niej urzekły go najmocniej i nie raz myślał o Josie jako o swojej własnej, prywatnej tęczy - błyszczącej faerią barw i rozświetlającej jego szarą rzeczywistość.
To jednak było w czasach, gdy nie musiał ukrywać się pod inną tożsamością; gdy był Giovannim Vulpe Italiano przekonanym o tym, że zajdzie na sam szczyt mafijnej kariery… Gdy zagrożenie nie rozlewało się również na tę drobną dziewczynę o sarnim spojrzeniu, której naiwność sprawiała, że mógł ukrywać przed nią tę, najpaskudniejszą część swojego życia. Bo Josie nigdy nie wiedziała, czym faktycznie zajmował się jej chłopak, który za każdym razem potrafił znaleźć odpowiednią wymówkę na jej pytania bądź uciszyć je kolejnymi pocałunkami.
Liczył, że po jego “śmierci” nabrała odrobiny rozsądku; że miała okazję zastanowić się nad kwestiami egzystencji i zwyczajnie, tak po prostu, ruszyć do przodu ze swoim życiem - w końcu miała go przed sobą wiele, a on zatarłby się w jej pamięci pozostawiając jedynie blade wspomnienia. I choć gdzieś w środku nadal kuło, że musiał spisać związek na straty, zwyczajnie nie widział innej możliwości.
A Vulpe, w całej swojej lisiej przebiegłości potrafił być również cholernie uparty - bo gdy postanowił sobie coś, nawet wołami nie dałoby się odciągnąć od celu. A jego postanowienie obecnie zakładało odcięcie się od poprzedniego życia tak, aby zamieść za sobą wszelkie ślady; aby nikt go nie znalazł do czasu gdy obmyśli już cały, misterny plan i powróci do Melbourne odebrać miejsce na tronie, które mu się należało.
I Nawet Josie, z jej sarnimi oczami oraz desperacją w głosie nie były w stanie zmienić jego zdania. Był przekonany, że zabił w sobie wszelkie uczucia jakie niegdyś do niej żywił; że jakąkolwiek szansę na wspólną przyszłość stracili w
momencie, gdy podpalał swój samochód.
Nie zatrzymał się więc gdy tego od niego żądała, zaparcie idąc w odgrywaną scenkę, w której mężczyzna nie miał pojęcia, kim była szalona, nieznana dziewczyna która stanęła na jego drodze. I odrobinę nie rozumiał tej zawziętości jaka się w niej pojawiła na widok tych samych znajomych rys zmarłego chłopaka. Bo czy nie powinna dać sobie z tym spokój? Giovanni Italiano nie żył. Od kilku miesięcy to, co miało zdawać się jego szczątkami gniło na jednym z cmentarzy w Melbourne dwa metry pod ziemią. Powinna odpuścić, ruszyć do przodu… I dopiero wtedy przypomniał sobie, że Josie, jeśli tylko chciała, potrafiła być niezwykle uciążliwym wrzodem na czterech literach. A on nie mógł pozwolić, aby spaliła jego przykrywkę - musiał więc ją zniechęcić, choć resztki serca jakie posiadał reagowały na to postanowienia nieprzyjemnym skurczem - decyzja jednak zapadła, to też nie zatrzymywał się, uparcie prąc w swoją stronę zupełnie jakby miał do czynienia z prawdziwą wariatką. A może Josie naprawdę zwariowała? Wiedział, że nie posiadał najprzyjemniejszej prezencji, a ta mimo to uparcie brnęła za nim w kolejne, ciemne zaułki - a to sprawiało, że złość na nią przybierała na sile.
- O co ci chodzi kobieto?! - Syknął więc, gdy dogoniła go na swoich drobnych nóżkach a jej dłoń znalazła się na jego nadgarstku. Dotyk jej skóry palił; wprowadzał nieprzyjemne mrowienie gdzieś pod jego skórą przyprawiając o kolejną falę złości - na inne uczucia nie mógł sobie pozwolić, wszelki sentyment więc przekuwał w złość wiedząc, że tylko tak uda mu się ją od siebie odtrącić. Zniechęcić do drążenia tematu i dalszego podążania jego drogą - i wiedział dokładnie jak to zrobić. Wystarczyło, że pokaże jej tę część swojego charakteru którego nigdy nie miała okazji poznać, część tak cholernie odmienną od tego, jaki był w jej towarzystwie by skutecznie rozwiać wszelkie podejrzenia.
- Ja pierdolę, postradałaś zmysły?! - Ryknął więc odpychając ją od siebie - mocno, z agresją czającą się w jego ruchach nie dbając o to czy dziewczyna przypadkiem nie straci równowagi w skutek impetu jego ruchu. Nie, nie chciał jej skrzywdzić, nie był pewien czy w ogóle potrafiłby zadać jej prawdziwy, okrutny ból musiał jednak zrobić coś, aby wybić jej z głowy chęć drążenia tematu. - Nie mam pojęcia kim jesteś i po cholerę za mną leziesz! - Dodał jeszcze rozeźlony, posyłając jej mrożące krew w żyłach spojrzenie, jakie Giovanni rezerwował tylko i wyłącznie dla swoich wrogów. Ona wrogiem nigdy nie była, musiał jednak jakąś zniechęcić ją do dalszych pytań. - Trzymaj się ode mnie z daleka wariatko albo zadzwonię po policję! - Wysyczał podle kolejne słowa, gotów w każdej chwili po raz kolejny stanowczo odepchnąć ją do siebie ani na chwilę nie wychodząc roli grabarza, który przecież Josephine Simmons nie widział nigdy na oczy.

josephine simmons
ambitny krab
Grabarzem, baby!
Internista — Lorne Bay Medical Centre
28 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
W Lorne Bay przebywa od zaledwie kilku tygodni. Zatrudniła się jako lekarz w miejscowej przychodni i pod tym względem można naprawdę na nią liczyć - pomaganie innym uważa za swoją życiową misję. Niegdyś wiecznie radosna, roześmiana i nieco oderwana od rzeczywistości. Teraz stara się stanąć na nogi po nagłej śmierci ukochanego chłopaka.
Gdyby Josephine posiadała nadnaturalną zdolność odczytywania ludzkich myśli bez ich  zgody, z całą pewnością doszłaby do wniosku, że w niezidentyfikowanym momencie życia Giovanniego Italiano miejsce, w którym powinno tkwić serce - żywo bijący, życiodajny organ - zostało zastąpione ciemną, mglistą, opustoszałą przestrzenią. Choć poniekąd byłoby to także stwierdzeniem wyjątkowo rewolucyjnym i zaskakującym, bo przecież przez te kilka, wspólnych lat intuicja nieraz i niedwa podpowiadała jej, że naprawdę ją kochał, a jego gesty czy wypowiedziane słowa wydawały się być pozbawione zakłamania i okrutnych intencji. Podobnie jak ona sama kocha kochała jego.
Jednak obecne oczekiwania Giovanniego wobec jej osoby wydawały się po pierwsze być nieludzkie, a po drugie stąpać po wyjątkowo cienkiej granicy alternatywnej rzeczywistości i fantastyki. Najwidoczniej młody, żądny władzy i popularności mafiozo posiadał doskonale rozwinięte umiejętności planowania, nie tylko swojej własnej, widowiskowej niby-śmierci, ale także jak po jego odejściu miały postąpić bliskie mu osoby. Mimo że imię Josie również pojawiło się w tym nigdy niespisanym i nigdy niewypowiedzianym testamencie, kiedy łudził się, że ruszy ze swoim życiem dalej, zapomni o jego istnieniu i tak po prostu pogodzi z odejściem człowieka, który przeżył na tym świecie zaledwie trzydzieści trzy lata i nie miał szansy doświadczyć jeszcze tak wielu punktów z bogatej oferty życia - cóż, ona zamierzała odmówić jego realizacji.
Wielka szkoda, że Giovanni nieustannie zapominał o najważniejszym fakcie - nie był żadną wszechmocną istotą, a jego oczekiwania miały jedynie charakter czysto życzeniowy i nikt nie miał cholernego obowiązku ich spełniać.
Zwłaszcza, że minęły dopiero cztery ubogie miesiące. W ciągu tak krótkiego czasu miała stać się świergoczącym o poranku skowronkiem, a może i ponownie się zakochać, przyjąć oświadczyny nowego ukochanego i zaplanować huczny ślub w akompaniamencie podniosłych dźwięków skrzypiec i romantycznych piosenek Eda Sheerana?
Oburzające.
Louis nie zdawał sobie sprawy, iż rzeczywistość była zgoła inna...

21 luty 2022
Dochodziła czwarta nad ranem. Josie udało się zasnąć zaledwie godzinę temu, lecz stało się to dopiero wtedy, gdy zmartwiona babcia Anne podała jej tajemniczy napar mający tę czynność ułatwić. Lecz to działo się po raz kolejny. Nocne demony znów postanowiły zaatakować jej koszmarnie zmęczony i tym samym łatwo poddający się ich woli umysł. Przelewały tam każdy, najokrutniejszy obraz z Gio w roli głównej jaki tylko były w stanie wykreować.
Schemat za każdym razem był dokładnie taki sam: stała na bezdrożach nocną porą, a kilkanaście metrów dalej znajdował się doskonale znany jej samochód. Wpatrywała się w niego nieustannie, kiedy czynność ta została brutalnie przerwana przez nagłą eksplozję. Pojazd stanął w gigantycznych płomieniach, a mimo to podbiegła do drzwi starając się je otworzyć na wszystkie znane sobie sposoby. Jednak nie potrafiła choć tak bardzo się starała. A on był w środku, nieprzytomny, z głową opadającą na część kierownicy i wpatrywał się w nią pustym, nieobecnym... Martwym wzrokiem.
Ocknęła się nagle z twarzą całą mokra od łez.

10 marca 2022
To były już czwarte odwiedziny na cmentarzu w tym tygodniu. Siedziała na niewielkiej, drewnianej ławeczce, tuż przed marmurowym nagrobkiem, na którym wyryte zostały personalia Gio wraz z niedawną datą śmierci. Już jakiś czas temu doszła do wniosku, że przebywania tutaj przynosiło jej ogromne ukojenie, nawet jeśli minuty zamieniały się w godziny - zwyczajnie czuła, że jest wtedy bliżej niego i po prostu, gdziekolwiek teraz jest, słyszy każde słowo, które do niego kieruje.
Lubila opowiadać mu o swoim dniu, o swoich małych sukcesach, gdzie niekiedy było nim po prostu zwyczajne wyjście z domu, o ostatnich głupstwach, które wyczyniali jej bracia.
Czasami jednak po prostu błagała go o znalazienie sposobu by tu wrócić.

- Proszę tylko o jedno, pok.... - jednak nie zdołała dokończyć zamierzonego zdania. Nie zdołała, bo mężczyzna wykonał w jej kierunku ruch, którego najwidoczniej absolutnie się po nim nie spodziewała. Silne odepchnięcie będące fizycznym, najgorszym ze sposobów ukazania braku sympatii do drugiej osoby uderzyło w nią niczym grom z jasnego nieba. Nie znała przemocy i krzyku, a więc wszystkiego czego doświadczała w tej właśnie chwili. W jej rodzinnym domu rodzice nigdy nie podnosili na nią głosu ani tym bardziej nie stosowali kar fizycznych obierając zupełnie inne metody wychowawcze, chociażby rozmowę.
I mimo tego nieoczekiwanego obrotu zdarzeń, Josie nie utraciła równowagi całkowicie tym samym unikając spektakularnego spotkania pierwszego stopnia z płytą chodnikową. Jednak była zmuszona wykonać kilka intuicyjnych kroków w tył przez co nie tylko oddaliła się od mężczyzny i puściła jego dłoń, ale także napotkała na przeszkodę w postaci fragmentu ogrodzenia pobliskiego domu. Jeden z metalowych prętów boleśnie wbił się w plecy dziewczyny przez co na jej usta wstąpił grymas niezadowolenia, lecz nie syknęła z bólu, nie chciała dać mu tej satysfakcji. I kiedy najgorszą jego fala minęła, po raz kolejny uniosła wzrok wbijając go w postać nieznajomego jednak uległ on ogromnej transformacji. Teraz mógł dostrzec tam jedynie wściekłość i poirytowanie. Nie bała się go, odczuwała jedynie jedną wielką obojętność wobec tego co jeszcze może się tu wydarzyć. I co gorsza, nawet jej samej to nie przerażało.
- Myślisz, że przeraża mnie spotkanie z policją? Przeżyłam w swoim życiu o wiele gorsze rzeczy niż to. Dzwoń śmiało, droga wolna. - po raz pierwszy tego wieczoru na jej usta wkradł się cień uśmiechu - nieco prześmiewczego i niedowierzającego. Tak się składa, że z policją również w ostatnim czasie miała wiele wspólnego, kiedy po śmierci Gio nachodzili ją kilkakrotnie i zadawali pytania w głównej mierze orbitujące wokół "Czy Giovanni posiadał jakieś nieprzychylne sobie osoby?" Zwyczajnie przywykła do ich widoku, nie robili już na niej wrażenia.
Jednego w tym momencie była już pewna - nieznajomy nie zamierzał podjąć z nią jakiejkolwiek współpracy i spełnić jakiejkolwiek z próśb.
- To naprawdę musi być jakaś katastrofalna pomyłka. Osoba, z którą Cię pomyliłam nigdy nie była pieprzonym damskim bokserem i nie wrzeszczała na całą ulicę jak psychopata! - Josephine, prócz tego, że pretendowała do tytułu "Prywatnej tęczy" posiadała również inną charakterystyczną cechę. Gdy cokolwiek nie szło po jej myśli i była z tego powodu bardzo niezadowolona, natychmiast przystępowała do ataku, wściekała się i miotała.
- Mam dość. A Ty najwidoczniej coś do ukrycia skoro tak bardzo obawiasz się tego o co proszę. I prędzej czy później dowiem się co to takiego. - pokręciła głową z powątpiewaniem i odwróciła się w przeciwnym kierunku z zamiarem odejścia.
Jedyne o czym marzyła w tym momencie, to znaleźć się w domu i jeszcze raz, sekunda po sekundzie przeanalizować wszystko to, co wydarzyło się tego wieczoru.


Louis Abernathy
powitalny kokos
-
Grabarz i obsługa ceremonii — Cmentarz i dom pogrzebowy
31 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś był członkiem mafii w Melbourne ale upozorował własną śmierć żeby zaszyć się w Lorne Bay i towarzyszyć jego mieszkańcom podczas tej ostatniej drogi oraz bawić się w detektywa. Wygadany cwaniaczek, z którym da się konie kraść a i szklankę cukru z chęcią pożyczy!
Vulpe zawsze był mężczyzną upartym, próbującym naginać rzeczywistość pod swoje dyktando - tak było zawsze, odkąd tylko sięgał pamięcią. Wpierw z rodzicami, później z wujkami bądź miłostkami (bo gdy chciał kogoś mieć nie miał problemu aby sięgnąć po manipulacje bądź inne, niezbyt szlachetne czyny by dopiąć swego) aż po interesy jakie ubijał w imieniu familii… Jednocześnie gdzieś w środku cichy głosik podpowiadał mu, że Josephine będzie bez niego lepiej. Owszem, gdyby wydarzenia potoczyły się inaczej obsypałby ją wszelkimi luksusami… Był jednak mężczyzną przesiąkniętym mafią do tego stopnia, że nie stanowił najlepszego partnera. Wlepiał jej kłamstwa, ukrywał podstępne występki i to, że wieczorami nie raz zmywał krew ze swoich rąk pewien, że nie pasowała do jego bajki… W tym momencie był w stanie wmówić sobie wszystko, aby zagłuszyć podrygi resztek serca na rzecz przekonań, powiązanych z jego planem. Josephine nie mogła się o nim dowiedzieć a on musiał dopilnować aby dziewczyna nie węszyła za bardzo, zmuszając go do kolejnej zmiany miejsca zamieszkania - scenariuszy, w którym opowie jej wszystko, zwyczajnie nie przyjmował i nie chciał przyjmować do wiadomości w niemal oślim uporze.
Obserwował jak uderza o ogrodzenie, jak na jej buzi pojawia się wyraz niezadowolenia a sarnie oczy przepełniają się złością skutecznie jednak zabijał wszelkie wyrzuty zardzewiałego sumienia podobną złością - na nią. Za to, że nie zapomniała, za to, że tutaj była i próbowała drążyć sprawy o których powinna zapomnieć. Był wściekły, a każdy, nawet najmniejszy gest z jej strony podsycał tę złość jak i postanowienie, że musi ją do siebie zniechęcić - tu i teraz, nim połączy zbyt wiele kropek i odkryje to, co tak skrupulatnie przed wszystkimi ukrywał.
- Nie jesteśmy na ty a mnie nie obchodzi pani życie ani to, kogo pani szuka! - Syknął więc zakładając ręce na piersi i choć groził jej policją nie wyciągnął telefonu - nie, gdy sam mógł zostać o coś podejrzany a późna pora oraz zwyczajnie fakt, że źle mu z oczu patrzyło nie zachęcał do podobnych działań. - Idź się babo leczyć i trzymaj się ode mnie z daleka, dobrze radzę. - Dodał jeszcze ze złością posyłając jej jedno z tych spojrzeń, które mroziły krew w żyłach i odbierały pewność siebie. Spojrzeń, które jako Giovanni rzucał niezwykle często i których, zwykły Louis nie powinien znać - w tym jednak momencie musiał ją zniechęcić, przestraszyć i sprawić, aby straciła jakąkolwiek chęć, na wprawienie w życie swojego pomysłu.
A później odszedł - w swoją stronę, kierując się w stronę Opal Moonlane, chcąc jak najszybciej zatrzasnąć drzwi za swoimi plecami i zapomnieć o tym spotkaniu. Miał nadzieję, że dzisiejszy pokaz chamstwa oraz agresji zniechęci dziewczynę do dalszego drążenia w temacie… A jeśli nie liczył, że w końcu zadzwoni do jego ojca, który twardo będzie obstawał przy jego zdaniu. Giovanni wiedział, że starusznek nigdy nie przepadał za Josephine z powodu braku włoskich korzeni, pozostawało mu więc nadzieję, że dziewczyna odpuści…
Chociaż gdzieś w środku doskonale wiedział, że to marzenia ściętej głowy - mógł udawać, że posiadał inne życie i że nie znał nikogo ze swojego dawnego życia, pamiętał jednak jaka była Josie. I wiedział, że zapewne przyjdzie mu ją jeszcze kiedyś spotkać.

Z/T
josephine simmons
ambitny krab
Grabarzem, baby!
ODPOWIEDZ