kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Nienawidził pieprzonych urzędasów.
Wziąwszy wcześniej wolne z odpowiednim wyprzedzeniem, o bladym świcie w jeden z powszechnych dni roboczych, stanął przed przesadnie wyświechtanymi wrotami prowadzącymi do miejskiego ratusza. Wejście projektował ktoś z przerostem ambicji i osobliwą gigantomanią - ani troje drzwi, ani te całkiem żałośnie imitujące zabytki kultury europejskiej kolumny nie pasowały zupełnie do śmierdzącego zdechłą rybą o poranku centrum Lorne Bay. A może po prostu był złośliwy; może uważał tak dlatego, że się nie wyspał? Zresztą konieczność załatwiania jakichkolwiek spraw urzędowych w tym zabitym dechami padole wysysała z niego całe pokłady energii, kiedy tylko przemykała mu przez myśli. Jednak, jak wiadomo, co miało się odwlec, nie mogło zostać odpuszczone, zwłaszcza, że tym razem naprawdę w jego interesie było zaciśnięcie zębów i poodbijanie się od biurek przemądrzałych urzędniczek o twarzach jak suche śliwki, bo - jak zwykle - chodziło o pieniądze, w tym przypadku zresztą całkiem niemałe. Wiedział, że sprawa świadczeń socjalnych stanie się niejasna po zatrudnieniu się u Hyde’a. Wątpił, żeby udało im się przekroczyć próg dochodu na członka rodziny tylko z jego pensji, ale musiał złożyć nowe oświadczenie o przychodach, co samo w sobie było upierdliwą formalnością, skoro - po raz pierwszy od dłuższego czasu - nie robił w ogóle na czarno. Może powinien? Taka myśl pojawiła się u niego niemal od razu, gdy zobaczył, że socjalne świadczenia obcięto im tak bardzo, że równie dobrze mógł wcale nie zmieniać pracy na porządniejszą, bo i tak byli w ciemnej dupie. A to już porządnie go sfrustrowało.
Zaczynając dzień podejściem do okienka pani Anastasii wierzył szczerze w to, że opuści budynek ratusza przed dziesiątą - pani Anastasia jednak nie miała odpowiedniej wiedzy specjalistycznej, więc trzeba było poczekać na Rachel, jej serdeczną koleżankę z działu opieki społecznej. Rachel, jak się okazało po niespełna godzinie wysiadywania na korytarzu, nie przyszła do pracy, bo jej syn ciężko się pochorował. Miała przyjść za nią Maria, ale musiała dojechać z obrzeży miasteczka, to chwilę trwało. Kiedy Maria wreszcie przyjechała i zaprosiła go do siebie, okazało się, że właściwie obcięli im świadczenia z tytułu niepełnosprawności intelektualnej Nullaha, bo nie dostarczyli w terminie aktualizacji opinii lekarskiej - więc Hector ze szczerą cierpliwością musiał dopytać, w jaki niby sposób jego brat miał wyrosnąć z wady rozwojowej, ale jego ironia wyraźnie zirytowała panią Marię, która kazała mu dostarczyć Nullahowi odpowiedni papierek i wszystko będzie się zgadzać. Postanowił załatwić to od razu, bo to wydawało się najzasadniej. Uprzedził w przychodni, po co miał zamiar się zjawić i, ku jego zadowoleniu, załatwianie zaświadczenia poszło mu w miarę szybko i po kolejnej godzinie wrócił do pani Marii, która przyjmowała kogoś innego, więc zmachany i zgrzany wysiadywał kolejne minuty na swoim krzesełku. Udało się, wszedł. Po kolejnym wejrzeniu w system okazało się, że faktycznie, żadne zaświadczenie nie było potrzebne, bo ona spojrzała w złą rubrykę i nie było problemu z Nullahem, tylko z wartością nieruchomości. To wydało mu się jeszcze bardziej abstrakcyjne, dlatego poprosił panią Marię, żeby spojrzała w program jeszcze raz, ale ona już odsyłała go do gabinetu piętro wyżej, do pani Judith, która była specjalistką od zagadnień notarialnych. Posłusznie poszedł - pani Judith zrobiła mu niedobrą kawę i wypytała o milion nieistotnych rzeczy, zanim przeszła do rzeczy, a rzeczą było wyjaśnianie mu, jak to ziemia nie podrożała ostatnio i że w związku z tym wartość całej nieruchomości wzrastała, i przez to nie łapią się na finansową zapomogę w wysokości takiej, jak poprzednio. Zaczął więc, całkiem spokojnie, tłumaczyć pani Judith, że cena ziemi tutaj niewiele ma do rzeczy, skoro ten dom to istna rudera jest, ledwo się tam mieszczą i ciągle trzeba coś naprawiać, na co pani Judith oznajmiła, że ona ma teraz przerwę kawową i dokończą tę rozmowę za pół godziny. Pół godziny później okazało się, że bratowa pan Judith zadzwoniła z jakąś imponująco ważną informacją, z racji na co przerwa kawowa wydłużyła się o kolejne piętnaście minut. Kiedy pani Judith wróciła, zdążył już obgryźć wszystkie paznokcie ze stresu i poirytowania. Wyjaśniła mu, że należałoby zatrudnić rzeczoznawcę do wyceny wartości nieruchomości, skoro ta podana do oficjalnej wiadomości jest, pana zdaniem, nieadekwatna. Podyktowała mu liczbę - nie była w chuj. Wytłumaczył jej uprzejmie, że skoro przychodzi w sprawie socjalnych świadczeń, to niespecjalnie może sobie pozwolić na zatrudnienie rzeczoznawcy, na co pani Judith oznajmiła, że można złożyć wniosek o przydzielenie takiego przez miasto - odesłała go do sekretariatu. Jane, młoda stażystka, jąkała się tak strasznie, że ledwo ją rozumiał i dwa razy dała mu do wypełnienia zły papierek, a kiedy w końcu znalazła odpowiedni, a on cierpliwie go wypełnił i podpisał, dziewczyna nie potrafiła stwierdzić czy wszystko jest w porządku i musiała zadzwonić po swoją przełożoną, do której numer stale był zajęty. Pozostało im zatem siedzenie obok siebie w niezręcznej ciszy, aż w końcu przyszła przełożona Jane, pani Diana, która zatwierdziła wniosek i powiedziała, że należałoby go złożyć do zastępcy pani burmistrz, ale ten jest dzisiaj niedostępny, więc potrzeba by było, żeby wniosek przeleżakował do przyszłego tygodnia, kiedy to pan Jones miał wrócić ze zwolnienia.
Mniej więcej wtedy zdecydował, że odbierze wniosek z rąk pani Diany i osobiście dopilnuje, żeby ten trafił do osoby u władzy.
Czy było to głupie i impulsywne? Jak najbardziej. Czy była to jedna z wielu impulsywnych i głupich rzeczy, które ostatnio zrobił? Po raz drugi - jak najbardziej, ale nie miał czasu, żeby zacząć tego żałować, bo w ciągu kolejnych paru minut dotarł do odpowiedniego gabinetu, przeszedł przez gabinet, w którym chyba powinien siedzieć jakiś podwładny, ale pewnie akurat też siedział na jakiejś pierdolonej przerwie (bo w tym ratuszu chyba niektórzy mieli częściej przerwę niż czas pracy), bo bez przeszkody dotarł do drzwi opatrzonych nazwiskiem burmistrzyni. Zapukał krótko, ale dostatecznie głośno, żeby na pewno go usłyszano, a potem otworzył drzwi i od razu zaczął mówić:
- Mam dla pani wniosek do rozpatrzenia. Nie dla pani, dla pani podwładnego, ale skoro go nie ma, to zgaduję, że odpowiedzialność przechodzi na panią. Zależy mi na tym, żeby to szybko załatwić, więc mogłaby pani - z łaski swojej - rzucić okiem? - Okej, może nie powinien od wejścia być taki uszczypliwy, ale nie potrafił pozbyć się zniecierpliwienia z tonu swojego głosu.

Previa Goldstein
niesamowity odkrywca
kaja
burmistrz — która trzęsie ratuszem
37 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
niegdyś była wojskową i w Iraku wydawała rozkazy, a całkiem niedawno objęła stanowisko burmistrza i postanowiła zrobić wszystko, by zostać zapamiętaną - niekoniecznie w ten dobry sposób, ale ważne, że mówią, a nie jak mówią
Ktoś kiedyś ją przeklął. Miało to miejsce w jej rodzinnych stronach i początkowo nie brzmiało jak klątwa, zresztą Previa (wówczas posiadająca jakieś wiejskie i nieprzystające do powagi urzędu imię) już wtedy nie wierzyła w podobne dyrdymały. Starsza pani jednak stanowczo pochwyciła jej dłoń i wypowiedziała słowa, które miały zostać zapamiętane. Nie przez nią, bo nieboraczka prędko pogrążyła się w wiekach ciemnych średniowiecznej demencji, ale przez trzynastoletnią dziewczynkę, która usłyszała, że najgorsze jest spełnienie swoich najskrytszych pragnień. Wydawało się jej to tak żałośnie głupie i wówczas chyba po raz pierwszy zwątpiła w przysłowiową mądrość ludzi starszych. Następnie poddała babcie miłościwemu zagubieniu gdzieś w okolicznym miasteczku, ale oczywiście musieli ją znaleźć i jak krowę na powrozie sprowadzić do wioski, gdzie pełniła rolę cudaka bez pamięci. Chciała dla niej dobrze i doprawdy nic wspólnego z tym miało jej przekleństwo, które sprawiało, że cierpła jej skóra. Głupia, durna starucha. Potem wielokrotnie usiłowała doprowadzić do tego, by ktoś przypadkiem zamknął te wyblakłe, niebieskie ślepia, które patrzyły na nią jakby wiedziała i pamiętała, że to właśnie Previa usiłowała ją zgubić w jej własnym umyśle, ale nie było to możliwe.
Nie wiedziała niczego, bo przecież Goldstein od małego potrafiła przewidzieć konsekwencje swoich poczynań. Zaś tylko ludzie głupi narażali się na podobne ekscesy, nie mając w zanadrzu niczego na swoje usprawiedliwienie. Akurat tutaj sprawa była wygrana – dziewczynka przecież mogłaby wymamrotać przerażona, że staruszce się coś pomieszało i że na pewno to objaw jej choroby. Ba, skoro choroba atakuje tak zaciekle i zmusza ją do wytykania paluchem niewinne dziecko to trzeba się jej pozbyć. Wprawdzie na końcu języka miała sugestię dotyczącą postępowania ze starymi zwierzętami, które w plemieniu nie spełniają swoich ról – zastrzelić i po kłopocie – ale Previa wiedziała, kiedy się zamknąć i udawać szlachetne niewiniątko. Zresztą nie dane jej było zrealizować swoich fantazji, bo nieboraczka przymknęła swoje oczy, gdy tylko skończyła piętnaście lat i na tym sprawa powinna się zakończyć.
To jest na fakcie obrzydliwej celebracji, która miała miejsce wśród podłego i ludzkiego poletka, które świętowało pozbycie się problemu. Nauczyło to wówczas dziewczynkę jednej rzeczy – na dłuższą metę ludzie potrafią być męczący i jeśli cokolwiek utrzymuje nas w ryzach bliskości to jedynie czysty zysk, więc kompletnie nie rozumiała słów starszej pani. W końcu chciwie pragnęła od małego władzy, bo tylko dzięki niej mogła wyrwać się z tej zapadłej dziury zanim straci pamięć i stanie się pośmiewiskiem. Może i to było jedno z tych najbardziej banalnych i bezsensownych marzeń dziecka, ale dalej nie mogła zrozumieć torpedowania go przez zaklęcie, które brzmiało tak doniośle, zupełnie jakby starsza pani nie bratała się z Lete na brzegu Styksu (który przybierał formę cuchnącego ścieku), ale z jakąś Babą Jagą, która robiła sobie przerwę od sabatu na wzgórzu Stonehenge. Głupia starucha.
I zupełnie bezsensownym zdawał się być powód, dla którego to właśnie ona przychodziła tego dusznego, letniego dnia do głowy kobiety, która obracała się na krześle w geście absurdalnego wręcz triumfu. Umarł król, niech żyje król, chciałoby się zakrzyknąć, ale musiała przyznać, że to była jedyna łyżka dziegciu, którą właśnie doprawiała swój triumfalny puchar miodu. O jakże ona chciała zobaczyć Francisa martwego medialnego, odchodzącego do krainy cieni ze skandalem tak brudnym, że już nigdy nie podałby mu dłoni, by się w nim nie umoczyć. Dobrowolna rezygnacja nie mogła brzmieć jak triumf, dla Previi zaś była niewygodna jak te szpilki, w których biegała, choć potem zdejmowała je razem ze skórą na piętach. Przywykła do pewnego poziomu perfekcjonizmu i nie zeszła nawet o krok od niego, więc teraz brak tej przysłowiowej kropki nad i drażnił ją niesamowicie i sprawiał jej niemal fizyczny ból.
Była o krok od wydania rozkazów wśród swoich podwładnych (przecież nie pracowników, szanujmy się) i rozpuszczenia wici na temat starego burmistrza, który podobno lubował się w trójkątach i małych dzieciach. Ups, Rubikon jednak przekroczyła i choć zakrywała usta dłonią jak mała i niewinna dzierlatka to każdy wiedział, że oto rozpoczęła się era kobiety bezwzględnej i takiej, która w razie potrzeby zdepcze cię w tych obcierających butach. A potem uśmiechnie się promiennie do kamery i w świat pójdzie nagranie jakże promienistej pani burmistrz, bo elekcja już niebawem zapuka do drzwi. Musiała być o trzy kroki przed swoimi rywalami i nawet bawiło ją to niesamowicie, bo oni na razie opłakiwali gorycz porażki, a ona już projektowała plakaty wyborcze. I tylko ta natrętna przepowiednia starszej kobiety zatruwała ją pamięć (o ironio, okrutna ty nauczycielko!) i sprawiała, że czuła się poirytowana i szampan nie smakował tak jak powinien. Albo był za tani, bo ci pieprzeni troglodyci, zwani skądinąd urzędnikami jeszcze nie odczytywali niemych próśb płynących ze źródła ich miesięcznego dochodu i jeszcze łudzili, że takie posunięcia nie będą odnotowywane. Och, będą błagać wszystkich bożków, by rzeczywiście dostała demencji i ich grzechy zostały odpuszczone.
Słodkie rozważania zostały zaś przerwane wtargnięciem chłopca. Na jej oko to była jedna z tych istot biednych i przekonanych, że burmistrz własnoręcznie pochyli się nad nim i rozłoży parasol opiekuna. Albo rzuci pieniążkami prosto w niego, by kupił coś z niekobiecej garderoby. Skrzywiła się i wstała, samo przerwanie jej było równoznaczne ze zniechęceniem bądź odrzuceniem wniosku, po który wyciągała teraz chciwie swoją dłoń.
- A mi zależy, żebyś nauczył się nie wchodzić nieproszony i przestrzegał hierarchii – i na jego oczach podarła pismo urzędowe, które jej oddał – więc zgłoś się z tym czymś do mojej asystentki, oczywiście, jeśli zdołasz to pozbierać – i rozłożyła ręce w geście zupełnej bezradności.
Po czym uśmiechnęła się jak mała dziewczynka, która coś zbroiła.

hector silva
powitalny kokos
boska
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Czasem, kiedy jego cierpliwość była wystawiana na szczególne narażenie, spędzał refleksyjną chwilę na przekonywaniu samego siebie o własnej emocjonalnej wytrwałości - da radę, wytrzyma, nie rozjebie wszystkie wokół, bo wiadomo, jak działają urzędy: raz podpadniesz i zaraz pójdzie plota do koleżanki z biurka obok, a twój wniosek pójdzie na szary koniec stosu papierów do przejrzenia. Robienie z siebie pajaca najzwyczajniej w świecie nie opłacało się podczas tej mistycznej podróży do wywalczenia respektu dla swoich roszczeń. Dlatego i tym razem wykazywał się - do pewnego momentu - anielskim, stoickim wręcz opanowaniem. Kurwa, dylał nawet do ośrodka zdrowia po papierek, który okazał się zupełnie zbędny! Nic dziwnego, że w końcu coś go trafiło - zwłaszcza, biorąc pod uwagę wycenę nieruchomości, którą usłyszał z ust urzędniczki i która, w obliczu obecnych w domu zniszczeń i niedopieszczeń - wydawała się pieprzonym żartem. I jeszcze mieliby płacić za specjalistę, który miałby oszacować wartość ponownie? Przesada. Dlatego właśnie nieobecność zastępcy burmistrzyni przelała czarę goryczy - wiedział, że jak nie załatwi tego sam, to będą na ponowne rozpatrzenie wniosku o świadczenia socjalne czekać do usranej śmierci, o krakersach i wodzie.
Czy trochę go poniosło? Jasne. Pech chciał tylko, że trafił na osobę, którą poniosło równie mocno, jeśli nie bardziej. Dotychczas nie miał żadnego kontaktu z nową burmistrzynią i szczerze? Niekoniecznie interesowało go, kto piastuje teraz to stanowisko. Z plotek, którymi podzieliła się z nim sąsiadka, która napatoczyła się, kiedy kosił trawnik przed domem, wiedział o jakiejś dramie z poprzednim burmistrzem, ale sam nie wysilił się nawet, żeby ruszyć tyłek na wybory. Miał zamiar, jasne, ale na zamiarach się skończyło - Hector był niestety jedną z tych osób, które mówiły, że nie interesują się polityką, olewały głosowania i samorządne spędy (no, może z wyłączeniem zbiórek rodziców w szkole Nullaha), a potem narzekały na to, jak sprawy wyglądają. Tak jak miał to zrobić zaraz, po męczącym dniu tułania się po ratuszu - taki miał plan, zanim jeszcze starł się w osobliwym boju na spojrzenia z kobietą... której nazwisko przypomniałby sobie po dłuższej chwili zastanowienia, ale teraz nie było żadnej chwili, bo co ona - przepraszam bardzo - właśnie odpierdalała?!
- Czy to jest jakiś żart? - spytał najpierw, bardzo dyplomatycznie, ze wzrokiem wędrującym pospiesznie od podartych strzępków tego pieprzonego wniosku do facjaty pani burmistrz i z powrotem. Wszystko wskazywało na to, że n i e, a on poczuł, że zaraz zaleje go krew. Zaśmiał się krótko i nerwowo, nie bardzo potrafiąc znaleźć w sobie siłę na jakąkolwiek inną reakcję. - Przepraszam, ale tak się składa, że nikt w tym miejscu chyba nie pracuje tak jak powinien, a z tego, co rozumiem, ci wszyscy ludzie pani podlegają, więc proszę po prostu odhaczyć w systemie wniosek jako przyjęty, a ja nie będę robić żadnych problemów i zaraz się stąd zabiorę. Nie mam zamiaru się z panią kłócić, ale na pewno nie będę zbierać z podłogi podartych kartek - starał się z całej siły nie brzmieć roszczeniowo i arogancko, ale... te starania chyba na niewiele się zdały, bo chociaż pilnował się, żeby nie powiedzieć o dwóch słów za dużo, to o ile podczas wkraczania do gabinetu burmistrzyni jego spojrzenie miało w sobie choćby odrobinę życzliwości, teraz ta została już zredukowana do ilości bliskiej zeru, bo ciężko było wykrzesać z siebie nawet niewielką ilość ciepła dla kogoś, kto zachowywał się... tak. I być może Hector był w tym momencie niezwykłym hipokrytą, ale postawa kobiety kojarzyła mu się ze złośliwością Nullaha, któremu zdarzało się już nieraz robić mu pod górkę dla samej satysfakcji z oglądania, jak ten się denerwuje. Może to nie była cecha charakterystyczna dla wieku i miało mu już tak zostać? Odsunął od siebie tę myśl. Wolał wierzyć w to, że jego brat był jeszcze chociaż minimalnie reformowalny i nie skończy jak ta kobiecina, której posada burmistrza na zadupiu wystarczyła do wyrobienia o sobie jakiegoś dziwnego mniemania o własnej mocy i sile (do darcia cudzych wniosków, na przykład).

Previa Goldstein
niesamowity odkrywca
kaja
burmistrz — która trzęsie ratuszem
37 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
niegdyś była wojskową i w Iraku wydawała rozkazy, a całkiem niedawno objęła stanowisko burmistrza i postanowiła zrobić wszystko, by zostać zapamiętaną - niekoniecznie w ten dobry sposób, ale ważne, że mówią, a nie jak mówią
Nie lubiła biedoty i miało to uzasadnienie całkowicie personalne. Owszem podczas kampanii politycy musieli wspierać ludzi z nizin społecznych i w sposób wyreżyserowany pokazywać im wizję podczas której klasa wyższa i społeczeństwo ubogich mogą się wzajemnie wspierać. Tyle, że jako finansistka, nie tylko z zawodu, ale i zamiłowania wiedziała jedno. To ludzie bogaci muszą nosić na plecach brzemię tych wszystkich nierobów, którym podwinęła się noga. Nie było to jednak stwierdzenie politycznie poprawne i choć nie wygrała wyborów to musiała stać za szeregiem rozwiązań socjalnych dla tego marginesu i obstawiać ich nędznymi zasobami głosy ludzi, którzy są takimi kretynami, że nie zawsze wiedzą które okienko zakreślić na karcie do wyborów.
Jeszcze nie zdążyła zadecydować jaki będzie jej stosunek do tego typu wyborców (oprócz cichej pogardy i dezynfekowania rąk po każdej wizycie), a już musiała zderzyć się z przedstawicielem tego gatunku. Nie trzeba było zawieszać długo wzroku na przybyszu, by dostrzec, że należy do absolutnej klasyki, jeśli chodzi o biedotę. Rozciągnięte, damskie ubrania, chuda i zgarbiona sylwetka, a nade wszystko coś co doprowadzało Previę do szewskiej pasji – bezczelność i przeświadczenie, że jemu wszystko się należy. Zapewne biedny pracownik administracyjny (jej zastępca) nie mógł wziąć urlopu, bo chłopiec przyszedł załatwić dokumenty i teraz wszyscy powinni skakać wokół niego albo stąpać wręcz na paluszkach.
Prychnęła. Nienawidziła tego typu ludzi – roszczeniowych, tępych, niepotrafiących patrzeć szerzej niż poza swoją perspektywę, która musiała być wąska, skoro doprowadzili do takiego stanu rzeczy, że musieli szukać pomocy u burmistrza. Nie mogła stwierdzić w którym momencie aż tak bardzo straciła nad sobą panowanie, że jego wniosek okazał się już tylko potarganą kartką papieru, ale umiała dostrzec ironię w tym co zrobiła. Mogła po prostu zaczekać aż to dziecko opuści jej gabinet i potem równie bezprawnie acz dyskretnie wrzucić dokument do niszczarki, a potem zarzekać się, że czegoś takiego nie zrobiła. Mimo tego naraziła się na dyskusję z tym gówniarzem. Najwyraźniej po odejściu Francisa ze stanowiska musiała czuć tęsknotę za tego typu rozrywkami, więc westchnęła i postanowiła nie płakać nad rozlanym mlekiem.
Nerwy udzielały się najwyraźniej każdemu, zwłaszcza na takim stanowisku, więc postanowiła wziąć kilka głębokich oddechów, zacząć praktykować jogę albo kazać ochronę pozbierać tego chłoptasia z jej dywanu. Najchętniej najpierw podreptałaby po nim swoimi szpileczkami.
- Po pierwsze, nie wydajesz się osobą, która powinna oceniać kompetencje pracowników tego ratusza – zaczęła spokojnie, z uśmiechem, który mógł sugerować, że tak, kochana pani burmistrz weźmie sobie jego rady do serduszka, ale sprawa z jaką przychodzi utknie w biurokratycznym czyśćcu – a po drugie nie przyjmuję zniszczonych wniosków. Na przyszłość radzę przychodzić w godzinach pracy i do ludzi odpowiedzialnych za twoje problemy, a nie do mnie, bo nie wiem czy zauważyłeś, ale mam poważniejsze problemy na głowie niż szarpanie się z jakimś dzieciakiem – wycedziła ostro. Owszem traciła właśnie wyborcę, ale nie była przekonana, że ten młodzieniec ma jeszcze jakieś prawa wyborcze, bo rozum chyba wygrał w paczce chipsów i jak dotąd zupełnie nie nauczył się go obsługiwać.

hector silva
powitalny kokos
boska
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Załatwiał te sprawy, odkąd zorientował się, że ma o nich większe pojęcie niż matka - to znaczy na tyle wcześnie, żeby bywać z urzędu wypraszanym jako osoba nie dość, że małoletnia, to jeszcze nieuprawniona (zapewne jedno wynikało z drugiego) do składania wniosków w cudzym imieniu. Wtedy też nauczył się podrabiać matczyne podpisy i służyć rzekomo jedynie za doręczyciela do tego urzędniczego azylu, którym w Lorne Bay był ten komiczny budynek, symbolizujący - całkiem słusznie - poczucie siedzących w nim pracoholików jakoby stanowili oni pępek świata i szczyt społecznej drabiny, z którego spoglądali na tych śmiesznych, tłoczących się u dołu ludzików, pośród których stał Hector. Szkoda, że tak często te cwaniaki na szczycie zapominały, że wystarczyło potrząść tą pieprzoną drabiną u dołu, żeby strącić ich ze stołka - a wtedy szczęściem dla nich będzie, jeśli ten upadek skończy się serią połamań i stłuczeń. Najbardziej popęka oczywiście ego, teraz nadęte i nabrzmiałe państwową gigantomanią i grubym pieniądzem, którym podszyte były urzędowe, ciepłe miejscówki.
Już jako dzieciak, być może reprezentując stereotypowe warstwy niższe, nauczył się nienawiści do urzędasów. Wizyty baby z opieki społecznej zawsze były wydarzeniem, przed którym pod matczynym nosem znajdowały sobie miejsce wszystkie możliwe przekleństwa. Ich opiekunka, pani Canmore, w sumie z wszystkich tych ludzi, którzy przewinęli im się przez chatę, była jedyną przyzwoitą osobą z państwowego półświatka, w którą Hector jeszcze jako tako wierzył - zaskarbiła sobie jego sympatię przymykając to jedno oko, na które wciąż widziała, na ich nędzne warunki bytowe, nie przypisując im nigdy mienia zaniedbania. Matka pije? Nie pije? Dobrze, to do widzenia. Pomimo tego zataczającego koło mechanizmu, za każdym razem na temat pani Canmore trzeba się było nasłuchać - bo w ogóle przecież nie powinno jej tu być, bo mogliby już sobie darować, bo najlepiej to przysrać się do kogoś, to wszystko to systemowy szowinizm. Prawda była taka, że w okolicy dużo więcej dzieciaków potrzebowało pomocy i lwia część miała jej nigdy nie dostać - o tym jednak Hector miał przekonać się już parę lat później, kiedy zorientował się, że ignorancja urzędników, choć dla jego rodziny zbawienna, dla innych mogła okazać się zabójcza.
To wtedy mniej więcej wtedy wywnioskował, że ze strony państwa można liczyć albo na całkowite zapomnienie albo przesadnie nadgorliwą inwigilację - i z grubsza nic pomiędzy. Teraz, stojąc jak pajac w gabinecie pani burmistrz, z pewnością nie błyszczał intelektem ani wyrafinowaniem, ale przecież w końcu przychodzi taki moment, kiedy ma się k u r e w s k o dosyć wszystkiego, a przez wszystko ma się rozumieć oczywiście jakże nurtującą (a rzekomo nieistotną!) kwestię pieniędzy, których za uczciwą pracę powinno przybywać, a działo się dokładnie odwrotnie i tej pieprzonej biurokratyzacji, i jeszcze zwykłego, ludzkiego chamstwa, z którego wcieleniem miał właśnie do czynienia. Wchodząc do środka był zdenerwowany, ale teraz już po prostu kipiał czystym wkurwieniem, bo ta paniusia na obcasach, które zbyt mocno stawiała na posadzce, ewidentnie uważała się za lepszą od niego i to w ten najbardziej perfidny z powodów - urzędowej, sytuacyjnej wyższości, z którą, jako osoba wybrana w rzekomo sprawiedliwych wyborach, powinna się chyba chociaż odrobinę kryć. Panience chyba jednak nie zależało na powtórnej kadencji.
- Jaki problem jest ważniejszy niż interesy obywateli? Czy to nie powinien być przypadkiem pani priorytet? - z trudem w ogóle silił się na zwracanie do niej w jakkolwiek oficjalnej formie, ale nie miał zamiaru już szczędzić sobie ogólnej złośliwości pod jej adresem. - Dobranie kolorem szminki do szpilek? To jest ważniejsze niż dziecko, które nie ma ubrań na chłodniejsze dni, bo ze wszystkiego powyrastało? Zajebista ta reprezentacja społeczności - prychnął pod nosem i już nawet zawijał się do wyjścia, bo cała ta sceny z sekundy na sekundę rozbrzmiewała większym absurdem, a w miarę jak ulżył sobie słownie, jego irytacja rosła, zamiast się kurczyć.

Previa Goldstein
niesamowity odkrywca
kaja
burmistrz — która trzęsie ratuszem
37 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
niegdyś była wojskową i w Iraku wydawała rozkazy, a całkiem niedawno objęła stanowisko burmistrza i postanowiła zrobić wszystko, by zostać zapamiętaną - niekoniecznie w ten dobry sposób, ale ważne, że mówią, a nie jak mówią
Miała dość i wcale nie trzeba było znać ją bliżej, by zauważyć to pulsujące napięcie, które ostatnio pojawiało się w kuluarach tej śmiesznej instytucji, którą poprzedni burmistrz stawiał na fundamentach ideałów. Nie było zaś bardziej kruchego budulca od nadziei, którą sączył w uszy mieszkańców jak truciznę. Papier przyjmował tak naprawdę wszystko, a potem Goldstein radziła sobie z toną tabel, usiłując zamknąć bilans. Takie rozgrywki może i były satysfakcjonujące – gdy w końcu udało się wszystko dopiąć na ostatni guzik i nie zwariować – ale sprawiały też, że ciążyła na niej odpowiedzialność, która rozsiadła się na jej ramionach jak senna mara. Słyszała plotki o paraliżach nocnych i choć doświadczała ich tylko w Kabulu (zawsze miały tę samą twarz) to obecnie miała wrażenie, że z nią jest gorzej. Przeszły od trybu nocnego do dziennego i nie dawały jej złapać oddechu nawet wtedy, gdy sytuacja tego nieznośnie wymagała.
Wcześniej uznałaby, że to zapewne bóle psychosomatyczne i ma trudności z objęciem nowego stanowiska – zupełnie jakby Previa pozwalałaby sobie na jakiekolwiek przeszkody w osiągnięciu celu – ale po diagnozie wiedziała już, że to nowotwór, który wyżera jej krew od środka. Niesamowite, że akurat ją dopadła najbardziej zjadliwa odmiana białaczki, zupełnie jakby sam jej organizm postanowił zachować się jak ona sama i wykańczać ją bezlitośnie jak ona wszystkich oponentów politycznych.
To jej nie usprawiedliwiało, rzecz oczywista, ale gdy tak patrzyła na mężczyznę, który właśnie robił jej wojnę o brak środków dla dziecka to czuła, że nie ona jest tą podłą kreaturą, która strzeże urzędowego kosztorysu, ale ktoś, kto wymaga czegoś zupełnie za darmo, ot tak, bo jemu się po prostu należy.
- Zaraz wezwę ochronę – ostrzegła go – i otrzyma pan nakaz wejścia do tego budynku. Wówczas pańskie dziecko na pewno otrzyma ubranka na chłodniejsze dni – zmierzyła go spojrzeniem zimnym, ale mógł zauważyć konsekwencję, która płynęła z każdego jej słowa. Umiała je wyciągać, to było jej ulubione zajęcie. Nie chodziło wcale o bezpodstawne gnojenie kogokolwiek, ale właśnie o nauczkę. Jeśli tak miała nauczyć tego roszczeniowego bachora szacunku to zamierzała to robić bez końca. Na razie z uśmiechem wybierała numer i czekała na to co zrobi.
- A tak poza wszystkim… Zalecam pracę. Wtedy nie trzeba biegać po urzędach i domagać się zapomogi od ludzi na moim stanowisku. To rozwiązanie zapewne bardzo kontrowersyjne dla człowieka, którego widziałam ostatnio naćpanego w naszym miejscowym klubie – chyba stąd go kojarzyła, choć jeszcze nie była pewna – ale skuteczne, zwłaszcza w kwestii butów dla dziecka. To jak, wyjdzie pan sam czy chce pan wycieczkę z moim ochroniarzem? – i pokazała mu drzwi.
Jeśli ją wysłucha to jest szansa nawet na to, że rozpatrzy jego śmieszne podanie, zaś gdy nie… Cóż, nie tylko jego dziecko potrzebowało nowego obuwia, a i jej przydałaby się para szpileczek, choć mylił się, jeśli myślał, że środki na nie podchodzą z budżetu tej biednej i podłej mieściny.
Nie dziwiła się jednak temu w ogóle, bo z ich dwójki to ona była rozsądna i pracowała ciężko na swój sukces, zaś to dziecko wolało wyprawiać afery i domagać się daniny. Ż a ł o s n e.

hector silva
powitalny kokos
boska
ODPOWIEDZ