onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
018.
kończy się nasza noc
nowy zaczyna dzień
{outfit}
Popełnił całą masę błędów w swoim życiu i kiedy wrócił do domu po odwiezieniu Louise do hotelu, zdał sobie sprawę, że zaproszenie jej do siebie było kolejnym z nich. Trzasnął drzwiami i kopnął stolik, na którym na co dzień kładł klucze. Był wściekły. Nie tylko na nią, ale również na siebie. Odkrył wszystkie karty, choć tak cholernie ciężko było mu poprosić Lou, by została, a ona zrobiła wszystko, by poczuł się jak gówno. Obiecał jej odwieźć rzeczy, które u niego zostawiła, ale zamierzał zrobić to wieczorem, kiedy trochę ochłonie. Był wściekły również na siebie za to, że po raz kolejny się poddał. Nie walczył, ale znała go od tej strony. Był tchórzem, idiotą i potrzebował kogoś, kto nim pokieruje. Tak było od zawsze. Tylko kryzysowe momenty trzymały go w ryzach, sprawiały, że podejmował jakieś decyzje. Czasami złe jak pozwolenie Louise odejść, czasami dobre, których nie potrafił sobie teraz przypomnieć. Czasami działał pod wpływem impulsu i mówił coś, czego powiedzieć nie chciał, ale tak działały na niego emocje. Nie wstydził się ich. A jednocześnie wstydził się siebie bardzo. Ze złością wrzucił rozrzucone rzeczy Cumberbatch do torby. Nie składał ich, po prostu wkładał je jakkolwiek, by jak najszybciej się ich pozbyć. W tym momencie bardzo chciał, by zniknęła z jego życia, by nie słyszeć więcej tylu gorzkich słów. Obdarzyła go większą ich ilością niż ktokolwiek inny kiedykolwiek.
Wziął prysznic, bo był przemoczony do suchej nitki, a kiedy się wykąpał, był gotów, by stawić Louise czoła po raz ostatni. Znalazł się pod hotelem o siódmej wieczorem. Na początku myślał, żeby zostawić torbę pod drzwiami, zapukać i zniknąć albo poprosić recepcjonistę o odniesienie torby. Tyle, że zrobiłby to, co najbardziej go w sobie wkurzało. Zachowałby się jak pieprzony tchórz. Poprosił recepcjonistę o podanie numeru pokoju, a kiedy przed nim stanął, wziął głęboki wdech. Zapukał i nacisnął klamkę, chciał załatwić to szybko. Wszedł do środka, a kiedy zobaczył byłą żonę, zacisnął usta. – Przywiozłem twoje rzeczy – powiedział. Postawił torbę na podłodze. – Bez względu na wszystko, życzę ci szczęścia, Lou – dodał. Nie dlatego, że wypadało pożegnać się kulturalnie, ale dlatego, że chciał. Odwrócił się, nie czekając na odpowiedź i ruszył do wyjścia. Opuścił jej pokój tak szybko jak się w nim pojawił. I kiedy już był na końcu korytarza, kiedy wciskał guzik windy, zrozumiał, że wcale nie żałował, że ponownie zjawiła się w jego życiu, nie żałował absolutnie niczego, co mu powiedziała. Żałował, że właśnie tak się zachowywał, jak palant. Wrócił do jej pokoju niemalże biegiem, otworzył drzwi, nie bawiąc się w zamykanie ich. Podszedł do Louise stanowczo i równie stanowczo chwycił jej policzki by ją pocałować. Nie tak delikatnie jak robili to w Sylwestra. Pocałował ją jak szaleniec, jak spragniony, który dostał w swoje dłonie szklankę wody.
chirurg ogólny — carins hospital
37 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
I used to think that I was made out of stone, I used to spend so many nights on my own, I never knew I had it in me to dance anymore...
I tak po prostu ją zostawił. Samą. Przemoczoną. Zagubioną, ale chyba bardziej wściekłą, że tak uciekł z piskiem opon, godzinę drogi w jedną stronę. Zaklęła pod nosem, kiedy wchodziła do środka, przeszukując torebkę w poszukiwaniu dokumentów oraz karty. Czuła się jak wariatka, kiedy podejrzliwie zerkał na nią recepcjonista, guzdrzący się niemiłosiernie z zameldowaniem. Trochę jakby miał problem, trochę jakby nie był pewien czy można jej ufać. Louise przestępowała z nogi na nogę, trzęsąc się nieco na całym ciele, bo pomimo upalnego klimatu, zmarzła. I nie czuła się komfortowo w niepasującej, kraciastej koszuli do sukienki w kwiaty, ale najgorsze było i tak, że wszystko się na niej lepiło. I ten oceniający wzrok. Nie znosiła, kiedy ktoś ją oceniał. Tym bardziej, że wciąż miała w pamięci spojrzenie Carletona, który wypominał brak wdzięczności, oskarżał ją, że to ona wszystko zaczęła, ona wszystko zakończyła... Nie potrzebowała kolejnego mądrali. Odetchnęła więc z ulgą, kiedy pracownik hotelu oddał dokumenty razem z kluczem, nie czekając na żadne instrukcje po prostu sama odnalazła odpowiedni pokój.
Po przekroczeniu progu od razu zrzuciła z siebie wszystkie ubrania, udała się prosto do łazienki i skorzystała z tego, co oferował hotel. Nie spieszyła się z prysznicem. Dobrze wiedziała, że ma co najmniej trzy godziny, żeby się uspokoić. Wyrzucić wszystko z siebie. Dlatego stała pod gorącym, silnym strumieniem wody, płacząc. Robiła tak ostatni raz przed wyjazdem z Lorne cztery lata temu. Ukrywała swoją bezsilność. Tak jak teraz, choć z tą różnicą, że już nie miała przed kim. Chyba, że przed samą sobą. Co też jest możliwe, obiecała sobie, przecież że nigdy się już nie przywiąże. Nie będzie chciała nigdzie zostać na dłużej. Złamała te przyrzeczenie dane samej sobie. Poniekąd. No, bo to był Dawsey... Nigdy tak naprawdę o nim nie zapomniała, więc... Czy to się liczyło do puli kolejnych błędów?
Wyszła wreszcie z łazienki, owinięta szczelnie w puchowy, bieluteńki, hotelowy szlafrok. Rozczesywała palcami włosy, zerkając od niechcenia na wyświetlacz telefonu. Zero wiadomości. Westchnęła ciężko, podnosząc mokre ciuchy. Rozwiesiła je, gdzie się dało. Opadła na łóżko. I wpatrywała się po prostu w sufit, próbując zrozumieć, jak do tego wszystkiego mogło dojść.
Z odrętwienia wyrwało ją dopiero nerwowe pukanie do drzwi. Poderwała się dość szybko, poprawiła włosy, wiązanie szlafroka i otworzyła bez słowa drzwi.
-Dzięki - tylko tyle zdążyła powiedzieć Dawseyowi, który o wiele szybciej niż się pojawił, zniknął. Zdenerwował ją. Ale nie zamierzała za nim biec. Trzasnęła za to z impetem drzwiami, by dać upust swojej złości. Bezsilności. Nie spodziewała się, że wróci. Wejdzie bez proszenia. I weźmie to, czego chciał. Wreszcie, chciało wyrwać się z piersi Louise wraz z jakimś westchnieniem ulgi, gdy Carleton stanowczo dotknął jej delikatnych, opuchniętych od płaczu policzków, gdy zachłannie pocałował stęsknione usta. Odwzajemniła ten pocałunek równie żarliwie. Nie przeciągała jednak tego, odsunęła nieco głowę, by spojrzeć w oczy Dawseya. By zobaczyć ten ogień, który wydawało się jej, że widziała wtedy w Sylwestra pod gołym niebem, kiedy najpierw on, a później ona przerwali to, co wtedy się między nimi działo. A, kiedy znalazła.... Zamknęła drzwi, na klucz. I rozwiązała ten szczelny supeł, który miał trzymać w ryzach materiał osłaniający jej ciało. Znów go pocałowała, dając tym samym znak, że nie będzie czekać już na nic więcej. Nie będzie go odpychać, ani minuty dłużej. Nie miała już sił trzymać gardy. Chciała po prostu znów być jego, znaleźć się na swoim miejscu... Poczuć bezpiecznie, poczuć ciepło, chociażby gdyby to miała być iluzja, to odnaleźć namiastkę domu, którą zawsze dawała kobiecie obecność właśnie Dawseya.

dawsey carleton
sumienny żółwik
leośka#3525
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Jak się okazało, Dawsey jednak powiedział wiele słów, których powiedzieć nie chciał albo w normalnych warunkach by tego nie zrobił. Nie dość, że cholernie go wkurzała, to jeszcze wyzwalała w nim jakąś chęć bronienia się, bo czuł, że obwinia go za całe zło tego świata. Zdecydowanie nowa Louise i nowy Dawsey zupełnie do siebie nie pasowali. Zmienili się, a poza tym, zwyczajnie postarzeli. Pomijając już wydarzenia, które ich wtedy rozdzieliły, to nie byli już tak spontaniczni, tak zachwyceni życiem, czerpiący z życia całymi sobą. Byli zwyczajnie zmęczeni. Dawsey nie miał już siły na kolejne przeboje, które teraz zrzucała na niego Louise. On chciał spokoju i teraz zastanawiał się czy nie samotności? Naprawdę długiej samotności, która pomogłaby mu wyciszyć się po tym wszystkim. Tak podpowiadał mu umysł, a jednocześnie serce mówiło coś zupełnie innego. Że gdyby chciał, gdyby tylko spróbował, to mógłby wszystko naprawić. Musieli tylko oboje spróbować naprawić swoje błędy, przestać obwiniać siebie nawzajem. To było cholernie trudne zajrzeć w głąb siebie i zwrócić uwagę tylko na swoje błędy. Do tego trzeba było być choć odrobinę dorosłym, a oni zupełnie się tym nie wykazywali. Dawsey mówił o swoich pragnieniach jak pięciolatek, jakby mogły się spełnić w przeciągu chwili, a przecież to nie było takie proste, bo nie mógł Louise do niczego zmusić. A Louise kusiła go, przyciągała do siebie, by zaraz odepchnąć. Sama nie wiedziała, czego właściwie chce. Pokazywała mu, co może mieć, by za chwilę to odebrać. I kiedy jechał do tego cholernego hotelu, naprawdę nienawidził ją za to. Chciał dać jej tą pieprzoną torbę i uciec stamtąd jak najdalej. Ostatecznie zająć się sanktuarium i swoimi sprawami. Wykreślić wszystkie kobiety ze swojego życia. Ale kiedy na nią spojrzał, nie potrafił odejść. Czy teraz mógł powiedzieć, że ją kochał? Prawdopodobnie nie. I nie dlatego, że to nie była prawda, ale dlatego, że racjonalna część jego mózgu podpowiadała mu, że to co właśnie zrobił, wrócił do jej pokoju, żeby ją pocałować, było ostatnim sposobem, dzięki któremu mógł się przed nią odsłonić. Więcej nie zamierzał tego robić, bo za każdym razem dostawał po dupie.
Zsunął szlafrok z jej ramion, a kiedy zobaczył ją taką piękną w całej okazałości, jego serce zabiło z podwójną mocą. Przejechał palcami pod powiekami, by otrzeć resztki łez, a później znów pocałował jej napuchnięte od płaczu usta.
Całował wszystko, każdą część ciała, zupełnie zapominając o wszystkim, co ich dzieliło. Pozwolili sobie na czułość, jakiej nie okazywali sobie od dawna. Noc Sylwestrowa była przy tym niczym. Po wszystkim leżeli na łóżku, a Dawsey nie chciał wypuszczać jej z ramion. Nic nie mówił, bo zupełnie nie potrafił znaleźć słów, którymi mógłby wypełnić tę piękną ciszę.
chirurg ogólny — carins hospital
37 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
I used to think that I was made out of stone, I used to spend so many nights on my own, I never knew I had it in me to dance anymore...
Tak odbiegali od swojej dawnej kompatybilności, tak ogromnie się różnili, że nawet zmęczenie, które niewątpliwie obydwie strony nakręcało do coraz to słabszego utrzymywania pozorów wynikało z zupełnie innych kwestii... Louise swoje znużenie odczuwała, przecież nie dlatego że nic się nie zmieniało, że miała stabilną sytuację... Blondynkę irytowało najbardziej to, w co uciekła. Ta cała spontaniczność, której brak ktoś mógłby jej zarzucać, ten brak planów na zwykłe jutro. Nieposiadanie własnego miejsca... Które kiedyś, przecież miała. Tak bardzo kochała. I nie chciała za nic w świecie go opuszczać, ale została zmuszona. Właśnie przez Dawseya. Przez to, że był tak oziębły, obojętny, oschły... Obok, ale daleko od niej. Czy to więc dziwne, jakkolwiek zaskakujące, że właśnie Carletona obarczała za całe zło w swoim życiu? A teraz... Teraz postanowił być jej rycerzem, a ona głupia kierowana dawnymi sentymentami, chwilową ckliwością, a przede wszystkim tęsknotą pozwoliła sobie i jemu na to. Znów się zbliżyć. Skomplikować to, co może nieidealne, ale jednak działające w ich codziennościach, na tyle, by przetrwać każdy kolejny dzień. Tak cholernie skomplikować... Że ona nie wiedziała, co dalej, bo czy było jakieś dalej? Mogło być coś więcej?
Niewątpliwie Cumberbatch bała się zaufać Carletonowi w pełni. Starała się trzymać w garści, zachowywać choć niewielki dystans, ale wcześniejsza prośba Dawseya, by została... Złość mężczyzny, kiedy się migała od odpowiedzi... I ten zachłanny pocałunek, zupełnie niespodziewany, tu w hotelowym pokoju, sprawiły, że Lou wyłączyła racjonalne myślenie. Pozwoliła ponieść się chwili, emocjom, instynktowi. Skrywanemu pragnieniu. Chłonęła każdy dotyk, starając się odwzajemnić nawet najmniejszą czułość. Uzupełniali się. Znów to czuła. W pocałunkach, westchnięciach, muśnięciach... W najdrobniejszym geście. Znów... Było idealnie. Może w porównaniu do całego życia, to jedynie krótka chwila, ale warta tego, by ją przeżyć. Zdecydowanie.
-To co... Zabierzesz mnie na randkę? - zapytała wreszcie, łapiąc jeszcze z trudem oddech, patrząc na twarz Carletona tak blisko swojej, czując jego dłonie na swojej spoconej skórze, wzdychając cicho, z błogim uśmiechem na ustach. Może to było najgłupsze co powiedziała, może niewiele znaczące, ale czy nie dała właśnie głośnego potwierdzenia, że rozważa... By tu zostać? Właśnie przy nim, w jego ramionach, z nim... Może znów dawała się omotać "chwili", ale... To była idealna chwila. O której marzyła od dawna. Nie mogła więc się oprzeć, nie teraz. Jeśli Dawsey chciał ją mieć, mieć ją całą... To właśnie to osiągnął. Louise przepadała, po raz kolejny, właśnie przez niego.

dawsey carleton
sumienny żółwik
leośka#3525
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Nie wiedział czy to sentyment, czy odżyły w nim jakieś uczucia z przeszłości. I nie wiedział również, skąd w nim ten upór, by walczyć o Louise, która przecież tego nie chciała. Upór w jego głowie, bo nadal uważał siebie za tchórza, mimo że po raz pierwszy od dawna zachował się jak mężczyzna. Już nie pamiętał, kiedy ostatnio dał z siebie więcej. Bo przecież o Wandę przestał walczyć w momencie, kiedy prawda o jej ciąży wyszła na jaw. Zawsze miał jakąś wymówkę, zawsze czuł się pokrzywdzony, ale teraz postanowił przestać robić z siebie ofiarę. Nie chciał, żeby Louise robiła to samo. Chciał oddzielić wszystko grubą krechą i czuł cholerny upór, żeby tak się stało. Louise musiała w końcu uwierzyć, że już nie był tym samym facetem, a po drugie, że już nic podobnego się nie wydarzy, bo nie było zapalnika. Nie było dziecka, o które musiałby się panicznie martwić i oddychał z ulgą na myśl, że już nie będzie. Choć cieszył się na myśl, że Wanda jest w ciąży, to teraz utwierdził się w przekonaniu, że w jego życiu dzieci oznaczały kłopoty. Wiedział również, że jeszcze wiele walk między nim a Louise, jeśli zdecyduje się zostać i musiał być na to psychicznie przygotowany. Przede wszystkim zmusić siebie do pozostania w miejscu. Nie mógł wiecznie cofać się, unikać konsekwencji albo konfrontacji. I musiał postawić na szczerość.
Teraz na szczęście nie musiał o tym myśleć. Teraz mógł się skupić wyłącznie na przyjemności, na całowaniu Louise. Tak bardzo za tym tęsknił, że stało się to niemalże bolesnym pragnieniem. Teraz jednak miał ją na wyciągnięcie ręki i mógł korzystać. Dlatego tak bardzo nie chciał przerywać ciszy, bo obawiał się, że znów mogłyby paść słowa, które przerwałyby tę sielankę. Wolał, żeby to ona zaczęła tę rozmowę, bo przynajmniej wiedziałby w jakim kierunku się potoczy. Nie zamierzał więcej wspominać o swoich pragnieniach pierwszy, bo nie kończyło się to najlepiej. A może jednak kończyło? – Nie, myślę, że nie – powiedział, zastanowiwszy się najpierw. – Ale mogę zabrać cię do domu, a później zastanowimy się nad randką – odpowiedział, uśmiechając się do niej z ulgą, pierwszy raz od nie pamiętał kiedy. – Wolisz plener czy jakąś super kolację? – zapytał. Mógł ugotować sam albo mogli zrobić coś razem.
chirurg ogólny — carins hospital
37 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
I used to think that I was made out of stone, I used to spend so many nights on my own, I never knew I had it in me to dance anymore...
To nie była żadna walka, a jedynie impulsywny zryw, który zaprowadził ich oboje do łóżka. Stęsknieni kochankowie, mający dość utrzymywania pozorów. Pozwolili opaść kurtynie niedopowiedzeń na chwilę, by zatopić się w czystej przyjemności, jaką dawał seks. Owszem, to jasny znak, że Dawsey wciąż pragnął Louise. Nawet jeśli tylko fizycznie, to pożądanie było tak ogromne, że nie potrafił przejść obok blondynki obojętnie. A tego Cumberbatch potrzebowała, by dać szansę temu miejsce ponownie, by dać szanse byłemu mężowi raz jeszcze. Niemożności cofnięcia się, odejścia na bok, przeczekania. Słowa to jedno, ale przed laty, zraniły ją czyny. Jeżeli miała odrzucić je w niebyt... To potrzebowała czegoś więcej niż piękne obietnice. I właśnie to dostała, we własnej ocenie, wraz z gwałtownym powrotem oraz chwilą zapomnienia. Łapczywymi pocałunkami. Stęsknionymi dłońmi badającymi jej ciało. Wraz z tą bliskością, która nieustannie trwała. Żadne z nich nie uciekała. Nie cofało się ani o centymetr. Choć raz. Choć raz od dawna czuła... Spokój.
Ciepło, rozlewające się tak przyjemnie po całym wnętrzu, mające swój początek w okolicach serca, które zaczęło bić szybciej wraz ze stwierdzeniem Dawseya o domu. O tym, że do niego ją zabierze. Tak dawno nikt nie powiedział Lou, że zabierze ją do domu. Czuła się jak mała dziewczynka, która dostała wymarzony prezent gwiazdkowy. Nie mogła nic na to poradzić, ten uśmiech, promienny uśmiech tak dobrze znany Carletonowi sprzed lat, rozświetlił twarz kobiety. Raz jeszcze. Dzięki niemu. -Plener, ale najpierw... - mruknęła, unosząc się na przedramieniu, przesunęła dłonią po szorstkim, kilkudniowym zaroście mężczyzny, zsuwając się nią do podbródka, który ujęła. Musnęła usta Dawseya delikatnie, by za chwilę pogłębić pocałunek o wiele zachłanniej. -Zanim zabierzesz mnie do domu - kontynuowała swoją myśl, przerywając pocałunek. -Wykorzystajmy dobrze ten pokój - zaproponowała, znajdując się już na mężczyźnie. Bez cienia wstydu, ponownie pokazała mu się cała - nie chodziło tylko o nagość, ale i o tę radość wypisaną w oczach, której nie kryła. Miał ją tuż na wyciągnięcie dłoni. Całą.

dawsey carleton
sumienny żółwik
leośka#3525
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
To była trochę walka, nie ich wspólna, tylko walka o nią. Tylko Dawsey nie był pewien czy ten sposób zadziała, bo wydawało mu się, że wykorzystał już wszystko, co miał w zanadrzu, prócz tego. Najwyraźniej słowa nie były jego mocną stroną, skoro żadne z nich nie zadziałało na Louise. Ani krzyki, ani błagania. A szczerze powiedziawszy, nie było nic innego w czym Dawsey mógłby być dobry. Gdy wracał do przeszłości, nie potrafił sobie przypomnieć jak zdobył Louise. Nie był najlepszym materiałem na randkowicza, zawsze wychodziło to jakoś przypadkiem, a później, kiedy zorientował się, że już wpadł, dopiero wtedy znalazł w sobie na tyle odwagi, by powiedzieć jej co czuje. Byli dobrze dobrani. Louise była niezwykle silna, a on nie musiał udawać, że jest silnym macho, który radzi sobie w każdym aspekcie życia. To się w nim nie zmieniło i nie sądził, żeby kiedykolwiek mogło. Gdyby mógł cofnąć czas, sprawić, żeby ten czas osobno nigdy nie miał miejsca, pewnie nie zrobiłby tego. Bo teraz był znacznie silniejszy, a przede wszystkim, co jest pewnie również najważniejsze, wiedział, jakiego błędu już więcej nie popełni. Nie da Louise odczuć, że jest najmniej ważna w jego życiu. I swoimi czynami chciał jej teraz pokazać, że jest najistotniejsza, że już zawsze taka będzie, że jej miejsce jest tutaj, nie tylko w Lorne Bay, ale przede wszystkim przy nim, że jej nie zawiedzie. I że nie potrzebuje już niczego więcej. Tylko jej uśmiechu. Kiedy tak na niego patrzyła, nie potrafił złożyć żadnej sensownej myśli, dlatego gapił się jak ciele na malowane wrota. – Może wykorzystamy teraz prysznic, a później aneks kuchenny? – zapytał, obejmując ją ramionami. Podniósł się do pozycji siedzącej, by po chwili wstać razem z Louise i zanieść ją do łazienki. Puścił wodę, a później przyszpilił ją ustami do ściany. Całował każdy skrawek jej ciała jak szaleniec, jak narkoman, jak skończony głupek, który boi się, że zostanie mu to odebrane, co właśnie odzyskał po tak długim czasie.
Rzeczywiście wykorzystali pokój w całej rozciągłości. Następnego dnia, Dawsey zabrał Louise do Lorne Bay, do Tingaree, a przede wszystkim – do swojego życia, z którego nie miał zamiaru jej wypuścić.
ODPOWIEDZ