onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
017.
i need you
to stay
{outfit}
Sylwester coś zmienił. Przede wszystkim, relacje Dawseya i Louise znacząco się ociepliły. Może nie wrócili do tego, co się wtedy wydarzyło, ale nie było już między nimi otwartej wrogości jak na początku. Dawsey skłamałby, gdyby nie powiedział, że czuł się naprawdę dobrze. Brakowało mu tego poczucia wewnętrznego spokoju, a teraz przez cały miesiąc miał wrażenie, że w końcu to odzyskał. Po raz pierwszy od śmierci Lily. Może między nimi nie było tej bliskości, ale otworzyli się na siebie, mogli porozmawiać, Dawsey wiele dowiedział się o tym, co działo się z jego byłą żoną i sam również opowiedział jej kilka historii. Może nie wspomniał o swoim związku z Wandą i jak wiele przeżył, kiedy okazało się, że poroniła znacznie wcześniej niż go o tym poinformowała, ale nie myślał za wiele o tych sprawach. Właściwie, od kilku dni skupiał się na tym, co będzie, jeśli Louise wyjedzie. Jak odnajdzie się w pustym domu, jak będzie spędzał swój czas, kiedy nie będzie nikogo, kim mógłby się zaopiekować. Jak da sobie bez niej radę, bo paradoksalnie to ona opiekowała się nim. Louise sprawiła, że zapomniał o wielu rzeczach, które zaprzątały mu głowę.
Czuła się już lepiej, więc chciał ją zabrać do Sanktuarium. Pokazać to miejsce, w którym się zakochał i które niebawem stanie się Audrey i jego. Chciał spędzić z nią miło czas, skoro miała wyjechać. Zastanawiał się, jak ją zatrzymać, co zrobić, by została jeszcze na jakiś czas. Uratował go telefon. Usłyszał go zupełnie przypadkiem, kiedy wracając z zakupów, wszedł cicho do domu. Louise rozmawiała z kimś, a on nie mógł ruszyć się z miejsca. Dostała propozycję pracy, tutaj na miejscu i rozważała ją. To, że nie odrzuciła jej od razu musiało o czymś świadczyć. Nic dziwnego, że uśmiech nie schodził z twarzy Dawseya, kiedy wędrowali uliczkami Sanktuarium. – Nie czujesz się zmęczona? – zapytał. Dochodziła do siebie, więc nie chciał, by obciążała nogę bardziej niż była taka potrzeba. – Tak sobie pomyślałem, nie chciałabyś jeszcze trochę zostać? No wiesz, chatka jest całkiem spora, a skoro twój kontrakt nie doszedł do skutku przez wypadek, to mogłabyś… poczekać na coś sensowniejszego tutaj – wzruszył ramionami. Naprawdę nie chciał się zdradzić, że wie. Sam w swojej głowie myślał, że robi to dla niej, bo przecież nie musiała martwić się o lokum, właściwie o nic. W rzeczywistości robił to dla siebie, ale przed tym było już się trudniej przyznać.
chirurg ogólny — carins hospital
37 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
I used to think that I was made out of stone, I used to spend so many nights on my own, I never knew I had it in me to dance anymore...
#3

Sen. Ta Louise odbierała wspomnienia o sylwestrowej nocy, a z biegiem kolejnych dni powoli te senne wyobrażenia zdawały się zacierać. To nie tak, że zmiany nie czuła, byłaby idiotką, gdyby uważała inaczej. Sama blondynka złagodniała względem Carletona, nie reagowała na jego troskę alergicznie... Po tych ponad dwóch miesiącach najwidoczniej się dotarli. Nauczyli funkcjonować nie tylko obok siebie, ale poniekąd razem. Tylko po co? Do Cumberbatch wciąż powracała jedna, ale jakże prawdziwa myśl - i tak wyjadę. Dobrze to wiedziała. Co prawda spotkała się nie tak dawno ze starym znajomym, który miał dla niej propozycję pracy tu na miejscu, całkiem rozwojową, ale... Czy tego właśnie chciała? Wrócić na stale do miejsca, które jednocześnie było rajem i przekleństwem? Teoretycznie to rozważała podczas rozmowy z Johnem, a praktycznie odpychała te myśli oraz pragnienia coraz bardziej z każdym kolejnym, jakże poprawnym dniem między nią, a Dawseyem. Może to głupie, ale chyba liczyła na coś więcej niż pocałunki jednej nocy. Teraz utwierdzała się jedynie w przekonaniu, że to błogosławieństwo, iż nie zdobyli się na zupełnie nic więcej. Mniej rozczarowań.
A mimo tych delikatnych zawodów i tak cieszyła się jak mała dziewczynka, że Dawsey naprawdę wpuszczał ją do swojego świata. Bo to chyba było to, prawda? Już nie tylko opowiadał o kolejnym dniu w Sanktuarium, a zdecydował się ją tu zabrać. Pokazać znane sobie zakamarki, dołączyć do tego przeróżne anegdoty. Nie wstydził się tej troski, którą wkładał w to miejsce. A Louise cały czas się uśmiechała, bo lubiła, kiedy tak się angażował. Tylko trochę kuło ją w okolicach serca na myśl, że nie potrafił wykrzesać podobnej atencji w innej sytuacji... W ich sytuacjach.
-Nie, nie, spokojnie, jest ok, daję radę - odparła całkiem spokojnie, uśmiechając się wciąż delikatnie. Jeszcze miesiąc temu pewnie, by krzyczała. Teraz doceniała, że i o nią Carleton się troszczył.
Przystanęła jednak na chwilę, kiedy Dawsey zadał jej pytanie czy nie chciałaby zostać dłużej. Zaskoczył ją, ale nie chciała dać po sobie tego poznać. Złapała się więc dość szybko drewnianego płotka i rzuciła:
-Chyba jednak nie aż tak ok - dodała nieco zakłopotana, ale wciąż starała się obdarzać szatyna uśmiechem. Czy nie na takie "deklaracje" czekała? A z drugiej strony... Czy takie "deklaracje" w ogóle nimi było, cokolwiek znaczyły? Zagryzła wargę, wbijając wzrok w ziemię. To było dla niej zbyt skomplikowane, zwłaszcza kiedy dodać to łomoczące z radości serce, które wręcz chciało się wyrwać z piersi blondynki. Głupie serce. -Cały czas rozsyłam CV, rozmawiam z moimi kontaktami i sama śledzę czy nie ma nic ciekawego w świecie więc... Myślę, że do czasu wyjazdu coś sensownego się trafi - przyznała zgodnie z prawdą. Tak robiła. Nie umiała przyjąć propozycji Jony, nie umiała też rzucić się w ramiona Dawseya. Choć chciała... Tylko czy na pewno? Może to tylko bańka, kolejne złudzenie, które zaraz zniknie po bolesnym pęknięciu... I nie zostawi nic po sobie, tylko pustkę.

dawsey carleton
sumienny żółwik
leośka#3525
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Ciągle wracał do śmierci Lily, ciągle był to jakiś wyznacznik w jego życiu i tak samo dotyczył tej sytuacji jak i innych. Dawsey nauczył się cieszyć z tego, co już miał. Nie żądał od losu więcej, nie był szczególnie wymagający, nie zakładał żadnych dalekosiężnych planów. Nie robił absolutnie nic, żeby jakoś je polepszyć. Kiedy zdarzało się to samo, był zadowolony, a jeśli nie, cóż, było po prostu tak, jak było. I choć wielokrotnie czuł potrzebę, żeby podejść do Louise i chociażby objąć ją ramionami w pasie, wziąć głęboki wdech, by poczuć jej zapach i na moment się w tym zatracić, to nie robił absolutnie niczego, żeby to się stało. Bardzo bał się, że zostanie to źle odebrane, że Louise, która w Sylwestra wypiła sporą ilość alkoholu, tym razem nie przyjmie jego czułości zbyt dobrze. Dlatego, wracając do początku, cieszył się z tego, co miał. A miał jej dobry humor, czasami jej uśmiech i zdecydowanie więcej rozmów niż na początku. Doceniał to cholernie bardzo i cierpliwie czekał na więcej, ale nie wymagał tego od niej. Oczekiwał momentu, w którym sama powie, że tego chce, a jeśli to się miało nie wydarzyć, zamierzał jakoś to przeżyć. Ale nie przeżyłby, gdyby wyjechała. - Jeśli chcesz, to możesz dać mi rękę - te miesiące, kiedy byli na siebie źli, wrodzy, nieczuli sprawiły, że zamiast po prostu chwycić jej dłoń, wolał ją zapewnić, że to ona może chwycić jego. To wszystko wynikało z prostego rachunku, to on ją zranił, mimo faktu, że to Louise złożyła papiery rozwodowe, bo to Dawsey dał jej powody, by to zrobiła. Dlatego teraz pozwalał jej rządzić całą sytuacją. - Możemy usiąść - zaproponował, wskazując najbliższą ławkę. Kiedy zajęli miejsce, Dawsey standardowo wdrapał się na oparcie. Rozejrzał się dookoła, jakby w nawyku, by sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Było. Dlatego skierował na Louise swój wzrok. - Nie bierz byle czego, tylko dlatego, że chcesz wyjechać. Rozumiem to, ale wiesz, że to nie ma sensu? - właśnie tak zrozumiał jej słowa. Że usilnie szuka czegoś, żeby stąd zwiać. Z jednej strony, absolutnie nie był zdziwiony, z drugiej, żałował, że nie umie zrobić niczego, co mogłoby ją zatrzymać.
chirurg ogólny — carins hospital
37 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
I used to think that I was made out of stone, I used to spend so many nights on my own, I never knew I had it in me to dance anymore...
-Złapię cię za ramię - powiedziała cicho, nieco onieśmielona, jakby dopiero się poznawali. Pozostała też taka, kiedy drobne, delikatne dłonie oplotły silne ramię Carletona. Powoli podążali przed siebie, krok za krokiem, a między nimi zapanowała na chwilę cisza. Czy to jej wina? Nie wiedziała. Tylko... Ta cisza, to nie była taka zła cisza. Dawała im harmonię. Louise było przyjemnie tak iść blisko mężczyzny, chłonąć zapachy, piękne widoki oraz dźwięki przyrody, które ich otaczały. Kiwnęła głową i zajęła miejsce na ławce. Zdrową nogę ułożyła jak do tureckiego siadu, a chora stopa pozostała grzecznie na ziemi. Obserwowała z uśmiechem ruchy Dawseya. Mina Lou nieco zrzedła, kiedy szatyn podsumował jej plany jako byle co. Zacisnęła usta, żeby nie wybuchnąć. Wzięła głęboki oddech, jeden, drugi.
-Nikt nie mówi, że wezmę byle co - odparła spokojnie, a po chwili kontynuowała: -Mój sposób pracy często jest dość spontaniczny, bo nigdy nie wiadomo, gdzie akurat taki specjalista jak ja będzie potrzebny. To jest też poniekąd piękne, że mogę się spakować, wyjechać i pomóc temu, kto tego najbardziej potrzebuje w tej chwili - wyjaśniła, uśmiechając się nawet delikatnie. Twarz Cumberbatch na powrót złagodniała, a chwilowa złość odeszła gdzieś w kąt. Zresztą pewnie Dawsey nie chciał w żaden sposób jej obrazić, to pewnie tylko niefortunny dobór słów. Tak sobie to tłumaczyła. -Po za tym... Co miałabym robić, gdybym została? Rysować? Zawracać ci głowę? Masz całkiem sporo pracy tu w Sanktuarium, a ja... Nie bardzo mam swoje miejsce, jak ty - przyznała szczerze, a na koniec bezwiedni wzruszyła ramionami. Prawda jest też taka, że Louise nie wiedziała czy chciała jakkolwiek szukać sobie tego miejsca na nowo. Idealnie w życiu czuła się tylko raz, właśnie z nim, Dawseyem Carletonem. Lou upewniła się jednak już dość dobrze, że nie było do tego powrotu, a sylwestrowy wybryk, to jedynie pijacki wybryk. Zdarza się każdemu, każdy też nie chce o nim pamiętać. Podobnie było z nimi. Nie mogła tu zostać. Po prostu. Chciała zapomnieć. Musiała zapomnieć. Żeby znów było względnie... Prosto. Dobrze. Poniekąd stabilnie. Bez domysłów, bez złudnych nadziei. Normalnie, tak bardzo normalnie jak tylko mogło.

dawsey carleton
sumienny żółwik
leośka#3525
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Szokowała go ta odmiana Louise i była do niej zupełnie niepodobna. Onieśmielona Cumberbatch? Naprawdę nie potrafił pojąć tej zmiany i chyba po prostu nie był do niej przyzwyczajony. W trakcie małżeństwa nie miewali takich sytuacji, a kiedy Louise wprowadziła się do niego po wypadku, dała się poznać z innej strony. Dawsey się nie zmienił. Pod tym względem nadal był ciepłą kluchą. Wtedy, kiedy jeszcze wszystko było w porządku i również teraz. Nadal unikał konfliktów, nadal bał się zrobić jakikolwiek krok do przodu i zranić ludzi, na których mu zależało. - Nie twierdzę, oczywiście, że twoja praca to byle co. Po prostu nie chcę, żebyś myślała, że musisz stąd uciekać, skoro twoja noga ma się lepiej - wyjaśnił swoje głupie słowa. Nie chciał, absolutnie sprawić, by poczuła, że jej praca jest nieważna albo nie ma znaczenia. Po prostu chciał jej przekazać w bardzo nieudolny sposób, że chce, by została w Lorne Bay. Naprawdę bardzo nie umiał w szczere rozmowy. - Rozumiem to i czasami ci zazdroszczę - odpowiedział. Poczuł to po kłótni z Audrey. Co prawda była to kłótnia smsowa, ale nie czuł się z tym w porządku. I, o dziwo, w tym przypadku nie obwiniał siebie. Przez cały czas czuł się wykluczony, również przez brak wiedzy, bo przecież głównie zajmował się fizycznymi zajęciami. Naprawiał ogrodzenia, opiekował się zwierzętami, karmił je, czyścił ich klatki i uważał, że robił naprawdę dużo, żeby Sanktuarium było w dobrej kondycji. I miał wrażenie, że Audrey nie robi absolutnie niczego, żeby go wtajemniczyć. Wysyłała mu papiery i była przekonana, że to wszystko. A Dawsey nie był pewien, czy to właśnie tak powinno funkcjonować. Nie miał zamiaru zadręczać Louise swoimi sprawami. - A co ze szpitalem w Cairns? - zapytał zupełnie niewinnie, jakby nie miał pojęcia o jej rozmowie i propozycji. - Nie myślałaś, żeby tam się zawiesić na jakiś czas? - przecież miała masę możliwości, była doświadczonym, świetnym lekarzem i poradziłaby sobie wszędzie, musiała tylko chcieć. A Dawsey nie był pewien, czego Louise tak naprawdę chciała i czy to był dobry pomysł, żeby na nią naciskać.
chirurg ogólny — carins hospital
37 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
I used to think that I was made out of stone, I used to spend so many nights on my own, I never knew I had it in me to dance anymore...
Ale małżeństwem nie byli już od dawna. Ich relacja zmieniła się diametralnie, poniekąd z dnia na dzień. Choć chcieliby inaczej, choć pragnęliby zaklinać rzeczywistość, to mimo wszystko... Stali się dla siebie obcymi ludźmi. A tych kilka miesięcy troski nie sprawi magicznie, że wrócą do punktu wyjścia albo tych dobrych czasów. To tak nie działało, przynajmniej według Louise tak nie działało. Stąd nieśmiałość blondynki, skrępowanie oraz tak długie ważenie słów za każdym razem - nie wiedziała na co może sobie pozwolić. Czuła się zagubiona. I pomimo względnego spokoju, pobyt tu, niezbyt jej służył. Dobrze to wiedziała, tylko... Chciała, żeby było inaczej. Mimo wszystko pragnęła mocno, by było inaczej...
Zaśmiała się nieco gorzko, kręcąc głową, kiedy usłyszała jego wyjaśnienia. To co mówił, naprawdę było miłe. Dawało nawet jakąś nadzieję, ale... Nie powinno. To do niczego nie prowadziło.
-Dawsey, dobrze wiemy, że to jest dokładnie to, co powinnam zrobić, skoro moja noga ma się lepiej - powiedziała spokojnie, uśmiechając się ciepło. Bez cienia złośliwości czy zawodu. Wiedzieli, że dojdą do tego punktu. To było tak oczywiste od chwili, w której zobaczył ją w szpitalu. To miała być tylko chwila, moment, może szansa na odkupienie win w mniemaniu Carletona, bo ona przecież wcale nie chciała z nim iść, ale poniekąd zmuszona ze względu na brak dostępnych innych opcji od ręki chwyciła tę jedną, wyciągniętą z całą ofiarnością... Ale to było tylko chwila i chwilą powinna pozostać. -Nie wiesz co mówisz, Daws - wyszeptała cicho, odwracając wzrok. Udawała, że lubi być obywatelką świata, ale... Tęskniła za swoim miejscem u boku szatyna. I o ile udawać umiała nieźle, o tyle przyznać się do swoich braków totalnie nie. -Nie planowałam wracać na stare śmieci. Nie sądzę, żeby to miało sens - przyznała całkiem szczerze, bo choć tak bardzo chciała, żeby sens miało to... Nie miała nic, żadnego światełka, promyka nadziei... Nic, a konkretniej nikt jej tu nie trzymał. Powinna odejść, bo chyba tylko to jej ostatecznie zawsze zostawało. Odejść. Uciec. Udawać, że nic się nie stało, chociaż wciąż w głowie miała tamte pocałunki z sylwestrowej nocy... Które - jak widać - nie były wystarczające, by zmienić myślenie.

dawsey carleton
sumienny żółwik
leośka#3525
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Owszem, ale Louise nie myślała, że jej zachowanie, a właściwie ich zachowanie w Sylwestra przejdzie bez echa? To znaczy, w porządku, Dawsey nie był szczególnie bezpośredni i nie powiedział jej od razu, o co tak naprawdę mu chodzi, ale jednocześnie powinna wiedzieć, że był cholernie staroświecki i jeśli pozwalał sobie na podobne zachowanie to z konkretnego powodu. Dlatego, że była dla niego ważna, nie dlatego, że była pierwszą lepszą kobietą w jego życiu. Nie mógł się jasno zadeklarować, bo nie miał pojęcia, co przyniesie los i zupełnie nie chciał tego robić. Kilka pocałunków pod wpływem alkoholu nie mogło zaważyć o jakichś życiowych decyzjach, ale nie mógł też powiedzieć, że to nic nie znaczyło. Dlatego nie mógł jej pozwolić tak po prostu wyjechać, dopóki to wszystko w jakiś sposób się nie wyjaśni. - Nie, to zdecydowanie o niczym nie świadczy. Pewnie świadczyłoby kilka miesięcy temu, ale nie teraz - odpowiedział twardo, bo był całkowicie pewien swoich słów i nie był raczej facetem, który rzucał słowa na wiatr. Louise powinna być o tym przekonana, była jego żoną przez dziesięć lat i Dawsey wiedział doskonale, co próbował jej powiedzieć. Ale był zbyt tchórzliwy, żeby powiedzieć to otwarcie. Tchórzliwy, bo już niejednokrotnie w takich sytuacjach kończył źle. Dlatego w tym najmniej odpowiednim momencie postanowił być ostrożny. Przynajmniej do czasu, aż wybada reakcję i uczucia Louise. Tyle, że nie mógł wytrzymać. Bo zupełnie nie wiedział, czy jego była żona próbuje robić to samo co on - chronić siebie, czy rzeczywiście chce sobie odpuścić. Było fajnie, ale zaraz się zmywam? Właśnie tak chciała zrobić? To byłby całkiem niezły odwet za to, co on zrobił kilka lat temu. Nie zachował się jak facet. Ale wtedy mieli raczej inne powody, a ich rozwód w tamtym momencie wydawał mu się najmniej ważny. To przykre, ale właśnie tak było. Bo to śmierć Lily bardziej nim zawładnęła. - Kurwa, to po co mnie pocałowałaś? Po co to wszystko? Po co to wracanie do przeszłości? - zapytał. Po co śpiewali tę głupią piosenkę, oglądali ten głupi film? Po co zachowywali się jak dawniej? Wkurzył się, naprawdę bardzo się zdenerwował.
chirurg ogólny — carins hospital
37 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
I used to think that I was made out of stone, I used to spend so many nights on my own, I never knew I had it in me to dance anymore...
A czy właśnie bez echa nie przeszło to, na co sobie pozwolili tej jednej nocy? Minął ponad miesiąc, który spędzili na unikaniu tematu. Kompletna cisza. Nie wracali ani do pocałunków, ani nie próbowali tego tłumaczyć na głos. W żaden sposób nie racjonalizowali. Nie starali się wypracować wspólnego spojrzenia na te nowe fakty, nie dążyli, by wyciągnąć jakiekolwiek wnioski... Zawiesili broń, ale nic poza tym. Tak więc tak, Cumberbatch była przekonana, że to przejdzie bez żadnego echa. Że po prostu zniknie, tak jak kiedyś. Niezauważenie. W ciszy.
Nieco zdezorientowana Louise zmrużyła oczy, kiedy uważniej zaczęła spoglądać na Carletona po jego wypowiedzi. świadczyłoby kilka miesięcy temu, ale nie teraz - nie rozumiała. Nie łączyła kropek, nie składało się to też w logiczną albo chociaż jakkolwiek realną całość. Nie miała czego się chwytać. A może tylko sobie tak wmawiała?
Cumberbatch nie wiedziała co miała zrobić. Nie planowała, przecież tego wypadku, by znaleźć się znów blisko Dawseya i go ukarać. Na nowo rozkochać. Odzyskać. Ostatnie miesiące były dziełem ironicznego losu, wytworem przypadku. Lou nie umiała się w tej rzeczywistości odnaleźć ani na samym początku, ani teraz, kiedy jej istnienie osiągało swój kres. Czuła się jak w jakimś śnie, niezbyt przyjemnym, z którego nie może się obudzić, a który jest tak boleśnie realny...
-Ja... - Dawsey zaskoczył blondynkę kompletnie swoim wybuchem. Nie umiała dać mu odpowiedzi, bo przecież nie wiedziała. Nie wiedziała po co to wszystko. Nie powie mu, przecież, że nigdy nie chciała wyjeżdżać, ale nie dał jej wyboru. W końcu to Dawseya "nie było", a Louise nie widziała sensu, by tkwić samotnie we wspomnieniach. Próbowała ruszyć dalej, ale... Nie umiała zrobić tego naprawdę. I sylwestrowa noc właśnie to kobiecie pokazała. A jemu? Zrobiła nadzieję? Namieszała w głowie? Zaskoczył ją. Nie myślała, że... Sama już nie była pewna o czym myślała, a o czym nie. -Po prostu... Chciałam nieco poprawić... Atmosferę? Nie chodzi mi o pocałunek, to był impuls. Po prostu... - zerwała się, fucząc coś niezrozumiale pod nosem. -O co ci chodzi Dawsey, czemu raptem to wyciągasz? To, przecież nic nie zmieniło i tak mnie tu nie powinno być, dobrze wiesz, o co się wściekasz? Ty mnie do siebie zaprosiłeś, to ty to zacząłeś - powiedziała, odchodząc na bok od ławki. Chyba chciała uciec. Bo pierwszy raz nie wiedziała co mogła mu powiedzieć, co powinna, a co chciała. Lepiej było, gdy jednak nie robili wielkiego "halo" z tamtej sytuacji.

dawsey carleton
sumienny żółwik
leośka#3525
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Problem polegał na tym, że oczami Dawseya sytuacja wyglądała inaczej. To ona to zaczęła, a on był po prostu blisko i zupełnie nie rozumiał jej zachowania w Sylwestra. Jednego dnia była na niego wściekła, a następnego dnia całowała go jak kiedyś. Musiała zrozumieć, że czuł się z tym wszystkim co najmniej dziwnie, bo nie potrafił pojąć jej zmiennych nastrojów. Złagodniała, owszem, ale to wcale nie znaczyło, że gdyby chciał wrócić do pocałunków, to nie zarzuciłaby mu przekroczenia jakiejś granicy. Tak naprawdę nie znał nowej Louise i nie wiedział na co może sobie pozwolić. Nie była zupełnie kobietą, którą znał kiedyś, teraz wydawała mu się być tykającą bombą, więc czego się spodziewała? Że jak skończony idiota wejdzie w centrum ognia?
Przeszłość nie miała teraz znaczenia. Owszem, wynieśli z niej jakieś doświadczenia, ale Dawsey odpokutował za to wszystko. I nie zamierzał więcej do tego wracać. Tamta sytuacja była zupełnie inna. Opierała się na zupełnie innych fundamentach, ale teraz było zupełnie inaczej. Teraz czuł, że to Louise się wycofuje, ucieka i nie zamierzał jej tego zabraniać, ale jeśli mógł ją powstrzymać, to musiał spróbować. Nawet, jeśli musiał się przedtem porządnie wkurzyć. - Poprawić atmosferę pocałunkiem? - zawołał. Naprawdę się zirytował, a to nie było miejsce, by urządzać takie sceny, dlatego wziął dwa głębokie oddechy. - Nie odwracaj kota ogonem. Ty mnie pocałowałaś, ty to zaczęłaś. Ja chciałem tylko się tobą zaopiekować, pomóc ci, rozumiesz? Chciałem wtedy, teraz chcę, żebyś została - powiedział to w końcu. Nie sądził, że się przełamie, ale powiedział. - Ty to zaczęłaś. Sama nie wiesz, czego chcesz. Nigdy nie wiem jak się zachowasz. Zdecyduj się, Lou - dodał. Nie chciał jej obrażać, chciał jej dać do zrozumienia, że nadszedł czas podejmowania decyzji i wszystko teraz zależało od niej. Dawsey wyznał jej swoje pragnienia.
chirurg ogólny — carins hospital
37 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
I used to think that I was made out of stone, I used to spend so many nights on my own, I never knew I had it in me to dance anymore...
Dla Dawseya może obecnie wyglądało wszystko inaczej, Louise nie mogła jednak nawet spróbować skłamać, że jest dla niej podobnie. Te okoliczności, w których znaleźli się teraz... Bardzo mocno łączyły się w głowie kobiety z tym, co stało się przed laty. Zarówno z ich rozstaniem, jak i bólem, który to spowodowało. Cumberbatch straciła wtedy nie jedną, ale dwie części siebie. Dość istotne cząstki. Tamte straty na stałe zmieniły ją w tę tykającą bombę, która unikała zobowiązań, chodziła własnymi ścieżkami, jak kot i nie lubiła wracać... Bała się wracać. Nie chciała mieć gdzie wracać, bo tak cholernie obawiała się znów to stracić. A on chyba tego nie rozumiał. I naciskał, a to nie mogło doprowadzić ich do niczego dobrego.
-Nie, atmosferę chciałam poprawić, byciem milszą. Pocałunek sam.. Wyszedł, bo było milej. Nie słuchasz mnie - mruknęła nieco zirytowana, zakładając bojowo ramiona na piersiach. Powiedziała, przecież, że nie chodziło o to, że chciała go jakkolwiek przekupić fizyczną cielesnością. To też nie była chwilowa zachcianka, a opuszczenie gardy. Tamtej sylwestrowej nocy wytworzyli zbyt przyjemne złudzenie tego co utracone, a równocześnie przez Lou upragnione, a ona dała się zwieść... Zupełnie niepotrzebnie opuściła gardę i teraz za to płaciła. A on nic nie rozumiał... Nic. -To trzeba było mi nie pomagać! Nikt cię o to nie prosił! - krzyknęła, bo może Carleton uważał, że Sanktuarium to najgorsze możliwe miejsca na jakąkolwiek kłótnię, ale Cumberbatch tak na to nie patrzyła. Zbyt wiele lat dusiła w sobie wszystkie pretensje, których nie mogła wykrzeczeć, kiedy go po prostu nie było. Teraz mężczyzna zwolnił blokadę. I nie było już odwrotu... Nie było.
-Teraz chcesz, żebym została? Jak długo? - zapytała z niedowierzaniem, rozczarowaniem, wyraźnym bólem wymalowanym na całej twarzy, ale widać było te zranienia i w całej, zgarbionej postawie. -Ty to zacząłeś. To ja nie wiem, jak się zachowasz. To ja nie mam gwarancji, że się nie odetniesz... że nie zauważysz jak znikam... I tego nie chcę. Nie chcę znów tego przeżywać. Nie dam rady - powiedziała cicho, ale stanowczo. Stracili dziecko. Stracili siebie. W dość krótkim czasie. Dla Louise to było za dużo, powiedzenie więc teraz, by została, kiedy właściwie ich relacja przypominała jakiś nieśmieszny żart bądź karykaturę, bo przecież stąpali przed sobą na paluszkach, by nie spłoszyć drugiego było jak... Jak sama nie wiedziała co. Ale nie umiala się z tego po prostu ucieszyć. Choć przecież na coś takiego czekała, czyż nie? Nic dziwnego, że Carleton nie mógł jej zrozumieć, skoro ona sama... Zaskakiwała siebie nieustannie. Tak samo i teraz, zaskoczyła ich oboje, kiedy nie czekając na żadną odpowiedź, po prostu odwróciła się na pięcie i na oślep zaczęła przemierzać ścieżki Sanktuarium, byle znaleźć się dalej od Dawseya. Oczywiście, że się zgubiła. Oczywiście, że zaczynał padać coraz większy deszcz, a ona nie miała pojęcia gdzie idzie. Ani jakie niebezpieczeństwa mogą czekać na nią tuż za rogiem. Tym razem sama prosiła się o kłopoty, bo uniosła się dumą...

dawsey carleton
sumienny żółwik
leośka#3525
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Nie naciskał. On chciał po prostu wiedzieć, co dalej. Czy miał na co liczyć, czy nie? I nie chodziło mu o jakieś określanie się, nazywanie ich relacji związkiem. Chciał po prostu, by tu była, zobaczyć, co dalej. Podjąć jakąś próbę. Dzięki niej odzyskał jakąś cząstkę dawnego życia i tak bardzo chciał do tego wrócić, że stało się to dla niego niemalże chorobliwe. Wiedział, że już nie odzyskają Lily, ale mogli mieć chociaż siebie. Gdyby nie noc sylwestrowa, pewnie nie przyszłoby mu nawet do głowy coś podobnego, ale Louise sprawiła, że poczuł się tak dobrze, od czasu wyjazdu Wandy, od czasu jej poronienia. Zapomniał o wszystkim, co ostatnio tak bardzo dawało mu w kość.
- Bredzisz, Louise – odpowiedział tylko. Bardzo poprawiła atmosferę, tak bardzo, że paradoksalnie jeszcze bardziej ją popsuła. Robiła to, co chciała, to, na co akurat miała ochotę, a Dawsey nie potrafił za nią nadążyć. Być może odsłoniła siebie, właśnie dlatego dawał jej szansę na odsłonienie się jeszcze bardziej. Nie musiała przez cały czas zgrywać silnej, bo właśnie dawał jej szansę na to, żeby mogła się na nim oprzeć. – Kurwa, Louise. Nie możesz choć raz po prostu podziękować? Musisz być ciągle taka złośliwa? – miał wrażenie, że właśnie wrócili do tamtych czasów. Żałował, że się odezwał. Mógł pokazać jej to pieprzone Sanktuarium, a później odwieźć ją na lotnisko. Zaczynał się poddawać, tak samo jak wtedy. Tylko, że wtedy zmarła Lily, a teraz Louise powodowała, że miał ochotę pieprzyć to wszystko. – Tyle, ile chcesz. Ja chciałem, żebyś została… – mówił coraz ciszej, ale naprawdę nie wiedział, jak skończyć to zdanie, żeby nie sprowokować jej jeszcze bardziej. – …na zawsze? – używanie tak dużych słów nie było najlepszym, co powinien teraz zrobić. Ba, w ogóle nie chciał tego robić, bo wiedział jak kruche potrafią być wszystkie obietnice, ale to miał być dowód na to, że naprawdę się starał i naprawdę bardzo chciał. Nie odpowiedział, bo wiedział jak karygodnie się wtedy zachował. Przecież miał tego świadomość. Ale cały czas podkreślał to, że wtedy było zupełnie inaczej. Wtedy miał racjonalne powody, żeby zachowywać się jak idiota. Teraz ich nie było, teraz chciał to wszystko naprawić. Czy Louise mogła spróbować to zrozumieć? Ale rozumiał również jej strach, naprawdę. Dlatego się nie odezwał. Pozwolił jej sobie pójść. Potrzebowała tego, samotności, a on po prostu zachowywał się jak jej cień. Wiedział, którymi ścieżkami pójść, żeby go nie widziała, ale tak, by on mógł mieć ją pod kontrolą. Kiedy się rozpadało, a Louise była już przemoczona, podszedł do niej i zarzucił jej swoją koszulę na ramiona. – Chodźmy do domu, okej? – zapytał, obejmując ją ramieniem. – To tylko propozycja, prośba, możesz nazwać to jak chcesz, ale to nie rozkaz, nie naciskam. Jeśli nie chcesz tu zostać, to w porządku, ale zawsze możesz wrócić. Po prostu to przemyśl, dobrze? – poprosił spokojnie.
chirurg ogólny — carins hospital
37 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
I used to think that I was made out of stone, I used to spend so many nights on my own, I never knew I had it in me to dance anymore...
Bredzisz. Nie możesz choć raz podziękować? została... na zawsze - gonitwa myśli składająca się z ostatnich kwestii wypowiedzianych przez Dawseya, nieustannie i z ogromną intensywnością przez tych krótkich, kilkanaście minut samotności nie dawała Louise absolutnie chwili spokoju. Te skrajności. Wściekłość? Chyba był wściekły. Ona też. I bezradna. Dostała to, czego rzekomo pragnęła, a zamiast tego denerwowała się, że to się stało teraz. Nie wtedy. Myślała, że tylko takich słów potrzebuje, by zostać w Lorne, okolicy, ale nie czuła się wcale przekonana, że to dobry pomysł... Potrzebowała czasu, którego jak na złość za bardzo nie miała. I przestrzeni, której brakowało od wyjścia ze szpitala. Była jak tykająca bomba, to prawda. Wybuchała. To też fakt.
-Nie mogę iść do domu, bo nie mam domu, Dawsey! - krzyknęła, odsuwając się od mężczyzny niczym oparzona. Pomimo tego gestu świadczącego o jasnym odepchnięciu, owinęła się mocniej koszulą, która podobnie jak i cała ona, do najsuchszych nie należała. To nic. Oprócz deszczu pachniała też nim - Carletonem. Utraconym domem. A Lou chyba lubiła się torturować w cichości. Choć dziś wyrzucała tę skrywaną, duszoną wściekłość z siebie. I celowała nią prosto w tego, kto ją do tego stanu doprowadził. -Gdzie mam wrócić? No gdzie? - zapytała niebezpiecznie drżącym głosem, robiąc dwa kroki w tył. Na coś wpadła. Obejrzała się przez ramię, to tylko drzewo. Oparła więc o nie zmęczoną głowę i pozwoliła łzom spłynąć po policzkach. -Nie jesteś tym samym Dawseyem, którego kochałam. Nie jesteś też tym samym Dawseyem, którego zostawiałam, choć nie chciałam nigdy wyjeżdżać. Zmieniłeś się. Ja się zmieniłam. Przeżyliśmy coś po drodze, coś o czym sobie nie mówimy. Na pewno. To niemożliwe, żeby... Żeby nie było nic pomiędzy - przełknęła łzy, bo Lou miała doskonałą świadomość swoich wyborów pomiędzy, wiedziała, że nie ograniczały się tylko do zawodowych decyzji. On też nie mógł tylko egzystować w pracy. Nie mógł. To byłoby zbyt piękne, za bardzo wyśnione, bo przecież chciała, bardzo chciała być jedyną ważną kobietą w jego życiu, ale chyba nie mogła tego wymagać. A może mogła? -Nie wrócimy do wtedy. Nie pstrykniemy palcami, nie będzie po prostu kolorowo. Mam żal, Dawsey. Do ciebie. Że ciebie nie było. Że mnie odepchnąłeś. Że pozwoliłeś mi zniknąć. Że pozwoliłeś mi się wymazać. Nie mogę tak po prostu od nowa się narysować w twoim życiu, jakkolwiek głupio to brzmi - zaśmiała się nawet gorzko, bo te rysunkowe metafory brzmiały żałośnie. Żałośnie jak jej ton. Tak samo jak żałośnie wyglądała teraz ona sama, pośrodku Sanktuarium, którego nie znała, zdana znów na mężczyznę, na którego niby to nie chciała być znów skazana w jakiejkolwiek kwestii, a i tak... Tęskniła za nim, nawet kiedy był tak blisko. Tęskniła za tym co mieli. Za jego zapachem, dotykiem i choć zachowywała się irracjonalnie, to w głębi chciała właśnie tego wszystkiego, co straciła. Co teraz sama odpychała.

dawsey carleton
sumienny żółwik
leośka#3525
ODPOWIEDZ