Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey pokręciła przecząco głową na pytanie jakie jej zadał. Faktycznie nie wiedziała, jak to bywa na takich mrozach, które do tej pory znała jedynie z ekranu swojego telewizora. Nawet one jednak nie były w stanie sprawić, że dziewczyna wiedziałaby z czym dokładnie wiązało się podobne zimno bo dopiero faktyczne wyjście na taką temperaturę uświadamiało, że alaskańskie zimno jest naprawdę bardzo, bardzo zimne - i o wiele zimniejsze, niż do tej pory przyszło jej zakładać. To całe otoczenie, łącznie z temperaturą oraz białym puchem było dla niej otoczeniem zupełnie nowym i do tej pory nieznanym, nic więc też dziwnego iż na dzień dobry przyszło jej zaliczyć niewielką wpadkę. Słuchała więc uważnie słów, jakie padały z jego ust, nie odrywając brązowego spojrzenia od jego twarzy - bo skoro ta cała sytuacja wywołała tak mocną jego reakcję, nie chciała jej ignorować. I w miarę jak wypowiadał kolejne słowa nabierała przekonania, że Jeb zwyczajnie musiał się o nią martwić, sama z resztą nie chciała przeleżeć całego wyjazdu w łóżku z paskudną grypą. Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi, gdy odrobinę nieśmiało zacisnęła palce na jego dłoni, kiedy wyciągnął ją w jej stronę. - Mam i wbrew pozorom czasem umiem o siebie zadbać. - Odpowiedziała z cieniem rozbawienia w delikatnym głosie. Doskonale wiedziała, że zapewne nie sprawia wrażenia najbardziej odpowiedzialnej osoby na świecie, do tej pory jednak odratowywała zaskakująco wielu pacjentów bez żadnego, choćby najmniejszego wypadku co uważała za całkiem dobry przykład swojej zaradności. - Ale ja też przepraszam, nie wiedziałam jak to jest. - Przyznała, na chwilę mocniej zaciskając drobne palce na jego dłoni, zwyczajnie nie chcąc zrzucać całej winy za nieporozumienie na jego barki. Wiedziała, że jej spontaniczność potrafi dać się we znaki i przecież zawsze mogła zapytać ukochanego o to wszystkie szczegóły, które nie były jej znane.
Uśmiechnęła się delikatnie słysząc kolejne słowa jakie padły z jego ust. Mimo tych wszystkich przeszkód jakie spotkali na swojej drodze (a zapewne równie wiele z nich mieli jeszcze napotkać) zwyczajnie cieszył ją fakt, że byli tu razem i oboje w końcu mogli zaznać trochę spokoju. Delikatnie oparła głowę o jego ramię gdy ten przyciągnął ją do siebie, na chwilę przymykając brązowe oczy by zwyczajnie nacieszyć się chwilą. - Wiesz, to nie jest tak, że ja specjalnie chcę wystawiać się na jakiekolwiek komplikacje w tej kwestii bo szpitali mam dość na najbliższe kilka lat. - Przyznała, odsuwając się trochę, aby móc utkwić spojrzenie w jego buzi. - Po prostu nie wiedziałam i ciężko było mi sobie wyobrazić jak takie zimno wygląda. - Dodała, nie widząc w swojej niewiedzy nic wstydliwego. Całe życie w końcu spędziła w Australii ani razu jej nie opuszczając. - Ale! Broń do walki z nim już mamy! - Z zadowoleniem wypisanym na buzi uniosła torbę z zakupami w niemal triumfalnym geście. Sama z resztą teraz, gdy stała przed nim prezentowała się o wiele bardziej odpowiedni do pogody sposób. Zapewne po dzisiejszym wieczorze dojdą do wniosku, że czegoś jeszcze im brakuje, to jednak w tej chwili nie było dla niej istotne. - To jaki mamy plan? Na pewno zaczynamy od obiadu, a później… wolisz trochę odpocząć czy idziemy zwiedzać? - Spytała z wyraźnym zaciekawieniem. Sama z przyjemnością po obiedzie zaczęłaby odkrywać kolejne atrakcje o których wyczytała w przewodniku, nie chciała jednak aby Jebbediah czuł się do czegokolwiek zmuszany. W końcu, będąc tu na miejscu, w każdej chwili mogli zabrać się za zwiedzanie - i nie musieli się z nim śpieszyć.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Spodziewał się, że nadejdzie czas w którym ich różnice w wieku zaczną wychodzić na światło dzienne. Musiały się jakieś znaleźć i byłby naprawdę łatwowierny, gdyby myślał inaczej. Ba, w takie cuda nawet on, Jebbediah Ashworth nie wierzył, choć bardzo chciałby. Czasami miał wrażenie, że cały ich związek rozgrywa się odrobinę za szybko. Z jednej strony cieszyło go to, bo był na etapie życia, gdzie nie miał już lat do stracenia, a z drugiej strony Audrey nadal pozostawała młodziutka i powinni zaczekać z poważnymi deklaracjami. Nic więc dziwnego, że miał lekki mętlik w głowie i czuł absolutny niepokój na myśl o tym, gdzie to wszystko może ich doprowadzić. Jego wcześniejsze doświadczenie również nie pomagało, bo przed oczami ciągle miał równe młode i niewinne panienki, których musiał złamać serce. Nie sądził, że byłby w stanie zrobić coś takiego jej, ale przecież wcześniej i tak tego nie planował. To ten przeklęty lęk i obawa przed faktem, że może zwariować sprawiała, że porzucał przed ołtarzem swoje przyszłe rodzinne życie i decydował się iść przed życie sam. Teraz do stracenia miał znacznie więcej, bo panienkę Clark, co dodatkowo sprawiało, że znajdował się pod napięciem.
Zaś fakt, że dziewczyna jest przez niego pokłócona ze swoimi bliskimi wcale nie pomagał. Miał wrażenie, że rozpędził za mocno karuzelę z której oboje mogą spaść.
Mimo wszystko jednak uśmiechnął się do niej. Nie potrafił zbyt długo się na nią gniewać, zresztą głównie chodziło o własne traumy, które musiał sam przepracować w swojej głowie.
- Potrafisz? Jakoś nie zauważyłem – odgryzł się jej, bo nie znał jej wprawdzie zbyt długo, ale umiał dostrzec, że swoje potrzeby spycha na szary koniec, zajmując się wszystkimi innymi. Nie chodziło już nawet o odpowiedzialność, bo tak, była specjalistką i umiała zatroszczyć się o swoich podopiecznych, ale Jeb wiedział, że to trochę jak z nałożeniem w samolocie maski w okolicznościach wypadku. Najpierw należało zająć się sobą, by móc być dla innych, a tego zdecydowanie Audrey brakowało, nawet jeśli była uparta jak osioł i potrafiła postawić na swoim. Nie zamierzał się jednak na razie z nią przegadywać, postanowił pozostawić to i zdać się na pobyt tutaj. Zasługiwali na odpoczynek i na całkowity reset, zwłaszcza tutaj, gdzie naprawdę byli zdani tylko na siebie.
- Pieprzysz – zauważył jednak, gdy zapewniała go, że nie wiedziała, że jest tak zimno. – Jako weterynarz musisz sobie zdawać sprawę z oddziaływania temperatury na zwierzaki – nie chciał jej wytknąć kłamstewka, po prostu jej wyjaśnienie wydało mu się czczym tłumaczeniem. Skoro była taka odpowiedzialna i dorosła to najwyższa pora mu to udowodnić, prawda?
Rozglądnął się za taksówką i wziął ją za rękę. – Najpierw to my musimy dotrzeć do hotelu i zobaczyć gdzie co jest, bo na lotnisku nie ma co zwiedzać ani jeść – parsknął. Nie sądził jednak, że dziś będą mieli na cokolwiek siły, nie po wielogodzinnym locie i zmianie czasu, która wprawdzie nie była jakaś dotkliwa, ale nadal budziła spory zamęt.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey nigdy w życiu nie powiedziałaby, że to Jebbediah jest odpowiedzialny za jej konflikt z ojcem. Ten trwał, intensywniej bądź mniej, od kilku dobrych lat… O tym jednak nie miała jeszcze okazji opowiedzieć swojemu partnerowi w tym całym rozgardiaszu jaki w ich życiach wywołało jej postrzelenie. W zasadzie było sporo rzeczy o których Jeb jeszcze nie miał okazji słyszeć i nie chodziło wcale o brak zaufania, a zwyczajny fakt, że dziewczyna nie lubiła narzucać się tym najbliższym jej sercu, zwyczajnie nie chcąc przypadkiem dorzucać im do worka kolejnych zmartwień powiązanych z jej osobą. Bo tak właśnie działała panienka Clark - zwyczajnie chciała dobrze, nawet jeśli nie zawsze wychodziło jej to dokładnie jak powinno i czasem przyszło jej się potknąć.
Wywróciła więc brązowymi oczami na jego słowa, lecz gestowi temu towarzyszył delikatny uśmiech wyrysowany na pełnych wargach wskazujący, że nie chowała urazy - zwyczajnie nie chciała w tym momencie zagłębiać się w podobne kwestie. Nie, gdy oboje byli zmęczeni kilkugodzinnym lotem oraz zwyczajnie głodni. - Kiedyś opowiem ci o wszystkich różnicach. - Odpowiedziała na kolejne jego słowa, bo przecież nie dało się przyrównać jej do choćby Małego Charliego, nie miała jednak ochoty sprzeczać się na ten temat ani wchodzić w wywody, które raczej nie wydałyby się interesujące dla jej partnera. Rozumiała już jednak skąd wzięła się jego reakcja i zamierzała wziąć to sobie do serca - przynajmniej na czas wyjazdu, na którym oboje mieli odpocząć. - No to chodźmy. - Z tymi słowami na ustach panienka Clark splotła swoje palce z jego palcami, aby ruszyć w kierunku zauważonej taksówki.
***
Alaskański poranek przywitał ich… zimnem. Paskudnym, nieprzyjemnym chłodem osiadającym gdzieś na ciepłych okryciach i sprawiającym, że nawet przepełniona entuzjazmem panienka Clark nie miała ochoty, aby wysunąć się spod ciepłych koców. A może było to spowodowane zmęczeniem organizmu, który dopiero teraz był w stanie w pełni odpocząć po tych wszystkich przebojach ostatnich tygodni? Wstała później niż miała w zwyczaju, od razu wskakując w ciepłe ciuchy jakie, jak się okazało, oboje zakupili poprzedniego dnia na lotnisku. W jej lekkich sukienkach ( w końcu pakowała się z myślą o wakacjach w ojczyźnie) z pewnością nie wytrzymałaby choćby kilku godzin w krainie pokrytej grubymi warstwami śniegu.
Po całkiem smacznym śniadaniu w którym najbardziej doceniła gorącą herbatę przyjemnie rozgrzewającą palce przyszedł w końcu czas na zaznanie zimowych atrakcji. A tych w okolicy było całkiem sporo, na pierwszy ogień poszyły więc narty. W hotelowej recepcji udało im się znaleźć namiar na transport prosto na stok z wypożyczalnią sprzętu. I przez chwilę, gdy wysiedli z busa, Audrey po prostu rozglądała się po okolicy z zachwytem wyrysowanym na delikatnej buzi.
- Wow… - Wyrwał się z jej ust z zachwytem. - Byłam kiedyś w Górach Błękitnych, ale te tutaj, są takie… majestatyczne. - Dodała, uważniej przyglądając się wielkim, ośnieżonym szczytom które robiły na niej niezwykle wielkie wrażenie. Musiała przyznać, że wybrali niezwykle urokliwe miejsce na spędzenie urlopu. Brązowe spojrzenie powróciło do twarzy jej partnera, a delikatny uśmiech pojawił się na jej ustach.- Robiłeś to już kiedyś? - Spytała, ruchem głowy wskazując na stok i śmigających po nim narciarzy. Sama nigdy nie miała nart na nogach, w zasadzie do tej pory nie mając okazji spróbować jakichkolwiek sportów powiązanych z zakładaniem czegoś na nogi i nie była pewna, jak się z tym wszystkim czuje. Owszem, ciężko było jej usiedzieć w miejscu i nie raz miała okazję wplątać się w różne sporty to jednak miało być coś nowego. - I czy jesteśmy pewni, że to dobry pomysł? - Dodała, na chwilę mocniej zaciskając palce na jego dłoni. Nie, nie miała zamiaru odpuszczać gdy byli już tak blisko, chciała jednak wiedzieć, jak na tą całą sportową przygodę zapatruje się jej partner.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Jebbediah do tego podchodził zupełnie inaczej. Wiedział, że z racjonalnego punktu widzenia jej ojciec miał rację i że pewnie w życiu każdego mężczyzny jest moment, gdy pragnie się odstrzelić absztyfikanta córki za pomocą dubeltówki. Był wręcz przekonany, że i jeśli on doczeka się kiedyś potomstwa i na domiar złego (naprawdę zachowaj, Boże) płci żeńskiej to zrobi wszystko albo więcej, by nikt niegodny zaufania nie zbliżał się do jego dziewczyn. Właściwie nawet teraz zaczynał się zastanawiać nad kupnem odpowiedniej broni, bo wokół Audrey co chwilę kręcili się jacyś przyjaciele, którzy według niego utknęli, ale we friendzone. Te i inne myśli zaś przebiegały przez jego spracowany umysł i dopiero po wyjściu z taksówki, gdy zmęczenie ogarnęło go zupełnie, zrozumiał, że naprawdę oboje potrzebowali tych wakacji. Może i chodziło o długi lot, ale zdawał sobie sprawę, że wydarzyło się tak wiele i to w przeciągu kilku miesięcy, że zdecydowanie zasłużył na dosłowne zakopanie się w tej sennej i zimowej scenerii, która nawet jego, starego wyjadacza i konesera natury przyprawiała o duży dreszcz. Nie sposób bowiem oderwać oczu od mieniącej się niczym diamenty (zupełnie nie jak klata Edwarda) pokrywy śnieżnej, która im przypominała, że są daleko poza Australią, w której rozpoczynało się właśnie lato.
Tutaj czas przebiegał zupełnie inaczej i aż pragnęło się zgłębić bliżej tajemnice tego cyklu, choć nim zdążył się obejrzeć, to padł w łóżku, bo najwyraźniej organizm sam miał lepszy plan na regenerację. Tak naprawdę Jeb nie pamiętał kiedy tak beztrosko spał. Na pewno było tu długo przed wypadkiem Audrey, bo potem już tylko śnił niekończące się koszmary z nią w roli głównej. Ze zdumieniem jednak odkrył, że w tym lodowatym pokoju spał jak zabity, a rano ocknął się wypoczęty i zdecydowanie bez czarnych myśli, które ostatnio zwalały mu się na głowę. Gdy zaś zjedli śniadanie i powstał projekt przejażdżki na nartach po raz pierwszy od dawna nie myślał co może im się stać i że się połamią (bardzo prawdopodobne w jego wypadku), ale o tym, że nareszcie będzie to świetna zabawa.
Wszystko tutaj wydawało mu się pasjonującą rozrywką, bo widoki wynagradzały wszystko, więc gdy już w pobliżu stoku zagadnęła go jego dziewczyna, uśmiechnął się beztrosko.
- Góry w Australii to nie są góry – może nie brzmiało to zbyt patriotyczne, ale musiał przyznać, że nic nie mogło równać się tym ośnieżonym stokom i atmosferą absolutnie zapomnianej przez ludzi i cywilizację wioski. Poniekąd, bo sporo turystów poszło ich śladem i wybrało się na narty. Przez chwilę zastanawiał czy faktycznie są pewni tego co robią i czy aby na pewno chce robić z siebie starego debila na oczach tych wszystkich zgromadzonych tutaj ludzi. Zwyciężyła jednak mantra, którą miał powtarzać sobie podczas całego tego wyjazdu. Tak naprawdę nikt ich tutaj nie znał, więc nawet bycie kretynem na obczyźnie było niczym w porównaniu z byciem wariatem w swoich rodzinnych stronach.
- Właściwie to nie – odpowiedział więc na jej pierwsze pytanie i chwilę przypatrywał się zjeżdżającym ludziom. Na wyciągu mógł zaobserwować doskonale, że nie dla nich wysokie szczyty, zwłaszcza z lękiem wysokości Audrey. – I pewnie to bardzo poroniony pomysł, ale chciałaś cieszyć się życiem – wyszczerzył się do niej, skoro tak tego chciała to zamierzał jej to dać, nawet jeśli miało się to wiązać z gipsem.
Zsiadł z wyciągu i założył gogle narciarskie. Dobrze, że przynajmniej odzież mogli wypoczywać, bo dziwnie by wyglądała w tych swoich letnich sukienkach. – To nie może być aż takie trudne, skoro Amerykanie ogarniają – ściszył głos i zaśmiał się.
O słodka naiwności!

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Spojrzenie panienki Clark na dłuższą chwilę utkwiły w twarzy Jebbediaha, przyglądając mu się z tym charakterystycznym błyskiem w oku, jaki pojawiał się w brązowych oczach gdy przyszło jej rozmawiać o czymś, co szczerze uwielbiała. Dziś jednak, ten błysk w jej spojrzeniu pojawił się na widok tego beztroskiego uśmiechu, jaki pojawił się na twarzy jej partnera i który niezwykle się jej podobał. Właśnie takiego, wypoczętego, zadowolonego oraz beztrosko uśmiechniętego chciałaby oglądać znacznie częściej i miała nadzieję, że po tym całym zamieszaniu z jej postrzałem podobne poważne problemy ominą ich szerokim łukiem, chociaż na jakiś czas, dając im odrobinę wytchnienia.
- Bardzo mi się podobasz, gdy się tak uśmiechasz… - Przyznała więc wpatrując się w niego niczym ciele w malowane wrota z delikatnym rumieńcem na buzi, równie dobrze mogącym być sprawką mrozu, dziwnie nieprzyjemnie szczypiącego skórę na delikatnych policzkach. Nie potrafiła powstrzymać się przed komplementem w stronę ukochanego, który na chwilę odciągnął jej uwagę od ośnieżonych szczytów. Faktycznie, tutejsze stoki pokryte białym śniegiem niczym nie przypominały tych gór, jakie miała okazję zwiedzić w ich ojczyźnie. Tamte góry, mimo iż wysokie, wydawały się być bardziej płaskie w momencie gdy te tutaj sprawiały wrażenie aż ostrych… Chociaż znawcą górskich formacji z pewnością nie była. -Mi też bardzo się tu podoba. - Przyznała więc z uśmiechem rozciągniętym na pełnych wargach. Ten spontaniczny pomysł aby udać się w daleką podróż do, jak miała wrażenie, zupełnie innego świata wydawał jej się niezwykle trafionym. Zwłaszcza teraz, gdy już nie stresowała się wielogodzinnym lotem i oboje byli odpowiednio przygotowali na niskie temperatury.
Entuzjazm pojawił się na jej buzi, gdy Jeb tylko przyznał, że również nie miał okazji wcześniej jeździć na nartach. Dla panienki Clark wszelkie wspólne pierwsze razy oraz wspólne zajęcia były niezwykle ważne, co dało się zauważyć już podczas ich pierwszej randki, gdy wyciągnęła go na wspólną lekcję gotowania zakończoną w bardzo gorący sposób. Tutaj, na ośnieżonym stoku, raczej nie mieli czego spalić a to sprawiało, że Audrey miała całkiem dobre przeczucia dotyczące wspólnej zabawy.
- Poroniony pomysł też może być dobry. - Odpowiedziała na jego kolejne słowa nadal pięknie się do niego uśmiechając. Nie chciała się wycofywać, nawet jeśli stres powoli pojawiał się w jej ciele. Ten stres jednak był z kategorii tych pozytywnych, napędzających do kolejnego działania. Śladem więc swojego partnera również zeszła z wyciągu, ostrożnie naciągając gogle narciarskie. I póki stała, jazda na nartach nie wydawała jej się czymś złym, ba! Miała wrażenie, że faktycznie może być prosta, nawet jeśli z początku nie czuła się pewnie z wydłużeniem stóp, jakże dziwnym przy jej i tak już długich kończynach jakimi obdarowała ją natura.
Zachichotała, słysząc jego kolejne słowa.
- Tylko nie mów tego głośno, bo jeszcze nie wpuszczą nas do samolotu… Albo zaczną wciskać burgery na każdym rogu. - Odpowiedziała równie cicho, wyraźnie rozbawionym głosem. Nie, żeby była zwolenniczką oceniania ludzi po pozorach, lecz te krajowe stereotypy często niezwykle ją bawiły, zapewne za sprawą, że sama mogła być w pewien sposób uosobieniem australijskiego stereotypu, zwłaszcza gdy miała przy sobie swojego ulubionego krokodyla. - To co? Dziesięć minut na przyzwyczajenie się i ścigamy się kto pierwszy zjedzie na dół? - Śmiała propozycja opuściła jej usta, a panienka Clark poruszyła zabawnie brwiami sugerując iż jej słowa w połowie są żartem. I zapewne nie doceniała tego, jak wielkim wrogiem mogły być narty, bo gdy stała tak w miejscu czuła się całkiem pewnie na swoich nogach. To zmieniło się jednak gdy spróbowała wykonać krok w przód w dość niezdarny sposób charakterystyczny dla osób początkujących w tym sporcie. I jak pierwszy krok całkiem jej wyszedł, tak podczas drugiego Audrey zachwiała się, niemal od razu rozkładając ramiona na boki celem złapania równowagi, o włos unikając wypadku.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Być może jednak górskie powietrze miało całkiem dobry wpływ na niego, choć przewidywał, że głównie chodziło o jej towarzystwo – takie, którym mógł nacieszyć bez żadnych natarczywych spojrzeń, bez groźby nakrycia ich przez jej popieprzoną rodzinkę czy jego szurniętą eks czy też bez fizycznych barier w postaci szwów. Ich zdjęcie sprawiło, że i on mógł wyluzować, choć i tak nie pozbył się do końca tego parasola bezpieczeństwa, który zwykle rozciągał nad jej głową. Nie mógł poradzić na to, że absolutnie się o nią troszczył i że akurat ta opiekuńczość nie wzięła sobie urlopu, ale postanowił nieco odpuścić i dać jej cieszyć się życiem. Najwyżej groził im dłuższy pobyt, gdy przyjdzie im złamać nogę na tych wynalazkach szatana. Był bowiem pewien, że to nie Bóg stworzył te dwie wąskie deski, które dał sobie przypiąć do butów i które sprawiły, że ledwo utrzymywał równowagę za pomocą kijków. Ktoś jednak mu powiedział, że to wcale nie jest trudniejsze od deski, a przecież jakieś podstawy surfowania znał.
Tak sobie wszystko mądrze kalkulował, ale wystarczyło, że Audrey tylko się do niego uśmiechnęła, a zachwiał się na tych nartach.
- Czyli dotarliśmy do etapu w związku w którym podobam ci się mniej i bardziej – nie byłby sobą, gdyby nie złapał jej za słówka, ale odwzajemnił uśmiech. I jej do twarzy było z tym mrozem, z tą beztroską i przekonaniem, że wszystko co złe zostało w Australii, a tu ich czeka tylko raj na ziemi. Doprawdy diabelskie założenie i wiedział doskonale, że wszystkiemu winne są narty. Góry jak góry, były absolutnie zapierające dech w piersiach.
- Hamburgery nie są takie złe – zaprotestował jednak, bo pewnie już zdążył wczoraj jednego zakosztować, choć mięso było niewiadomego pochodzenia i chyba bał się zapytać przy pannie Clark, żeby przypadkiem nie pękło jej serce na myśl o krzywdzie jakiegoś zwierzątka. Nie jego wina jednak, że w diecie preferował podejście starotestamentowe, więc chętnie cytował ustęp o panowaniu nad ziemią i korzystaniu z jej dobroci, a cudownie wysmażony stek na pewno był dziełem Bożym i teraz przyda mu się do zachowania równowagi.
- Co rozumiesz pod hasłem przyzwyczajenia się? – zapytał na serio, bo mimo wszystko nie wyobrażał sobie, że stanie i spojrzy w dół, a potem jak ten rasowy narciarz po prostu zjedzie. Wiedział, że na filmach takie historie są na porządku dziennym, ale to trochę jak w westernach – wszyscy po nich umieją ujeżdżać konie i strzelać, a potem tracą twarz, gdy ich zwierzę zrzuca. Nie trwało to jednak długo, gdy Audrey się zachwiała, a on śmiejąc się usiłował ją uratować przed upadkiem.
Usiłował to było jednak słowo klucz, bo nim się obejrzał, a oboje leżeli w śniegu i jedyne co mógł teraz robić to aniołki w tym śnieżnym puchu, ale spodziewał się, że nie spotkałoby się to z aprobatą pozostałych fanów sportów zimowych, więc po prostu się położył i zaśmiewał do łez z ich przygody z nartami w tle.
- Dobra, minuta i wstaję! – obiecał. – To całe przyzwyczajenie się nie jest najgorsze, panno Clark! – a na pewno lepsze niż to, że trzeba było jeszcze zjechać w dół, by potem znowu wyjechać… i chyba jeszcze nie potrafił odkryć uroku tego sportu. Dzielnie jednak wstał i wyciągnął do niej rękę. Był na tyle silny, by ją utrzymać, a przynajmniej tak naiwnie zakładał, choć przed chwilą okazało się, że o równowadze nie wie absolutnie nic.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey, podczas swojej rekonwalescencji po postrzale, przekonała się, że nie miała najmniejszych powodów aby wątpić w troskę swojego partnera. Ten opiekował się nią niezwykle troskliwie napełniając dziewczynę przekonaniem, że jeśli cokolwiek by się jej stało z pewnością zadbałby o nią najlepiej jak tylko potrafił. I to właśnie to przekonanie oraz połączone z nim niezwykle proste poczucie bezpieczeństwa sprawiało, że dziewczyna nie bała się próbować z Jebem nowych rzeczy, nawet jeśli rozchodziło się o te szatańskie narty jakie mieli na nogach które, przynajmniej gdy stało się w miejscu, wcale nie wydawały się aż takie straszne.
- Ale niezmiennie i nieprzerwanie. - Odpowiedziała na jego uwagę, delikatnie szturchając go łokciem w bok. I nie kłamała, bo pan Ashworth podobał jej się równie mocno co podczas ich pierwszej randki. W tym jego uśmiechu było jednak coś, co sprawiało że nogi panienki Clark miękły odrobinę, a dziewczęce serduszko przyspieszało swój rytm bądź omijało kilka uderzeń i nie była w stanie nic a nic na to poradzić.
Brązowe spojrzenie na chwilę utkwiło w buzi jej partnera, gdy wzruszyła delikatnie wątłymi ramionami. W kwestii sportów wszelakich Audrey wychodziła z założenia, że to właśnie przyzwyczajenie się do sprzętu jest kluczem do sukcesu, nawet jeśli nie posiadała jednego, wypracowanego planu.
- No wiesz, najpierw złapiemy równowagę, później zobaczymy, jak się na tym poruszać a gdy połączymy te dwa punkty pójdzie już z górki! - Odpowiedziała więc z uśmiechem na ustach doskonale zdając sobie sprawę z tego, że mocno upraszcza proces nauki jazdy na nartach. Zapewne zajmie im to więcej niż dziesięć minut, Audrey jednak celowo sprowadzała ten proces do formy brzmiącej najprościej, jak tylko się dało - bo gdy powtarzała sobie, że to nic trudnego nie traciła zapału nawet po kilku, nieudanych próbach.
Pierwsza z nich nastąpiła chwilę później gdy to jej przyszło stracić równowagę i choć Jebbediah starał się uratować przed spotkaniem z ziemią, ledwie kilka sekund później leżeli już śniegu, a Audrey rozbawiona śmiała się równie głośno co on sam.
- To było taktyczne posunięcie, abyśmy mogli zapoznać się z podłożem i jego nawierzchnią! - Odpowiedziała z wyraźnym rozbawieniem w głosie. W końcu brzmiało to lepiej niż upadek spowodowanym brakiem równowagi podczas stania na nartach. Dzisiejszego dnia, w towarzystwie roześmianego pana Ashworth, nawet porażki na stoku nie były w stanie pozbawić jej dobrego humoru. - A może wynajdziemy jakiś nowy sposób jazdy? Wiesz, bardziej poziomy. - Zaśmiała się i choć nawet ubity biały puch wydawał się być miejscem wygodnym, tak bijące od niego zimno nie zachęcało do dłuższego odpoczynku. Ostrożnie więc podniosła się do siadu i złapała mocno dłoń Jeba aby powolutku podnieść się z ziemi. Nieposłuszne narty rozjeżdżały się na boki utrudniając zadanie co chwilę ponownie zachwiewając ich równowagą i wywołując kolejne salwy śmiechu, jakie ulatywały jej z gardła.
- Strasznie pan dziś na mnie leci, panie Ashworth. - Zażartowała, gdy już udało jej się w miarę stabilnie stanąć na nogach. A to zaliczała już w poczet niezwykłych sukcesów! Bo skoro udało im się wstać i stać byli o jeden, malutki kroczek bliżej do zjechania po górskim stoku, nawet jeśli mieliby to zrobić jeden, jedyny raz w życiu.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
- Powiedzmy, że ci wierzę, ale nie zaszkodzi, gdy spróbujesz mnie przekonać bardziej – niekoniecznie teraz i niekoniecznie w towarzystwie tych wszystkich ciekawskich ludzi, wśród których mogli siać zgorszenie. Mimo wszystko nie pozostawało mu nic innego jak tylko szczerzyć się do niej. Po wczorajszej burzy (choć z mocnymi piorunami) na razie nie było ani śladu, choć jakieś głębokie zadry pozostały i kiedyś miały doprowadzić do kolejnego wybuchu. Mniemał jednak, że to podstawa dojrzałego związku. Mógł jednak tylko tak przypuszczać, bo choć zaręczał się tyle razy to prawdziwej relacji nie było mu dane przeżyć od wielu lat. Zaś wówczas, ta pierwsza z Jordan nie niosła znamion dojrzałości. To była po prostu przyjaźń dwóch dzieci, którą nieudolnie usiłowali przekuć w coś innego i niestety, ale ponieśli na tym polu ogromną porażkę.
Nic więc dziwnego, że zachwycał się byciem z Audrey i jednocześnie szarpał z tym całym związkiem. Wszystko było nowe, ekscytujące i jednocześnie niepokojące, bo i jak inaczej nazwać świeżą relację, która jest narażona na strzelaninę ze strony krewnych dziewczyny. Może i na Sycylii takie rzeczy uszłyby za naturalne, ale tutaj wydawały mu się absurdalne. Prawie tak bardzo jak narty, które można było przyczepić do butów dzieci, zwinnych i lekkich, a nie do jego podeszew. On po pijaku nie umiał utrzymać równowagi bez tego całego ustrojstwa, a co dopiero na tych pieprzonych deskach!
- Jak ci tak pójdzie z górki to jeszcze zaczniesz skakać. Wiesz, że istnieje taki sport? – zapytał z zainteresowaniem, choć w tej chwili wydawało mu się to wyczynem niemal na miarę lotów w kosmos. Nie wyobrażał sobie zrobić kroku w tym, a byli ludzie, którzy nawet potrafili oderwać się od powierzchni. I to jego społeczeństwo ochrzciło mianem wariata, choć zapewne niewiele im do tej etykietki brakowało, gdy po chwili leżeli cali ubrudzeni błotem śniegowym, a Jeb czuł nawet, że językiem zahaczył o biały puch i niespodziewane zimno promieniuje mu aż do głowy. Zupełnie jak wtedy, gdy zjadł za dużo lodów. Zdecydowanie czuł się znacznie młodszy niż obecnie był, gdy tak zaśmiewał się jak szalony w towarzystwie swojej młodziutkiej dziewczyny.
- A może po prostu weźmiemy sanki? Wydawały się bardziej stabilne, choć jeszcze pomyślą, że zabrałem gdzieś moją córkę – uczył się też powoli żartować z ich różnicy wieku, która tu najwyraźniej jednak nie budziła takiego zainteresowania. Może dlatego, że byli tak potwornie okutani czapkami, szalikami i innym, zimowym arsenałem, że trudno było stwierdzić jakiej są płci, a co dopiero jak wygląda różnica wieku między nimi. Podał jej jednak swoją dłoń i musiał ukraść jej bardzo przelotnego całusa, gdy dosłownie wpadła na niego.
Roześmiał się i z trudem postawił ją w pozycji pionowej. – Ja na ciebie? To ty masz kiepskie poczucie równowagi – sam stanął pewnie, by jej pokazać jaki to on jest dumny i jak nie potrafi zachować spokój, ale zapatrzył się na nią tak bardzo, że nim się obejrzał, a już szusował w dół.
Tyle, że kijkami machał, by się zatrzymać, a zamiast cudownego slalomu pędził z coraz szybszą prędkością na krechę, gdzieś w odmęty zbocza góry.
Mówił od początku, że to poroniony pomysł.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey posłała swojemu chłopakowi niewinny uśmiech oraz znaczące spojrzenie brązowych tęczówek na słowa, dotyczące przekonywania go do przedstawionej przez nią tezy. Pomysły dotyczące tej dyskusji szybko napłynęły do jej głowy i z przyjemnością zrobiłaby w tył zwrot do hotelowego pokoju w którym było ciepło oraz stabilnie ( w końcu tam nie musieli mieć na nogach tych dziwnych narzędzi jak narty) gdzie mogliby przekonywać się do racji wszelakich przez długie godziny. I choć ta myśl oraz obrazy podsuwane przez wyobraźnię połączone z jego uśmiechem kusiły okrutnie, wypadało choćby spróbować tego sportu skoro już tutaj się znaleźli. Po za tym odrobina oczekiwania mogła dobrze im zrobić, a kilka godzin było niczym w porównaniu do tych kilku miesięcy, jakie z początku narzucił im Jebbediah. Kto wie, może narty jednak przypadną im do gustu?
Zaciekawienie błysnęło w jej spojrzeniu, gdy Jebbediah wspomniał o wariacjach dotyczących tego, i tak już dziwnego sportu.
- Skaczą? Ale tak w przepaść? Słyszałam o nartach wodnych, ale o skakaniu chyba nigdy. - Przyznała wzruszając delikatnie wątłym ramieniem, nie mając najmniejszego problemu z tym, aby przyznać się do swojej niewiedzy. Wszelkie nowinki powiązane z zimą, śniegiem oraz tymi wszystkimi rzeczami jakie podczas nich robiono były dla niej niezwykle nowe, nic z resztą dziwnego gdy brało się pod uwagę fakt, że przez swój lęk wysokości nie miała okazji nigdy odwiedzić żadnego, innego kraju, zwłaszcza oddalonego o tyle godzin długiego lotu.
Teraz, gdy leżeli otoczeni puszystym śniegiem z nartami na nogach zaśmiewając się w najlepsze upewniała się w przekonaniu, że zwyczajnie warto było przemęczyć się przez te kilkanaście paskudnych godzin i pojechać do miejsca, w którym mogli zwyczajnie odpocząć… Chociaż myśl o locie powrotnym powodowała u niej nieprzyjemne ciarki gdzieś wzdłuż jej kręgosłupa.
- Nie obchodzi mnie, co pomyślą… - Stwierdziła z pewnością wybrzmiewającą w delikatnym głosie. Bo faktycznie Audrey starała się nie przejmować tymi wszystkimi słowami, jakie do niej docierały. Tak było dla niej zdrowiej, zwłaszcza gdy każdy zdawał się chcieć udowodnić jej jak to wielki błąd popełniała związując się z panem Ashworth (a sama tego za błąd z pewnością nie uznawała). - A skoro już tu jesteśmy, głupio byłoby choćby nie spróbować tych całych sanek! - Dodała z entuzjazmem, nawet jeśli nie do końca była pewna, jak te całe sanki wyglądają. Pierwsze jej skojarzenie podsuwało widok wielkich sań ciągniętych przez konie, w których czekały na nich gorące kakao oraz czekoladki. Skoro już znaleźli się w tej zimowej krainie grzechem byłoby obojętnie przejść koło jej uroków. Zwłaszcza tych, które brzmiały tak sielsko i przyjemnie! W tym momencie Audrey zapomniała, że narty również brzmiały jako całkiem przyjemna rzecz - i musiała przyznać, że mimo iż nie byli w stanie na nich ustać te całe narty całkiem jej się podobały. Zwłaszcza teraz, gdy zaśmiewali się z własnej nieudolności.
Zachichotała uroczo gdy Jeb skradł jej przelotnego całusa i zapewne przyciągnęłaby go do siebie na odrobinę dłuższą chwilę gdyby nie te piekielne narty które odbierały im poczucie równowagi sprawiając, że kołysali się niczym wodne trzciny na wietrze. - Poczucie równowagi mam całkiem dobre… - Zaczęła więc, bo przecież dawała radę utrzymać się na desce surfingowej i zupełnie nie rozumiała, czemu tu miała z tym problem. -… Po prostu te narty nie są kompatybilne z moimi mięśniami! - I piękna to była wymówka, którą wypowiadała z wyraźnym rozbawieniem w delikatnym głosie. Jej spojrzenie na chwilę powędrowało w kierunku sportowego sprzętu, gdy ostrożnie rozłożyła ramiona na bok, aby złapać choćby odrobinę równowagi… A gdy po kilku sekundach powróciła spojrzeniem do ukochanego, ten już szosował w dół stoku. - Jeb! - Pisnęła z przestrachem w głosie, w pierwszym odruchu chcąc rzucić się biegiem za nim aby spróbować go złapać… Niestety, narty nie nadawały się do biegania i Audrey miast ruszyć na pomoc ukochanemu runęła na ziemię. Najróżniejsze przekleństwa cisnęły się jej na usta, gdy oto cień wypadku nieprzyjemnie rozpostarł nad nimi. Szybkim ruchem odpięła od stóp narty, aby wstać z ziemi, złapać je w dłoń (nie chcąc, aby zrobiły komuś krzywdę leżąc tu na środku stoku) i ruszyć biegiem za oddalającym się partnerem. Wiedziała, że raczej nie uda jej się go dogonić, był to jednak odruch instynktowny, pozbawiony głębszego rozważania. - Jeb! Spróbuj usiąść! - Krzyknęła zauważając, że ten sunie wprost w stronę drzew oraz niewysokich krzaków, a brązowe oczy w strachu poszukiwały czegoś, co umożliwiłoby jej pomoc panu Ashworth.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
ODPOWIEDZ