lorne bay — lorne bay
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
'Cause there we are again in the middle of the night
We're dancing 'round the kitchen in the refrigerator light
Od ostatniego spotkania z Flavią minęło już kilka dni. Kłamstwem byłoby jednak stwierdzenie, zgodnie z którym Phillips zapomniał o ich rozmowie na krótko po tym jak odwiózł ją do domu po pamiętnym incydencie na lotnisku. Wszystko utrudniała także pewna zguba, która to niczym prawdziwy chichot losu po raz kolejny zwróciła go w stronę dawnych miłosnych rozterek. Niewielkich rozmiarów notes, który zsuwając się za siedzenie tkwił przez kilka godzin w samochodzie Winfielda chcąc nie chcąc dał Philipsowi kolejny pretekst do spotkania z Flavią. Po zlokalizowaniu zguby podczas pamiętnego powrotu do domu mężczyzna długo zastanawiał się, co powinien zrobić. Znał wprawdzie jej adres, mógł skierować się tam następnego dnia, ale z bliżej nieokreślonych sobie pobudek postanowił stawić się w winiarni, której to brunetka była właścicielką. Fakt ten jako anegdotka został mu opowiedziany podczas jednego z weekendowych wypadów na piwo wraz z ich wspólnym, dawnym znajomym co niespodziewanie okazało się naprawdę użytecznym zrządzeniem losu. Gdyby nie skład jego astrologicznej trójki można byłoby pomyśleć, że w tym wypadku gwizdy mu sprzyjają. Byłoby to jednak wielka nadinterpretacja, toteż Phillips, obracając w dłoniach notes Flavii skierował się do znajdującej tuż obok winiarni, nie licząc zupełnie na przychylność żadnej siły wyższej.
-Ja siebie też się tutaj nie spodziewałem.- przyznał, spoglądając na otaczające ich beczki z winami. Uśmiechał się przy tym lekko jak gdyby sytuacja, w której się znajdował, nie robiła na nim najmniejszego wrażenia. Wszak minęło już tak wiele lat i mogłoby się wydawać, że po takim czasie oboje będą w stanie czuć się w swoim towarzystwie w pełni swobodnie i komfortowo, jak gdyby łączące ich wspomnienia nie stanowiły najmniejszego choćby balastu, były czymś, co w zasadzie pamiętają już niemalże przez mgłę. Nic bardziej mylnego, bowiem Winfield mimo twarzy pokerzysty, którą probował dodać sobie animuszu z mniejszym lub większym powodzeniem, ukrywała tylko jego prawdziwe poddenerwowanie. Patrząc na nią momentalnie wracał wspomnieniami do tego co było, zatracając gdzieś przy tym to, co działo się w chwili obecnej. -Zostawiłaś go wysiadając. - wytłumaczył się z miejsca, kierując w jej stronę niewielki notes w ciemnobrązowej oprawie.--Nie zaglądałem do środka.- dodał po chwili, licząc, że nie posądzi go o to drobne naruszenie jej prywatności. Nie oznaczało to oczywiście, że nie był ciekaw jej skrzętnie prowadzonych zapisków. Nie oznaczało to również, że nie był ciekaw tego co działo się z jego dawną ukochaną przez długie lata ich rozłąki. Wszystkie te rzeczy wirowały po jego myślach, nieustannie odkąd wpadli na siebie na lotnisku. Jednak wiedział, że są grancie, których nie chciał i nie powinien przekraczać. Stalkowanie w internecie, wypytywanie znajomych i przekopywanie tego nieumyślnie porzuconego notesu to rzeczy, których dopuścić się nie mógł. Nie była dla niego otwartą księgą i, mimo że nieco go to ubodło, nie chciał robić niczego wbrew swoim zasadom. -Wygląda imponująco, ale przyjechałem samochodem.- wyjawił zawiedziony swoją własną odpowiedzią. Z jednej strony pragnął przyjąć na jej propozycję, z drugiej zdroworozsądkowo starał się przywołać do rozsądku ostatnie szare komórki, które mu pozostały. Ich ostatnie spotkanie koncertowo zburzyło cały ład, jaki panował w jego życiu. Te kilka krótkich chwil rozchwiało go do żywego i wywróciło wszystko o sto osiemdziesiąt stopni. Sam już nie wiedział czego oczekiwać.
flavia houghton
ambitny krab
e.
właścicielka winiarni — passing clouds winery
34 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
właścicielka winiarni i sommelierka, ze słabością do komplikowania sobie życia na każdym etapie w każdy sposób
Wysiadając z samochodu Phillipsa parę dni wstecz, nie przewidywała że będą jeszcze mieli sposobność się spotkać. Wszak kultura osobista nakazywała jej przyszykować porządne podziękowania za pomoc na lotnisku i późniejszą fatygę z transportem, jednak jedyną rzeczą, która sprawiała że odwlekała czyn w czasie był brak odwagi. Co jest niespotykanym zjawiskiem w przypadku brunetki, która potrafiła awanturować się o bilet, zagadywać całkiem obcych jej przechodniów i chociażby prężnie rozwijać własny biznes. Problem tkwił w tym - nieważne jak bardzo przez te wszystkie lata zarzekała się, że wyleczyła złamane serce i pogrzebała przeszłość, pojawienie się Winfielda na nowo przywróciło falę wspomnień. Niekontrolowane przypływy emocji mąciły jej umysł, gdy tylko mężczyzna zjawił się na radarze. Los wystawił ją na kolejną próbę, a dziwny dyskomfort szybko ustąpił miejsce dawno zapomnianemu ciepłu. Gdyby tylko wiedziała, że jej Wenus jest w wadze, szybko znalazłaby źródło swojego nadmiernego sentymentalizmu.
- Trochę się zmieniło odkąd ostatni ra… ostatni raz byłeś tutaj - niekontrolowany dobór słów idealnie szedł w parze z gamą wirujących emocji, cudownie by było jeśli choć raz w odpowiednim momencie potrafiłaby ugryźć się w język. Bądź co bądź, nie pisali się na wspólne odkopywanie przeszłości, nawet jeśli tak to właśnie wyglądało. W końcu rodzinna winiarnia Houghtonów była jednym z wielu miejsc, w których bywali jeszcze jako licealna para a nieco później narzeczeństwo. Rzec można było, iż domino reminiscencji było zjawiskiem całkiem naturalnym. Przede wszystkim mimowolnym. Flavia postanowiła zagrać to z uśmiechem, który miał ukrywać jej ogromne zakłopotanie. Ku uciesze, nie trwało to długo. Na widok drobnego notesu w kawowej oprawie parsknęła pod nosem, jakby nie dowierzała własnym oczom. - Wszędzie go szukałam! - powiedziała z wyraźnym entuzjazmem, wyciągając dłoń po zgubę. Przeniosła wzrok z małego notatnika na mężczyznę, po czym delikatnie zaśmiała się na jego kolejne słowa. - Całe szczęście. Mam tutaj dane moich wszystkich dostawców, mógłbyś otworzyć niezłą konkurencję - zażartowała, obracając notesik w dłoniach. Naprawdę miała szczerą nadzieję, iż terminarz który dzierżyła był tym biznesowym, nie osobistym. Wyłączyła rozum, gdy uznała za doskonały pomysł o zakupie identycznych kajecików. - Dziękuję. Naprawdę, dziękuję. Jednak strasznie mi głupio, nie musiałeś się tyle fatygować - czysta wdzięczność przez nią przemawiała, co dało się wyczuć nie tylko w głosie, ale również w łagodnym wyrazie twarzy i spojrzeniu, jakim go obdarzyła. Czy naprawdę była aż taką gapą? Szybka (i dość powierzchowna, bo podjudzana niepokojem) kalkulacja w głowie pozwoliła jej wysnuć wnioski, że niejaki Phillips musi uważać swoją byłą za fatalną niezdarę. Albo przy odrobinę gorszych wariantach za wariatkę, która specjalnie podrzuca mu swoje zguby. Żadna z powyższych odpowiedzi nie była prawidłowa.
Szczerze poczuła lekkie rozczarowanie jego odpowiedzią, jednak nie spodziewała się, że kolejna propozycja przyjdzie jej całkiem naturalnie. - Mam też wariant bezalkoholowy, jeśli jesteś bardzo spragniony - jednak jeśli nie był, doskonale wiedziała, że spali się ze wstydu w przeciągu kolejnych minut. Nie próbowała zatrzymywać go na siłę, jednocześnie nie chciała tak po prostu odprowadzić go do drzwi w ramach pożegnania. - Planujesz może kolację dla dwojga? - spytała bez polotu, jakby właśnie nie zadała najbardziej sugestywnego pytania. Oczywiście było ono bezpośrednio powiązane z tym, co za moment zamierzała mu podarować. Niemniej jednak, zawiła kobieca taktyka, pozwoliła jej użyć tego chwytu w ramach zdobycia informacji. Czy jej były kogoś miał? Czy wychodząc z winiarni wróci się do innej kobiety?

Phillips Winfield
ambitny krab
k.
lorne bay — lorne bay
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
'Cause there we are again in the middle of the night
We're dancing 'round the kitchen in the refrigerator light
Cóż, może dobrze się składa, że jednak nie wyszła z inicjatywą wystosowania tych przeprosin? Phillips onieśmielony jej śmiałością i być może nie zebrałby się w sobie do konfrontacji w winiarni.
-Tak, jestem pewien, że zmieniło się wiele.- potwierdził być może zbyt śmiało i zdecydowanie zbyt oskarżycielsko? Miała prawo pójść naprzód, a on nie powinien oczekiwać od niej niczego innego. Wciąż miał problem ze sprecyzowaniem jakie emocje tak naprawdę nim targały. W towarzystwie Flavii miotał się niczym rozżalone świątecznymi prezentami dziecko, nie wiedząc do końca, co jest tego przyczyną. Jedno było mimo wszystko pewne, przez te długie lata wiele się zmieniło. Nawet w winiarni, którą niegdyś znał jak własną kieszeń, pojawiły się pewne zmiany. Czas nie stanął w miejscu ani tutaj, ani w ich życiu. Tak już po prostu musiało się stać.
-Cholera, a mogłem jednak zajrzeć.- zażartował, niby to rozżalony tą straconą okazją na rychłe przebranżowienie. Na prowadzenie własnego biznesu zdecydowanie się nie nadawał, w szczególności na takiego z winami, biorąc pod uwagę fakt, że znał się jedynie na opróżnianiu ciemnozielonych butelek z ich zawartości. Niemniej cieszył się, że przyszło mu oo raz kolejny oddać jej przysługę. Zupełnie jakby los dawał mu szansę odpłacenia jej za te wszystkie miesiące przed rozstaniem, kiedy to zdecydowanie nie zasługiwał na miano faceta roku, ani nawet miesiąca czy tygodnia.
-Nie ma sprawy, cieszę się, że mogłem pomóc. Poza tym i tak miałem coś do załatwienia w okolicy.- odparł z miną niewiniątka. Dla zapewnienia sobie alibi postanowił jednak napomknąć coś o tych niecierpiących zwłoki sprawunkach do zrealizowania akurat w Opal Moonlane, co by Flavia nie miała go z miejsca za desperata, który niczym tonący brzytwy, chwytał się wszystkiego, byleby tylko zainicjować kolejne spotkanie. Choć trzeba przyznać, że gdyby nie to nieoczekiwane zrządzenie losu w postaci zaginionego notatnika, nigdy nie przyszłoby mu nawet do głowy, by zjawić się tu z własnej woli. Tak, więc w zależność i od punktu widzenia miał ogromnego pecha lub wielkie szczęście.
-Chętnie spróbuję bezalkoholowego.- przytaknął, przystając na jej propozycję, a kąciki jego ust uskoczyły ku górze. W przeszłości niejednokrotnie miał okazje próbować wina z winiarni rodziny Houghton, które to mimo upływu lat wciąż uważał za jedne z lepszych trunków, jakie przyszło mu próbować. W swojej niezaprzeczalnej śmiałości nie miał jednak odwagi pojawiać się w winiarni po rozstaniu z Flavią. Raz, że uważał to za nieszczególnie taktowne a dwa, że chciał oszczędzić sobie cierpienia. Mimo iż z całego serca pragnął uchodzić za kogoś, po kim tym podobne tragedie spływa jak po kaczce to ich rozstanie naprawdę go poruszyło. Skrzętnie unikał jakichkolwiek wzmianek i przedmiotów, które mógłby przywodzić na myśl dawną ukochaną. Unikał wspólnych znajomych, ulubionych miejsc i przełączał stację, gdy tylko w radiu rozbrzmiewała ich piosenka.
-To zależy czy dasz mi się gdzieś zaprosić.- odparł z rozbrajającym uśmiechem, przyglądając jej się uważnie. Choć nie był hazardzistą, uwielbiał grać va banque, zwłaszcza że tym razem przeczucie podpowiadało mu, że powinien zaryzykować. Zdawał sobie sprawę, że ich ponowne spotkanie jest błędem, podobnie jak rozpamiętywanie tego co było. Jednak ciekawość nie ustępowała, a on musiał wiedzieć. Musiał wiedzieć, czy jest ktoś inny. Pragnął by wyjawiła mu jak potoczył osie jej życie, gdy przestał być jego częścią. Tak wiele pytań cisnęło mu się na usta, więc jeśli miałby poznać na nie odpowiedź, to właśnie teraz nadarzała się ku temu okazja. Uważnie przyglądał się brunetce, czekając, aż jej mimika zdradzi, choć cień emocji, które pragną dostrzec. Potrzebował wskazówki, czegoś, co utwierdzi go w przekonaniu, że właśnie nie popełnił największego błędu z możliwych.
flavia houghton
ambitny krab
e.
właścicielka winiarni — passing clouds winery
34 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
właścicielka winiarni i sommelierka, ze słabością do komplikowania sobie życia na każdym etapie w każdy sposób
Popis roztropności to nie był, jednak ostatecznie wybrała bezpieczną opcję prowadzenia dialogu. Albo raczej jego braku, bo pokusiła się na lekki, odrobinę przepraszający, uśmiech. Gdyby całkowicie brakowało jej kręgosłupa moralnego zapewne padłoby mistrzowskie pytanie “Jak ci się podoba?” lub “Jak oceniasz zmiany?”. Aczkolwiek resztki zdrowego rozsądku zachowała i mimo że pozwalała sobie na drobny nietakt w jego towarzystwie (a raczej wychodził on mimowolnie, bo gdyby miała wybór to pokazałaby się z jak najlepszej strony), to nigdy nie dopuściłaby do popełnienia aż takiej gafy.
Zaśmiała się, machając notesem parę razy, zupełnie jakby nie wiedziała co powinna z nim zrobić. - Wtedy życzyłabym ci powodzenia w negocjacjach z francuzami - odparła, rzecz jasna czysto hipotetycznie. Chociaż w jednym się nie myliła, nawiązanie porozumienia bez znajomości języka w tym przypadku było skazane na klęskę. Z autopsji wiedziała, że samo żelipapągarsą nie wystarczy, jednak to już zupełnie inna historia.
- Naprawdę? Co za zbieg okoliczności - odetchnęła z ulgą, święcie przekonana, że jej roztargnienie i nieuważność nie zaburzyły rytmu dnia Winfielda i że naprawdę wpadł do winiarni wyłącznie po drodze. Wszak nie przewidywała innej opcji w scenariuszu, chociaż to nie powstrzymało jej zaczepki. - A już miałam nadzieję, że pojawiłeś się specjalnie - zaśmiała się, odkładając notes na drewniany stół jednocześnie łapiąc z mężczyzną kontakt wzrokowy. Sama myśl, że fatygował się do Opal Moonlane jedynie z powodu notatnika wydawała jej się zbyt śmiała, możliwe, że nawet nierealna zważając na to jaka zażyłość (lub obecnie jej brak) ich łączyła. Nie widniała na liście jego priorytetów, wszystko co związane z nią zapewne też i nie była z tego powodu rozżalona, chociaż charakterystyczny ucisk w żołądku wskazywał inaczej.
Gdy tylko padła twierdząca odpowiedź, nie zastanawiała się ani chwili i obróciwszy się na pięcie, wykonała kilka kroków w kierunku stojaków z winem, zupełnie jakby obawiała się, że mężczyzna za moment zmieni zdanie. - Trochę cię pomęczę i… - rzuciła nieco głośniej, znikając gdzieś za kolejnym regałem a w tle rozlegał się jedynie stukot szkła. Nie minęło parę minut Houghton wróciła obładowana butelkami, które z fachową wprawą kurczowo przytulała do siebie jedną ręką, z kolei w drugiej dzierżyła lampkę do wina. - Sprawdzimy czy byłbyś dobrą konkurencją, będziesz odgadywać smaki - uśmiechnęła się szeroko, ostrożnie stawiając na blacie szklane tworzywa, po czym sięgając do kolejnej szafki wyciągnęła korkociąg sommelierski. Zgodnie z tradycją serwowania win, proces otwierania przebiegł dyskretnie a wyjęty z szyjki korek odstawiła na talerzyk, i tak właśnie postąpiła też z pozostałymi dwoma butelkami. - Mała podpowiedź, wszystkie są owocowe i możesz wybrać od którego zaczniesz - odsunęła się od blatu, dając mu dostęp do trunków i po prostu obserwowała cały proces. Nie był pierwszą osobą, której to dawała takie bojowe zadania i z pewnością nie był to pierwszy raz, kiedy on sam był ofiarą tych zgadywanek. Pewne rzeczy się nie zmieniają.
Tak samo niezmienny był fakt, że potrafił ją zaskakiwać. Przez moment konsternacja malowała się na jej twarzy i nie będąc pewna, czy przypadkiem się przesłyszała pragnęła poprosić go o powtórzenie. Jednak miała tylko jedną szansę i za cholerę nie wiedziała, czy to co popychało ją w stronę ryzyka miało odpłacić się w przyszłości. Albo przynajmniej nie spowodować większych szkód. Rozchyliła usta, gotowa podać mu nieśmiałą odpowiedź, gdy zdała sobie sprawę, że... to był Phillips. Tak, w porę można by rzec. Jednak sęk w tym, że nie był to przypadkowy facet, nowa znajomość, ktoś zupełnie obcy a właśnie Phillips. Ten, którego znała na wskroś, z którym spędziła kluczową część swojego życia, i ten którego zawadiacki uśmiech - jakim w tamtym momencie ją obdarzył - rozpozna z daleka. Prychnęła pod nosem, rozbawiona swoją chwilową nieśmiałością, po czym uniosła kąciki ust ku górze, łapiąc go wzrokiem. - Pod warunkiem, że nie przyjedziesz samochodem - rzuciła, odrobinę poszerzając uśmiech. Spuściła na moment głowę w dół i przyglądając się czubkom własnych szpilek, wykonała krok w jego kierunku. - Chciałabym się napić z tobą wina - dodała, podnosząc głowę w gotowości do ponownego zetknięcia spojrzeń. Nie on jedyny lubił ryzyko. Pytanie, o jaką stawkę grali?

Phillips Winfield
ambitny krab
k.
lorne bay — lorne bay
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
'Cause there we are again in the middle of the night
We're dancing 'round the kitchen in the refrigerator light
Roztropność w przypadku Phillipsa również wyparowała niczym kamfora. Zresztą cała ich wspólna historia, która nieprzerwanie ciągnęła się od lat, wyzbyła go z jakiejkolwiek roztropności, gdy w grę wchodziła Flavia. Różnili się niczym ogień i woda, a gdy w grę wchodził kompromis, Phillips przeżywał wewnętrzną walkę, próbując wydobyć od samego siebie informację czy jest w stanie zdobyć się na coś takiego. Mimo wszystko na dłuższą metę duma zwyciężyła. Nawet jeśli była wszystkim, czego pragnął, nawet jej nie potrafił dopuścić do siebie na tyle, by go zmieniła.
-Mam złe doświadczenia z francuzami.-stwierdził rozbawiony, unosząc kąciki ust ku górze. Na myśl przyszła mu ich wspólna wyprawa Korsykę, podczas której zrobił z siebie większego durnia niż w Mandaryna kiedykolwiek podczas swojej burzliwej kariery, a nawet słynnego sopockiego występu. Chcąc błysnąć swym pięknym francuskim przed na nowo odzyskaną ukochaną po ich kolejnym już zejściu, pod wpływem promili pomylił skrzętnie wyuczone słówka i bez ogródek obraził kelnera. Na ten drobny ambaras zareagował w swoim stylu, czyli jeszcze większym fochem, po czym został ze wspomnianej restauracji wyproszony. Tak, więc o żabich udkach mogli sobie pomarzyć, zajadając się lunchem w najbliższej knajpie, do której Phillips miał odwagę wejść z purpurowymi wypiekami na rozsierdzonej twarzy.
-Chciałabyś, żebym pojawił się tu celowo?- zapytał, wpatrując się z nią z nadzieją, starannie ukrytą pod płaszczem obojętności. Zapijając smutki po ich rozstaniu, marzył wręcz, by zadzwoniła, prosząc go, by powrócił. Wiedział, że byłoby to najżałośniejszym, wśród tego co dotychczas uczynił, ale nie potrafił ukryć tej prawdy nawet przed sobą. Wystarczył jeden gest, by na nowo zapukał do jej drzwi, prosząc, a raczej błagając o kolejną szansę. To było kiedyś. Czas ogołocił z żaru nawet tak żywo tlące się uczucie. Niemniej wciąż czekał na iskrę, na zapalnik, który mogła ofiarować mu Flavia. Równocześnie tego pragnął wzajemności jak i się jej obawiał.
-Oboje wiemy doskonale, że sommelier ze mnie żaden.- zaśmiał się cicho, unosząc dłonie w geście rychłej porażki. Owszem pijał wina często i miewał nawet swoje ulubione, ale wciąż brakowało mu tego wyczucia bukietów i smaków, którym mogła poszczycić się, chociażby Flavia. -Ale przyjmuje wyzwanie.- dodał po chwili, bo jak już zostało powiedziane, roztropność nie była mocną stroną również Phillipsa. Tak, więc nie czekając długo rozpoczął przygotowaną przez Flavię konkurencję. Uniósł pierwszy z kieliszków, licząc, że nozdrza momentalnie wypełnią się znajomym zapachem, który wspomoże go w tym wyzwaniu. Nic bardziej mylnego. Westchnął, więc upijając łyk napoju. Przymknął oczy jak gdyby odpowiedź na tę zagadkę, kryła się gdzieś w zakamarkach jego pamięci.
-Nie jest słodkie. Wytrawne. Mogę czuć w nim agrest?- zapytał zaskoczony swoim odkryciem. Upił kolejny łyk tego samego trunku, spoglądając w końcu na Flavię. Z wyrazu jej twarzy próbował odczytać, jak daleki od poprawnej odpowiedzi był w tym momencie. Kompletne beztalencie czy może jeszcze będą z niego ludzie?
-Ten warunek mogę spełnić.- przytaknął, uśmiechając się triumfalnie. Serce momentalnie zaczęło wybijać szybszy rytm. Coraz ciężej było mu zachowywać rezon i mierzyć się z nią spojrzeniem. W pierwszym desperackim odruchu zapragnął niczym tchórz, wbić swe spojrzenie w jedną z beczek. Po chwili jednak zrozumiał, że byłaby to kolejna głupota, a ich miał już na koncie kały tuzin. Patrzyli na siebie bez jadu, bez wyrzutów i gniewu. Nie potrafił sobie tego odmówić. Każda minuta była więc na wagę złota.
-Jeśli tego właśnie chcesz.- przytaknął, powoli wypowiadając każde ze słów. W tym momencie docierał do niego ciężar każdej podjętej uprzednio decyzji. Czuł na barkach każde z wypowiedzianych wcześniej słów. Odstawił kieliszek z wybranym przez Flavię owocowym winem i zrobił krok w jej stronę. Później następny i jeszcze jeden. W te kilka chwil, które dłużyły mu się niemiłosiernie, niczym alpiniście u szczytu niezdobytej góry, skrócił niemalże do zera całą dzielącą ich odległość. -W zasadzie mam dziś wolny wieczór.- dodał w końcu praktycznie szeptem. No właśnie, jaka była stawka?
flavia houghton
ambitny krab
e.
właścicielka winiarni — passing clouds winery
34 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
właścicielka winiarni i sommelierka, ze słabością do komplikowania sobie życia na każdym etapie w każdy sposób
Zapewne bardziej trafnym porównaniem, niż ogień i woda byłoby powiedzenie ogień i ziemia. Dwa żywioły odpowiadające ich zodiakom, do tego całkowicie różne, czego idealnym odzwierciedleniem były ich charaktery - panna i strzelec. Jedno odznaczające się całkowitą stałością przekonań, drugie zadowoleniem w swojej ruchliwości. Wbrew nakreślonym mankamentom, nie zawsze kiełkowało między nimi ziarno niezgody. Za to mieli poważne problemy z ustaleniem priorytetów a kompromis, rzeczywiście, zdawał się omijać ich szerokim łukiem.
Roześmiała się na głos, gdy mimowolnie jej umysł przywołał wspomnienie Phillipsa mylącego wyuczoną regułkę w języku miłości. - Och, tak. Coś o tym wiem. - odpowiedziała tłumiąc śmiech. W przeszłości wielokrotnie próbowała przemycić do ich słownika ulubione francuskie wyrażenia i wraz z praktyką, zabieg ten zdawał się odnosić sukces. Co też poszło tamtego wieczoru nie tak? Zdecydowanie winę za to fatalne przejęzyczenie ponosił alkohol. Jedyne co mogła przyznać, zapewniło jej to wtedy całkiem niezłą rozrywkę.
Do śmiechu już jej nie było w momencie realizacji ważnego faktu - wpadła we własną pułapkę. Na moment zastygła w bezruchu, czując się jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku a wszystkie nagany za jej cwaniactwo i zaczepność przeleciały przez głowę. Tak, jak on starał się ukryć nadzieję, ona próbowała zamaskować swoje zmieszanie. Co powinna odpowiedzieć? Sęk w tym, że nie była pewna. Skłamałaby przed samą sobą twierdząc, że jego wizyta nie wprawiła ją w dziwną uciechę, ale czy rzeczywiście gotowa była zaakceptować ten fakt? Przecież nie powinna tak się czuć. - T-tak - odpowiedziała niepewnie. Nabrała gwałtownie powietrze, dokańczając pospiesznie w celu wybrnięcia z ślepego zaułka, w który sama siebie zapędziła. - To znaczy, wiesz… miło jest spotkać się na nieco przyjaźniejszym gruncie. I odzyskać notes. - uśmiechnęła się, starając się przy tym nie zdradzać mimiką, że pierwszy raz pokazała zdecydowanie za dużo kart. Jednak nie zmyślała - miło było dostać w ręce swoją zgubę, jeszcze raz mu podziękować za pomoc, ale też i zobaczyć go, w nieco innym wydaniu niż ostatnio. Zdecydowanie bardziej uśmiechniętego i mniej zdziwionego jej widokiem.
Houghton miała dobrą pamięć do szczegółów, niejeden nazwałby to małostkowością i chcąc, czy też nie chcąc, doskonale zdawała sobie sprawę z jego sommelierskich umiejętności. Pogłębianie wiedzy o trunkach nie było jego konikiem, zdecydowanie większą rozkosz czerpał z picia wina dla samej czynności. Jednak czy to ją powstrzymało przed wystawieniem go na próbę? Załączony obrazek ukazywał jasno, nie. - Z pewnością możesz poczuć agrest, ale niestety nie w tym winie. To jest z białych winogron. - odparła, biorąc do ręki nienapoczętą jeszcze butelkę białego wina, po czym obróciła ją delikatnie w palcach. Zwróciła się w jego stronę, po czym wysunęła ku niemu dłoń z trzymanym szkłem. - Proszę, agrest z nutą cytryny. Jest twoje w ramach nagrody pocieszenia. - uśmiechnęła się łagodnie. Jak na prawdziwy konkurs przystało w programie zostały przewidziane nagrody, niestety w tym wydaniu obejdzie się bez kuferków pełnych wędlin. - Jesteś pierwszą osobą, która spróbowała nowych win, więc liczę na dobrą reklamę. - zaświergotała żartobliwym tonem, wszak w gruncie rzeczy nic takiego nie oczekiwała. Właściwie ciężko było jej samej określić cel tegoż małego testu - zboczenie zawodowe i natura urodzonego sprzedawcy wzięły wodzę czy potrzebowała kolejnego powodu by odrobinę dłużej okupować jego wolny czas?
Grunt po którym stąpała w każdej następnej chwili mógł gwałtownie osunąć się spod jej nóg a mimo to nie wykonała taktycznego kroku w tył. Logika nakazywałaby jej wycofać się z tego pola, jednak jak już zostało to przedstawione, skolioza kręgosłupa moralnego była jej bolącą przypadłością. Czy chciała? Czy na pewno tego właśnie chciała? Odpowiedź zmieniała się z każdą kolejną sekundą a jej coraz ciężej było utrzymać swobodną posturę, wysoko uniesioną głowę i pewne spojrzenie. Wraz z ograniczonym do minimum dystansem poczuła falę gorąca. Woń znajomych męskich perfum uderzyła jej nozdrza a ona w pierwszym odruchu zapragnęła dokonania odwrotu. Po ich rozstaniu starała się usunąć z życia elementy przypominające o byłym ukochanym. O ile zdjęcia można upchać w pudła, pozostałości garderoby porzucić na strychu a ulubioną piosenkę przełączać, tak woń perfum była nie do zapomnienia. Wielokrotnie doznawała ścisku wnętrzności czując charakterystyczną wodę kolońską w sklepowej alejce, restauracji czy poczekalni u dentysty. Pamięta też, jak każda randka z automatu była skazana na klęskę, gdy absztyfikant nieświadomie używał tych samych pachnideł co niegdyś Phillips. Jednak zmysły szybko adaptowały a sama woń nie zdawała się rozstrajać kobiety. Noszona przez niego nie była już tak drażniąca. - Będę gotowa o dwudziestej. - odpowiedziała pół-szeptem, gubiąc po drodze towarzyszące zmieszanie i zastępując je udawaną pewnością. Przecież nie chciała, by widział jaki ma na nią wpływ. Nie mogła pozwolić sobie na okazanie labilności, dopuścić do siebie myśli, iż bez mrugnięcia przystała na jego propozycję w obawie, że kolejna podobna okazja nigdy nie nastąpi.

Phillips Winfield
ambitny krab
k.
lorne bay — lorne bay
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
'Cause there we are again in the middle of the night
We're dancing 'round the kitchen in the refrigerator light
Cóż, jeśli ktoś wierzył w zodiakalne dopasowania, z pewnością skreśliłby tę dwójkę już dawno temu. Phillips zawsze starał się być sumienny, rozważny i twardo stąpający po ziemi. Gdy coś sobie postanowiło, robił wszystko, by zrealizować ten cel. Tak było dla przykładu z rychłym zaciągnięciem się do wojska. Uznał, że to słuszne i zarazem jedyne rozwiązanie życiowego impasu. Ona była przeciwna? O ile uczciwość wchodziła w grę jeśli chodzi o usposobienie Winfielda to skłonność do zawierania kompromisów już nie. Nawet za cenę własnego szczęścia i uczuciowego spełnienia. -Na pewno pamiętasz to doskonale.- przytaknął, śmiejąc się w rozbawieniu, mieszającym się ze wciąż bijącym z niego zażenowaniem. Jego francuskie wojaże zazwyczaj kończyły się małą klęską, gdyż najczęściej próbował dać z siebie więcej, niż był w stanie. Uwielbiał spektakularne sukcesy, nawet jeśli często towarzyszyło im ryzyko poniesienia równie spektakularnej klęski.
-Najważniejsze, że odzyskałaś notes.- stwierdził, spoglądając gdzieś w dal, na moment odrywając wzrok od swojej rozmówczyni. Przyjaźniejszym gruncie? W zasadzie nigdy nie poddawał refleksji uczuć, które żywił do niej po ich rozstaniu. Nigdy nie odczuwał nienawiści, nigdy też nie nastawiał się w stosunku dno niej wrogo. Za to z pewnością drzemały w nim nieodkryte pokłady żalu i goryczy. Te jednak ulotniły się znienacka, gdy postanowił uczestniczyć w tej winniczej eskapadzie.
-Możemy założyć, że byłem całkiem blisko?- westchnął nieco zrezygnowany, pociągając z kieliszka kolejny łyk swojego już oficjalnie nieagrestowego wina. Wiedział doskonale, że na winach nie zna się prawie tak bardzo jak chociażby na pielęgnacji żywopłotów, ale porażka bolała bez względu na wszystko. Nie był typem osoby, która uwielbiała śmiać się z samego siebie i żartować z własnych błędów. A już na pewno nie, gdy w grę wchodziło towarzystwo osoby, której zdecydowanie wolałby zaimponować, a nie zbłaźnić się przed nią w spektakularny sposób. -Dziękuję, chociaż nie jestem pewien czy to odpowiednia rola dla mnie.- mimo to przyjął butelkę swojego od tego momentu ulubionego trunku. Pomylić winogrona z agrestem mógł tylko on. Wiedział, że sommelier z niego żaden, ale nawet od siebie oczekiwał nieco więcej.
-Przyjadę punktualnie.- dodał na odchodne, zaskoczony własnym zdecydowaniem. Mieli spotkać się po raz kolejny? Trudno stwierdzić co bardziej go zaskoczyło, istnienie takiej ewentualności czy on we własnej osobie jako inicjator tego zamieszania. Zdecydowanie pragnął ulotnić się na ten moment z winiarni, ochłonąć i przemyśleć na chłodno to, co właśnie między nimi zaszło. Gdy przekraczał próg Passing Clouds Winery czuł w kościach, że nie będzie to zwykłe spotkanie, które to zakończy się zaraz po zwróceniu Flavii jej zguby. Nie należeli do ludzi, którzy podeszliby do tej sprawy bez zbędnych emocji, bez wspomnień i całej tej otoczki bzdurnych dyrdymałów, które tylko komplikowały życie. W tym byli do siebie niesamowicie podobni. W zasadzie tylko w tym.
/zt x2 flavia houghton
ambitny krab
e.
lorne bay — lorne bay
29 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
She likes to run from troubles in her high heels
She loves McDonalds and she hates Beverly Hills
Nowa droga życia, którą obrała Panam, a przynajmniej starała się jej trzymać, powinna prowadzić głębokimi zakamarkami ciasnych ulic, z dala od barów i wszelakich miejsc z alkoholem, a o tym między innymi przypominał jej schowany na dnie portfela żeton za miesiąc trzeźwości. Szkopuł w tym, że był to oszukany żeton i zupełnie na niego nie zasługiwała. W pierwszym tygodniu zdarzyło jej się otworzyć butelkę wina i wysączyć kilka kieliszków, a w następnym natomiast wyjść ze znajomymi do restauracji, gdzie o wodzie nie siedziała tak jak powinna. Co ciekawe, trafiając wprost do króliczej nory, zwanej domem jej byłego przelotnego romansu, którego jako naczelna ignorantka wszelakich internetowych i radiowych tworów, wciąż nie kojarzyła z mediów, nie wypiła ani kropli alkoholu, choć oboje poznali się (o ironio!) na spotkaniu anonimowych alkoholików, na które trafiła po nieszczęsnym balu walentynkowym kilka miesięcy wstecz i zagorzałej walce o stłuczony kieliszek z kwiatkiem w doniczce. Dopiero trzeźwiejąc nieco, wyrzygawszy z siebie znaczną część alkoholowych, czarodziejskich wywarów przygotowanych przez samą siebie, dojrzała, że problem nie tkwił w przeciwniku (to jest nieszczęsnym drzewku), a w niej samej.
Przynajmniej do czasu, kiedy oboje nie zerwali się z meetingu i nie zaszyli w gabinecie dyrektora, popalając zioło. Niemniej, teraz, na tym konkretnym życiowym etapie, Panam Palmer twierdziła, jakoby przejęła kontrolę nad własnym życiem. Stąd też niestraszne jej bary, królicze nory i wilcze doły, jakkolwiek to brzmiało.
Tak naprawdę, stawiając pierwsze kroki w winiarni, za główny cel obrała poszperanie w i być może znalezienie jakiejś niebywałej okazji, jej wzrok natrafił na znajomą twarz, a zaraz potem przesunął się po kieliszkach wypełnionych różnokolorową zawartością. A potem znów wrócił na jej twarz, która oblała się rumieńcem.
- Ale wiesz, że na degustacji przeważnie smakuje się pierwszy łyczek, przepłukuje usta wodą, a potem sięga po następne? - wiedziała co mówi, wszak spędziwszy kilka lat w Paryżu, miała okazję wybrać się na niejedną degustację, a to co widziała przed sobą dla jednych mogło wyglądać na poważny problem z alkoholem, a dla innych... Jak prawdziwa zabawa! A Panam nigdy nie należała do tych wszystkich, jednakowo myślących.
ambitny krab
kasandra
lorne bay — lorne bay
25 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Rodzina patchworkowa: ona, nie-mąż, syn i dwa psy. Chociaż dają jej do wiwatu, swoich chłopaków kocha najmocniej na świecie.
/ start

Może i członkowie zarządu widzieli w nim Miltona Juniora, poważnego prawnika, przyszłego właściciela kancelarii, dla Aimee jednak był jej Erikiem. Tym samym, z którym oglądając wieczorami głupawe reality tv śmiali się tak głośno, że czasem z obawy przed tym, że obudzą Eliotta Hale musiała zatykać usta poduszką. Tym, który na widok kolejnych przypalonych przez nią garnków tylko kręcił z rozbawieniem głową i żartobliwym tonem odpowiadał, że całe szczęście, że brunetka ma inne talenty, bo gdyby rozglądał się za partnerką, która świetnie sprawdzać się będzie również w roli kucharki nigdy nie zwróciłby na nią uwagi. Uwielbiała jego poczucie humoru, to jak o nią dbał i się troszczył - a także to jak wspaniałym był dla niej tatą.
Pomimo więc tego, że na samym początku relacji postanowili wyraźnie oddzielić życie zawodowe od prywatnego, gdy luby poprosił, żeby wybrała się z nim na kolację z ważnym, potencjalnym klientem oraz wielkimi szychami z kancelarii, w tym z jego własnym ojcem, uśmiechnęła się do niego lekko i na znak zgody kiwnęła głową. Miała już całkiem niezłą wprawę w sztywnych spotkaniach biznesowych. Swego czasu jej rodzice ciągali ją na wiele takich, przykazując, aby grzecznie siedziała przy stoliku i pełniła rolę dekoracji. Kogoś, kim mogą pochwalić się przed innymi. Powiedzieć, spójrzcie tylko na naszą córkę. Wyrosla z niej taka pannica! Jest nie tylko mądra, ale też zdolna. Ma niesamowity dryg do szycia. Nitka z igłą w jej obecności same podrywają się do tańca. Uwierzycie, że sukienka, którą ma na sobie to jej własny projekt?
"Jak wyglądam?" zapytała, odstawiając flakon perfum na toaletkę. Podczas tej kolacji to nie ona miała być gwiazdą, dlatego postawiła na coś spokojnego, stonowanego. Dopasowaną czarną sukienkę za kolano oraz klasyczne, perłowe kolczyki. Całość stylizacji dopełniała szminka w jej ulubionym, krwisto czerwonym kolorze. "Nie wiem dlaczego, trochę zaczynam się stresować. Co jeśli ktoś mnie o coś zapyta, a ja odpowiem coś głupiego i Cię skompromituję?" zapytała z przejęciem, bo dopiero teraz przyszło jej to do głowy. Nie miała pojęcia ani o prawie cywilnym, ani o prawie karnym. O jakimkolwiek prawie nie miała pojęcia! No i o czym innym prawnicy gadają po godzinach? Jakoś nie mogła uwierzyć, że o najnowszym odcinku talk show randkowego, które ona z Erikiem namiętnie oglądali. "Szybko, wymień najważniejsze artykuły prawne, które powinnam znać. Jeśli są długie i niezrozumiałe, możesz je skrócić. A najlepiej tłumacz tak, jakbyś mówił do przesympatycznej, aczkolwiek mało rozgarniętej pięciolatki" zaśmiała się nerwowo. Dobrze, że wtedy też rozdzwonił się jego telefon, zwiastunach nad jechanie taksówki. Zamiast więc pogrążać się w coraz to większej panice, Aimee zmuszona była narzucić na ramiona płaszcz, złapać za kopertówkę i wraz z lubym udać się do wyjścia.

Eric Milton
mistyczny poszukiwacz
Hania
student prawa, praktykant — kancelaria ojca
31 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
został ojcem, wrócił na studia, zaczął pracować u ojca w kancelarii i próbuje nauczyć się życia na nowo u boku kobiety, na którą nigdy nie zasłuży
Ponad dziesięć lat temu Eric chodził na uroczyste imprezy i eventy niczym król całego świata - pewny siebie, otoczony swoimi snobistycznymi przyjaciółmi, w towarzystwie których bawił się całą imprezę, bez zobowiązań o konieczność nawiązywania “stosunków”. Dziś sprawy prezentowały się nieco inaczej. Tak naprawdę nie zależało Miltonowi na tym, aby zrobić wrażenie na nowych klientach. Był jednak na tyle “odpowiedzialnym” i rozsądnym reprezentantem kancelarii Milton, że nie zamierzał niczego utrudniać na koniec. Dziś bowiem miała być jego ostatnia kolacja pod skrzydłami ojca. O czym ten jeszcze nie wiedział. W sumie Aimee także nie i to z nią Eric bardziej obawiał się przeprowadzić tę rozmowę. Powinni podjąć tę decyzję razem, a on jednak zdecydował samodzielnie. Odwlekanie tego w czasie nie pomagało, ale ten wieczór nie był odpowiedni na dzielenie się takimi rewelacjami. Powie jej jutro. Tak, jutro będzie idealnym terminem. Tak samo idealnym terminem od przynajmniej dwóch tygodni.
Na ten moment jednak skupiał się jedynie na tym, że jego kobieta wygląda nieziemsko i na pewno zrobi równie oszałamiające wrażenie. Patrzył z rozmarzeniem na jej odbicie w lustrze, jak skrapla się perfumami i poprawia szminkę na pełnych wargach.
- Nie martw się niczym - powiedział obejmując ją od tyłu i kładąc brodę na jej ramieniu. - Nie żebym sprowadzał cię do przedmiotowej roli, ale naprawdę najważniejsza jest tam twoja obecność. Głównie będzie mówił ojciec, czasem ja. A i tak mam zamiar rozmawiać jak najmniej i zwinąć się po angielsku jak najszybciej. - Poprawił luźno opadający kosmyk jej włosów, żeby trzymał się misternie ułożonej fryzury. Złapał Aimee za rękę i ciągnąc ją w stronę taksówki, cierpliwie tłumaczył, że wcale nie musi znać żadnych artykułów prawnych, nikt od niej tego nie wymaga. A jeśli będzie chciała pochwalić się tym, co umie najlepiej - nic nie stoi na przeszkodzie, aby oczarowała ich swoim naturalnym urokiem, którego nigdy jej nie brakowało. Chociaż w murach mieszkania bywała nieokrzesaną i głośną, szaloną dziewczyną, tak nie miał wątpliwości, że będzie potrafiła zachować się w towarzystwie. Przecież nie jeden wieczór spędzała w podobnych okolicznościach. Przez całą drogę taksówką uspokajał ją, że na pewno wypadnie świetnie i robił wszystko, aby zdjąć z jej głowy tyle stresu, ile tylko mógł.
Na ten wieczór winiarnia była zarezerwowana w całości na usługi kancelarii Miltonów. Nie kręcili się tam obcy goście. Oprócz kolacji w planach była degustacja win oraz zwiedzanie przybytku, więc gdzieś w tym mętliku Eric zamierzał się odwinąć. Ale musieli jeszcze przebrnąć przez początki!
Po wejściu na salę Eric przedstawił Aimee komu było trzeba, a gdy powitaniom stało się zadość, zajęli swoje miejsce przy stoliku z jednymi z mniej istotnych klientów, ale na tyle ważnych, aby usadzić ich z Miltonem. Erica bawiła ta hierarchizacja gości, ale w tym światku każdy musiał znać swoje miejsce. On także. W pewnym momencie kurturazyjnych rozmów dostrzegł skinienie ojca, który swoją prezencją przywoływał go do siebie. Stłumił westchnienie i pochylił się do ucha Aimee przepraszając ją, ale musi na chwilę odejść od stolika.
- Szanowni państwo - skłonił głowę w stronę gości. - Wzywają mnie obowiązki, ale bez obaw - wstając od stolika położył dłonie na ramionach Aimee - pozostawiam was w doskonałych rękach. - Pocałował Aimee w policzek i odchodząc posłał jej jeszcze przepraszające spojrzenie.

Aimee Hale
przyjazna koala
A.
lorne bay — lorne bay
25 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Rodzina patchworkowa: ona, nie-mąż, syn i dwa psy. Chociaż dają jej do wiwatu, swoich chłopaków kocha najmocniej na świecie.
Musiała przyznać, całość prezentowała się naprawdę imponująco. Samym swoim rozmiarem winiarnia robiła spore wrażenie, kiedy jednak dodać do tego przepięknie przystrojone stoliki, szalenie uprzejmych kalnerów i kelnerki, porozstawiane wszędzie gdzie tylko się dało świece oraz wykwintną muzykę... Wow, po prostu wow. Aimee była pełna podziwu. I nie przeszkadzał w tym nawet fakt, że za sztywnymi przyjęciami nie przepadała i stroniła od nich, gdy tylko mogła. Dzisiaj jednak nie chodziło o rozrywkę, a biznes w najczystszej postaci. Skoro samą swoją obecnością mogła wesprzeć Erica, nie było nad czym się tu nawet zastanawiać. Miała zamiar witać się ze wszystkimi, przepięknie się uśmiechać (unikać odpowiadania na pytania dotyczące zawiłej litery prawa) i robić co tylko trzeba, aby luby wypadł jak najlepiej, a jego surowy ojciec był wreszcie zadowolony.
Kiedy ukochany objął ją w pasie i zaprowadził do stolika, uśmiechnęła się leciutko. Na wejściu poczęstowano ich lampką wina, a że od czasów porodu piła jedynie sporaducznie, alkohol szybko uderzył jej do głowy i przyprawił o miękkość kolan. W pamięci miała jednak to, co wydarzyło się, kiedy ostatnim razem z Miltonem mieli wychodne. Ile głupot nawywijała i jak potężnego miała później kaca - właśnie dlatego postanowiła, że do końca wieczoru nie tknie już choćby i kropli alkoholu. Najwyżej następnego dnia sobie odbije, gdy zamiast włóczyć się po snobistycznych miejscach wieczór spędzą we własnych czterech ścianach, na ulubionej, wysłużonej już kanapie, przy akompaniamencie jakiegoś głupawego talk show.
Wyprostowała się, kiedy szepnął jej na ucho, że na chwilę muszą się rozdzielić.
"Idź, idź. Poradzę sobie" zapewniła lekko, po czym odprowadziła go wzrokiem.
Towarzystwo przy stoliku zdawało się znać całkiem nieźle. Kobiety zawzięcie o czymś dyskutowały, co jakiś czas zerkając na Hale i wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Nie była pewna z czego to wynikało, z zazdrości, a może z faktu, że była dla nich całkiem obca? Może gdyby lepiej ją poznały? Raz nawet postanowiła się przełamać i zwrócić się do siedzącej po swojej prawej stronie blondynki, ta jednak nie była zainteresowana rozmową. Aimes westchnęła więc sobie bezgłośnie, nalała do szklaneczki wody i upiła kilka niespiesznych łyków. Wtem krzesełko wcześniej należące do Miltona Juniora zajął Trevor. Travis? Nie była pewna, jak właściwie się nazywał. Jego imię usłyszała tylko raz, kiedy luby ich sobie przedstawiał.
Mężczyzna był miły, zaproponował jej drinka, ale ta odmówiła. Jako pierwszy zapytał, czym Aimes się zajmuje, jak podoba się jej przyjęcie. Całkiem nieźle się im gawędziło. W pewnym momencie jednak brunet ewidentnie zaczął się do niej przystawiać. Prawić jej komplementy, przysuwać się bliżej niż sytuacja tego wymagała, niby przypadkiem muskać wierzch jej dłoni czy trącać czubkiem buta jej nogę. A ją temperamentną i wybuchową, w swoich reakcjach czasem wyjątkowo lekkomyślną, zmroziło. Przyzwyczajona była do tego, że Eric skutecznie odstraszał wszystkich natrętnych adoratorów, dzięki czemu sama nie musiała się z nimi mierzyć. Teraz więc, kiedy go nie było nie była pewna co zrobić, jak w inny niż dotychczasowy sposób dać mu znać, że nic z tego, nie jest zainteresowana i nie doprowadzić do wybuchu afery. Ostatnie bowiem czego chciała to nagle znaleźć się w centrum wydarzeń i skupić na sobie uwagę wszystkich. To Milton miał być tutaj gwiazdą, ona miała pełnić rolę jedynie dekoracji. Przyjęcie zostało zorganizowane z myślą o nawiązywaniu i podtrzymywaniu relacji biznesowych, nie o generowaniu plotek i skandali obyczajowych.
Niedobrze. Amant w swoich działaniach stawał się coraz bardziej śmiały, luby wciąż zabawiał pozostałych gości. Musiała coś zrobić. Nie zastanawiając się dłużej podniosła się z miejsca, przeprosiła wszystkich przy stoliku i ruszyła w stronę łazienki. A przynajmniej taki był plan pierwotny. W pewnej chwili bowiem zauważyła, że ukochany odłączył się od grupki mężczyzn pod krawatem i ruszył w jej stronę. Odetchnęła z ulgą.
"Dobrze, że jesteś" mruknęła cicho, posyłając mu lekki uśmiech. "Myślisz, że możesz mnie trochę poprzytulać, czy to mogłoby zostać uznane za nieprofesjonalne?" zapytała siląc się na żartobliwy ton, ale po samym jej głosie słychać było, że jest wyraźnie spięta.

Eric Milton
mistyczny poszukiwacz
Hania
student prawa, praktykant — kancelaria ojca
31 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
został ojcem, wrócił na studia, zaczął pracować u ojca w kancelarii i próbuje nauczyć się życia na nowo u boku kobiety, na którą nigdy nie zasłuży
Odchodząc od stolika Eric nie przewidział kilku komplikacji. Przede wszystkim tego, że ojciec rzuci go rekinom na pożarcie. Dosłownie. Stary Milton przeczuwał, że syn zamierza się na niego wypiąć? Trudno powiedzieć, ale na pewno testował jego opanowanie, gdy ciskał w niego pociskami jak z karabinu maszynowego, a on musiał nieźle nagimnastykować się umysłowo - ale i fizycznie! - żeby nie palnąć jakiejś głupoty, żeby nie dać się wyprowadzić z równowagi, żeby nawet najmniejszym gestem nie pokazać, że coś jest nie tak. Był opanowany do perfekcji. Skąd miał w sobie tyle spokoju? Nie umiał odpowiedzieć, ale im dłużej ojciec wystawiał go pod ostrzał, tym większą Eric miał satysfakcję z tego, że nie dawał się zagiąć, choć kilka razy zwinnie uniknął odpowiedzi odwracając kota ogonem. Czas dla Miltona jakby się zatrzymał i nie zauważył, że upłynęło go aż tyle. I że - co było drugą komplikacją - jego kobieta znalazła się właśnie z potrzasku. Ze wstydem musiał przyznać, że - pochłonięty rozmową - nie zauważył żadnych niepokojących objawów, ba, nawet nie rzucił jej przelotnego spojrzenia, poświęcając całą swoją uwagę na rozmowę z ojcem i jego “towarzyszami”. Gdy minął największy ostrzał, Ericowi mignęła postać Aimee pędząca do łazienki. Zmęczony całym przesłuchaniem przeprosił kulturalnie i złapał ukochaną w ostatniej chwili, pociagając ją w bardziej zacienione miejsce korytarza, aby uciec ciekawskim spojrzeniom gości.
- W dupie mam profesjonalizm - razem z niezbyt eleganckim słowem utwierdził ją w przekonaniu, iż naprawdę ma gdzieś tego konwenanse na sztywnym przyjęciu. Co prawda powiedział to bardzo cicho, aby nikt z gości dzisiejszej kolacji na pewno tego nie usłyszał, więc był rebelem tak na pięćdziesiąt procent, ale ta wartość wystarczyła, żeby ładnie ją do siebie przytulić i okazać wsparcie, którego dziewczyna potrzebowała. - Przepraszam, że tyle to trwało - powiedział w końcu i gdy tulił do siebie Aimee, dopadło go zmęczenie całą tamtą rozmową. Na adrenalinie leciał bez najmniejszego problemu, ale gdy emocje opadły, poczuł znużenie. Spojrzał na zegarek i aż sam się zdziwił, że to naprawdę trwało tak długo! - Boże, A., naprawdę przepraszam! Nie zanudziłaś się na śmierć? - zadał to pytanie czysto kurtuazyjnie, bowiem bardziej ekscytował się tym, co miał jej do powiedzenia. I w pierwszej chwili nie zauważył zmieszania. - To było bardzo trudne wyzwanie, ale - cholera, Aimee! - wytrąciłem ojcu wszystkie argumenty z ręki! A specjalnie chciał mnie pogrążyć! I to przy klientach kancelarii! Jeśli chciał mnie poniżyć, to mu się nie udało, a mam wrażenie, że osiągnął przeciwny efekt. Powiem ci szczerze, ale trochę się tego obawiałem. Wiesz, że postawi mnie przed ścianą i nic nie powiem. A tutaj w pełen profesjonalizmu sposób zdeklasowałem go na całej linii. Hmm… może jednak przesadziłem? - zaczął mieć wątpliwości i spojrzał na nią pytająco. I wtedy dostrzegł, że coś jest nie tak, co odczuł zaciśnięciem się wnętrzności w nadbrzuszu. Od razu przeszedł z trybu “ja” na tryb “ona”. - Aimes, co się dzieje? - zapytał miękko kładąc dłonie na jej ramionach. Zmarszczył brwi zaniepokojony, a kciukami lekko głaskał skórę poniżej ramiączka sukienki. - Może chcesz usiąść? Wrócimy do stolika? - zaproponował zaniepokojony i zacisnął mocniej palce na jej ramieniu, jakby chciał ją w ten sposób podtrzymać.

Aimee Hale
przyjazna koala
A.
ODPOWIEDZ