może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Wiedział o nim wszystko, choć jego oczy nigdy nie zarejestrowały widoku choćby skrawka sylwetki niejakiego Leonidasa Fitzgeralda. Umysł gęsty, zdeprawowany przez narkotyki i porośnięty mrokiem; taki na miarę Charlesa Mansona, który sztuką perswazji potrafi nakłonić do wszystkiego, szczególnie te młode i piękne kobiety, szukające w życiu oparcia i jakiegoś celu. Szczególnie tę jego młodą i piękną, której Geordan utracić nie mógł za żadne skarby. Pearl. Im więcej czasu spędzała ze swym oprawcą, tym bardziej oddalała się od niego samego; jak woda nieuchronnie przeciekająca przez palce, pozostawiająca po sobie tylko wątłe krople przeszłości. I mimo wszelkich starań, chaotycznie i nierzadko boleśnie zakleszczanych luk, niezamierzająca pozostać w jego garści. Brzmiało to niezdrowo, być może apodyktycznie, a nawet z lekka przerażająco, ale Geordan był pewny, że ona sobie bez niego zwyczajnie nie poradzi, bo i on bez niej nie dawał rady. Żyli już w symbiozie, która rozbita, unicestwić miała ich obu. Nie wierzył w jej wyjaśnienia; w to, jakoby odkrywać miała w Leonidasie te jasne strony, które przed laty zagrzebał, nigdy już nie spodziewając się ich odnaleźć. Tak na dobrą sprawę, przez niego nie wierzył jej już w zupełnie nic, wiedząc doskonale, jak całość się skończy; podejrzenie o rychłym powrocie do nałogu stanowić miało wyłącznie wierzchołek góry lodowej. Dzisiejsze niezapowiedziane odwiedziny wyjść tym wydarzeniom miały z kolei naprzeciw, a więc stać się miały interwencją dla czegoś, co… dopiero nadchodziło. Tak właśnie, dość pokracznie i niewątpliwie mało logicznie, działał Geordan. Ubezpieczony o klucz, który w razie stosowanej przezorności (na którą żywo liczył) posłużyć miał za element zaskoczenia umożliwiający przedostanie się do wewnątrz, nacisnął na klamkę i ku swojemu niezadowoleniu uchylił się przed nim pasek oświetlanego niemrawym słońcem domu. Wkroczył ku niemu spokojnie, acz stanowczo i po pokonaniu zaledwie kilku kroków, namierzył swą dzisiejszą ofiarę za drzwiami łazienki, obok których cierpliwie zamierzał poczekać. Najpierw odgłos odkładanej na odpowiednie miejsce dyszy prysznicowej, później ciche kliknięcie kabiny i miarowo wystukiwany rytm prowadzący do wyjścia, zza którego drzwi niekoniecznie ukazała mu się wyczekiwana Pearl. Cholera. Tego akurat nie przewidział. - Hhh…H-hh - nie miał pojęcia co właściwie wydobywa się teraz z jego ust, w takim bowiem był szoku. Ale musiał jakoś się wytłumaczyć, prawda? Albo powiedzieć chociaż cokolwiek, jakiekolwiek istniejące słowo, bo hhhh się nie sprawdzało. - Tam… Tam jest też Pearl? - zapytał odwracając wzrok bez większego powodu, dopuszczając powoli do świadomości fakt, że oto właśnie stracił Pearl już na zawsze. Nie zdążył.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Odprowadzając ją tego ranka wzrokiem kłamał, że wszystko będzie dobrze. Że sobie poradzi, że nie podejmie żadnej głupiej decyzji, że na nią tu poczeka, bo gdzie indziej miałby się podziać. Z wyuczoną manierą fałszywie oznajmił, że udało się zmrużyć mu oczy na kilka godzin, choć nie była to prawda — nocne wędrówki po zakątkach jej domu zdążył odbyć kilkukrotnie myślami, nim wstał ostatecznie z niewygodnej kanapy i począł sprawdzać, czy wyobrażenia jego mają swe odzwierciedlenie w rzeczywistości. Nie zmrużył więc oczu nawet na moment, uparcie tkwiąc przy sporze, którego i tak przed nią nie odsłonił — jak mógłby, skoro i ona przyczyniła się do tego jego obecnego fatalnego samopoczucia? Wiedział, że tak jak i Jane powiedziałaby, że nie musi wcale wracać do gangu, z którego cudem tylko udało się mu przed laty uciec. A on wiedział tymczasem, że przecież musi. Dla niej i dla Jane przede wszystkim. Przeciągając jednak w czasie dokonanie najgorszego, przekroczenie tejże zakazanej granicy, cierpiał niemiłosiernie. Nie sypiał, wziął wolne w pracy. I gdy już nieomal desperacja rozkazała mu zażyć prochy, bo przecież i tak miało to w końcu się stać, powędrował późnym wieczorem do chatki Pearl szukając u niej schronienia. Miło było przez moment być przy niej prawdziwą wersją siebie — zagubionym i przerażonym człowiekiem, niepewnym który świt będzie tym ostatnim, świadomym czyhającym nań zguby. Obiecywał jej odwagę i rozsądek, lecz jak to zwykle bywa, noc te wszelkie myśli rozmyła — kiedy więc Pearl się z nim żegnała, prosząc by tu został i na nią poczekał, Leon wiedział, że ulotni się przed jej powrotem. Posprzątał pościele z kanapy, przygotował sobie skromne śniadanie i korzystając z tego, że miała dostęp do ciepłej wody (u niego woda działała tylko dlatego, że pochodziła ze studni i nie musiał za nią płacić) zamierzał wziąć prędki prysznic. A potem zniknąć z jej życia na długi czas, w formie wyjaśnień pozostawiając tylko krótką notatkę przypiętą magnesem do lodówki.
Nie spodziewał się naturalnie, że ktoś ten jego plan jakkolwiek zakłóci. Że wdzierając się do tego skąpanego w ciszy domu, wkradnie się też niepostrzeżenie do jego życia. Gdyby usłyszał jakieś kroki, cokolwiek, najmniejszą odznakę obecności kogoś w tym miejscu, pewnie od razu ubrałby się i nie wyszedł do salonu przepasany tylko ręcznikiem, bo przecież w takim stroju nie powinno się rozpoczynać jakichś nowych rozdziałów życia. Nieświadomy jednak niczego, nieskrępowany też wcale (bo i niby dlaczego), stanął przed nieznajomym mężczyzną wpatrując się w niego wrogo. Pearl nic nie mówiła mu o potencjalnych osobach, na które może tu wpaść, ale Leon niewiele o jej życiu wiedząc, uznał, że po prostu o tym zapomniała. I że to ten jej przyjaciel, o którym czasem przypadkiem mu mówiła, a na którego to reagował zawsze wywróceniem oczu. — Hhhh co? — mruknął niechętnie, wlepiając w niego spojrzenie. — Gdzie? Że w łazience? Pod prysznicem? Musisz być bardziej konkretny, kolego powiedział niecierpliwiąc się trochę, bo jego plan począł już ulegać deformacji. — Chcesz tam wejść i jej poszukać? — pewnie prościej byłoby mu po prostu powiedzieć, że Pearl wyszła rano i wróci za kilka godzin, dodając, że jak chce, to niech czeka, ale jakoś tak… Nie do końca podobało mu się, że jakiś obcy mężczyzna jej szuka. I że ma pełen dostęp do jej domu.

Geordan Balmont
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Wcześniej nie chcąc niszczyć ich przyjaźni swoim niemądrym zauroczeniem, wmawiał sobie, że to nie jest na tyle silne, by sprawiać miało mu długoterminowy problem. Sądząc, że wkrótce się rozmyje i po kilku tygodniach nie będzie już po nim żadnego śladu, dzisiaj uprzytomnił sobie, że zamiast zanikać, coraz bardziej się wyostrzało i że - co gorsza - eskalowało do rangi możliwe najgorszej i najpoważniejszej. I że ani nie mógł już ów zauroczenia w sobie zdusić, ani wypchnąć je na światło dzienne, bo oto Pearl już kogoś miała. I to osobę, której nienawidził najbardziej ze wszystkich. - Chyba sobie żartujesz - mruknął, wmawiając sobie usilnie, że udało mu się wyjść z twarzą z wcześniejszego zawahania, czy raczej zawieszenia systemu. W obecnej sytuacji jednak nie było mowy o jakimkolwiek wyjściu z twarzą, skoro nachodząc jak ostatni wariat swoją przyjaciółkę w domu, trafił na jej półnagiego partnera, który to przecież mógł (i powinien) wymierzyć mu prawego sierpowego. Będąc zbyt dumny, by kajać się i błagać o przebaczenie, a jednocześnie nie dość wzburzony, by samodzielnie zapoczątkować bójkę, stał po prostu z wbitym w boazerię ścienną wzrokiem, uzmysławiając sobie ze smutkiem i niejakim przerażeniem, że niezależnie od swoich odczuć względem niespodzianie ujrzanego mężczyzny, od kilku miesięcy nie widział nikogo w tak sporym stopniu obnażonego. A więc jak ostatnia cnotka, usilnie odwracał oczy od nagiego torsu swojego rozmówcy i chyba nawet spłonął rumieńcem, o czym nie chciał nawet myśleć. - Już zdążyłeś ją zaćpać i zabić? - wypalił, zupełnie już nie myśląc trzeźwo, ale znów pragnąc zachować twarz i nie dać po sobie poznać, jak okrutnie krępuje go ich spotkanie. Odnajdując w sobie resztki siły i rozumu, odblokował mu drogę do salonu i spojrzenie umiejscowił tym razem na oknie, przez którego nieszczelną roletę wdzierały się wątłe promienie słoneczne. - Powiedziała, że tu będzie - skłamał, wciąż nie zamierzając odpuścić, tylko idiotycznie brnąc w swoje upośledzenie. Nic tu przecież nie przemawiało na jego korzyść, nic nie podtrzymywało jego kłamstw i jeszcze, na domiar złego, zdążył zapomnieć, co dokładnie przygnało go do tego miejsca.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Pearl Campbell przez chwilę była jak marzenie. Jak obietnica odzyskania dawno utraconego ja, które zdeptane zostało przez wrogie twarze i puste serca. Przez chwilę, bo Leon w zasadzie marzyć lubił, ale niekoniecznie chciał ów mrzonki realizować. Poza tym była Jane, wypełniająca sobą całe jego życie — wystarczyło jedno spojrzenie, by odnajdywał w sobie tę ich wielką miłość, która zgasnąć nie mogła chyba nigdy. A więc Jane, nie Pearl. Dziś z życia tej drugiej zamierzał zniknąć i to w sposób niewybaczalny, ale męska duma nie pozwalała mu na realizację tego planu — nieznajomy (o jakimś śmiesznym imieniu, którego skojarzyć nie potrafił) irytował go tak bardzo, że Leon zapomniał naraz o tych wszelkich patetycznych hasłach, o swej krucjacie, wielkich i ważnych gestach. Teraz po prostu chciał dać temu kolesiowi w nos. — Tak, kurwa, a teraz czekam na kolejną ofiarę. Chętny? Małe ćpanko by ci nie zaszkodziło, przestałbyś się spinać jak skończony kretyn — on wręcz przeciwnie, skrępowany nie był ani trochę. Irytacja wypełniała jego umysł w całości, toteż gniewnie wbijał wzrok w niespodziewanego gościa. — To zabawne, bo mi nie mówiła, że ktokolwiek tu przyjdzie. No a wiesz, miała na to całą noc — rzucił uśmiechając się wymownie, choć czyniło go to wszystkim małym i żałosnym człowiekiem. Trudno. Podparł się dłonią o ścianę i przez chwilę rozważał różne opcje, ale jakoś żadna nie wydawała się mu odpowiednia. — Wyjdziesz stąd sam czy mam ci pomóc? — powiedział więc oschle na początek, choć wiedział, że Pearl nigdy nie wybaczyłaby mu, gdyby cokolwiek tamtemu zrobił. Ale był zły. Zazdrosny. Wkurzony na cały świat. — Pearl jest zbyt… porządna, by mówić niektóre rzeczy wprost, ale kurwa, stary, musisz się w końcu przestać kompromitować. Zachowujesz się jak obleśny psychol, nachodzisz ją, narzucasz się, a mi się to ani trochę nie podoba — cóż z tego, że Pearl nie była jego, by ją musiał chronić. Cóż z tego, że nigdy nie narzekała na tego swojego przyjaciela. Leon po prostu wyświadczał jej teraz przysługę, bo to wcale nie tak, że brnął w ten teatrzyk wyłącznie po to, by się w końcu na kimś jakoś wyżyć.

geordan balmont
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
On także w obliczu tego niepoprawnego spotkania zapomniał o wszystkich morałach dotychczas przepełniających jego głowę. Teraz był już tylko ten mężczyzna, ten jego przemoczony ręcznik przewiązany w pasie, te jego rozeźlone oczy czujnie wbite w Geordana i nieustępujący strach o Pearl uświadamiający mu dobitnie - jakże rychło w czas - że kochał ją cholera, kochał prawdziwie i niezaprzeczalnie i że miłość ta odebrała mu resztki rozsądku. Złość wymierzona w jego osobę była więc słuszna - ba, wręcz wymagana i w wykonaniu Leona nawet niewystarczająca! Bo faktycznie był odrażający, faktycznie powinno się gdzieś go zamknąć i odseparować od każdego, a od Pearl przede wszystkim, a więc Fitzgerald podchodził do niego nazbyt ulgowo. - Ja…- zawiesił się, czując, że powinien wyjść i chcąc to zrobić ze wszelkich sił, ale nie potrafiąc. Przed momentem odkryta prawda do reszty go sparaliżowała, a kolejno wbijane w niego złośliwości, równie prawdziwe i obezwładniające, raz za razem odtwarzały się w jego głowie na nowo, jakby odbijając się echem. - Ja… - powtórzył idiotycznie, jak człowiek pozbawiony zdolności językowych, jak człowiek objęty afazją i osunął się na ziemię. Nawet nie spostrzegł, w którym momencie dokładnie ciałem jego poczęły targać dreszcze. Nie spostrzegł także, w którym oczy jego niebezpiecznie się zaczerwieniły i w którym docisnął do twarzy dłonie. - Masz rację, cholera, najprawdziwszą rację i ja… - wciąż nie potrafił się odpowiednio wysłowić, co tylko pogłębiło poczucie zażenowania i cierpkiej pogardy względem samego siebie. - Zrób coś, cokolwiek, żeby to się wreszcie skończyło, błagam, c o k o l w i e k, weź to ode mnie - co miał wziąć, tego nie wiedział. Chyba to uczucie beznadziei, ten nieustający gniew wypełniający go od czasu powrotu i to paskudne życie, którym tak gardził. Miał to wszystko zabrać, zniszczyć, wyrzucić, zdeptać, spalić, zrobić z tym cokolwiek, byleby tylko Geordan przestał tak się czuć. A więc sięgnął dna w swym upokorzeniu - nie tylko przez drżące ciało i wilgotne oczy, nie przez łamiący się głos i żałosne błagania o rzeczy niestworzone, a głównie przez sam fakt, że właśnie przed tym człowiekiem pozwolił sobie na największe rozhisteryzowanie, jakie kiedykolwiek go nawiedziło.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Przygotowany do miażdżącego bólu, którego źródło znaleźć się miało w zduszonym nosie (zastanawiał się, czy tenże przedziwny mężczyzna byłby w stanie go złamać; wyglądał na niezwykle uzdolnionego na tym polu, a leonowe myśli usiłowały prawidłowo skojarzyć niektóre z opowieści Pearl, wedle to których człowiek ten miał być byłym żołnierzem), usiłował zadecydować, czy oddać mu czy nie. Rzucanie się na niego z pięściami byłoby raczej naiwne, bo własne zdolności oceniał obecnie na… mierne, a poza tym był w tym pieprzonym ręczniku i niekoniecznie chciał paradować przed nim nago. Nie spostrzegł więc najpierw, pochłonięty myślami, że ten stopniowo gaśnie, że osuwa się w kierunku rozpaczy, którą tak ciężko było przewidzieć. Wgapiał się w niego ze zdziwieniem, marszczył czoło i do samego końca był przekonany, że to żart, jakaś podpucha, a tu nie, proszę, pan pojeb siedział na ziemi i Leonowi zrobiło się go żal, chociaż kurwa tak mocno liczył na ten rozkwaszony nos. — Stary, daj spokój, są inne laski, którąś pewnie to bierze. Po prostu moją Pearl zostaw w spokoju — poprosił kwaśno, czy raczej zażądał, nawet jeśli Pearl nigdy jego nie była i nie będzie. Mimo to miał do niej słabość, a to było ważne. Opiekując się nią, czy tego chciała czy nie, czuł się w obowiązku usuwania problemów z jej życia. A jednym z nich z całą pewnością był ten smutny człowiek, z którym nie wiedział co począć.
Chcesz prochy? Trawę? Kurwa, nie wiem, nie wiem… ona ma pewnie same babskie tabletki, gówno to da, ale mój znajomy, Max, sprzedaje towar o każdej porze — zaczął na głos myśleć, bo gdzieś ta jego złość zaginęła na moment, chociaż wcale nie odczuwał względem tego kolesia sympatii. Mimo to wiedział, jak to jest. Wiedział aż za dobrze. No a narkotyki pomagały mu zawsze, innej metody pocieszenia nie znał, więc chociaż tyle mógł mu zaoferować. Podszedł też do niego i wyciągnął dłoń, by pomóc mu wstać z ziemi, zastanawiając się, czy to teraz dostanie w końcu w mordę. — Nie ma się co mazać, życie jest chujowe i nic tego nie zmieni — podsumował, bo doprawdy, nie było w nim nic interesującego. Wieczna rozpacz, żal i smutek. Dlatego Leona kusiła wizja śmierci, ale tym się zdecydowanie nie zamierzał z nieznajomym dzielić.

geordan balmont
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Odnosił wrażenie, że utracił wszystkie swoje dawne umiejętności, łącznie z precyzyjnym i skutecznym wymierzaniem ciosów, wobec czego nawet przez myśl mu nie przeszło, że ten pojedynek mógłby wygrać. Może po prostu obaj by przegrali? Było to bardzo prawdopodobne, ale Geordan nie zamierzał tego sprawdzać, jako że obecnie szczerze gardził swoją gwałtownością.
- N-nie umiem. Chciałbym, ale nie umiem - wyjąkał żałośnie, coraz bardziej mając ochotę po prostu zrzucić się z jakiegoś wysoko zawieszonego dachu. Nie wiedział bowiem, co się dzieje i dlaczego się dzieje właśnie w ten sposób - jakby poprzez stratę wszystkiego nie został już wystarczająco ukarany, jakby nie upodlił się już dostatecznie. To naprawdę była jakaś kpina.
Prychnął na jego propozycje, nie ściągając jednak z twarzy swoich dłoni. Oszukiwał się naiwnie, że te jakoś go chronią, że kamuflują tę prawdziwą żałość, do której nie wiedząc czemu dopuścił. - Mam ich pełno, one kurwa nic nie dają, to wszystko i tak zostaje. A jak oni wrócą, będę musiał ich zabić i wtedy nie mogę mieć w sobie tego gówna, weź to zabierz, weź to wszystko i zrób z tym cokolwiek, tylko jej nie dawaj - poprosił, wyciągając z kieszeni pomarańczowe pojemniczki z kolorowymi tabletkami, które ciągle nosił przy sobie z jakiejś chorej obawy przed doświadczeniem kiedyś czegoś, co jednak zmusi go do ich zażycia. Wszystkich naraz, tak na przykład. No i jeszcze stale musiał udowadniać swoim lekarzom, że te paskudztwa bierze, choć po prostu wyrzucał je do sedesu. Ruch ten zmusił go też w końcu do odsłonięcia swej twarzy, na której to przede wszystkim malowało się właśnie to obrzydzenie samym sobą. Wcisnął mu je wszystkie w tę wyciągniętą do niego dłoń, a potem sam się podniósł, chwiejnie i pokracznie, wspierając się klatką piersiową i czołem o ścianę. - Ja nie rozumiem, co ona w tobie widzi - mruknął jeszcze, pomiędzy próbami zapanowania nad niespokojnym oddechem, ujarzmienia drżących dłoni i chęcią doprowadzenia w końcu swoich oczu do porządku.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Owszem, była to kpina. Leonowe myśli krążyły wkoło tegoż rozkwaszonego nosa, ciemno bordowej cieczy barwiącej jasne dywany Pearl, konieczności nastawiania, a potem może i zdobycia pocałunku tam i ówdzie, gdy opowiadałby jej, posiniaczony, jak to dzielnie bronił jej honoru. Chciał nienawidzić tego człowieka. Chciał żywić do niego uraz, podobny do tych, które przez lata pielęgnuje się w sercu za sprawą jakichś straszliwych zbrodni. (Dlaczego? Czy krył się w tym jakikolwiek sens? Nie, nie, w żadnym razie, po prostu odnajdując w nim zagrożenie musiał posłużyć się męską dumą i wykazać, jak to nad nim pozornie góruje.) Tymczasem musiał wysłuchiwać słów, które to podniszczone, zepsute serce jakoś poruszały, godziły, choć nie w ten wymarzony sposób. — Przestań się mazać — rzucił ostro, wiedząc, że jeszcze chwila, a zacznie go szczerze żałować. I to wcale nie litościwie, a z wyraźnym wskazaniem swych wszelkich przewinień i kłamstw: nie znając go zakładał, że nie jest Pearl godzien, ale tak naprawdę to on, Leon, powinien zostawić kobietę w spokoju. Na dobrą sprawę nieznajomy mógł okazać się lepszy na wielu polach, nawet jeśli Fitzgerald uważał go obecnie za beksę. Nie żeby był w tej kwestii lepszy, naturalnie, bo zwykł mazać się często (również dlatego, że panie uznawały to za u j m u j ą c e). — Poczekaj, człowieku, kto wróci? Kogo ty chcesz zabić, co? — och, to nie groza zabarwiła jego pytania, a fascynacja, bo oto powróciła do niego największa posiadana tajemnica. Tylko jego i Achillesa. I martwego człowieka, którego nigdy nie odnaleziono. Leon kłamał przez wiele lat, że to za sprawdą tamtego morderstwa utracił kontrolę, że to wobec tamtych zdarzeń zaczął ćpać w sposób bezmyślny — kłamał samemu sobie, że żałuje, że było to niewybaczalnym błędem, które zniekształciło jego życie w sposób nieodwracalny. Prawda była jednak taka, że oto słysząc nieznajomą groźbę śmierci pozwolił, by oczy mu rozbłysły, a w sercu odezwała się ekscytacja. Czy mógłby mu w tejże planowanej zbrodni pomóc? Zaaferowanie jego wzrosło gdy tylko na dłoń jego trafiły l e k i, piękne pomarańczowe opakowanie, które od razu począł oglądać. I nie były to wcale babskie pigułki, a towar z wyższej półki. — O stary — rzucił tylko, kiwając z uznaniem głową. — Załatwisz tego więcej? Wiesz ile za to pójdzie kasy? Możemy się podzielić, odpalę ci pię… czte… dwadzieścia pięć procent — zaproponował poważnym, lecz pełnym wigoru głosem, przenosząc znów na niego spojrzenie. Czyż zależało mu jakkolwiek na pieniądzach? Nie. A mimo to chciwość i zachłanność przysłoniła mu na moment zdrowy rozsądek. — Musiałbyś zajrzeć pod ręcznik — rzucił wyzywająco, szyderczo, nie przemyślawszy tego nawet. Ot tradycyjna odpowiedź, jaka by paść mogła. Prawda była taka (oj, biedny, smutny Leonidasie!), że w ów ręczniku zaczęło mu być coraz bardziej niekomfortowo, a w dodatku zimno, a poza tym nic nie wskazywało na to, by się mieli z Pearl kiedykolwiek oglądać nago i w ogóle. Ale musiał zachować twarz.

geordan balmont
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Ze wszystkich możliwych odpowiedzi, zdecydował się prawie na tę najgorszą. Prawie, gdyż to szczerego wyśmiania Geordan nie zniósłby bardziej. - Myślisz że, kurwa, nie próbuję? - oburzył się, wciąż brzmiąc tak okropnie żałośnie. Gdyby tylko potrafił zapanować nad tym przedziwnym atakiem - nie wiedział, jak inaczej mógł nazwać to wszystko, co się z nim teraz działo - to przecież zrobiłby to bez wahania. Bądź co bądź, płakanie przed swoim konkurentem, którego tak bardzo się nienawidzi i któremu próbuje się udowodnić swoją wyższość, nie przynosiło mu choćby namiastki radości czy satysfakcji.
- Co? Nieważne, nikogo, nie mów jej o tym - poprosił, czy raczej usiłował wymusić, co to tak naprawdę za znaczenie. Najważniejsze było po prostu to, by nie martwić niepotrzebnie Pearl i nie wyświetlić w wyrazie jej tęczówek tego litościwego refleksu, którego tak nienawidził od czasu powrotu. Nie potrzebował niczyjej troski. N i c z y j e j. Choć więc skupiał się teraz przede wszystkim na wadliwej konstrukcji kanalików łzowych, a także możliwych konsekwencjach uwzględniających w sobie niechcianą litość kobiety, którą - zdawało mu się teraz - kochał jak prawie nikogo wcześniej, i tak zwrócił uwagę na zaskakujący ton swojego niechcianego towarzysza, który wydał mu się w końcu źle zrozumiany. Bo czy to możliwe, że na wieść o planowanym morderstwie ten się podekscytował? Dlaczego? Tak bardzo chciał się pozbyć Geordana z życia Pearl, że liczył na jego szybkie aresztowanie? Nie mógł się jednak pozbyć wrażenia, jakby Leon gotowy byłby zaoferować mu swą pomoc w tym złowieszczym planie. A to przecież nie miało już żadnego sensu.
- Nie chcę pieniędzy - mruknął nieco rozdrażniony, jak zawsze zresztą, gdy przychodziło mu rozmawiać o zapłacie. Absolutnie mu na niej nie zależało, nigdy. - Mam w domu jeszcze inne przeciwbólowe i nasenne - wyjawił, nie wiedząc tak do końca dlaczego. Chyba z jakiegoś absurdalnego powodu spodobała mu się ta uwaga, jaką nagle został obdarzony. To… uznanie, nawet jeśli dotyczyło rzeczy tak strasznych i powszechnie pogardzanych. On sam przecież gardził tym tematem, na miłość boską. Chyba do reszty postradał rozum.
Nie oczekiwał odpowiedzi. Właściwie, tak naprawdę nie zadał nawet żadnego pytania. Dlatego właśnie słowa Leona zdziwiły go tak piramidalnie, co okazał poprzez dłuższą chwilę milczenia. Z początku myślał, że się przesłyszał. Potem, że Leon chyba go… Nie, na pewno się przesłyszał. Aż w końcu tak rozbolała go głowa, godząc w każdą najmniejszą cząstkę czaszki tak tępym bólem, że ostatecznie po prostu się roześmiał. A chwilę później przeraził. Dotarło do niego bowiem, że teraz na poważnie zastanawia się nad jego słowami i że - o chryste - nawet chciałby sprawdzić ich prawdziwość, co targnęło jego ciałem prawdziwym dreszczem paniki. - Może kiedyś - odparł niby to rozbawiony, ale głównie strwożony i chcąc w końcu opuścić tę karuzelę żenady, oderwał się od ściany z zamiarem wyjścia już z domu Pearl, ale zrobił to zbyt gwałtownie. Tak gwałtownie, że cholera, nie zauważył zwisającej na długim kablu lampy (przeklęta Pearl, zamiast na praktyczność, stawiała na efekt wizualny), w którą, kurwa, wyrżnął głową. I to na tyle, że w ułamku sekundy znów jak ostatni kretyn, a już z pewnością największa ofiara losu, leżał na przeklętej ziemi, nie pragnąc teraz nic innego, jak tylko nigdy już z niej nie wstawać, tylko poczekać, aż łaskawie przyjdzie mu na niej umrzeć.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Znużenie poczęło rozświetlać jego oczy. Skoro na bijatykę liczyć nie mógł, a samotność zdawała się mu być przez świat odmawiana (być może podziwiał Balmonta za to, że wciąż jak kretyn tu siedzi, bo on sam, będąc na jego miejscu, wycofałby się niemalże od razu), nie dostrzegał w spotkaniu ich niczego szczególnie ujmującego. A mimo to tkwił w tej swojej komicznej pozie, ręcznik rozluźniał się milimetr po milimetrze, zimno kąsało tu i ówdzie, więc w razie czego przytrzymał puchaty materiał dłonią, by nie doszło do jakiejś niepotrzebnej katastrofy. — No już, księżniczko, wystarczy kilka porządnych wdechów — poradził mu wzdychając, bo doskonale przecież wiedział, jak to jest. Nie znał co prawda jego historii, nie miał pojęcia, czy zdarzają się mu te kryzysy często, ale Leon przez prochy robił dużo gorsze rzeczy, niż zalanie się łzami w towarzystwie kogoś obcego. — Nawet jakbym chciał, to nie wiedziałbym co — wymamrotał wywracając oczyma, po raz kolejny przestępując z nogi na nogę. Marzył się mu powrót pod prysznic. Zanurzenie się w strumieniu ciepłej wody, która zmyłaby z niego reszty tej paskudnej, idiotycznej rozmowy. A mogło być tak pięknie! Liczył na krwawe opowieści, szatańskie plany i uwikłanie się w jakąś fatalną intrygę, ale niechciany gość znów nie potrafił go jakkolwiek pozytywnie zaskoczyć. Z jakiego więc powodu miałby go choć trochę polubić? Może przyczynić się do tego miały te prochy. — Co prawda to też prędko by zeszło, ale to jakaś podpucha, tak? Naślesz na mnie psy? — wbił w niego spojrzenie, a na jego usta wstąpił lekki grymas. Szczęśliwie dla siebie był nietykalny. Szczęśliwie nie można było mu obecnie niczego zarzucić, bo cokolwiek by się nie stało, mógł podpisać to pod wykonywaną dla policji robotę. — Polecisz wtedy ze mną — uprzedził go z uprzejmym uśmiechem, choć nie było to prawdą — Balmont miały dużo gorsze problemy. I wcale nie byłoby Leonowi z tego powodu przykro.
A potem uśmiech jego się poszerzył. W oczach odbiła się przedziwna prowokacja. Nie sądził, że mógłby zostać w choć minimalnym stopniu potraktowany na poważnie, a tu proszę, reakcja mężczyzny prezentowała coś… dziwnego. Może w pewien sposób kuszącego. Prawdopodobnie będąc w innym etapie życia popchnąłby to wszystko do przodu, popełnił kolejny błąd, którego i tak by potem nie żałował. Zyskałby kolejny sekret, to wszystko. Nie sprzyjało jednak temu ani to, że czekała na niego przeprawa z policją, a potem gangiem, jak i to, że byli nadal, na miłość boską, w domu biednej Pearl. Która w każdej chwili mogła wrócić. Z uśmiechem na ustach zamierzał go więc bezsłownie pożegnać, więc kiedy tamten drgnął, i Leon odwrócił się z chęcią powędrowania do łazienki, w której to skrywały się jego ubrania. Kuriozalność następujących po sobie wydarzeń była jednakże zbyt wielka, by móc ją jakkolwiek pojąć; huk lampy, przedziwna wywrotka i nierozważny ruch, wobec którego ręcznik ostatecznie opadł na moment na ziemię. Naturalnie Leon prędkim ruchem przepasał się nim na nowo, ale poza wykonaniem tej jednej rzeczy nie miał pojęcia, co dalej. — Nie umarłeś, chyba, co? — spytał z konsternacją, przypatrując się mu uważnie. — Może sobie tam poleż, ja się ubiorę, a potem… — potem co? Poudają serdecznych przyjaciół?

geordan balmont
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
W Leonidasie F. irytowało go niemalże wszystko; pospolicie dobierane słownictwo, umyślnie wymierzane złośliwości z typu tych, o które przyczepić nie można się bez natychmiastowego nabycia tytułu osoby przewrażliwionej i doszukującej się dziury w całym, ta jego niepodrobiona obojętność, wyraźnie zarysowana szczęka, kręcone włosy opadające na czoło w tak niewymuszony, a jednak idealny sposób, ten chropowaty i jednocześnie dziwnie głęboki głos, jego misternie wyznaczone rysy mięśni na odsłoniętej klatce piersiowej, no i ta szczególna sympatia Pearl, której mógł mu tylko pozazdrościć. Boże, jak on go nienawidził. Widział go po raz pierwszy w życiu, a jednak już nienawidził. - Podpucha? - zapytał ze zdziwieniem, już niemalże całkowicie spokojny. Stan ten jednak nie miał utrzymać się na długo; w jego przypadku nie można było mówić o jakiejkolwiek, choćby chwilowej stabilności. - To zapomnij, nieważne, pozbędę się ich w inny sposób - mruknął z wywróceniem oczu, zmęczony nim, tą rozmową i wcześniejszym atakiem upośledzenia. Musiał jak najszybciej opuścić ten klaustrofobiczny korytarz i przede wszystkim tego półnagiego mężczyznę, który wzbudzał w nim niepokój, a potem wymyślić stosowne przeprosiny dla Pearl, która to przecież wszystkiego miała się od razu dowiedzieć. Bo powie jej, prawda? Kiedy Geordan wyjdzie, ten chwyci za komórkę albo złoży jej wizytę, powita ją czułymi słowami, niewerbalnie zapewni o swym oddaniu i wtedy na niego naskarży.
Tyle że… No tak, ten ręcznik. To nie samo zderzenie z tępą powierzchnią powaliło go na ziemię, nie sam ostry ból pulsujący mu w skroni i za uchem, a nawet nie przecięta skóra, z której coraz śmielej lała się krew, to ten przeklęty ręcznik, czy raczej wszystko to, co skrywało się pod nim. Chryste, dałby sobie rękę uciąć, na moment go zamroczyło. I to nie z żadnego podziwu, a raczej nieprzygotowania, odzwyczajenia, niepewności? Przerażenia wszystkim, co wiązało się z tą pewną sferą ludzkiego życia? Nie znał dokładnego powodu, za to wiedział tyle, że widok ten wyrwał mu z objęć resztkę opanowania i prawie też przytomności, którą to z kolei podtrzymała ostatecznie jego silna wola. Przez kilka wściekłych uderzeń serca leżał na ziemi, podążał wzrokiem za blaskiem rozkołysanej lampy i próbował pozbyć się sprzed oczu tej wstrętnej mgły, w uszach słysząc tylko gwizd. - Kurwa - mruknął sam do siebie. Kurwa miała pomóc mu w odzyskaniu niezbędnych do wyjścia sił, miała wyostrzyć obraz i zabrać z głowy te nieznośne dzwoneczki. Kurwa miała uchronić go przed ponownym widokiem Leonidasa, którego nie mógł już dzisiaj spotkać. Wstał więc, najpierw na czworaka, później pochylony w przód jak emeryt i trzymając się za swoją ranę, z niekoniecznie sprawną widocznością wykuśtykał z chwiejącego się domu ze skrzypiącymi deskami i modlił się już tylko o to, by nigdy nie musiał wracać do tego dnia pamięcią.

KONIEC


leon fitzgerald
ODPOWIEDZ