adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
— dwadzieścia sześć —


Westchnął ciężko, gdy przekraczając próg ponurego gmachu znaleźli się w zaciemnionej, zakrapianej splendorem sali. Tam od razu przydzielone zostały im jakieś numery, to do szatni, to do licytacji; krótkie instrukcje, przypomnienie o szczytnych celach, a potem na moment Ben porwany został w sam wir nieinteresujących go osób, których on sam intrygował wyłącznie przez pryzmat swoich rodziców. Posługując się prędką i klasyczną wymówką powrócił jednak do Sollie, bardziej ponury niż w momencie, gdy wsiedli godzinę wcześniej do taksówki. — Jeśli zobaczysz gdzieś moją matkę, to pamiętaj, że musimy uciekać w przeciwnym kierunku — mruknął kwaśno, zakładając, że spotkania z ów kobietą zdecydowanie by nie przeżył. Nie rozmawiali ze sobą od długiego czasu, nie zmieniając tego stanu rzeczy nawet w święta. Z ojcem sytuacja była… lepsza, bo omówili kilka biznesowych spraw, gdy Ben otworzył kancelarię, ale wspomnienie tych nużących obie strony dyskusji nadawało mu pewności, że dziś obaj będą się skrzętnie ignorować. Cała ta farsa z pojawieniem się na kweście była więc niepotrzebna, ale była to równocześnie dobra okazja, by przyciągnąć do kancelarii kilku wpływowych klientów. A tych skusić miała przede wszystkim Sollie, która mimo ciąży prezentowała się doskonale — nie sposób było ignorować te liczne spojrzenia, którymi obdarzali ją obcy mężczyźni. Teoretycznie chodziło więc wyłącznie o to wszystko, choć skrycie Benjamin zastanawiał się nad kilkoma innymi kwestiami. Czy raczej jedną osobą, która jakoś je wszystkie scalała. Wątpił, że Walter się w ogóle tutaj pojawi, mimo całej tej medycznej otoczki — szczytne cele czy nie, Wainwright nie do końca pasował do podobnego obrazka. Mimo wszystko miło było żywić nadzieję, że jednak gdzieś go odnajdzie i co ważniejsze, że mężczyzna będzie sam, bez wstrętnej Adrii pławiącej się w luksusie, który tak sobie oblubiła. Gdy tylko instruowani przez obsługę znaleźli się w głównej sali, jakoś o tym wszystkim zapomniał — planach pojednawczej rozmowy, chęci naprawienia wszystkiego. Zaprowadzeni do odpowiedniego stolika usiedli wokół gwaru i męczących nozdrza zapachów perfum, co poskutkowało pragnieniem prędkiego opuszczenia tego miejsca.
Na co dzisiaj twój potwór ma ochotę? Krewetki? Ogórki? Rybę z masłem orzechowym? — spytał, wmuszając w siebie rozbawienie i dobry nastrój, ale zdecydowanie potrzebował się w tym celu jeszcze napić. I to w sporej ilości.

sollie millington
aplikantka — kancelaria fitzgerald & hargrove
24 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
była łyżwiarka figurowa, teraz prosperująca pani adwokat z chowanym głęboko crushem na swojego szefa, w ciąży z innym, a narzeczeństwie z trzecim. i przy tym brak pojęcia, jak do tego wszystkiego doszło.
Bardziej od samego Bena, nieprzerwanie zajmującego w jej sercu rolę najwspanialszej osoby pod słońcem, kochała emocje, jakie w niej wzbudzał, a także jak najmniejszy jego uśmiech i najniewinniejsze słowo kołysało wściekle jej klatką piersiową, mającą jakby wznieść się zaraz ku niebu i odlecieć. Najdotkliwiej jednak, ze wszystkich tych dobrodziejstw, na które zdecydowanie nie zasługiwała, a o których śniła każdej nocy, kochała otoczkę składającą się na ich szczególną relację, która ku jej zdumieniu i umiłowaniu, nie żyła wyłącznie w jej głowie. Kochała wszystkie nienawistne spojrzenia, jakimi obdarzano ją w kancelarii, gdy to znowu ją Benjamin prosił o pomoc. Kochała przesiąknięte jadem pytania czy to ty jesteś na tym zdjęciu, które pan Hargrove trzyma na biurku? I kochała swoje wyuczone, sztucznie nasączone zdziwieniem odpowiedzi och, naprawdę? Nie spodziewałam się, że wystawi tę fotografię tak otwarcie, jakby nie robiło to na niej większego wrażenia. Kochała kierowane do niej przez personel pytania, dotyczące jego planów na najbliższą przyszłość, doprawione stwierdzeniem ty wiesz pewnie najlepiej i kochała czuć na sobie wzrok wszystkich zazdrosnych stażystek, kiedy we dwójkę przesiadywali w jego biurze, kiedy śmiała się głośno i czasem dotykała jego przedramienia, kiedy później wychodzili wspólnie i wspólnie wracali, choć nigdy jeszcze Benjamin nie pozwolił jej czuć, że jej infantylne marzenia się ziszczą. Nie miało to jednak znaczenia i prawdę powiedziawszy, Sollie nie pragnęła mrzonek tych urzeczywistnić, bo czy nie wystarczało jej, że w tylu umysłach ich relacja przeszła jej najśmielsze oczekiwania? Związek, na który nigdy nie byłoby jej stać, na który nie starczyłoby jej odwagi. Związek, którego nie mogła zepsuć i utracić swej najukochańszej osoby, bo przecież związek ten był fikcją. Żył gdzieś w szklanej kuli, do której wgląd miała przez mozaikę cudzych oczu stanowiących jej zabezpieczającą strukturę. Tak było lepiej. Piękniej i trwalej. Idealnie.
Nie mogła wymarzyć sobie lepszych warunków na doprawienie szklanej kuli brokatowym śniegiem, niż wybranie się wraz z Benjaminem na kwestę. I to wybranie się wraz z nim - jako jego osoba towarzysząca, a nie ktoś, kto po prostu też zmierzał na ów wydarzenie, a więc wkroczyć równie dobrze mogli na nie u swojego boku. Nieśmiało czuła, że noc ta wszystko może zmienić, ale nie nastawiała się na nic szczególnego - już go przecież miała, o czym informowały ją wszystkie posyłane jej spojrzenia. Ciężko było jej uwierzyć, że to nie na nim zatrzymują swój wzrok, a właśnie na niej. Że ta sukienka, o barwie krwistego almandynu i materiale płynnym jak woda, którą dobierała uważniej i z większą ekscytacją, niż ślubną, wzbudzała ogólne zainteresowanie. Że te podstępnie wyeksponowane plecy pokryte wyłącznie porcelanową membraną skóry umiejętnie działały na zmysły, a zwiewność materiału okalającego przód jej sylwetki, nikomu nie pozwoliłaby wierzyć, że krocząca z porażającą gracją kobieta nosi w sobie drugie, mniejsze życie. Nie to było jednak jej najwspanialszą dekoracją, a ramię blondyna, które wciąż obejmowała, choć służyć jej miało wyłącznie w bezpiecznym wchodzeniu po schodach, o czym chyba zapomniał. Z ciężkim bólem serca puściła je, gdy przyszło im zająć miejsce przy stole, do którego wcale zasiadać nie było jej spieszno. Wolała bowiem przemierzać tę magiczną, lśniącą salę u boku swojej ulubionej osoby - czy prosiła o zbyt wiele? Z rozżaleń tych, snutych wyłącznie wewnątrz umysłu, wyrwało ją kuriozalne dość pytanie, przez które się zapłoniła. - Co? Kto? Ben… możemy przez chwilę poudawać, że ono nie istnieje? - zapytała błagalnie, dołączając do tego pełen skruchy uśmiech. Było tak idealnie, a to dziecko… ono sprowadzało ją boleśnie na ziemię; tę ziemię, która pokryta była jej kłamstwem i niegodziwością, na której zbudowała z niestabilnych konstrukcji dom dla siebie i swojego narzeczonego, wyczekującego jej teraz ze złością. Owocu swej zdrady nie mogła przecież zdjąć z siebie jak pierścionka zaręczynowego, który wkładać mogła tylko wtedy, kiedy sumienie za bardzo jej nie zżerało i kiedy gotowa była zmierzyć się z rzeczywistością. Nie było na nie żadnej rady, a choć dotychczas oszukiwała się, że kusa i rozmyślnie uszyta suknia załatała jakoś palącą dziurę trawiącą jej ciało, tak Ben uświadomił jej, że to nieprawda. - Widzisz, nie jest tu tak źle, jak myślałeś. A twoich rodziców nigdzie nie widać, więc chyba nie będziemy musieli kryć się pod stołem - zauważyła w końcu z rozbawieniem, które podobnie jak i blondyn, musiała w siebie wmusić. Przyszło jej to jednak z większą łatwością, bo w wypieraniu niekomfortowych faktów była już niemalże mistrzem. - Och, czekaj, kołnierzyk ci się podwinął - wszechświat stał dzisiaj po jej stronie, co potwierdzała choćby ta drobnostka, przez którą zmuszona była zbliżyć się do jego szyi i wyrównać materiał. Nie było to nic szczególnego, ani tym bardziej coś, czego wcześniej nie miałaby okazji wykonać, ale i tak w zetknięciu z jego klatką piersiową poczuła, jak przyjemnie drży jej serce.

benjamin hargrove
ambitny krab
uważaj na głowę
brak multikont
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Pozbawione znaczeń było to wszystko, gesty i słowa, kwesta czy praca, wspólne lunche lub sprawy sądowe, których nie sposób było udźwignąć samodzielnie. Zdjęcie na biurku tylko z powodu rozbawienia, wszelka troska bo trochę przyjaźń, a trochę jakieś przerażenie wywoływane rosnącą w jej brzuchu małą istotą. Być może jednak świadomie niekiedy wykorzystywał jej naiwność wierząc, że tak po prostu będzie lepiej — mierzyć się z wścibskimi i apodyktycznymi rodzicami, a także kolejnymi już nużącymi pytaniami dlaczego wędruje wszędzie sam, a to przecież już nie ten czas, by do życia podchodzić tak beztrosko. Teoretycznie nie miało to wszystko znaczenia, ale prowadziło do myśli w minionym czasie tak paskudnie uwierających, że… Przebywanie z Sollie naprawdę po prostu jakoś przypadkiem działało kojąco.
Zmierzył ją zdziwionym wzrokiem, zatrzymując go na moment na brzuchu kobiety. Czy nie było po prostu obrzydliwe to, że coś w niej tam rosło? — To będzie… Dość ciężkie zadanie — stwierdził sceptycznie, powracając w końcu do jej twarzy i uśmiechając się przepraszająco. — No bo wiesz, mimo to nie możemy udawać, że możesz się razem ze mną upić albo zapalić, albo… no wiesz, czy to nie jest już jakiś okres jakiegoś ryzyka? To znaczy wiesz, chodzi o to, że możemy, ale to po prostu nadal będzie skomplikowane — szczerze mówiąc Ben w ogóle by nie zrozumiał tej jej całej fascynacji własną osobą, bo niekoniecznie przecież zachowywał się tak, jak powinien. Miał w sobie tak wiele nieatrakcyjnych nawyków, które ściśle wiążąc się z obranym przez niego zawodem sprawiały, że zachowywał się nagle jak osoba przekraczająca próg osiemdziesięciu lat. W każdym razie całe to udawanie, że dziecka nie ma, nie było według niego zbyt rozsądne, ale cóż, całkiem rozumiał dlaczego Sollie wyraziła takie pragnienie. — I tak uważam, że powinniśmy odhaczyć już teraz całą listę osób, z którymi musimy porozmawiać i uciec, nim ta maskarada zacznie się tak prawdziwie. Nie chcesz chyba uczestniczyć w tej całej licytacji, co? — dla niego ta kwesta była bardziej biznesowym, koniecznym spotkaniem niż rozrywką samą w sobie, ale by jednak nie zepsuć tego wieczora biednej Sollie, sięgnął prędko po przyniesiony do ich stolika szampan. — Będę pić za twoje zdrowie, słowo — mógłby też po prostu nie pić, dotrzymując jej wsparcia, ale jednak potrzebował czegokolwiek, co pomogłoby się mu rozluźnić. — Ratujesz mi życie — odparł z rozbawieniem, bo niekoniecznie zamierzał się tym faktem jakkolwiek przejąć, ale też pozwolił jej przy tym poprawić odpowiednio materiał. — Masz jakieś specjalne życzenia na teraz? Włamujemy się do kuchni czy rzucamy w ludzi oliwkami? — spytał zaraz potem, bo jednak nie chciał, by ten jego paskudny humor i jej się udzielił. No i wciąż mogło być zabawnie, prawda? Jakby się mocno postarać.

sollie millington
aplikantka — kancelaria fitzgerald & hargrove
24 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
była łyżwiarka figurowa, teraz prosperująca pani adwokat z chowanym głęboko crushem na swojego szefa, w ciąży z innym, a narzeczeństwie z trzecim. i przy tym brak pojęcia, jak do tego wszystkiego doszło.
Kierujące nim motywy naprawdę nie miały żadnego znaczenia; liczyło się tylko to, że po prostu przy niej był. Z własnej, nieprzymuszonej woli. - Czekaj, co? - zapytała nie kryjąc nawet swojego zagubienia i ściągając przy tym brwi. Mówił za szybko i za dużo, by mogła go zrozumieć. - Nie potrzebuję wcale alkoholu, żeby być pijana. No ale jeśli czułbyś się raźniej, gdybym piła, to mogę poudawać, bo wiesz, oglądałam kiedyś taki serial, gdzie jedna laska przekupiła barmana, żeby wciskał jej tak naprawdę wodę, no i wszyscy myśleli, że to tak naprawdę alkohol, tylko że nie pamiętam jaki, bo ja się niezbyt znam na nim - trochę poszła w jego ślady z tym słowotokiem, z czego zdała sobie sprawę dopiero po chwili, śmiejąc się z samej siebie. W każdym razie nie dostrzegała w swojej prośbie aż tylu komplikacji, co blondyn. A jego zachowanie bynajmniej jej nie przeszkadzało; zawsze, mimo tej całej poważnej i rzekomo starczej otoczki, czuła się przy nim całkiem swobodnie. - Nie, nie muszę, możemy porobić coś innego - rzuciła niby nie przykładając wagi do swych słów, choć tak naprawdę postąpiła właśnie nadzwyczaj chytrze. Bo Ben wcale nie chciał spędzać z nią czasu po całej tej kweście, prawda? Czy może jednak chciał? Teraz jej własna głupia i naiwna głowa zaczęła wmawiać jej to drugie. - Moooże pobawimy się w małe zawody, co? Kto złowi więcej grubych ryb, wygra możliwość zdecydowania, co głupiego mamy robić potem, nawet jeśli to będzie rzucanie spleśniałymi oliwkami w twoich rodziców - zapuszczała się pomału w niebezpieczne rejony, ale chciała się przy całej tej ich zabawie wykazać trochę pragmatyzmem i faktycznie pomóc jakoś kancelarii. Lepiej załatwić kilku klientów teraz, kiedy Ben był jeszcze względnie trzeźwy, niż jak potem miałby się zataczać i bełkotać bez sensu - wówczas raczej by odstraszał, zamiast sobie, pomagając konkurencji.

benjamin hargrove
ambitny krab
uważaj na głowę
brak multikont
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Z widoczną rezygnacją (acz wciąż obecnym uśmiechem na twarzy, który z rzadka gubił) pokręcił delikatnie głową, a żeby odpowiednio podkreślić wyraźne niezadowolenie, westchnął przy tym głośno. — Ale wiesz, że to nie jest to samo. Ostatecznie nie będziesz pijana, a to jednak o to tutaj chodzi — rzucił pochmurnie, nieco żałując, że Jane i Francis nie zdecydowali się wybrać na tę kwestę; naturalnie chodziło wyłącznie o to, że Jane dotrzymałaby mu w sposób odpowiedni towarzystwa, pijąc wraz z nim bez żadnych oporów. Cała ta sprawa z alkoholem była w ogóle idiotyczna, bo Ben wcale fanem mocnych trunków nie był; otulając się jednakże tak szczelnie plecionymi grubą nicią problemami, czul, że bez procentów krążących w organizmie nie będzie w stanie dziś oddychać. O tym jednak informować nikogo nie zamierzał, a tym bardziej Sollie. A rozpaczliwe picie w pojedynkę byłoby jednak dość sporym wskazaniem, że coś jest nie tak. Póki jeszcze mógł się wmieszać w tłum osób pijących powitalnego szampana, nie miał jednak szczególnych powodów do obaw. — Zawody — powtórzył za nią z rozbawieniem, obrzucając wzrokiem kilka skąpanych w powadze twarzy, pochłoniętych w jakichś nużących rozmowach. Nie dostrzegał w rzuconym planie niczego niewłaściwego, toteż uznał go za dość dobrą rozrywkę na teraz. — No dobra, czemu nie. Co prawda pewnie wygrasz, ale mogę przez chwilę poudawać, że mam jakiekolwiek szanse — stwierdził, odkładając na stolik opróżniony już kieliszek po szampanie. Tak naprawdę w boju tym mieli równe szanse, bo dzięki swemu ojcu mógł nakłonić wiele osób do zaufania tej nowej, raczkującej kancelarii, ale przecież wcale nie chciał mieć tego typu klientów. I wściekał się niezwykle na to, że musi o nich w ogóle zabiegać, by firma jego miała szansę przetrwać. — Ale żeby nie było zbyt łatwo, wybiorę ci pierwszą osobę, dobra? — naturalnie miała odwdzięczyć się mu tym samym, ale póki co to on jako pierwszy począł wzrokiem szperać wśród zebranych na sali krezusów. Gdy odnalazł odpowiednią sylwetkę, nachylił się ku Sollie tak, że zaledwie milimetry dzieliły od siebie ich twarze. — Tamta kobieta, w tym czymś co wygląda, jakby oskubała wiewiórki. Ma na nazwisko McDormand, a swój majątek zbiła na kangurach — wyjaśnił, kojarząc ów postać z opowieści swojej matki. Za nic w świecie nie chciał, by ktoś taki gościł w bazie jego klientów, ale przecież nie mógł zawieść Gwen — tylko z jej powodu naprawdę zamierzał być uprzejmym dla tych wszystkich skończonych idiotów.

sollie millington
aplikantka — kancelaria fitzgerald & hargrove
24 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
była łyżwiarka figurowa, teraz prosperująca pani adwokat z chowanym głęboko crushem na swojego szefa, w ciąży z innym, a narzeczeństwie z trzecim. i przy tym brak pojęcia, jak do tego wszystkiego doszło.
Nie potrzebując słów potwierdzenia, sama doskonale domyślała się, co takiego działo się ostatnio w jego życiu uczuciowym. Nie chcąc wyjść na okrutną, nie mogła przyznać, że taki stan rzeczy ją cieszył - że radość sprawiało jej odnajdywanie w Benie głęboko skrywanych znamion bólu, wywołanych niedawnym rozstaniem z kimś dla niego istotnym. Cieszyła się natomiast z sukcesywnie przemierzanej rekonwalescencji, widocznej w coraz to szerszych i liczniejszych uśmiechach, którymi subtelnie ją obdarzał. Wciąż przed oczyma miała wyraz jego twarzy z tamtego mizernego poranka, kiedy to nie przypominał już samego siebie i wciąż potrafiła odtworzyć w całym ciele ten nieznośny ucisk, który poraził ją zaraz po dojrzeniu jego cierpienia, pragnąc przejąć je na swoje barki, by tylko mu nieco ulżyć. Jako że jednak było to niemożliwe, postanowiła pomóc mu w jak najszybszym otrząśnięciu się po ostatnio przebytym kataklizmie i dopiero dzisiejszego wieczora zauważyła efektywność swych działań. Zyskała nawet pewność, że gdyby w ten sposób minęło im jeszcze kilka najbliższych dni, że wtedy… Wtedy być może wyleczyłby się wystarczająco, by dostrzec, że to z nią czuł się najlepiej. Wiedziała, że brzmiała jak przerażająca wariatka, ale nic nie mogła poradzić na tę głupią fenyloetyloaminę czy inną bzdurę. - A czym niby tak naprawdę jest bycie pijanym? Ja ci udowodnię, że mogę być pijana bez alkoholu, serio, masz moje słowo. Będę nawet jeszcze bardziej pijana od ciebie - obiecała mu skwapliwie, dumnie unosząc głowę i jeszcze nią pokiwała, dla umocnienia tych słów, w które sama płomiennie wierzyła.
Prychnęła na jego stwierdzenie, nie potrafiąc dostrzec w nim ani grama prawdy. - Em, Ben… Nie wiem jak ci to powiedzieć, ale przeglądałeś się może dzisiaj w lustrze? Albo zwróciłeś uwagę na to, jak łatwo zjednujesz sobie totalnie obcych ludzi i jakie wrażenie na nich robisz, znając się praktycznie… na wszystkim? I no nie wiem, mogłabym wymieniać do jutra, w każdym razie nie rozumiem, skąd pomysł, że ja wygram. Bo wszyscy się jeszcze dzisiaj przecież na ciebie patrzą, jakbyś był jakimś znanym aktorem - wyjaśniła mu, przyglądając mu się z konsternacją, bo naprawdę nie rozumiała wniosków, do jakich doszedł. Zrobiło jej się nieco głupio, że tak obszernie poczęła go komplementować, ale ostatecznie uznała, że mówiła po prostu na głos powszechnie znaną prawdę, taki aksjomat, którego wcale nie trzeba było nikomu udowadniać. Jęknęła następnie na jego warunek, ale było to tylko grą, bo oczy już płonęły jej ekscytacją wynikającą poniekąd z zamiłowania do konkurencji, ale przede wszystkim z jego zaangażowania i niesprzeciwienia się temu, by po wszystkim czas spędzili gdzieś wspólnie. Tak, jej desperacja była bardzo przykra. - Wybierzesz kogoś tak nudnego, że w końcu naprawdę się napiję bo inaczej nie zdzierżę - westchnęła z rozżaleniem, czekając jednak z zapartym tchem, aż kogoś już jej wskaże. A gdy to zrobił, oddaliła swoją przypruszoną rumieńcami od tej nagłej bliskości twarz i parsknęła dźwięcznym śmiechem. - Co? Co ty do mnie mówisz w ogóle, ile ty już wypiłeś, przyznaj się - nie potrafiąc opanować śmiechu, odnalazła w końcu wzrokiem swoją przyszłą ofiarę i pokręciła głową, przecierając zgrabnie dłonią kropelki łez skrytych w kącikach oczu, powstałych za sprawą rozbawienia. - I co ona robiła z tymi kangurami? Przepędzała je z Australii, serwowała na talerzach czy może jednak ratowała spod rąk niegodziwców? Ma swoją hodowlę? Mogę się zapytać, czy jakiegoś mogłabym od niej adoptować? I że jakby któryś z tych jej wpadł w tarapaty, to twoja kancelaria chętnie będzie jej kangurzątko reprezentować w sądzie? - tak, no więc, nie kłamała zapewniając, że i bez alkoholu potrafi być pijana. Już teraz swym śmiechem przyciągnęła uwagę osób siedzących nieopodal, którzy z dezaprobatą pokręcili głowami, pewni, że ta dwójka wypiła już za dużo. - Dobra, to ty… ty pójdź do tego w bia… a nie, to kelner, no to… Do tej tam pod ścianą, która patrzy na wszystkich z obrzydzeniem, ta ubrana jak zakonnica - wskazała mu swój wybór, rozmyślnie nie dając mu nikogo atrakcyjnego, bo przecież… No nie była głupia, tak?

benjamin hargrove
ambitny krab
uważaj na głowę
brak multikont
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Podczas gdy ona snuła plany tyczące się ich wspólnej przyszłości, on upewniał się, że dalsze zwlekanie nie ma sensu. Wciąż na nowo odnajdywał w sobie znamiona odwagi; to nieomal wyciągał telefon, by wykonać to jedno jedyne, najważniejsze połączenie, to wyobrażał sobie, że po prostu wstaje, wychodzi z kwesty i jedzie do niego, nie przejmując się możliwością spotkania Adrii. To nie tak, że zapominał, że zostawiał tamten dramat za sobą — pozwalając sobie na tę ciszę przepełnioną grozą (zupełnie niepotrzebnie) upewniał się, że to w towarzystwie Waltera czuł się najlepiej. I że wobec tego musi w końcu przestać zasłaniać się strachem. — Jasne, ale to potem mi się urwie film, nie tobie — rzucił oskarżycielsko, wypatrując jednak wzrokiem kelnerów, którzy co jakiś czas zaczepiani byli przez innych gości. Mógłby przecież poprosić o whiskey, czemu nie, nie stałoby się przecież nic złego. Jedna szklanka, to wszystko, nie da się przecież Sollie wmanewrować w pijaństwo. Prychnął na jej słowa, a gdy wypowiedź dobiegła końca — nie był pewien, czy aby na pewno dobrze wszystko zrozumiał — zaśmiał się głośno. — Faktycznie, miałaś rację, już zachowujesz się jakbyś była pijana — skwitował, nie walcząc ani trochę z tym olbrzymim rozbawieniem. To nie tak, że Ben nie potrafił przyjmować komplementów, ale wolał jednak, gdy tyczyły się wyłącznie wykonywanej przez niego pracy. A słowa Sollie wybrzmiały tak groteskowo, że nie dostrzegł w nich niczego poza żartem. — Nie musisz się nade mną litować, okej? Nie chcę żadnych forów — zagroził jej, uśmiechając się czarująco. Sądził, że chce mu po prostu poprawić jakoś humor, wyczuwając (na szczęście o to nie pytała), że coś nieustannie zaprząta jego myśli. Całkiem to doceniał, zważywszy w dodatku na to, że sama miała tak wiele ważniejszych spraw na głowie. Pokręcił z dezaprobatą głową, przyjrzał się uważnie wybranej przez siebie ofierze i zmusił do przypomnienia sobie wszelkich ploteczek, którymi obdarzyła go jego matka. — Naturalnie je morduje, ma jakąś olbrzymią firmę. No i wiesz, nie udostępnia ich mięsa tylko na steki, ale też różne inne produkty i oczywiście kilka sztuk wypożycza w celach medycznych, naukowych. Czasem urządza jakieś polowania, w majestacie prawa, ale tylko dla bogatych dupków — wygłosił swą przemowę, z rozbawieniem zauważając, że opowieści tej przysłuchuje się jakiś mężczyzna siedzący nieopodal. Zaczepił jedną z kelnerek, poprosił (jednak) o szklankę whiskey, po czym wrócił do swej prezentacji. — My, co najwyżej, zaproponować możemy jej pomoc prawną z dziedziczeniem majątku. Widzisz, ona całe imperium przejęła po ojcu, o co zaczyna się upominać jej rodzeństwo — podsumował, dziękując serdecznie dość ładnej dziewczynie za przyniesiony alkohol. Upił łyk, spojrzał na swój cel i westchnął teatralnie. — Nie mam nawet pomysłu, kim ta kobieta jest — pożalił się, bo zdawało się, że to Sollie ma łatwiejsze zadanie. Wstał jednak dzielnie, dzierżąc w lewej dłoni szklankę trunku, drugą zaś wyciągając do przyjaciółki. — Zaczynamy? — spytał ze śmiechem, przewidując nadciągającą katastrofę.

sollie millington
aplikantka — kancelaria fitzgerald & hargrove
24 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
była łyżwiarka figurowa, teraz prosperująca pani adwokat z chowanym głęboko crushem na swojego szefa, w ciąży z innym, a narzeczeństwie z trzecim. i przy tym brak pojęcia, jak do tego wszystkiego doszło.
Migdałowe tęczówki zabłyszczały jej chytrze, gdy wysunął jedną z kluczowych wad jej pomysłu. - I ty to masz za coś złego? Przynajmniej bezpiecznie odstawię cię do domu - prychnęła, a potem posłała mu chełpliwy uśmiech. Nie zamierzała dać za wygraną; poniekąd to właśnie upór utrzymywał ją w tym zawodzie i gwarantował jej sukces. W odpowiedzi na następne stwierdzenie zaśmiała się słodko i wywróciła oczyma, chcąc go upomnieć, by następnym razem miał do niej więcej zaufania, ale nie zdążyła. Twarz jej stężała w powadze, a po rozbawieniu nie było już śladu. - Aha, aha, wiesz, że na to się odpowiada: nie Sollie, to ty jesteś piękna i mądra i każdy tu marzy tylko o tobie - mruknęła, nie potrafiąc jednak utrzymać fasonu zbyt długo. Nie obchodziło jej, czy ci obcy ludzie otaczający ją z każdej strony byli nią zauroczeni ani generalnie co sobie o niej myśleli. Zdanie wyłącznie jednej osoby się dla niej teraz liczyło. Teraz i… właściwie zawsze.
- Dziwny jesteś… Zawsze tak pomagasz swoim konkurentom? Czy może tylko tym ładnym? - to takie żałosne, że sama musiała dopraszać się o komplementy… Tyle że ona już naprawdę nie myślała trzeźwo; przy Benjaminie nie potrafiła słuchać się swojego rozsądku, bo tego całkiem jej nagle brakowało. Potwierdzeniem była choćby ta niepoważna zazdrość, która zapłonęła w niej w momencie, w którym piękna długonoga kelnerka dostarczyła Benjaminowi drinka, a on zatrzymał na niej wzrok na dłużej. Szkoda, że i on nie był nigdy o Sollie zazdrosny.
Przez zakopanie się w rozpaczliwych myślach przegapiła moment, w którym Benjamin wstał od stołu i dopiero jego pytanie wybudziło ją z tego transu. Pokiwała głową i również się podniosła, chwytając za drinka niesionego na tacy tak dla niepoznaki i włożyła na twarz swój profesjonalny uśmiech, z którym podążyła w kierunku wyznaczonej przez Bena osoby. Rozmowa z kobietą nie trwała długo; ta posyłała jej nieustannie zatrwożone spojrzenia, niepocieszona, że przez nią przestała skupiać uwagę swojego towarzystwa. Dopiero kiedy Sollie z powrotem ukierunkowała temat rozmowy na nią, licznie ją przy tym komplementując, zapowiedziała, że kiedyś się w ich kancelarii na pewno stawi. A potem poszło szybko; inni sami poczęli ją zaczepiać, a ona stale tylko wypatrywała Bena, niespokojna przez ten długi czas pozornej rozłąki. Wystarczyło jednak rozbudzić w sobie na nowo chęć wygranej, bo przecież zwycięzca zadecydować miał o reszcie całego wieczoru, prawda? Przypomniawszy to sobie, z większym zapałem odnajdywała wśród tłumu swoje ofiary, które ku własnemu zaskoczeniu, tak łatwo było jej do siebie przekonać! Chyba naprawdę coś było w jej dzisiejszym stroju… lub spojrzeniu, które zamiast na Bena, musiała przelewać na nich.

benjamin hargrove
ambitny krab
uważaj na głowę
brak multikont
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
czy to najpaskudniejszy odpis ever? tak sądzę

Choć dogadywali się dość dobrze, a każdy uśmiech rodził się w sposób naturalny i niewymuszony, nie potrafił wyzbyć się nieustających myśli, że z kimś innym byłoby lepiej. Z Walterem, oczywiście, ale też z Jane czy Gwen. Spędziwszy z nimi obiema większość dni swego życia, czułby się chyba śmielej i swobodniej, choć przecież Sollie nie zachowywała się w żadnym stopniu niewłaściwie. Może chodziło po prostu o to, że Ben miał jednak, mimo wszystko, ograniczony pakiet miejsc dla najbliższych w swoim życiu? Ile w końcu osób można nazywać równie szczerze mianem przyjaciół? — Niezłe podejście, ale nic z tego nie będzie — kiedy upijali się wraz Jane, a cały świat zdawał się nie mieć znaczenia, miał pewność, że nic złego się nie stanie. Że jeśli któreś przesadzi, to drugie powędruje jego śladem i ostatecznie oboje będą w równym stopniu zmagać się z konsekwencjami popełnionych w alkoholowym szale czynów. — A po co po raz kolejny mam powtarzać coś, co jest oczywistością? — rzucił z uśmiechem, wbijając w nią spojrzenie. — Trochę mnie dziwi, że Jude nie chciał przyjść z tobą — dodał, popijając słowa te otrzymanym drinkiem, który miał być tym jednym jedynym dziś spożytym. Czy jednak nieobecność jej narzeczonego aby na pewno go dziwiła? I czy zamierzał na tejże właśnie kwestii się skupiać? Otóż nie. — Tak, możemy uznać, że właśnie o to chodzi — zaśmiał się wesoło, lecz tematu tego nie było czasu rozwijać, bo oto ich zawody należało rozpocząć. I chociaż początkowo mu nie zależało, tak pierwsza rozmowa wystarczyła, by poczuł w sobie chęć rywalizacji. W gruncie rzeczy szło dobrze, a każdy z jego rozmówców zdawał się być utworzoną kancelarią zainteresowany. Doradzano mu, pytano o szczegóły. Niektórzy — znający jego ojca — wybuchali gromkim śmiechem i zapewniali, że już kolejnego dnia rozważą opcje współpracy. Po kilkunastu (nie miał pojęcia ile czasu upłynęło w rzeczywistości) minutach udało się mu podkraść do Sollie, której ukradł z dłoni pełen kieliszek z alkoholem, skoro i tak nie zamierzała go pić. — I? Jaki wynik? — spytał nie skrywając ciekawości, upijając od razu dwa duże łyki. — Jeden facet zaprosił nas na lunch w piątek, szykuje się mu jakiś pozew i jeśli wygramy mu tę sprawę, zamierza podjąć z nami pełną współpracę — pochwalił się, przyciągając ją bliżej siebie, bo mijających ich gości przybywało, a nie chciał jeszcze tracić jej na nowo z oczu.

sollie millington
aplikantka — kancelaria fitzgerald & hargrove
24 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
była łyżwiarka figurowa, teraz prosperująca pani adwokat z chowanym głęboko crushem na swojego szefa, w ciąży z innym, a narzeczeństwie z trzecim. i przy tym brak pojęcia, jak do tego wszystkiego doszło.
nienie, to ten mój, pomyliło ci się

Od zawsze postrzegając go jako swego jedynego przyjaciela, sądziła, że uczucie to jest wzajemne, ale jak widać, był to kolejny błąd, w jaki sama wprowadziła się swoją naiwną i tęskną naturą. Nie chcąc jednak dostrzec raniącej prawdy, skrupulatnie ignorowała wszelkie znaki świadczące przeciwko temu przekonaniu i ani myślała przejrzeć na oczy akurat tego wieczoru, który póki co, przebiegał lepiej, niż to sobie mogła wymarzyć.
Jude wraz z jej dzieckiem wskoczył na listę tematów zakazanych tego wieczora, wobec czego wzruszyła tylko wymownie ramionami i odwzajemniła jego uśmiech. - Mam już lepsze towarzystwo - przyznała szczerze, udając, że wcześniejszy komplement nie zrobił na niej żadnego wrażenia, choć w rzeczywistości było zgoła inaczej. Po chwili już jednak pozostawało jej tylko denerwować się ich ostatecznymi wynikami, odnosząc wrażenie, że tę bitwę przegra, ale przy tym, ku własnemu zaskoczeniu, wcale nie odczuwając rozczarowania. Zapewne to dlatego, że niezależnie od zwycięzcy, umówili się, by resztę dnia spędzić wspólnie, co w zupełności wystarczało jej do szczęścia. - Do diabła z wynikami, tamten gość w niebieskim krawacie chciał mi kupić samochód - odparła z dumą, ukradkiem wskazując ruchem głowy na wspomnianego mężczyznę. - I Ben, ten szampan… on już pewnie jest paskudnie ciepły i… do niego naplułam - z tym drugim żartowała, ale byłoby to całkiem zabawne. Zabawne i odrażające jednocześnie, właściwie nie potrafiła stwierdzić, co bardziej. A gdy ją niespodziewanie przyciągnął do siebie, serce na moment jej zamarło i przestała oddychać w obawie, że zmąci jakoś tę chwilę i ją utraci, choć świadoma była przy tym absurdalności swojego przekonania. - No to jesteśmy umówieni na piątek - wychrypiała z trudnością, byleby tylko powiedzieć cokolwiek. Teraz z kolei każda najmniejsza cząstka składająca się na jej organizm wpadła w szaleńczy pęd, a ogłuszający szum w uszach uświadomił jej, że nikt wcześniej nie doprowadził jej do podobnego stanu, czego nie przyjęła ze szczególnym entuzjazmem. Bo przecież nie miała na co liczyć. Wiedziała to, a jednak jakaś niewidzialna siła pchnęła ją bliżej niego; tak, że jej usta o mało co nie musnęły linii jego żuchwy. - Osiem - wyszeptała, nie potrafiąc jeszcze zerwać powstałej bliskości, wobec czego - by jakąś ją usprawiedliwić - dodała jeszcze: - I dwa lunche, jeden w poniedziałek, drugi w czwartek.

benjamin hargrove
ambitny krab
uważaj na głowę
brak multikont
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Kiedy to lawirując między gośćmi kwesty tonął w morzu uprzejmości wzajemnie wymienianych, rozbrzmiewającymi co chwila salwą wyćwiczonego śmiechu, nie dostrzegał jakiegoś realnego zakończenia tego wieczoru. Było trochę tak, jakby poza tymi garniturami i gorącymi podmuchami wiatru, niosącymi z sobą echo nadciągającej burzy, nie było nic więcej; jakby finał licytacji i maraton nudnych mów wygłaszanych to przez dyrektorów, to finansistów, zakończyć miały tę noc ot tak, po prostu. Teoretycznie wiedział, że gdy przyjdzie im uciec stąd z Sollie, spędzą razem jeszcze niecałą godzinę — limuzyna odwiezie najpierw ją do jednego z domów mieszczących się we Fluorite View, a potem pogna w kierunku centrum. I będzie już tylko noc i sen i nic więcej, bo i dlaczego.
Który? Tamten? — nie chcąc wytykać nikogo palcami podbródkiem wskazał kierunek, w którym odnaleźć można było jakiś niebieski krawat i jego właściciela. Prędko odwrócił jednak wzrok, bo ludzie zwykli przesadnie reagować wobec nagłej świadomości, że ktoś się im przygląda. — Jaki samochód? Słuchaj, ja ci kupię lepszy, ten facet jest p a s k u d n y — rzucił krytycznie, kręcąc przy tym z dezaprobatą głową. Powinna się zdecydowanie wyżej cenić, nawet jeśli otrzymanie tak szczodrego prezentu każdemu zawróciłoby w głowie. — No i? Co z tego? — spytał, upijając z uśmiechem na ustach kolejny łyk tego podejrzanej jakości szampana. W sali było duszno. Nieomal nieprzyjemnie. Podnosiła się temperatura, wzrastał gwar zebranych. A w dodatku na horyzoncie zamajaczyła jego matka, choć szczęśliwie po sekundzie przepadła gdzieś w tłumie. Może tylko się mu zdawało, może to wcale nie była ona? — Ja jedenaście. Dwanaście, jeśli dojdą do porozumienia z moim ojcem, bo ktoś tu nie chce się mu narażać — powiedział wywracając przy tym oczyma, prawidłowo przewidując, że niewiele z tego wyniknie. Być może nazbyt był na tym skoncentrowany, bo nie dostrzegł, że dystans między nim, a Sollie, magicznie się zmniejszył. Choć patrząc na to, jak tłoczno i ciasno robiło się na sali, nie było w tym nic dziwnego. — Ale widzisz, ja załatwiłem tylko jeden lunch. Jeden facet chciał mój numer telefonu, ale to się nie powinno wliczać w ostateczne wyniki — zaśmiał się, ujawniając dość spore rozbawienie. A gdy trąceni zostali przez mijających ich gości, odciągnął ją lekko na bok, gdzie mogli zaznać nieco więcej spokoju. — Kontynuujemy? — spytał z roziskrzonymi oczyma, a po dawnym przygnębieniu nie było już śladu. Zdążył chyba zapomnieć, jak bardzo lubi być wśród ludzi.

sollie millington
aplikantka — kancelaria fitzgerald & hargrove
24 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
była łyżwiarka figurowa, teraz prosperująca pani adwokat z chowanym głęboko crushem na swojego szefa, w ciąży z innym, a narzeczeństwie z trzecim. i przy tym brak pojęcia, jak do tego wszystkiego doszło.
Wszyscy mieli jakby jednakowe twarze, czy raczej ich brak - w ciągłym centrum wszechświata był bowiem tylko On. Gdy więc zapytał, jaki to człowiek oferował jej tak hojny prezent za ładne oczy, nie potrafiła go namierzyć. - Nie znam się na samochodach - przyznała z rozbawieniem, ani na moment nie odciągając od niego swego spojrzenia. - Gdybyś zagwarantował, że zawsze będziesz w środku, mogłabym na tę ofertę przystać - oznajmiła w sposób wyrachowany, dając się ponieść temu głupiutkiemu uczuciu, które wciąż najsilniej objawiało się w kołataniu serca. Policzki jej niezmiennie pozostawały sprószone rumieńcem, a w kącikach ust stale czaił się uśmiech. Wydawało jej się, że dawno nie czuła się tak szczęśliwa. - Wiesz, że pijąc moją ślinę, to tak, jakbyśmy się całowali? - dźwięczny śmiech dołączył do jej stwierdzenia, którego nie potrafiła powstrzymać przed wyjściem na światło dzienne. Wraz z tą wzrastającą temperaturą i liczbą gości, pogłębiała się także jej śmiałość, jak i potęgowało uczucie. Nawet informacji o swojej przegranej nie przyjęła z zawodem. - Nono, dwanaście, jestem pod wrażeniem - przyznała z uznaniem, kiwając głową i cmokając. Następna wiadomość jej się już nie spodobała, wobec czego ściągnęła brwi i po raz pierwszy od dłuższej chwili odkleiła od niego wzrok. - Co? Który? To on nie widzi, że przyszedłeś tu ze mną? Niemądry jakiś - westchnęła z oburzeniem, rozglądając się w poszukiwaniu wspomnianego mężczyzny, a zamiast tego zauważając ku własnemu zdumieniu, że tak wiele par oczu zwróconych było w ich stronę. Nie dane jej było jednak się w tym zagłębiać szukając przyczyny, bo to znów Hargrove pociągnął ją za sobą, a choć na nogach miała niebezpiecznie wysokie szpilki, grożące rychłym upadkiem przez ten nagły marsz, tak w objęciu jego ciepłej dłoni czuła się bezpiecznie jak jeszcze nigdy przedtem. Jak jeszcze przy nikim innym. Gdy się już zatrzymał, zachwiała się groźnie i korzystając z okazji, zacisnęła silniej dłoń na tej jego i przylgnęła do niego, wcale już nie czując, że powinna się odsunąć. - A nie wolisz jednak ze mną zostać? - szepnęła zachęcająco, posyłając kąciki ust w nęcącym uśmiechu ku górze i zadarła też lekko głowę, by namierzyć jego oczy. Dłoń, ta która nie splatała się z jego palcami, a która dotychczas leżała na gładkiej powierzchni jego garnituru, teraz delikatnie przesuwała się w górę, sunąc to po kołnierzyku koszuli, to po szyi, zatrzymując się w końcu na jego policzku, gdzie zamarła tylko na moment, w oczekiwaniu na najsubtelniejszy choćby znak.

benjamin hargrove i chyba już też walter wainwright :lol:
ambitny krab
uważaj na głowę
brak multikont
ODPOWIEDZ