Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Wiedział, że musiała być w kwiaciarni, bo dzwonił tam rano; chciał z nią porozmawiać o tym, że kilka dni temu otrzymała wypowiedzenie umowy. Emailem. Tony nie miał siły by po tym co zaszło na plaży i po kłótni z Hope po raz kolejny konfrontować się z Hemingway. Tylko, że sumienie tym razem nie pozwalało mu na taką samolubną ucieczkę. Znów jej to zrobił, znów zakomunikował, że nie chce mieć z nią nic wspólnego i zniknął, a przecież nie zasługiwała na to wszystko. Nie zasługiwała na nic co jej uczynił; nie zasługiwała na to, by trafić na takiego człowieka jak on, który po tylu latach po prostu zniknął nie odzywając się nawet słowem... To poczucie winy, gryzące sumienie pewnie nie miałoby takiej siły przebicia, gdyby po spotkaniu na plaży Tony zrobił co obiecał - opuścił tamto miejsce i nigdy do niego nie wracał. Jednak ten ostatni raz zdecydował się na krótki spacer. Trudno powiedzieć, czy kierował się sentymentami, czy zwykłą irytacją, którą pragnął rozchodzić. Nie mniej jednak przeszedł obok tych wszystkich miejsc i rzeczy, które były ich. Przypomniał sobie jak w gwieździstą noc, gdy jego skóra była jeszcze mokra od potu, wyrył na deskach starego domku ich inicjały, a Laurissa przewieszona przez jego ramię mówiła coś o tym, że keidyś tę deskę zagruntuje i powiesi w ich sypialni. Starał się nie myśleć o tych wszystkich chwilach, w których snuli wspólne plany, ale nie potrafił. Każdy fragment plaży, każdy kawałeczek małej szopki, wszystko było ich historią. Jednak nie spodziewał się, że dalszy ciąg tej opowieści znajdzie ukryty pod podłogą, która zaskrzypiała dziwnie gdy po niej stąpał. Pamiętał, że Rissa chowała tam kiedyś swoje zapiski, ale nie spodziewał się, że robiła to nadal, a przynajmniej jakaś część jej wspomnień została tam schowana. W pierwszej chwili zawahał się, ale ciekawość wzięła nad nim górę. Obiecał sobie, że tylko zerknie, ale po przeczytaniu kilku kartek... Po raz pierwszy miał możliwość poznać Rissę na nowo, dowiedzieć się kim teraz jest i jak przeżyła to co on uważa za wycięte miesiące ze swojego życiorysu. Przeczytał niewielką część, po czym wrócił jeszcze kilka razy, ale było tego tak wiele, że potrzebowałby miesiące, aby poznać wszystko. Poza tym nie chciał nic ruszać, nie chciał nic zabierać, nie chciał by Rissa kiedykolwiek dowiedziała się co zrobił.
Niestety on sam nie umiał sobie poradzić z tym, co zawierały kartki pokryte rozemocjonowanym pismem Laurissy. Dlatego tamtego dnia, korzystając z faktu, że szpital prawdopodobnie wymusi na Hope wydłużenie zmiany, Tony postanowił po raz ostatni rozmówić się z Rissą. Miał pojechać do niej później, gdy żaden ewentualny klient nie będzie im przeszkadzał - na samo zakończenie, ale.. Pierwsze oznaki zbliżającej się burzy sprawiły, że przeszły go lekkie dreszcze. Kolejne grzmoty sprawiły, że natarczywe myśli o Hemingway nie pozwalały mu się skupić na pracy, w końcu zrozumiał skąd brało się to rozdrażnienie. Wraz z ponownym odgrywaniem przez Laurissy istotnej roli w jego życiu, powróciły swego rodzaju odruchy, o których już dawno zapominał.
- Kurwa mać.. - Warknął pod nosem, po czym gwałtownie wstał z fotela by złapać za kluczyki od auta.
Kiedyś, gdy tylko pojawiała się wzmianka o tym, że nad Lorne ma przejść burza, Laurissa panikowała, a Tony za wszelką cenę starał się znaleźć przy niej jak najszybciej. Jej strach nie był czymś normalnym. Był to wręcz przerażający lęk, który nierzadko kończył się u niej atakami paniki.
Gdy zatrzymał wóz pod kwiaciarnią, burza rozpętała się już na dobrze, a grzmoty raz po raz zagłuszały nieustający szum wiatru i deszczu.
- Rissa? - Wbiegł do środka, a chociaż od auta do wejścia było zaledwie kilka metrów, pokonując ten dystans, Tony zdążył już nieźle przemoknąć. - Rissa? Jesteś tu? - Przeszedł nerwowo wzdłuż regałów. W środku panował półmrok, bo prawdopodobnie coś uszkodziło linię elektryczną nieopodal. - Iris, kurwa, odezwij się! - Krzyknął w przestrzeń, po czym ostatecznie zdecydował się wejść na górę, aby sprawdzić jeszcze jej gabinet.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
18.

Maila z wypowiedzeniem przyjęła gorzej, niż można było się spodziewać. Przede wszystkim dlatego, że nie posłuchał jej, znów zdecydował za nich dwoje, nie dając jej szansy dojść do głosu. Mówiła, że urządzi te wesele, a mimo to Huntington postanowił inaczej i nie pierwszy raz nie miał odwagi skonfrontować z nią swojej decyzji. Jego obecność oddziaływała na nią na wielu płaszczyznach. Nie potrafiła zasnąć bez większej dawki leków, nie potrafiła odpuścić kilku szklanek rumu tygodniowo, nie potrafiła też nie wybuchać raz po raz płaczem bądź agresją, czy nawet uwolnić się od wspomnień, które nie powinny już pojawiać się w jej głowie. Znała ten stan, doskonale pamiętała jak to jest powoli staczać się na dno, ale chociaż potrafiła racjonalnie ocenić co się z nią działo, to jednocześnie wiedziała, że nie będzie umiała powiedzieć sobie stop w odpowiednim momencie. Po prostu świadomie pozwoli sobie opaść na dno, bo nigdy nie była na tyle samowystarczająca, by wziąć za siebie odpowiedzialność.
Trochę naiwnie nie brała pod uwagę tego, że ktoś mógłby znaleźć jej pamiętniki, nawet po ich spotkaniu na plaży, nie przyszło jej przez myśl, by je stamtąd zabrać. Lata spisane na kartkach, które często były jedynym powiernikiem jej żalu i bólu, pozostawione pod jedną z desek w podłodze chaty stojącej nad brzegiem morza... tylko ona mogła być tak głupia.
Podobnie też głupia była wychodząc do pracy bez sprawdzenia alertów pogodowych, kiedy to burza od zawsze należała do zjawisk, których niesamowicie się bała. Powinna była przynajmniej wrócić do domu wcześniej, ale jak idiotka żegnała pracowników, bojąc się samego przejścia od budynku do samochodu, który moknął w gęstej ulewie. Każdy podmuch wiatru sprawiał, że na jej ciele pojawiała się gęsta skórka, czasem nawet podskakiwała, coś pisnęła pod nosem, ale w chwili, w której rozpętało się piekło, panika wzięła nad nią górę. Wrzasnęła niczym mała dziewczyna, gdy światła zgasły, nie wiedział co ze sobą zrobić, łzy spływały jej po polikach, a ona w całej swojej panice potrafiła zaledwie wczołgać się do gabinetu, zakryć stolik jakimś kocem i wpełznąć do tej bazy, przed samą sobą nie wstydząc się podobnego zachowania. Skulona pod stołem kołysała się w przód i w tył, z każdym trzaskiem zawodząc płaczem jeszcze głośniej. Nieracjonalny lęk przejął nad nią kontrolę, ale telefon w ulewie zgubił zasięg i mógł służyć zaledwie jako latarka, chociaż bateria nieubłaganie traciła na swojej wartości. Nawet nie chciała, a może nie była w stanie myśleć, co będzie, gdy telefon zgaśnie. Być może po prostu straci panowanie nad sobą, tak jakby już teraz tego nie zrobiła. W tym wszystkim nawet nie docierało do niej, że ktoś mógłby chodzić po centrum ogrodniczym, że mógłby jej wołać. Dźwięki do niej nie docierały, poza tą przerażającą burzą, aż do chwili, w której ktoś nie wtargnął do gabinetu. W pierwszej chwili nawet nie skojarzyła, że to Anthony. Mógł być to ktokolwiek, najważniejsze, że nie była sama.
- Tutaj - jęknęła żałośnie spod stołu, nie mając w sobie sił, by wyjść z kryjówki. Aż tak odważna nie była, by od razu opuścić względnie bezpieczny azyl. Otarła jednak odrobinę napuchniętą już twarz, dopiero teraz analizując, co dokładnie usłyszała. Iris... - Anthony? - miała zachrypnięty głos, ale słowo to udało jej się wypowiedzieć. Co tutaj robił? Czego tu szukał? Dlaczego akurat on? W innych okolicznościach byłaby wściekła, ale w tym konkretnym przypadku nawet na widok swoich rodziców umierałaby ze szczęścia, byleby nie być samą w tych ciemnościach.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Gdy znalazł się w gabinecie Laurissy jego wzrok od razu padł na przykryte kocem biurko. Mimo iż okoliczności były przerażające (w szczególności dla Hemingway, która umierała ze strechu) to na twarzy Huntingtona pojawił się cień uśmiechu, wywołany wspomnieniami. Gdy przychodziła burza, często siedzieli razem, przykryci kocem po czubki głów, z latarką w dłoni i Tony opowiadał jej jakieś głupie, zmyślone opowieści, byleby Laurissa nie skupiała uwagi na szalejącej burzy, a na mało zabawnych i fantastycznych historiach, które dla niej snuł. Niejednokrotnie wykłócała się z nim o jakiś mało istotne szczegóły, które właściwie Tony specjalnie tam wplatał, byleby pochłonęły one uwagę Rissy. Najlepiej działały te odnoszące się do roślin, bo przecież palmy nie rosną w Moskwie, a Tony co najwyżej mógły dostać z kokosa w łeb pod taką, a nie złapać kiść bananów. Nie istotne jak było to głupie, ważne, że działało.
- Świetna baza, burza nie ma szans, aby ciebie tutaj znaleźć - zażartował, gdy odsłonił kawałek koca kucając obok biurka. - Mogę? - Zapytał spoglądając do wewnątrz.
Po tym co ostatnio przeszli niekoniecznie wiedział jakby miał do niej podejść. Z jednej strony obiecał, że zniknie. Z drugiej chciał z nią pomówić o tym jak niepoprawnym i nieprzyjemnym zagraniem z jego strony było zrywanie umowy przez emiala. Czuł się wiec niepewnie w obecnej sytuacji, a z drugiej strony nie chciał, by tło na jakim rozgrywała się ich relacja oddziaływało na to jak obecnie czuła się Rissa, a Tony wiedział, że musiała być przerażona. Dlatego wolał nie dolewać oliwy do ognia i nie skupiać jej uwagi od razu na kwestiach nieprzyjemnych.
- Chciałem dziś w z tobą pomówić... Później, ale burza... Sam nie wiem. Pomyślałem, że możesz być tu sama i nim się obejrzałem byłem już w aucie - przyznał, może po to, aby usprawiedliwić swoją obecność, a może po to, aby zyskać kilka punktów w oczach Rissy.
Bez dwóch zdań, Anthony nie czuł się tak zagubionym w swoim życiu jeszcze nigdy. Gdy rozstał się z Rissą po prostu odciął się od poprzedniego życia. Obecnie jego stara historia mieszała się z nową i wychodziło z tego jedno wielkie gówno, którego Tony za cholerę nie umiał uprzątnąć, grzęznąc w nim po same kolana.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
W chwilach takich, jak te, wiek po prostu się nie liczył. Nieważne, czy miała trzydzieści lat, czy była małą dziewczynką, fobie zawsze silnie na nią oddziaływały, a te wywołane przez załamania pogody miały na Laurissę szczególny wpływ. Ktoś powiedziałby, że mogła po prostu podnieść się, iść do samochodu i pomału wrócić do domu, ale nie było o to tym nawet mowy. Przez ulewę nie było zasięgu, a ona, jak ta ostatnia sierota, siedziała pod biurkiem i drżała ze strachu, zalewając się łzami. Przy każdym głośniejszym odgłosie, jaki dobiegł do niej z zewnątrz podskakiwała i wyła pod nosem, aż do chwili, w której nagle, w jej tajnym schronie nie znalazł się Huntington. Była kompletnie skołowana, jakby jego obecność nie miała się wpisać w to, co działo się w centrum ogrodniczym. Przetarła oczy, nie rozumiejąc, a on zdawał się odnajdywać w tej sytuacji doskonale, jakby lata nie minęły i był przyzwyczajony do podobnych scenariuszy w wydaniu Hemingway.
- Co? - jęknęła niezbyt mądrze, ale z jednej strony... nie chciała go tutaj, a z drugiej była przerażona samotnością. Patrzyła, jak wchodzi do jej schronu, przesunęła się lekko i chociaż nigdy by nie powiedziała o tym na głos, plus był taki, że na moment przestała płakać i zwracać uwagę na burzę, tylko dzięki jego obecności. - Co ty tutaj robisz? - odzyskała w końcu kontrolę nad własnym głosem. Dlaczego zachowywał się tak, jakby ich ostatnia kłótnia nie miała miejsca i jakby nie był zażenowany tym wstydliwym wydaniem, w jakim przyszło mu teraz ją oglądać? Wiedziała, jak się prezentuje! Wybitnie źle. Powinien być zniesmaczony, w końcu przez to, jakim była dzieciakiem, poniekąd ją porzucił.
- Nie przeszkadza mi moja samotność! - syknęła nieco przez nos, bo ten od płaczu miała już cały czerwony, ale przez grzmot na zewnątrz wyskoczyła w górę i zawyła żałośnie, znów pozwalając sobie na to, by kolejna porcja łez wypełniła jej oczy. Przycisnęła dłoń do ust i pociągnęła nosem. Było jej cholernie wstyd i nie chciała na niego patrzeć, ale nie potrafiła też zapanować nad drżeniem swojego ciała. - Dostałam twojego maila, nie potrzebuję rozmowy - mimo wszystko próbowała jeszcze udawać twardą i opanowaną, nawet jeśli każdy milimetr jej ciała przeczył takiemu obrazowi, bo wyglądała po prostu jak jedna wielka kupka nieszczęść.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Wszedł do tej bazy, która stanowiła dla Laurissy bezpieczne schronienie. Nie było tam zbyt wiele miejsca, więc ciężko było zachować mu jakąś specjalnie wielką odległość względem dziewczyny, aczkolwiek Rissa zaraz i tak zwinęła się w kłębek, przyciskając kolana do klatki piersiowej trzęsąc się przy tym z przerażenia.
- Przyjechałem do ciebie - wyjaśnił po raz kolejny. Innej odpowiedzi udzielić nie umiał, ani nie zamierzał, bo kłamanie w obecnej sytuacji byłoby głupim zagraniem. - Nie zgodzę się, widzę przecież, że jesteś przerażona - dodał, a chociaż Rissa pewnie tego sobie nie życzyła, Tony i tak ułożył dłoń na jej skulonych plecach. Przesunął palcami po ciele Hemingway w uspokajającym geście, ale po kilku ruchach zaniechał tego, bo Rissa wspomniała o mailu. Tak, to także był powód, dla którego do niej przyjechał. Nie umiał po raz kolejny odejść w taki sposób, bez słowa wyjaśnienia, bez rozmowy. W zasadzie sam nie wiedział czy chciał znów odsunąć Hemingway od siebie, tak jak poprzednio. Wiedział, że powinien. Rozum mu to podpowiadał, ale po tym co znajdował w pamiętnikach na plaży. Gdyby chciał wrócić do poprzedniego życia, nie zaczytywałby się we wspomnieniach Rissy, nie przeżywał na nowo ich historii, nie doświadczał prawdy o rozstaniu.
- Ale je potrzebuję - odpowiedział egoistycznie. - Zjebałem. Już na samym początku powinienem powiedzieć, że nie dam rady, że nie chcę abyś organizowała ten... - Zatrzymał się na moment, bo mówienie wprost o ślubie sprawiało m trudność. Zupełnie tak jakby to słowo nie chciało mu przejść przez gardło. - Pracowała dla nas, ale uniosłem się honorem i... Wyszło jak wyszło - mruknął, a że zagrzmiało gdzieś w oddali to Rissa spięła się cała. - Cicho... Jestem tu, nie jesteś sama - wtrącił, po czym kontynuował, aby to na nim i na swojej złości sie skupiła, a nie burzy szalejącej na zewnątrz. - Hope dowiedziała się o tobie - wyznał szczerze, bo gdyby narzeczona nie postawiła ultimatum, pewnie Tony nie odważyłby się napisać maila.
Bo chociaż powinien chcieć pozbyć się Rissy ze swojego życia to, kłamstwem byłoby powiedzieć, że nie czuł podekscytowania za każdym razem, gdy ją spotykał. Podobnie było i w tamtej chwili, gdy obydwoje siedzieli pod stołem, prowadząc tę irracjonalną rozmowę.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Oczywiście, że była przerażona, ale nawet kiedy trzęsła się ze strachu ze łzami w oczach, a jej twarz była napuchnięta, zdradzając rozpacz, która nią targała, duma nie pozwalała jej się przyznać do całej tej słabości. Po prostu nie mogła sobie na to pozwolić, wierząc, że tak nie wypada. Nie przed nim. Przed nim chciała uchodzić za kobietę całkiem inną, niż tą którą znał lata temu, nawet jeśli tak po prawdzie nie zmieniła się wcale.
- Gówno widzisz - odpowiedziała niezbyt przyjemnie i na pewno nie w jakiś wyszukany, czy przynajmniej dojrzały sposób. Nie była z siebie dumna, poza tym chciała pozostać obojętną, a tym czasem drgnęła niepewnie, gdy poczuła jego dłoń na swoich plecach. Tak znajomą dłoń, którą mimo upływu lat doskonale zdawała się znać. To było niesprawiedliwie, nie powinien tutaj przyjeżdżać i mieszać jej w głowie, tak jakby bez tego miała w niej poukładane. Sam chyba się zreflektował, bo przestał ją gładzić i cholera jasna, kiedy tego zaniechał, zaczęło jej brakować tych pokrzepiających gestów. Nienawidziła siebie za własną słabość. Zaskoczyło ją jednak to, co padło niedługo po tym. Przyznał się do błędu? Wziął na siebie piętno całej decyzji? Chociaż nie chciała tego robić, odwróciła na niego zaskoczone spojrzenie, ale nim coś powiedziała, podskoczyła, gdy burza znów dała o sobie znać. Potem jednak, po chwili kojącego uspokajania wspomniał o Hope i nagle cały czar prysł. Znów nazwała siebie samą idiotką w myślach. Była po prostu głupia.
- No tak... czyli to przez nią mnie zwolniliście? - powiedziała głucho, próbując zapomnieć o tym, jaka jest przerażona. - Mogłeś jej od razu powiedzieć... widzę, że nadal nie jesteś najlepszym partnerem - nie mogła się powstrzymać od wbicia mu tej szpilki, bo takie zachowanie też traktowała jak pewnego rodzaju odruch obronny. Nie mogła skupiać się na tym, że są tutaj sami, że ona jest przerażona, a on przyjechał i przy nim czuje się bezpieczniej. Powinna pielęgnować w sobie myśl, że siedzi obok niej jedynie najgorszy wróg, jakiego posiada, nikt poza tym. Musiała to robić, bo gdyby chociaż na moment opuściła gardę, przypomniałaby sobie o wszystkich tych uczuciach, z których mimo upływu lat się nie wyleczyła. O tym, ile ten mężczyzna dla niej znaczył i jak zła była na Hope, chociaż nie miała do tego prawa, za to, że blondynka mogła przy nim trwać, podczas gdy Laurissa została odsunięta na bok.
- Nie wiem, co mam ci powiedzieć. Zwolniłeś mnie i teraz co? Mam podziękować? Nie kłamałam mówiąc, że urządziłabym wam zasrany ślub marzeń, więc czemu miałbyś nie dać rady, co? - znów podskoczyła, gdy na zewnątrz trzasnęły pioruny. Przetarła oczy, bo łez przez to w nich wezbrało, trzęsła się też cała, tak najnormalniej w świecie będąc przerażoną, ale nie rezygnowała z podjętej wypowiedzi. - Wszystko zawsze musisz mi psuć - oskarżyła po części sprawiedliwie, ale po części całkowicie nie. Była jednak w amoku. - Pewnie twoja Hope ma mnie teraz za jakąś podłą sukę, co? Ale jak znam życie, jest ci to na rękę... pan perfekcyjny zawsze wyjdzie ze wszystkiego obronną ręką - warknęła, a kiedy kolejny raz trzasnęło, tym razem chyba jakaś gałąź uderzyła w dach, wrzasnęła głośno i skupiła się całkowicie, kładąc czoło na podłodze pod stołem i otulając potylicę dłońmi. Zacisnęła mocno oczy już nie panując nad lękiem i przez moment chyba zapomniała nawet o czym rozmawiali.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Czy tylko przez Hope musieli zrezygnować z usług Laurissy? W zasadzie... Tony wcale nie chciał tego robić, chociaż czuł się niezwykle niekomfortowa z tym co ostatnio działo się między nimi. Jednak nie chciał przyznawać się do takich odczuć, dlatego upierał się przy tym, że robią to tylko ze względu na Hope. Nie chciał dawać narzeczonej powodów ku temu, aby myślała, że faktycznie Hemingway mogłaby stać się jakąś kością niezgody.
- Nalegała - przyznał, nim Rissa dodała kolejnych kilka słów, które zabolały. - Nie wiedziałem jak wyjaśnić jej, że kiedyś byliśmy parą, poza tym nie miało to wpływu z początku przynajmniej... dodał na sam koniec nieco ściszając głos, jakby nie był do końca pewnym, czy dobrze robi wypowiadając te słowa na głos. Zabrał też dłoń, którą przez krótki czas uspokajająco gładził jej łopatki. Tony miał wrażenie, że całą ta rozmowa zmierza w kierunku, w którym nie powinna iść, a co gorsza nie umiał kompletnie wyprowadzić jej na inne tory. - Nie wiem, co teraz... Nie przyszedłem o tym mówić, a przyszedłem przeprosić, że napisałem to tak oficjalnie, gdy powody były całkiem osobiste - przyznał wbijając wzrok w szparę między kocem, a podłogą, w której co jakiś czas błyskało światło, zapewne błyskawic przeszywających burzowe niebo. - Naprawdę chcesz wiedzieć czemu? - Zapytał ponownie skupiając spojrzenie na Laurissie. Bał się tego co chodziło mu pogłowie, co dręczyło jego myśli, ale z drugiej strony czuł jak błądził i potrzebował chociaż przez chwilę niczego nie komplikować i nie zatajać. Tylko nim zdobył się na jakiekolwiek słowa, Rissa znów wybuchła gniewem, wywołując w Tonym jeszcze większe poczucie winy, a potem burza sprawiła, że Hemingway na nowo zawyła ze strachu.
- Hej, spokojnie, Iris - Tony od razu pochylił się nad skuloną dziewczyną. - Wszystko jest dobrze, jestem tu, przy tobie, nie bój się - dodał, a gdy kolejny grzmot zahuczał wokół, Huntington zamiast pozwolić Rissie się spiąć, objął ją ramionami przyciągając do siebie. Od ichrozstanie minęło już sporo lat, a miłość, którą kiedyś czuli była złudnym wspomnieniem, jednakże w takich chwilach, Tony czuł jakby nic się nie zmieniło. Jak w jego ciele nadal było mnóstwo fenyloetyloaminy, a zakochanie, nie przeminęło. Działał zupełnie naturalnie, instynktownie, nie przejmując się żadnymi zasadami, gierkami, kurtuazją.... Przy Laurissie czasem czuł się dawnym sobą, nie mając do siebie o to pretensji, a wszystko to działo się za sprawą takich; chciałoby się powiedzieć nieodpowiednich gestów. - Nie wiem co myśli o tobie Hope, w zasadzie ostatnio nie bardzo wiem jak mam z nią rozmawiać - Anthony postanowił powrócić do tematu, a przy okazji rozproszyć myśli Rissy, kierując je w zupełnie inną stronę. -Nie układa się nam. Ten cały ślub, wesele, kwiaty, tort, suknia - zatrzymał się na moment, po czym dodał - związek... Jak mamy organizować coś takiego, gdy obydwoje... Chyba się gubimy; ona i ja - przyznał, trochę błądząc w swoich słowach, ale nie umiał wyrazić dobrze tego co czuł. - W sumie to... Sam nawet nie pamiętam kiedy ostatni raz byliśmy we dwoje; tak naprawdę. Nawet nie wiem, kiedy ostatnio powitałem ją szczerym pocałunkiem - pod koniec tej wypowiedzi jakby zaśmiał się, ale było to przeszyte smutkiem i goryczą, a niżeli chociażby nutką rozbawienia. W zasadzie jego życie w ostatnim czasie było przesiątniete żalem i rosterkami, na które nawet najsłodsze czekoladki, największy kubełek lodów, czy najdroższa whisky nic by nie poradziły.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Nie mogła skupić się na jego tłumaczeniach, bo zwyczajnie burza kupowała całą jej uwagę, sprawiając, że ledwo nad sobą panowała. Gdyby się przy nim popłakała... przecież straciłaby resztki godności, jeśli coś jeszcze jej pozostało. Była dorosłą kobietą, a trzęsła się jak małe dziecko, wiedziała doskonale, że nie wygląda to zbyt dobrze. Chciała nawet powiedzieć, że naprawdę chce wiedzieć czemu, podnieść rękawicę, ale lęk przed grzmotami był zbyt silny. Marzyła tylko o tym by zniknąć i chociaż tak nienawidziła Huntingtona, gdy ten znalazł się bliżej, był dla niej jak brzytwa dla tonącego. Uczepiła się go, nie odpychając mężczyzny, gdy ją do siebie przyciągnął. Używał innych perfum, pewnie droższych, ale coś w tym zapachu, który otulił ją natychmiastowo, miało wciąż tą znajomą nutę, którą tak uwielbiała. Nawet gdy był zbudowany całkiem inaczej, ramiona te najpewniej rozpoznałaby spośród wielu innych ramion. W jednej chwili wspomnienia napłynęły z mocą, jak nigdy przedtem, przygniotły ją, objęły, nie chciały puścić, a ona nawet o to nie prosiła. Przez te kilka chwil ostatnie lata nie minęły, on nie miał narzeczonej, nie wyjechał, nie rzucił jej w taki okrutny sposób. Był tu dla niej, a ona przy nim czuła się bezpieczna. Piękna i równie złudna wizja, ponadto głupia. Laurissa była po prostu żałosna, wystarczyła chwila bliskości, a jej serce znów biło, jak kiedyś. Nienawidziła siebie za to i wiedziała jednocześnie, że sam Anthony nie może się dowiedzieć, że nadal ma na nią taki wpływ. Nikt nie mógł.
- Nie powinieneś mi tego wszystkiego mówić - w końcu zdobyła się na jakieś słowa, nadal trwając zbyt blisko Tony'ego, ale nie próbowała zwiększać dystansu. Prawdę mówiąc nie chciała tego robić. - Na litość, nawet nie wiesz, jaki jesteś okrutny - jęknęła, ale chyba bardziej do siebie, niż do niego. W jej głosie nie było nagany, bardziej zagubienie, bo może on faktycznie nie wiedział, jak ją krzywdził? A może znów go usprawiedliwiała? Jak wtedy, na początku, gdy płakała, ale nie pozwalała nikomu złego słowa o nim powiedzieć. Tłumaczyła przed każdym człowieka, który złamał jej serce, bo to wydawało jej się odpowiednie, a w rezultacie robiła samej sobie jeszcze większą krzywdę. - Mieszasz mi w głowie, Tony. Zjawiasz się tutaj po latach z idealną narzeczoną, planujesz ślub, chodzisz w nasze miejsca, a teraz mówisz mi, że co? Że jednak tego ślubu nie jesteś pewny? - była przerażona, fakt, ale potrafiła logicznie mimo to oceniać sytuację, chociaż z drugiej strony nie wydawała się być w tym wszystkim zbyt spokojna. - Czego ty chcesz? Robić mi jakąś głupią nadzieję?! - wymsknęło jej się całkowicie bez przemyślenia, niebezpiecznie. Pytanie tak sugestywne, że nie powinno nigdy opuścić jej ust, ale nawet nie miała chwili by się tym przejąć, bo znów coś huknęło, a ona wrzasnęła i wtuliła się w niego, jak mała dziewczynka. Łzy już ciekły po jej polikach mimo początkowych deklaracji, że do tego nie dopuści. - Zabierz mnie stąd! - wrzasnęła przerażona, bo miała już zwyczajnie dość i trzęsła się, jak liść osiki.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Doskonale wiedział, że nie powinien jej tego wszystkiego mówić, ale nie potrafił zapanować nad swoimi myślami. Dał ponieść się chwili i wyrzucił z siebie natłok myśli, które męczyły go od ostatnich kilku miesięcy. Nie miał komu powiedzieć o tym, co go zabijało od środka, bo najzwyczajniej w świecie bał się bycia ocenianym jako zimny dupek. Chociaż z drugiej strony właśnie kimś takim był. Ranił Hope, pozwalając sobie na zbliżenie się do Laurissy, ale ranił także Rissę, która ewidentnie nie radziła sobie z tym, że Tony na nowo pojawił się w jej życiu. On sam doskonale o tym wiedział, a jednak siedział z nią pod tym pieprzonym biurkiem i przytulał do siebie mówić o rzeczach, o których nigdy nie powinien nawet myśleć.
- Nie wiem... - przyznał, gdy nazwała go okrutnym. To, że był złym człowiekiem wiedział, ale na jak wielki ból narażał Rissę, było dla niego niewiadomą. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę z tego, że Hemingway grała przed nim osobę, którą nie była. Chciała wyglądać w jego oczach na silną i zaradną kobietę, gdy tak naprawdę za każdym razem gdy stawali oko w oko, gubiła się i błądziła nie potrafiąc wyjść z labiryntu przeszłości. - Nie jestem, masz rację - przyznał czując się jak na jakiejś spowiedzi, która wcale nie miała mu dać rozgrzeszenia, ale nie było to istotnym. Ważniejszym było dla niego to jakimi słowami operowała Rissa, jakie emocje przed nim ujawniała.
Na jej kolejne słowa nie odpowiedział. Nie umiał, bo były zbyt znaczące. głupią nadzieję zaczął sam czuć, gdy dosłyszał w głosie Laurissy tę rozpacz. Tak długo uważał, że ona go szczerze nienawidziła, że nigdy nie byliby wstanie znów spojrzeć na siebie tak jak dawnej, ale po tych słowach... Te wszystkie wybuchy złości, płacz, niezadowolenia na widok Anthonego nagle znalazły swoje usprawiedliwienie. W chwili, w której dziewczyna przylgnęła do niego jeszcze mocniej, błagając by ją zabrał z miejsca, w którym byli, Tony nawet nie myślał o tym gdzie jest. Nic poza ciepłem ciała Rissy nie miało znaczenia. Ślub, praca, rodzina, przyjaciele... Kompletnie nic nie wydawało się istotne, gdy on sam skupił się na rosnącej w nim nadziei na to, że znów przyjdzie mu poczuć się tak jak dawniej. Zaznać prawdziwego szczęścia, a nie tego, którego pragnął każdy, ale które było tylko pozorem i złudą.
- Zabiorę - wyszeptał, a jego dłoń ostrożnie przesunęła się po szyi Laurissy w górę. Przesunął palcami z namaszczeniem po jej linii jej żuchwy i policzku, nie odrywając przy tym wzroku od zapłakanych oczu dziewczyny. Nie miał pojęcia, czy ona zrozumiała co chciał zrobić i mu to ułatwiła, czy sama tego chciała, ale w pewnej chwili odsunęła się, jakby zaskoczona tym co miało miejsce. Odgłosy huragany przycichły, a Tony słyszał tylko bicie swojego serca, gdy jego usta dzieliły milimetry od tych należących do Rissy. Przymknął oczy czując bijące od szatynki ciepło, mruknął cicho jeszcze nim ich wargi się spotkały, a gdy wreszcie ją pocałował miał wrażenie, że po raz pierwszy od kilku lat zrobił coś co powinien. Zatracił się w tej chwili, odnajdując w niej wszystko to, co zdawało się być wyblakłym wspomnieniem w jego życiu. Nagle nie tylko przeszłość z Rissą wybuchła kolorami, ale także emocje o jakich Tony zapomniał prowadząc to swoje perfekcyjnie, smutne życie.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Od samego początku wiedziała, że jego pojawienie się w Lorne Bay przyniesie jej jedynie cierpienie, ale chyba nawet ona nie zdawała sobie sprawy z tego, jak duże ono będzie. Siedział obok niej, w jej kryjówce pod stołem i miotał się we własnych zeznaniach, jakby to on był tu większym dzieckiem od niej. Jednocześnie nie chciała go widzieć, ale też w chwili takiego przerażenia cieszyła się, że nie jest sama. To było po prostu wyczerpujące, te ciągłe niejasności, które wymuszał swoją osobą.
Chciała tylko usłyszeć, że ją stąd zabierze i wierzyła, że nic więcej nie będzie ją obchodziło, tylko, że wtedy poczuła jego dłoń na własnej szyi. Oczy od razu utkwiła w tych należących do niego, serce biło jej jak młotem, bo ciało zdawało się pamięta doskonale ten rodzaj dotyku. Jego bliskość, uśpiona przez wiele lat i jeszcze więcej cierpienia teraz brała nad nią górę, otulała ją, uciszała rozsądek, który niemalże bił na alarm. Wpadła w jakąś pułapkę, bo przecież wiedziała czego się spodziewać, znała go zbyt dobrze, mimo tych wszystkich zmian, które w nim zaszły. Mimo to, gdy dotknął jej warg, skamieniała w pierwszej chwili, jakby w to nie wierząc. Serce zabiło jeszcze szybciej, mocniej, a każda komórka skupiała się na fizycznym kontakcie, jego wargach, ciepłym oddechu... nawet nie pomyślała, po prostu pamięć mięśniowa - bo przecież nie własna wola - zadziałała z miejsca, po chwili wahania oddając pocałunek, jakby jej własne usta właśnie do tego zostały stworzone. Fala wspomnień zalała ją, jak tsunami plażę i przez moment bała się, że utonie, bo już znajdowała się pod powierzchnią. Przez kilka chwil w jej głowie ćmiła myśl, że oto znów go ma, że znów mógłby być jej, a ona jego, tak jak powinno być, tak jak pragnęła niezmiennie, ale wtedy... wtedy dotarło do niej, jak ją potraktował, jak skrzywdził, jak porzucił i powrócił z kobietą tak inną od niej, którą... którą w zasadzie teraz zdradzał tym pocałunkiem ze swoją byłą. Ta mieszanina spostrzeżeń zadziałała jak porażenie prądem. W jednej chwili się oderwała, a potem... jej dłoń poleciała prosto w kierunku jego twarzy, wymierzając mu wybitnie kiepskie uderzenie, w wyniku którego sama zrobiła sobie krzywdę, ale udawała, że nic podobnego nie miało miejsce.
- Jak śmiesz?! - wrzasnęła i wraz z tymi słowami dotarło do niej, ile łez spływa jej już po polikach. Dłoń nieco jej się trzęsła, gdy wygrzebała się spod stołu, ale zaraz zawyła mocniej, przypominając sobie o burzy. Jeszcze moment i z tego stresu naprawdę zwymiotuje, bo nic innego raczej by jej teraz nie pomogło. - Masz narzeczoną! Sprowadziłeś ją tutaj, do miasta w którym mnie porzuciłeś, a teraz co? Zebrało ci się na sentymenty i zaraz zaś spierdolisz?! - nie klęła zbyt często, bo przekleństwa w jej ustach zawsze brzmiały dość karykaturalnie, ale tym razem o to nie dbała. - Wynoś się do cholery! Wynoś się! WYNOŚ! - w szale złapała za jakąś donicę, ale nie rzuciła nią w niego, jedynie strąciła ją na ziemię, pozwalając jej się rozbić. Musiała rozładować emocje, cała się trzęsła, mima jeden z tych swoich napadów, w których miotała się jak ranne zwierzę, stale cofając się bliżej ściany. On ją zabijał... wyniszczał, przez niego była wrakiem, ale jeszcze jako tako dryfowała, a teraz przyjechał tu, by dokonać dzieła i zatopić ją raz na zawsze, posłać na samo dno. - Dlaczego ty mi to robisz? - zawyła chowając twarz w dłoniach, bo już nie wiedziała, co ma robić, a przy tym nie potrafiła zignorować wspomnienia jego warg na swoich ustach.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Szalejąca w tle burza była idealnym odzwierciedleniem tego co działo się w życiu Anthonego. Chociaż tak właściwie to on sam był niszczycielskim żywiołem, który bezdusznie poniewierał wszystko co stanęło na jego drodze. Pocałunek z Laurissą był przyjemnością, na którą Huntington nigdy nie powinien sobie pozwalać. Rozkosz i ukojenie jakie czuł całując Rissę były wprost proporcjonalne do krzywd jakie wyrządzał Hemingway, Hope i samemu sobie. Był jednak zbyt słaby, aby powstrzymać w sobie pragnienie ponownego zbliżenia się do Rissy. Odkąd stanęła na jego drodze, okłamywał samego siebie mówiąc, że była dziewczyna nic dla niego nie znaczyła. Doskonale wiedział bowiem, że to nie samego Lorne Bay się obawiał, nie powrotu do miasta, w którym kiedyś prowadził zupełnie inne życie, nie rodziny i tego co powiedzą znajomi, a właśnie jej... Bał się, że wszystko co zbudował, w co wierzył, co chciał uleci w momencie, w którym ponownie przyjdzie mu się skonfrontować z Laurissą. Nie bez powodu przecież nie utrzymywał z nią przez tyle lat żadnego kontaktu.
Całując Rissę w Tonym szalały sprzeczne uczucia. Z jednej strony nieopisana radość sprawiła, że serce zaczęło bić szybciej w jego piersi, a z drugiej poczuł jak ściska się ono w bólu na myśl o konsekwencjach tego gestu. Gdy Laurissa oddała pocałunek, Tony widział tylko ją, ale gdy go przerwała przed jego oczami stanęła postać Hope, a gorycz i strach sparaliżowały jego ciało. Ocucił go dopiero policzek, który wymierzyła mu Rissa, chociaż piekący ból był niczym w porównaniu z wyrzutami sumienia, które zaczęły zalewać jego myśli.
- Iris! Czekaj... - Wyszedł za nią spod tego biurka, a gdy Rissa złapała się za głowę odruchowo chciał dotknąć jej ramion, by chyba ją uspokoić, ale zamarł w połowie tego ruchu po tym jak Hemingway dodała kolejne słowa. Nie miał pojęcia co powinien powiedzieć. Nie kierował się logiką w tym co robił. Działał pod wpływem emocji, uczuć, czegoś co w jego życiu było w ostatnim czasie zastępowane było racjonalnością i interesownością.
- Nie spierdolę tego, co pierdoli się już od dawna - rzucił nazbyt szczerze, aczkolwiek w jego słowach było sporo prawdy. Owszem, tym co zrobił podkopał już upadające fundamenty jego narzeczeństwa, ale przecież już od dawna między nim, a Hope nie działo się najlepiej. Co gorsza ślub zamiast ich do siebie zbliżyć, wpłynął na ich związek destruktywnie. - Nie wiem... Ja nie wiem dlaczego, Iris - Nie miał pojęcia co miał na myśli. Czy nie wiedział dlaczego to zrobił, dlaczego psuł się jego związek, czy ogólnie po co odnowił tę ich dawną relację. - Uspokój się! - Uniósł lekko głos, po tym jak Rissa rzuciła doniczką. Nie chciał, aby zrobiła sobie przez niego krzywdę, chociaż to właśnie on sam przysparzał jej najwięcej bólu. - Wyjdę i co? Co to, kurwa, zmieni? - Dodał z pretensją do nie wiadomo kogo, bo przecież był winić tylko siebie za to co zaszło. - Nie wiem, Iris... Nie umiem nad tym zapanować, nie rozumiem co się ze mną dzieje, ale odkąd wróciłem wszystko się zmieniło - rzucił jak jakiś idiota, chociaż w zasadzie właśnie tak się czuł. Zagubiony, zdenerwowany i totalnie nie posiadający pomysłu na to co powinien tego zrobić. - A ty... Powiedz mi, że jest ci obojętne to co się dzieje? Powiedz, że nic nie poczułaś - dodał spoglądając na Laurissę ze swego rodzaju żalem, ale też nadzieją. Może gdyby nie widział w jej zachowaniu tych wszystkich znaków, nie dostrzegał, że nie był jej obojętny, nie przeczytał jej dzienników to byłoby mu łatwiej ponownie ją od siebie odciąć, ale przecież było zupełnie inaczej. Teraz chciał tylko usłyszeć to wprost z jej ust, chciał mieć pewność, że sobie nie wmówił tego, że to co kiedyś ich łączyło nie jest martwe.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Cała drżała i nie była już pewna, czy bardziej ją to przerażało czy może przyciągało. Nienawidziła siebie za te wątpliwości, a jeszcze bardziej Anthonego za to, co znów z nią robił. Powinna się była z niego wyleczyć, minęło tyle czasu, więc dlaczego nie mogła? Jakim prawem ten człowiek mógł tak mieszać w jej życiu, kiedy uwiązał ją sobie przy kostce, a tym bardziej po co, jeśli miał ją i tak porzucić? Głowa jej pękała, oddech był nierówny, wręcz boleśnie wtłaczany do płuc, w których palił żywym ogniem. Przełykała ślinę, ale gardło i tak miała zaschnięte i miotała się tak z boku na bok, nie czyniąc pełnych kroków, a prędzej ruchy szaleńca, obłąkańca zwykłego, jakich czasem można spotkać w rynsztoku. Do tego już raz prawie trafiła, cudem unikając marginesu na którym balansowała tak, jak teraz fragment rozbitej donicy, kołysząc się na ziemi raz w jedną, raz w drugą stronę.
- Nie mów tak do mnie! - wrzasnęła w szale, złości łapiąc się tak, jak tonący brzytwy. Gdniwe był znajomy, ale i bezpieczny, nie zdradzał tego, czego nie rozumiała i czego się bała. Tego. ze gdy ją całował, nie pozostała bierna i może nawet tego, że przez te wszystkie lata, w trakcie których wmawiała sobie, że obrasta względem Huntingtona szczerą nienawiścią, marzyła właśnie o takim momencie. O tym by wrócił i wziął ją w ramiona, powiedział, że był głupcem, że zawsze była tylko ona, że błaga o wybaczenie, że jest jego światem, a potem się całują. Tylko, że w tej historii jedyną wspólną był pocałunek, bo nie człowieka skruszonego przed sobą miała, a kanalię, która bawiła się jej kosztem, która miała narzeczoną, która znów miała złamać Laurissę w miejscach przez które i tak przebiegały już pęknięcia.
- Gdy złamałeś mi serce też rozgrzeszałeś siebie takimi stwierdzeniami? - rzuciła gorzko, ale i bezpośrednio. Słowa były zbyt szczere, by nie poraniły przełyku, by duma nie zaczęła dopraszać się o swoją rolę, krzycząc gdzieś z czeluści przysłowiowej kieszeni. - Jestem spokojna! - dla równowagi donośne kłamstwo powiodło się po pomieszczeniu, na moment zagłuszając nawet odgłosy burzy. - Znikniesz! Przynajmniej na chwilę znikniesz i przynajmniej na moment będę mogła zaczerpnąć oddechu - znów straciła przekonanie, werwę, zaczęła maleć przed nim jak dziecko, a dłonie, które trzęsły się bardziej i bardziej wsunęła w swoje ciemne włosy. Traciła grunt pod nogami, ten pocałunek nie powinien mieć miejsca, był trucizną i to taką po której skosztowaniu, zaostrza się apetyt mimo wiadomych skutków. Jego słowa wcale nie pomagały, bo znów zaczęła marzyć, jak idiotka, że może przybył tu i zrozumiał wszystkie swoje winy, ale przecież nie rozumiał, nie mógłby zrozumieć, bo gdyby wiedział na co ją skazał, nie potrafiłby stać przed nią i nie przepraszać, nie błagać o wybaczenie. Takie powinny być fakty, a przynajmniej w głowie - nie do końca poczytalnej głowie Rissy, tak powinno być.
- Nic nie muszę ci mówić - jęknęła, bo pytanie, które zadał było jak oddanie policzka. Zagubiła się, była w potrzasku. Już miała łzy w oczach, chociaż nie powinna z taką łatwością się rozklejać, to od zawsze miała z tym problem. - Nie chcę nic do ciebie czuć! - warknęła, zaciskając boleśnie powieki, ale to nie pomogło. Złość znów wezbrała, wrzasnęła łapiąc za kolejną donicę, którą strąciła na ziemię, chciała zrobić tak ze wszystkim, jakoś sobie ulżyć, byleby nie czuć tego wszystkiego, z czym bez leków i alkoholu sobie nie radzi.

Anthony Huntington
ODPOWIEDZ