grabarz — cmentarz
30 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
jest grabarzem i ma problem z uczuciami - dla niego są równie abstrakcyjne jak kosmici, poza tym jego pierwsza żona gdzieś zniknęła i czasami zbyt łatwo wpada w furię, ale dzień dobry na klatce mówi!
Był chyba jednym z niewielu przypadków wśród ludzkości, który naprawdę uwielbiał załatwiać urzędowe sprawy. Owszem, dzięki biurokracji spod znaku Francisa Winfielda (tak, był fanem burmistrza) stało się na tyle przejrzyste, że ludzie nie musieli już poświęcać sporo czasu i sporo szło załatwić przez Internet, ale sądził, że i tak część petentów czuje się absolutnie źle, jeśli trzeba pofatygować się do urzędu i nie dziwił się im. W gąszczu przepisów, druków i nowomowy spod znaku korpo dla urzędników można było przepaść jak ten nieszczęsny kamień w wodę, ale Samuel uwielbiał wszelkiego rodzaju regulaminy, zasady i powtarzalność. Póki więc jedno wynikało z drugiego i było w miarę logiczne, to mógł uznać te wizyty nawet za udane.
Pojawiał się tu w miarę często, bo i często umierali ludzie, a trzeba było dopilnować aktów zgonu i papierkowej roboty, która ludziom wydawała się równie bezduszna jak zakopywanie szczątków bliskich. Nie miał dobrej reputacji w miasteczku jako człowiek od brudnej roboty i dzięki temu (paradoksalnie) odczuwał spokój. Jedna wtopa z przeszłości nie mogła przecież zakłócić żywota człowieka nieskalanego i wtapiającego się w tłum z łatwością. Gdyby ktoś spytał jakie są cele życiowe pana Daviesa, to właśnie ten jeden określiłby jako kluczowy i był przekonany, że wychodzi mu to całkiem nieźle, zwłaszcza że był jedną z tej szary i bezbarwnej masy petentów, czekających na załatwienie swojej sprawy.
Nic poza normalny tryb dnia, który niebezpiecznie chylił się ku zachodowi, przypominając mu, że może i urzędy to coś rozkosznie poukładanego i bliskiego mu serce (jakiemu sercu?), ale też marnotrawstwo czasu, który powinien poświęcać żonie i jej staraniom o potomka. Spojrzał na zegarek i zrozumiał nagłe poruszenie na korytarzach. Wybiły godziny zamknięte, więc nie mógł już liczyć na zbawienną audiencję, chyba że zaryzykuje wyproszeniem. Nie miał już przed sobą ludzi, którzy zazwyczaj brzydzili go na tyle, ze nie zbliżał się bez płynu dezynfekującego, więc ruszył dzielnie w stronę sekretariatu i zapukał.
- Burmistrz już nie przyjmuje petentów? Zależy mi na podpisaniu tych dokumentów, rodzina chciałaby zamknąć sprawy pogrzebowe do przyszłego tygodnia – a on jak przystało na miłosiernego Samarytanina postanowił się wykazać i zadbać o to, by przynajmniej żałobnicy przeżywali spokój. Brzmiało to w jego głowie dostatecznie przekonująco i zapewne skupiłby się dalej na owijaniu sekretarki wokół palca swoją empatią (tak), czystym serduszkiem (nie stwierdzono) i poczuciem dobrze wykonanego obowiązku (bo interesowała go jakaś zmarła staruszka), gdyby nie to, że poznał dziewczynę. A raczej rozpoznał, choć przecież widzieli się tylko raz, przelotnie i tak naprawdę wzrok miał wówczas skupiony na jej przepysznym ciele, a nie na spojrzeniu, które obecnie w niego wbijała. Mógł dalej kontynuować teatr niezręczności (z jej strony) albo postarać się dowiedzieć, ile z tego pamięta. Nie lubił pozostawać śladów po swoich ewentualnych romansach, ale nie potrafił też przejść obojętnie wokół kogoś, kto jego nieźle zamrożoną krew burzyła w tak idealny sposób.
- Delilah – odrzekł więc, a nie zapytał, pochylił się nad biurkiem, które zajmowała i spojrzał z bliska w jej wargi, które tak zachłannie miażdżył swoimi. – Tu też nie nosisz bielizny? – ściszył głos, będąc człowiekiem dobrze wychowanym, choć oczywiście, nieprzestrzegającym dobrych manier zupełnie.
Chciał i pragnął jej uznania, powrotu tanich sentymentów, choć u niego chodziło tylko i wyłącznie o dziki i zwierzęcy seks, który wydawał się mu najbliższy temu wszystkiemu, co czują ludzie. Owszem, złość i zaborczość były mu znane, ale prowokowały go do czynów haniebnych, a żądza mogła skończyć się jedynie pozamałżeńskim romansem, a tego nie klasyfikował w hierarchii złych uczynków. O ile nie zostaną przyłapani, choć jego dłoń dość obscenicznie jeździła po jej pełnej wardze, zupełnie jakby chciała ułożyć słowa, które powinna wypowiedzieć.

Delilah Hammond
powitalny kokos
Sammy
Sekretarka — Ratusz
27 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Got my heart up in this dance
What a beautiful man
That batchata as we rock on the set
Put his hand over my hips
Started looking at his lips
I'm the luckiest girl in the land
To były pierwsze dni po jej powrocie. Powrocie wśród ludzi, powrocie do żywych. Do normalnego funkcjonowania. Szykowała się do wyjazdu - kilka dni na Filipinach w ramionach ukochanego miało jej zrekompensować porażki, problemy i konsekwencje jakie stawiał jej na drodze los. Musiała się oderwać od tego wszystkiego, ale nie chciała też zostawiać ratusza z niedokończonymi sprawami. Niezamknięte drzwi, okna powodowały chaos. Było późno, większość pracowników miejskiego kolosa już dawno poszła do domu. Kilka minut po nich swoje biuro opuścił burmistrz. Miała mu przypomnieć o swoim wyjeździe, przekazać kilka ważnych spraw, ale nie zdążyła się nawet podnieść z krzesła, a mężczyzny już nie było. Słowo e-mail zawisło w powietrzu, zanim zamknęły się drzwi za nnim. Delilah zetknęła na telefon, czy czasem Lorenzo nie zmienił planów i nie mieli się w dniu dzisiejszym się spotkać. Potem sprawdził jeszcze wiadomości na odblokowanymi Instagramie i wróciła do pracy. Odpisywanie na służbowe wiadomości, przesuwanie spotkań z burmistrzem, a potem przygotowywanie projektu z planem zbliżającego się wydarzenia społecznego w Lorne spowodowały, że nawet wybuchu granatu by nie usłyszała. Praca biurowa, tak jak seks - odbierały jej zmysły i zdolność kojarzenia. Mogli się palić, walić - Delilah musiała skończyć swoją pracę. Dlatego z lekkim opóźnieniem zorientowała się, że ma towarzystwo. Nawet jesli słowa rozbrzmiewały w tym samym poniesieniu zawsze mogło się okazać, że ktoś po prostu omylił pokoje. Dopiero słowo burmistrz spowodowało, że uniosła delikatnie wzrok.
- Burmistrza niestety... - urwała, wciągając głęboko powietrze, gdy uzmysłowiła do sobie do kogo należał ten głos. Języki niewidzialnego ognia przeszły przez jej ciało wzdłuż kręgosłupa, zatrzymując się w jednym miejscu, o którym nie powinna w tym momencie myśleć. Nie, gdy z Lorenzo zaczęła budować wszystko na nowo. Pamiętała każdy detal z tamtego wieczora, może i nocy, chociaż wtedy w jej żyłach płynęła nie tylko krew, a i alkohol. Chwila zapomnienia, kierowana zazdrością i chęcią zemsty na Thompsonie wepchnęła Delilah prosto w ręce Samuela. Mężczyzny, o którym wolała nie myśleć. O którym powinna zapomnieć.
- Przestań... - wydała czując jak dosłownie jej skóra płonie. Że wstydu, ale i z powodu jego obecności, wzroku. Nie powinna się tak czuć. Czuć jak zapędzona w róg owca, w tym przypadku jej rogiem było biurko. Zacisnęła mocno dłonie na drewnianym meblu biurka, kiedy od tak wodził palcami po jej wargach - bez zachowania, od tak jakby nie było to nic złego. Było, w obecnych chwilach było. Aby zachować nieodpowiednie myśli i odruchy swojego zagubionego ciała skupiała się na niedługim wyjeździe. Filipiny...Filipiny..
Filipiny
...
- Nie powinno Cię to w ogóle interesować co mam na sobie, a czego nie... - i chociaż miała oczywiście na sobie bieliznę,ba nawet pod spódnicą miała rajstopy to czuła się tak, jakby tego jej brakowało, przez co zacisnęła nogi pod stołem. Poniosła twarz, patrząc mu prosto w oczy - co oczywiście z racji na temperament Samuela, który zapamiętała mogło być jej zgubą. Dobrze, że byli w ratuszu. W miejscu w którym powinna być bezpieczna. Miejscu, w którym poza podstarzałym woźnym została prawdopodobnie tylko Delilah. Odsunęła głowę do tyłu, aby chociaż zyskać nawet minimalny dystans miedzy nimi, jednocześnie uwalniając palące od jego dotyku wargi.
- Potrzebujesz czegoś konkretnego? - Przykleiła się plecami do oparcia swojego biurowego krzesła nie spuszczając z mężczyzny wzroku. Dystans tylko tyle mogła w tym momencie zrobić i aż tyle. Aby nie pozwolić się owinąć wokół palca, tak jak tamtego wieczora, kiedy była podatna na wszystko i wszystkich. Właśnie tego wieczora na jej trosze stanął Davis. Teraz musiała być twarda. A przynajmniej próbować taka być.

Samuel Davies
sumienny żółwik
M.
grabarz — cmentarz
30 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
jest grabarzem i ma problem z uczuciami - dla niego są równie abstrakcyjne jak kosmici, poza tym jego pierwsza żona gdzieś zniknęła i czasami zbyt łatwo wpada w furię, ale dzień dobry na klatce mówi!
Czasami zastanawiał się czy jest normalny. Owszem, przeszedł szereg badań i część lekarzy orzekła nawet, że pod pewnymi warunkami może żyć w społeczeństwie. Jasne, ci idioci głównie rozpatrywali ten fakt poprzez jego przydatność dla ludzi. Nigdy nie sądził, że to jakieś główne kryterium, ale okazywało się, że świat potrzebuje głównie szarej masy, która będzie zajmować mało ważne stanowiska, ewentualnie odkrywać coś mądrego albo na domiar złego płodzić kolejne dzieci, by zwiększać populację. Same ważne zadania i żadnego mądrego wytłumaczenia co z tego wszystkiego miało skapnąć jemu. Ciągle tylko słyszał, że powinien się dostosować i że może nie do końca odbierać pewnych bodźców, związanych choćby ze współczuciem czy miłością, ale ciężką pracą wyrobi sobie odpowiednie nawyki i dzięki nim stanie się godnym zaufania.
Takiego wała, do dziś pamiętał jak pokazał środkowy palec tym wszystkim konowałom, którzy za wszelką cenę usiłowali go zaadaptować jakby był niepraktycznym poddaszem w domu, a nie człowiekiem, który był na tyle świadomy, by nie mieszać sobie w głowie sentymentami z gatunku tych uczuciowych. Nie był idiotą, wiedział, że zbyt głośne manifestowanie tego mogłoby sprowadzić na niego natomiast potępienie i choć jako satanista z wyboru olewał podobne frazesy postanowił znaleźć niszę, w której mógłby uchodzić za człowieka całkowicie zdrowego (oczywiście tylko z punktu widzenia tych wszystkich kretynów wokół) i znalazł sobie seks, a raczej rozpasanie erotyczne, bo tylko tak można było określić przygody, których doświadczał.
Był jak zwierzyna, która szuka zawsze tych najbardziej osłabionych osobników, łowił te dziewczęta (choć był biseksualny, ale najbardziej uwielbiał kobiece ciało), które aż prosiły się o zwierzęce zerznięcie, o podduszenie, o branie ich od tyłu przy jednoczesnym miażdżeniu palcami ich łechtaczki. Te błagające bez końca o więcej, nawet (a może właśnie wtedy), gdy na jego palcu zauważały obrączkę. Nie mógł nie zauważyć Delilah, która utopiła wręcz żal w alkoholu i z chęcią posłużyła się jego ciałem w drodze do całkowitej amnezji. Tyle, że kiedyś należało wytrzeźwieć i odwiesić na kołku swój image jakże chętnej suki.
Nie sądził jednak, że spotka ją tutaj, w sekretariacie swojego burmistrza, gdzieś na drodze między aktami zgonu a swoją żoną, którą należało również w odpowiedni sposób ukarać. To była tylko i wyłącznie jej wina, że nie rozbudzała w Samuelu tego, co obecnie było jego udziałem tutaj. Chłonął ją wzrokiem z uśmiechem, rozbierał tak jak robił to rękami, choć mógł przysiąc, że jego wzrok ją gniewa, może nawet nieco zawstydza i onieśmiela.
Jego zaś do reszty nakręcał fakt, że nadal było jasno i byli w miejscu publicznym, a on o niczym innym nie marzył jak o wtargnięciu w jej uda tak, by zaczęła wrzeszczeć jak wtedy. Żona poczeka, nieboszczycy też nigdzie się nie wybierają, prawda?
Za to jej skóra była przyjemnie wilgotna i zachęcająca.
- Czego potrzebuję? Ciebie, na tym biurku, pode mną – odpowiedział zgodnie z prawdą, biedactwo umiało kłamać, ale nie w takich sytuacjach, nie, gdy nie spuszczał z niej wzroku, a jego zazwyczaj bardzo zimne oczy płonęły. – Ale jeśli wolisz zgrywać niedostępną… To zadowolę się kilkoma podpisami od burmistrza. Jest? – czyżby się wycofywał, a może pytał, bo wiedział, że już go nie ma, więc zostali sami.
A ona przecież była taka oczywista z tym odsuwaniem krzesła i pozbawianiem go możliwości dotyku. Gdyby była tak pewna siebie, to nie uciekałaby.

Delilah Hammond
powitalny kokos
Sammy
Sekretarka — Ratusz
27 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Got my heart up in this dance
What a beautiful man
That batchata as we rock on the set
Put his hand over my hips
Started looking at his lips
I'm the luckiest girl in the land
Delilah sądziła, że zapomni. Zapomni o tych wszystkich życiowych pomyłkach oraz klęskach i będzie mogła spokojnie żyć u boku ukochanego. Czy naprawdę los postanowił w tym momencie rozliczyć ją ze wszystkiego? Z całego zachowania? Najpierw zażyła relacja z Benedictem, która sama spaliła. Potem gwałtowne rozstanie z Lorenzo, przez które wpadła w łapy tego co źle. Mimo, że nie byli wówczas ze sobą to i tak z perspektywy czasu Hammond żałowała. Żałowała tych wszystkich pokus po które wyciągała rękę. Naiwna, że nigdy więcej ich nie spotka. Właśnie jedna stała przed nią, emanując niemal zwierzęcą siłą, przyciągająca ją jak magnes. Jak świecąca jasno żarówka do której leciała ćma. Tą ćmą była ona sama.
Skłamałaby,gdyby powiedziała, że nic nie pamięta. Skłamałaby, gdyby zrzuciła winę na alkohol. Wszystko byłoby kłamstwem, bowiem doskonale pamiętała. Ten dotyk dłoni, które błądziły po jej ciele tamtego wieczora. To gorące powietrze zmieszane z niej podczas gonitwy ciał. Chociaż chciała o tym nie myśleć za cholerę nie potrafiła tego od siebie odsunąć. Takiej toksyny po prostu nie dało się całkowicie z siebie wypłukać. Mimo to nie pokazywała po sobie słabości. Nie dzisiaj, kiedy jej życie w końcu przestało pokazywać w jakim gównie tkwiła. A przynajmniej myślała, że tego nie widac. Na Boga – była w ratuszu, możliwe że nie sama – ktoś napewno jeszcze się tu kręcił. Więc byla bezpieczna... Chyba...
- Na miłość boską...Możesz przestać? – jeszcze mocniej zacisnęła ręce na oparciu swojego krzesełka. Powinna się zawstydzić... Nie powinna dać mu w gębę, bo jakby nie patrzeć znieważał ją – chociaż tak naprawdę są dała się tak traktować tamtej nocy, kiedy pomiędzy upojeniem alkoholem, a pełna pożądania ekstazą zapominała na czym powinno jej zależy. Zamiast tego pochyliła się do przodu patrząc na Samuela spod zmrużonych oczu, niczym żmija, bazyliszek.
- Raz skorzystałeś z okazji i to powinno Ci wystarczyć – wycedziła przez zęby. Tak bardzo ją do denerwowało, tak choler.oe wyprowadzało z równowagi. To, że wszystko siedziało w jej głowie, każdy raz kiedy rozłożyła nogi przed kimś innym niż Thompson. Przecież mogła udać, że nic nie pamięta. Zwalić na tabletki przeciwbólowe, alkohol, cholera wie co jeszcze. Zamiast tego sama potwierdziła, że doskonale wiedziała o co mu chodzi. Każda normalna kobieta na jej miejscu w tej chwili wzywała by ochronę, albo innego człowieka – o ile tutaj był. Zamiast tego Delilah po prostu siedziała za swoim biurkiem w bezpiecznej jeszcze odległości od Samuela.
- Niestety spóźniłeś się. Kilkanaście minut temu opuścił gmach - z tymi słowami jakby nigdy nic przysunęła się ponownie do biurka. Miała skończyć ten raport. I zablokować bilety na lot. Kątem oka spojrzała w kierunku idealnego wcielenia Lucyfera. Nie dość, że biło od niego niebezpieczeństwem to... Musiała to przyznać – był wcieleniem chodzącego seksu. Musiał być, bo nawet wstawiona Delilah miała gust. Przez który trafiła do trumny – na wspomnienie czego dostała gęsiej skórki na przedramionach.
- Interesantów będzie przyjmował dopiero jutro rano, więc przekaze informacje... - skinęła w kierunku drzwi w myślach przeklinając go od wszystkich diabłów za to, że postanowił nieświadomie stanąć na jej drodze, powodując ten bałagan w głowie, który powstawał w takich chwilach. Gdy na horyzoncie pojawił się ktoś, na widok kogo Delilah trafiła rozsądek. Dobrze, że była w pracy - tylko ta myśl jeszcze trzymała ją przy normalnym funkcjonowaniu. Gdyby jeszcze ktoś był w okolicy. Niestety na tym piętrze była tylko ona i drapieżnik stojący naprzeciwko.
- Tam są drzwi - nie były to słowa wypowiedziane przez kobietę pewna tego, że nigdy nie powinna pieprzyć się z nieznajomym. Po prostu były to słabe słowa, których siłą była wynieść intruza poza jej gabinet, poza budynek, jej egzystencję i głowę...
Chciała zdusić ten mętlik w głowie w zarodku, dopóki jeszcze się pilnowała, kontrolowała swoją słabość do tych cholernych toksycznych gości, którzy na jej drodze pojawiało się jak grzybki na grzybobraniu - a ona niczym niedoświadczona grzybiarka łapała wszystko po drodze, nie wiedząc że niektóre z nich mogą truć i to bardzo.

Samuel Davies
sumienny żółwik
M.
grabarz — cmentarz
30 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
jest grabarzem i ma problem z uczuciami - dla niego są równie abstrakcyjne jak kosmici, poza tym jego pierwsza żona gdzieś zniknęła i czasami zbyt łatwo wpada w furię, ale dzień dobry na klatce mówi!
Tak naprawdę pod pewnymi względami był człowiekiem ułomnym. Niektórzy potrafili wyczytać emocje z wyrazu twarzy, z poruszenia ciała, a do Samuela zazwyczaj trafiały bardzo jasne i konkretne komunikaty, co wcale nie sprzyjało zawiązaniu znajomości. Czasami miał wrażenie, że miał podwójnie trudno – nie dość, że niewiele odczuwał i przez to był brany przez społeczeństwo (a raczej rodzinę, bo reszta nie wiedziała) jako zimny sukinsyn, to na dodatek przeszkadzało mu, że nie do końca chwytał ironię, sarkazm. Może i był inteligentny pod względem matematyki, ścisłego rachowania, bankowości, giełdy, ale inteligencja emocjonalna leżała i kwiczała i wyjątkowo nie dlatego, że ją kopnął… jak miało to miejsce z poprzednią żoną. To chodziło o jego niedobry, które sprawiały, że Davies był (nie bójmy się tego słowa) debilem.
Może dlatego seks z kimś tak wyuzdanym jak Delilah dostarczał mu ogromu przyjemności. Posyłała mu bardzo czytelne komunikaty, a wręcz rozkazy, by rżnął jak rasową dziwkę i robił to tak dobrze jak umiał, a na dodatek nie musiał bawić się przy tym w żadną uczuciową pizdę, która wyznaje miłość po orgazmie. Był tylko on i jej włosy, które szarpał, gdy brał ją od tyłu w toalecie. Nie mogła więc się dziwić, czemu chciał to powtórzyć, choć zrozumiał (nawet taki kretyn jak on), że przybrała pancerz niedostępnej.
Jeszcze chwila, a uwierzyłby, że sobie zapięła pas cnoty, bo była taka przekonująca. Mimo wszystko jednak pytanie, jakie padło, uświadomiło go, że ona się boi. Ktoś, kto nie chciałby powtórki reagowałoby bardziej spokojnie. Wiedział to doskonale z tego wieczoru, gdy młotek zabił jego żonę, bo przecież nie on, prawda? Mimo wszystko doceniał jednak te wszystkie małe lekcje, które wyciągnął z tego postępowania i które sprawiły, że umiał odczytać coś tak skomplikowanego jak reakcja kobiety, która z jednej strony mówi nie (a przynajmniej to stara się wyartykułować), a z drugiej strony miał wrażenie, że marzy o orgazmicznym i przeciągłym taaak. Nie mógł więc powstrzymać bezczelnego uśmieszku, nawet jeśli słowa, które padały, bolały. To znaczy nie jego, ale przypuszczał, że większość ludzi właśnie odniosłoby takie wrażenie, więc postanowił dołączyć do tego ogólnego trendu i stwierdzić, że było mu przykro.
- Och, pobawiłaś się żywym wibratorem i teraz go zwracasz, bo dostałaś na gwiazdkę większy? – musiał więc się pokusić o tę uwagę i choć jego oczy były nieco zbyt zimne, nadal nie spuszczał z niej wzroku.
Gdy zaś uznała, że burmistrza nie ma i że powinien wyjść, stwierdził, że dopiero zaczyna robić się interesująco. Usiadł więc naprzeciwko niej i zabrał ołówek, który teraz obracał w palcach.
- Nie zgwałcę cię, więc przejawiasz zaskakującą agresję w stosunku do człowieka, który tak naprawdę niczego nie zrobił. To kompensacja twoich wyrzutów sumienia? – podpowiedział uprzejmie i jakby miał więcej ludzkich odruchów to mógł przewidzieć, że może rzucić w niego doniczką bądź wezwać obronę, ale nieboraczek nie posiadał żadnych, więc cholernie dobrze się bawił robiąc jej tego wieczoru czystą psychoanalizę.

Delilah Hammond
powitalny kokos
Sammy
ODPOWIEDZ