architekt — współwłaściciel pensjonatu
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Krótki telefon, wykonany pod numer widniejący w stopce zawiadomienia otrzymanego od działającej w Lorne Bay kancelarii Winston & Strawn, przed kilkoma dniami w pełni pozbawił go złudzeń. Niezbyt długa rozmowa, przeprowadzona nawet nie z prawnikiem, a zwyczajną pracownicą biura, była wszystkim czego potrzebował do tego, aby wziąć urlop, spakować dwie duże walizki i ruszyć w drogę do miasta, do którego wracać nie planował - ani teraz, ani też w bliższej bądź dalszej przyszłości. Dla niego, Jake'a O'Briena, rozdział jakim było Lorne Bay, miał być rozdziałem zamkniętym. Szkoda tylko, że życie - tak jak to czasami bywa - miało w tym przypadku nieco inne plany.
Przekonany o tym, że sprawy związane ze spadkiem, o którym miał na ten moment dość mgliste pojęcie, będzie w stanie załatwić w ciągu maksymalnie kilku dni, umówił się na spotkanie mające dostarczyć mu w tym temacie najważniejszych informacji. Informacje odnośnie godziny i miejsca tego spotkania, a także osoby, z którą miał je odbyć - pan Howard, bez imienia - wpisał do swojego kalendarza. Tego samego, z którego na co dzień starał się korzystać w przypadku spraw związanych z pracą. Choć zupełnie nie pasowało to do dawnego Jake'a, tego znanego mieszkańcom Lorne Bay, obecnie w pewnych aspektach cenił sobie dobrą organizacje. Musiał się też jej nauczyć.
Na miejscu zjawił się punktualnie, czyli mnie więcej na kwadrans przed czasem. Ubrany w ciemnoniebieską koszulkę polo z jaśniejszymi wstawkami oraz jeansy, wyglądał zwyczajnie, prezentował się w miarę przyzwoicie. Przyglądając się kawiarni, którą widział pierwszy raz od dawna, dyskretnie zerknął na znajdujący się na nadgarstku zegarek. Dopiero kiedy upewnił się, że nie był ani za wcześnie, ani za późno, ruszył w stronę wejścia.
Gdyby nie niewielki ruch, który panował o tej godzinie - większość osób najpewniej znajdywała się wciąż w pracy - zlokalizowanie prawnika, o którym wiedział tyle tylko, iż nazywał się R. Howard, zajęłoby mu najpewniej znacznie więcej czasu. Możliwe też, że wymagałoby wykonania kolejnego telefonu. Na całe szczęście na ten moment miał pod tym względem raczej niewielki wybór. I jeśli wykluczyć młodą kelnerkę oraz kobietę stojącą przy kasie, tuż obok ekspresu do kawy, opcje pozostawały zaledwie trzy. Jedną z nich była młoda matka z dzieckiem, drugą staruszek, wyglądający jakby nie pamiętał nawet tego jak ma na imię, trzecią zaś młody mężczyzna - sprawiający wrażenie kogoś, kto faktycznie z zawodu mógłby być prawnikiem. Bądź co bądź po nich zawsze widać to z kilometra, a nawet dwóch. Trochę jakby mieli to wypisane na czole.
Choć Rhett nie do końca pasował do wizji osoby, z którą miał się spotkać - Jake był przekonany, że sprawami Charlotte musiał zajmować się ktoś znacznie starszy, być może nawet zbliżony wiekowo do samej kobiety, która w zeszłym roku skończyła 66 lat - nie dał tego po sobie poznać. Ruszył we właściwym kierunku, wyciągnął rękę na przywitanie, odezwał się.
- Pan Howard? - Upewnił się w pierwszej kolejności. - Jake O'Brien. Mieliśmy się spotkać w sprawie testamentu Charlotte Hall.
Wyjaśnił wszystko, mając przy tym nadzieje, że się nie pomylił i dobrze zidentyfikował osobę, z którą był umówiony na spotkanie. Dopiero kiedy ten wszystko potwierdził, odsunął dla siebie jedno z wolnych krzeseł i usiadł. Nie mógł przy tym pozbyć się dziwnego uczucia. Howard wydawał mu się jakiś taki trochę znajomy, aczkolwiek miał problem z tym, aby połączyć jego twarz z imieniem, z osobą znaną mu w przeszłości. Mógł tylko przypuszczać, że tak samo jak to miało miejsce w jego przypadku, Lorne Bay było rodzinnym miastem mężczyzny.

rhett howard
powitalny kokos
Jake O'Brien
prawnik — winston & strawn
31 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
prawnik, kawaler, pedant, amatorski fan czterech i dwóch kółek, codziennie raczący was swoim firmowym uśmiechem; chętnie korzysta z uroków życia, tym bardziej w pięknym towarzystwie, nadal nie decydując się na monogamię
dwa

Nie miał dzisiaj wiele spraw oraz pracy do wykonania - na całe szczęście, bo jakoś tak… miał w dniu dzisiejszym niesamowitego lenia. Tak, nastało święto w życiu Rhetta - najzwyczajniej w świecie odechciało mu się wszystkiego, co było związane… z czymkolwiek. Nawet prywatne sprawy - jak nawet myśl o zrobieniu prania po powrocie do domu sprawiało, iż nie miał ochoty na powrót do własnych czterech ścian; a jeśli już ma to zrobić, to tylko po to, by ułożyć się w łóżku i uciąć godzinną drzemkę, może dwugodzinną… albo i trwającą siedem godzin. To niespotykane w jego przypadku, niemniej chyba każdy miał prawo do posiadania takiego dnia, w którym zwyczajnie nie chciało mu się kompletnie nic. Bez szukania usprawiedliwień i wytłumaczeń dla swojego zachowania miał zamiar się temu odczuciu poddać - zaraz po zakończeniu spotkania z kolejnym klientem.
Poznał szczegóły w międzyczasie, nie skupiając większej uwagi na nazwiska. Może gdyby to zrobił, to skojarzyłby sobie znacznie wcześniej z kim będzie miał do czynienia? Całkiem możliwe, niemniej nigdy nie mamy takowej pewności, a niczego nieświadomy Rhett odebrał przypomnienie od sekretarki odnośnie dzisiejszego spotkania z niejakim O’Brien, wybierając się z biura do kawiarni, gdzie miało dojść do widzenia się.
Oczywiście wybrał się tam samochodem - odkąd go posiada, kompletnie zapomniał po co ma nogi, jeśli idzie o przemieszczanie się po mieście od punktu A do punktu B. Na całe szczęście, nadal chodzi o poranne przebieżki, dzięki temu się nie roztył czy też kolana nie przestały mu odmawiać posłuszeństwa. Zaparkował w pobliżu lokalizacji, mogąc na spokojnie wybrać się do środka oraz wybrać dowolny stolik - praktycznie nikogo dziś nie było wewnątrz, mogąc siąść gdzie tylko mu się podobało. Skąd pewność, że mógł to uczynić? Nie widział mężczyzny, który wyglądałby na jego klienta toteż bez większych skrupułów zamówił sobie kawę oraz dobry kawałek ciasta, mogąc jeszcze raz spojrzeć na dokumenty, jakie dotyczyły tej sprawy.
Nawet tego krótkiego czasu oczekiwania nie skupił na nazwisku, jakie było powiązane z tą sprawą. Zresztą - mało to w tym świecie mężczyzn o nazwisku O’Brien? To w sumie nie było najważniejsze, a sama w sobie sprawa, korzystając z nieobecności mężczyzny. Nie interesował się też tym czy już się pojawił, czy jeszcze nie - nie był typem osoby szaleńczo poszukiwawczej za pomocą wzroku tego, z kim był umówiony. Nie powiem - cenił sobie punktualność, lecz trzeba też spojrzeć na to, iż Rhett zjawił się tu na trzydzieści minut przed ustaloną porą.
Dotarł do jego uszu dźwięk dzwoneczka obwieszczający pojawienie się nowej osoby w lokalu. Nie skupił na tym uwagi, nie podnosząc spojrzenia znad papierów - chyba, że w celu pochwycenia kubeczka z kawą czy też aby nałożyć sobie kawałek ciasta na widelec. Dopiero tak naprawdę usłyszenie swojego nazwiska całkowicie przywróciło go do otaczającej rzeczywistości. Wstał z zajmowanego miejsca, wyciągając do nieznajomego dłoń w geście powitania. - Witam, Rhett Howard. Proszę, zapraszam - uśmiechnął się przy tym kulturalnie, co by nie było, że aż taki wielki z niego burak, przy okazji przypatrując się mężczyźnie, z którym ma przyjemność. Cholera, imię i nazwisko dopiero teraz zaczynało mieć znajomy wydźwięk. I te kontury twarzy… skądś go chyba kojarzył… - Zanim zaczniemy, może coś Panu zamówić? - może to i dziwnie wygląda, lecz zawsze - ale to naprawdę zawsze, bez jakichkolwiek wyjątków - Howard proponował i stawiał jedzenie/napoje/cokolwiek klientom, z jakimi widuje się na mieście. Może to i kwestia wychowania czy pokazania, że go stać - nieważne. Nigdy nie postąpił inaczej, uznając iż tak zwyczajnie wypada.

Jake O'Brien
powitalny kokos
patsy#7401
manager — PULLMAN PD SEA TEMPLE RESORT & SPA HOTEL
31 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
I just wish I hadn't spent so much time worrying about not being someone else's definition of enough.

[akapit]

Gdy wychodziła z hotelu – rzucając do jednej z recepcjonistek, że przez dobrą godzinę będzie niedostępna, całkowicie poza zasięgiem i nie do złapania – była już spóźniona. Nie lubiła się spóźniać, a już na pewno nie na biznesowe spotkania – to było nieprofesjonalne, a patrząc na postać Indii właśnie profesjonalizmu można było się spodziewać. Wymagała go od niej praca i zdążyła się go nauczyć. Dlatego zerknęła na zegarek, gdy wsiadała do auta, cicho przeklęła pod nosem i po prostu odrobinę przekroczyła dozwoloną prędkość, gdy wyjeżdżała z terenu resortu do centrum Lorne Bay, gdzie była umówiona.

[akapit]

Z prawnikiem w sprawie testamentu. I z nim.

[akapit]

Nigdy nie przypuszczała, że jeszcze kiedyś się spotkają, a już na pewno nie w takich okolicznościach. Raczej przypadkowa domówka u wspólnych znajomych, gdy przypadkiem wróci w rodzinne strony? Jakiś ślub? Wesele? Pogrzeb? Wszystko, ale nie sprawa spadkowa Charlotte. Pamiętała jak przez mgłę ile czasu wspólnie spędzali w starym pensjonacie, gdy Jake tam pracował, a ona właściwie dobrowolnie im w tym pomagała. Może to właśnie wtedy nauczyła się wszystkiego, co dzisiaj pomagało jej w pracy? Może pensjonat nie przypominał luksusowego resortu, ale… od czegoś trzeba było zacząć. A India nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiała.

[akapit]

Zaparkowała auto po drugiej stronie ulicy. Spojrzała na drzwi kawiarni i pierwszy raz tego dnia zwątpiła. Czy powinna w ogóle iść? A może odpuścić? Może znaleźć prawnika, który zrobi to za nią? Wykupi część O’Briena, albo odsprzeda mu jej część? Przecież tak byłoby dużo łatwiej, ale jednocześnie jakiś głosik z tyłu głowy podpowiadał jej, żeby zaryzykowała. Spojrzała na dłoń opartą na kierownicy. Błyszczał na niej pierścionek zaręczynowy, któremu przez chwilę się przyglądała…

[akapit]

Co by było, gdyby…

[akapit]

Nie. Wróć na ziemię, Willoughby.

[akapit]

Spojrzała w lusterko, poprawiła włosy, poprawiła pomadkę i wyszła z auta, by pewnym krokiem ruszyć do kawiarni. Przekroczyła jej próg i od razu zlokalizowała stolik, który ją interesował. Minęło dużo czasu, ale się nie zmienił… nie mogła go pomylić. Wzięła głębszy oddech i zachowując spokojną, wręcz niewzruszoną twarz podeszła do mężczyzn.

[akapit]

- Wybaczcie, mam nadzieję, że długo na mnie nie czekacie. – rzuciła na dzień dobry i od razu zwróciła się do prawnika, wyciągając dłoń w kierunku prawnika – India Willoughby, jestem drugą stroną… trzecią właściwie. – jeśli wziąć pod uwagę, że drugą była ta, która spisała ten nieszczęsny testament. Zajęła miejsce przy stoliku i dopiero wtedy spojrzała na Jake’a, lekko się do niego uśmiechając – Ktoś tu miał kiepskie poczucie humoru, huh? - tylko czy im było teraz do śmiechu?



Jake O'Brien
rhett howard
powitalny kokos
nick
ODPOWIEDZ