asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Cieszyła się z bransoletki, a jej mama na pewno rzuciła jakimś głupim tekstem, że ta wygląda na drogą. Cóż, dla Mari najważniejsze było to, że dostała ją od Jonathana i teraz ta zdobiła jej nadgarstek, chociaż babcia mówiła, że powinna nosić tylko w niedzielę i od święta, bo szkoda. Mimo to wzięła ją na festyn, ciesząc się jednak bardziej z obecności Jonathana, niż biżuterii. Szkoda tylko, że on sam się z tego niezbyt cieszył.
- Sama nie wiem, ale na pewno mówienie swojej dziewczynie, której bardzo na tym zależy, że się nie chce tu być, jest słabe, Jona - wzruszyła ramionami, żeby wiedział, jak jest. Zdawała sobie sprawę z tego, że Wainwright nie należy na najbardziej empatycznych osób na świecie, ale na całe szczęście ona była na tyle bezpośrednia, by w razie czego zwrócić mu uwagę. - Normalna loteria, kupujesz losy, a potem pod koniec jest losowanie i każdy coś wygrywa. Dlatego nie są zbyt tanie, bo wiesz... jeden kosztuje dziesięć dolarów. Trochę zdzierstwo, nie? Zawsze dostawałam pieniądze tylko na jeden, a niektóre cwaniaki kupują nawet po pięć i mają większe szanse - wyjaśniła jak jest, przesuwając się o jedną pozycję w kolejce. Sama nie zwracała aż takiej uwagi na to, że ludzie im się przyglądają. Bardziej była skupiona na rozmowie z Joną i na tym, z jaką lekkością niweczył jej marzenia. - Ech, to kiedy przestanę brać zbyt dużo leków? - burknęła. - Zabiłabym za kufel zimnego piwa - przyznała bez bicia, bo niestety była kobietą prostą, a może stety, bo dzięki temu nie miała wielkich wymagań. Przynajmniej na wiadomość o tańczeniu zaraz się wyszczerzyła wesoło i humor wyraźnie jej wrócił. - Już nie rób ze mnie takiej obłożnie chorej... coraz dłużej potrafię wytrzymać bez spania - wytknęła mu, by nie liczył na rezygnację z tańców, nie teraz, jak już zgodził się z nią zagościć na parkiecie. Zaśmiała się też zaraz, widząc jego zakłopotanie. - Znają mnie i widzą przy mnie obcego faceta... w dodatku przyjechałeś samochodem na wtyczkę i nie masz kraciastej koszuli... cholernie się wyróżniasz, ale to dobrze, bo mi się tu nie zgubisz - zaśmiała się i stanęła na palcach by dać mu buziaka, chociaż bez jego pomocy dosięgnęła tylko jego brody i zaraz przyszedł ich czas na kupony w loterii.
- Dwa poproszę - rzuciła, grzebiąc w tylnej kieszeni spodni, aż nie wyciągnęła z niej dwudziestu dolarów, które rozprostowała. Pani powiedziała, że mogą sobie wylosować, więc Mari zaraz wsadziła rękę do dużej misy, a następnie spojrzała na Jonę. - No losuj, tylko wiesz! Szczęśliwie - wyszczerzyła się od razu.
- A kogo to ze sobą przyprowadziłaś? - zagadała ich od razu sprzedawczyni. Tutaj większość po prostu się znała.
- To mój chłopak znad morza, spędzaliśmy wspólnie święta u rodziców - wyjaśniłam wesoło, na co kobieta pokiwała głową.
- Słyszałam już to i owo - zachichotała, bo niestety plotki szybko się roznosiły, więc samej Mari jakoś to nie zaskoczyło.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Spojrzał na nią wymownie, bo nie lubił takich zagrywek. Marienne wytrąciła mu argumenty z dłoni, które i tak nie miały siły przebicie. Marudził sobie dla zasady, bo był gburem i jak coś mu się nie podobało, zwykł tego nie taić. Cóż... Mógł się spodziewać, że i Mari postąpi podobnie, ale z drugiej strony on i tak jej ulegał. Chambers tylko nie była jeszcze świadoma tego jaką mocą dysponowała względem Wainwrighta, bo co innego gdy on kazał jej o dbać i zdrowie i zakazywał picia piwa, a co innego, gdy ona prosiła o rzeczy, które mogłoby ją uszczęśliwić. Gdyby powiedziała, że chce pojechać z nim na drugi koniec kontynentu to ten bez słowa spełniłby jej marzenie. Oczywiście dbając o to, aby podróż była dla Chambers najbardziej dogodna i bezpieczna jak to tylko możliwe. I owszem, Jona nie lubił imprez, nie cieszyły go wypady na miasto, ani spacery po wesołych miasteczkach, ale jedno spojrzenie Marienne potrafiło sprawić, że chował swoje potrzeby do kieszeni, skupiając się tylko na niej. W sumie dobrze, że Mari nie była świadoma swojej siły.
- Ale tutaj jestem - burknął więc cicho, po czym zacisnął mocniej palce na dłoni rudzielca. - A co można wygrać? - Zapytał, nie do końca przekonany o tym, czy chce brać w tym udział, bo.... Raczej wątpił, aby cokolwiek mogłoby mu się przydać, a nie lubił marnotrawić rzeczy. Spojrzał także niepewnie na spis kilku nagród, które miały być głównymi atrakcjami i błagał już Boga, aby prosiak nie był tym, co skrywać będzie jego los. - Za dwa miesiące, o ile wyniki będą dobre i stabilne to odsuniemy kilka leków - wyjaśnił spokojnie. - Wiem, ale niestety musisz obejść się smakiem. Jedynie, że bezalkoholowe i to jedno... Za dużo cukru także jest niewskazane, a ty sobie ciasta matki nie odmawiasz - dodał, aby tak zupełnie nie pozbawiać Marienne marzeń. - Mhmmm - mruknął tylko, bo chciał zamknąć ten temat, niespecjalnie widziały mu się te wiejskie tańce. - Koszula w kratę to jakiś obowiązkowy strój? - Dopytał, bo gdyby wiedział to może by jakąś ze sobą zabrał, aczkolwiek pewnie te które posiadał także nie wpisywały się w obecne w Adavale standardy mody.
Ostatecznie zarówno Mari, jak i Jona kupili losy, a rudzielec odbył jeszcze dość osobliwą rozmowę z panią ze stoiska. Wainwright ograniczył się tylko do bladego uśmiechu, a potem pozwolił rudzielcowi pociągnąć się dalej w stronę straganów, na których sprzedawano wszelkiego rodzaju badziew i tanie chińskie podróbki. Tyle dobrego, że gdzieś w okolicy czuć było swojskie jedzenie, a w sumie Jona ciekawy był tutejszej kuchni.
- Powinnaś napić się wody - Jonathan stał nad ramieniem Marysi, która przeglądała coś na stoisku przed sobą. - Wzięłaś? - Oczywiście, że zapomniała, ale nim Jonathan zaproponował, żeby poszli jakąś kupić, ktoś wtrącił się w ich rozmowę.
-Bimberku się napij, a nie wody! - Jeden z kuzynów Marienne zjawił się obok machając butelką coli, wątpliwego koloru.
- Marysia i woda? Na festynie? Haaa! Tego jeszcze nie grali - dodał inny chłopak, którego Jonathan jeszcze nie poznał, a który trzymał za rękę jakąś blondynkę ze słomianym kapeluszem na głowie.
- No dalej! Ojciec sam robił! Mamy go tyle, że nie zorientował się jak mu podwędziłem kilka butelek - ponaglił ją Brock.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Pewnie gdyby wiedziała, jaką ma siłę, to i tak nie potrafiłaby z niej skorzystać. W końcu jej pragnienia głównie odnoszą się do przyziemnych potrzeb takich jak zjedzenie fast fooda czy słodyczy, a to z kolei rzutuje na jej zdrowie, więc tutaj w Jonie jest sprzeczność interesów, bo niby chce ją uszczęśliwić, ale jednak jej zdrowie jest dla niego ważniejsze, więc... nie daje jej tego, co by chciała. O wycieczkę z kolei Mari nie potrafiłaby go za diabła poprosić.
- Nagrodą główną jest telewizor, ale są też inne perełki, jak laptop, pralka czy nowa kuchenka - wyjaśniła, podekscytowana. - Może potem jeszcze dokupię los, jak się nie skończą. Zobaczymy najpierw co mają na straganach - nie miała aż tyle gotówki, więc wolała podejść do tego rozsądnie. Tylko, że kiedy ona się ekscytowała, Jona powiedział jej coś, czego chyba nie chciała teraz słyszeć.
- ILE!? - zawołała to stanowczo zbyt głośno, bo kilka osób się obejrzało. - Chyba sobie ze mnie jaja robisz - podburzyła się lekko. - O ilu jeszcze sprawach mi nie powiedziałeś przed operacją, co? - była nieco wkurzona, bo najpierw się okazało, że ma zostać długo w szpitalu, potem jakieś pożal się boże diety, które odwołał na czas świąt na całe szczęście, jeszcze te wszystkie leki, a teraz świadomość, że nie będzie się mogła napić przez kolejne dwa miesiące? - Maksymalnie miesiąc, nie ma szans, żebym nie wypiła niczego w swoje urodziny - oznajmiła buńczucznie, stawiając warunki, chociaż i sama wizja miesiąca ją przerażała. - Nie odmawiam sobie, bo od miesiąca dawałeś mi tylko bezsmakowe papki do jedzenia - burknęła, bo teraz to ona miała być w nienajlepszym nastroju, chociaż wiadomo, że w przypadku Marysi szybko to mija. Póki co jednak musiała sobie ponarzekać, bo była tym wszystkim przybita. - Nie, tak się po prostu utarło - wyjaśniła jeszcze odnośnie tej koszuli w kratę, ale zrobiła to dość markotnie, nadal przerażona wizją dwóch miesięcy bez alkoholu. Ruszyła w stronę stoisk, by czymś się zająć i jeszcze miało się okazać, że nie ma wody, wprost cudownie. Pokiwała tylko głową na boki, ale wtedy nieoczekiwanie zjawiło się znajome jej towarzystwo. Jakoś tak odruchowo przyjęła tą butelkę, ale nawet jej nie odkręciła, po prostu nie wiedziała co ma powiedzieć. Miała na nią ochotę, oczywiście, że tak, ale tylko westchnęła.
- Dzięki, ale chyba jednak nie skorzystam - wyjaśniła na co jej kuzyn prychnął.
- A ty co? Taka miastowa już, że gardzisz tym co swoje? - burknęła dziewczyna o mysich włosach. Rebeca... Mari za nią nieszczególnie przepadała, jak za większością dziewuch we wsi, bo kiedy zgarnęła Martina, wiele z nich miało jej to za złe. No, a jak go rzuciła, to już w ogóle miały ją za niespełna rozumu. Poza tym... jak źle to nie brzmiało, Chambers była najatrakcyjniejszą dziewczyną w Adavale, chociaż pochodziła z jednej z biedniejszych rodzin.
- Po prostu dzisiaj nie piję - wyjaśniła, na co zareagowali śmiechem.
- Bzdurów nie gadaj! Marycha, bo jeszcze uznam, że przed Joną udajesz taką świętą i kłamiesz mu w żywe oczy - podsumował kuzyn, a Mari jęknęła wewnętrznie, ostatecznie wpadając w końcu na jakąś wymówkę.
- To nie tak! Jesteśmy samochodem, a ja... ja nie piję, żeby Jonathan mógł się napić - była z siebie całkiem zadowolona. - Właśnie tak, więc kochanie, nie krępuj się - wcisnęła mu z dłonie butelkę.
- No to ja rozumiem! Mówiłem wam o nim, facet Mari ma taką furę, że sam bym nie pił, żeby ją poprowadzić - całe szczęście Brock połknął przynętę. - W ogóle, Jona... To jest Tim, a to Rebeca. No, a to Jonathan, nowy absztyfikant Marychy - przedstawił ich sobie Brock. - Strasznie spoko, przekonacie się. Kuzyneczka wyrwała nie byle kogo - zażartował sobie jeszcze, szturchając mnie w ramię. - Potem będziesz się musiał napić jeszcze z moim ojcem, też się tobą chwalił przed kumplami - poinformował blondyna, a ja zaśmiałam się pod nosem, przynajmniej na moment zapominając o tym, jaka była zła chwilę temu.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Jonathan założył z góry, że cokolwiek kryło się za jego losem, pozostanie w Adavale. Nie miał zamiaru ciągnąć za sobą zbędnych gratów, a z jego szczęściem na pewno wygra jakieś widły, albo siekierę. Loteria była jednak małym zmartwieniem w porównaniu do całokształtu imprezy na jaką zaciągnęła go Marysia. Co gorsza i rudzielcowi pogorszył się nastrój, gdy Jona wspomniał o zaleceniach lekarskich jakie powinna przestrzegać.
- Powiedziałem ci, że po operacji będziesz musiała przejść rekonwalescencję i zrezygnować z niektórych przyjemności. Nie wspomniałem tylko na jak długo - odpowiedział spokojnie, bo doskonale wiedział, że gdyby burknął to zaraz obydwoje zaczęliby słowną przepychankę. Tak już to z nimi było, a przecież mieli cieszyć się świętami, więc Wainwright starał się jak mógł, aby nie przesadzać ze swoim narzekaniem. - Pomyślimy; najwyżej odstawisz niektóre leki na jeden dzień - dodał, chociaż mu się to nie podobało, ale wolał nie zaogniać tej rozmowy. - Kłamiesz; starałem się dla ciebie gotować najsmaczniej jak to możliwe. Ty, po prostu lubisz tylko niezdrowe jedzenie - burknął już nieco chłodniej, bo czasem czuł się niedoceniony przez Chambers, która zamiast dobrej kuchni jaką on jej serwował, wolała wybrać hamburgera w jakiejś restauracji szybkiej obsługi. Niestety mógł się z tym liczyć od samego początku, bo znał jej preferencje kulinarne, ale ślepo wierzył w to, że może z czasem Marienne polubi zdrową kuchnię, cóż... Kolejny fakt potwierdzający to, że Jonathan był naprawdę naiwny co do wiary w Chambers.
Aczkolwiek miłym wyjątkiem była sytuacja, w której Marysia bez słowa zająknięcia odmówiła kuzynom alkoholu. Jonathan, położył jej porozumiewawczo dłoń na ramieniu, ale wtedy rudzielec dodał kilka kolejnych słów i jakoś mina Wainwrighta wróciła do normalności, a po cieniu uśmiechu nie było śladu. Nie umawiali się tak. Mari nie prowadziła nigdy jego tesli, a on jakoś nie miał zamiaru nagle tego zmieniać. Poza tym niekoniecznie chciał pić, ale widząc w jakiej sytuacji się znalazł, czuł, że odmowa nie wchodziła w grę.
- Tylko posmakuję - oświadczył upijając niewielką ilość mocnego bimbru.
- Więcej! Nawet nie kopnęło - zawołał Brock i ponownie wcisnął butelkę w dłonie Jonathana.
Nie trudno się domyśleć, że dla blondyna było to krępującym doświadczeniem. Jona rytuał picia alkoholu celebrował, rozkoszując się jego smakiem. Ewentualnie mógł pozwolić sobie na piwo w dobrym towarzystwie, przy miłej rozmowie, ale nie pić dziwnego pochodzenia bimber z plastikowej butelki po coli.
- Niekoniecznie..
- No dawaj! Mari, weź mu coś powiedz! - Kuzyni Chambers nie dawali za wygraną.
Jonathan wcale nie był zadowolony, ale Marienne wydawała się tym kompletnie nie przejmować. Może nawet czuła satysfakcję widząc jak Wainwright wlewa w siebie coraz to większe ilości alkoholu, bo nie dość, że pił z Brockiem to jeszcze potem faktycznie pojawił się jej wuj i jeszcze kilka innych osób, których imion i ról Jona nawet nie próbował zapamiętać. Czas zaczął płynąć znacznie szybciej i nim Jonathan się spostrzegł było już ciemno. Muzyka grała znacznie głośniej, a większość osób biorących udział w festynie była już solidnie wstawiona. Co prawda Jona także pił, ale raczej daleko było mu do stanu w jakim znajdowali się chociażby kuzyni Marienne.
- Wracamy zaraz po ogłoszeniu wyników tej loterii? - Spytał, oczywiście z nadzieją, że rudzielec nie pamięta o tej obietnicy tańca i uda mu się uniknąć tej atrakcji. Poza tym cholernie przejmował się czekającą ich jazdą, bo nie miał zielonego pojęcia jakim kierowcą jest Chambers i naprawdę nie chciał się tym przekonywać na środku pustkowia po pijaku.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Zawsze tak robił. Dobrze wiedział, że coś przed nią zataił, ale specjalnie używał przy tym takich słów, aby w razie czego móc wyjść z sytuacji obronną ręką, podczas gdy najnormalniej w świecie od razu planował coś przed nią zataić, bo wiedział, jak Chambers zareaguje.
- Skoro wtedy mogę na jeden dzień, to dlaczego nie dzisiaj? - drążyła, bo dla niej było to naprawdę bez sensu. W końcu co za różnica? Skoro się dało, to dało się zarówno w jej urodziny, jak i podczas festynu. Zaraz jednak fuknęła niezadowolona, gdy powiedział, że kłamie. - Ja kłamię? Na początku dostawałam tylko ryż i owsiankę z bananami - wypomniała mu. Okay, faktycznie doprawiał jakoś te papki, więc nie były całkowicie bezsmakowe, ale i tak z początku jej dieta była niesamowicie nudna i monotematyczna, pozbawiona wszystkiego na co miała ochotę. Potem jak doszło do tego mleko, to było tak wyprane z tłuszczu, że smakowało, jak zabarwiona woda, a dopiero po kolacji z Lisbeth i Remigiusem mogła zacząć jeść ryby, bo wolała je od gotowanego kurczaka, który był dla niej jakimś żartem. Już nie mówiąc o tym, że dałaby się pokroić za kawał sera, który całkowicie zniknął z lodówki Jonathana, a gdziekolwiek schował sól - Mari jej jeszcze nie znalazła. Nic więc dziwnego, że w domu rodzinnym czuła się jak pies spuszczony z łańcucha. - Najlepiej zwalić winę na to, że lubię fast foody... sam nie jadłeś tego, co ja, więc już nie ściemniaj - podsumowała, ale potem rozmowa ucichła, bo pojawili się jej kuzyni. Mari wcale nie chciała ratować Jonę, bo może gdyby ten się nieco upił, byłby pogodniejszy, tak więc zachęcała go do alkoholu, skoro sama pić nie mogła. Czas płynął szybko, wzięła udział w kilku konkursach, chociaż z kilku też Jona kazał jej zrezygnować. Zrobiło się ciemno, a co za tym idzie przyjemniej, wiele osób ledwo trzymało się już na nogach, a na parkiecie wywijały pary.
- Tak szybko? Po loterii ma być lokalny stand up, naprawdę zabawny - wyjaśniła mu i zaraz złapała go za rękę, ciągnąć do pionu. - Idziemy tańczyć, obiecałeś mi - przypomniała mu, szczerząc się wesoło i udając, że nie dostrzega braku entuzjazmu. - Mogę poprosić kogoś innego, sądzę, że znajdę chętnych - trochę zagrała mu na nosie, ale faktycznie jej obiecał, więc nie było opcji, aby się z tego wymiksował. Dotarli więc na parkiet, gdzie panowała skoczna atmosfera i wszyscy wywijali wesoło. - To nie są te twoje eleganckie tańce, ale dasz radę - zaśmiała się, podając mu rękę i już zaczęła sama poruszać się w rytm muzyki. - Stanowczo za mało wypiłeś, spróbuj się zabawić - zachęcała go, licząc na to, że w końcu się uśmiechnie. - Gdybym ja mogła pić... musiałbyś mnie nieść do domu - oznajmiła radośnie, kręcąc przy tym biodrami i podskakując nie bacząc na zmęczenie czy zadyszkę. Uwielbiała takie klimaty i od dawna jej ich brakowało.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Przewrócił oczami, absolutnie nie kryjąc swojego niezadowolenia z prowadzonej z Marienne dyskusji. Rudzielec po prostu nie mógł akceptować rzeczy takimi, jakimi były. Zawsze znajdowała jakieś ale i usielnie próbowała przeforsować swoje racje, które niewiele miały wspólnego z dobrymi pomysłami.
- Bo już brałaś część leków, poza tym nie dyskutuj ze mną. Jeszcze za wcześnie na tego typu ustępstwa - burknął tonem nieznoszącym sprzeciwu, a chociaż Marysia coś tam pomarudziła jeszcze pod nosem, Jonathan uznał, że tego nie dosłyszał, bo nie czuł potrzeby powtarzania się. - Bo musiałbym zjeść tego tonę; jakbyś nie zauważyła ważę prawie dwa razy tyle co ty, a co za tym idzie potrzebuję spożywać znacznie więcej kalorii dziennie - pozwolił sobie jeszcze na mały wykład, aby pozbawić Marienne argumentów, bo akurat kwestie smakowe w przypadku zdrowej diety, Jona odkładał na dalszy plan. Gdyby jemu zalecono jeść same lekkie potrawy i papki, pewnie bez zająknięcia by to robił, bo umiał zapanować nad swoimi słabościami. Wyjątkiem były papierosy, ale nie ma co się oszukiwać; gdyby rzucił palenia zapewne zamordowałby pierwszą osobę, która wytrąciłaby go z równowagi, no może poza Maryśką.
Wcale nie uśmiechało mu się pozostawanie na festynie do nocy, ale jak widać Mari nie dała się podejść. W sumie Jona mógł się tego spodziewać, bo Chambers zawsze dbałą o to, aby spełniać swoje zachcianki. Wainwirght mógł mieć więc pretensje tylko do siebie samego, bo przecież zgodził się na ten taniec z rudzielcem.
-Niewątpliwe - rzucił pod nosem, wcale nie dbając o to, aby zabrzmieć przekonywująco, bo co tu dużo mówić, absolutnie nie miał ochoty słuchać wiejskich żarcików. - Marysiu... - Jęknął, ale wstał, chociaż wcale nie spodobało mu się to jak go zaszantażowała. - Śmiało, aczkolwiek nie licz na nic więcej oprócz tańca, bo raczej każdy zdążył się nam tutaj dobrze przyjrzeć - burknął więc, trochę chcąc zagrać Marysi na nosie, a trochę, by pokazać, że wcale nie jest zazdrosnym. Chociaż miał nadzieję, że uniknie ewentualności, w której musiałby wyjaśniać jakiemuś pijanemu człowiekowi, żeby zainteresował się kimś innym zamiast Chambers. -Dam? - Mruknął patrząc na roześmianą Marysię i w zasadzie tylko ten widok sprawiał, że jednak stał pośrodku roztańczonego tłumu. - Wypiłem wystarczająco. Nie mam zamiaru upijać się w domu twoich rodziców to po pierwsze, a po drugie nie czuję się tutaj na tyle bezpiecznie, jeżeli chodzi o ciebie, aby pozwolić sobie na taką swobodę - dokończył, oczywiście zbędnie, ale włączył mu się tryb gbura i trochę musiał ponarzekać, aby Chambers nie zapomniała, że chociaż wygrał dla niej tego misia na strzelnicy, to wcale nie czuł się dobrze na tym całym festynie. Wszystko co robił, robił dla jej szczęścia, ale jednak jej zdrowie stawiał na pierwszym miejscu. -Podejrzewam, niejednokrotnie pokazałaś mi na co ciebie stać - rzucił pod nosem wspominając te wszystkie razy, podczas których pijana Marysia zakłócała jego spokojne wieczory. Jak na złość, akurat z głośników poleciała piosenka, którą prawdopodobnie Chambers doskonale znała, a której Jona oczywiście nie kojarzył, aczkolwiek jej tekst niekoniecznie mu odpowiadał. I gdy rudzielec śpiewał ochoczo "When things get heated We say things we don't mean then Don't we know they ain't true?", Wainwright uniósł lekko brew spoglądając na nią podejrzliwie. Widząc jednak, że Marysia bawi się całkiem dobrze, trochę się z nim drocząc, a trochę się z niego nabijając, ostatecznie poddał się temu jej urokowi i pozwolił sobie na odrobiną swobody. Może nawet kilka razy roześmiał się (oczywiście bardzo powściągliwie), gdy Mari podśpiewywała sobie pod nosem robiąc do niego dziwne miny.
- Czy teraz możemy wrócić do domu? - Zapytał, gdy melodia dobiegła końca, a rudowłosa znalazła się na powrót w jego ramionach, znacznie bliżej niż byłoby to uznane za stosownym, ale ludzie wokół byli w stanie takiego upojenia i rozbawienia, że nikt nie zwrócił na nich najmniejszej uwagi. - Po drodze mogłabyś mi pokazać to siano - dodał pozwalając sobie na pewną bezpośredniość, ale w sumie miło byłoby wyciągnąć z tej nocy jak najwięcej, a Marysia mogłaby mu się odwdzięczyć za bycie takim wyrozumiałym, za picie z jej krewniakami, wzięcie udziału w dziwnych konkursach i jeszcze ten taniec...

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Oczywiście nie kupowała jego tłumaczeń, bo jeśli o nią chodziło, to spokojnie mógł jeść tony owsianki, albo dać jej to, co sam jadł, a co wyglądało o wiele przyjemniej i smaczniej od jej posiłków, które kompletnie nie wpisywały się w jej gusta. Nawet jak była kolacja z Remigiusem i Lisbeth, to nie pozwolił jej zjeść wszystkiego, co zostało po gościach, a ona akurat takie kulinarne historie pamiętała i to dobrze.
- Omg, a ja już sądziłam na jakiś numerek na boku - przewróciła oczami, szczerząc się podle. Chciała w nim tylko wzbudzić nieco zazdrości, a nie wyrywać kogokolwiek z tłumu. Poza tym cieszyło ją to, że w końcu poszedł z nią na parkiet. Już i tak powinien się cieszyć, że wyciągnęła go tam wtedy, gdy z głośników leciały normalne kawałki, a nie przygrywała lokalna kapela. - Nie kumam... co to znaczy na tyle bezpieczne, jeżeli chodzi o mnie? - naprawdę kompletnie nie rozumiała jaki mógł być sens tych słów. Aż przechyliła lekko głowę na bok. - Boisz się, że coś ci zrobię? - próbowała na cokolwiek wpaść, chociaż kiepsko jej to szło. - No i jeszcze niejednokrotnie ci pokażę - zaśmiała się, już teraz w głowie sobie planując, że jak tylko w jej urodziny będzie mogła się napić, to na symbolicznej lampce wina na pewno nie skończy. Nie kontynuowała jednak, bo Jonathan w końcu zaczął z nią tańczyć i na tym chciała się skupić. Doskonale się z nim bawiła i chętnie przeciągnęłaby to o kolejne utwory, tym bardziej, że sam blondyn kilka razy się uśmiechnął, a to zawsze zachęcało ją do dalszego szaleństwa.
- Noc jeszcze taka młoda, poza tym nie było jeszcze loterii - odpowiedziała na jego słowa i kiedy on chciał już wycofać się z parkietu, ona przyciągnęła go ponownie i położyła sobie jego ręce na biodrach, kręcąc nimi w rytm kolejnej piosenki. - Hehe, na festyn nie masz sił, ale na zabawy na sianie już tak? Jak zaparkuję twój wóz przy stodole, to każdy będzie wiedział, że nie poszliśmy przerzucać snopków - zauważyła szczerząc się dalej, bo przynajmniej podczas tej rozmowy wciąż tańczyli. Niby była to druga piosenka, ale miała już lekką zadyszkę, co nie oznaczało, że zamierzała schodzić z parkietu. Chciała zostać jeszcze na trzecią, jednak Jona nie dał się już tak łatwo. - Ostatnia... proszę... jest superka - zrobiła minę pieska, ale faktycznie było jej już bardzo duszno i kiedy Jonathan zaczął prowadzić ją do jednego ze stolików, musieli przystać na moment, bo dostała ataku duszącego kaszlu. Zgięła się delikatnie, chociaż szybko nad tym zapanowała. - Już tak na mnie nie patrz - jęknęła, widząc jego karcące spojrzenie i na całe szczęście z tłumu wyłonił się jej pijany wujek, który teraz nieszczególnie delikatnie klepnął Mari w plecy.
- A ty co taka połamana, hę? Boś nic nie wypiła! - zarechotał, jak żaba. - Już z ciebie wielka miastowa, ale ojcowizny nie ma co zapominać! Przyniesę ci flachę wujkowego bimbru, to sobie weźmiesz, zanim wyjedziesz, masz mieć - oznajmił i mimo wszystko Mari się uśmiechnęła, bo faktycznie... chciałaby mieć taką butelkę w Lorne, skoro tutaj niedane było jej skosztować. Zwróciła też głowę ku podwyższeniu, bo właśnie jedna z organizatorek prosiła o uwagę i oznajmiała, że niebawem zacznie się loteria.
- Chodź Jona, musimy być bliżej sceny - oczywiście nie myślała o zmęczeniu, a o kaszlu z miejsca zapomniała, bo przecież teraz liczyły się dla niej tylko losy i nie chciała stać gdzieś z tyłu.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Mruknął ponuro pod nosem w odpowiedzi na ten nieśmieszny żart Marienne. Z drugiej strony wcale nie podobało mu się to, że chociażby pomyślała o takim scenariuszu. Oczywiście nie śmiał o tym wspomnieć, bo przyznawanie się do nadmiernej zazdrości byłoby dla Wainwirghta urazą, aczkolwiek miał jakiś tam mały kompleks na punkcie swojego wieku. Dlatego też łupał niezadowolonym spojrzeniem na młodziaków, których wzrok co jakiś czas spoczywał na rudzielcu.
- Nieistotne - odpowiedział, bo nie chciał snuć historii o zdrowiu Marysi, ale gdy ta zarzuciła mu, że mógłby jej zrobić jakąś krzywdę, Jona na moment stracił azymut. Nie pamiętał kiedy ostatni raz był faktycznie pijanym (może poza tą historią, gdy Mari wystawiła go do wiatru i spił się w samotności) jednakże przy Chambers chyba nigdy nie doprowadził się do stanu faktycznego upojenia alkoholem, dlatego też nie rozumiał skąd u niej takie podejrzenia iż miałby być wtedy agresywnym. Zresztą po alkoholu był raczej niegroźny i jeszcze bardziej osowiały niż zwykle, bo wcale nie podobał mu się stan, w którym nie miał pełnej kontroli nad swoją świadomością. - Ależ skąd! Głupstwa wygadujesz - burknął obruszony. - Chodzi o to, że gdybyś poczuła się słabo, to chciałbym bez problemu móc ci pomóc; w szczególności tutaj, gdzie najbliższy szpital jest daleko stąd - wyjaśnił co też dokładnie miał na myśli. Wcale nie chciał o tym wspominać, ale wolał postawić sprawę jasno, a niżeli pozwalać Chambers na snucie swoich idiotycznych domysłów.
Szczerze, to ten jeden utwór wprawiał Jonathana w spore skrępowanie i chociaż pod koniec Wainwright nieco się wyluzował to i tak cieszył się, gdy melodia dobiegła końca. Niestety cwany rudzielec podkopał jego pomysł i podszedł go nieładnie, to też Jona nie miał wyboru jak zostać na parkiecie jeszcze przez chwilę.
- Możemy zaparkować wóz pod domem twoich rodziców - zaproponował, gdy już poddał się ruchom Chambers i rozpoczęli kolejny taniec. Jednak na tym był koniec, bo na następny Jona namówić już się nie dał. - Mowy nie ma - burknął, gdy Marienne nalegała. - Jesteś cała zdyszana; musisz odpocząć - dodał, a gdy wracali i Mari złapał atak kaszlu, Jona tylko zerknął na nią z miną typu a nie mówiłem. Niestety jego triumf przerwała krótka wymiana zdań z wujkiem Chambers, a zaraz potem rudzielec usłyszał, że będą ogłaszać wyniki loterii i pociągnął Jonę pod scenę.
Kilkukrotnie Wainwright upewniał się, że wyczytany przez konferansjera, a raczej wodzireja numer należy do niego, gdy ogłoszono, że wygrał worek ziemniaków. Ani śnił ruszyć się z miejsca, bo przytłaczała go ta cała atmosfera. Czuł się skrępowany, zawstydzony i kompletnie nie na miejscu, więc spojrzał rozpaczliwie na roześmianą Marienne, ale zdał sobie sprawę, że niestety, nie ma drogi ucieczki.
- Nie zapomnę ci tego - burknął, gdy wrócił do dziewczyny, szczerzącej się wesoło. Jemu do śmiechu nie było, a pragnienie opuszczenia tej imprezy wzmogło się w nim kilkukrotnie. Postanowił jednak nie mówić o tym na głos, a po prostu zwyczajowo przybrał swoją gburowatą minę. Zaś Maryśka z wielką ekscytacją odebrała swój fan. - Szczerze przyznam, że ta nagroda jest podejrzanie do ciebie pasująca - mruknął Jona przyglądając się złotym sztućcom, które dzierżyła w dłoni Marienne. - Idealny widelec do sałatek - dodał, trochę po prawdzie, a trochę po złości, bo doskonale wiedział jak długie zęby miała Chambers na wszelkiego rodzaju zdrowe jedzenie.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Trochę przez panujący na parkiecie harmider się nie dogadali, ale już nie było po co tego niwelować. Parsknęła jeszcze na pewno na plan co do tego, gdzie mieliby zaparkować samochód.
- No, ale to kawałek i tak trzeba byłoby przejść, musimy się włamać do cudzej stodoły, moi rodzice nie mają w swojej za dużo siana - zauważyła, ale dla niej to akurat problemem nie było. Faktycznie nieco się zmęczyła i ją dusiło, ale próbowała tego aż tak po sobie nie pokazywać i to co ją ucieszyło to fakt, że sam Jonathan chyba za bardzo się tym nie przejął. Poszli więc wspólnie pod scenę, aby odebrać swoje nagrody. Pierwszy z ich dwójki zgarnął swój fant Jona i to całkiem niezły! Cały wór ziemniaków robił wrażenie, a Mari nie rozumiała czemu nie chce po niego pójść.
- Oj, Jona, bo ja pójdę i będę to taszczyła! - zagroziła mu i chyba tym ostatecznie go przekonała, aby ruszył po swoją wygraną. Sama czekała z zapartym tchem na własną, a chociaż nie był telewizor, ani żaden sprzęt domowy, to cieszyła się jak dziecko i kiedy odbierała komplet sztućców, pomachała nim jeszcze charyzmatycznie do widowni. Wróciła z niemałym uśmiechem na twarzy, bo naprawdę się cieszyła.
- Jezu, chyba najlepsze co wygrałam, chociaż twoja nagroda też super, będziemy mieli dobre ziemniaki, bo to od Willsona, on ma naprawdę smaczne i musisz wiedzieć, że nie takie tanie - poinformowała go zaraz, zerkając na jego warzywa. - Frytki z tego są prima sort albo takie puree z boczkiem, mmmmniam - rozmarzyła się nieco i faktycznie zgłodniała od samego myślenia o tym. - Umrę jak nie zjem karkóweczki - akurat wzrok jej uleciał w kierunku grilli, a skoro miała już za sobą odbiór nagrody, to mogła iść wrzucić coś na ruszt. Od razu ruszyła w tamtym kierunku, ściskając nadal swoją nagrodę, jakby ta była czymś wartościowym, a nie dość tanim kompletem, który pewnie po kilku myciach straci swój kolor. Tylko, że kiedy ona już śliniła się na widok karkówki, Jona zaczął coś jojczeć. - No chyba sobie żartujesz - jęknęła słysząc o tym, że jej nie wolno, ale jak musi to może wziąć kukurydzę. - Sam sobie weź kukurydzę! - jęknęła jak dziecko. - Weź, nie będę po kątach się chować, żeby sobie opierdolić karkówkę na festynie - powiedziała niegrzecznie, ale już odpuściła i piwo i bimber, więc powinna mieć coś z życia. Kiedy więc wspomniał o kęsie, parsknęła. - No i co? Mam kupić sobie gryza? - wytknęła mu brak sensu w tym planie, więc Jona w końcu powiedział, że może wziąć pierś z kurczaka, a ona miała serdecznie dość. Ostatecznie jednak powiedziała, że tak zrobi i... i wzięła jednak karkówkę. Jako, że była sprytna, nie odwróciła się od razu do Jony przodem, tylko gorące jeszcze mięso wsunęła do ust, odgryzając jak największy kawałek póki mogła. Już słyszała nad ramieniem swoje imię, ale jeszcze udawała idiotkę i się nie odwracała. W końcu poczuła dłoń Jony na ramieniu, więc dopchała jeszcze nieco do ust, nie bacząc na to, że się oparzy. Trochę, jak zwierzę, które dorwało się do ofiary. - Łostaw mi tło! - jęknęła, odskakując w tył i chciała zabrać jeszcze kawałek. - Łonnnnna, no! Łostaw! - jęknęła, ale naturalnie blondyn nie mógł odpuścić. Chapsnęła jeszcze kawałek praktycznie w locie, ale ten już szarpał za tackę, wyłamując plastikowy widelczyk. Żadne nie chciało opuścić i tak oto biedna karkóweczka spoczęła na trawie między nimi. W oczach Mari widać było autentyczne poruszenie. Przełknęła to co udało jej się wykraść. - Zasada pięciu sekund! - rzuciła gotowa kucnąć i pochwycić połowę mięsnego plastra, kiedy poczuła silny uchwyt na swoim ciele i pouczający głos, że nie będzie jadła z ziemi. - Kiedy to jest na trawie! To prawie jak sałatka! Moja karkówka! - jęknęła, gdy Jona ciągnął ją i swój worek ziemniaków w stronę prowizorycznego parkingu. Tak miał się dla niej skończyć ten festyn, wykradzioną karkówką, której nie dojadła do końca i o której nigdy nie zapomni.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Marienne rozpływała się nad bulwami, które wygrał Jonathan, a ten miał nadzieję, że uda im się wepchnąć worek w ręce pierwszego napotkanego człowieka. Owszem umiał docenić dobre produkty, ale czuł się dziwnie skrępowany sytuacją, w której miałby wrócić do Lorne Bay i wnieść do swojego loftu wór ziemniaków, które wygrał na jakiejś loterii. Po prostu taka sytuacja w jego biografii nie miała prawa wystąpić.
- Damy je twoim rodzicom - zakomunikował więc, a przepisy, które podsuwała Marienne pozostawił bez komentarza, bo oczywiście, że w głowie rudzielca kryły się tylko niezdrowe przysmaki. Nic więc dziwnego, że zaraz wpadła na mało ciekawy plan, by zjeść karkówkę i chociaż Jonathan walczył jak lew, by ją od tego odwlec to Mari należała do osób niezwykle upartych.
- Marysiu, jest już późno, a ty i tak zjadłaś dziś już watę cukrową, chickenburgera i lody - burknął, bo chociaż wyprosił, by kupiła kurczaka bez panierki to Marienne i tak wzięła do tego wielką colę. Ogólnie ten dzień na pewno nie był dla jej żołądka łatwym, a dobicie się tłustą karkówką byłoby głupotą. Aczkolwiek Chambers miała na ten temat inne zdanie. - Nie masz jej jeść, więc nie masz po co się chować i wyrażać się, Marienne - burknął gburowato, bo nie było mu do śmiechu. Ostatecznie zgodził się jednak na to, aby Marysia wzięła sobie grillowanego kurczaka. Sam w tym czasie poszedł zapalić, a gdy wrócił do rudzielca... Cóż, wystąpiła między nimi osobliwa sytuacja, w której Wainwright naprawdę nie chciał uczestniczyć. Nie dowierzał własnym oczom, gdy Marysia tak zażarcie walczyła o każdy kęs mięsa. - Ty chyba sobie żartujesz! Oddaj mi to - rzucił łapiąc za talerzyk rudzielca, ale ten nie dawał za wygraną. - Nie możesz! Mari! - Warknął głośniej, ale Chambers była uparta. Ostatecznie karkówka niezgody wylądowała na ziemi, a gdy Marienne spojrzała na nią tęsknie i wypowiedziała tych kilka słów, Jona od razu złapał ją za ramiona. - Chyba oszalałaś! Nie będziesz jadła z ziemi, na litość boską, Marysiu... - Czuł się cholernie skrępowany tym co zaszło i tym, że kilka osób obok zaczęło im się przyglądać. - Idziemy... Do wozu! Już! - Rozkazał, a dla pewności przerzucił sobie Mari przez ramię i wraz z workiem ziemniaków zataszczył na parking.
Tutaj miała nastąpić dalsza część horroru, bo Wainwirght naprawdę nie chciał, aby rudowłosa prowadziła teslę po zmroku i w takim buńczucznym nastawieniu, ale nie miał wyboru. Nie zostawił by swojego wozu w szczerym polu.
- Prowadziłaś kiedyś automat? - Zapytał, gdy otworzył drzwi dla Marysiu i kazał jej wsiąść. Sam nie usiadł na miejsce pasażera, tylko widział nad Marysią i na wielkim monitorze szukał ustawień fotela. - Nie za blisko? - Zapytał, gdy Marysia zaczęła przesuwać palcami po monitorze bawiąc się suwakami, by ustawić sobie fotel. W końcu Jona wsiadł do wozu i miał ochotę się pomodlić, albo chociażby zapalić, ale postanowił zapanować nad swoimi nerwami i skupić się na tym, by Mari ich dowiozła do celu. - Naciśnij przycisk startu, a potem naciśnij hamulec i ustaw skrzynię biegów na D - poinstruował dziewczynę, a gdy tesla ruszyła odetchnął z ulgą, bo Marienne powoli operowała gazem, ale... - Na litość boską uzywaj jednej nogi! - Na tym się skończyło opanowanie Jony. - Nie ruszaj nawet tą lewą stopą! - Rozkazał i już chciał łapać za kierownicę, bo gdy się sprzeczali Marienne zjechała lekko do boku. - Włącz długie światła, Marienne; nie widzisz gdzie jedziesz i noga! - Oj to nie miała być spokojna podróż. Całe szczęście miała też być niedługo, aczkolwiek Jonathan zaczął rozważać opcję spaceru, nawet jakby przez długą jego część musiał nieść Chambers.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Oczywiście Marienne ani myślała oddawać ziemniaki rodzicom, ani myślała tym bardziej porzucać swoją karkówkę, ale gdy myślała, jak tu się wykręcić, Jonathan ją podniósł i przerzucił przez swoje ramię, co przyjęła dość niespokojnie.
- Ej no! No ej! Chyba ci się worek ziemniaków ze mną pomylił! - burczała wiercąc się niesamowicie. - Bo jeszcze wypluję to co zjadłam! - dalej wołała, bo przecież ona kompletnie nie przejmowała się tym, że patrzyli na nich ludzie. W przeciwieństwie do Jonathana nigdy nie martwiły jej takie kwestie. - Teraz będę głodna! Ani się waż oddawać ziemniaki, to moje jedyne pocieszenie! - narzekania nie miało być końca i nawet gdy znaleźli się przy samochodzie, patrzyła na niego wzrokiem, który zdradzał, jak bardzo jest zawiedzona.
- Pytasz, a wiesz... - burknęła na te pytanie o automat. Wsiadła do samochodu i chciała zamknąć drzwi, ale Jona nad nią wisiał, gdy sobie dostosowywała wszystko do siebie. - Mam krótsze nóżki od ciebie, ok? Gdybym jadła karkówkę, to jeszcze miałabym szansę urosnąć - wypomniała mu z niezadowoleniem, bo szybko nie zapomni o tej stracie. Całe szczęście w końcu Wainwright zajął odpowiednie miejsce, Mari naprawdę go słuchała, chciała jak najlepiej. Robiła to co mówił, ale przy tym osobiście nie widziała różnicy między używaniem jednej nogi, a używaniem dwóch.
- Na litość boską! Jestem kierowcą, więc siedź cicho! - warknęła w końcu, jak kolejny raz rzucił o tej nodze. - Nie drażnij mnie, bo jeszcze ręką tam sięgnę! - dodała mrużąc oczy i pogroziła mu nawet palcem, bo też miała prawo do nerwów, a wolałaby, aby Jonathan siedział cicho, gdy ona prowadziła i wszystko sobie przygotowywała. Oczywiście zanim ogarnęła jak włączyć to długie światła, włączyła kilka innych rzeczy po drodze i Jonathan musiał interweniować. Wkurzona znalazła więc przycisk z radiem, bo na tym akurat się znała i że leciała akurat piosenka Adele, ostentacyjnie podgłośniła do takiego poziomu, by nie słyszeć Jonathana. Idealny utwór do wycia, to też Marienne kompletnie się nie krępowała, gdyby Jona chciał do niej coś jeszcze marudzić.
- Go eeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeasy on me, baby, I was still a chiiiiiiiiiiiild! Didn't get the chance to
feeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeel the world around meeeeeeeeee! -
zawodziła jadąc sobie przez ciemną drogę, a skoro nikogo i tak nie było, to przyspieszyła, bo też chciała mieć z tego frajdę. No i tyle ze śpiewania, bo oczywiście Jonathan szybko ukrócił dyskotekę. Naprawdę ją denerwował więc się zatrzymała w pewnym momencie. - Zaraz wysiądziesz i będziesz szedł obok - oznajmiła wcale sobie nie żartując, bo jednak... stanowczo przesadzał. - Mam prawo jazdy i wiem co robię, na litość boską! Przed Lisą chwaliłeś mnie, jako kierowcę - wypomniała mu jeszcze tamtą sytuację, bo chyba zapomniał.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Podrzucił ją na ramieniu, gdy uznała, że zamienił ją z workiem ziemniaków. Sytuacja z karkówką była dla Jonathana tak niekomfortowym przeżyciem, że potrzebował kilku minut, aby móc dojść do siebie i o niej zapomnieć. Był wyrozumiały wobec Chambers, ale czasem jej zachowanie po prostu wprawiało go w zażenowanie mimo uczuć, którymi obdarzał rudzielca.
- Wydajesz zbyt wiele dźwięków jak na worek z ziemniakami - burknął cicho, niby chcąc rozładować atmosferę nieśmiesznym żartem, ale z drugiej nadal nie pojmował co widział przed chwilą. - Masz nienasycony apetyt; może powinniśmy sprawdzić, czy nie złapałaś jakiegoś tasiemca - dodał grożąc Marysi badaniami, a więc pokusił się o skorzystania z broni ostatecznej. - Poza tym twoim rodzicom bardziej się przydadzą, nie będziemy wieść worka kartofli przez pół Australii - borsuczył dalej, nie umiejąc sobie wyobrazić, by taka historia faktycznie miała się wydarzyć.
Jazda samochodem z Marysią była kolejnym, trudnym dla Jonathana przeżyciem. Oczywiście, że na wyrost panikował, bo nie był do końca trzeźwy i denerwowało go to, że nie ma w pełni kontroli nad sytuacją. Dlatego jego drażliwość weszła na wyższy poziom, aczkolwiek zachowanie Marysi na pewno w niczym nie pomagało.
- To nie żart! Jedna noga - burknął raz jeszcze, gdy wspomniała o swojej ręce, a dla pewności położył na kilka sekund swoją dłoń na kolanie Marysi.
Rudzielec w tym czasie zrobił głośniej radio i zaczął zawodzić smętnie wraz z wokalistką, przez co Jonathan o mały włos nie warknął pod nosem. Zakrył w pierwszym odruchu uszy, bo ten nagły i niespodziewany hałas źle na niego wpłynął. Gdy spodziewał się trafić do głośnego miejsca radził sobie znacznie lepiej, ale w tamtej chwili, na kilka sekund stracił możliwość trzeźwego myślenia.
- Ścisz to! - Krzyknął, ale rudzielec nawet go nie usłyszał. - Na litość boską, Marienne - chociaż wcale to łatwe nie było, wyprostował się na tyle, by móc zerknąć na panel i odsunął ręce od uszu, aby przyciszyć muzykę. - Nie rób tak nigdy więcej! - Warknął i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że niekoniecznie ma ochotę tłumaczyć Mari co wywołało w nim takie rozdrażnienie. Nadal skrywał przed dziewczyną wiele sekretów, które bezpośrednio dotyczyły jego samego i nie chciał pozwolić sobie na to, aby ujrzały one światło dzienne. Dla Jony były przeszłością do jakiej wracać nie chciał. - Nie słyszysz pracy samochodu! Nic nie słyszysz - dodał więc spiesznie, aby Chambers nadal sądziła, że czepia się jej prowadzenia, a nie tłamsi w sobie traumy. Wtedy też Marienne zatrzymała auto, a Jona przez chwilą zastanawiał się, czy nie skorzystać z jej oferty i nie zapalić. Bał się jednak, że za kilka sekund jakieś zwierzę padnie ofiarą pod kołami tesli, bo Marysia zamiast patrzeć na pobocze, ponownie zdecyduje się na koncert. - A jesteś dobrym kierowcą? - Burknął. - Bo póki co mam wrażenie, że się wygłupiasz, a nie prowadzisz - dodał decydując się na niesprawiedliwą reprymendę, ale był rozdrażniony i niekoniecznie potrafił sobie z tym poradzić. Zamknął więc oczy na kilka sekund, licząc powoli swoje oddechy i przypominając sobie zalecenia z terapii, którą przerwał dawno temu, a która poniekąd mu pomogła. Przynajmniej Wainwirght uznawał, że skoro przez nią przeszedł i powrócił do zdrowia to nie potrzebował dłużej uczestniczyć w spotkaniach. - Przepraszam - westchnął zwieszając głowę. - rozdrażniłaś mnie tą karkówką i po prostu zacząłem się czepiać - kolejne kłamstwo, ale w sumie nie tak do końca mijające się z prawdą. - Dobrze prowadzisz, ale pamiętaj o tej nodze - dodał unosząc spojrzenie na rudzielca i w ramach jakiegoś pojednania, układając dłoń na jej udzie. - To co z tą stodołą? - Warto było spróbować, chociażby tylko po to, aby zatrzeć wspomnienia o rozmowie i dziwnym zachowaniu Jony, które miało miejsce kilka sekund wcześniej.

Mari Chambers
ODPOWIEDZ