asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Nie zdziwiło jej, że Jonathan odmówił nazywania pani Chambers mamą, ale i tak poczuła się nieswojo. Poza tym widziała, że ojciec wcale tak chętnie nie wyszedł na werandę i zerkał koso w stronę samochodu i Jonathana. Już mogła się domyślić, że on na pewno nie zaproponuje, aby blondyn mówił do niego tato. Cóż, niestety pan Chamber po wypadku zrobił się niesamowicie zgryźliwy, a już na pewno nie lubił miasta i miastowych.
Weszli wszyscy do środka, a Mari miała przeżyć kolejny szok, gdy nazwaną ją Pimpkiem. Oczywiście zaraz spojrzała na mamę spode łba, ale najwyraźniej Waiwrightowi to nie umknęło.
- Weź to zignoruj - burknęła w odpowiedzi do Jonathana, a za moment miała odprowadzić go wzrokiem, totalnie zła za to, że zostawił ją tutaj samą już na początku. Doskonale, że ją wspierał.
- Głupota! Kto to widział psa w domu trzymać - wyraził swoją opinię ojciec, za co dostał od matki szmatką w bok, gdy syczała do niego, że ma się zachowywać. Sama też nie była fanką trzymania zwierząt w domu, ale najwyraźniej zmieniła swoją opinię, a przynajmniej przed Jonathanem chciała uchodzić za kogoś kto ją zmienił, nawet jeśli blondyn już wyszedł.
- Przystojny! I jaki szarmancki! - od razu oceniła babcia.
- A jaki samochód! Musi być bogaty! - zawtórowała matka.
- Jezu, proszę, nie mówicie przy nim o pieniądzach - jęknęła Marienne, zaraz kierując się do niewielkiej jadalni, w której wzniosła oczy ku niebu, bo łyżki znajdowały się po złej stronie. Musiała szybko je poprzestawiać, zanim Wainwright wrócił, a następnie odnieść jedną miskę, która nie pasowała do drugiej i wymienić. Była szczerze przerażona tym posiłkiem, podczas gdy mama z babcią wesoło rozprawiały o Jonathanie, który najwyraźniej przypadł im do gustu.
- Czym on się w ogóle zajmuje?
- A czy to ważne? - no tak... jakoś tak nigdy wcześniej nie było okazji, aby Mari wspomniała, że jest lekarzem i cóż, uważała, że to całkiem taktyczne posunięcie. Teraz też nie chciała z tym wyskakiwać.
- No wiesz... przelał nam tyle pieniędzy...
- Przez przypadek. O tym też nie wspominajcie, chce mu je oddać...
- Prosił o to?
- Co? Nie, ale tak nie wypada! - zmarszczyła czoło, patrząc na mamę z wyraźnym niezadowoleniem, a ona tylko zachichotała.
- Zależy mu na tobie... Wiesz, że ta Sandra od Blackwoodów usidliła syna pastora? Na dziecko! Nie chcę nic mówić, ale to nie byłoby takim złym pomysłem - spojrzała na nią sugestywnie, nakładając zupę.
- Nawet nie chcę o tym słyszeć - podsumowała, wiedząc, że właśnie tak będzie i czym prędzej wyszła z jadalni, a potem z domu, aby znaleźć Jonathana, który też akurat już wracał. Aż wycelowała w niego palec.
- Nie zostawiaj mnie z nimi samej chwilę po przyjeździe - syknęła, a następnie złapała go za rękę. - Zupa będzie prosta, przepraszam - dodała jeszcze i pociągnęła go do domu, a potem wąskim korytarzykiem do jadalni, gdzie przy stole siedziały już mama i babcia, mimo, że one z tatą na pewno zjadły już wcześniej. W rogu upchnięta była choinka, a powietrze wypełniał zapach domowego ciasta.
- Jak będziesz chciał dokładkę, to mów - od razu poprosiła Suzan, uśmiechając się zachęcająco. - Mam nadzieję, że nasz Pimpek gotuje ci same pyszności... wyszkoliłyśmy ją z mamą, więc wie jak zadbać o swojego mężczyznę.
- To głównie Jona mi gotuje - sprowadziła je zaraz na ziemię, przewracając oczami. Liczyła, że ta początkowa fascynacja szybko minie, bo póki co Jonathan stał się główną atrakcją w ich domu.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Za dużo... Zdecydowanie za dużo wydarzyło się w przeciągu ostatnich dziesięciu minut, a Jonathan nawet nie zdążył dobrze wejść do domu rodziców Marienne. Poczuł się przytłoczony tą całą gościnnością, która w jego scenariuszu miała mieć nieco bardziej stonowany charakter. Natomiast w rzeczywistości okazało się, że Marysia to w zasadzie całkiem powściągliwa i mało ekscentryczna osoba w porównaniu do swojej matki i babki; chyba miała w sobie coś z ojca, bo ten z kolei łupał na Jonę w niezbyt przyjazny sposób. Nic więc dziwnego, że Wainwright potrzebował chwili spokoju. Musiał przeanalizować i przygotować się na to co nadejdzie, a dopiero w tamtej chwili miał wyraźniejszy obraz tego, czego mógł się spodziewać. Przy okazji rozejrzał się po okolicy, którą stanowiły głównie równiny porośnięte niewielką ilością trawy i kilka domostw ulokowanych gdzieś w oddali. Spacerując wzdłuż drogi spotkali jednego rowerzystę i minął ich jeden, dziwnie trzeszczący samochód, którego pasażerowie nie omieszkali poczęstować go ciekawskimi spojrzeniami.
- Musiałem zapalić, a on odetchnąć - wytłumaczył się, oczywiście przypisując Gacusiowi także swoje odczucia. - Poza tym nie spodziewałem się takiego... Wylewnego powitania - dodał zaraz mając głównie na uwadze matkę i babkę Marienne. - Słońce, ej... Czekaj - zatrzymał się przyciągając Chambers do siebie, nim znów weszli do środka. - Przestań mnie przepraszać, bo dziwnie się z tym czuję... Wszystko jest dobrze. - Czuł, że Marysia potrzebowała takiego zapewnienia z jego strony, a i on sam niekoniecznie był fanem tego jej wytłumaczenia się i przepraszania za to jaką posiada rodzinę i jak oni żyją. Zupełnie jakby Jona miał być z tego powodu na nią zły, albo... Po prostu było to nieprzyjemne i wprawiało go w zakłopotanie.
Niestety, nie mogli pozostać w spokoju i samotności na długo, bo dopiero co przyjechali, a więc wspólne spędzanie czasu z krewnymi Marysi miało przepełniać resztę ich planów na ten dzien. Wspólny obiad nie brzmiał najgorzej, a Jonathan nawet był ciekaw co też rodzina Marienne gotuje podczas świąt. Pamiętał bowiem, że sama Chambers sprawowała się w kuchni całkiem nieźle, gdy organizowała ostatnie święta. On sam był przecież fanem dobrej kuchni, więc pod tym względem czuł pewne podekscytowanie. Oczywiście nie spodziewał się elegancji, ani wytworności w kuchni do której był przyzwyczajony, jednak nie był głupcem, by poczuć z tego powodu jakikolwiek dyskomfort, czy zawód.
-Oczywiście, poproszę o dokładkę, aczkolwiek ta porcja wygląda na całkiem solidną - odpowiedział spoglądając na swój talerz zupy, który był rozmiarów małej wazy.
-Jak to? A ty sama nie potrafisz? - Wtrąciła się babka, gdy Marienne wspomniała o tym, że to głównie Jona gotuje.
- Marysia jest świetną kucharka, ale po prostu na co dzień zwykle to ja gotuję - wtrącił stając w obronie Chambers. - Gotowanie to moja hobby, o ile tak można to nazwać; relaksuje mnie to - dopowiedział, po czym skosztował zupy. Faktycznie była prosta, ale przy tym niesamowicie intensywna w smaku i najzwyczajniej w świecie pyszna. - Doskonałe, mam nadzieję, że ten przepis Marienne zna? - Zagadnął siląc się o resztki swojej nonszalancji, aby wypaść dobrze. Robił to głównie ze względu na Mari, bo doskonale wiedział jak przejmowała się tym wszystkim. Dlatego nie chciał, aby dokładała sobie do tego jeszcze jego, zwyczajową gburowatość.
-Zna! A jak nie to ja jej zaraz przypomnę! - Zakominukowała matka Marysi, podając zupę swojemu męzu. - Joe, a ty co tak nic nie mówisz? - Dodała stawiając przed nim zupę.
- Nie znam się na babskich sprawach to nic nie gadam - burknął nieco zgryźliwie przez co Waiwnwright spojrzał na nieco doskonale zdając sobie sprawę, że dobór słów w wypowiedzi mężczyzny nie był przypadkowy.
- Ano nie znasz się, nie znasz... Nawet se jajek nie ugotujesz! Taka prawda - Podburzyła się Suzan. - Gdyby mnie nie było to byś tutaj z głodu padł - dodała.
- Już ja umiem o siebie zadbać moja droga, ty się nie przejmuj - wyburczał pod nosem. - I na mnie nie skupiaj, lepiej się dowiedz co nasz gość poza gotowaniem w życiu robi - dodał, niby pytając Jonathana, ale swoje słowa skierował do swojej żony, zupełnie jakby Wainwright nie siedział obok.
- Jestem lekarzem. Kariochirurgiem dokładniej - tylko, że Jona postanowił sam odpowiedzieć, nie czekając aż ktoś ponownie zada mu to samo pytanie. - Wcześniej służyłem w wojsku, ale to już przeszłość - dodał uzupełniająco, bo kiedyś armia była jego codziennością i chociaż obecnie nie wspominał o służbie zbyt często to nadal w jego życiu odbijało się jej echo.


Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Sama zerknęła w kierunku Gacusia, ale ostatecznie pokręciła głową na boki, bo przecież wiedziała, że Jonathan używał go teraz jako wymówki dla ucieczki.
- Po prostu wiem, że będą nieznośni i się stresuję - przyznała zgodnie z prawdą, zanim wrócili do domu. Niby mieli do zjedzenia po prostu zupę, ale dla Marienne to miał być jakiś test. Dlatego też w chwili, w której Jona pochwalił kuchnię jej mamy, rudowłosej wyraźnie ulżyło i nawet z uśmiechem na moment pogładziła nadgarstek jego ręki, jakby chciała mu podziękować za te słowa. Szkoda tylko, że nie oznaczało to końca kłopotów. Przede wszystkim babcia uważała, że kobieta powinna gotować, a ojciec uważał, że gotowanie nie jest męskie. No po prostu cudowne... a na sam koniec... Jona powiedział kim jest z zawodu i cóż, była mu przynajmniej wdzięczna za to, że dodał wzmiankę o wojsku. Mimo to wszyscy na moment zamilkli, a Mari wlepiła wzrok w swoją miskę z zupą.
- Lekarzem? - nie zdziwiło ją, że w pierwszej kolejności odezwała się matka, może nawet cieszyła się, że nie ojciec. - Tego się nie spodziewałam - przyznała, a Marienne na moment przymknęła oczy. Nie chciała zawstydzać Wainwrighta, ale chyba teraz musiała to zrobić, dla większego dobra.
- Jonathan jest też wicedyrektorem szpitala, bardzo zdolnym! Poza tym w wojsku nie siedział jedynie w szpitalu polowym, tylko regularnie uczestniczył w akcjach... jest niesamowity - pochwaliła blondyna, uśmiechając się szeroko, kiedy pogładziła ponownie dłoń Wainwrighta. Zerknęła też w stronę rodziców i chyba wzmianka o pozycji Jony zrobiła wrażenie. Byli prostymi ludźmi i niestety też takimi, którzy chcieli mieć się czym chwalić przed sąsiadami, jak źle to nie brzmiało.
- Ojejku, taka osobistość w naszej jadalni, słyszysz Joe? - ponownie głos zabrała mama, a ojciec niechętnie oderwał się od zupy, sięgając przy okazji po pieprzniczkę.
- Nie lubimy tutaj lekarzy - podsumował.
- Tato! - burknęła Marienne, nie kryjąc niezadowolenia. - Jonathan nie jest jak ci, którzy się tobą zajmowali - powiedziała z naciskiem, mając nadzieję, że tym samym da do zrozumienia ojcu, że nie chciałaby tutaj żadnych nawiązań do jego przypadku.
- Ależ oczywiście, że nie jest... wybacz kochanieńki, po prostu zaskoczyło nas, że nasza Marysia przywiozła tutaj kogoś takiego, jedz jedz - zachęciła babcia, obdarzając Wainwrighta ciepłym uśmiechem. - Liczyłyśmy z Suzan, że kogoś sobie znajdzie, ale celowałyśmy może w jakiegoś... sprzedawcę albo kierowcę - przyznała zgodnie z prawdą, wracając do swojej zupy.
- No właśnie, koniecznie będziecie musieli zająć do Mayersów... stara Elsa sugerowała, że wymyśliłaś sobie tego swojego partnera. No, a Richardsonowie nadal wierzą, że wrócisz do Martina! Niedoczekanie, tak im powiedziałam! - oznajmiła dumnie matka.
- Powiedziałaś im, że to nie taki zły pomysł - poprawił ją ojciec, a Marienne zrobiła wielkie oczy, bo niestety wiedziała, że jaki ojciec by nie był, to raczej z ich dwójki on nie kłamał.
- Że co im powiedziałaś?! - zawołała szczerze tym przejęta. Mama zarumieniła się, chociaż zdążyła posłać też ojcu nieprzyjemne spojrzenie, które jasno mówiły, że nie miał prawa jej sprzedawać.
- Och to było... jak jeszcze też nie sądziłam, że Jonathan jest prawdziwy - zaśmiała się, machając delikatnie ręką. - Masz już dwadzieścia sześć lat, po prostu się o ciebie martwię - wyjaśniła, chociaż Mari była tym mocno zażenowana. Widząc więc, że w córce nie ma zrozumienia, postanowiła zwrócić się do Jonathana. - Musisz wiedzieć, że nasza Marysia była tutaj w Adavale dość popularna. Syn Richardsonów, Martin, jej poprzedni narzeczony strasznie się załamał po ich zerwaniu. Lepiej ją pilnuj! - zaśmiała się, a chociaż Wainwright mógł tego nie dostrzec, Marienne doskonale wiedziała do czego to prowadzi. Suzan wierzyła, że takim podpuszczaniem pchnie Jonę do większych zobowiązań, albo jakiś deklaracji, które sprawią, że ten związek nabierze w znaczeniu Chambersów większej wagi. Wyraźnie przypadł do gustu kobietą i teraz najpewniej martwiły się, że Mari znów pozwoli takiemu ideałowi zniknąć z jej życia, bo raz zawiodła oczekiwania rodziny.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Nawet mu przez myśl nie przeszło, że gdy wspomni o swojej profesji wywoła wzburzenie wśród zgromadzonych wokół stołu. Jednak gdy zapadła cisza, szybko przypomniał sobie fakty z życia rodziny Chambersów, które mogły wywołać taką, a nie inną reakcję. Co gorsza Marienne postanowiła naprawić sytuację, czym wprowadziła Jonę w jeszcze większe zakłopotanie. Momentalnie odłożył sztućce i wyprostował się poprawiając pasek od zegarka, bo obecnie miał na sobie tylko koszulkę, a nie elegancką koszulę, której mankietami mógł się bawić.
- Gloryfikujesz mnie Marienne, ale dziękuje.... Chociaż to nic wielkiego, zawsze wiedziałem, że chcę służyć w armii, a obecna posada była bardziej wynikiem przypadku niż planowanym działaniem - wytłumaczył się, bo po tej reklamie jaką urządziła mu rudowłosa czuł się niezwykle skrępowany. - I dobrze wiesz, że bez ciebie nie byłbym na tym stanowisku - dodał, aby nieco zasług które tak pieczołowicie wyliczała przypisać także jej, nawet jak bezpośrednio związane były tylko z nim.
Nie miało to jednak znaczenia dla Joe, który przynajmniej był szczery i wprost powiedział Jonathanowi co sądzi. Było to zaskakujące, ale Wainwirght niespecjalnie przejął się jego słowami.
- Nic nie szkodzi, Marysiu. Twój tata ma prawo do wyrażania własnej opinii - wtrącił i tym razem to on ułożył dłoń na tej należącej do Chambers.
Jak widać jednak cała ta dyskusja wywołała niemałe poruszenie i matka Marienne musiała wtrącić swoje trzy grosze. W każdym razie temat zniknął, ale ku niezadowoleniu Jony, a pewnie nieszczęście Mari, pojawił się kolejny. Suzan zdecydowanie mówiła za wiele (Marienne swoje gadulstwo odziedziczyła pa niej najpewniej) i przez swoje roztargnienie, a może też złośliwość Joe wpakowała Mari na pole minowe. Ponowne pojawienie się postaci Martina nie zachwyciło także Jony, któremu apatyt na pyszną zupę minął bezpowrotnie.
- Miałem okazję poznać Martina - odezwał się w końcu Jona rozpamiętując te wszystkie okazje, w których Richardson stanął mu na drodze. Panowie nie przypadli sobie do gustu, to rzecz oczywista, ale też trudno mówić o tym, aby byli w bardzo napiętym i otwartym konflikcie. - Interesująca z niego osoba, aczkolwiek niekoniecznie chciałbym wspominać jego osobę przy Państwu, a odkąd tutaj jestem jego imię padło kilkukrotnie - dodał może nazbyt odważnie według niektórych, ale sam Jona nie uważał, aby zwrócenie na to uwagi było nietaktem. Nie podobały mu się wspominki o byłym narzeczonym Marienne i miał nadzieję, że jako gość może liczyć na uszanowanie swojej opinii przez gospodarzy. - A co tyczy się Mari... To nie sądzę, abym musiał się czegokolwiek obawiać, bo nasz związek jest dojrzały i obydwoje wzajemnie siebie szanujemy - dokończył pozwalając sobie na małą deklarację, aby więcej nie musieć znosić tego typu dziwnych insynuacji, których nie rozumiał. Zawsze był zbyt dosadny i sztywny, a obecnie dochodził jeszcze stres i ogólne przemęczenie.
- Kawa... Kawa! Może podamy kawę? - Wypaliła nagle babka, chyba po to aby przerwać tę farsę zwaną rozmową. - Na tarasie? Mamy piękną pogodę - dodała. - Marienne, złotko, pomogłabyś mi?
- A może Jona najpierw chce się odświeżyć? - Zaraz przerwała Suzan. - Chodź kochanieńki, pokażę ci twój pokój, jest na górze - wtrąciła, a Jonathan znów spiął się cały, bo przypomniała mu się rozmowa z Marienne ze wczoraj. Poczuł także jak rudzielec zaciska dłonie na jego przedramieniu, więc poczekał z odpowiedzią.
- Najpierw to bym znów zapalił... - Burknął tylko cicho i po raz pierwszy musiał przyznać przed samym sobą, że ten wyjazd jednak nie będzie tak prosty jak mu się wydawało.




Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Wcale nie uważała, żeby gloryfikowała Jonathana, ale też domyślała się, że on sam mógł poczuć się nieswojo, znała go już na tyle. Niestety jednak musiała powiedzieć to wszystko, aby mieć pewność, że jej rodzina lepiej zniesie profesję Jony. Z ojcem nie wyszło zbyt dobrze, ale skoro sam Wainwright jakoś to zniósł, to tym bardziej Mari nie miała z tym problemów. Inaczej wyglądało to w kwestii tematu Martina, chociaż trzeba przyznać, ze tutaj mocno zaskoczyła ją reakcja Jonathana. Spięła się delikatnie, bo nie chciała aby ktokolwiek się zdenerwował, ale na całe szczęście babcia wyczuła, że lepiej zmienić temat.
- Zapalisz, jak wyjdziemy na kawę - udaremniła plany Jonathana, obdarzając go pokrzepiającym uśmiechem, chociaż sama potrzebowała taki zobaczyć. - Będzie dobrze - zapewniła go i pozwoliła mu odejść z mamą, kiedy sama pomogła babci posprzątać po obiedzie i zająć się kawą oraz ciastem. Wyłożyła wszystko na talerzyki, wyniosła na skrzypiący pod każdym krokiem taras i nieco się skrzywiła, bo pogoda faktycznie dopisywała... było mocno gorąco, ale schowała się w cieniu.
- Musisz się opalić! Zawsze wyglądałaś niezdrowo, Marysiu, a jak twój kawaler jest lekarzem, to może mu to wadzić - poleciła jej konspiracyjnie babcia. Niestety Chambers nie była pewna, czy sam Wainwright by się z Helen zgodził, ale uznała, że nie będzie tego komentować i sama postanowiła pójść wąskimi schodkami na górę, by oznajmić, że wszystko już jest gotowe i czeka.
- ...strasznie tu za nią tęsknimy, ale dobrze wiedzieć, że znalazła sobie kogoś takiego - już na pierwszym schodku Mari usłyszała głos swojej mamy, która najwyraźniej rozmawiała z Jonathanem w jej starym pokoju. - Bardzo nas zaskoczył twój przelew, tyle pieniędzy! - w rudowłosej wręcz się zagotowało. Mówiła przez telefon, że mają o tym nie rozmawiać, więc zaraz pokonała schody.
- Mamo, prosiłam, żebyś o tym nie wspominała - skarciła kobietę stając w drzwiach, bo niestety w środku byłoby już nieco ciasno. Pokój był na poddaszu, mieściła się w nim komoda obklejona wycinkami z gazet, niewielkie biurko obok regału i pojedyncze łóżko pod oknem. Było też lustro na którym w rogu Mari w jakimś żenującym akcie młodzieńczej desperacji musiała wyryć szpilką napis piękna dama... mogła być też pijana, całkiem o tym zapomniała.
- Oj, chciałam tylko podziękować, tak wypada Marienne.
- Ja już dziękowałam i obiecałam, że oddam, ty nie musisz. Jona będzie zakłopotany - oznajmiła i na całe szczęście Suzan odpuściła i skierowała się na dół. Zostali więc sami w niewielkim pokoju, a Mari zaraz jęknęła i rzuciła się na łóżko, które zaskrzypiało w znajomy sposób. Zapomniała już o tym, jak to było tu mieszkać. Na niewielkiej szafce nocnej stała lampka, a pod nią stare czasopismo zatytułowane "miejski szyk". Biurko musiało być zawalone drucikami, sznurkami i różnymi rzeczami, z których kiedyś Mari robiła sobie biżuterię, a w kącie stały jej czarne szpilki z platformą, których strachania i zarysowania zamazywała czarnym markerem. Nic się nie zmieniło.
- Jesteś pewnie przytłoczony, co? - zapytała, chociaż znała odpowiedź. Wyciągnęła na moment rękę, aby do niej przyszedł. - Nie przejmujesz się chyba tym gadaniem o Martinie, co? Bo będą dużo o nim gadać... to żenujące, ale to trochę wiesz... będziesz taką popisówką teraz, asem Chambersów, tak to tutaj działa - było jej wstyd o tym mówić, ale niestety nie mogła tego zmienić. Pociągnęła go za rękę do siebie, ciągnąc tylko bardziej, więc ostatecznie musiał podeprzeć się na materacu na którym leżała. - Babcia i mama są tobą zachwycone... nawet mimo tego, że jesteś lekarzem, więc będą mocno nachalne - ostrzegła go, przyciągając jeszcze mocniej, tak by mogła objąć go nogami w pasie i zmusić do tego, aby się na niej położył. Ot, taki nieco wysilony przytulas, którego aktualnie mocno potrzebowała.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Naprawdę chciał wierzyć w słowa Marysi. W sumie sam jej kilkukrotnie powtarzał, że bedzie dobrze, ale wtedy nie miał pojęcia z jakim wyzwaniem przyjdzie mu się zmierzyć. Ktoś patrzący z boku mógłby stwierdzić, że Chambersi zgotowali mu całkiem miłe powitanie. Matka i babka Marienne były naprawdę przyjaźnie nastawione, a ojcem Jonathan niespecjalnie się przejmował. Tylko, że chodziło o coś innego. NIe dało się ukryć, że bliscy Mari to dość prości ludzie. Może nazbyt prości, wierzący w jakieś zabobony, uprzedzeni do wielu spraw i nazbyt zachowawczy w pewnych aspektach, które były po prostu durne dla Jonathana. I to właśnie tutaj pojawiał się problem, bo cierpliwości Wainwright miał mało, a uświadomił sobie, że na każdym kroku będzie ona nadszarpywana, gdy przyjdzie mu się zmierzyć z małomiasteczkowymi teoriami padającymi z ust Suzan, Joe i Helen. I to nie tak, że Jona traktował tych ludzi z góry, po prostu gdyby nie byli bliskimi Marienne, nigdy nie zwróciłby na nich uwagi, bo za bardzo dobiegali od jego świata. Zresztą w jego świecie istniała tylko garstka osób, które faktycznie dostrzegał i cenił; reszta była statystami grającymi w tle.
- Miło mi słyszeć, staram się dbać o nią najlepiej jak potrafię - zapewnił, gdy po wejściu wąskimi schodkami na górę, matka Marienne postanowiła podzielić się z Joną tą miłą uwagą. Między czasie pokazała mu pokój, który był mniejszy od jego garderoby, a w którym Mari spędziła większość swojego życia. Jona od razu dostrzegł kilka interesujących szczegółów, ale nie mógł się im przyjrzeć, bo Suzan nieustanie trajkotała mu nad uchem. - To drobiazg, po prostu chciałem pomóc, aby Mari mogła w obecnej sytuacji skupić się na sobie - wyjaśnił nim pomyślał, bo przecież każdy wiedział o chorobie Chambers, poza jej rodzicami.
- Obecnej sytuacji? - Dopytała więc Suzan, ale w tym samym czasie na górę weszła Marienne i urwała rozmowę wypraszając matkę z pokoju.
- Uroczy - Jonathan rozejrzał się po pokoju z większą swobodą, gdy zostali już sami. Tym razem dostrzegając kilka szczegółów jak leżące na podłodze szpilki, spektakularnie wielki kieliszek z napisem królowa jest tylko jedna i, co niekoniecznie mu się spodobało, zdjęcia Marienne i Martina wetknięte w ramę jakiegoś kolażu, do którego przyczepionych było jeszcze kilka biletów, stare paragony i jakieś dziwne notatki. - Trochę... - Burknął, ale podszedł do niej, gdy wyciągnęła dłoń. - Właściwie... - Nie wiedział, czy chciał się tym podzielić, ale z drugiej strony wolał jej powiedzieć co się dzieje, niż w pewnej chwili powiedzieć o kilka słów za wiele, gdy w pobliżu będzie jej rodzina. - Zaskoczyło mnie to jak żywą postacią jest w waszej rodzinie chociaż minął już ponad rok - dokończył, gdy już wszedł na łóżko. Mimo wszystko uśmiechnął się, czując jak Marienne obejmuje go w pasie nogami i tak jak chciała położył się, obejmując ją ramionami, a łóżko zaskrzypiało pod nimi niebezpiecznie. - Tego też nie rozumiem - wymruczał wtulając twarz w loki Marienne, gdy już praktycznie cały na niej leżał. - Mimo tego, że jestem lekarzem... przecież to szanowana profesja, a tutaj czuję się jakbym co najmniej handlował ludźmi, albo prowadził nielegalne interesy - poskarżył się, po czym chciał się poprawić, ale materac znów zaskrzypiał. Przy tym Jonathan zdał sobie sprawę, że łóżko Marienne raczej do największych nie należało i nie miał pojęcia, czy w ogóle będzie wstanie się na nim porządnie wyspać. - Może śpijmy oboje na tej macie, co? Nie ufam tym meblom - dodał, ale zamiast cokolwiek z tym zrobić, jeszcze mocniej wtulił się w Marienne. - Możemy tu już zostać? - Spytał naiwnie. - Twoja rodzina jest miła, ale... trochę męcząca, prawie jak ty - dokończył pozwalając sobie na mały żarcik i w tym też momencie najpierw usłyszeli szczekanie Gacusia z dołu, który nie był wstanie wejść na górę po wąskich, stromych schodach, a potem wołanie babki Marienne.
Nie mogli więc się dalej ukrywać i ostatecznie musieli zwlec się z materaca, ale jeszcze nim wyszli, wzrok Jony ponownie znalazł się na zdjęciach rudzielca z Martinem.
- Mogłaś się ich pozbyć - rzucił oskarżycielsko. - Tych zdjęć... Po co ci one na widoku? - Czy był zazdrosny? Oczywiście, że nie, a przynajmniej nie chciał się do tego przyznać, po prostu dzisiejszego dnia był już za dużo Richardsona w ich życiu i miał przesyt jego osoby.
Tylko mimo tego podszedł do tej tablicy by przyjrzeć się lepiej, nie tylko fotografią, na których roześmiany rudzielec obejmował Martina na jakiejś wiejskiej zabawie. Jona dostrzegł także kilka napisów, jak ten na płycie CD zatytułowanej nasza romantyczna podróż, albo zasuszony kwiatek z podpisaną datą i miejscem, którego nazwy Wainwright nie znał. Wcale mu się to nie podobało, a więc jego chwilowe rozbawienie poszło w nie pamięć, a twarz na powrót przybrała zwykły, gburowaty wyraz.
- Idę zapalić - burknął pod nosem, chociaż chyba nie tytoń, a alkohol, albo solidny trening byłoby dla niego najlepszym rozwiązaniem.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Była, co by nie powiedzieć, skrępowana tym, że Jonathan Wainwright przechadzał się właśnie jej maleńkim pokoikiem, który w zasadzie mógł przejść cały w trzech krokach. Nigdy nie myślała o tym, że dojdą do tego momentu, że oto będzie w Adavale, razem z nią.
- Tutaj czas płynie wolniej... wiesz, o czym innym mają gadać? Poza tym to, że mnie tu nie ma, nie zmienia faktu, że Martin wciąż mieszka w pobliżu - zauważyła zgodnie z prawdą. - No i ostatecznie, byliśmy oficjalną parą odkąd skończyłam szesnaście lat, kawał czasu - dodała, bo w zasadzie nie wiedziała, czy kiedyś mu o tym mówiła. Tak po prawdzie, to nigdy zbyt dużo nie rozmawiali o jej byłym związku, pewnie głównie przez to, że Jona sam miał przyjemność poznać jej byłego narzeczonego. - To kwestia mojej rodziny... na sąsiadach pewnie twój zawód zrobi wrażenie - zaśmiała się cicho, bo było to czymś nowym. Jonathan dziwiący się, że nie robi wrażenia, zwykle kompletnie nie przejawiał zainteresowania tym, co myśli o nim otoczenie. Teraz jednak Mari przede wszystkim skupiała się na jego bliskości, bo też potrzebowała tej chwili we dwoje. - Aha... robiłeś aferę, że nie mogę spać na macie, a teraz nagle spoko? - uniosła brew, bo uważała jednak trochę, że przesadza. Jakby nie patrzeć, tego się też obawiała. Wiedziała w jakim stanie jest jej dom, a podobno Jonathan miał nie zwracać na to najmniejszej uwagi. - Spałam na tym łóżku ponad dwadzieścia lat, nie przesadzaj - burknęła, trochę personalnie odbierając tą uwagę. Fakt, jej meble nie były zbyt ładne, ani też nowe, ale nigdy nie kłamała, że będzie inaczej. Od razu nastawiała go na takie warunki. - Kompletnie nie potrafisz rozładowywać mojego stresu, wiesz? - zwróciła mu uwagę, bo wiedziała od początku, że będzie mu ciężko. Jej też było. Mimo że należała do kobiet niesamowicie rodzinnych, to wcale jej na tym zapoznawaniu Chambersów z Joną nie zależało, bo najzwyczajniej w świecie bała się tego, co chyba już powoli się działo - oceniania. Nie mogli też za długo tutaj zostać, bo porzucili Gacusia, a ten był za stary, by pokonać schody i w sumie Mari nieco się zmartwiła, że mimo wszystko mógłby spróbować i zrobić sobie krzywdę.
- Uciekałam stąd bezpośrednio po rozstaniu, porządki w pamiątkach były ostatnim o czym myślałam - zauważyła, by zaraz samej spojrzeć na zdjęcia. Przechyliła delikatnie głowę, a chociaż sytuacja mogła nie być zbyt łatwa, na jej twarzy pojawił się głupi uśmiech, a oczy delikatnie rozbłysły. - Serio jesteś zazdrosny? - zaszczebiotała, nie kryjąc nawet tego, że jest dość zadowolona ze swojego odkrycia. - O Martina? - nakręcała się dalej, z każdym słowem tylko pogodniejąc. - Ale z ciebie czasem mały głupek - oznajmiła, mimo, że Jonathan burczał coś o tym, że idzie zapalić. Zastawiła mu drogę i bezceremonialnie złapała go za nos, chichrając się głupkowato. - O nas też zrobiłabym taki kolaż, ale nie mam w Lorne Bay swojego pokoju, a ty nie lubisz zdjęć - wytknęła mu, delikatnie go ciągnąć za ten nos, a kiedy usłyszała z dołu ponaglanie babci, spojrzała na dłoń Jony i zabrała z niej opakowanie z papierosami. - Palisz, jak masz problem, a aktualnie nie masz żadnego... oddam ci za pół godziny, bo skoro ja stresu nie mogę zajadać, to ty nie będziesz go przepalał - wyjaśniła mu swoje zasady, ale dla bezpieczeństwa już w trakcie tych słów uciekła ze swojego pokoju, wierząc, że tak będzie bezpieczniej.
Zeszli na taras, gdzie była już kawa i ciasto, także okazało się, że Mari trochę okłamała Jonathana, bo jednak miała czym zajadać ten swój stres. Pewnie Jonie głupio było upomnieć ją przy rodzinie, więc takim to sposobem zjadła cztery kawałki i przy czwartym poczuła jak ręka Wainwrighta zaciska się na jej udzie, bynajmniej nie sugerując niczego przyjemnego. Powoli mogła odchodzić od nudnej diety, w zasadzie rozmawiali, że na czas świąt ją zniosą, ale ma nie przesadzać... może nieco ją poniosło, ale dobry i słodki placek z owocami przyćmił jej myślenie. Jona ponownie został wymaglowany przez obie kobiety, wypytany bardziej o pracę, a przy tym... niestety też o to, czy miał żonę, czy ma dzieci, co z jego rodzicami, gdzie mieszka, jak mieszka, ile dokładnie ma lat, kiedy ma urodziny, czy mama może zapisać sobie jego numer, było też robione pamiątkowe zdjęcie, a babcia opowiedziała wybitnie nudną historię o tym, że znała kiedyś jednego Jonathana, który był pszczelarzem. Czas jakoś im zleciał, wieczorem posprzeczała się jeszcze z mamą o to, że Gacuś nie będzie spał na dworze, pokazała Jonathanowi ich niewielki kurnik i zagrodę ze starą krową, największą chlubą Chambersów, a potem wyjaśniła mu jak działa kran, a w zasadzie... po co jest ten klucz przy wannie, bo niestety jeden z kurków tak jak odpadł cztery lata temu, tak nadal nie był naprawiony. Sama leżała już na swojej macie w pokoju babci, gdy usłyszała, jak ta przewraca się na łóżku.
- Pewnie wstaniesz przede mną... - zaczęła, a Mari nie bardzo wiedziała o co jej chodzi. - I pójdziesz porozmawiać ze swoim kawalerem... - kontynuowała, mając przy tym przymknięte oczy. - Tak niechybnie będzie... ja jestem już tak zmęczona, że nawet gdybyś teraz wyszła, nie zauważyłabym - mówiła dalej, aż w końcu Marienne zrozumiała co jej babcia sugeruje. Rodzice sypialnie mieli na parterze, więc na piętrze był tyko pokój jej i babci, no, a ta teraz ewidentnie pozwalała wnuczce się wymknąć. - No na co czekasz? - może nawet ją ponagliła, ale Mari była w szoku to też potrzebowała chwili, niepewnie się podnosząc. Obejrzała się jeszcze przez ramię, po czym po cichu faktycznie wyszła z sypialni babci i przeszła dalej korytarzykiem, wślizgując się do własnego pokoju, w którym spał Jonathan i Gacuś na swoim posłaniu, zajmującym dużą część podłogi.
- Hej - wyszeptała, zamykając za sobą drzwi i opierając się o nie niepewnie. - Śpisz? - jakby już spał, byłaby lipa. W sumie czuła się dziwnie podenerwowana, kiedy zdała sobie sprawę, co właściwie robią. Faktycznie byli dorośli, a teraz Mari zakradała się do sypialni w której spał, w obawie przed tym, że rodzice z dołu usłyszą i ojciec zrobi raban.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Po prostu nie umiał odnaleźć się w takiej sytuacji. W życiu nie przewidziałby, że przyjdzie mu odwiedzać rodzinę swojej kobiety, gdzieś daleko na prowincji, gdzie o życiu współczesnym wie się raczej z telewizji, a niżeli z doświadczenia. Jonathan wychowany w innym świecie, nie koniecznie miał okazję doświadczyć życia prostych ludzi. Owszem spotykał ich w pracy i na służbie w wojsku, ale okoliczności tam były dalece inne id tych w małym miasteczku pośrodku niczego. Dlatego Wainwright gubił się w komentarzach rodziny Marienne, które odnosiły się do jego zawodu. Nie pojmował dlaczego pomimo bycia lekarzem, go niby zaakceptowali i dlaczego wciąż ktoś wspominał o Martinie. Przerastało to jego światopogląd i ogólne rozumienie ludzi, więc dobrze iż miał przy sobie taką Marienne, która pomagała mu przebrnąć przez to wszystko prowadząc go jak dziecko we mgle.
- Cicho... - obruszył się, gdy oskarżyła go o nieumiejętność uspokojenia jej nerwów. On nie chciał o tym mówić, ale w tamtej chwili sam potrzebował takiego uspokojenia. Starał się jak mógł, aby Marienne się nie stresowała, ale bywały w chwile, w których i on musiał odreagować. Bliskość Marysi całe szczęści mu w tym pomagała. Szkoda tylko, że po kilku przyjemnych chwilach w jej ramionach, jego wzrok ponownie natrafił na twarz Martina.
- Nie nazywaj mnie tak - burknął niezadowolony, bo nie lubił być przyłapywany na chwilach, w których trafił na pewności siebie. Niby nie powinien, ale nie oszukujmy się, on także był człowiekiem, o wcale nie tak silnej psychice, który gubił się w najbardziej prozaicznych chwilach, całe szczęście potrafiąc zachować zimną krew przy tych bardziej skomplikowanych. - Nie o to chodzi, wcale - usprawiedliwił się, ale zamiast patrzeć na Marienne spojrzał gdzieś do boku, niby zniecierpliwiony,. Ten moment właśnie wykorzystał rudzielec, aby ukraść mu papierosy. Tym samym kupił sobie jego spojrzenie, gniewne spojrzenie. - Marienne... - burknął gburowato, ale dziewczyna nie pozwoliła mu dokończyć. Westchnął więc tylko i chociaż zadowolony nie był, poszedł na dół i starał się jak mógł wypaść dobrze.
Przesłuchanie przeszedł według siebie całkiem znośnie. Udzielał raczej prostych odpowiedzi nie dodając zbt wielu szczegółów. Zresztą matka Marienne i jej babka nie miały problemów z bezpośredniością, więc gdy tylko chciały dopytywały o to co je najbardziej interesowało. Tylko Pan Chambers siedział cicho, pozwalając sobie od czasu do czasu na jakiś surowy komentarz, ale humor polepszył mu się nieco, gdy Jona poczęstował go piwem przywiezionym z nadbrzeża.
Kolejne zderzenie z rzeczywistością, której Jonathan nie rozumiał nastąpiło w chwili, w której przyszło mu położyć się w pokoju Marienne. Rudzielec wręcz go tam wypchnął, jakby przeczuwał, że lada moment Jona straci resztki cierpliwości. Godności pozbył się w chwili, w której położył się posłusznie na zbyt małym łóżku i wbił wzrok w ciemny sufit. Nie było opcji, aby zasnął. Stare sprężyny skrzypiały przy każdym jego ruchu, a poza tym Jona z chęcią by zapalił, albo powalił w worek dla rozładowania napięcia, a niestety obawiał się, że stare schody obudzą wszystkich, gdy tylko on na nich stanie.
- Mari? - Skrzypnięcie drzwi wybudziło go z letargu w jakim się znajdował. - Co ty tutaj robisz? - Zapytał unosząc się na łokciach, a chociaż był w borsuczym nastroju, to widok rudzielca sprawił, że na jego poważnej twarzy pojawił się uśmiech. - Wymknęłaś się? - Dopytał unosząc lekko kącik ust. - Chodź tu. Potrzebuję cię - dodał zapraszająco odkrywając kołdrę, a w głowie układając scenariusz na to jak obecność rudzielca może pomóc mu wreszcie zasnąć. Chociaż uprzednio pewnie przyjdzie im jeszcze chwilę się pomęczyć.


Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Wszystko wskazywało na to, że wcale go nie obudziła, więc wyraźnie jej ulżyło. Nadal byla tą sytuacją mocno zawstydzona, bo nie wiedziała co ma powiedzieć, czy zrobić. Co innego, gdy jej narzeczonym był Martin, wówczas głupie i dziecinne zachowanie było na porządku dziennym. Przy Jonie nie zawsze wypadało ono dość dobrze. Bała się, że może ją wyśmieje za te nielegalne akcje, albo zacznie gadać, że powinna wprost rodzicom powiedzieć, że chce z nim spać. Póki co jednak wszystko wydawało się wypadać dość dobrze.
- Sama nie wiem... Babcia chyba planuje mnie kryć, ale jakby rodzice się dowiedzieli, to byłoby przewalone - wyjaśniła niezbyt elokwentnie. Następnie zamrugała kilka razy, bo nie biała okularów ani soczewek, a na wsi ciemność... Była ciemnością, a nie miejskim półmrokiem. Mimo to udało jej się dostrzec uniesioną kołdrę i zaraz ruszyła w kierunku łóżka. - Wieki tu nie leżałam - zauważyła, kiedy znalazła się już pod kołdrą. Nie było to duże łóżko, bo jednoosobowe, ale samej Mari aż tak to nie przeszkadzało, może też dlatego, że czuła dziwne podekscytowanie? Aż zachichotała. - Hehe, Jonathan Wainwright leży ze mną w moim łóżku, w domu moich rodziców... Masakra - znów się zaśmiała i w końcu obróciła do niego głowę. - A jutro spędzimy wspólnie święta, wiem, że dla ciebie to męczarnia, ale ja jestem podekscytowana - nie zamierzała tego nawet ukrywać. Zaraz też uniósł się nieco na rękach, a potem wgramoliła się na jego brzuch, ale tylko na moment, by zaraz wepchnąć tylek między niego, a ścianę pod którą stało łóżko. - Pewnie będzie Ci wygodniej z brzegu... Nikt nie lubi pod ścianą - wyjaśniła skąd ta roszada, po czym uniosla się jeszcze na moment, aby pocałować go w policzek i podrażnić jego skórę swoim nosem. Sama cieszyła się, że mogła być tu teraz z nim, a nie ze swoją babcią. Nawet jeśli w jej odczuciu Jonie miało być przez to mniej wygodnie.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Oczywiście, że Jonathan uważał iż najlepszym rozwiązaniem byłoby poinformować rodziców Marienne, że nie mają prawa narzucać im swoich zasad, bo są już dorosłymi ludźmi, a więc będą robili co im się podoba. Szkoda tylko, że Mari nie była tego samego zdania. Nie mniej jednak, Wainwirght ucieszył się na widok rudzielca ukrytego w mroku.
- I co niby by zrobili? - Zapytał, bo w głowie mu się nie mieściły te obawy. Nie mieli żadnego zwierzchnictwa nad ich osobami, więc obawy Marienne były dla niego kompletnie nieuzasadnione. - Dadzą ci szlaban? - Zakpił jeszcze. - Powiemy im jutro, że rozumiemy ich zasady, ale jakby.... Niekoniecznie mamy zamiar ich przestrzegać - oznajmił, gdy Marienne była już obok niego. Coś tam marudziła pod nosem, ale jego uwaga bardziej skupiona była na dotykaniu jej gładkiego uda i nagich ramion. - Hmmm? - Mruknął, bo dosłyszał ostatnie słowa i starał się zrozumieć kontekst wypowiedzi. - Nie powiedziałbym, że męczarnia. Twoja rodzina jest bardzo miła, po prostu... Nie wszystko jestem w stanie zrozumieć - wyjaśnił. - I także się cieszę, na wspólne świętowanie - dodał bardziej zadowolony, bo właśnie wtedy Marienne wgramoliła się na jego ciało, a więc Jonathan od razu pozwolił sobie puścić wodze fantazji. Niestety przyszło mu się spotkać z niemałym rozczarowaniem. - Ej! Co to ma..? - Dopiero po chwili zrozumiał, że Chambers wcale nie miała na myśli nic lubieżnego, a zamiana miejsc była sprawą logistyki, a nie grą wstępną.
Jonathan westchnął więc głęboko, podkładając jedną rękę pod głowę i ponownie wlepiając wzrok w ciemny sufit.
- Wcale mi nie jest wygodnie - poskarżył się jak dziecko, a nie dorosły mężczyzna. - Nie umiem zasnąć - dodał jeszcze, co nie było niczym nowym. - A tutaj nie mam jak potrenować - snuł dalej i dopiero po tych słowach ponownie spojrzał na rudzielca. - Myślałem, że ty mogłabyś coś na to zaradzić - oznajmił wprost, oczywiście z wielką nadzieją w głosie, bo taka chwila relaksu na pewno pomogłaby mu potem szybciej zasnąć i nawet niewygodne łóżko nie stanowiłoby problemu.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Liczyła na to, że rozmowę odnoszącą się do zasad panujących u Chambersów mieli już za sobą. Dlatego też przewróciła oczami, słysząc jego pytanie.
- Kazaliby ci na przykład spać u mojego wuja i zanim powiesz, że pojechałbyś wówczas do hotelu, byłoby mi przykro, ok? - wyłożyła mu to, naturalnie cały czas szepcząc. Kiedy sobie z niej zażartować prychnęła cicho i postanowiła mu zaraz wybić z głowy te pomysły z rozmową i stawianiem się jej rodzicom. - Hej, ty masz swój dom i swoje zasady, tak? Jak podkładki pod kubkami, odkładanie noży na miejsce, zakaz Gacusia w sypialni... no i jak ktoś do ciebie przychodzi, oczekujesz, że będzie je szanował, prawda? Więc szanuj zasady moich rodziców - podsumowała, przy czym nawet skinęła dość mocno głową, jakby tym ruchem chciała przypieczętować swoje słowa. Przynajmniej zrobiło jej się milej, gdy i on przyznał, że cieszy się na te święta. - Wiem, dlatego tu jestem, żeby ze wszystkim ci pomagać, Jona. Ty mnie nauczyłeś obsługiwać swoją zmywarkę i piekarnik, ja ciebie wprowadzę w tajniki Chambersów - podsumowała, chichocząc przy tym cicho. Nawet nie skojarzyła, że przez jej zmienianie pozycji, Jonathan liczył na coś więcej. Uniosła zaraz brwi, słysząc jego słowa i przez moment była skonsternowana, by ostatecznie parsknąć śmiechem.
- Zachowujesz się jak dzieciak - podsumowała, bo w wydaniu Wainwrighta wcale nie było to częstym zjawiskiem, wręcz przeciwnie, sytuacją jedną na milion. - A jak ja niby mam ci pom... ooooch! - z początku nie zrozumiała co w ogóle blondyn mógł mieć na myśli, a następnie się wyszczerzyła, jak podlotek. - Chcesz to zrobić w domu moich rodziców? Z babcią w pokoju obok? - trochę sobie z niego żartowała, nie mogąc się oprzeć. Nie jej wina, że miała dobry humor i w taki sposób się on objawiał. - Myślałam, że wezmę cię tak filmowo... do jakiejś stodoły na siano - dodała zaraz i uniosła się nieco by móc na niego spojrzeć z góry, bo jej wzrok przyzwyczaił się na tyle, by coś tam widziała. - Nie podejrzewałam cię o bycie takim rozpustnikiem, Jona - zauważyła jeszcze, ale żeby się na nią nie denerwował, zaraz pochyliła się bardziej i namierzyła bezbłędnie jego usta, tym razem pozwalając sobie na bardziej namiętny pocałunek, niż wcześniejsze cmoknięcie w policzek.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Westchnął ostentacyjnie, aby Marienne miała pewność, że żadne z wypowiedzianych przez nią słów mu się nie spodobało. Swoją drogą był ciekaw, czy Walter także przechodził przez takie perypetie odwiedzając swoją żonę w młodości. Właściwie Jonathan mógłby go o to zapytać, ale nie miał w sobie na tyle odwagi, aby schować wstyd do kieszeni i poruszyć tego typu temat z bratem. Naprawdę w jego opinii to co się działo było jakąś niepojętą abstrakcją i wolałby do niej nigdy nie wracać, po tym jak już opuszczą Adavale.
- Obawiam się, że rozumienie twojej rodziny jest o wiele trudniejszym procesem niż nauczenie się obsługi zmywarki - rzucił pod nosem, bo zmywarki były intuicyjne i działały logicznie, a Chambersi byli enigmą, której kodu Wainwright nie byłby w stanie nigdy samemu odgadnąć. - Chociaż twoja babcia jest chyba najbardziej nam przychylna, zaś twoja mama... Możesz jej przekazać, że pojąłem te wszystkie aluzje? - Mruknął odnośnie tych zaręczyn, które by ewentualnie zabezpieczyły mu Marysię przez kradzieżą przez kogoś innego. - Poza tym... Byłaś już raz zaręczona i zwiałaś, więc to żadna gwarancja - nie umiał się powstrzymać przed tym drobnym żarcikiem, tak czasem mu się zdarzało, a tego wieczoru liczył na chwilę zapomnienia, więc starał się przyjemnie zaskoczyć Mari. - Twój ojciec mnie nie lubi - stwierdził na koniec, aby podsumować ten cały temat Chambersów.
Na ich kolejną dawkę nie był jeszcze gotów, a obawiał się, że te święta będą zmuszały go do przyjęcia naprawdę sporej dawki krewniaków Marysi. Chciał więc chociaż na kilka chwil o tym nie myśleć. Skupić się na czymś przyjemnym i chociaż Marienne z początku nie złapała aluzji, to chwilę później dotarło do niej co miał na myśli.
- Babcia jest stara, pewnie już śpi - za argumentował, bo już czuł, że przekonał do swojego planu Mari i nie chciał, aby ta się przypadkiem wycofała. - Też na to liczę, ale jutro - mruknął, będąc już w tym stanie, że właściwie gadał cokolwiek byleby tylko rudzielec mu nie uciekł. Mogłaby go poprosić o wszystko, a on przytaknąłby bezmyślnie. - Dziwne... Myślałem, że zdążyłaś się pewnych rzeczy nauczyć - dodał wciągając ją bardziej na siebie, gdy już złączyła ich usta w pocałunku. Tylko, że ledwo co się poruszyli, a łóżko zaskrzypiało niebezpiecznie. - Jezu... Przecież tak się nie da - fuknął obrażony, że mebel nie chciał współgrać z jego zamiarami. - Podłoga? - Co nie znaczyło, że miał zamiar odpuścić. Prędzej wyrzuciłby ten materac przez okno, a niżeli pozwolił Marienne wywinąć się ze swoich ramion.

Mari Chambers
ODPOWIEDZ