asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Przewróciła oczami, chociaż nie mógł najpewniej tego zobaczyć w ciemności. Jak dla niej dalece przesadzał, bo dobra, mógł nie czuć się swobodnie, w końcu Wainwright nie czuł się swobodnie w większości sytuacji, ale też... Mari na wszystko co najgorsze go tutaj przygotowywała.
- Jezu, nie komentuj tego - jęknęła nieco zażenowana i próbowała zasłonić mu usta, ale po ciemku chyba nie trafiła. - To nic nie da, mi mówiła, że mam ciebie złapać na dziecko - poskarżyła się, a raczej wolała to powiedzieć, żeby zapewnić Jonathana, że nie jest po stronie swojej mamy i nie planuje takich niegodziwości i tak, jak on, tak też jej nie na rękę są podobne aluzje. - Tutaj uchodzę już za starą pannę bez pierścionka - podsumowała po prostu. - No, ale totalnie się tym nie przejmuj, proszę - była zażenowana. Nie chciała go wystraszyć, a wiedziała, że na mężczyzn podobne sugestie nie działają wcale zachęcająco, tylko właśnie wręcz przeciwnie. Jeszcze tylko westchnęła cicho pod nosem. - On taki jest... no i ci zazdrości, mówiłam. Nie ufa ludziom z zewnątrz i pewnie jest mu też wstyd - zaczęła wymieniać, bo wiedziała od razu, że jej ojciec dobrego wrażenia nie zrobi i nawet nie będzie udawał, że ma jakieś przyjazne zapędy względem Jonathana. No, ale ten temat jakoś tak samoistnie odszedł na bok, gdy Wainwright zaczął zmierzać w inne rejony. W zasadzie faktycznie babcia miała mocny sen, rodzice też wcale nie taki lekki, więc... Mari też nie była jakąś cnotką, nawet jeśli przed rodziną próbowała nie wzbudzać skandali, dbając o dobre imię jej i Wainwrighta.
- Po prostu sądziłam, że tutaj to raczej ty będziesz spięty i wycofany - wyjaśniła o co jej chodziło, znów cicho chichocząc, kiedy ją na siebie wciągnął. Łóżko faktycznie nieco zaskrzypiało, ale sama Chambers aż tak nie zwróciła uwagi. - Jak się nie da? Przesadzasz, po prostu musimy być bardzo delikatni - wyjaśniła mu, ale on już wspomniał o podłodze. Jęknęła trochę pod nosem, bo w łóżku jej przynajmniej było wygodnie i miękko. - Ty na dole - mruknęła porozumiewawczo, nie przypominając sobie, by jakiekolwiek ich wcześniejsze zbliżenie wiązało się z takim opracowywaniem strategii. - Ale tak czynnie na tym dole, bo mi uda wysiądą - dodała zaraz, bo niestety życie nie było filmem dla dorosłych, ona miała kiepską kondycję, a już po dniu spędzonym po części w podróży i jeszcze po operacji, pewne czynności były dalece poza jej zasięgiem. Myślała jeszcze, czy powinni coś przedyskutować, a kiedy dotarło do niej o czym myśli, parsknęła cicho, kręcąc głową na boki. - Czuję się, jakbyśmy mieli po siedemnaście lat - zaśmiała się i pocałowała go zaraz, delikatnie nadgryzając jego dolną wargę, aby lepiej wpasować się tym gestem w klimat swojej wypowiedzi.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Oczywistym było, że niekoniecznie podobały mu się sugestywne uwagi ze strony matki Marysi. Uważał takie zachowanie za wielce niestosowne, bo to w jego i Marienne gestii leżało decydowanie o wspólnym życiu. Zresztą póki co Jonathan raczej nie myślał o nim w takich kategoriach. Nie mniej jednak starał się szczerze rozmawiać z Chambers, bo trzymanie w sobie czegoś co Jonathana trapiło, mogłoby się źle skończyć dla ich dwójki, a w szczególności w takim miejscu.
-Aj! Uważaj! Wsadziłaś mi palec w oko - pożalił się, bo Mari w tym swoim gwałtownym odruchu oczywiście nie trafiła i prawie oślepiła Jonathana. - Nie wiem, czy chciałem to wiedzieć - mruknął trąc oko. - Mam nadzieję, że wybiłaś jej ten plan z głowy? - Zapytał, miał nadzieję, że zbędnie. - Słucham? - Prawie się zakrztusił, gdy wspomniała o byciu starą panną. - Zdecydowanie nie ma zamiaru, bo jeszcze przybędzie mi kilka nowych zmarszczek - dodał, bo faktycznie, gdyby miał się przejmować tym co mówili Chambersi, wróciłby z Adavale nie tylko z nowymi zmarszczkami, ale w dodatku siwy. - Chciałbym zobaczyć jego nogę - oznajmił, niekoniecznie analizując to co Marienne powiedziała o swoim ojcu. Miał wrażenie, że doskonale rozumiał tego człowieka, nie potrzebował, by ktoś go przed nim usprawiedliwiał. - I dokumentację medyczną... - Zaznaczył, aby Mari o niej także pamiętała. - Może od niej zacznę, a potem namówisz ojca, abym mógł go zbadać - dodał, bo podejrzewał, że nie będzie to wcale taką prostą sprawą.
W każdym razie za to zajmowanie wspólnego czasu rozmową o rodzinie Marienne, Jonathan oczekiwał sowitego wynagrodzenia.
- Jestem spięty jak twoja rodzina wypytuje mnie o zarobki i wiek, ale teraz... Teraz czuję się kompletnie rozluźniony - oznajmił skupiając więcej uwagi na pieszczeniu szyi rudzielca, niż na rozmowie. Niestety nie wszystko szło zgodnie z jego myślą, ale szybko znalazło się inne rozwiązanie. Dobrze, że Marienne także ono się spodobało, chociaż miała pewne warunki. - Oczywiście, właściwie nie musisz nic robić. Zajmę się wszystkim - dodał, podnosząc się do siadu z Marienne na kolanach, aby mogli zejść z tego piekielnego łóżka. Do jego umysłu docierało coraz mniej informacji, może poza tymi dotyczącymi przyjemności jaką dawała mu bliskość Marienne. Więc, gdy rudzielec zaśmiał się cicho, Jona w pierwszej chwili nie rozumiał o co kompletnie jej chodzi. - Jak na pannę z takiego porządnego domu, masz chyba sporo za uszami, Marysiu - mruknął oddając pocałunek, a potem już niewiele mówił. W zasadzie obydwoje starali się być najciszej jak to możliwe, a po wszystkim zostali już na tej podłodze. Jonathan ściągnął na dół tylko kołdrę, którą okrył ich gorące i mokre od potu ciała, po czym faktycznie zasnął, a gdy otworzył oczy, Marienne nie było już obok.
Gacuś także zniknął, a więc rudzielec musiał zabrać go ze sobą. Jonathan niepewnie wyszedł na korytarz, uprzednio zakładając na siebie dolną część garderoby. Udało mu się niezauważonemu przemknąć do łazienki, ale gdy tylko zszedł na dół, będąc już w pełni ubranym, od razu natrafił na babkę Marienne.
- Kawalerze! Dzień dobry! - Powitała go radośnie, a Jona uznał, że nienawidzi tego określenia z całego serca, lecz mimo tego uśmiechnął się najmilej jak potrafił na tamtą chwilę.
- Dzień dobry, gdzie Marysia? - Zapytał, bo bez niej u boku czuł się zagubiony i przestraszony, jakby zaraz Chambersi mogli go zaatakować niczym stado wilków.
- A gdzieś tutaj się kręci, chyba ojcu poszła pomagać, czy coś... Kawy? - Wyrzuciła z siebie ciągiem, po czym podsunęła Jonie pod nos dzbanek z czarnym płynem.
- Tak poproszę, bez mleka i bez...
-Bez cukru, tak wiem, pamiętam... Nie lubisz siebie rozpieszczać i za wiele sobie odmawiać - mruknęła pod nosem, ale jak prosił, podała mu kawę. - Mari pewnie jest za domem przy wędzarni - dodała jeszcze, po czym uśmiechnęła się miło i wróciła do swoich obowiązków, a Jona upił niewielką ilość czarnego naparu, aby zaraz potem zgodnie ze wskazówkami kobiety, udać się na tył podwórka w poszukiwaniu Marienne.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Wcale nie czuła się komfortowo rozmawiając z nim na ten temat, a było jeszcze gorzej, kiedy Jonathan zadał jej pytanie, jakiego w ogóle słyszeć nie chciała. Na moment nawet ją to nieco rozdrażniło.
- Nie, uznałam, że jest świetny, a jak ty mnie nie zapłodnisz, to pójdę do sąsiada - trzasnęła go w bok, bo wkurzył ją samym tym, że zapytał, jakby faktycznie miał ją podejrzewać o takie zagrania. Tekstu o zmarszczkach nie skomentowała, ale gdy wspomniał o nodze jej ojca skrzywiła się lekko. - Przecież zajmujesz się sercami, nie nogami - przypomniała mu sięgając po iście profesjonalną terminologię. - Ja namówię ojca? A potem naszą krowę, żeby dała mleko czekoladowe... ty nie wiesz o czym mówisz - sobie wymyślił w środku nocy! Z resztą nie chciała teraz o tym rozmawiać, bo te tematy raczej zniechęcały ją do zbliżeń z Joną, bo za bardzo się stresowała. Dobrze więc, że ich nie kontynuowali. Jonathanowi faktycznie musiało zależeć, skoro tak ochoczo zdecydował się wziąć na siebie całą odpowiedzialność.
- To wieś, Jonathan, tutaj każdy jest pozornie porządny... - poinformowała go z pewnego rodzaju politowaniem i znów zachichotała, ale potem już nie zajmowała się rozmową, skupiona na innych czynnościach. Po wszystkim nie miała siły się ruszyć i w zasadzie wszystko było jej jedno, chociaż zapamiętała, by następnego dnia wypomnieć mu, że tyle się produkował w kłótni o tym, że nie pozwoli jej spać na ziemi, a teraz nie pozwolił jej wrócić do łóżka, w którym jej akurat było wygodniej, niż na dywanie.
Obudziła się pierwsza, co było pewnego rodzaju nowością, ale też... na wsi przełączała się w inny tryb i wstawała nawet wcześniej, niż sam Wainwright, bo wiedziała ile jest rzeczy do zrobienia. Oczywistym było dla niej, że skoro tutaj była, to pomaga, dlatego przeciągnęła ich starą krowę na niewielką zagrodę, po tym jak ją wydoiła i zaniosła babci mleko. Ojciec chciał wędzić przed samymi świętami, by na stole były możliwie jak najświeższe produkty, a aby to zrobić... należało porąbać drewno używane w zbudowanej przez Chambersa wędzarni. Kto inny miał to zrobić, jak nie Mari? Jej ojciec nie stał tak pewnie na nodze, podpierając się o lasce, a Marienne całkiem lubiła łupać drewno.
- O, wstała moja śpiąca królewna! - przywitała się z Joną, kiedy ten wyszedł zza budynku, a ona akurat zabrała włosy z twarzy po tym jak rozłupała kolejny pieniek. - Widzę, że mój materac ci służy - dodała z pewnego rodzaju przekąsem. - Powinieneś korzystać, bo gdybym miała do wyboru łóżko lub podłogę... chętnie bym się wymieniła - dodała jeszcze, nawiązując tym samym do warunków na jakie ją skazał.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Słońce podrażniło oczy Jonathana, gdy ten wyszedł na niewielki ganek. Było parno i gorąco, chociaż było jeszcze wcześnie rano. W każdym razie w taką pogodę wiadomym było, aby chować się przed słońcem i o ile to możliwe siedzieć w cieniu pijąc niezliczone ilości wody. A już na pewno powinno się tak robić, będąc po poważnej operacji serca. Szkoda tylko, że Marysia o tym nie wiedziała.
Wychodząc zza budynku, Jona prawie zakrztusił się kawą, której niewielką ilość upił kilka sekund wcześniej. Miał nadzieję, że to co widzi jest jakąś kompletną pomyłką, a Marienne stojąca wśród sterty drewna do porąbania, znalazła się tam przypadkowo, zbierając te kawałki, które były już gotowe.
- Wczoraj nie miałaś siły ruszyć ręką, a co dopiero wgramolić się na łóżko - oznajmił chłodno, bo po pierwsze nie podobało mu się to co widział, a po drugie nie z jego winy zasnęli na podłodze. Poza tym Marienne większość nocy przespała leżąc na nim, więc mogła już sobie podarować te komentarze, tym bardziej, że wiedziała jak on to wszystko przeżywał. Zresztą jemu wypominała tę podłogę, a sama co robiła?
- Twoja babka mówiła, że pomagasz ojcu - oznajmił rozglądając się badawczo wokół. Nie chciał robić awantury, póki nie będzie przekonany o tym, że faktycznie Marysia robi coś głupiego. Może tylko zbierała to drewno i nic po za tym... Cóż, jak to mawiają nadzieja umiera ostatnia, a naiwność Wainwrighta w stosunku do Chambers była naprawdę spora, bo zaledwie kilka sekund później zadowolona Marysia sięgnęła po klocek drewna i ustawiła go na pieńku. - Co ty, kurwa, wyprawiasz? - Tym razem naprawdę popażył się tą kawą, która jeszcze pociekła mu przez palce, gdy tak gwałtownie odsunął kubek od ust. - Marienne! Do cholery jasne, zostaw to! Oszalałaś? - Dodał wpierw odstawiając kubek na parapecie starej szopki, przy której stali, a potem łapiąc za nadgarstek Chambers i powstrzymując ją przed złapaniem za stojącą obok pieńka siekierę. - Jezu Chryste! Powiedz, że to był twój pomysł na marny żart -burknął jeszcze pod nosem, ale przy tym gromił Marienne wzrokiem, który jednoznacznie mówił o tym, aby z nim sobie nie pogrywała.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Jeśli chodzi o Marienne, to miała dobry humor, nawet bardzo, bo mimo wszystko ich wczorajszy sposób na sen bardzo jej odpowiadał i nastawił pozytywnie. Nie czuła się też zbyt zmeczoną, bo jej akurat tutejsze powietrze służyło na tyle, by miała energię do życia. Wiedziała też, że powinna pomoc rodzinie na tyle na ile to możliwe, więc siekała te pieńki aż do chwili, w której nie pojawił się Wainwright.
- Tak to sobie tlumacz - wyszczerzyła się wesoło, bo nie sądziła, że Jonathan wstał lewą nogą, a nawet jeśli, to przecież nie była pierwsza taka sytuacja, w której blondyn kręcił nosem. - Nom, pomagam, żeby na wieczór wszystko było gotowe - potwierdziła wersję babci i już miała sięgać po kolejny pieniek, alw Jona jej przeszkodził. Zmarszczyła nieco brwi, ale nawet nie zdążyła zareagować, bo on był już obok, nie pozwalając jej na kontynuowanie ruchu.
- Aj, weź trochę delikatniej - burknęła do niego, krzyżując z nim spojrzenia. - Daj spokój, to tylko nieduże pieńki do wędzarni - przewróciła oczami, bo ona nie widziała w tym wszystkim dużego problemu. Tylko, że to jego warknięcie sprawiło, że na ganek wyjrzała mama, a zza szopy wyłonił się też ojciec, który jako pierwszy postanowił się odezwać.
- Nasza Mari to nie jakiś słabiak z miasta, daj jej rąbać - odezwał się od razu Chambers kuśtykając o lasce. Mari tylko spojrzała na Jonathana posyłając mu spojrzenie z serii "nawet nie próbuj", bo znała gniew i możliwości Jonathana, gdy trzeba było głosić swoje racje. Mama też zeszła nieco z ganku, uśmiechając się szeroko.
- Chodź lepiej do mnie, Jonathanie, dostaniesz kawałek ciasta - zachęciła, bo wiadomo, że chciała swojego gościa ugościć jak najlepiej. Mari to nawet podchwyciła i po tym jak przetarła czoło, zabrała mu swoją rękę i sama delikatnie go pchnela w stronę domu.
- Właśnie, idź pogadać sobie z mamą i babcia, ochłoniesz nieco - zażartowała, ale miała nadzieję, że go posłucha. Te słowa powiedziała też dość głośno, jednak zaraz ściszyła ton głosu, aby tylko on ją usłyszał. - Błagam, nie rób scen... Są święta - nie pierwszy raz powołała się na ten argument, ale liczyła, że ponownie zadziała. W sumie teraz żałowała, że nie wysłała Jonathana na jakieś zakupy, zanim wzięła się za te drewno. Z drugiej strony... Ona faktycznie nie uważała, aby robiła coś niebezpiecznego, fakt, było duszno, ale piła wodę i jednak ktoś musiał to zrobić, a przecież była najmłodsza, więc na kogo miała to zrzucić?

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Czasem po prostu nie miał nawet siły, aby tłumaczyć Marienne to jak durnie i nieroztropnie postępuje. Dokładnie taką sytuacją była ta za domem, gdy Chambers zamiast poprosić jego o pomoc, postanowiła samej porąbać stos drewna. Świetny plan! Mogłaby od razu rzucić się pod samochód, przynajmniej szybciej zawieźli by ją do szpitala, a tak nie wiadomo kiedy jej serce po prostu odmówi posłuszeństwa, bo ma za właścicielkę lekkomyślną i nieustraszoną bohaterkę ze wsi. - Całe szczęście ten komentarz Jona pozostawił dla siebie, ale cisnął mu się on na usta od chwili, w której do całej akcji dołączyli ojciec Marienne, a potem jej matka.
- Nie obchodzi mnie, czy są duże, czy też nie. Co ci strzeliło go głowy? - Burknął, a słysząc Joe, wypuścił powietrze nosem zaciskając przy tym zęby. Całe szczęście nie patrzył wtedy na przyszłego teścia, a swoją nieszczęsną rudą buntowniczkę. - Doskonale wiem, że to nie słabiak, ale mogłaby czasem poprosić o pomoc - skomentował najuprzejmiej jak potrafił. Szkoda tylko, że w tej walce był osamotniony, bo cała rodzina Mari uważała, że to nic złego, aby to właśnie dziewczyna rąbała drewno. Co gorsza Chambers od razu wykorzystała moment i już wypychała Jonę w stronę swojej matki, ale ten ani drgnął. Zamiast tego ponownie zerknął na nią i schylił się tak, aby tylko ona mogła go usłyszeć. - Właśnie są święta i o ile nie chcesz, aby twoja rodzina w ramach prezentu dowiedziała się o twojej poważnej wadzie serca i operacji to teraz grzecznie powiesz, że ty zjesz ciasto z babcią i mamą, a ja ciebie zastąpię - wysyczał tonem nie znoszącym sprzeciwu, a jeśli Marienne sądziła, że ma jeszcze jakieś pole manewru to ... - I nie traktuj tego jako ostrzeżenia, bo drugi raz nie będę się powtarzał - dokończył, aby rudzielec miał pewność, że tym razem jej karta przetargowa w postaci świąt została rozegrana przeciwko niej. Jonathan jeszcze wymownie złapał za dłoń Marienne, aby zabrać od niej tę cholerną siekierkę i zachęcająco odsunął się na bok, aby mogła przejść i poinformować o tej drobnej zamianie.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Co jej strzeliło do głowy? Nic w zasadzie, chociaż może dała się trochę porwać wrażeniu, że wszystko jest z nią dobrze? W końcu wczoraj zjadła dużo ciasta i Jonathan nic jej nie powiedział, potem mieli wspólną, całkiem upojną noc, więc nie chciała myśleć o ograniczeniach, które najchętniej zostawiłaby w Lorne Bay.
- Weź, nawet nie jestem jakoś bardzo zmęczona - zauważyła, bo fakt, była nieco spocona, ale nie miała jeszcze żadnej zadyszki, ani nic z tych rzeczy, dlatego póki mogła, chciała jakoś pomagać rodzicom. Niestety Jonathan miał na to całkiem inne patrzenie.
- A po co prosić o pomoc, jak da się samemu? - ojciec nie chciał dać za wygraną, z resztą Mari też nie chciałaby dać. Na wsi tak to wyglądało, dzieci robiły dużo pracy przy gospodarstwie, a tym bardziej u Chambersów, gdzie po pierwsze ojciec był niesprawny, mieli tylko jedno dziecko i to w dodatku córkę, a nie syna. Jeszcze słabą córkę. Tylko, że kiedy ona chciała pokazać, że da radę, Jonathan się bardziej denerwował, a gdy usłyszała jego warunki, nie kryła tego, że niekoniecznie jej one pasują. Jęknęła pod nosem.
- Będą na mnie psioczyć - wyjaśniła mu cicho, ale chyba nieszczególnie o to dbał. Posłała m jeszcze jedno niezadowolone spojrzenie, ale wiedziała, że Wainwright nie rzuca takich słów na wiatr, a nie chciała się dzisiaj tłumaczyć z takich pierdół, jak swoje serce. W końcu mieli święta. - Jednak ja z wami zjem ciasto, a Jona będzie rąbał - zawołała do mamy i babci, przynajmniej ciesząc się z tego, że może znów bezkarnie iść jeść słodycze. Jakieś szczęście w nieszczęściu, chociaż mama zaraz załamała ręce.
- Mari! - rzuciła karcąco. - Toć nie wypada, żeby gość pracował! - wyjaśniła to, czego rudowłosa i tak mogła się już domyślić.
- Te miasto ją rozleniwiło, od razu mówiłem! - podsunął jeszcze ojciec, a Marienne westchnęła pod nosem, bo wolała uniknąć podobnych komentarzy i uważała, że mogłaby to zrobić, gdyby Wainwright pozwolił jej zrobić swoje. No, ale weszła na ten ganek i usiadła, patrząc na swojego mężczyznę wykonującego jej obowiązki. Ugryzła kawałek ciasta, a mama zaraz powiodła wzrokiem w tym samym kierunku.
- Przystojny i jaki mężny... dobre geny - podsumowała, a Mari łypnęła na nią okiem.
- Proszę, nie zaczynaj - jęknęła wręcz błagalnie. - Nie będę go łapała na dziecko, Jonathan nie chce mieć dzieci, ja nie chcę mieć dzieci, zejdź już z tego tematu - była nieco rozdrażniona, więc ją poniosło.
- Jak to nie chcesz? Nie gadaj głupot, Mari! - uderzyła ją ścierką w ramię, ale zaraz się zreflektowała, bo nieco czasu już minęło i najwyraźniej Jonathan skończył wszystko rąbać, bo przyszedł do nich na ganek.
- Juz sie dak nła mnie nie pacz - mruknęła, a że miała pełne usta ciasta, to nieco niewyraźnie to wszystko powiedziała.
- Odpocznij sobie... dziękujemy ci bardzo za pomoc, mieć takiego zięcia, to byłby skarb - zaszczebiotała mama i zniknęła na moment w domu, przez co Mari jęknęła i wzniosła oczy ku niebu.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Nie chodziło o to, czy czuła się zmęczona, czy też nie. Pewnych rzeczy nie powinna robić ze względów na swój stan zdrowia, a innych chociażby dlatego, że miała obok faceta, który mógłby ją w tym wyręczyć.
- Chcesz ze mną wchodzić w tę polemikę? - Burknął więc pod nosem, ale oczywiście w obronie Marienne musiał stanąć jej ojciec. Gdyby tylko miał pojęcie, że serce bijące pod żebrami Marienne jest słabsze od jego argumentów to pewnie odpuścił by sobie tę jałową rozmowę. - Bo wolę, aby moja kobieta sobie odpoczęła, a ja w ramach porannego treningu porąbię kilka pieńków - odpowiedział więc spokojnie, może nawet zbyt spokojnie, bo zdecydowanie ledwo co panował nad tym, aby nie zabarwić swojego głosu cyniczną barwą. - Nie chcesz żebym ja zaczął na ciebie... psioczyć - burknął powtarzając za Chambers to dziwne słowo, którego znaczenia domyślał się tylko z kontekstu.
Ostatecznie wygrał tę bitwę, a Mari ruszyła na taras. W sumie takie rąbanie było dla Jonathana przyjemną odskocznią, bo mógł odreagować swój stres. Nie mniej jednak planował po tym wszystkim pójść jeszcze pobiegać, bo jednak ta poranna awantura kosztowała go zbyt wiele cierpliwości. Na wszelki wypadek porąbał wszystko co znalazł, aby Marysia nie musiała niczego poprawiać. Niestety słońce dawało mu się we znaki i nawet pozbycie się koszulki niewiele pomogło, to też jak skończył był spocony, ale też zadowolony i niesamowicie spragniony, a w kubku po swojej kawie obecnie trzymał kilka wypalonych papierosów.
- Który to kawałek, co? - Rzucił niby groźnie, ale zaraz kącik jego ust powędrował ku górze. - Mogłabyś coś dla mnie zostawić - dodał, aby pokazać Marienne, że już zeszła ze niego złość, a chwila fizycznego wysiłku naprawdę dobrze mu zrobiła. - Nie ma sprawy - zmieszał się, gdy Suzan rzuciła swoim standardowym testem. - Mógłbym poprosić wody? - Dodał zaraz, a kobieta zniknęła zostawiając na moment Jonathana i Marienne samych.
Jona usiadł na jednym z wolnych krzeseł i upewniwszy się, że ojciec Mari gdzieś poszedł, a babka jest z matką w domu, nachylił się bardziej w stronę rudzielca.
- Musisz im powiedzieć, słońce - oznajmił, sięgając po jej dłoń. Owszem zachował się jak gnojek, gdy tak na nią wsiadł, ale robił to dla jej dobra. Tylko, że w pojedynkę niewiele wskóra, a tym bardziej, gdy jej rodzina o niczym nie miała pojęcia. - Tak będzie lepiej i dla nich i dla ciebie - dodał. - Wiem, nie teraz, po świętach, ale proszę.. Obiecaj, że to zrobisz - mruknął, a chociaż jeszcze kilka sekund temu było między nimi kiepsko, to w tamtej chwili Jona już o tym nie pamiętał i z uczuciem ucałował wierzch dłoni Marienne. - Czekolada... - Mruknął, bo faktycznie jej skóra pokryta była smugą czekolady.
- Och jak uroczo! Zupełnie jak ja i Joe za młodych lat - znikąd pojawiła się matka Marienne z dzbankiem wody. - Może coś byś zjadł? - Zaproponowała.
- Jeszcze nie teraz... Kawałek ciasta mi wystarczy, bo chciałbym iść potrenować, a potem pomyślimy o śniadaniu, ale pewnie Marysia jest głoda, prawda? - Zagadnął zerkając na Chambers, bo powinna żywić się czymś więcej niż ciastem czekoladowym, aczkolwiek Jonathan miał pewność, że taka dieta, w opinii Chambers, była wystarczająca.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Przełknęła pospiesznie, przyglądając mu się uważnie, jakby chciała ocenić, czy już mu przeszło to borsuczenie. Całe szczęście tak właśnie wyglądało.
- Spokojnie, starczy też dla ciebie - zapewniła, nie odpowiadając odnośnie liczby, bo jakby powiedziała, że czwarty, to pewnie by się nie cieszył aż tak. Zostali na moment sami i kiedy się do niej zbliżył, Mari liczyła na jakiś skradziony pocałunek, czy też inną dawkę romantyzmu, a zamiast tego dostała szczątkową, ale jednak poważną rozmowę, więc niekoniecznie to na co liczyła.
- Aha, najpierw mi grozisz, że im powiesz, żeby coś ugrać, a jak idę ci na rękę, to i tak chcesz, żeby się dowiedzieli? Niefajnie, Jona - burknęła, jak małe dziecko, które ktoś zmuszał do rozsądnych, ale nieprzyjemnych decyzji, jak posprzątanie po sobie pokoju. - Pomyślę - mruknęła jedynie, bo wróciła już jej mama, a przy tym cóż... nieszczególnie chciała, aby ktokolwiek z jej rodziny wiedział o jej zdrowiu. Nie potrzebowała robić z tego wielkiej afery, wystarczyło, że wszyscy jej znajomi i bliscy z Lorne Bay wiedzieli.
- No ja zjem, nie będę sobie odmawiać - zgodziła się, bo faktycznie trochę swojskiego jedzenia dobrze by jej zrobiło, szczególnie, że nadal odreagowywała dietę, którą fundował jej Wainwright. Zjedli po kawałku ciasta i blondyn rzeczywiście poszedł biegać, a Mari w tym czasie pomagała w kuchni, aby na wieczór wszystko było gotowe. Jona pomagał łączyć stoły, które pewnie - ku jego niezadowoleniu - nie pasowały do siebie ani wysokością ani szerokością, ale były. Obrusy też były różne, przynajmniej zastawę mieli jednorodną, bo świąteczną, chociaż pewnie gorszej jakości, niż tej, której Wainwrigh używał na co dzień. Wszystko było już prawie gotowe, oboje się ubrali, ale musieli jeszcze pójść po prezenty, a maszynę do szycia Mari miała owinąć papierem jeszcze w samochodzie i właśnie to robili, kiedy za plecami usłyszeli głośne gwizdnięcie.
- A niech mnie kule biją, co za cacuszko! - Mari aż podskoczyła, gdy za plecami dostrzegła wujka i trzech kuzynów. Ciotka musiała od razu wejść do domu. - Tak mi mówił Blackriver, że widział naszą Mari w takim wozie, ale mówiłem, że pewnie ślepy, a tu proszę! - podszedł bliżej, a kuzyni też już się przyglądali samochodowi.
- Wujku... to jest Jonathan, Jonathan... wujek Samuel, a to Bill, Bruce i Brock - wujostwo nie podchodziło zbyt ambitnie do imion. Najmłodszy miał szesnaście lat, najstarszy dwadzieścia pięć.
- O masakra! To jest tesla! Mówiłem, Brock wisisz mi dolara! - Bill aż podskoczył, śmiejąc się, jakby co najmniej ten samochód dostał.
- Osz ty! Chopaki nie uwierzo! - podsumował średni, a z całej trójki tylko sam Brock pofatygował się, aby przywitać Mari i Jonę.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Zapewne jakby wiedział ile cukru pochłonęła Marienne przed śniadaniem, to by nie kazał je już nic jeść, aż do kolacji, ale cóż... Zatajanie prawdy przed Jonathanem stało się dla Chambers nowym hobby, więc Wainwright żył w błogiej nieświadomości.
- Niefajnie to sobie ty pogrywasz, moja słońce - skomentował jej słowa niekoniecznie przejmując się tym, że coś tam rudzielcowi znów nie odpowiadało. - Pomyśl - przytaknął jej jeszcze, aby wiedziała, że ten temat nie umarł, a niebawem znów przyjdzie się im z nim zmierzyć.
Ostatecznie cały ten świąteczny dzień minął im prędko. Ile się dało pomagali rodzinie Marienne, a Jonathan starał się robić wszystko za dwoje, aby Mari się nie nadwyrężała. Pod wieczór przyszło im ubrać się bardziej odświętnie, ale też bez przesady i w takim eleganckim wydaniu udali się do tesli, aby przygotować prezenty dla bliskich Marienne.
- Miło mi poznać - Jona uścisnął dłonie dwójce mężczyzn, a zaraz potem jego uwagę przykuło dwóch młodszych chłopaków bardziej zaaferowanych wozem Wainwrighta niż jego osobą i Marienne. - Tutaj raczej rządzą pickupy, prawda? - Zagadnął, a widząc tę niemałą sensację jaką wywołał model jego wozu, sam był w lekkim szoku. - Mogę was później zabrać na przejażdżkę - zaproponował, chociaż wcale nie miał ochoty, ale planował wkupić się w łaski Chambersów, a najbardziej w łaski ojca Marienne, bo zależało mu na tym, aby zająć się jego historią medyczną. Czuł, że ktoś tam solidnie spaprał robotę i to nie Joe jest winien pieniądze szpitalowi, a szpital jemu i to nie małe.
- Na serio? - Spytał ten młodszy, a gdy Jona potwierdził, jego wzrok przeniósł się na Mari. - Niezłego sobie tego gacha znalazłaś, spoko koleś - oznajmił dumny, by chwilę później podjąć dyskusję ze swoim bratem i ojcem, bo kierowali się już w stronę domu.
- Słyszałaś? Jestem spoko - zaśmiał się Jonathan, gdy wyciągnął z bagażnika zapakowaną maszynę do szycia i czekał, aż Mari zabierze resztę szpargałów. - Pewnie bardziej spoko od Richardsona - dodał pod nosem niczym dumny paw i na pewno w tamtej chwili nie brzmiał jak dorosły facet, a raczej dzieciak, któremu udało się zaimponować przed znajomymi. Cóż... Każdy facet jest gdzieś tam w środku nadal małym chłopcem.
Całe święta upłynęły całkiem znośnie. No może poza momentem, w którym Chambersi zaczęli swój koncert świąteczny. Wtedy obecność Gacusia była Jonie na rękę, bo po czterech kolędach uznał iż pies koniecznie musi wyjść na spacer. Natomiast następnego dnia, tak jak obiecał zafundował kuzynom Marienne przejażdżkę, a że akurat mieli jechać na jakiś festyn to było całkiem po drodze. Oczywiście Jona milion razy pytał Mari, czy aby na pewno nie uda im się jakoś wykręcić z tej wiejskiej imprezy, ale niestety rudzielec był nieugięty.
- A na pewno powiedziałaś matce jak ma karmić Gacusia? Może jednak pojadę i sam to zrobię? To tylko kilka minut - Jonathan próbował jednak dalej, jakoś uniknąć tego festynu. Nienawidził tego typu imprez i nie sądził, aby starczyło mu cierpliwości, aby przetrwać to popołudnie bez załamania nerwowego.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Szczerze zaskoczyło ją to, że Jonathan zaproponował przejażdżkę jej kuzynom, bo nie podejrzewała go o coś podobnego. Domyślała się też, że niekoniecznie chętnie to zrobił, ale mimo to naprawdę była mu wdzięczna i po tym, jak jej rodzina uznała go za spoko, sama się wyszczerzyła. Uśmiech się tylko poszerzył, gdy Jonathan niczym dumny paw porównał siebie do Martina.
- Totalnie najbardziej spoko koleś, jakiego poznałam - zażartowała sobie, ciesząc się, że Jona miał dobry humor, a przynajmniej tak to wyglądało. Wspaniale bawiła się podczas wigilii, było dużo rodziny i jedzenia, świąteczne ozdoby, mało miejsca. Trochę śpiewania, opowiadanie jakiś starych historii, nawet to, jak Mari i Jona się poznali oraz że to już drugie święta, które spędzają we wspólnym gronie. Mimo jego zażenowania zmusiła go do pocałunku pod jemiołą i wspólnego zdjęcia z całą rodziną Chambersów. Potem też wykonano im w dwójkę, przy dość lichej choince upchanej w kącie. Dostali od babci ręcznie dziergane poszewki na poduszki, od wuja pędzoną przez niego nalewkę. Mama niezwykle ucieszyła się z maszyny do szycia, babcia z włóczki, a ojciec z flaszki, którą przywiózł mu Jona. Oczywiście Mari bardzo chciała z nimi się napić, ale nie mogła i nie mogła powiedzieć też dlaczego nie może, więc skłamała, że nie czuje się najlepiej, ale próbowała nad tym się nie skupiać. Po wszystkim naprawdę była szczęśliwa i już leżąc z nim w łóżku, co jakiś czas uśmiechała się na pół śpiąco. Sama Jonathanowi podarowała kubek termiczny do pracy, ale też jakiś super duper nóż. To znaczy... liczyła, że był super duper, kosztował ją naprawdę sporo, jak na jej aktualne możliwości finansowe, a na nóżce mogła zamówić wyrycie jego inicjałów, co niezwykle jej się podobało.
- Cieszę się, że spędziliśmy je wspólnie - to było chyba ostatnim, co powiedziała mu zanim zasnęła. Trochę pofolgowali z zabawą, a chciała mieć siły następnego dnia na festyn. Ubrała sobie szorty i koszulę w kratę, zaplotła nawet dwa warkocze i liczyła na świetną zabawę... w przeciwieństwie do Jonathana.
- Wszystko zrozumiała... Jonathan, przestań tak bardzo podkreślać, że nie chcesz tam jechać. Mózg ci nie wypadnie, jak raz na jakiś czas zabawisz się, jak normalni ludzie - burknęła, bo już dojeżdżali, a ona nie mogła się doczekać. Wyskoczyli więc z samochodu, jak tylko Jona zaparkował na prowizorycznym parkingu i złapała go za rękę, słysząc w tle wodzireja mówiącego przez kiepskiej jakości nagłośnienie. - Najpierw losy!!! Bo potem wszystkie nam wykupią, a pod koniec będzie loteria - wyjaśniła, ciągnąc go do odpowiedniej kolejki. - Będziesz ze mną tańczył? Może mogłabym napić się piwa, co? - oczy całe jej się świeciły i nie wiedziała w którym kierunku ma patrzeć. Kochała miejsce życie, ale jeśli za coś uwielbiała Adavale, to właśnie za takie festyny.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
- Mimo wszystko, ja także się cieszę - odpowiedział całując dłoń Marienne, na której nadgarstku znajdowała się bransoletka, która była częścią prezentu jaki Chambers od niego otrzymała.
Szkoda, że kolejny dzień nie mógł być typowym, świątecznym dniem, który spędziliby we dwoje, w łóżku ciesząc się swoją bliskością i spokojem. Cóż... Może taki scenariusz będzie dla nich możliwy do zrealizowania następnym razem, bo póki co Jona musiał stawić czoła Adavale i zwyczajom jego mieszkańców. Niestety, ku rozczarowaniu i niezadowoleniu Jony, wszyscy czekali na coroczny festyn świąteczny, który był uznawany za jedno z najważniejszych wydarzeń dla całej społeczności zamieszkującej okoliczne prowincje. Nie trudno się więc domyślić, że Mari oczywiście chciała uczestniczyć w imprezie, na której opis Wainwright już zgrzytał zębami. Nie był fanem ludzkich spędów, a takie wiejskie fastyny przerażały go jak nic innego. I chociaż starł się jakoś wywinąć, to rudzielec ani myślał mu na to pozwolić.
- Znam wiele osób, które nie chciałby uczestniczyć w tym wydarzeniu równie mocno co ja. Czy to czyni je nienormalnymi? - Burknął borsuczo, ale na nic się zdało jego gadanie, bo gdy już znaleźli się na miejscu, Jona pozwolił Marysi na zaciągnięcie się do jakiejś kolejki. - Jaka loteria? - Spytał odpalając papierosa, aby zaraz potem rozejrzeć się wokół. Miał wrażenie, że większość osób przyglądała mu się z zainteresowaniem. Jakby od razu wyczuli, że nie jest jednym z nich. Cóż... Nie miał na sobie kraciastej koszuli, ani jeansów, ale na pierwszy rzut oka wyglądał raczej normalnie. - Piwa? - Zaśmiał się drapiąc po wytatuowanym ramieniu. - Widzę humor ci dopisuje. Ani mowy nie ma, bierzesz byt wiele leków - dodał, aby Marienne nie miała wątpliwości ku temu, że jeszcze mogłaby coś ugrać. - Zatańczyć możemy, ale obstawiam, że nim zacznie się ta wieczorna część będziesz już zmęczona i wrócimy do domu - dodał jeszcze przekonany o tym, że uda mu się zrealizować ten plan. - Czemu oni się tak gapią? - Mruknął ściszając nieco głos, bo znów minęła ich grupka ludzi i ewidentnie ich wzrok spoczął na Jonathanie. Wprawiało to Jonę w spory dyskomfort, bo nigdy nie lubił być obiektem zainteresowania ludzi. Co prawda jego postura mu w tym nie pomagała, ale tym razem czuł jakby jego obecność wzbudzała niemałą sensację wśród okolicznych mieszkańców. - Aż tak po mnie widać, że nie jestem stąd? - Dopytał trochę jak zgubione we mgle dziecko, które jak zwykle szukało w Marienne oparcia i pomocy w tego typu sytuacjach.

Mari Chambers
ODPOWIEDZ