chirurg ogólny — carins hospital
37 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
I used to think that I was made out of stone, I used to spend so many nights on my own, I never knew I had it in me to dance anymore...
3

Każdy dzień sprawiał, że Louise czuła się coraz gorzej. I nie chodziło o stan fizyczny, który poprawiał się powoli. Udało się porzucić cztery kółka na rzecz wsparcia na kulach, gips zastąpiony został ortopedycznym butem, a samodzielne zwiększanie ilości ćwiczeń rehabilitacyjnych nie kończyło się już omdleniami, a jedynie zawrotami głowy. To z psychiką Cumberbatch było coraz gorzej. Nie wracała do zdrowia tak szybko, jak sobie to zakładała na początku. Nie mogła operować, nie mogła podróżować. Całe szczęście wciąż miała swoje rysunki... Ale też codzienność z Dawseyem, która niewiele miała wspólnego z normalnością, bo... Nie umieli rozmawiać... Tak wiele wisiało "w powietrzu", tak bardzo starali się to ignorować. Istna tortura. A z drugiej strony... Przyzwyczajała się. Nie chciała już tak uciekać, jak na początku. Lubiła na niego ukradkiem spoglądać. Tęskniła za tym dotykiem, który okazywał jedynie pomoc, nic więcej. Louise i tak pragnęła więcej. To chore. Dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Ale niewiele mogła z tym zrobić, a co gorsza nie bardzo też czuła do tego aktualnie chęć.
Święta minęły im niezbyt dobrze. Louise nie umiała się przemóc, Dawsey chyba też. Zjedli "kolację" w milczeniu. Ona zostawiła mu niewielką paczkę na blacie, ale nie wiedziała nawet czy odkrył Didgeridoo schowane w ozdobnym papierze, ani czy go to ucieszyło. Większość czasu, kiedy Carleton nie spał, Cumbebratch spała, bo postanowiła przesiedzieć ten świąteczny czas na skypie z braćmi, a różnica czasu robiła swoje. Tak więc... Ignorowała exmęża. Najlepiej jak umiała.
Nadszedł jednak czas ostatniego dnia w roku. Wiedziała dobrze, że ma plany. Powiedziała wprost, że ma tam iść i na nią nie patrzeć. Chyba nawet podniosła na niego głos. Nie pamiętała, bo znów ignorowała go jak mogła najbardziej, a Dawsey też niezbyt palił się do dyskusji. Mimo to Lou nie odpuszczała, zrobiła mu listę zakupów, co chciała mieć tego dnia dla siebie i znów sugerowała mu, że ma zniknąć.
I wieczorem myślała, że poszedł tam, gdzie miał. Ubrała się w wygodną sukienkę, bo na żadną ekstrawagancję sobie pozwolić nie mogła, ale też nie chciała spędzić kolejnego dnia w dresach. Bladą twarz przykryła delikatnym make-upem oraz rozpuściła włosy pierwszy raz od dawna. Może i będzie sama, ale to nie znaczy, że nie może czuć się ze sobą dobrze. Z pomocą kul dotarła do kuchni, by przygotować samodzielnie sushi, na które miała ochotę od dawna i zażyczyła sobie jako jedną z tych rzeczy na ten wieczór. Zamarła jednak w połowie drogi, kiedy zdała sobie sprawę, że Carleton wciąż krząta się po domu.
-Jeszcze nie wyszedłeś? - zapytała dość niegrzecznie, pokazując mu wręcz całą sobą jak bardzo go tu nie chciała tej nocy. I to prawda. Bo nie chciała zaczynać nowego roku kłócąc się, urywając zdania lub milcząc. Chciała tylko spokoju. I o dziwo prawdziwej samotności, skoro wiedziała, że nie może liczyć na realną bliskość.

dawsey carleton
sumienny żółwik
leośka#3525
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
016.
You just tryna get a word
and life is not fair
{outfit}
Doskonale ją rozumiał, bo pamiętał pożar. Minęło już sporo czasu, a on przyzwyczaił się do tego, że jego ręka nie była tak sprawna jak kiedyś. Przyzwyczaił się również do pracy w Sanktuarium i prawdziwie pokochał to miejsce. Do tego stopnia, że wraz z Audrey postanowili przejąć je od poprzedniego właściciela. Tingaree było jego miejscem na ziemi, a Dawsey nie wybierał się stąd, dlatego chciał się w ten sposób uwiązać. Uwiązał się też przy Louise, choć przecież tego nie chciał. Czuł się jednak jak jej cień, który pojawiał się znienacka, kiedy wydawało mu się, że była żona czegoś potrzebuje. Chciał jej pomagać i wydawało mu się, że robi to zaskakująco dobrze. Już nie okazywał tak dużej niechęci jak na początku. Chyba grymas na stałe zniknął z jego twarzy, ale to wcale nie oznaczało, że ich stosunki ociepliły się. Nie potrafili ze sobą rozmawiać, ale Dawsey wcale tego nie ułatwiał, bo nie próbował przełamywać lodów. Święta były dziwne, bo choć Louise była w domu, to nie tętnił on życiem, nie było czuć tego klimatu. Lampki mrugały smętnie, a Carleton wpatrywał się natrętnie w swój talerz, jakby miał w nim znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania tego świata. Nie chodziło o to, że nie chciał z nią rozmawiać. Chyba po prostu czuł jakąś wrogość i bał się kolejnej kłótni. Dawsey był naprawdę spokojnym facetem, który przez większość życia unikał wszelkiego rodzaju scysji. Wolał zniknąć, milczeć, cokolwiek byleby nie rzucać w siebie przykrymi słowami. A Louise była ostatnią osobą, którą chciał w jakikolwiek sposób obrazić.
Sam nie wiedział, czemu powiedział jej, że wychodzi w Sylwestra. Może dlatego, że chciał, by go zatrzymała albo po prostu próbował coś sobie zorganizować dla jej dobra? Święta były straszne i chyba nie chciał, by zaczynała rok w jego towarzystwie, choć nie miała na to ochoty. Tym bardziej, że jakiś stary zabobon brzmiał, że cały rok będzie taki jak Nowy Rok. Teoretycznie Dawsey w to nie wierzył, w praktyce chyba dlatego próbował zniknąć. Próbował to za dużo powiedziane, bo nie zrobił w tym kierunku absolutnie niczego. Mógł zawrócić głowę Rufusowi, mógł zaszyć się w Sanktuarium, mógł zrobić cokolwiek. Przespać się na parkingu w samochodzie, ale zdecydował się tego nie robić. Nie chciał grać Louise na nerwach, ale… może właśnie chciał? Może chciał przełamać tę głupią atmosferę?
- Nigdzie się nie wybieram. Mogę się przyłączyć do twojego sushi? Nie jadłem sushi od wieków – przyznał. Próbował być miły i nawet uśmiechnął się na końcu.
chirurg ogólny — carins hospital
37 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
I used to think that I was made out of stone, I used to spend so many nights on my own, I never knew I had it in me to dance anymore...
Tu się różnili. On szukał czegoś, co na stałe go do jednego miejsca przykuje. Ona wystrzegała się takich zobowiązań jak ognia od dawna. I nie na rękę było blondynce przebywanie w otoczeniu byłego męża, bo choć tego nie chciała, to samoistnie się przyzwyczajała. Wrogość pomagała więc ten proces spowolnić, a Louise miała nadzieję, że uda się to wystarczająco zanim będzie za późno. Zresztą miała do niego żal. Ogromny. O wiele spraw. Ale chyba nie ma się jej co dziwić, skoro po prostu pozwolił jej odejść.
Cumberbatch chciała się kłócić w pierwszym odruchu. Widać to było po jej bojowej minie, po tym jak zaciskała mocno palce na rączkach kul oraz otwieranych gwałtownie ustach, z których ostatecznie nie wydobył się żaden dźwięk. Przynajmniej niesprecyzowany, a jedynie westchnięcie. Pełne zrezygnowania. Wiedziała, że nie mogła uciec. Dawsey zaś mógł wszystko. On nad nią królował od miesiąca i szczerze to Lou denerwowało, że nie ma na nic wpływu i jest od niego zależna, kiedy to ostatnia rzecz jakiej, by chciała. Nie umiała być nawet wdzięczna, zdawała sobie z tego sprawę. Wstydziła się trochę tego, bo przecież nie tak została wychowana. Ale i tak wciąż się krzywiła, urywała zdania i przesiadywała w swoim pokoju. Czy dziś mogłoby być inaczej?
-Skoro musisz zostać i się przyłączyć, to przecież ci nie zabronię - mruknęła więc cicho, bez większego entuzjazmu, ale przynajmniej nie warczała i nie wyganiała Carletona z własnego domu. Opuściła gardę. Nie do końca wiedziała po co, nie czuła się też z tym zbyt dobrze, ale pozwoliła sobie na tę chwilę słabości w swoim rozumieniu. Dokuśtykała do blatu, chwyciła ryż i zaczęła go przygotowywać. Choć nie wiedziała czy większym wyzwaniem jest dla niej utrzymanie równowagi, czy odpowiednie zajęcie się tym jakże istotnym składnikiem dania. -Znajomi cię wystawili? - zapytała bez ani grama uszczypliwości. Tylko tak po prostu, jakby rozmawiali ze sobą normalnie. Mówili sobie różne rzeczy. A przecież nie mówili nic. Nie miała nawet pojęcia czemu nie pracował w szpitalu, ani czym dokładnie zajmował się w tym Sanktuarium. W końcu rzucał jedynie komunikaty, że idzie tam, wróci o tej, zrobi zakupy i czy czegoś nie potrzebuje. Może według Carletona sprawował się na medal, ale według Cumberbatch dręczył ją niemiłosiernie... Wzbudzając do tego przeklęte wyrzuty sumienia, że jest niewdzięczna, bo przecież nie zostawił jej na pastwę losu, choć chyba właśnie to, by wolała... I pewnie też sugerowała, że mogła znaleźć dla siebie jakąś opiekunkę, ale jak widać... Nie miała siły przebicia. Ani odpowiedniej motywacji. Psioczyła na te tortury nieustannie, jednak nie robiła nic, by się od nich definitywnie uwolnić. Louise miała w sobie coś ostatnio z masochistki, coś, czego sama nie rozumiała. I to też powoli doprowadzało drobną blondynkę do szału.

dawsey carleton
sumienny żółwik
leośka#3525
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Musiał mieć coś stałego w życiu, żeby nie zwariować. Coś, czego mógł się mocno trzymać, by być pewnym, że jeszcze ma powód do życia. Kiedyś były to Louise i Lily, przez jakiś czas szpital, później Frankie, a teraz nie miał nic. Dlatego potrzebował Sanktuarium i kupno tego miejsca miało sprawić, że będzie miał w życiu jakiś cel. Coś, nad czym mógł roztaczać jakąś opiekę. Mieć coś, na czym mógł się skupić. Coś, co mógł kochać. Wiedział, że pojawienie się Louise jest tymczasowe i tak szybko jak przyzwyczai się do jej obecności, musiał się również od niej odzwyczaić. To będzie proste, bo Louise wyraźnie dawała mu do zrozumienia, że nie jest kimś, z kim chce spędzać czas i kimś, od kogo nie chce uzyskiwać pomocy. Unikali się najbardziej jak się dało. A Dawsey starał się być wyłącznie w momentach, kiedy Louise tego potrzebowała. Dlaczego dziś zmienił zdanie? Bo nie mógł już tego wytrzymać. Nie był do tego przyzwyczajony. Do wrogości ze strony Cumberbatch. Nie bez powodu nazywał ją Aniołem. Nie w takim jej wcieleniu się zakochał. Sam nie wiedział, dlaczego zdecydował się wydobyć z Louise, to co ujrzał w niej kiedyś. Ale chciał jej udowodnić, że mogą spędzać ze sobą czas tak normalnie. Rozmawiając, nie kłócąc się, nie patrząc na siebie jak na największe zło tego świata. – Super – odpowiedział. Rozejrzał się po pomieszczeniu, bo nagle poczuł się dziwnie, bo zupełnie nie wiedział, co teraz powinien zrobić. – Masz ochotę na wino? – zapytał w końcu, kierując się do lodówki. Wyjął sobie piwo. – Chcesz stołek? Mogę przynieść parę poduszek – zapytał, widząc, że stanie sprawia jej niewiele przyjemności. Sam stanął po drugiej stronie blatu i oparł się rękami, przyglądając się temu, co robiła. Przypomniał sobie, jak bardzo lubił na nią patrzeć, właśnie tak jak teraz. Takie chwile były w ich domu na porządku dziennym. Momenty, kiedy chwytał Lily i biegali dookoła Louise, przeszkadzając jej, aż w końcu pękała i dołączała do nich. – Nie chciałem nigdzie wychodzić – odpowiedział po prostu. Na początku chciał skłamać, powiedzieć, że tak, został wystawiony i jest zmuszony do przebywania tutaj. Ale nie chciał. Chciał tutaj być i tyle. Nie szukał powodów, dlaczego.
chirurg ogólny — carins hospital
37 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
I used to think that I was made out of stone, I used to spend so many nights on my own, I never knew I had it in me to dance anymore...
Czy życie, by poznawać nowe miejsca to jakiś cel? Zapewne, gdyby Lou miała świadomość motywacji w poszukiwaniu istotnego powodu do życia, to poddałaby w wątpliwość swoje poczynania. Może, gdyby porozmawiała z kimkolwiek nieco głębiej niż tak powierzchownie, jak robiła to od lat. Tak naprawdę wiedziała, przecież, że uciekała. Od wspomnień, bólu, zobowiązań i potencjalnej powtórki z rozrywki - czytaj złamane serce, zniszczona codzienność. Nie chciała odchodzić, ale nie pozostało blondynce nic innego. Nie umiała też radzić sobie inaczej z tym, co wybrał dla nich Dawsey. Uciekała więc od lat, tak jak umiała najlepiej. Zgubiła dawną Louise, może odłożyła na dno jakiegoś kufra i wyrzuciła do oceanu, ale pozbyła się jej skutecznie. Bo tak jest prościej nie tęsknić, a tęsknota za kimś, kto jej nie chce jest wyniszczająca. Tak samo jak wszelkie uczucia względem takiego człowieka. Nie mogła sobie na to pozwolić. Ani wtedy, ani dziś, ani jutro. Nie mogła już być jego Aniołem. I cóż, to on to wybrał. Oboje dobrze wiedzieli, że tak to było.
-Mam ochotę, żebyś nie traktował mnie jak porcelanową lalkę. Możesz chociaż dziś? - zapytała, zaciskając mocniej dłonie na blacie, nieco zmęczona tymi pytaniami o swoje samopoczucie, które właściwie były jedynymi, na jakie się zdobywał. Cóż, to i tak więcej niż dawała mu sama Lou, a i tak miała o to pretensje. -Wina napiję się z chęcią, jeśli masz jakieś białe - nie oczekiwała w końcu, że znajdzie się tu butelka ulubionego Pinot Grigo. Niby skąd?
Louise starała się o tym nie pamiętać. O tym co było kiedyś. O godzinach spędzonych w ich kuchni, razem z nimi, z uśmiechem, muzyką grającą w tle w pomieszczeniu wypełnionym radością oraz miłością. Nie chciała tego pamiętać. Dlatego nie przyglądała się nigdy Dawseyowi za długo. Rzucała mu jedynie ulotne spojrzenia, a kiedy oznajmił, że był tu, bo nie chciał wychodzić... Zamarła. Przedłużyła nieco ten moment spoglądania na jego twarz, jakby chciała się upewnić, że mężczyzna mówi serio. Tylko czy jeszcze umiała czytać z jego oczu, ust? Nie była pewna.
-Aha, to ym, aha... jasne - wybełkotała jednak zmieszana, bo zaskoczyło ją to, że ostatni dzień roku wolał spędzić ze swoim koszmarnym utrapieniem niż ludźmi, którzy zapewne byli względem niego serdeczni. Znów ją zawstydził. Uciekła wzrokiem do ryżu, ale to nie pomagało odgonić natrętnych myśli. Złapała więc za kulę i sama przeszła się do lodówki, bo takie wyczyny zajmowały skutecznie głowę Cumberbatch. Tam wyjęła przygotowane ryby oraz dodatki. Może to nieco za wcześnie, ale przezorny ubezpieczony. Do tego i tak potrzebuje zrobić parę kursów, by wszystko umieścić tam, gdzie rozłożyła swoją bazę do działania. -To o co właściwie chodzi z tym całym Sanktuarium? Czemu tam jeździsz? - zapytała głupio, bardzo naiwnie, ale przecież o tak wielu sprawach nie miała pojęcia. Pożar, zmiana pracy, zawód miłosny (o ile tak można to określić). Nie było jej tu. Nikogo nie pytała. Nie wiedziała więc... Nic. A mimo wszelkich pozorów, była ciekawa. Skoro więc mieli spędzić razem wieczór mogła odgrzebać w sobie nieco uprzejmości. To jeszcze nikogo nie zabiło, może i jej się uda to przetrwać. Z drugiej strony to może jedno, niewinne stwierdzenie sprawiło to, że nieco opuściła swoją gardę? Sama nie wiedziała. I znów - bała się dowiedzieć. Błędne koło...

dawsey carleton
sumienny żółwik
leośka#3525
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
To na pewno był jakiś cel. I to na pewno był jakiś sposób na życie. Jeśli Louise właśnie to wybrała, to nikt nie miał prawa w to ingerować. Jeśli tego nie chciała, to może najwyższy czas zatrzymać się, policzyć do dziesięciu, odkryć, czego tak naprawdę się chce i spróbować od nowa? Dawsey już zupełnie się pogubił. Z każdą nową rzeczą był przekonany, że to właśnie jej chce. Pracy w szpitalu, związku z Frankie, później rzucenia szpitala, pracy w Sanktuarium. Ale im więcej rzeczy się zmieniało, tym bardziej się gubił. Gdyby mógł postawić na szali to wszystko i wrócić do starych czasów - pewnie by to zrobił. I to pomimo faktu, że każde z tych wydarzeń czegoś go nauczyło. Bo nauczyło go przede wszystkim tego, że nie należy się przywiązywać. Tyle, że on chciał. Chciał mieć mnóstwo stałych w swoim życiu. Dlaczego Lily musiała umrzeć i dlaczego tak bardzo nie potrafił się po tym pozbierać?
Skinął głową. Nie musiał tego robić wyłącznie dziś, po prostu chciał, żeby czuła, że ktoś się o nią troszczy w tych trudnych chwilach. Zresztą, chciał o nią dbać. To nie było wyłącznie tak, że czuł się do czegoś zmuszony. - Kupiłem - odpowiedział, bo przecież wiedział, że piła białe wino. Może rzeczywiście nie było to Pinot Grigo, bo Dawsey nie był koneserem, ale chciał jej odrobinę ułatwić życie tutaj. Chciał, by miała wszystko, czego mogłaby potrzebować.
To nie było nic dziwnego, że chciał zostać w domu. Nie robił tego tylko ze względu na nią. Przecież doskonale wiedziała, że Dawsey nie znosił nigdzie wychodzić. W barach bywał rzadko. Ostatnio wyłącznie po to, żeby się upić na smutno, ale generalnie unikał takich miejsc. Z kim miałby się wybrać do restauracji? A Rufus? Nie chciał mu zawracać głowy w taki dzień. Zdziwiło go pytanie Louise, ale nie dał tego po sobie poznać. Ale cieszył się, że chciała normalnie porozmawiać. - Pracuję tam i zamierzam kupić to miejsce - opowiedział pokrótce. Ale zrozumiał, że to była zdawkowa odpowiedź, nie zawierająca w sobie żadnych szczegółów, jakby nie chciał, żeby Louise znała jakieś szczegóły z jego życia. A skoro zaczęła tę rozmowę, nie chciał czuć się dłużny i nie chciał jej zbywać. - Nie wiem, czy zauważyłaś, ale nie mogę ruszać w pełni ręką. W starym domu był pożar, właśnie wtedy miałem ten wypadek. Rzuciłem pracę w szpitalu, skoro nie mogę już operować. Więc zatrudniłem się w Sanktuarium jako opiekun koali. Poznałem tam Audrey, która jest weterynarzem i razem chcemy kupić to miejsce. Zaprzyjaźniliśmy się - zdecydował się doprecyzować. Nie chciał niedopowiedzeń.
chirurg ogólny — carins hospital
37 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
I used to think that I was made out of stone, I used to spend so many nights on my own, I never knew I had it in me to dance anymore...
Louise wiedziała czego chciała od życia. Była jednak na tyle mądrą kobietą, że zdawała sobie sprawę z tego, iż czasem nie można mieć wszystkiego. Tak też było w przypadku pragnień Cumberbatch. Dostosowała więc je do tego co realne, zadawalając się satysfakcjonującą namiastką. Pozornym bezpieczeństwem. Bała się ryzykować w kwestii uczuć. Tak naprawdę... Chyba oboje nie do końca przepracowali stratę, której doświadczyli.
Tylko ze blondynka nie chciała, żeby ktoś się o nią troszczył, a już zwłaszcza Dawsey. Nie potrzebowała tego czuć. Bała się, że to wpędzi ją do kąta, uwięzi w nim na dobre i nie pozwoli później normalnie funkcjonować. Nie chciała się na nowo przyzwyczaić do czegoś, co byłoby tylko tymczasową ułudą, a nie utraconą rzeczywistością, za którą przecież tęskniła... -To nie może się zmarnować. Mógłbyś... Nalać mi kieliszek? - zapytała z delikatnym uśmiechem. Zawsze tak mówiła, kiedy miała ochotę na alkohol, starając się ją maskować. Jakby to było coś wstydliwego albo nieodpowiedniego, a przecież to normalne. Całkiem normalne. I przez tę krótką chwilę Lou poczuła się dobrze. Pierwszy raz odkąd znalazła się znów w Lorne.
Louise nie wiedziała jak wygląda obecnie życie Dawseya, nie miała też pojęcia czy istnieje ktoś, kto wścieka się o to, że pomagał byłej żonie zamiast odesłać ją z kwitkiem. Mógł mieć kogoś, z kim chciałby spędzić ten wieczór. Miał do tego prawo, nawet, jeśli sama myśl o tym przyprawiała Cumberbatch o mdłości. To on miał do tego prawo i nic jej do tego. A mimo że nic jej do tego, to pomimo negatywnej reakcji na zewnątrz, odetchnęła gdzieś wewnątrz z ulgą, że Carleton tu został. Choć to wciąż nie musiało znaczyć zupełnie nic.
-Pożar? To... Pewnie nie było łatwo... - mruknęła, bo jej nie było łatwo teraz, kiedy nie mogła pracować w szpitalu. Dlatego tak się bardzo starała wydobrzeć, by tam wrócić. I uciec znów stąd. Nie ma to jak podwójna, solidna motywacja. -A zakup Sanktuarium... To poważna sprawa... Macie jakiś biznesplan? Można mieć na takie miejsce w ogóle biznesplan? - zapytała nawet zainteresowana, bo prawda jest taka, że nie miała pojęcia o żadnym innym zawodzie niż lekarz. Może trochę o ilustratorach ze względu na swoje hobby, ale to kropla w morzu.

dawsey carleton
sumienny żółwik
leośka#3525
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Teoretycznie Dawsey również wiedział, że życie wcale nie było kolorowe i trzeba mierzyć siły na zamiary, ale w rzeczywistości był trochę bardziej optymistą niż Louise. Wierzył, że czeka go jeszcze coś dobrego, a raczej usilnie starał się w to uwierzyć, bo naprawdę bardzo tego pragnął. Jeszcze bardziej pragnął spokoju, ale ten nie chciał nadejść. Najpierw burze w związku z Frankie, teraz Louise na jego głowie i chociaż nie chciał się z tego powodu złościć, bo przecież Cumberbatch nie była winna swojemu wypadkowi, to los chyba z niego kpił. Jakby wiedział, że Dawsey czuje się winien i potrzebuje jeszcze trochę odpokutować. Może to miało mu pomóc? Może właśnie obecność byłej żony miała sprawić, że Dawsey wykopie się ze swojego dołka? A może sprawi, że utknie w nim jeszcze bardziej?
Skinął głową. Chyba chciał, żeby trochę się upiła. Chciał, żeby bardziej się otworzyła, może trochę rozweseliła i może też była trochę bardziej szczera. Nie, żeby dotąd nie była. Jej wrogość wyraźnie udowadniała mu, jaki Louise ma do niego stosunek. Może miało się to pogorszyć pod wpływem alkoholu? Okaże się. Teraz po prostu odkorkował butelkę i wlał do kieliszka do pełna. Sobie wyjął piwo i oparł się ponownie o blat naprzeciw byłej żony. Przyglądał się jej pracy i wcale nie najgorzej przy tym bawił. - Było kiepsko, bardzo. Ale teraz jest już lepiej. Wolę być w sanktuarium - odpowiedział. Sanktuarium nie przypominało mu o wszystkich porażkach w jego życiu. Właściwie, było najlepszym miejscem, w którym się znalazł od czasu śmierci Lily. - Nie pytaj mnie o takie rzeczy. Ja tylko wykładam kasę i zajmuję się klatkami zwierząt, w reszcie pomoże nam dziadek Audrey, który ma już swoją firmą i mniej więcej wie jak to działa - odpowiedział. Może nie wszystko było tak jak powinno, skoro Dawsey się na tym nie znał i nie wiedział, w co powinien włożyć ręce, ale i tak cholernie się cieszył i cieszył się, że jest w tym z Audrey. - A ty? Co robiłaś przez cały ten czas? - zapytał, z czystej ciekawości. Nie miał o niej żadnych wieści od rozwodu i czasami zastanawiał się, gdzie Louise się podziewa.
chirurg ogólny — carins hospital
37 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
I used to think that I was made out of stone, I used to spend so many nights on my own, I never knew I had it in me to dance anymore...
Nie zawsze taka była. Louise przed laty miała w sobie pewną naiwność oraz niewinność, które wraz z odejściem Lily straciła. Wyprowadzka z Australii pomogła rozstać się blondynce z tymi cechami na dobre. To nie tak, że Cumberbatch nie chciała dla siebie czegoś dobrego. Bardzo chciała wierzyć w to, że może sobie pozwolić na miłe, przyjemne chwile. Starała się jednak pamiętać, że nie może uzależniać swoich radości od drugiej osoby, bo ona nigdy nie jest dana nam na zawsze. Skupiała się więc na sobie i na tym co jest w stanie dać sobie sama. Nie dostać od kogoś. Może to był jej sposób na osiągnięcie spokoju? Może stąd to całe oburzenie? Skoro dążyła do tak ogromnej samodzielności... Jak mogła być zadowolona z tej olbrzymiej zależności jaka ją spotkała?
Lou nie planowała się upić. Prawda jednak jest taka, że jeśli już pozwalała sobie na ten kieliszek, a smak budził w niej swego rodzaju nostalgię to miała problem odróżnić co jest już wystarczające. Tak mogło być i dziś. Całkiem też możliwe, że po prostu Cumberbatch pozwoli sobie na dodatkowe znieczulenie. Ten wieczór nie zapowiadał się jako najlżejszy...
-dzięki - dodała jeszcze z tym delikatnym, niewinnym uśmiechem, kiedy Dawsey postawił obok blondynki gotową lampkę. Dokończyła jednak ryż, zanim pozwoliła sobie spróbować co to za rodzaj wybrał Carleton. Kiwnęła głową, nie zamierzając pytać o to, jak kiepsko było. Wystarczająca jest taka szczątkowa informacja. Sama teraz nie mogła operować i wiedziała jakie to jest kiepskie. A sama myśl, że może podobnie jak Dawsey musiałaby się na dobre pożegnać ze szpitalem, operacyjną salą sprawiała, że po całym wnętrz kobiety rozchodził się nieprzyjemny dreszcz przerażenia. Wypiła więc do dna, komentując to krótkim: -Całkiem niezłe - co wcale z prawdą się nie mijało. Odstawiła puste szkło na blat, ale nie prosiła o drugi kieliszek. Jakby coś ją krępowało, ale tak naprawdę... Krępowało Lou bardzo dużo. Już sama obecność Carletona, bliskość i jednoczesna stumilowa odległość nie do pokonania w żaden sposób... Ten dystans... Był o wiele trudniejszy niż kiedy chowała się w różnych częściach świata. -Nie chcę być głosem rozsądku, zresztą pewnie nie mogę i to nie moja sprawa, ale nie uważasz, że to dość lekkomyślne, by nie powiedzieć głupie? Kupować miejsce i nie mieć na to pomysłu:? Zwalać wszystko na dziadka? - cóż, może kiedyś mogła być tak bezpośrednia, teraz to było nietaktem. -Przepraszam, nie moja sprawa - dodała więc szybko, nieco w popłochu, tak też prędko odwracała twarz od Dawseya. Zajęła się tym przeklętym sushi, zaciskając mocno usta, by nie mówić już nic głupiego. Ale mimo wszystko... Mimo całej tej niechęci i złości na niego... Chciała dobrze. Chciała uchronić go przed kłopotami. A ten cały zakup Sankturarium... Brzmiał jak jedna wielka głupota, nieprzemyślana głupota. No, ale... Co ona tam wiedziała?
-Ja... Byłam tu i tam... - mruknęła, bo cóż, nie robiła nic ciekawego. Nawet nie pamiętała dokładnie tych wszystkich miejsc, które odwiedziła. A na pewno nie w odpowiedniej kolejności. -Szukałam czegoś... Byłam w Afryce. Europie. Teraz miałam jechać do Szwajcarii, ale z oczywistych względów... Straciłam ten kontrakt - wyjaśniła nieco więcej, ale wciąż to były szczątki. Nie umiała się otworzyć. Nie chciała. Bała się. O wiele prościej było milczeć, skręcać rolki i popijać wino niż mówić to, co w niej siedziało. Tym bardziej, że chyba trochę Louise odczuwała wstyd iż nie miała swojego lekkomyślnego sanktuarium. Nie miała czym się pochwalić. Niby widziała tak wiele, a utknęła gdzieś pomiędzy. Nie miała o czym tak naprawdę mówić. Nie miała... Zbyt wiele. Tak czuła, przynajmniej w tej chwili, gdy obok znajdował się ten, który jako jedyny dawał jej tak wiele.

dawsey carleton
sumienny żółwik
leośka#3525
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
W życiu z reguły wydarzają się rzeczy, które wprowadzają w człowieku jakieś zmiany. Jedne lepsze, drugie gorsze, ale trzeba się do nich przystosować. Śmierć Lily była takim wydarzeniem, które sprawiło, że na Louise i Dawseyu odcisnęło się piętno, którego nie sposób było zmazać, zniszczyć. Musieli do tego przywyknąć, bo wątpliwe było to, że kiedykolwiek zaakceptują to, że ich córki już z nimi nie ma. Przywykli. Ruszyli naprzód, planowali, jakoś to było. Tyle, że nie byli już tymi samymi ludźmi. Brakowało im na pewno optymizmu, tej radości, którą kiedyś w sobie mieli, jakiejś wiary, że zawsze będzie dobrze. Pojawiło się więcej wątpliwości przy podejmowaniu każdej decyzji. Rozwód im nie pomógł. Może gdyby wspierali się nawzajem, udałoby im się jakoś przetrwać i może ich życie stałoby się lżejsze szybciej? Dawsey nie miał pojęcia, ale wiedział jedno. Nadal usilnie walczył, żeby było dobrze. Nie musiał być przeogromnie szczęśliwy, nie musiał mieć wszystkiego o czym marzył. Potrzebował tylko spokoju ducha. Wiedział, że szybko to nie nastąpi, bo Louise zaburzała mu każdy możliwy spokój, ale chyba trochę to polubił. Zawsze robiła to w taki sposób, że nie czuł się źle. Nawet, kiedy się kłócili, było mu przy niej cholernie dobrze. Uśmiechnął się. Dobrze, że trafił w jej gusta. Wbrew temu jak się zachowywał, chciał, by czuła się tutaj dobrze. Może nie jak w domu, bo to było zwyczajnie niemożliwe, ale chciał, by miała wszystko, czego chciała i czego potrzebowała. Jeśli potrafił sprawić, że chociaż odrobinę mogło być jej lepiej w jego towarzystwie, to zamierzał to zrobić. W końcu, kiedyś była najbliższą mu osobą. - To nie tak, że nie mamy pomysłu. Generalnie… zajmujemy się tym miejscem od dawna, właściciele się zmieniają, a my nadal tkwimy i nadal walczymy, żeby było dobrze. Po prostu chodzi o papierkowe kwestie, którymi zajmą się jego prawnicy, jego księgowi, a on wprowadzi nas w ten biznesowy świat. Wiesz, znamy się na pomocy i chyba to jest w tym wszystkim najważniejsze, nie uważasz? - spojrzał na nią. Może to nie była jej sprawa, ale zawsze cenił jej rady. Tyle, że on to zwyczajnie źle ujął. Bo to nie tak, że zamierzał zwalić na kogoś całą pracę. On tam przebywał cholernie długo i bardzo dużo pracy i serca wkładał w to miejsce, dlatego sądził, że zasłużył, by tkwić tam również jako właściciel. Tym bardziej, że Tingaree było jego miejscem na ziemi, a Sanktuarium było nieodłączną częścią aborygeńskiej społeczności. - Wow, zwiedziłaś kawał świata. Zazdroszczę. Czasami chciałbym leczyć, wrócić do tego - powiedział. Mówił o tym wyłącznie Wandzie, ale Wandy już nie było.
chirurg ogólny — carins hospital
37 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
I used to think that I was made out of stone, I used to spend so many nights on my own, I never knew I had it in me to dance anymore...
Całe gdybanie, które odbywali teraz niezależnie w swoich głowach zapewne z niczym im nie pomagało. Nie był to na to czas. Zostało im jedynie pogodzenie się z tym, że wybrali taki sposób pogodzenia się ze stratą, a nie inny. Nie mogli zmienić przeszłości. Bali się teraźniejszości. Trudno mówić więc o jakiejś przyszłości. Obecna klatka w niczym nie pomagała żadnemu z nich. Starali się sobie nie wchodzić w drogę, ale to było za wiele. Nie powinni znów na siebie wpadać, nie na tak długo. Lou żałowała tej swojej lekkomyślności oraz roztargnienia. Bardzo. Bo nic więcej już jej nie zostało.
-Nie zawsze znanie się na pomocy wystarczy. Ani miłość do czegoś. Ale... Może tym razem będzie inaczej - powiedziała dość gorzko. I oboje zdawali sobie sprawę, że Cumberbatch w tej chwili nie do końca miała na myśli Sanktuarium, a coś zupełnie innego. Skarciła się za to w myślach, ale miała cholerny żal. Nie minął. Może nawet budził się na nowo, kiedy słyszała o tym, jak chciał walczyć o coś na czym się nie znał, kiedy przed laty tak po prostu porzucił swoją rolę, w której był całkiem niezły. Odpuścił. Nie wystarczyło im ani miłości, ani chęci pomocy sobie nawzajem. Miała o to żal. Cholerny żal.
-Może powinieneś spróbować zasięgnąć drugiej opinii? U innego lekarza. To... W świecie medycyny wiele dziś jest możliwe, jeśli za tym tęsknisz... Nie powinieneś się poddawać i rezygnować. Znam jednego, rewelacyjnego ortopedę, mogłabym dać ci kontakt - zaproponowała i znów poczuła, że za bardzo się galopuje. Ożywia. Wczuwa. Zupełnie bez sensu. Pokręciła tylko głową i wskazała na gotowe sushi: -Zaniesiesz do salonu? Miałam zamiar obejrzeć po raz setny ,,La la land", jeśli chcesz dołączyć - zaproponowała, zmierzając powoli w stronę kanapy. Wysilanie się w kuchni dało blondynce nieco w kość, a może to te wino tak zamgliło jej spojrzenie? Przystanęła na chwilę i poczuła, jak nogi miękną, a potem bez ostrzeżenia się uginają.

dawsey carleton
sumienny żółwik
leośka#3525
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Póki co, Dawsey miał tylko jeden wniosek. Louise znacznie się zmieniła i choć znał powody tej zmiany i pewnie też częściowo ponosił za to winę, to nie była to dobra zmiana. Cumberbatch już nie była tą samą kobietą, co kiedyś, a on nie był tym samym mężczyzną i musieli się z tym pogodzić, bo nic w tej kwestii nie mogło się już zmienić. Mogli wyłącznie nauczyć się przy sobie funkcjonować, a biorąc pod uwagę, że to nie miał być długi czas, powinni jakoś wytrwać. Westchnął głośno. Nie chciał wchodzić na ten grząski grunt. Ale jednocześnie nie chciał być wiecznie kozłem ofiarnym. Wystarczająco karał się za to wszystko. - Porównujesz dwie zupełnie odmienne kwestie. Lily… u… - nie potrafił powiedzieć tego słowa na głos. Choć powtarzał je w myślach, teraz nie chciało mu przejść przez gardło. - Nie ma, a ja nie będę przepraszał za to, że nie umiem sobie z tym poradzić - powiedział. Może był zbyt ostry, może powinien okazać skruchę, ale nie miał już siły na jej wrogie nastawienie. Naprawdę chciał odrobiny normalności i za każdym razem, kiedy wydawało mu się że już do tego zmierza, wszystko wywracało się do góry nogami. Naprawdę starał się jej pomagać, choć nie musiał tego robić. Żałował, że zmusił ją do przyjazdu tutaj. Pokręcił głową. - Nie, kupiłem Sanktuarium i tym chcę się zająć. Nie chcę stąd wyjeżdżać - gdyby miał wrócić do leczenia, pewnie musiałby przenieść się na stałe do Cairns. Nie wyobrażał sobie zostawić Lorne Bay, swoich planów, całego swojego popapranego życia. - Jasne - odpowiedział i wziął od niej jedzenie, by zanieść je do salonu. Postawił je na stoliku, ale nie usiadł. Stracił apetyt. - Raczej pójdę pod prysznic i się położę - stwierdził i już miał wyjść, kiedy Louise upadła. Automatycznie podbiegł, żeby jej pomóc. Chwycił ją na ręce i zaniósł na kanapę, gdzie ułożył ją wygodnie na poduszkach. - Gdzieś cię boli? Przynieść ci lodu? Gdzieś pomasować? - zapytał, przyglądając się jej uważnie. Tak, właśnie jego plany szlag trafił, ale nie był z tego powodu zły. Był raczej przestraszony, że Louise mogło się stać coś poważniejszego.
ODPOWIEDZ