Aktor :) — Internet :)
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I'll chew you up and I'll spit you out,
'Cause that's what young love is all about.
So pull me closer and kiss me hard,
I'm gonna pop your bubblegum heart.
Był współwinny.
Ucieczce, którą oboje miłowali, wciśnięci między biblioteczne regały. Zbezczeszczaniu książek, pokrytych czarnym węglem i niezdecydowanym dotykiem. Był współwinny niedosytowi i braku tlenu w tych kilku sekundach, kiedy on i nieznajomy z biblioteki stali stanowczo zbyt blisko jak na przypadkowe osoby.
Chociaż ciemnego śladu węgla nie było już na skórze, Casper mógłby przysiąc, że nadal czuje tarcie w tym miejscu, a ciało rozpala ciepło na wspomnienie cichego głosu i uważnego spojrzenia. Możliwe, że mężczyzna doskonale wiedział co robi, zostawiając go zanim wyiskał z umysłu kolejne cytaty, by zmniejszyć dystans i pozwolić mu pociągnąć za sznurek ze swoim imieniem.
Wyrzuciłby z siebie całą, jebaną encyklopedię, o ile dalej otulałby ciepłym oddechem jego wargi.
Minęło kilka dni, a brwi Ellisona dalej marszczyły się namyśl o pięknej i tajemniczej Julii, o lekko szorstkich od węgla opuszkach palców i niezwykle jasnym spojrzeniu, pełnych błysków i tysięcy przebarwień. Myślał też o bibliotece i jej magii, bo chociaż Casper kilkukrotnie odnalazł w książkach mniejsze lub większe dzieła, nigdy nie przypisał ich do żadnej konkretnej twarzy jaką mijał w obszerniejszym holu zaraz przy wejściu. Nie, wróć.
Nigdy nie chciał o tym myśleć. Nie lubił tych uciążliwych pytań co, dlaczego i kiedy, nie lubił tworzyć w wyobrażeniach istoty idealnej, nie lubił spoufalać się z kimkolwiek, kto jeszcze bardziej mógłby namieszać w jego kruszącym się i lecącym na łeb i szyję życiu.
Nie myślał. I naprawdę lubił ten stan - jak w bibliotece, albo po zbyt dużej ilości dragów, które tępiły mu umysł i pozwalały zapomnieć o filmach, ojcu, o niespełnionej i bolesnej miłości.
A przez Julię myślał. Dzień po i jeszcze kolejny, obracając w dłoniach książkę, sunąć opuszkami po zarysowanym malunku i numerze telefonu, równie czarnym jak miniaturowe dzieła sztuki. Myślał o niesfornych kosmykach włosów, o drobnym uśmiechu przeznaczonym tylko dla niego i o plecach, które zobaczył na odchodne.
Casper nie napisał ani po godzinie, ani po trzech dniach, kiedy wrócił ponownie do miasta. Zrobił to dopiero w pewien słoneczny poranek, gdy zaskakująco trzeźwy na umyśle i ciele, z piłką od kosza i krótkich szortach kierował się w stronę boiska do koszykówki, potrzebując grać tak długo, aż mięśnie całkowicie nie odmówią mu posłuszeństwa. Nienawidził siedzieć bezczynnie - kolejna cecha, którą nieznajomy mógłby dopisać do długiej listy wad i zalet Ellisona, która najpewniej posiadała o wiele więcej tych pierwszych.
Wiadomość była krótka. Miejsce. Teraz. Żadnego imienia, żadnej emotki, a telefon spoczął głęboko w jego plecaku, zaraz obok kawałka węgla o tomiku Szekspira.
Przyjdź.
Przyjdź.
Przyjdź.

Powtarzał to jak mantrę, trafiając celnie do kosza, przebiegając się z jednego końca boiska na drugi by rozruszać kości.
Przyjdź. Bo potrzebuję znowu wielu niedopowiedzeń i tej nieznośnej, minimalnej przestrzeni.
Zwolnił, kiedy oddech mu przyśpieszył, a na skroni poczuł pierwsze, łaskoczące krople potu. Otarł je, zaczesując wilgotne włosy i znowu - dwa kroki, odbicie, rzut.
Spiął łopatki i odkleił materiał podkoszulka od ciała, obracając się i podążając wzrokiem za piłką, znowu pochylając się, biorąc ją w dłonie i w tym samym czasie natrafiając spojrzeniem na stojące nieruchomo stopy nieopodal.
Uśmiechnął się pod nosem, wyprostował i zmrużył oczy od rażącego słońca. Rzucił piłkę, która odbiła się mocno od ziemi, kierując w stronę drugiej i ostatniej osoby na boisku.
- Jeden na jeden? - rzucił na powitanie, cofając się i zapraszająco rozprostowując ramiona na boki. Miejsce było inne, ale chociaż nie widział dokładnie twarzy zalanej słońcem, poczuł znajome napięcie w dole podbrzusza.
Przyszedłeś.

Dash Brooks
ambitny krab
Mów mi jak chcesz
Maluje obrazy — Ebay, etsy
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Oklejony od rzeczywistości artysta. Wiecznie chodzi w słuchawkach. Dla jednych oaza spokoju, dla innych zaś prawdziwy wulkan emocji. Na pozór zamknięty w sobie, wyalienowany człowiek, charakteryzujący się wyjebanizmem w czystej postaci, w rzeczywistości persona wyjątkowo wrażliwa, czuła i mocno współodczuwająca. Lekko szurnięty. Patrzący na świat z własnej, nagiętej perspektywy. Bezpośredni. Bezmyślny. Zachowawczy.
008.

Things don't get any easier
another town, another day.
Things don't get any easier
baby, have mercy on me.


Może i trochę myślał.
Między jedną kreską a drugą. Między idealnie zwiniętym jointem a głośnymi uderzeniami basu w Radioactive od Imagine Dragons. Między mocnym posunięciem pędzla a pakowaniu finalnego obrazu do wysyłki. W drodze na pocztę, w kawiarni, na plaży i podczas rodzinnego grilla z braćmi.
Może i myślał.
Trochę.
O nim.
Myślał o jasnozielonych oczach, które tak intensywnie wbite w te jego, odbijały w sobie światło tworząc idealnie błyszczące koloryty. Myślał o dłoni, która smukłymi palcami otoczyła jego nadgarstek. Myślał o ostrych liniach twarzy, o piegach, pełnych ustach i jakby to byo chociaż na moment ich skosztować.
Nic dziwnego. W końcu był artystą. Żył z rozbudowanej wyobraźni i nadmiernego odczuwania.
Nie oczekiwał nic w zamian. Nie spodziewał się, że zaraz po opuszczeniu biblioteki telefon zawibruje, a on zostanie uraczony niewinnym esemesem. Nie oczekiwał, że nieznajomy w ogóle pofatyguje się, by sięgnąć po przypadkowo pozostawiony tytuł Shakespeara z delikatnie wymalowanym numerem. Nie oczekiwał, a jednak gdy po tygodniu telefon faktycznie zasygnalizował nadejście nowej wiadomości od niezapisanego odbiorcy, zwierając w treści jedynie adres, Dash Brooks nawet nie próbował powstrzymać głupiego uśmiechu satysfakcji na twarzy. A jednak, pomyślał szybko, w międzyczasie już wciągając na siebie krótkie spodenki i biały top bez rękawów.
Powracanie do tego samego może być zajebistą zabawą, nie uważasz? Do niezłych oczu, na przykład. Albo do rozmów o ryzyku
Słowa nieznajomego dudniły mu cichym echem, kiedy pewnym krokiem i ze słuchawkami w uszach przemierzał kolejne ulice. Nie śpieszył się, tempo miał zwyczajne, a jednak myślami był już na miejscu. Już tam. Z nim. Kompletnie nie biorą pod uwagę, że równie dobrze mógł to być czysty przypadek, a czekać na niego będzie jedynie któryś z kumpli, co właśnie postanowił zmienić numer telefonu.
Ale możesz mnie z(a)bawić
Lekki ścisk w żołądku pojawił się momentalnie, gdy przed oczami w oddali ukazała się zielona siatka od boiska, a ciepły dreszcz zawędrował wzdłuż kręgosłupa, kończąc na samym czubku głowy. Adrenalina? Ciekawość? Fascynacja? Podekscytowanie? Chłonął to wszystko spowalniając kroku tuż przed samą furtką.
Zaskocz mnie.
Zaskocz mnie.
Zaskocz mnie.
Zaskocz mnie.
Zaskocz mnie.

I oto był. Wyprężony w powietrzu, wykonując idealny rzut za dwa punkty, równo upadając na ugięte kolana, momentalnie łapiąc odpowiednią równowagę. Blond nieznajomy. Pan oczy-ładniejsze-niż-najpiękniejszy-szmaragd. Bez koszulki. Dash zastygł w bezruchu, napawając się pięknym widokiem, korzystając z bycia niewidzialnym na mały krótki moment. Bezczelnie lustrował idealnie wyeksponowane mięśnie, wąską talię i szerokie ramiona. A potem go zauważył. I było już tylko lepiej.
Niezły rzut — niewielkim ruchem głowy wskazał na kosz, przez który jeszcze chwilę temu przeleciała pomarańczowa piłka — Widze, że biografia Michaela Jordana też przeczytana. A już myślałem, że twoją jedyną miłością jest Shakespeare — nie omieszkał zażartować, wypuszczając na twarz cwaniacki lecz wyjątkowo czarujący uśmiech. Następnie podszedł na kilka kroków, wchodząc na wymalowany wyraźnymi kreskami teren boiska. I co teraz? Pomyślał wyczekując na ruch z przeciwnej strony, jednak w jego kierunku już leciała precyzyjnie podkręcona piłka. W ułamku sekundy energicznie wyszarpał dłonie ukryte w kieszeni spodni, łapiąc ją jeszcze w powietrzu i oglądając, jakby faktycznie znał się na temacie, po czym odłożył na ziemię spoglądając na przyszłego przeciwnika.
O co gramy? — spytał zainteresowany, ściągając z pleców niewielki worek, standardowo zawierający szkicownik, kilka kawałków węgla oraz precyzyjnie skręconego jointa — Bo chyba nie dla samej wygranej — prychnął pod nosem, rzucając wyzywające spojrzenie swojemu rozmówcy. Cisnął rzeczami pod siatkę i podniósł z podłogi piłkę, z którą pewnym krokiem zbliżył się do nieznajomego. Odstęp robił się coraz mniejszy, lecz Dash nie miał zamiaru się zatrzymywać. Podchodził do momentu aż piłka, którą trzymał w dłoni nie dotknęła nagiej klatki piersiowej nieznajomego. Uniósł zadowolone spojrzenie do jasnych oczu, przekręcając delikatnie głowę.
Proszę. Zaczynaj — rzucił półszeptem, napierając na piłkę, jakby chciał razem z nią wejść w tors blondyna. Bliżej. Z jakiegoś głupiego powodu potrzebował być bliżej. Mocniej. Bardziej. Ale przecież nie o to chodziło w tej grze. A przynajmniej tej, w która miała mieć miejsce na boisku. Oddał mu więc piłkę, odsuwając się na kilka kroków i przykucając miękko na kolanach.
No dalej, chodź

Casper Ellison
ambitny krab
Kasik#0245
Aktor :) — Internet :)
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I'll chew you up and I'll spit you out,
'Cause that's what young love is all about.
So pull me closer and kiss me hard,
I'm gonna pop your bubblegum heart.
Niezły rzut.
Casper uśmiechnął się pewnie, przechylając głowę z zaciekawieniem i pewną formą wyzwania. Oczywiście, że rzut był niezły - do sportu było mu bliżej niż do czegokolwiek innego, poza tym sport, według jego ojca, temperował charakter i uczył pokory. Ellison nie wiedział tylko, kiedy owe nauki zaczną przynosić rezultaty - nadal był krnąbrnym, pyskatym synem, któremu nie w głowie rodzinny biznes. Sport jednak pokochał. Kosza, pływanie, nawet piłkę nożną i nieskromnie wiedział, że jest w tym niezły. Nie znał się za to zupełnie na sztuce, bo prócz tych kilku obrazów za horendalne pieniądze, które widzą w rodzinnym domu i rzeźb, które upatrzyła sobie matka, nigdy nie obcował z nią bardzie intymnie. Podziwiał - owszem, ale nie brał się za coś, do czego nie miał smykałki.
Podziwiał dokładnie tak jak w tym momencie nieznajomego, pozwalając sobie na wolne smakowanie wzrokiem jego twarzy i odsłoniętych ramion, nie kryjąc pewnego rodzaju zainteresowania. Fakt, że przez chwilę musiał go obserwować mile połechtał jego ego przyprawiając o dreszcz wzdłuż kręgosłupa.
Patrz na mnie. Kiedy tylko chcesz.
Chętnie by tak powiedział, czuł już posmak liter na koniuszku języka, ale obawiał się, że ten jednoosobowy spektakl byłby niezmiernie dołujący i momentami nudny. Jeszcze nie był pewien czy chce odkrywać wszystkie karty, rozpakowywać bagaż tych chujowych chwil swojego życia. Może kiedyś.
- Zawsze byłem większym fanem Bryanta - wyjaśnił, zdradzając też, że i owszem - świat koszykówki był mu trochę znany.
Uśmiechnął się pod nosem i zrobił krok w przód, czując jak buty wbijają się lekko w miękką nawierzchnię korkowanego boiska. Spiął i rozluźnił mięśnie, jeszcze raz przedramieniem ocierając spoconą twarz. - Kocham wiele rzeczy i zawsze zakochuję się bez pamięci. Ale nie w Sheakspearze - dodał. - O wiele bardziej Ci z nim do twarzy - nie ruszył się, spokojnie czekając aż mężczyzna odłoży swoje rzeczy, by przygotować się do gry, którą podjął. Dokładnie tak, jak życzył sobie tego Casper w milionie scenariuszy z jego udziałem. Dokąd ich to zaprowadzi? Możliwe, że do pięknego kraju donikąd, ale przecież oboje w tym donikąd mogli być, prawda? Może po wszystkim nadal nie będą znali swoich imion, rozpamiętując tylko uśmiechy pełne aluzji i niewypowiedzianych pragnień.
Uniósł podbródek i zmrużył powieki, w końcu mogąc przyjrzeć się znajomej twarzy, kiedy towarzysz zmniejszył dystans do potrzebnego minimum. Nawet więcej; piłka przylgnęła do nagiej klatki piersiowej, a dłonie Ellisona automatycznie podążyły w górę, przejmując ją i sunąc opuszkami palców po wierzchach drugich dłoni.
Więcej.
Powstrzymał chęć chwycenia go mocniej, ale nie zrezygnował z nachylenia się na tyle blisko, by spojrzeć mu głębiej w oczy.
- O prawdę - odpowiedział szybko i prosto, nawet się nie zastanawiając. - Każdy punkt to szczere wyznanie drugiego. Dokładnie takie, któremu nigdy nie wyjawimy nikomu innemu - doprecyzował. - W końcu lubisz ryzyko, a ja i tak nie mam nic do stracenia - dmuchnął mu powietrzem w twarz i cofnął się zaraz po tym, jak rozmówca się odsunął.
Przystanął z nogi na nogę i odbił dwa razy piłkę i miękko ruszył z miejsca, biorąc głębszy wdech. Krok za krokiem, coraz bliżej. Kozłował w rytm ruchów, w ostatniej chwili unikając wyciągniętych rąk mężczyzny, robiąc widowiskowy, sprawny obrót i zabierając mu piłkę z zasięgu dłoni.
Kąciki jego ust uniosły się, gdy wyczuł ciepły oddech na karku, gorąco drugiego ciała tuż obok swojego w tych krótkich, niezobowiązujących otarciach. Adrenalina lekko mu podskoczyła, serce zabiło mocniej - chciał żyć. Właśnie dla takich momentów.
Mięśnie spięły się, kiedy zrobił kolejny unik, pochylił się, by przemknąć pod ramionami nieznajomego i w kolejnej chwili celnie trafić do kosza.
- Zdradź mi swój największy sekret - rzucił, oddychając ciężko i oglądając się przez ramię na rywala. Zgarnął piłkę, nadal w nozdrzach czując specyficzny, przyjemny zapach jego spoconej skóry - W gorącym słońcu pragnął tylko wcisnąć w nią nos i scałować całą wilgoć, poznając na własny sposób każdy fragment . I jeśli było widać to w jego oczach - wcale się z tym nie krył.
- I chodź do mnie - rzucił znacząco piłkę, ale słowa miały równie wiele znaczeń co wyraz jego twarzy.

Dash Brooks
ambitny krab
Mów mi jak chcesz
Maluje obrazy — Ebay, etsy
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Oklejony od rzeczywistości artysta. Wiecznie chodzi w słuchawkach. Dla jednych oaza spokoju, dla innych zaś prawdziwy wulkan emocji. Na pozór zamknięty w sobie, wyalienowany człowiek, charakteryzujący się wyjebanizmem w czystej postaci, w rzeczywistości persona wyjątkowo wrażliwa, czuła i mocno współodczuwająca. Lekko szurnięty. Patrzący na świat z własnej, nagiętej perspektywy. Bezpośredni. Bezmyślny. Zachowawczy.
Nie był wielkim fanem koszykówki. Szczerze mówiąc, gdyby nie wiadomość od nieznajomego pewnie nawet nigdy nie znalazłby się na wielkim, miękkim boisku z wysokimi do samego nieba zielonymi siatkami, rozwieszonymi dookoła. Nie przepadał za sportem. Wolał oddawać się sztuce. I kiedy wszyscy rówieśnicy spotykali się na popołudniowym kopaniu piłki za budynkiem szkoły, on siadał pod chłodną ścianą ze szkicownikiem w dłoni, zaciskając niewielki kawałek drewna pod palcami i malował. Malował otoczenie, malował przyrodę, ludzi, emocje. Malował wszystko. I tylko w tym czuł się jak ryba w wodzie.
Doskonale wiedział, że zgadzając się na mecz z nieznajomym, momentalnie skazywał się na porażkę. Brak praktyki, wiedzy, odpowiedniej kondycji. Tragedia. Jasne, czasami grywał od niechcenia z braćmi, niekiedy nawet trafiał za więcej niż dwa punkty, jednak jakoś nigdy nie czuł ekscytacji z rozgrywki. Do teraz. Do tamtej pieprzonej chwili, w której jasne oczy wwiercały sobie drogę prosto do jebanej duszy, a ciepłe dłonie przykryły te jego, na moment zamykając ich w niewielkim uścisku. Coś ukuło go w podbrzuszu, a już po chwili adrenalina rozlała się po całym ciele.
Mi? — uniósł wysoko jedną brew, reprezentując zdziwienie pomieszane z zaintrygowaniem. Jemu z Sheakspearem do twarzy? — Chcesz mi powiedzieć, że wyglądam na takiego, co dla miłości poświęciłby własne życie? — głos miał lekko przyciszony, jakby dzielili cholernie intymną rozmowę wśród setki innych ludzi. Jakby już zaczął zdradzać mu sekrety jeszcze przed odpowiednim rozpoczęciem gry. I może faktycznie chciał. Może z jakiegoś popierdolonego, niewyjaśnionego powodu chciał podzielić się z nim czymś więcej niż uśmiechem i jednorazowym spojrzeniem. A przecież nie znał go. Nic o nim nie wiedział. Nie posiadał nawet tak prostej informacji jak imię. Niby tak prosta i banalna rzecz — spytać o imię — a jednak tak odlegle nieosiągalna do zdobycia. Bo jak tu teraz ze spragnionych spojrzeń i rozmówek o miłości przejść do tak żałośnie nieistotnego tematu jak zlep liter przydzielony przy narodzinach.
Dobrze — wypowiedział spokojnie, wpatrując się w rozlany w oczach ocean zieleni — Niech będzie prawda — przystał na propozycję towarzysza, skazując tym samego siebie na pewną porażkę. Nie miał szans. Dobrze wiedział, straci pierwszy punkt. Nie miał jednak zamiaru poddawać się bez walki. Ustawił się więc odpowiednio miękko na kolanach, przeskakując ciężarem z nogi na nogę, próbując przewidzieć stronę, w którą ruszy przeciwnik. I chyba nie muszę nawet wspominać, że chuja przewidział, bo gdy Dash odskoczył w lewo, blondyn przemknął po prawej, obijając się jedynie lekko od jego pleców. Próbował. Naprawdę próbował jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Skoczył najszybciej, jak potrafił, usilnie próbując zakryć przeciwnikowi widok na kosz, lecz na marne.
Punkt stracony.
Jeden zero.
Zawsze jesteś taki szybki? — rzucił zaczepnie, mrużąc rozbawione oczy, sam chyba nie mając pojęcia, czy głównym podmiotem rozmowy wciąż była jedynie koszykówka. Wykonał niewielki kółko, próbując wyrównać oddech, w międzyczasie zastanawiając się, jaką prawdą powinien podzielić się z chłopakiem.
Lubię malować.
Wiadomo.
Mam siódemkę braci.
Nuda.
Za dziecka złamałem nogę w czterech miejscach przy skoku ze śmietnika.
Mało istotne.
Nie lubię kokosu.
Przeciętne.
Nie umiem grać w kosza.
Oczywiste
Podobasz mi się.
Oklepane.
Nigdy nie byłem zakochany — wyrzucił w końcu na głos. Pewnie. Szybko. Bez odwołania. Prawda, którą nie dzielił się chyba jeszcze z nikim. Prawda, która na pewien sposób go przerażała. Bywał zauroczony. Jasne. Często kogoś pragnął. Jednak nigdy nie kochał. Nie tak, jak powinno się kochać. Nie w sposób, w jaki ludzie opisywali miłość. Czy był zepsuty? Często tak myślał. Że to w nim jest coś nie tak. Że to po prostu on nie potrafi pokochać. Zepsuty. Wyniszczony. Pozbawiony umiejętności kochania. Ale przecież tego nie dało się nauczyć. Nie dało się tak po prostu zrozumieć jak, spełnić kilka warunków i już, bum. Nie. To nie była kwestia podręcznika, a właściwej osoby. Osoby, która jemu niestety nie była pisana. A przynajmniej tak mu się wydawało — Wystarczająca prawda? — dopytał, łapiąc podaną przed blondyna piłkę i na moment zaciskając na niej lekko spocone palce, pozwalając, by chropowaty materiał wbił się w opuszki, dostarczając trochę przyjemnego bólu.
Po chwili piłka znów została wprawiona w ruch, rytmicznie odskakując między ręką a podłogą.
I chodź do mnie.
Ruszył do przodu, próbując kiwać się na obie strony, co chwile również odskakując lekko w tył. Czuł na plecach obecność przeciwnika, a gdy ciepły oddech otulił jego kark, musiał spiąć się cały w sobie, by pozostać skupionym na ciągłym poruszaniu się. Zupełnie jakby obecność nagiego torsu tuż obok odbierała mu możliwość trzeźwego myślenia. Otumaniała. Miał ochotę pchać się w tył, by tylko napierać na niego mocniej. Bardziej.
Skup się, głośna myśl wybrzmiała w centrum głowy, przywołując do porządku. Momentalnie odrzucił ramię w tył, odpychając przeciwnika i ruszył pod kosz, by następnie wybić się krzywo na prawej nodze i jakimś jebanym cudem faktycznie trafić do kosza. Kurwa. Kto by pomyślał. Uśmiechnął się głupio w półobrocie, jakby właśnie taką akcję planował od samego początku, a przypadek nie miał tutaj nic do gadania.
Jeden jeden — zgarnął skulaną do rogu piłkę i poszedł do blondyna, tym razem chowając ją za plecami. Nie miał zamiaru ponownie ograniczać przestrzeni o te kilkanaście centymetrów. Nie tym razem — No dalej, zaskocz mnie, Adonisie — wymówił, wciąż dysząc, nadając mu przy tym nowy przydomek. Nazwę roboczą, reprezentującą tę piękną duszę. I nie tylko. Bo przecież i z wyglądu przypominał jebanego boga zesłanego prosto z samych niebios, by umilił szarym nędznikom życie na ziemi. By jemu umilił życie na ziemi. Jeszcze jeden krok w przód i znów znajdywali się od siebie w odległości zaledwie kilku centymetrów.

Casper Ellison
ambitny krab
Kasik#0245
Aktor :) — Internet :)
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I'll chew you up and I'll spit you out,
'Cause that's what young love is all about.
So pull me closer and kiss me hard,
I'm gonna pop your bubblegum heart.
Casper cenił sobie ludzi, którzy wybierali własne ścieżki. Nieistotne czy chodziło o malowanie kawałkiem węgla po poniszczonych już książkach, czy uprawianie sportu zawodowo lub czysto hobbistycznie. Sam sport, chociaż bliski Ellisonowi, był dla niego tylko formą relaksu, kolejnej ucieczki i może złapania tchu, kiedy zmachany kładł się na ziemię, zamykając powieki. Tylko tyle i aż tyle, w całym natłoku ciążacej mu na barkach presji i sztywnych norm, które utrzymywano w jego rodzinie.
Pójdziesz na bankowość. Ekonomię. Przejmiesz banki. Ożenisz się i spłodzisz wnuków, którzy utrzymają ciągłość rodu. W tym wszystkim nie mógł po prostu Być. Nie mógł machnąć ręką, wypiąć się tyłkiem i zawieźć jedynych ludzi, którzy w opaczny sposób o niego dbali. Może dlatego jego życie składało się z samych prób, będąc dalekie od wymarzonych ideałów, a sam rzucał się jak ryba bez wody dziecinnie buntując się na każdym kroku, ale nigdy tak, by zostało to zauważone.
Nieznajomy fascynował go pewnego rodzaju aurą, niewiadomą i prawdopodobnie wszystkim tym, czego on nie miał. Wolnością, na przykład. Brudnymi opuszkami palców, kiedy nabrał na to ochoty. Rozluźnionymi mięśniami, kiedy łapał piłkę, którą mu podał.
Kiedy na niego patrzył - był wszystkim, czego w tym momencie Casper pragnął.
Wyglądam na takiego, co dla miłości poświęciłby własne życie?
W odpowiedzi uśmiechnął się, co znaczyło zarówno tak jak i nie. Porównanie go na głos do Julii mogło być zbyt sentymentalne i oklepane, natomiast wspomnienie, że jego oczy przypominają mu spokojny ocean w którym rzeczywiście, chętnie by utonął, zachował po prostu dla siebie.
- Nie. Wyglądasz mi po prostu na kogoś, kto się nie boi - odparł. W odróżnieniu do mnie , dopowiedział w myślach, czując na nowo ukłucie jakiejś wewnętrznej zazdrości. Mógł mieć gruby portfel, cholernie wielki apartament w centrum miasta, pewnie siebie pieprzyć nieznajomych na planach filmowych; zawsze jednak będzie się bał. Zobowiązania, kolejnej niespełnionej miłości, nieodwzajemnionego spojrzenia.
Nie bał się natomiast ruszyć, wyminąć przeciwnika i strzelić do kosza, co było dziecinnie proste przy kimś, kto nie miał wiele wspólnego z koszykówką. Albo nie chciał mieć.
Ciało do ciała. Oddech do oddechu, w kilku momentach łapał się na tym, że delikatnie chwyta palcami cienki materiał jego podkoszulka by pociągnąć za niego wcale nie z boiskowej złośliwości, a dla drobnego kontaktu. Jakiegokolwiek kontaktu.
Muskał palcami jego ramiona, kiedy dosięgał dłońmi skóry, uśmiechał się, gdy na sekundy ich spojrzenia się krzyżowały, dając jasny ogląd sytuacji - sama gra była drugorzędna, a oni po prostu uwielbiali wszystko utrudniać.
Zawsze jesteś taki szybki?
Roześmiał się głośno, przerywając ciszę i odgłosy drobnej szamotaniny. Śmiał się ładnie, perliście i nisko, o ile śmiał się szczerze. Punkt dla nieznajomego - niewielu ludziom udawało się go rozbawić.
Uderzył piłką raz i drugi o boisko, kołysząc się lekko na piętach i biorąc głębszy wdech w płuca, oblizując wargi.
- Tylko, jeśli mi na czymś zależy - puścił mu oczko w zawadiacki sposób. Lubił mieć kontrolę. Lubił czuć, że ją ma, więc skupiał się mocniej, analizował bardziej, nasiąkał każdym, bezwiednym gestem rzuconym przez rywala w jego kierunku.
Uczył się go. Już od momentu, kiedy czuł w bibliotece jego miękkie wargi na płatku swojego ucha.
Nigdy nie byłem zakochany.
Dokładnie cztery słowa, które sprawiły, że jedna brew Caspera uniosła się wyżej, a spojrzenie prześlizgnęło się po ciele drugiego, doszukując się możliwego fałszu. Tego drgnięcia ciała, niepewności w ruchach. Czy to możliwe by artysta nigdy nie kochał? I czy ostatecznie było czego się wstydzić, robiąc z tego sekret?
- Wystarczająca - skinął tylko głową, i ta chwila zamyślenia obdarła go z przewagi jaką posiadał. Mimo dobrego odruchu rzucenia się w jego kierunku, dłoń poszybowała zbyt wysoko, a ciało mężczyzny przelawirowało tuż obok niego, ocierając się przyjemnie o spocone, półnagie ciało. Słyszał jak piłka odbija się miarowo, raz, dwa, jak z cichym świstem wznosi się w powietrze i trafia do kosza, kiedy on po prostu myślał.
Zakochaj się we mnie.
To byłoby takie dramatyczne.

Myślał o tym jeszcze wcześniej, kiedy mijając go, jego wargi znalazły się blisko jego policzka, kiedy dłoń spoczęła na klatce piersiowej, nieprzyjemnie okrytej ubraniem.
Sapnął i wzruszył ramionami przyjmując tą okropną przegraną.
- Nadrobię - obiecał, tłumiąc uczucie niezadowolenia. Uwielbiał rywalizację, ale planował rozegrać to inaczej. Planował pytać, pytać i pytać, samemu unikając odpowiedzi. - Dawałem Ci fory, wielbicielu niszczenia książek - dodał żartobliwie, nie spuszczając spojrzenia z jego oczu, kiedy krok za krokiem zbliżał się w ego kierunku.
Było wiele rzeczy, które mógłby mu powiedzieć, a które uważał za sekret. Na przykład występowanie w filmach pornograficznych, jednak jak się nad tym głębiej zastanowić, czy to taka tajemnica? Wystarczyło poszukać. Uznał jednak, że utkwionym w nim oczom należy się wszystko, w tym jego absolutna i bolesna szczerość.
Kiedy się zatrzymał, on nadrobił te kilka centymetrów, dopiero teraz dostrzegając, że różniła ich niewielka różnica wzrostu. Casper uniósł więc podbródek, przylegając do torsu mężczyzny, pozwalając sobie w tym czasie na ostatni, głębszy wdech. Otoczył go spokojnie silnymi ramionami, chcąc dosięgnąć znajdującej się za jego plecami piłki.
- Jestem zajebiście nieszczęśliwie zakochany. I nie mogę nic z tym zrobić. I każdego dnia próbuję o tym zapomnieć - wyszeptał, trwając tak w bezruchu, tylko opuszkami palców muskając fakturę piłki.
Czy mogli różnić się bardziej? Jeden, nie wiedzący czym jest miłość i ten drugi, przez ową miłość wyniszczony. Mrowienie przebiegło przez jego kark, gdy zerknął na usta w odległości takie, że wystarczyłoby, żeby pochylił głowę i mógłby ich posmakować. Coś w podbrzuszu przyjemnie go załaskotało i chyba nawet to zrobił, chyba nawet zbliżył się bardziej...I wyrzucił z dłoni nieznajomego piłkę, sprawnie i z obrotem mijając go. Skorzystał z chwili nieuwagi, odepchnął go delikatnie od siebie dłonią i podbiegł do kosza, z drobnego wyskoku wbijając sobie kolejny punkt pozbawiający go tym samym dalszej bliskości.
Zaskakujące, że poczuł się lżej, jakby wypowiedzenie tych słów było krótkoterminowym lekiem na całe zło tego jebanego świata. Z piłką na wyciągniętej dłoni, oparł się plecami o słup kosza i skinął znacząco głową w kierunku drugiego zawodnika.
- Mam nadzieje, że żaden odyniec nie rozerwie mi krocza - przechylił głowę, wracając do nazwania go Adonisem. Przyjmowanie komplementów nie było jego mocną stroną. - Twoja kolej - obrócił piłkę w dłoni, cierpliwie czekając, przy czym jeszcze chętniej dostrzegł wilgoć potu na przydługich kosmykach jego włosów. Powstrzymał chęć otarcia ich.
Naprawdę, kurwesko powstrzymał, gdy znowu niemal czuł jego mrowiący oddech na skórze.

Dash Brooks
ambitny krab
Mów mi jak chcesz
Maluje obrazy — Ebay, etsy
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Oklejony od rzeczywistości artysta. Wiecznie chodzi w słuchawkach. Dla jednych oaza spokoju, dla innych zaś prawdziwy wulkan emocji. Na pozór zamknięty w sobie, wyalienowany człowiek, charakteryzujący się wyjebanizmem w czystej postaci, w rzeczywistości persona wyjątkowo wrażliwa, czuła i mocno współodczuwająca. Lekko szurnięty. Patrzący na świat z własnej, nagiętej perspektywy. Bezpośredni. Bezmyślny. Zachowawczy.
Wyglądasz mi po prostu na kogoś, kto się nie boi.
Problem w tym, że nie było to prawdą.
Jebane kłamstwo.
Oczywiście, że się bał.
Bał się dużo.
Bał się cały czas.
W życiu nie dało się nie bać. Było samo w sobie zbyt przerażającym doświadczeniem, by istniał człowiek iście nieustraszony. Natomiast zakładanie masek? To już całkiem inna sytuacja. Możliwa do osiągnięcia.
Dash lubił myśleć o sobie, jak o człowieku nieustraszonym. Dzielny i waleczny przeciwko całemu światu. W końcu tyle razy był już na dnie, tyle razy myślał, że to koniec, a jednak jakimś pierdolonym cudem wstawał i kroczył dalej przed siebie, przedłużając swój ziemski żywot. Lubił więc udawać, że umie w to wszystko. Że się nie boi. Że jest odważny. A w rzeczywistości był zwykłą pizdą. Najzwyklejszą na świecie pizdą i to jak małą. Niedoświadczoną, chociaż tak w przeżycia obrośnięty. Żałosną.
Nadrobię. Dawałem Ci fory, wielbicielu niszczenia książek.
Coś ścisnęło go w żołądku. Nie był pewien, czy to fakt, ze ktoś w końcu znał jego niewinny książkowy sekret i mógł w każdej chwili wykorzystać go przeciwko niemu, czy może sama obecność nieznajomego. Tak bliska. Tak bardzo na minimalne wyciągnięcie ręki. Otoczony bliskością, bez punktu wyjścia, zjechał spojrzeniem, by natrafić na zielone oczy i na moment wstrzymać powietrze. W dupie miał to całe nadrabianie punktów, w dupie miał dawanie forów i wszystko inne co mówił. Oczekiwał sekretu. Łaknął tego. Czuł, że jest sekundy od poznania delikatnego faktu z życia nieznajomego i to wszystko sprawiało, że oczy Dasha momentalnie zaświeciły niepowtarzalnym blaskiem. Był zaintrygowany. Niecierpliwy.
No dalej.
Na co czekasz?
Powiedz.
Powiedz.
Powiedz to.
Powtarzał głupio w myślach, napinając mimowolnie ciało na zaistniałą bliskość. Gdzieś za plecami, czuł delikatne opuszki palców poszukujące piłki, gdy z przodu na zmoczonej od potu koszulce odczuwał ciepły oddech blondyna. No dalej, ponaglił. I można czekać.
Jestem zajebiście nieszczęśliwie zakochany. I nie mogę nic z tym zrobić. I każdego dnia próbuję o tym zapomnieć.
Czy się tego spodziewał? Nie. Czy zdziwiło go to głębokie wyznanie? Również nie. Wyglądał na takiego, co kochał już nie raz. Co oddawał na tacy swoje serce i doskonale wie, co znaczyła miłość. Dash przyjrzał się głębiej w jego oczy, dostrzegając w nich ból. Prawdziwy, szczery ból. Kurwa. Pozwól mi się naprawić, poprosił błagalnie, chociaż w rzeczywistości nie było nic, co mógłby zrobić. W końcu jak możesz zwalczyć problem, o którym nie masz nawet najmniejszego pojęcia?
Books nie wiedział, co to miłość. Nie wiedział, jak to było wiedzieć w kimś cały świat, oddychać jak jeden organizm, żyć dla kogoś. I nagle mu pozazdrościł. Pozazdrościł mu tych wszystkich uczuć. Pozazdrościł mu bólu.
Zamknął się w przemyśleniach, które ten momentalnie wykorzystał, popychając go na bok i wykonując idealnie rzut. Books jedynie zdążył odwrócić się na moment, w którym piłka opadała już na ziemię. Nie widział więc, jak zalicza, chociaż doskonale wiedział, że to zrobił. Nie spudłował. Jednak to wcale nie powstrzymało go przed podjęciem dyskusji.
Moment — zaprotestował, powolnym krokiem kierując się w stronę słupa, o który opierał się blondyn — Nawet nie widziałem, jak trafiasz — rzucał słowo po słowie, przybliżając się, aż otwarta dłoń nie oparła się o chłodny słup, tuż nad spoconą głową chłopaka. Nachylił się jeszcze bliżej — Nie zaliczam — wypowiedział prosto w jego usta, otulając twarz przeciwnika ciepłym powietrzem. Był blisko. Za blisko. Serce obijało się o kości, usilnie próbując wyskoczyć gdzieś w siną dal. Coś dziwnego działo się z jego ciałem, ale podobało mu się to. Chłonął to uczucie. Uczucie podekscytowania.
Należy się powtórka — Rzucił ton ciszej, wyłapując piłkę, która ciążyła gdzieś między spoconymi ciałami i odrzucając za siebie. Rytmiczne odbicia o podłogę rozległy się echem na całe boisko, a oni wciąż stali. No przykro mi, musieli powtórzyć tę rundę. Dash nie miał zamiaru odpuścić.
Pokaż, jaki jesteś dobry.

Casper Ellison
ambitny krab
Kasik#0245
Aktor :) — Internet :)
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I'll chew you up and I'll spit you out,
'Cause that's what young love is all about.
So pull me closer and kiss me hard,
I'm gonna pop your bubblegum heart.
Miał nadzieję, że wypowiedziany na głos sekret zrzuci z jego barków zalegający tam ciężar, że poczuje tą przeogromną ulgę wyrzucając z siebie cały, nagromadzony syf.
Miał nadzieję, że prawda go oczyści, chociaż jego towarzyszowi daleko było do kogokolwiek, kto mógłby dać mu rozgrzeszenie.
Pomylił się i uświadomił sobie to po kilku kolejnych sekundach, kiedy zamiast ulgi, poczuł jak coś nieprzyjemnie ściska go w żołądku, a jego brwi na moment zmarszczyły się w geście irytacji.
Słowa bowiem uderzyły go w twarz jak rozpędzona cegła, a w głowie rozległ się tylko cichy głos mówiący dobitnie jak wielkim idiotą był, lokując uczucia, każde jedno i zajebiście mocne, w nieodpowiedniej osobie, która była poza zasięgiem jego dłoni. Masochistycznie katował się przy każdym spotkaniu z przyjacielem, przy każdej wiadomości, nawet podczas bezsennych nocy, kiedy leżał czekając na telefon, znak od niebios, jebany Armageddon, przynoszący szczęście, do którego nie miał przecież prawa.
Z drugiej strony, gdy tylko pogłos jego słów ucichł, zastąpiony odbiciem piłki o boisko i przyśpieszonym oddechem, był wdzięczny za daną mu możliwość. Był wdzięczny nieznajomemu, którego minął, zanim ponownie nie wrzucił piłki do kosza, celnie jak poprzednim razem.
Casper nie czuł wstydu, może tylko to okropne uczucie przegrania na swoim własnym, emocjonalnym rollercoasterze.
Chcę Ci mówić więcej.
Bez konsekwencji.
Bez pośpiechu.
Bez imion i wszystkiego, co sprawiłoby to wszystko prawdziwym.
Uspokoił oddech w czasie, kiedy towarzysz zmniejszył dzielącą ich odległość. Ponownie, jakby tańczyli zrozumiały tylko dla nich układ, lawirując po gumowej powierzchni boiska w rytm szczerych wyznań. Ellison przechylił głowę, unosząc kącik ust w rozbawieniu, na ten akt sprzeciwu - i pomimo, że wygrana była sprawiedliwa, uniósł tylko brew i prychnął krótko, skupiając wreszcie spojrzenie na zielonych oczach.
- Nie zaliczasz - powtórzył wolno, ignorując dłoń wspartą powyżej jego głowy, czując jednak skórę przegubu gdzieś przy jego włosach. Zsunął spojrzenie na jego usta, wyliczając każde ich drgnięcie, niemal smakując ciepłej powierzchni i powędrował palcami do jego boku, odnajdując szlufkę spodni o którą zahaczył opuszki.
- Albo nadążasz....Albo pozostajesz w tyle - zauważył tylko, mocno przyciągając go do siebie, chętnie przyjmując spocone ciało na swoim. Pochylił głowę, krótko muskając płatek jego ucha. - Wygrałem uczciwie. Więc coś za coś - obrócił go gwałtownie, by przyprzeć plecy mężczyzny mocno do gorącego słupa.
- Powtórka za randkę - dodał, ani na moment nie odsuwając głowy, koniuszkiem nosa przesuwając tylko po jego policzku. Serce mocniej załomotało mu w klatce, wstrzymał też oddech, jakby w obawie, że wypuszczenie go zburzy uczucie euforii jak jebany domek z kart.
Miał wrażenie, że nawet dłonie mu drżą, kiedy zbadał jedną z nich bok rozmówcy, wślizgując się pod materiał wilgotnej koszulki, by dopieścić nagą skórę.
Nigdy nie był na randce. Nigdy też nie uzewnętrzniał się nieznajomym.
Nigdy nie chciał nikogo tak blisko jak teraz.
- Decyduj - wyprostował się, pocierając krótko palcami policzek i robiąc kilka kroków w tył.
- Zostajesz w tyle? - uśmiechnął się, dobywając leżącej piłki i podrzucając ją w dłoniach. - Czy dasz się porwać? - Zakozłował kilka razy i rzucił piłkę w kierunku towarzysza, czekając aż ponownie zjawi się na środku boiska.
Casper nie mógł powiedzieć, że należał do świętych, a przez jego łózko najpewniej przewinęła się połowa miasteczka różnej płci. Ale nigdy, przenigdy nie zaproponował nikomu czegoś będącego blisko romantycznej wizji spędzenia wspólnie czasu. Ani kolacji, ani spaceru, ani cholernego kina.
Lubił za to po prostu brać, nie pytać, nie pamiętać, bo wtedy relacje wydawały mu się o niebo prostsze i przystępniejsze.
To trochę jak gra w koszykówkę; jak ten moment, gdy Dash (którego imienia jeszcze nie znał, ale które będzie rozpamiętywał godzinami gdy je pozna) zbliżył się na tyle, by doleciał do niego jego zapach, a piłka ponownie poszła ruch, przechwycona sprawnie przez Caspera. Tym razem nie uciekł, robiąc tylko zwód w bok, ocierając się o drugie ciało, wirując w koło niego, oddając mu kontrolę na nie mniej niż pięć sekund.
Bo kontrola należała do niego. Zawsze. I kiedy tylko Ellison czuł niepewny grunt, czuł jak cokolwiek wyrywa mu się z rąk, wpadał w furię.
Podbiegł do kosza, pięć długich kroków i celny rzut. I dopiero teraz, obracając się przez ramię, poczekał na odpowiedź nieznajomego.
I te sekundy były dłuższe niż jakiekolwiek inne.

Dash Brooks
ambitny krab
Mów mi jak chcesz
Maluje obrazy — Ebay, etsy
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Oklejony od rzeczywistości artysta. Wiecznie chodzi w słuchawkach. Dla jednych oaza spokoju, dla innych zaś prawdziwy wulkan emocji. Na pozór zamknięty w sobie, wyalienowany człowiek, charakteryzujący się wyjebanizmem w czystej postaci, w rzeczywistości persona wyjątkowo wrażliwa, czuła i mocno współodczuwająca. Lekko szurnięty. Patrzący na świat z własnej, nagiętej perspektywy. Bezpośredni. Bezmyślny. Zachowawczy.
Normalnie pewnie by zaliczył.
Przymknął oko na tę niewielki szczegół, jakim był brak jakiegokolwiek sędziny przy zdobywaniu punktu. Wiedział, że chłopak jest dobry. Ba, nawet świetny. Widział to po sposobie, w jaki obchodził się z piłką. Jak kozłował zwinnie pomiędzy nogami, przeskakując i kiwając jak na zawołanie. Wiedział w sposobie, w jaki wybijał się na miękkich nogach, idealnie trafiając w obręcz kosza. Oczywiście, że trafił. Nie było ku temu absolutnie żadnych podstaw zwątpienia. A jednak Dash zwątpił. Zwątpił na niby. Zwątpił, by zyskać trochę więcej czasu, by zachować chociaż jeden dodatkowy sekret tylko dla siebie, nie dając od siebie wszystkiego na jednym spotkaniu. Bo przecież znajomość trzeba dozować. Nie można tak po prostu dawać od siebie wszystkiego. I obaj doskonale o tym wiedzieli.
Wstrzymał na moment oddech, gdy delikatna dłoń chłopaka zawędrowała do krawędzi spodni. Czyli tak chcesz się bawić, uśmiechnął się delikatnie, odganiając niegrzeczne myśli. W końcu nie był to czas ani miejsce na poddanie się słodkim fantazją. Ten jednak wcale nie pomagał. Nim Dash zdążył się zorientować i jakkolwiek zareagować, jego plecy już opierały się o chłodny słup, przyparte ciepłym ciałem przeciwnika. Pot strumieniowo spływał z jego ciała jak i twarzy, przyprawiając Brooksa o niekontrolowaną gulę w gardle, uniemożliwiającą normalne przełknięcie śliny.
Powtórka za randkę
Przez moment myślał, że się przesłyszał. Był o tym przekonany. Spuścił wzrok do piwnych oczu, oświetlonych słonecznym promieniem, przedzierającym się przez wysokie drzewa. Mówił serio. Kurwa. On naprawdę właśnie zaoferował mu randkę. I chociaż serce wykonało jakiś dziwny podskok, a w rządku wszystko zacisnęło się jak na zawołanie, z usta Dasha wydobyło się jedynie donośne prychnięcie. Naturalna reakcja obronna na jakiekolwiek uczucie bądź propozycje nieczysto fizyczną.
Randkę? — upewnił się jeszcze, czy aby na pewno obaj mieli obrany ten sam podmiot i temat rozmowy — Nie wyglądasz na takiego, co zaprasza nieznajomych chłopców na randki — przekręcił lekko głowę, by spotkać się z jego twarzą, która tak bezczelnie i bez najmniejszego pozwolenia błądziła gdzieś w okolicy ciepłego od emocji policzka. Zaciągnął się jego powietrzem. Zaciągnął potem, który na nim pachniał wyjątkowo ładnie. Zupełnie jakby chciał zabrać mu tlen, którym oddychał, a następnie wyparł biodra do przodu, dociskając do siebie zetknięte już ciała, tym razem samemu nachylając się do ucha towarzysza — Bardziej na takiego co ich po prostu pieprzy — zdążył jeszcze dodać bezczelnie, nim ten odskoczył w poszukiwaniu piłki, otulając Brooksa obrzydliwym chłodem. Na dworze było wyjątkowo ciepło, chociaż na ciele bruneta na moment pojawiła się gęsia skórka. Odprowadził nieznajomego wzrokiem pod samą piłkę, sam w międzyczasie zastanawiając się, jak długo jeszcze da radę ciągnąć ten teatr, zanim wybuchnie.
Nigdy nie zostaje w tyle — jednym ruchem odkleił ciało od metalowego słupa, który zdawał się na moment wrosnąć w jego plecy, po czym ruszył w kierunku przeciwnika. W międzyczasie złapał jeszcze za brzegi spoconej koszulki i przeciągając ją przez ramię, rzucił materiał gdzieś w okolice plecaka. Trzeba było wyrównać szanse oraz poziom rozproszenia, bo jak na razie była to wyjątkowo nieczysta rozgrywka. Ugiął lekko kolana, przyjmując pozycję, grzecznie wyczekując ataku z przeciwka. Nagie torsy ocierał się o siebie co jakiś czas, gdy Dash z pełnym skupieniem usiłował wybić lokatemu chłopcu piłkę. Na marne. Był lepszy. Przemknął niepostrzeżenie bokiem, a gdy Brooks wykonał obrót przez ramię, ten już przymierzał się do wybicia na stopach. Nie myśląc się zbyt wiele, skoczył do chłopaka, odbijając się od uziemienia, by już po chwili przewalić go na ziemię. Piłka trafiła do kosza, charakterystycznie zataczając się po podłodze. Zamrugał kilka razy, próbując uświadomić sobie, co właśnie się stało i jakim cudem miał pod sobą rozgrzanego do czerwoności towarzysza. Twarze dzieliły zaledwie centymetry, a lejący się pot z twarzy Brooksa bezczelnie opadał na czoło piwnookiego, przyprawiając o jeszcze szybsze bicie serca — A co do randki, jeszcze się zastanowię — dodał pół szeptem, napierając jeszcze bardziej na chłopaka, wiercąc się przy tym celowo. W każdej innej sytuacji już dawno przyssałby się do ciepłych ust bez opamiętania, tracąc przy tym wszelkie lejce kontrolne, jednak coś w tym beznadziejnym przypadku sprawiało, że jarało go czekanie. Kręciło go niewinne kuszenie, celowe zbliżenia, przypadkowy dotyk ciał i pełne pożądania spojrzenia.
Bo widzisz, Adonisie — zaczął powoli, ponownie przypisując mu wcześniejszy przydomek mitologicznego boga — Problem w tym, że ciągle operujemy na twoim polu walki — ciągnął leniwie, przeciągając każde pojedyncze słowo, podpierając się na jednej dłoni, natomiast drugą błądząc gdzieś wzdłuż tułowia, co chwilę poddrapując paznokciami mokrą skórę — ..Biblioteka, boisko.. — zahaczył o gumowy materiał sportowych spodenek, wsuwając w nie ciepłe palce, gładząc bezczelnie lewe udo — Czas to zmienić — nie lubił przegrywać. Chyba jak każdy. Szanował sobie również walkę fair play, jednak w tym przypadku nie miała ona miejsca w żadnej z lokalizacji, w jakich dotychczas dane było im się spotkać. Przegrywał z kretesem, grając za każdym razem jedynie kartą szybkiego odejścia, uprzedzonego niedopowiedzianym zdaniem — Chciałbym cię namalować.

Casper Ellison
ambitny krab
Kasik#0245
Aktor :) — Internet :)
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I'll chew you up and I'll spit you out,
'Cause that's what young love is all about.
So pull me closer and kiss me hard,
I'm gonna pop your bubblegum heart.
Nie wyglądasz na takiego, co zaprasza nieznajomych chłopców na randki.
Pozory potrafiły mylić.
Może marny był z niego romantyk, daleki od literackich kreacji - nie uklęknie z naręczem kwiatów, nie zapali tysiąca świec, nie zatańczy w deszczu. Był bardziej jak stęsknione normalności zwierze, błądzące po omacku i uznające, że największym szczytem romantyzmu jest wspólne picie w jego apartamencie.
Tyle, że może był tym wszystkim po prostu zmęczony. Tymi jednorazowymi przygodami, tymi samymi small talkami, fałszywymi uśmiechami i płaskim flirtem, który prowadzi tylko do pozbycia się niepotrzebnej części ubrań.
Casper potrzebował coś czuć. Cokolwiek - byle mocno. Cokolwiek - byle na nowo.
Możesz mi to dać. Na randce. Na tysiącach głupich randek.
Mógłby czuć ciągle ten drobny, niby przypadkowy dotyk, ciepły oddech, wiecznie czekając na dalszy ruch, który może nigdy by się nie spełnił. Pasowało mu to. Powolność i rosnące napięcie, tak inne od pozbawionych emocji spotkań, od tych mechanicznych tarć ciał, od pośpiechu do szybkiego spełnienia.
Przy nim się zatrzymywał. Zwalniał, pozwalając, by świat dalej pędził i ku jego zaskoczeniu, nie umarł, nie rozpadł się, ani nie zwariował.
Bardziej na takiego co ich po prostu pieprzy.
Ellison parsknął krótkim śmiechem i pokręcił głową. Specjalnie czy nie, mężczyzna miał wiele racji i trafnie ocenił dotychczasowe ekscesy Caspera. Co znowu - jak po wypowiedzeniu sekretu - sprawiło, że poczuł w klatce ucisk z rodzaju tych nieprzyjemnych i chłodnych.
- Może mam już tego dosyć - powiedział wolno, trudno stwierdzić czy konkretnie w odpowiedzi, czy może do samego siebie. Pieprzenie było jego pracą, co brzmiało absurdalnie i niedorzecznie - ruchał się przed kamerą. To brzmiało jeszcze gorzej. Pieprzył po imprezach, pieprzył w dni powszednie po wykonaniu jednego telefonu i gdy czuł się znudzony. Pieprzył się, by zapomnieć, pieprzył się, by odgonić kaca, pieprzył się bo nienawidził, gdy druga część łózka była zimna.
- Czy w randkach ostatecznie nie chodzi też o pieprzenie? - spytał zaraz z rozbawieniem, mrużąc powieki przed świecącym prosto w jego twarz słońcem. Obrócił piłkę w dłoniach jeszcze raz, zakołysał się na ugiętych, gotowych nogach.
Piłka trafiła, oczywiście, że tak, ale co innego skupiło uwagę Caspera; ta pieprzona, spocona klatka piersiowa, na której teraz mógł zawiesić wzrok i prawdopodobnie zrobił to na sekundę za długo, bo już za moment poczuł jak mężczyzna zwala go z nóg, a on głośno stęknął, kiedy uderzył plecami o gumową powierzchnię.
Koszykówka nie miała już znaczenia, nie w momencie, kiedy cały świat przesłoniła mu spocona twarz i zielone oczy, a ciepły oddech znowu muskał jego wargi zmuszając go do lekkiego, wesołego uśmiechu. Pot łaskotał go lekko w czoło i policzki, kiedy słone krople skapnęły z kręconych, zmierzwionych włosów pochylającego się nad nim nieznajomego, a Casper mógłby przysiąc, że to jedna z tych rzeczy, które zdecydowanie były lepsze od natarczywych pieszczot klubowych kochanków.
- To niesportowe zachowanie - mruknął, unosząc się odrobinę na łokciu, by jeszcze bardziej zmniejszyć dzielącą go odległość od miękkich ust. Wciągnął powietrze, przytrzymując je dłużej w płucach, kiedy opuszki jego palców przesunęły się po skórze, badając leniwie każdy centymetr. Zadrżał, powstrzymując się od następnego mruknięcia, pełnego aprobaty, ale zagryzł wargę, gdy tylko dłoń nieznajomego wślizgnęła się pod gumkę.
Zwariuję.
Problem w tym, że ciągle operujemy na twoim polu walki.
Nie pozostał mu dłużny w tej bliskości, oddychając jeszcze szybko i opierając dłoń na biodrze mężczyzny. Zacisnął na nim palce, wytyczył ścieżkę na lędźwie i powędrował nieśpiesznie wzdłuż kręgosłupa, wyliczając z namysłem każdy kręg.
- Pozwalasz mi na to - zauważył z uśmiechem. - To Ty zostawiłeś mi numer. To Ty dałeś mi przyzwolenie na wybranie miejsca. To Ty rzucasz się w paszczę lwa - kilka centymetrów dalej i przylgnął twarzą do wilgotnej szyi nieznajomego, pieszcząc go tylko szerokim uśmiechem ust. - Uznajmy też, że biblioteka jest miejscem neutralnym. Ja nie mogę się zdecydować i błądzę między tytułami, a Ty zostawiasz numery telefonów na stronach literatury pięknej. Nie wiem, kto jest bardziej pierdolnięty, Julio- wyszeptał, unosząc głowę by spojrzeć mu w oczy. Roześmiał się, poruszając lekko biodrami, by jednokrotnie otrzeć się o przypierające go do ziemi ciało, na nowo tłumiąc to westchnięcie zadowolenia i przyjemności.
Ponieważ gumowe boisko nie było najlepszym miejscem do leżenia, wsunął jedno z kolan między uda chłopaka i przeniósł ciężar ciała, by przeturlać się z nim i dla odmiany przyprzeć jego plecy do boiska. Dłoń przesunęła się po jego brzuchu i klatce piersiowej, po boku szyi i linii szczęki, kiedy Casper lustrował przystojną, zarumienioną z wysiłku twarz.
- Nie lubię zmian. Bo widzisz, obawiam się, że jeśli nie będę miał kontroli - wyszeptał, urywając na moment. - wtedy mogę nie być już Twoim Adonisem - dodał tylko, a jego głowa na moment zsunęła się, by wargi ledwie dotknęły wystającą kość jego obojczyka. Dźwięk otwieranej przez kogoś bramki nie wywołał w Ellisonie żadnego instynktu paniki czy wstydu. Uniósł tylko wolno spojrzenie, równie wolno dźwignął się do siadu, tracąc zainteresowanie obcym chłopakiem, szukającym najpewniej miejsca dl grania. Może uznał, że dwóch obściskujących się na boisku mężczyzn nie będzie dalej zainteresowanych blokowaniem boiska.
- Chcesz mnie namalować? - powtórzył, pocierając twarz dłońmi i ścierając resztę potu.
- Chciałbyś mnie namalować na Twoim terenie - uściślił, uciekając ciepłem, kiedy wstał i wyciągnął w jego stronę dłoń, by pomóc mu wstać.
- Hej, wolne? - kręcący się gracz zawołał, a Casper przewrócił oczami i zmarszczył brwi.
- Wolne? - dopytał towarzysza - Czy dalej chcesz dostawać po dupie, aż nie wycisnę z Ciebie wszystkich sekretów? - zaśmiał się i tylko machnął potakująco w stronę przypadkowego gapia.
- Jeśli masz ochotę, to maluj. Ale pamiętaj, że wisisz mi jedną tajemnicę i nie odpuszczę, póki jej nie usłyszę - zgarnął piłkę i ruszył na trawnik, żeby opaść plecami na miękkiej trawie.
- Jarasz? - po omacku znalazł swoją torbę, smukłymi palcami dobywając małe pudełko, z którego wyciągnął misternie zwiniętego blanta.

Dash Brooks
ambitny krab
Mów mi jak chcesz
Maluje obrazy — Ebay, etsy
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Oklejony od rzeczywistości artysta. Wiecznie chodzi w słuchawkach. Dla jednych oaza spokoju, dla innych zaś prawdziwy wulkan emocji. Na pozór zamknięty w sobie, wyalienowany człowiek, charakteryzujący się wyjebanizmem w czystej postaci, w rzeczywistości persona wyjątkowo wrażliwa, czuła i mocno współodczuwająca. Lekko szurnięty. Patrzący na świat z własnej, nagiętej perspektywy. Bezpośredni. Bezmyślny. Zachowawczy.
Gorąco.
Jest mu cholernie gorąco.
Pełne krople potu zbierają się zwinnie w najbardziej wysuniętym punkcie twarzy i jak gdyby nigdy nic skraplają się prosto na twarz nieznajomego. Dziwnie mu z tym. Ciepło jakoś w okolicy podbrzusza, a mocne spojrzenie piwnych oczu wcale w tym wszystkim nie pomaga. Czuje to. Czuje to wszędzie. Czuje, jak chłopak wręcz rozbiera go wzrokiem, dotyka miejsc, w których dłoń jeszcze nie zdążyła zawitać. Centymetr po centymetrze.
Oszaleje, myśli momentalnie, gdy przeciwnik po raz kolejny wychodzi naprzeciw biodrami. Wybrzuszenie w spodniach wbija się w niego, doprowadzając do istnego szaleństwa. Wstrzymuje na moment powietrze, próbując z całych sił przywrócić utraconą gdzieś po drodze trzeźwość umysłu.
Masz rację — mówi w końcu, przyznając się do winy — pozwalałem — uśmiecha się głupio, jakby to wszystko tak właśnie miało być. Jakby zaplanował sobie cały scenariusz co do nawet pojedynczego, pieprzonego dialogu. Jakby spotkanie w bilbiotece, numer i przyjście tutaj było już od dawna spisane na wielkich papirusach przeznaczenia. Jakby to wszystko miało zaprowadzić ich właśnie tu, do tego momentu, tej właśnie chwili.
Spogląda mu głęboko w oczy. Jak to możliwe, że w ciągu tych ostatnich dwudziestu minut nagle stały się jego ulubionymi? Nie rozumie tego. Może dlatego, że tak naprawdę nie ma w tym większej logiki, a może dlatego, że po prostu nie chce dopuścić do siebie odpowiednich wniosków. Wbija spojrzenie uważnie w jasny brąz podświetlony ciepłym promieniem słońca. Obserwuje niewielkie niteczki błądzące gdzieś w spojówce, mając desperacką potrzebę wyczytać z nich prawdę. Jeszcze jeden, dodatkowy sekret, którego nie zdążył sobie wygrać kolejnym punktem.
Nim się orientuje, czuje między udami mokre kolano i już po chwili obija plecami o chłodne, chropowate boisko. Delikatny śmiech wyrywa się z jego gardła, otulając przestrzeń, a mięśnie wydają spinać jeszcze bardziej. Nie wie, co nadejdzie następne, jednak pewien jest jednego: ma przejebane.
Smukła dłoń chłopaka przedziera się wzdłuż skóry, torując tylko sobie znaną ścieżkę, a Dash już czuje, jak w brzuchu zbiera mu się na skurcz. Dłoń porusza się wolno, pozostawiając po sobie mrowienie i momentalny chłód tuż po jej odejściu. Pnie się w górę bez najmniejszych przeszkód, a Brooks ma wrażenie, że zaraz skończy mu się powietrze. Wyciąga szyje nieco do przodu, nie potrafiąc powstrzymać pokusy bliskości. Nie potrafi nie mieć go blisko. Nie potrafi niczym ostatni złodziej nie kraść mu powietrza sprzed nosa. Podpiera się na łokciach, przekręcając głowę, tym samym dając mu jeszcze lepszy dostęp do spoconej skóry. Serce wali jak szalone, a on jedyne, na co ma ochotę to wpić się w usta chłopaka bez pieprzonego opamiętania.
Kontrola jest przestarzała — rzuca cicho, ledwo słyszalnie, błądząc ustami zaledwie kilka milimetrów od tych towarzysza. No dalej, ponagla sytuację, jakby ktoś faktycznie miał usłyszeć jego popaprane myśli i pchnąć ich we wzajemnym kierunku, nakłonić do złamania zasad gry, którą sami obrali — Nie kontroluj się, proszę — dodaje prawie bezdźwięcznie, odpływając na stronę przegrany, prawie muskając jego dolną wargę, gdy dźwięk otwieranej furtki płoszy nie tylko ich bańkę, ale również ptaki z pobliskiego drzewa. I to właśnie na nie następnie spogląda Dash, opadając bezsilnie na podłogę boiska.
Wolne wolne — odpowiada po jakimś czasie przysłuchiwania się rozmowie — My i tak już tu skończyliśmy — informuje, spoglądając kątem oka na wciąż spoconego przeciwnika. Zbiera z podłogi swoje cztery litery, podchodzi do sterty własnych rzeczy i nakłada wilgotną koszulkę, lekko zawiedziony, że przez ten czas na słońcu nie zdążyła jeszcze odpowiednio wyschnąć. Szuka spojrzeniem pięknego nieznajomego i gdy w końcu udaje mu namierzyć się go pod jednym z drzew, opuszcza mural boiska, przykucając tuż naprzeciwko i czekając grzecznie, aż ten odpali zielonego skręta.
Jaram — odpowiada zdawkowo, wyciągając palce i zwinnie przejmuje jointa z ust Adonisa prosto do tych swoich. Zaciąga się porządnie, mocno. Przytrzymuje na moment dym, delektując się charakterystycznym paleniem w płucach, a następnie nie spuszczając wzroku z brązowych oczu, wypuszcza dym, zbliżając się niebezpiecznie — A resztę możemy dokończyć na randce — oddaje chłopakowi jointa, wypuszczając na twarz bezczelny uśmiech, po czym wstaje i odchodzi. Tak po prostu. Bez wyjaśnienia. Bez zbędnych pożegnań. Nie lubi się żegnać. Woli pozostawiać okno rozmowy otwarte na kolejne spotkanie. Na randkę. Kurwa. Miał przejebane.
W coś ty się wpakował jełopie.

Casper Ellison
/ x2 zt.
ambitny krab
Kasik#0245
ODPOWIEDZ