Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
15.

Plażę tą znaleźli przypadkiem, lata temu, na początku ich związku, gdy dopiero pozwali się siebie. Anthony chciał nauczyć ją serfować, a ona przerażona pierwszym upadkiem do wody, wybłagała by sobie odpuścili. Była strasznym tchórzem. Siedząc na desce i pozwalając się holować, z perspektywy morza dostrzegła daleko poza granicami głównej plaży Lorne Bay niewielką zatoczkę. Plany się zmieniły, a ona nie chciała już na byle brzeg, ale koniecznie tam, no, a Huntington, wtedy jeszcze pijany silnym zauroczeniem, pewnie gotowy byłby dla niej popłynąć nawet do Nowej Zelandii... wiele się od tamtego czasu zmieniło.
Ich własna plaża nie była najpiękniejszym zakątkiem świata, chociaż i tak w oczach Laurissy właśnie w ten sposób się malowała. Piasek był miękki, a na brzegu skryty w cieniu tropikalnego lasu, który praktycznie skłaniał się ku wodzie. Z obu stron widok ograniczały skały, więc stojąc na plaży miało się wrażenie odcięcia od całego świata. Ktoś kiedyś musiał wiedzieć o tym miejscu, o czym świadczyła niewielka szopa, w której czasem chowali się przed deszczem, celebrując własną bliskość. Wspomnienia pierwszych wspólnych nocy, skradzionych pocałunków, śmiechów... ich bezpieczne miejsce.
Skłamałaby mówiąc, że od lat tutaj nie przychodziła. Kiedy Anthony ją porzucił, katowała się tym miejscem, mimo przerażenia spędzała całe noce w szopie, wypłakując z siebie hektolitry łez. Potem... potem omijała plażę szerokim łukiem, ale i to nie potrwało zbyt długo. W akcie jakiejś agresji, chwilowej siły, przed samą sobą uznała, że skoro Huntington zrezygnował, od teraz może po prostu być to jej własny sekretny zakątek. Oddalała się tu, gdy życie ją przerastało - a zatem całkiem regularnie. Pisała swoje pamiętniki, patrzyła na morze i sama nakładała na siebie kajdany przeszłości, dbając o to, by żadna rana nigdy się nie zagoiła. Lepiej było cierpieć, niż pozwolić sobie na pustkę.
Tego dnia potrzebowała czasu dla siebie. Lorne Bay wydawało być się dość ciasne, dusiła się tu, musiała odetchnąć, a jej plaża miała jej to zapewnić. Zabawne, że w miejscu tak nacechowanym przeszłością, potrafiła czuć się względnie bezpiecznie. Udawała, że ignoruje ten szczeniacki napis wyryty na zbutwiałej desce szopy, że kamień na którym odkładała dziennik, opierając się o palmę, był tu od zawsze, to nie tak, że Tony dobrą godzinę męczył się, aby go tu przeturlać. Siedziała jak zawsze, jakby lata nie minęły, pochłonięta przelewaniem myśli na papier. Nadal stare pamiętniki chowała w tym miejscu, w desce pod podłogą. Kiedy usłyszała jakiś szelest, nie przejęła się tym, nigdy nikt tu jej nie znalazł, to musiał być jakiś ptak. Tak sądziła, ale kiedy dotarło do niej, że wyraźnie ktoś nadchodzi, serce zabiło jej mocniej. Odwróciła się z lekką paniką i wtedy...
- Co ty tutaj robisz?! - widok Anthonego był jak uderzenie obuchem w twarz. Było to tak nierealne i jednocześnie tak znajome w tym miejscu, że zakotłowało jej się w głowie. Teraźniejszość mieszała się z przeszłością, a ona nie potrafiła odnaleźć się ani w jednym, ani w drugim.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Ich plaża wyblakła w spomnieniach Anthonego. W zasadzie w przeciągu kilku ostatnich lat nie pozwalał sobie na absolutnie żadne sentymentalne wspominki. Uparcie wierzył w to, że życie jakie prowadzi zapewnia mu pełnię szczęścia, że doskonale czuje się każdego dnia zakładając elegancki garnitur, dyrektorując w prestiżowej firmie i wracając do swojego nowoczesnego apartamentu. Tam czekała na niego pełna wigoru, otwarta i odważna kobieta, którą także uważał za ucieleśnienie swoich pragnień. Dlatego nie wracał wspomnieniami do dawnego siebie, człowieka tak bardzo różniącego się od tego, kim teraz był.
Zabawnym faktem, a może raczej tragicznym było więc pojawienie się Tonego na tej plaży. W dodatku kierowany był dokładnie takimi samymi powodami co Laurissa... Czuł jakby Lorne Bay go przytłaczało, jakby na każdym kroku pokazywało mu, że jego zmiana jest tylko prowizorycznie lepsza, że wcale nie cieszy go to co miał, a on... On chciał przecież wieść piękne życie, perfekcyjne, dokładnie takie jak teraz. Dlaczego więc zmęczony swoimi rozterkami postanowił przyjść właśnie tutaj? Do miejsca, w którym wspomnienia uderzały w niego swoją mocą z każdym kolejnym krokiem. Jeszcze nim dotarł na niewielką plażę, w jego głowie już pojawiły się obrazy jak to setki razy szedł tędy z Laurissą, często uwieszoną na jego plecach. Jak dziesiątki razy musiał pędzić do auta, bo zapomnieli zabrać z niego jakiś gratów. Jak nie mógł się doczekać, gdy już dotrą na miejsce, a Rissa podda się jego bliskości. Czekał na te chwile jak na nic innego, a potem usilnie nie pozwalał sobie nawet na cień wspomnienia.
Widział, że będzie musiał się z nimi zmierzyć, ale liczył na to, że samotność pomoże mu poukładać wszystko w głowie. Po ostatnich bataliach z Hope, tym bardziej gubił się we wszystkim i uznał, że póki nie rozliczy się z przeszłością, póty będzie czuł ten nieokreślony ciężar. Tylko, że przeszłość okazała się wobec niego bezwzględna uderzając z całą mocą.
- To chyba ja powinienem ciebie o to spytać. - Nie spodziewał się spotkania z Laurissą. Po ich osytatniej rozmowie był przeświadczony o tym, że wszystko co było z nimi związane w napawa ją obrzydzeniem. Dlatego nie chciała nawet wspominać ich związku i relacji, chociaż Tony starał się zakopać wojenny topór. Był więc naprawdę zaskoczony, a jednocześnie zaintrygowany jej obecnością. - A nie przepraszam, przecież Lorne należy już teraz tylko do ciebie - burknął pod nosem, bo pamiętał z jaką pretensją ostatnio odnosiła się do jego obecności w mieście. - Tylko nie sądziłem jednak, że ty nadal.. - Co? Będziesz tutaj przychodziła po tym wszystkim? Wypowiadając tamte słowa Tony zdał sobie sprawę, że poczuł nieopisaną nadzieję, ale nie rozumiał z czym bezpośrednio była związana. Z drugiej strony przeraziło go to uczucie i nie wiedział jak miałby dokończyć to zdanie, więc zamilkł, a wzrokiem powiódł gdzieś po plaży dostrzegając w każdym szczególe fragmenty ich historii. -Niewiele się zmieniło - mruknął cicho po tym jak odwrócił spojrzenie od zbutwiałej deski na której lata temu wyrył ich inicjały; nawet stara huśtawka, którą zrobił specjalnie dla Rissy smutnie zwisała z drzewa nieopodal. Zupełnie tak jakby minęło zaledwie kilka dni odkąd opuścili to miejsce i zaraz znów mieli do niego wrócić, a nie porzucić na zawsze.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Jego widok w tym miejscu bolał bardziej, niż mogła przypuszczać. Nigdy nie czuła potrzeby przygotowywać się do podobnej sytuacji, bo przecież Anthonyego w Lorne Bay nie było od lat, a co dopiero na ich plaży. Nie. Teraz już jej plaży. Stracił jakiekolwiek prawa do tego miejsca na własne życzenie, nie czuła się w obowiązku udawać, że jest inaczej. To była jej bezpieczna przystań, a teraz wtargnął tu jak do siebie i co więcej, kiedy ją zobaczył, wcale nie planował się wycofać, a raczej powinien był to zrobić. Tak nakazywała przyzwoitość, jednak miała wrażenie, że na nią Anthony w ogóle nie baczy. Jakby naprawdę nie rozumiał, jak ją skrzywdził, co jej zrobił... Znał ją, znał jej wrażliwość, więc życie poza miasteczkiem aż tak go zaślepiło by przestał zwracać na to uwagę?
- Ty mnie? Ja w tym mieście mieszkam - burknęła udając że nie ma pojęcia o co mu też chodzi. Poza tym kiedy pozwolił sobie na kolejną uwagę, zagotowało się w niej. Był bezczelny, a ona nie miała ochoty na takie traktowanie, już na pewno nie na towarzystwo kogoś, kto znaczył dla niej więcej, niż ktokolwiek inny, a przy tym był człowiekiem nieświadomym tego, jak ją zranił. Co z nią zrobił. Porzucił ją w tej cholernej restauracji, nim dokończyła swoje danie. Nawet teraz wspomnienie tamtego dnia prześladowało ją w nocy. - Planujesz rościć sobie prawa do Lorne? - uniósł wysoko brwi. -Po co? Dla krótkotrwałego kaprysu? - pokręciła głową na boki, podnosząc się z piasku. Pamiętnik zatrzasnęła przyciskając go dłonią do ciała. Nie była w stanie kontynuować pisania, kiedy był tutaj Anthony. Złapała też za sukienkę, która zaraz zarzuciła na strój kąpielowy, do plecionej torby wrzucając długopis.
- Spodziewałeś się jakiegoś baru i automatycznych leżaków? - mruknęła nie żałując sobie złośliwości. Była pewna że ma do niej prawo. Miała ochotę też już odejść, jeszcze z szopy zabrać butelkę z wodą, ale niestety po ostatnim wypadku u Achillesa z jej kostką nie było najlepiej i chociaż miała się oszczędzać, to przy kuśtykała tutaj, a teraz w szale złości zapomniała o tym i jak długa wywaliła się na piasku z głośnym piskiem.
- Kurwa - rzuciła niecenzuralnie, zła na siebie, bo musiało to wyglądać tragicznie. Pozbierała się na czworaka, zbierając pomarańcze, które wypadły z jej torby wraz z dziennikiem. Wolałaby podobny wypadek mieć przed każdym, byleby nie przed nim. Była zażenowana, a przy tym tym, jak przystało na osobę niestabilną emocjonalnie, ta nieoczekiwaną porażka sprawiła, że poczuła jak oczy wypełniają jej się łzami. Wrzeszczała w swojej głowie, że ma wziąć się w garść, że nie wolno jej, że jeszcze trochę, że jest idiotką, ale wszystko to było na nic. Dlatego też zamiast się podnieść, trwała tak na tych czworakach z głową opuszczoną, by za wszelką cenę nie pokazać mu w jakim jest stanie. By myślał, że jest wściekła i nic więcej.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Nie miał zielonego pojęcia jak interpretować obecność Laurissy w tym miejscu. Przy tym nie miał zielonego pojęcia jak ona odbierze jego pojawienia się na ich plaży po takim czasie... Sam nie rozumiał do końca co go pchnęło do przyjścia w to miejsce, ale było już za późno. Przeszłość zderzyła się z teraźniejszością i żadne z nich nie było na to gotowe.
- Ja także jakbyś nie zauważyła - odpowiedział z pretensją w głosie, bo nie pierwszy raz Rissa mówiła do niego w sposób jednoznacznie świadczący o tym, że powinien się wynieść z miasta, bo po tym jak ją zostawił ono należało już tylko do niej. Spoko, rozumiał, że cierpiała, że go nienawidziła, ale to wręcz zakrawało o absurd. - Ja? To ty na każdym kroku pokazujesz mi, że jestem tutaj niemile widziany - prychnął, ale gdy Laurissa dodała kolejne. - Krótkotrwałego kaprysu? Serio? - Pokręcił głową na boki, bo doskonale wiedział do czego odnosiły się te słowa. Dla niego ich związek nigdy nie był krótkotrwałym kaprysem. Traktował Rissę poważnie, kochał ją, myślał o ich przyszłości, ale niestety nie wyszło. Zmienili się, dojrzali, on wykorzystał daną mu od życia szansę i poprowadził wszystko innym torem niż planował, ale nie znaczyło to tego, że traktował Laurissę jak zabawkę, jak kogoś na kim mu nigdy nie zależało, a miał wrażenie, że właśnie takim go sobie wyobrażała Hemingway.
- Nie spodziewałem się ciebie - przyznał szczerze. - I nie wiem... Myślałem, że przez tyle lat ktoś odnalazł to miejsce, że... Co ty robisz? - Przerwał swój wywód widząc w jakim popłochu dziewczyna zaczęła zbierać swoje rzeczy. - Nie musisz odchodzić, ja to zrobię, ale może wpierw porozmawiajmy? - Zaproponował, ale chyba go nie słuchała za bardzo zajęta krzątaniną, w której efekcie wylądowała na piasku.
Tony w kilka sekund znalazł się przy niej, reagując zupełnie instynktownie. Gdy klęknął obok, pomagając jej podnieść się wpierw do siadu, w głowie pojawiły mu się obrazy z tych wszystkich momentów, w których niezdarność Laurissy sprowadzała na nią kłopoty. Zwykle przeczuwał, że niebawem stanie się coś złego, był przy niej czuwał, aby nie zrobiła sobie krzywdy wdrapując się na wysoki murek, by przejść się jego krawędzią, albo skacząc po śliskich skałkach przy brzegu oceanu. Był jak jej anioł stróż, którego czasem przeklinała za upominanie, ale zawsze potem prosiła o pomoc, a on bez słowa jej go udzielał.
- Nic ci nie jest? - Spytał spoglądając na kostkę Rissy, bo ta zapewne w odruchu się za nią chwyciła. - Poczekaj chwilę, usiądź spokojnie - dodał, bo nie tylko martwił się o to, czy nie zrobiła sobie krzywdy, ale także o to w jakim była stanie. Miał wrażenie, że straciła na moment panowanie nad swoimi emocjami, a w kącikach jej oczu dostrzegł łzy. - Iris - mruknął nie myśląc o tym co powiedział, bo wszystko co robił, co wypowiadał działo się zupełnie naturalnie, tak jak dawniej. Dlatego też położył dłoń na jej łopatce, a potem przesunął ją powoli na kark pocierając kciukiem fragment szyi. Widział, że tego pewnie nie chciała, miał świadomość, że pragnęła uciec od niego, ale mimo tego nie potrafił zapanować nad odruchami, które przychodziły mu z taką łatwością.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Widok Anthonyego w tym miejscu był chyba najgorszym koszmarem, jaki mógł się ziścić. Sytuacja tak nierealna, tak absurdalna, a mimo to prawdziwa... Wiedziała, że to ją po prostu złamie. Nigdy nie wyszła z depresji w jaką wpędził ją ten człowiek. Powinna była to przepracować, ale miała za słabą psychikę, nic nie mogła na to poradzić. Odkąd była z Othello po prostu było nieco lepiej, ale nigdy idealnie. Nigdy nie była w pełni normalną kobietą, bez traum, raczej tykającą bombą, a raczej wulkanem, bo bomba wybucha raz, a Laurissa... Stale. Nieoczekiwanie. W najmniej spodziewanych momentach. Czasem było doskonale i wystarczyła jakaś głupota, by coś sprawiło, że zaczynała się sypać. Teraz, będąc na tej plaży z Huntingtonem wiedziała, że się nie pozbiera, że będzie coraz gorzej, przynajmniej do czasu, aż Tony się nie wyniesie.
- Chyba nie zamierzasz tu zamieszkać na stałe? - burknęła, chociaż nie chciała z nim rozmawiać. Wolała się zdystansować możliwie jak najszybciej, odciąć, uciec, zniknąć, zapomnieć, znaleźć jakieś lekarstwo na tego człowieka. Byle mocne i szybko działające.
- Nie mogłabym już tu spokojnie zostać po tym, jak się spotkaliśmy - zdążyła tyle jeszcze z siebie wyrzucić, ale po tym wszystko stało się już bardzo szybko. Leżała na pisaku, drobne ziarenka wbijały się boleśnie w delikatną skórę na kolanach, a jej nie obchodził w ogóle ani ten dyskomfort, ani pulsującą kostka, bo ból, jaki czuła przez Anthonyego był po prostu niewspółmierny.
Kiedy się przy niej znalazł, w pierwszej chwili sparaliżował ją stres, ale szybko poczuła, że jego bliskość jedynie potęguje pieczenie pod powiekami. Próbowała się odsunąć, ale była roztrzęsiona, nie chciała nic odpowiadać, bo wiedziała, że tylko cisza chroni ją jeszcze przed płaczem. Pierwsze słowo, jakikolwiek dźwięk, sprawiłoby, że natychmiast pękłaby tama, która już teraz ledwo się trzymała. Kiedy jednak nazwał ją w ten jeden sposób, w który nikt nie miał prawa jej nazywać, odkąd Huntington złamał jej serce, nie wytrzymała i zadarla wyżej głowę, krzyżując z nim spojrzenia.
- Nie nazywaj mnie tak! - i stało się to, czego się spodziewała. Jej głos załamał się w kilka chwil, łzy spłynęły po policzkach, a ona straciła w swoich oczach resztki godności, której i tak zbyt wiele we własnym mniemaniu nie posiadała. Odsunęła się odrobinę po piasku, sunąć po nim w tył, ale udało jej się jedynie o kilkanaście centymetrów, tak by jego dłoń nie leżała już przy jej szyi i wtedy pękła. Jak dziecko. - Nie masz prawa! - zasłoniła twarz brudnymi od pisaku dłońmi, na zmianę chowając się i przecierając oczy. Trzęsła się cała, nienawidząc siebie za tą rozpacz ukazaną przed tym konkretnym człowiekiem, ale co mogła zrobić. - Idź już stąd - niech ją po prostu zostawi, niech jej nie nawiedza, jak duch kroczący za grzesznikiem. Niech zniknie, bo jego bliskość jest jak rozgrzany do czerwoności pręt, który wwiercał się w jej głowę, przypominając o wszystkim tym, co miała i co straciła, chociaż... Nie wiedziała nawet dlaczego. Może przez to, że była dziecinna... Może przez to, że zawsze była beksą, że nic nie potrafiłą zrobić sama i musiała polegać na innych. Znała wiele swoich wad, ale przecież... Gdy ją poznał, miała już je wszystkie, więc co dało mu wielkie miasto, aby uznał któregoś razu, że jej osoba już nie jest tą, którą kochał. Nie zmieniła się... Nawet po jego wyjeździe. Zawsze była tak boleśnie sobą, roztrzęsioną emocjonalnie i zagubioną dziewczyną, która najpewniej nigdy nie będzie na tyle dojrzała, by odciąć się od przeszłości.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Zaskoczyła go swoim pytaniem. Nie tylko dlatego, że było podszyte wrogością, ale głownie dlatego, że wyczuwał w nim i w głosie Laurissy strach. Naprawdę sądził, że to co kiedyś ich łączyło było przeszłością, do której wracać mogli tylko we wspomnieniach i która nie miała już żadnego przełożenia na teraźniejszość. Jednak skłamałby, że nie miała ona wpływu na niego. Odkąd natrafił na Rissę wszystko powoli się komplikowało, a ona wracał do miejsc, których nie zamierzał już nigdy odwiedzać. Skoro więc na nim to wywierało takie wrażenie to widocznie na Laruissie musiało robić jeszcze większe, bo... Tony spędził z nią kilka lat. Znał ją lepiej niż ktokolwiek i wiedział jaka była. Zgrywała tylko silną i niezależną, ale w gruncie rzeczy była wrażliwa, delikatna i zdecydowanie zbyt emocjonalna i wybuchowa. Jednak ten obraz Laurissy, Anthony znał sprzed lat i sądził, że uległ on zmianie. Widząc jednak reakcje dziewczyny i to jak chaotycznie próbowała uciec, uwolnić się od jego obecności, zrozumiał, że chyba niewiele się zmieniła...
- Dlaczego nie? Właściwie to szukamy czegoś na stałe tutaj.. - oznajmił, bo prędzej, czy później Laurissa pewnie i tak by się dowiedziała, że wynajął mieszkanie w Cairns, a tymczasowo podnajęty dom w Lorne Bay zamierzają zmienić na swój własny. - Przesadzasz - dodał, ale zaraz potem wydarzyło się tak wiele i Tony sam nie wiedział, w którym momencie znalazł się tuż obok Rissy.
Działał instynktownie, może trochę na pamięć, jakby zaledwie wczoraj także pomagał Laurissie po tym jak pokłóciła się z rodzicami po raz kolejny uciekając z domu. Tylko, że tym razem sprawa miała się zupełnie inaczej, znacznie gorzej, a oni nie mogli liczyć na siebie na wzajem. Teraz stali po przeciwnych stronach barykady i Huntington nie miał pojęcia jak powinien się zachować.
Z zaskoczeniem, ale także bólem słuchał i patrzył na gubiącą się w swoich reakcjach Laurissę. Miał wrażenie, że chciała przed nim się ukryć i z jednej strony chciał odejść, aby pozwolić jej odetchnąć, a z drugiej nie potrafił. Nie umiał patrzeć na jej ból (chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że sam był jego powodem), nie chciał także jej zostawiać, nie mając pewności, że sobie poradzi, a zraniona noga pozwoli jej wrócić do domu.
- Nie - przeciwstawił się więc i nie dbał o to, że Rissa zacznie zaraz krzyczeć, czy go uderzy. Nie mógł tak po prostu odejść od niej. - Nigdzie nie pójdę - dodał po czym ponownie znalazł się przy niej. - Laurissa, uspokój się - mruknął łapiąc za jej nadgarstek, by spróbować odsunąć jej dłonie od twarzy. - Spójrz na mnie - dodał, ale niekoniecznie dziewczyna chciała z nim współpracować. - Jezu, kurwa mać! - Nie było łatwo, ale to nie pierwszy raz. On ją znał, wiedział, że przesadzała. Może nie wiedział o wszystkim, co wydarzyło się w jej życiu, ale pamiętał jak dawniej także tak reagowała. Tylko wtedy była nastolatką z milionem głupich problemów, a teraz dojrzałą kobietą, ale najwidoczniej niewiele się zmieniła. Więc zamiast zrobić o co prosiła, Tony postąpił wbrew jej woli zamykając ją w swoich ramionach i przyciągając do siebie, by przestała drapać piaskiem swojej twarzy i oczu. - Spokojnie... Już dość, Laurissa, posłuchaj mnie... Słuchaj mnie! Oddychaj, oddychaj spokojnie - mówił i mówił nie dbając o to, że Hemingway niekoniecznie chciała z nim współpracować. - Nie puszczę cię, do póki się nie uspokoisz... Możesz mnie nienawidzić, ale nie pozwolę, abyś sobie zrobiła, kurwa, krzywdę - oznajmił z mocą nadal trzymając ją w ramionach, a gdy przestała walczyć znów położył dłoń na jej karku. - Noga. Skup się na nodze, co ci się stało? - Chciał rozproszyć jej myśli, przekierować się w inną stronę, chociaż na moment. - Opowiedz mi, powiedz, bo inaczej nie odejdę - zagroził, chociaż groźba ta była niesamowicie nieprzyjemna w smaku.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Chciał tutaj zamieszkać? On i jakaś obca kobieta... w jej mieście, na jej terytorium? Wszystko przewracało jej się w brzuchu. Lorne Bay było zbyt ciasne na ich dwójkę, o trójce nie wspominając. Miała wrażenie, że to nie dzieje się naprawdę, że Anthony sobie z niej okrutnie żartuje, albo ma jeden z tych swoich przerażająco realistycznych snów, w których Huntington stale ją nawiedzał, jakby lata które minęły były zaledwie kilkoma dniami. Czy przesadzała? Możliwe... cały jej żywot był jedną wielką przesadą odkąd ją zostawił. Skazał ją na los osoby z rozchwianiem emocjonalnym, problemem z zaufaniem, uwięził dorosłą kobietę w psychice zakochanej młodej panny, więc nawet jeśli przesadzała, to był ostatnią osobą, która miała prawo jej to wypominać. Mimo to naprawdę chciała wziąć się w garść, pokazać ze strony silniejszej wersji siebie, tylko, że takiej wersji nigdy nie posiadała. Jak już zaczęła się rozsypywać, nie było odwrotu, wiedziała, jak to działa, a mimo to wierzyła jeszcze, że uda jej się nad tym zapanować albo przynajmniej przegonić go zanim stanie się najgorsze. Nie mogła przecież przewidzieć, że Tony jej się postawi. W pierwszej chwili sądziła, że chce ją tylko bardziej skrzywdzić, a panika wzięła górę, powietrze w płucach boleśnie się ograniczyło.
- Zostaw mnie! - wrzasnęła, walcząc z nim w sposób, w jakim nie było żadnej finezji. Miotała się, jak zwierzę w klatce, na oślep szarpiąc się na boki, próbując zwiększyć dystans. Machała rękami, traciła oddech, a nagły wysiłek zabarwił jej skórę na czerwono. - Czego ty ode mnie chcesz?! - dodała jeszcze, czując jak słone łzy łaskoczą ją w twarz. Usilnie zamykała oczy, wręcz sprawiają sobie ból, ale wcale nie chciała na niego patrzeć, a już na pewno nie po tym, jak jej rozkazał. Odepchnęła go też mocniej, raz, a potem drugi, za trzecią próbą poczuła uścisk dookoła nadgarstka i zawyła przez to żałośnie, nie myśląc o tym, że nikt normalny nie doprowadziłby siebie do takiego stanu, w zasadzie... bez powodu. Przecież nie pokłócili się, po prostu spotkali w miejscu w którym nie powinni, a ona upadła i potem... potem poszło już lawinowo. Próbowała się jeszcze wyrywać, gdy zaklął, ale kiedy przyciągnął ją do siebie, a Laurissa zdążyła to odnotować w świadomości, na moment zamarła. nie rozumiała tej bliskości, nie chciała jej.... nie chciała wspomnień, które teraz napływały jeszcze bardziej, niż zwykle. Mógł używać drogich perfum, ale znała zapach jego skóry, mógł zmienić swoją sylwetkę, ale uścisk jego ramion rozpoznałaby wszędzie... ciepło ciała. Przez chwilę po prostu analizowała to wszystko, a kiedy dotarło do niej, że naprawdę był obok niej, że miała obok siebie mężczyznę na którego czekała tyle lat, ale który wcale nie był tu dla niej, bo złamał jej serce i teraz planował swój ślub z inną kobietą, z którą chciał zamieszkać w Lorne... rozpacz wróciła. Ze wzmożoną siłą. Zawyła głośniej, już nie panując nad niczym. Miała dość, chciała się zwinąć na piasku i płakać do utraty sił, ale Tony jej na to nie pozwalał.
- Nie chcę słuchać - jęknęła jak dziecko, znów próbując się wyrwać, uderzyła go nawet ręką w tors, ale kiedy i to jej uniemożliwił, po prostu zwiesiła głowę i płakała, jakby znów miała kilka lat. - To nie fair... nie masz prawa mi tak robić - wyrzucała z siebie pomiędzy szlochaniem. Już się nie wyrywała, już nie miała sił, ale nadal wyła i dławiła się powietrzem, czując jak puchną jej oczy i twarz. Nie umiała równo oddychać, więc cała już się trzęsła z hiperwentylacji, ale mimo to nic nie potrafiła na to poradzić. W tym wszystkim głos Tony'ego budził w niej dwojakie uczucia. Chciała go ignorować, powiedzieć, że nic mu nie musi opowiadać, ale była tez tak bardzo zagubiona i przytłoczona, że poddawanie się jego sugestią wydawało się dość naturalne.
- Spadłam z drabiny... - wyrzuciła w końcu z siebie, może skupienie się na nodze nie było złe. Nie mogła przy nim tak płakać, ale nie umiała się powstrzymać. Chociaż najgorsze miała już za sobą, powoli odzyskiwała świadomość. - To nic... jest tylko stłuczona - tłumaczyła, jednocześnie nie wierząc w to, że faktycznie mu to tłumaczy. Robiła to, czego chciał i nienawidziła siebie za to, nawet jeśli każda jej samodzielna decyzja byłaby negatywna w skutkach dla niej samej. Nie powinna mu niczego zawdzięczać, ale w tej chwili to on powoli odsuwał ją od tego autodestruktywnego stanu, w który wpadła... paradoksalnie przez niego. Bohater i oprawca, cały Anthony Huntington.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Z początku wmawiał sobie, że za stan Laurissy odpowiada jej temperament, natura dla której rozchwianie emocjonalne było cechą przodującą. Nazywał ją w swojej głowie niedojrzałą, porywczą i szaloną, ale tak naprawdę okłamywał samego siebie, bo doskonale zdawał sobie sprawę skąd w Hemingway wzięły się tak silne emocje. Tylko, że nie chciał dopuszczać tej prawdy do siebie. Niestety odkąd wrócił do Lorne, widmo przeszłości nie pozwalało mu o tym zapomnieć. Póki przebywał poza miastem, póty wszystko było łatwiejsze. Nie musiał patrzeć wstecz. Mierzyć się z duchami nieistniejącego już związku. On pochował go na dnie, niczym stary wrak, do którego już nigdy nie miało dotrzeć światło słoneczne. Niestety osoba Lauirssy przebywała na tym dnie wraz z tym wrakiem i odkąd znów stanęła na drodze Tonego, odtąd zatopiona łajba powoli wynurzała się na brzeg, zmuszając Huntingtona do tego, aby wreszcie się z nią zmierzył.
- Lauirssa... Iris, stop! Oddychaj, słuchaj mnie! - Wierzgała się i krzyczała, a w nim powoli coś pękało. Jej ból i krzyk były tym, z czym nigdy się nie zmierzył, na co nie miał odwagi, co zostawił za sobą starając się nigdy o tym nie myśleć. Uciekł od tego jak tchórz, ale gdy teraz miał Rissę obok, nie umiał postąpić tak samo, nie w takiej chwili. Dlatego chociaż błagała on nie ustępował. Musiał ją uspokoić, wyciszyć własne poczucie winy i ból. - Wiem, że nie mam... - Przyznał, bo nie miał prawa ponownie wywoływać w niej tych emocji, pozwalać jej na taki strach, a jednak to robił. Pojawił się ponownie w Lorne i zburzył to co zbudowała, wyciągnął na wierzch to co sam zatopił i oboje z nich zmusił do ponownej konfrontacji, chociaż było im tak dobrze bez wspomnień.
- Z drabiny? - Podłapał. Sam był ciekaw co zaszło, ale też chciał, aby Rissa na opowieści skupiła swoje myśli. - Jak do tego doszło? Po co wlazłaś na drabinę? - Dopytywał, a gdy wspomniała o tym, że noga jest tylko opuchnięta odruchowo spojrzał na nią. Przy okazji też poprawił nieco ich pozycję by czuć się w niej nieco stabilniej, gdy już wolną dłonią powoli zaczął znów gładzić kark Laurissy. - Widział ciebie lekarz? Może to skręcenie? - Sam zaczynał snuć jakieś domysły i wnioski byleby ciągnąć temat dalej, byleby wyciszyć atak paniki, któremu poddała się Hemingway i uwolnić ją od tego co sparaliżowało jej umysł.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Nie chciała jego pomocy, czuła się jak skończony nieudacznik, kiedy z niej korzystała, a jednocześnie wiedziała, że bez niej sobie teraz nie poradzi. To było takie uwłaczające... polegać w chwilach załamania na człowieku, przez którego była załamana. Powinna była go unikać, kiedy jeszcze mogła, ale uniosła się dumą i chyba zapomniała o tym, jak słabym jest człowiekiem. Wsadziła palce między drzwi i raz za razem je zamykała, patrząc jak wyłamuje sobie kości, teraz było tak samo. Nie potrafiła zahamować płaczu, dusiła się nim, kaszlała, gdy brakowało oddechu, a gdy sił znalazło się trochę więcej, znów próbowała z nim walczyć i tak kilka razy w kółko, aż w końcu nie wyczerpała całej energii i nie zagubiła się w wybitnie nierównym oddechu.
- Nie chcę! Oddychać! - wykrzywiała te i inne bzdury, które były po prostu idiotyczne, ale nie planowała tych słów. Po prostu krzyczała cokolwiek, by nie skupiać się jedynie na płaczu, który i tak odgrywał aktualnie kluczową rolę. W tamtym momencie wiedziała już, jakie będą konsekwencje, że to, co teraz się działo zostanie w jego pamięci, że już nigdy ze wstydu nie spojrzy mu w oczy. Może opowie o tym Hope i oboje się będą z niej śmiać? A może jego narzeczona będzie gładzić go po ramieniu, mówiąc, że dobrze zrobił zrywając z tą wariatką, a on z czułością pocałuje jej dłoń, przyznając jej rację? Nie chciała widzieć takich scenariuszy, ale miała ich teraz w głowie od groma. Będzie tylko żenującym wspomnieniem w jego życiu, rozdziałem o którym wstyd mu będzie mówić, rozchwianą panną, która nigdy nie była i nie będzie dojrzała ani samodzielna. Nienawidziła siebie za to, bo właśnie o to chodziło.. stąd była ta nienawiść do Anthonego, bo chociaż zrobił jej tak wiele złego, tamtego dnia przed laty, zamiast poczuć odrazę do Huntingtona, poczuła ją do samej siebie.
- Yhm... - zakrztusiła się, przełykając ślinę. Kręciło jej się w głowie, oczy ją piekły, szyja swędziała od łez, które po niej spływały. Nie rozumiała dlaczego z nim rozmawia, ale rozmawiali, jak absurdalna ta sytuacja nie była. - Wieszałam lampki - nie chciała mu o tym opowiadać, to nie było jego sprawą, ale miała do wyboru to albo opadanie w nicość, zagłębianie się w chaos, jaki stanowiły jej myśli. - Żadne skręcenie, po prostu ją nadwyrężyłam - jęknęła, a te słowa sprawiły, że znów wybuchła głośniejszym szlochem, ostatecznie dając za wygraną. Oparła czoło o jego tors, tak bardzo gardząc tą chwilą i potrzebując jej jednocześnie. Dysonans ja dobijał, przygniatał wręcz, ale teraz na moment nie miało to takiego znaczenia. - Tak bardzo cię nienawidzę - zapłakała zaciskając dłoń na jego koszuli, wycierając w jej materiał oczy za każdym razem, gdy wtulała się bardziej. - Dlaczego tu wróciłeś? Dlaczego... - pociągnęła nosem, ale kiedy wyrzuciła z siebie te kilka słów, energia zaczęła opadać i już nic nie mówiła, po prostu płakała, trzęsąc się delikatnie i obawiając momentu, w którym będzie musiała się odsunąć. Nie chciała by na nią teraz patrzył, o ileż wygodniej byłoby po prostu zniknąć, bez żadnych konsekwencji, tak jak niegdyś on sam to zrobił.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Nie chciał rozumieć tego co kryło się za wypowiadanymi przez Laurissę słowami. Wolał nie dopowiadać sobie do nich zbyt wiele. Za to koncentrował się na prowadzeniu z nią rozmowy, gdy Rissie udało się uspokoić na tyle, aby chociaż krótkimi zdaniami odpowiadać na pytania.
- Lampki? W sklepie, czy w domu? - Nie miał zielonego pojęcia czemu go to ciekawiło, ale zaraz potem pojawiło się kolejne pytanie i chyba sam w nim odnalazł odpowiedź na swoje dociekanie. - Byłaś sama, gdy spadłaś? - Trochę bał się usłyszeć o tym, że wieszała lampki ze swoim facetem, albo, że spadła i... - Jesteś pewna, że nie powinien ciebie zbadać lekarz? - Dodał, bo przecież wciąż podejrzewał, że Rissa była w ciąży. Sama zresztą naprowadziła go na taki tok myślenia kilka tygodni temu, gdy przyszło im wspólnie wrócić do Lorne Bay.
Czuł jak brunetka powoli się uspokaja. Jej ramiona drżały nadal, ale przynajmniej niekontrolowane napady płaczu i łapczywe próby złapania oddechu ustąpiły na sile. Poprawiła swoją pozycję, pozwalając sobie odpocząć i oprzeć o jego tors. Niby nic wielkiego, ale gdy tak ją trzymał, miał wrażenie jakby nic nie uległo zmianie. Była taka sama, tak samo idealnie pasowała do jego ramion, a on trzymał ją silnie, chociaż miał wrażenie, że nie wkładał w to działanie żadnego wysiłku. Przymknął na moment oczy, pozwalając sobie schylić głowę. Zapach jej skóry i włosów omamił na moment jego zmysły przywołując wspomnienia o chwilach, których Tony pamiętać nie chciał, a które były równie żywe jak to miejsce, w jakim obecnie się znajdywali. Dopiero kolejne słowa Hemingway wyrwały go z rozmyślań, postawiły ponownie na ziemi, a jednocześnie wreszcie postawiły przed prawdą, którą znał, a o której usłyszeć nie chciał.
- Iris... - Wyszeptał, zaskoczony brzmieniem własnego głosu. Nie wiedział co miałby jej powiedzieć, bo co się mówi w takich chwilach? Przepraszam? Nie chciałem? - Wiem - przyznał, bo od ich pierwszego spotkania czuł jak cholernie źle się stało, że znów pojawił się w życiu Laurissy. Nie chciała go w nim, a on nie ustępował chociaż wiedział, że robił źle... Grał jednak dupka, któremu wszystko jest obojętne, pozwalając i jej na granie wypranej z emocji suki, gdy tak naprawdę wiedział o tym, że wewnętrznie krzyczała z bólu. Znał ją przecież... - Do Lorne, bo musiałem, a tu, bo.. Bo tego potrzebowałem, Iris - oznajmił odchylając głowę do boku, by odetchnąć głęboko. Tylko tutaj mógł pozwolić sobie na poczucie się tak jak kiedyś bez obawy o to, że tym samym przyzna przed samym sobą, że nienawidzi się za to kim jest teraz. Tony każdego dnia usilnie wmawiał sobie, że to co ma, co osiągnął jest tym czego zawsze pragnął, ale odkąd wrócił do Lorne wszystko to zaczął poddawać w wątpliwość. Dlatego unikał miejsc i ludzi z przeszłości, a jednocześnie potrzebował gdzieś wreszcie z tym się zmierzyć i gdy w końcu odważył się przyjść do miejsca, gdzie mógł poczuć się bezpiecznie cóż... Natrafił właśnie na Rissę. - Nie chciałem ciebie ponownie skrzywdzić, kurwa, nie powinien pozwalać ci wplątywać się w moje życie... Przepraszam - oznajmił to, co powinien zrobić już dawno temu. -Dam ci spokój, dam ci to czego chcesz - dodał jeszcze ostatecznie uznając, że gdy wróci do domu pozwoli Laurissie zakończyć ich współpracę , aby nigdy więcej nie musiała go oglądać.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Nie rozumiała dlaczego ją tak wypytuje, a raczej była w stanie, w którym nie mogła się domyślić, że chce ją jedynie czymś zająć. Jego słowa zdawały się docierać do niej z daleka, jakby wypowiadał je w innym języku i potrzebowała kilkunastu długich sekund, nim odkryje ich ukryty sens.
- W domu - dlaczego w ogóle odpowiedziała, prowadząc z nim tą bezsensowną rozmowę? Nie była pewna. - Co? Nie... z przyjacielem i jego synem - miała ochotę poprosić go, żeby przestał zadawać jej pytania. Chciała po prostu... w spokoju skupiać się na tym, jak wszystkiego ma dość, jak się boi, jak ją to przerasta. Osuwać się w dół, by tam w końcu osiąść, a nie trzymać się powierzchni, która i tak niebawem znów wymknie jej się z rąk. - Nic mi nie jest, przecież mówię! - męczyło już ją to. Niestety nie wiedziała, że Anthony ubzdurał sobie, że jest w ciąży, więc kompletnie nie potrafiła zrozumieć jego obaw, a może... może obawiała się właśnie, że nie chodzi mu wcale o chirurga. Może już patrzył na nią, jak na szaleńca, który mógłby zagrażać sobie samemu? Nie powinna się temu dziwić, nie była normalna, nikt normalny tak długo nie pielęgnuje w sobie takich pokładów rozpaczy.
Dookoła jej żołądka ponownie zacisnęła się pętla, kiedy nazwał ją Iris. Nie miał prawa, wiedział doskonale, że nie ma prawa tak do niej mówić, ale aktualnie brakowało jej już sił, by mu o tym przypominać. Była słaba, upadła niżej, niż mogła przypuszczać, że w ogóle będzie w stanie. Jego wytłumaczenie niczego nie rozjaśniło, jedynie załkała głośniej, bo nie rozumiała i nie chciała rozumieć tej całej sytuacji. Słowa w jej głowie nie chciały złożyć się w żadną rozsądną całość, była ona i jakaś gonitwa myśli za którą nawet nie próbowała biec.
- Nie możesz mi dać niczego, czego chcę - jej głos zabrzmiał tak zdecydowanie, że sama była zaskoczona, bo jej stan nie wskazywał na to, że mogłaby w podobny sposób się wyrazić. Tylko, że była pewna swojego, nawet w całej tej rozpaczy wiedziała, że słowa Anthony'ego to jedynie frazesy. - Już za późno... to tak nie działa... nie możesz zjebać, a potem się wycofać w nadziei, że to wszystko naprawi... to nigdy tak nie działało - znów załkała głośniej, bo nieoczekiwanie słowa te idealnie pasowały do ich aktualnego problemu, ale też do ich przeszłości. Faktycznie nie powinni ponownie znajdywać się w swoim życiu, ale nie dało się tego cofnąć, mogli jedynie iść na przód, mimo że Huntington był doskonały w uciekaniu od odpowiedzialności.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Rozpraszał jej uwagę, ale nie wychodziło mu to najlepiej, gdy sam gubił się w swoich myślach. Nie dość, że ponownie kwestia domniemanej ciąży Laurissy sprawiła iż Tony poczuł irytację to w dodatku jeszcze bardziej wpłynęła na stan jego zaniepokojenia. Jednakże reakcja Rissy sprawiła, że Huntington zaprzestał dalszego dociekania uznając, że szatynka sama wie co dla niej najlepsze.
- Po postu wolę mieć pewność... - Przyznał, ale już więcej nie poruszył tego tematu. Zresztą nawet nie miał kiedy, bo nagle atmosfera stałą się jeszcze bardziej nieprzyjemna i napięta, o ile było to możliwe. I chociaż Laurissa nie zanosiła się już tak silnym płaczem, a jej oddech się wyrównał to Anthony odnosił wrażenie jakby cierpiała jeszcze mocniej niż przed chwilą. Nie spodziewał się, że przyjdzie im poruszać tak trudne kwestie w takich niecodziennych okolicznościach, ale nie mógł uciec. Uciekł tych osiem lat temu zostawiając Rissę samą w restauracji i nigdy nie obejrzał się za siebie. Wreszcie przeszłość go dogoniła i nie miał szans na jakikolwiek odwrót.
- Ale... - Ale co? Sam nie wiedział, w którą stronę powinien pokierować tę rozmowę, aby nie wejść na tematy, których wolał unikać. - Czego chcesz? - Szkoda tylko, że rzadko kiedy w takich chwilach kierował się głosem rozsądku, a nie emocjami. Zacisnął mocniej palce na ramieniu Rissy, gdy ta wspomniała o tym, że wycofanie się Tonego nic nie da. On faktycznie liczył na to, że jeśli ponownie zniknie, to Rissa po prostu powróci do życia. Wiedział, że to kłamstwo. Sam sobie wmawiał nie prawdę, bo przecież ją znał. Widział co zrobił, łudził się, że ona przeszła przez to tak jak on, że zakopała wszystko na dnie oceanu... Niestety, otwarta konfrontacja nie pozwalała mu dłużej karmić się złudzeniami. - Nie wiem, nie wiem co mam powiedzieć, Iris - przyznał szczerze, bo przeprosiny za to, że odszedł na niewiele mogły się zdać. Zresztą czuł, że nie o to w tym wszystkim chodziło, nie samo rozstanie było problemem, a też fakt, że zniknął, ulotnił się, nigdy nie dał znaku życia, nie zainteresował się Laurissą, zupełnie jakby ona nie istniała, jakby on nie istniał, jakby nigdy między nimi nie było czegoś tak pięknego, a przecież... Właśnie dlatego, że łączyło ich coś trudnego do opisania słowami, Tony musiał kompletnie o tym zapomnieć, wyciąć to z życiorysu i już nigdy do tego nie wracać, by móc zbudować nowe życie, nowego siebie i nowe marzenia, zupełnie różne od tych, które posiadał wcześniej.
- Jeśli mógłbym cofnąć czas, zostałbym by porozmawiać, by wyjaśnić ci więcej, ale wtedy... Bałem się, że jeśli to zrobię to nie wyjadę, nie dam rady - przyznał zgodnie z prawdą, bo na tę szczerość Rissa zasługiwała po tym wszystkim przez co przeszła z jego powodu, chociaż Tony tak naprawdę gówno wiedział o historii jaką skrywała Hemingway.

Laurissa Hemingway
ODPOWIEDZ