Smutny wydawca — Kanapa w domu ojca?
39 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
Przyjechał do Lorne Bay po prawie 20 latach, bo umiera jego nieprzyzwoicie bogaty ojciec.
Gdyby próbował wyjaśnić komuś teraz, jak się czuł, chyba i tak nie potrafiłby tego zrobić. To było… jego tata zmarł, a Salingera bolało tak, jakby to on umarł, tyle że bardziej. Momentami dało się to jeszcze znieść – w tych momentach, w których ciężko było mu już utrzymać się na nogach i przemierzał chodnik dziwnym zygzakiem, co mogło się skończyć tylko w jeden sposób. Przez zdecydowaną większość czasu w klatce piersiowej dusiło go uczucie, które wydawało się być zupełnie powalające i jedyne, co mógł zrobić, to pozwolić, żeby przejęło nad nim kontrolę, bo przecież nie jesteś w stanie tego unieść.
Właśnie wtedy zadzwonił do Ainsley. Pewnie należało jej się jakieś słowo wyjaśnienia, skoro nie odzywał się do niej od kilku dni (a konkretniej, od tej środy w australijskim lecie w środku cholernego grudnia, kiedy dowiedział się, że jego ojciec nie żyje), ale nie miał na to siły i nie potrafił tego zrobić. Nie potrafił powiedzieć, że umarł mu tata. W całym tym swoim ojcocentryzmie – przecież stary był jedną z najważniejszych osób w życiu Salingera, nawet jeśli czasami go nienawidził (albo zwłaszcza dlatego, że czasami go nienawidził), nie mieściło mu się w głowie, że ktokolwiek mógłby nie wiedzieć – nie przyszło mu do głowy, że może powinien o tym powiedzieć Ainsley. Na szczęście może wcale nie musiał: Lewis nie był celebrytą, którego twarz wszyscy kojarzyli z portali plotkarskich, ale był na tyle wpływowym biznesmenem, że media już od kilkunastu dni krążyły wokół, czekając tylko na informacje o jego śmierci. Wystarczyło tylko poczekać, bo przecież Salinger osobiście zaakceptował nekrolog taty, który szybko podsunęła mu do przeczytania firmowa specjalistka od PR-u. Może wystarczyło, jeśli Ainsley zrobiła to samo – poczekała, aż informacja sama do niej dotrze, za pośrednictwem krótkiego wpisu w mediach społecznościowych czy wiadomości od wspólnych znajomych jej i Salingera, którzy już wiedzieli.
Dlatego nie tłumaczył (i trochę dlatego, że nie miał pojęcia jak miałby to ubrać w słowa, język zupełnie nie chciał mu się odpowiednio ułożyć, by Salinger kiedykolwiek był w stanie powiedzieć to na głos, robiąc z tej śmierci coś… ostatecznego). Poprosił jedynie, by przyjechała. Tym sposobem Ainsley miała pewnie dość wątpliwą przyjemność przyjechać do idiotycznie wielkiego domu Lewisów i dotrzeć do pokoju, w którym aktualnie pomieszkiwał. Nie wyglądał tak, jak można sobie wyobrażać pokój w domu rodziców – nie było tu żadnych śladów dorastania, osobistych pamiątek ani, prawdę mówiąc, niczego, co stanowiłoby dowód na to, że ktoś tu faktycznie mieszka, a nie tylko śpi. Albo, tak jak teraz Salinger, zamiast spać leżeć po prostu na swoim wielkim łóżku, które zupełnie nie przypominało pokoju nastolatka, z głową położoną na przedramieniu. Drgnął lekko, kiedy Ainsley weszła, ale nie ruszył się – był w tym dziwnym momencie, gdy równocześnie czujesz się jeszcze trochę pijany i już trochę skacowany, przez co martwił się, że nierozważny ruch sprawi, że wyrzyga zaraz własną wątrobę (co w jego przypadku może nie byłoby takim złym rozwiązaniem). Wpatrywał się w nią po prostu, z bałaganem na głowie niemal równie dużym co ten w środku, a gdy wreszcie się odezwał, powiedział tylko: - Chcę do domu, Ainsley.

ainsley beringer
ambitny krab
nick
lorne bay — lorne bay
30 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
was I sick the day in school they taught you how to be a normal person? it just feels like there's something fundamental I'm missing out on
001.

Nie przepadała za podróżami.
Telefon Salingera był jednak czymś, czego nie potrafiła zignorować. Pomimo swojej awersji do samolotów, kupiła bilet i wsiadła na pokład, nie zastanawiając się nawet przez chwilę, czy aby na pewno jest na to gotowa. Ainsley posiadała niebywałe problemy z asertywnością, gdy chodziło o odmawianie osobom, na którym naprawdę jej zależało, a Lewis, jakby nie patrzeć, był dla niej w chwili obecnej najważniejszy. Nawet jeśli to przywiązanie nie zawsze bywało obustronne. Kobieta potrzebowała mieć obok siebie kogoś bliskiego; kogoś, na kogo będzie mogła liczyć i pod kogo będzie w stanie układać swoje (wystarczająco już ciężkie) życie.
Swoje wsparcie zaproponowała od razu, bez zastanowienia, ale początkowo Salinger zadecydował, że woli do Lorne Bay polecieć sam; co Ainsley przyjęła ze spokojem. Nie chciała się narzucać, jeśli potrzebował spędzić nieco czasu z rodziną. Ponadto żadne z nich nie wiedziało, że sprawa potoczy się w podobny sposób. Gdy jednak Beringer, śledząc wiadomości, zauważyła wzmiankę o tym, że starszy Lewis zmarł, kilkukrotnie chwytała za telefon, w celu skontrolowania sytuacji. Ostatecznie nie odważyła się zadzwonić. Cierpliwie czekała, aż Salinger sam się odezwie; co nastąpiło właściwie szybciej, niż myślała. Spodziewała się raczej wiadomości z prośbą o to, by odebrała go z lotniska, podczas gdy on chciał, żeby przyleciała. Jego głos brzmiał niepokojąco. Miał w sobie zdecydowanie więcej smutku, niż mogła się spodziewać. Z tego co było jej wiadomo, nie miał z ojcem najlepszych relacji; być może się myliła?
Droga była długa i wyczerpująca, ale Ainsley myślała jedynie o tym, by jak najszybciej spotkać się z mężczyzną. Nie obyło się bez problemów, aczkolwiek ostatecznie dała radę. Westchnęła głośno, gdy znalazła się pod olbrzymim domem, który zamieszkiwała rodzina Lewisów. Czy ktoś w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, że się tam pojawi? Osoba, która otworzyła jej drzwi wydawała się być zdziwiona słysząc, że nieznajoma kobieta przyleciała do Salingera, ale sama Beringer nie podjęła tematu. Niespecjalnie przejmując się bagażem, który zostawiła pod drzwiami — a który zawierał również trochę rzeczy Salingera, tak na wszelki wypadek — ruszyła w kierunku jego pokoju; gubiąc się przy tym kilkukrotnie, pomimo że wskazano jej drogę. Zapukała cicho do drzwi, gdy miała wrażenie, że udało jej się znaleźć odpowiednie, po czym uchyliła je lekko.
Nie wyglądał najlepiej.
Leżał na łóżku i nie wykonał praktycznie żadnego ruchu, gdy zjawiła się w jego pokoju. Odchrząknęła i rzuciła nieśmiałe: — Jestem — jak gdyby nie była przekonana, czy rzeczywiście życzy tam sobie jej obecności. A potem wspomniał, że chce do domu, czym rozczulił ją całkowicie. Podeszła bliżej i usiadła na podłodze, tuż obok łóżka. Chłodnią dłoń ułożyła na jego policzku. — Jeśli naprawdę tego chcesz, możemy polecieć nawet teraz — zaproponowała, aczkolwiek miała wrażenie, że Salinger sam nie jest pewien, czego obecnie potrzebuje. — Ale jeśli postanowisz zostać, będę cały czas przy tobie — dodała. Zamierzała go wspierać niezależnie od tego, co postanowi.

salinger lewis
powitalny kokos
-
Smutny wydawca — Kanapa w domu ojca?
39 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
Przyjechał do Lorne Bay po prawie 20 latach, bo umiera jego nieprzyzwoicie bogaty ojciec.
Proszenie o pomoc, okazywanie słabości, przyjmowanie wsparcia w zdrowy sposób i ufanie innym – to wszystko powinno znaleźć się na (niekończącej się) liście rzeczy, z którymi Salinger miał problem. Jego terapeuta kilkakrotnie prosił go zresztą, by to zrobił: by pomyślał, nad czym chciałby popracować, ale nigdy nie udało mu się doprowadzić tego do skutku. Trochę dlatego, że dzielnie walczył o rolę najgorszego pacjenta z możliwych, więc nie miał w zwyczaju słuchać swojego terapeuty, a trochę… nawet nie wiedziałby, od czego miałby zacząć. Przecież jeszcze miesiąc temu, gdy przyjeżdżał do Lorne Bay, nie przyszło mu nawet do głowy, że ma problem z proszeniem o pomoc i poleganiem na innych, bo, tak po prostu, nie musiał tego robić. Jeszcze niedawno, w jego – w ich? – londyńskim życiu, które teraz wydawało mu się jakąś niesamowicie odległą przeszłością, nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że wkrótce będzie dzwonił do Ainsley z prośbą, żeby przyjechała do tej cholernej Australii.
Naprawdę myślał, że to będzie tylko chwilowe. Chciał wpaść do Lorne Bay na moment, by uspokoić rozhisteryzowaną matkę, usłyszeć od jakiegoś poważnego lekarza – na tyle starego, by budzić respekt i sprawiać wrażenie doświadczonego i godnego zaufania, ale jeszcze nie takiego, na którego patrzysz i zastanawiasz się, jakim cudem typ jeszcze żyje, nie mówiąc o pracy w szpitalu – że z jego ojcem wszystko dobrze. Przecież złego diabli nie biorą, prawda? Jego ojciec może i był stary, ale… był w niezłej formie. Przynajmniej na tyle, na ile Salinger był w stanie to ocenić na podstawie ich, dość jednak rzadkiego, kontaktu. Nie przyszło mu nawet do głowy, że powinien się naprawdę martwić. Jego ojciec ciągle przecież pracował i ciągle wrzeszczał na ludzi, przecież nie wyglądał jak ci starzy ludzie, którzy w jednej chwili dostają zawału i umierają. A skoro tak, coś takiego nigdy nie powinno się wydarzyć. To wszystko sprawiało, że czterdziestoletni Salinger czuł się teraz w jakimś sensie po prostu… oszukany. Jak dzieciak, którego nikt z dorosłych nie ostrzegł, co się stanie, a przecież stało się coś bardzo złego.
- Ładnie wyglądasz – powiedział tylko, pewnie dość randomowo, ale nie wiedział co innego miałby jej powiedzieć. Że przeprasza, że musiała tu przyjechać czy że dziękuje? A może że pogrzeb jest przecież jutro, potem otwierają testament, więc to kiepski moment na wyjazd? Dotknął jej dłoni i przez chwilę po prostu się w nią wpatrywał, aż wreszcie westchnął ciężko, zupełnie tak, jakby wszystko go bolało, a następnie puścił jej rękę i odsunął się. Mógł albo się przesunąć, by znaleźć się trochę dalej od Ainsley, albo po prostu zrobić jej miejsce na łóżku, żeby nie musiała dłużej siedzieć na podłodze. - Wiesz, nienawidzę grudnia w Australii. Lata w Australii też nienawidzę. Nie jest ci gorąco? Na pogrzebie może być ci gorąco. Ale pochowają go i pojedziemy do domu, tak? – upewnił się, zupełnie jakby to siebie nie powinien o to najpierw spytać. Zamiast tego jednak spojrzał na Ainsley wyczekująco.

ainsley beringer
ambitny krab
nick
lorne bay — lorne bay
30 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
was I sick the day in school they taught you how to be a normal person? it just feels like there's something fundamental I'm missing out on
Ainsley również nie spodziewała się, że padnie z jego strony podobna prośba. Nawet jeśli, poniekąd, na to właśnie liczyła. Chciała mu pomóc, równocześnie zdając sobie sprawę, że robienie czegokolwiek wbrew jego woli nie skończy się dobrze. Czekała na sygnał, który ostatecznie — dość niespodziewanie — otrzymała. Ruszyła więc do Lorne Bay bez najmniejszego zawahania. Pokonując przy tym barierę, związaną ze wspomnianą wcześniej obawą przed podróżowaniem. A teraz, gdy znaleźli się w tym samym pokoju, wiedziała już, że postąpiła tak, jak należało. Potrzebował jej. I to było najistotniejsze.
Gdy znajdowali się w Londynie i Salinger dostał wiadomość o tym, że jego ojciec leży w szpitalu, do kobiety niekoniecznie docierało na ile poważna jest sytuacja. Być może dlatego, ze on sam sprawiał wrażenie niewzruszonego? Nic nie wskazywało na to, by mocno się niepokoił i spodziewał najgorszego. A jednak wszystko się posypało. Beringer wiedziała już, jak to jest stracić rodzica i pomimo swojej dość ciężkiej relacji z matką, zdawała sobie sprawę, że nie jest to coś, co można przyjąć z obojętnością. Sama, po własnej tragedii, zbierała się dość długo; potrzebując chwili, by na nowo uporządkować sobie wszystko w głowie. Nie potrafiła stwierdzić, o czym myśli jej … partner (czy w ogóle mogła go tak nazywać?), ale w chwili obecnej, na własne oczy widziała, że jest mu ciężko. I niekoniecznie wiedziała, jak się zachować.
W przeciwieństwie do ciebie — chciała powiedzieć, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Na jego słowa zareagowała jedynie lekkim uśmiechem. Gdy się przesunął, Ainsley podniosła się z miejsca i ułożyła obok. Chciała go objąć, przytulić i powiedzieć, że będzie dobrze. Chciała zrobić cokolwiek, ale zamiast tego wysłuchała jedynie słów, w których narzekał na Australię. Miała wrażenie, że wcale nie chodzi o pogodę. — Pojedziemy do domu — potwierdziła. — Chyba że będziesz chciał spędzić więcej czasu z rodziną. Wtedy zostaniemy, ile trzeba — dodała, chcąc podkreślić przy tym, że na niego poczeka; dając mężczyźnie tyle czasu, ile będzie chciał. — Trochę się zgubiłam w drodze tutaj, wiesz? To znaczy, do tego pokoju. Macie jakąś mapę? — zapytała żartobliwie. Wcześniej chyba niekoniecznie do niej docierało, jak bogata jest jego rodzina. Salinger wiódł zupełnie inne życie od niej; aczkolwiek pomimo że nie brakowało mu pieniędzy, ewidentnie nie było lekko i bezproblemowo. Czy w tym świecie nie mogła istnieć uniwersalna instrukcja na to, jak być szczęśliwym? Cokolwiek, co mogłoby wszystko … ułatwić?

salinger lewis
powitalny kokos
-
ODPOWIEDZ