lorne bay — lorne bay
20 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
jestem sierotką, co konstruuję marsjańskie łaziki i pomaga bratu układać życie na nowo, a w międzyczasie robię bałagan w swoim własnym.
1.

Georgia-May była zrozpaczona. Nie zła. Nie zdenerwowana. Nawet nie smutna, tylko zrozpaczona. Zatrzymała się pośrodku ciemności, unikając mdłego światła latarni i patrzyła. Omiotła wzrokiem wszystkie samochody zaparkowane nieopodal w kolorowym rzędzie, a które prawdopodobnie w większości zostaną odebrane wczesnym popołudnie. Jej też tam stał. Stary pick-up na skraju drogi. Niemalże zawsze używany wyłącznie żeby przewieźć półżywych mężczyzn w sile wieku. Jednym z nich był jej własny ojciec, którego zgrzewka piwa dziennie wpędziła do grobu, a drugim wujek, który okazjonalnie, ale za to z rozmachem, dawał w palnik do tego stopnia, że nierzadko kończył z jedną nogą w sadzawce sąsiadów, przykleiwszy twarz do trawnika. Do dzisiejszego wieczoru łączyła ich niepisana umowa. On się upijał, a ona po niego przyjeżdżała, oddawała w ręce ciotki i zapominała o całym zdarzeniu. I nigdy, przenigdy nie robił tego w miejscu, w którym pracowała. Do dzisiaj.
A dzisiaj miała wolne. Z lektury najnowszej, piekielnie nudnej książki na zaliczenie, wyrwał ją telefon kolegi, który aktualnie miał zmianę. Grzecznie, acz głosem pełnym troski przeplatanej czystym wkurwieniem, zaprosił ją po odbiór zguby, która przed pięcioma minutami spadła z barowego krzesła i rozpłaszczyła się na ścianie. Plus był taki, że zguba wciąż dawała oznaki życia w postaci donośnego pochrapywania. Nim jednak w ramach kolejnej oznaki pójdzie o krok dalej i na przykład zwróci całą treść żołądkową (a pił ponoć niemało), fajnie by było gdyby George ruszyła swoje kościste cztery litery i zabrała wujka nim, któryś z tych bardziej ogarniętych Fitzgeraldów, postanowi sobie wpaść z wizytą i sprawdzić jak się miewa ich bar.
Nim ruszyła z miejsca, wzięła dwa głębokie oddechy i skierowała się do środka. Ludzie byli albo na tyle pomocni, albo zapobiegawczy, że ochoczo wystawili nieprzytomnego mężczyznę na zewnątrz, ale nawet ich dobre serca miały pewne granice, bo w ogromnym pośpiechu wrócili do środka, zostawiając Georgię sto sześćdziesiąt centymetrów i cztery z wyjątkowo ulanym facetem, który przewyższał ją co najmniej o głowę, jak nie dwie. Najpierw spróbowała go podnieść, ale bezskutecznie. Przeklęła pod nosem raz i drugi, szturchnęła butem, ale nawet nie drgnął. Rozejrzała się dookoła. Podjazd był brukowany, ale okalał go trawnik. Może jeśli go pociągnie po trawniku, nie zrobi mu krzywdy i zdoła go zatargać do samochodu? Jęk bezsilności wyrwał jej się z ust. Kątem oka dostrzegła jakiś ruch w okolicy baru. Odwróciła głowę i przyjrzała się uważnie postaci, którą doskonale znała. Nie rozmawiali ze sobą od dłuższego czasu, rzucając sobie na ulicy lakoniczne "cześć". Tym razem była zmuszona podjąć się radykalnych kroków. Serce zabiło jej mocniej, kiedy uniosła dłoń do góry, zamaszyście wachlując nią w powietrzu.
- Ej, na co się patrzysz? Pomógłbyś może? - jej głos przeciął powietrze, wibrując w zaciśniętym gardle. - Proszę... - dodała, uznając że odrobina pokory nie zaszkodzi. Wszak była zdana na jego łaskę albo niełaskę, a jeśli to nie wyjdzie, kolejnym krokiem będzie znalezienie taczki na barowym zapleczu.

Leonard Specter
niesamowity odkrywca
bowie
mechanik samochodowy | diler — mały, prywatny zakład ojczyma
20 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Maybe it's in my blood
Got a pain that I can't avoid, I think I'm breaking down
Leonard był tego wieczoru w pracy. Przynajmniej tak starał się na to patrzeć, żeby zaraz po wejściu do lokalu nie zamówić jakiegoś piwka, bo znając życie na jednym na pewno by się nie skończyło, a po godzinie czy dwóch leżałby gdzieś zalany w trupa. A tak to musiał przynajmniej odsunąć to w czasie, bo pierw jednak wypadało zarobić na ten alkohol, który miał zamiar potem kupić. Co więcej był to jego trzeci bar, w którym pojawił się tego dnia. Gdyż Leo miał już swój określony schemat działania, dzięki czemu bez konkretnego zgadywania się natrafiał na tych samych klientów w określonych godzinach i miejscach. W Moonlight Bar większość wieczoru spędził w swoim ulubionym miejscu, czyli przy stoliku w samym rogu, skąd mógł obserwować wszystkich a sam nie rzucał za bardzo się w oczy. Widział tą całą akcję wyprowadzenia pijanego faceta na zewnątrz, ale sam nie zainteresował się zbytnio tym zdarzeniem. Chłopak nauczył się już żeby nie szukać problemów, bo one wystarczająco często same go znajdowały.
Po tym jak rozliczył się z ostatnim klientem postanowił wyjść na zewnątrz, by zapalić. Mógł też zrobić to w środku, ale robił to niejako z przyzwyczajenia. Traktował to jako swego rodzaju przerwę w pracy, w czasie której mógł chociaż na moment zrelaksować się. Zaraz po wyjściu wyciągnął papierosa zza ucha, czyli standardowego miejsca w którym trzymał jednego by mieć go od razu pod ręką. Zapalił go za pomocą swojej ulubionej zapalniczki. Od razu porządnie zaciągnął się i sięgnął do wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki, żeby wyciągnąć z niej kolejną fajkę i odłożyć ją na należne jej miejsce. Powoli wypuścił dym z ust, niemal delektując się tym całym procesem... który nagle został zaburzony.
Usłyszał jakiś hałas, więc spojrzał się w bok, widząc jak jakaś blondynka męczy się z tym samym facetem, który wcześniej zataczał się w barze. Westchnął słyszalnie. Szybko wykalkulował, że szanse dziewczyny na poradzenie sobie z kolesiem były nie największe, a tym samym nie miał możliwości, by w spokoju poddać się swojemu ulubionemu nałogowi. Nie to żeby miał zamiar jakoś reagować, pomagać czy chociażby odezwać się do kobiety. Nie był przecież jakimś pieprzonym rycerzem na białym koniu, zresztą... jego motto, nie szukać sobie problemów. Co nie oznaczało, że nie mógł poobserwować tej całej komediowej sytuacji, szczególnie jak i tak docierały do niego wszystkie odgłosy. Ostatecznie jego prawdziwa uwaga została zwrócona dopiero, gdy blondynka obejrzała się i zaczepiła go mało przyjemnym tekstem.
- Na to jak dobrze sobie radzisz - odpowiedział odruchowo, nie wykazując żadnego większego zainteresowania. Chociaż to, że to akurat była ona wiele zmieniało i nawet Leo nie potrafił już być aż taki obojętny. Westchnął ponownie i skierował się w stronę tej uroczo wyglądającej parki. - Ej, George. Powiedz mi. Ty tak z własnej woli obracasz się w rynsztokowym towarzystwie, czy zwyczajnie ono samo do ciebie lgnie? - powiedział, zatrzymując się przy nich i przenosząc swoje spojrzenie na kolesia. Szturchnął go stopą w łydkę, by skontrolować jego stan, tak na wszelki wypadek. Oczywiście nie spotkał się z jakąkolwiek reakcją. Więc w sumie mógłby jej pomóc, ale... - A co z tego będę miał? Albo może inaczej... co mi dasz w zamian za pomoc? - zapytał z przekornym uśmiechem na twarzy, a swoje pewne, bezczelne spojrzenie przeniósł na twarz blondynki, oczekując od niej odpowiedzi która miałaby go przekonać.

Georgia-May Bond
ambitny krab
Leire
lorne bay — lorne bay
20 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
jestem sierotką, co konstruuję marsjańskie łaziki i pomaga bratu układać życie na nowo, a w międzyczasie robię bałagan w swoim własnym.
Sprawa była z góry przegrana, czuła to w kościach. Już w chwili, kiedy jej głos wyrwał się z gardła, nim mózg zdążył wydać komunikat ustom, pożałowała, że go zaczepiła. Poczuła jak robi jej się gorąco. Na bladej twarzy zaczął wykwitać niezdrowy rumieniec, ledwie widoczny w mdłym świetle latarni. Mimo to zauważalny. powodowany wściekłością i czymś co sprawiało, że żołądek podchodził jej do gardła. Niektórzy mówili na to motylki, ale jeśli to były motylki, to wszystkie powinny zostać wymordowane.
Nie mogła się już wycofać. Sama nie da rady sobie z tym utkanym z alkoholu i masy tłuszczowej cielskiem. Nawet jeśli ktoś z baru zgodziłby się jej ruszyć na pomoc, istniała ogromna szansa na to, że skończy nie z jednym, a z dwoma leżącymi w bezwładzie mężczyznami. Było jeszcze wcześnie, ale nie na tyle żeby we wnętrzu budynku uchowała się choć jedna trzeźwa osoba. Z wyjątkiem barmana, choć i to można byłoby poddać dyskusji. Przez chwilę jeszcze zastanawiała się czy nie wydzwonić którejś przyjaciółki, może brata, ale...To nie było najlepsze miejsce żeby jej bądź co bądź brat, ale recydywista, szlajał się po nocach. To ona miała być tą z głową na karku, ale bywały momenty, że średnio jej to wychodziło. Na przykład teraz.
- Przezabawne - burknęła w odpowiedzi na komentarz o tym jak sobie dobrze radzi. Przez chwilę jeszcze mierzyła go spojrzeniem, dopóki nie zaczął iść w jej stronę. Teraz nie wiedziała czy cieszyć się z tej nagłej zmiany, czy jednak w duchu dalej przeklinać się za to, że go zawołała.
- Jak widać samo. Rynsztokowe towarzystwo jak widać nie potrafi przepuścić okazji żeby do mnie nie podejść - nawet jeśli je sama zawołała. - Ej, uważaj, bo oddam - zagroziła, robiąc w jej mniemaniu całkiem groźną minę. Liczyła na to, że przynajmniej wystarczająco, na tyle, żeby już nie szturchał butem jej wujka. Może i facet tego wieczoru przegiął, ale zdarzały mu się też lepsze momenty. A jedną z największych słabości Georgii było doszukiwanie się światła tam gdzie było ciemno.
- Ach, no tak. Zapomniałam już, że bezinteresowność to martwa cecha - mruknęła, pozwalając żeby ich spojrzenia się ze sobą przecięły. Trwało to raptem kilka sekund, ale miała wrażenie, że jej ciało zamarło na całą wieczność. - Wydaje mi się, że moje towarzystwo jest samo w sobie rekompensatą, ale skoro nie to mogę zaproponować piwo - rzecz jasna po odwiezieniu "truchła" o które cała sprawa się rozchodziła do domu. W końcu była odpowiedzialną osobą. - Ewentualnie wszystkie moje tipy z jutrzejszej zmiany. To jak, co jest Twoją ceną? - doskonale wiedziała, że rozmowa o rzekomej zapłacie w każdej chwili mogła zejść na bardziej niebezpieczne tory, które obiecała sobie, że będzie omijać i tym razem tej obietnicy chciała dotrzymać.

Leonard Specter
niesamowity odkrywca
bowie
mechanik samochodowy | diler — mały, prywatny zakład ojczyma
20 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Maybe it's in my blood
Got a pain that I can't avoid, I think I'm breaking down
Leo uśmiechnął się przebiegle, gdy tylko usłyszał jej odpowiedź. Musiała spróbować odgryźć mu się, właśnie dokładnie tego oczekiwał . Dlatego on sam w pełni świadomie podsunął jej ten tekst niczym broń, by mogła spróbować wymierzyć i strzelić w jego kierunku. A gdy zapewne już pomyślała, że to zrobiła i udało się jej, to musiała zmierzyć się z tym, że ostatecznie w jedynie co mogła trafić to jej własna stopa. Bo faktycznie to rynsztokowe towarzystwo samo do niej podeszło, ale przecież wcześniej zadziało się coś więcej. - Masz rację. To działa na zasadzie jakiegoś przyciągania, ale nie wiem jakiego, bo z fizyki nigdy dobry nie byłem. Chociaż wiem, że musi zostać spełniony pewien warunek. Bo nieśmiało przypomnę ci, że sama mnie o to poprosiłaś, a… - mówił ze wzrokiem skupiony w tego faceta. Zastanawiał się nad tym, jak można by go ogarnąć, bo do najmniejszych nie należał. A taki bezwładny człowiek, nie dość że był zupełnie niepomocny to jeszcze stawał się o wiele cięższy niż w rzeczywistości. To na pewno też miało jakieś powiązanie z fizyką, czego Leonard tym bardziej nie próbował jakoś logicznie wytłumaczyć. Zresztą, przecież w ogóle nie o tym teraz rozmawiali. Specter nachylił się nieco w jej kierunku, nie zbliżając się jakoś przesadnie, ale tak by jego usta wylądowały gdzieś na wysokości jej ucha. - Wiemy, że jeżeli o coś mnie prosisz, to raczej nie odmawiam - powiedział już o wiele cichszym, ciepłym głosem, który sugerował że nie chodziło mu o jakieś pierwsze lepsze prośby czy życzenia, tylko… celowo i totalnie bezczelnie odnosił się do tych intymnych momentów, które dzielili razem w wcale nie tak odległej przeszłości. I chociaż może nie padało tam wprost słowo proszę, to jednak momentami ton jej wypowiedzi można było uznać za wręcz błagalny, więc dziewczyna bezproblemowo powinna skojarzyć, co miał na myśli. Odsunął swoją głowę lekko do tyłu, by z tym aroganckim uśmieszkiem móc pewnym wzrokiem spojrzeć w jej oczy. Gdyby miała jeszcze jakiekolwiek wątpliwości to po wyrazie jego twarzy powinny one zniknąć.
Chłopak wyprostował się, dzięki czemu zaraz ponownie zerkał na nią z góry, ale szybko odprowadził swój wzrok na pijanego mężczyznę, jakby wspomnienie o tym co ich kiedyś łączyło wcale nim nie wzruszyło. Typowy Leo. Prychnął tylko pod nosem, gdy padła wspominka o tej bezinteresowności. Celowała w złego człowieka, jeżeli oczekiwała że mógłby pomóc jej tak sam z siebie… to znaczy może i mógłby, ale trzeba było utrzymywać pozory i dbać o swoją markę, prawda? Jednak dosyć długo pracował sobie na opinię nadrzędnego dupka i teraz szkoda byłoby tak nagle ją stracić. - Towarzystwo może być wystarczającą zapłatą, ale tylko w przypadku pań do towarzystwa… chyba tak szybko nie przekwalifikowałaś się z tej całej robotyki, hm? Wiesz, wolałbym wiedzieć, bo jednak ja też mam jakieś swoje standardy - mówił to tak zwyczajnie, jakby właśnie wcale nie insynuował tego, co właśnie robił. Zachowywał się jak totalna łajza, ale już tak miał, a już jakoś szczególnie w jej obecności. Chociaż może szło mu z tym tak łatwo, że miał pewność że jego słowa nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. A co więcej, skoro miał zamiar zaraz zrobić dla niej coś dobrego, to musiał to jakoś odpowiednio zneutralizować.
- Dobra, powiedzmy że to piwo będzie w porządku. Ale w zależności od trudności tego zadania ostrzegam, że cena może wzrosnąć - odpowiedział, przystawiając po raz ostatni papierosa do ust i wykańczając go. Peta rzucił na płytę chodnikową i przygasił butem. Nachylił się nad kolesiem i odwrócił go na plecy. Następnie pochwycił za obie ręce i pociągnął do siebie, ustawiając go w pozycji pół siedzącej. Skontrolował jeszcze jego twarz. - Ty z jednej, ja z drugiej… i uprzedzam, jak się zrzyga to kupujesz mi nowe ciuchy - dopowiedział i był już gotowy, by objąć faceta pod ramię i spróbować go podnieść. Mógłby zrobić to sam, ale wtedy była większa szansa, że razem z nim wywaliłby się. Więc oczekiwał że George nie tyle co będzie siłować się z mężczyzną, co raczej posłuży za swego rodzaju równoważnik, gdy on będzie go targał do samochodu.

Georgia-May Bond
ambitny krab
Leire
lorne bay — lorne bay
20 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
jestem sierotką, co konstruuję marsjańskie łaziki i pomaga bratu układać życie na nowo, a w międzyczasie robię bałagan w swoim własnym.
Westchnęła ciężko, wznosząc oczy do góry. Celując nimi w czarny, przetykany gwiazdami nieboskłon, miała nadzieję, że odnajdzie tam jakieś wskazówki albo chociaż odpowiedź na pytanie, dlaczego wiecznie wszystko musiało się w jej życiu pierdolić. Inaczej tego nie mogła nazwać. Miała wrażenie, że urodziła się pod złą gwiazdą, przez co na jej drodze wiecznie pojawiały się przeszkody. Na przykład dzisiaj. Prawdopodobnie gdyby była kimkolwiek innym, ktoś życzliwy rzuciłby się na pomoc, ale niestety była sobą. Była George, która skazana została na łaskę Leo. Akurat Leo.
- Skoro tak to ujmujesz, chyba powinnam czuć się szczęściarą, a jednak z jakiegoś powodu jest zupełnie na odwrót - mimo, że słowa wypadały z jej ust zupełnie spokojnie, naszpikowane chłodem, miała wrażenie, że to ktoś inny za nią mówi. Wewnątrz cała drżała. Z wściekłości, z bezradności, kuriozalnej rozpaczy i czegoś, czego nie potrafiła sobie wybaczyć. Jego oddech pachniał papierosami i miętą. Chociaż wcale nie zawisł blisko niej, czuła go wszędzie, całym swoim ciałem, po jasne, naelektryzowane końce włosów.
Doskonale zdawała sobie sprawę z dwuznaczności jego wypowiedzi. Chociaż na pozór ta rozmowa była o niczym, równocześnie była o wszystkim tym, co usiłowała wyrzucić ze swojej głowy. Nie ulegać jego wątpliwemu czarowi, zająć się sobą, skończyć studia i trafić do jakiegoś NASA, gdzie wspomnienie Leonarda Spectera będzie zaledwie wyblakłym świstkiem.
- Jakby to tak rozłożyć na czynniki pierwsze, Leo, to pani do towarzystwa trzeba płacić, więc w zasadzie to o Ciebie się rozchodzi, nie o mnie, wszak to Ty żądasz zapłaty - uśmiechnęła się złośliwie i cmoknęła z dezaprobatą powietrze. Jeśli chciał wysuwać takie nieładne karty do gry, nie miała skrupułów przed obróceniem ich przeciwko niemu samemu. - Więc powiedz mi, jakie to są te Twoje standardy? Bo wiesz, ja też muszę dbać o swoją reputację. Już wystarczy, że odbieram zapijaczonego starego capa, kurtyzana do wypełnienia luki nie jest tutaj specjalnie pożądana - mówiąc to wysunęła podbródek do przodu i wbiła w niego zadowolone z siebie spojrzenie dwojga błyszczących oczu. Nie tylko on potrafił zachowywać się jak łajza. Owszem, miała do niego słabość, ale nigdy nie oznaczało to, że będzie potulnie wysłuchiwać tego co miał do powiedzenia. Być może gdyby tak było, skończyłoby się na jednym razie, a nie całej serii. No i kiedyś się przyjaźnili.
- Dobra, dobra, już wiem, że za Twoje usługi trzeba słono wybulić, więc jeśli sprawy się skomplikują, myślę, że znajdę coś wystarczająco rekompensującego Twoje trudy - i dalej nie mówiła tutaj o swoim towarzystwie. Przyjrzała się ze zgrozą kiedy podszedł do jej wujka i po kolei zaczął ustawiać jego pozycje. Nie wiedziała czy bardziej bać się tego, że coś mu po drodze zrobi, czy że ten drugi się po prostu w międzyczasie zrzyga.
- Bez też wyglądasz ładnie - wypaliła zanim zdążyła ugryźć się w język. - Tylko od nadmiaru komplementów nie poczuj się zbyt pewnie - dodała już tym samym, złośliwym tonem co wcześniej. Pozwoliła sobie zarzucić rękę mężczyzny na bark i niemal się ugięła pod ciężarem prawie dwa razy większego faceta.

Leonard Specter
niesamowity odkrywca
bowie
mechanik samochodowy | diler — mały, prywatny zakład ojczyma
20 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Maybe it's in my blood
Got a pain that I can't avoid, I think I'm breaking down
Nie zakładał jakiejkolwiek innej reakcji niż próby odbicia piłeczki, odgryzienia się w jakiś sposób. Dlatego też na jej słowa uśmiechnął się szeroko, bo jej chęć walki oznaczała dla niego, że jeszcze nie był dla niej obojętny. Chociaż George mogłaby udawać inaczej i próbować obracać słowa na jego niekorzyść to właśnie ten brak neutralności mówił zupełnie coś innego. Tym samym może w potyczce słownej przegrywał, ale w rzeczywistości pozostawał na wygranej pozycji.
- Tak? A ja myślę, że trochę samą siebie okłamujesz, moja droga… - odpowiedział z tym pewnym siebie uśmieszkiem, ale już nie ciągnął tematu uznając swoje słowa za najbardziej odpowiednie podsumowanie jej całego zachowania.
Po jej kolejnym jakże trafnym i zaczepnym komentarzu westchnął wymownie. Robił to często i przesadnie, żeby okazać swoje niezadowolenie z przebiegu sytuacji, wydarzeń, rozmowy. Z tymi argumentami też mógł walczyć, chociaż przecież go nikt nie zmuszał, to nie wypadało się poddać, szczególnie jeżeli mógł jeszcze troszeczkę jej podokuczać. - Żyjemy w XXI wieku. Jeżeli chcesz, żeby ktoś dla ciebie coś zrobił to należy mu zapłacić, a to samo w sobie nie ma jeszcze nic wspólnego z sutenerstwem - odpowiedział tak płynnie i spokojnie, jakby wcale nie potrzebował chwili na znalezienie argumentów, by skonfrontować się z jej słowami. - A po drugie, nawet jeśli to nie byłoby cię na mnie stać. A jeżeli chodzi o twoją reputację… - powiedział przenosząc wzrok z blondynki na tego pijanego kolesia z widocznym pożałowaniem na twarzy, zaraz wracając nim do jej ciemnych tęczówek. - To chyba gorzej już być nie może… - po raz kolejny jej dopiekł, nawet bez większego powodu. Przecież Leo nie miał nic do blondynki. Ani żadnego żalu ani pretensji. Już szybciej ona mogła je mieć do niego. Ale już taki stosunek do niej miał, chociaż… kiedy byli bliżej to nie było aż tak odczuwalne. Też lubił jej dokuczać, ale nie aż w takim wymiarze. Może inaczej, nie pozwalał sobie na aż tak dużo. Jednak teraz kiedy byli dla siebie praktycznie obcymi ludźmi, wiadomo z jakąś tam wspólną przeszłością, ale obecnie nie łączyła ich żadna relacja to… hulaj dusza piekła nie ma.
- Wiem. Nie musisz mnie w tym utwierdzać, mała… - powiedział z zadziornym uśmiechem na twarzy i wyprostował się, by wziąć większość ciężaru na swój bark, wykorzystując dziewczynę tylko do utrzymania równowagi, po czym powolnym krokiem ruszyli w kierunku samochodu. - Co nie oznacza, że zamierzam paradować bez nich nocą, po dworze. Chyba, że… - ton, którym kończył swoją wypowiedź wskazywał, że chłopak zmierzał do jakiejś konkretnej insynuacji. Lecz w tym momencie znaleźli się akurat przy samochodzie, więc zakomunikował że potrzyma pijaka, żeby blondynka mogła w tym czasie zająć się otwarciem samochodu. Po kolejnych krokach Leonard bez większej dbałości czy czułości umieścił faceta na tylnej kanapie pojazdu i z rozmachem zamknął za nim drzwi, na których chwilę później już opierał się. - Chyba że miałbym paradować bez nich na przykład w twoim mieszkaniu, to zupełnie co innego… - skończył, mówić a na jego twarzy ponownie pojawił się ten bezczelny uśmieszek. W tym samym czasie wyciągnął papierosa zza ucha, gdyż w końcu po ciężkiej pracy należała się jakaś nagroda, prawda?

Georgia-May bond
ambitny krab
Leire
lorne bay — lorne bay
20 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
jestem sierotką, co konstruuję marsjańskie łaziki i pomaga bratu układać życie na nowo, a w międzyczasie robię bałagan w swoim własnym.
Im dłużej stała w tym miejscu i kontynuowała tą przepychankę słowną, czuła że grunt pod jej nogami robi się dziwnie śliski, miękki, jakby wszystko dookoła próbowało tylko sprawić żeby tutaj ugrzęzła, nadstawiając drugi policzek, mimo że jeszcze nie wystawiła pierwszego. Zastanawiała się, czy wszechświat chce ją po prostu ukarać, a jeśli tak, to za co? Za to, że przechodziła notorycznie na czerwonym świetle? Przecież i tak nic nie jechało! Czy może dlatego, że któregoś razu, wracając po nocnej zmianie w barze za dużo wypiła, zaplątała się we własne nogi i wpadła w zadbany ze szczególną starannością klomb sąsiadów, a rankiem łgała jak z nut, że nie ma bladego pojęcia kto jest sprawcą? Cóż, jeśli miała zgadywać prędzej chodziło o klomb, ale była pewna, że nie zasługiwała na takie tortury!
A torturą było stanie i wysłuchiwanie docinków z miną jakby jej w rzeczywistości nic nie obchodziły. Zupełnie jak jak ich autor, na którego najmniejszy ruch reagowała mocniejszym biciem serca, jak mantrę wbijając sobie do tego pustego łba, że równie dobrze mógłby dla niej nie istnieć. Choć akurat technicznie rzecz biorąc byłoby to nieco skomplikowane, gdyby tak wyparował nagle, a cielsko pijanego wujka spoczęłoby jedynie na jej wątłym ramieniu.
- A słyszałeś takie określenie jak "sprzedajna dziwka"? - nie potrafiła się nie uśmiechnąć, celując kolejnym złośliwym spostrzeżeniem, które aż samo prosiło się, aby wyjść na świat, kiedy tylko poruszył stary, dobry temat "nie ma nic za darmo" - No jasne, zauważyłam, że odkąd ze sobą ostatni raz rozmawialiśmy ceny poszybowały w górę - prychnęła, pozwalając żeby lekka uraza wypełzła jej na twarz i zaiskrzyła w oczach. To był jeden z tych momentów, w których miała wrażenie, że stoi przed nią ktoś obcy. I być może tak było. Przestali być dla siebie "kimś" kimkolwiek w ogóle byli, a cienka nić fizyczności, która ich łączyła prysła z ostatnim "ostatni raz".
- Masz racje, mogło być tylko lepiej, dopóki nie zjawiłeś się Ty - odgryzła się, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że stąpała po cienkim lodzie. W każdej chwili jej życzenie mogło się spełnić, a Leo mógł zostawić zbędny balast i po prostu odejść. Mimo to, wierzyła, że przez wzgląd na stare, czasami dobre czasy, tego nie zrobi. Poza tym i ona czerpała z tych na pozór głupich docinek, sporą satysfakcję.
Resztę drogi spędziła w milczeniu. Zdawało się, że gdyby tylko otworzyła usta, wypadłoby z nich coś czego nie dałoby się cofnąć, a jej godna pożałowania duma skończyłaby zadeptana przez jej własne buty.
Nie musiał kończyć żeby wiedziała co insynuuje. Dziękowała w duchu, że było ciemno i mogła na chwilę zniknąć w samochodzie żeby ukryć wypieki na twarzy.
- Możesz go rzucić na tylne siedzenie - poinstruowała, otwierając drzwi z tyłu. Przezornie podłogę wyściełała zawczasu plastikowymi workami, w razie gdyby jednak jegomościowi zachciało się rzygać.
Znów poczuła jak jego słowa sprawiają, że ciepło zalewa jej klatkę piersiową. Ale to ciepło dało się zdusić.
- Do tego potrzeba zaproszenia - szepnęła, wspiąwszy się na palce, tak żeby mogła choć spróbować zrównać się z jego stalowym spojrzeniem. Błyskawicznie wyciągnęła papierosa z jego ust i zaciągnęła się nim mocno, cmokając w powietrzu z satysfakcją.
- Dzięki za pomoc - wyszeptała, uśmiechając się zza chmury wypuszczonego z ust dymu. Wszak wypadało podziękować.

Leonard Specter
niesamowity odkrywca
bowie
mechanik samochodowy | diler — mały, prywatny zakład ojczyma
20 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Maybe it's in my blood
Got a pain that I can't avoid, I think I'm breaking down
Po tym jakże retorycznym pytaniu wyraz twarzy Leonarda po raz pierwszy wykrzywił się w widocznie niezadowolony sposób. Brwi widocznie ściągnęły się ku sobie, a usta zacisnęły w wąską linijkę. Stracił możliwe argumenty na ciągnięcie tej przepychanki słownej. W ramach protestu mógł zostawić ją z tym całym bałaganem samą, bo przecież czemu miałby pomagać komuś, kto rzucał w niego takimi określeniami? Lecz sam nie był lepszy, no i on sam zaczął, a Georgia jedynie broniła się. No i… nie czułby się dobrze zostawiając ją samą z tym pijanym kolesiem. Ta cała „zapłata” była w rzeczywistości dobrą wymówką, by blondynka nie podejrzewała go o jakąś bezinteresowność. Co to, to nie. Musiał dbać o swoją opinię. Więc w sumie, cel osiągnięty. - Dobrze, może być sprzedajna dziwka. Jak wolisz, George - powiedział bez większego przejęcia, wykonując ruch ramionami w górę i w dół, jakby to wszystko spłynęło po nim zupełnie.
- To wymówka. I powiem ci, że beznadziejna. Wiesz, zrzucać winę na kogoś… - odpowiedział krótko, ale prawdziwie. Przecież nie był na siłę w jej życiu. Sama tego chciała. A mogła wykopać go z niego o wiele wcześniej, lecz sama go tolerowała. Jego, jego zachowanie, jego towarzystwo, jego nałogi, jego charakter. Miała świadomość z jakim typem człowieka zadaje się, bo Leo był ostatni by cokolwiek ukrywać. Ale dyskusja w tym temacie była totalnie bezsensowna, bo przecież ostatecznie ich drogi rozeszły się i nie było do czego wracać.
Po słowach odnośnie zaproszenia zmrużył oczy i tym przyczajonym, bacznym wzrokiem obserwował ją. Nie udało mu się ukryć zarysu uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy, gdy odebrała mu papierosa. - Nad zaproszeniem możemy jeszcze popracować - powiedział, jakby to było coś co mogli jeszcze negocjować. Chociaż przecież ostatnim razem wszystko zostało klarownie wyjaśnione. To jednak… kusiła. Chociaż on początkowo się tylko z nią drażnił to jednak teraz przyglądał się jej kolejnym ruchom z niemal widoczną w spojrzeniu łapczywością, gdy blondynka niemal dumnie zaciągała się jego papierosem i wypuszczała kolejne dymki. - To nadal jest cholernie seksowne - powiedział bez jakiegokolwiek zahamowania i po chwili uśmiechnął się zawadiacko. Nie chodziło mu o samo palenie, tylko tą pewność siebie, którą prezentowała przy nim Gratham. Raczej te ciche, spokojne dziewczyny średnio mu się podobały. Jednak cenił sobie charakterek, który Georgia-May śmiale okazywała. Nie zdejmując z niej spojrzenia, oblizał swoje spierzchnięte usta i kontynuował. - To co, jedziemy? Bo raczej sama nie zatargasz go do domu - zapytał, jednocześnie unosząc dłoń i zaraz chwytając ją za jej nadgarstek, by nie próbowała nią uciekać. Puścił go i przesunął w stronę palców, skąd szybko odebrał jej swojego papierosa, którym od razu zaciągnął się, by po chwili wypuścić cały dym prosto w jej twarz i uśmiechnąć się szeroko.

Georgia-May grantham
ambitny krab
Leire
lorne bay — lorne bay
20 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
jestem sierotką, co konstruuję marsjańskie łaziki i pomaga bratu układać życie na nowo, a w międzyczasie robię bałagan w swoim własnym.
Przez chwilę czuła palące uczucie satysfakcji, które rozlewało się wewnątrz jej ciała. Pilnowała żeby nie dać po sobie znać jak bardzo była z siebie zadowolona, obserwując jak jego brwi się ze sobą zbiegają, a wyraz twarzy ewidentnie daje znać, że uderzyła w samo sedno. Może i nie był to czuły punkt, ale tą jedną potyczkę udało jej się wygrać, przez co od razu nabrała lepszego humoru. Ze wszystkich sił powstrzymywała triumfalny uśmiech przed pojawieniem się na jej ustach.
Mimo to, nie dał się jej sprowokować. Miała wrażenie, że cały ten wyraz niezadowolenia jaki pojawił się na jego twarzy był jedynie jej wyobrażeniem, tak krótko go miała okazję obserwować. Jak zwykle chłodny i opanowany. Imponował jej tym, ale prędzej odgryzłaby sobie język niż powiedziała to kiedykolwiek na głos.
- Sam to powiedziałeś - również odpowiedziała wzruszeniem ramion, układając usta w podkówkę w udawanym smutku. Jej ciemne oczy zalśniły w mętnym świetle latarni, zdradzając, że gdzieś za kurtyną chował się jeszcze uśmiech.
- Z przykrością, ale muszę się z Tobą zgodzić - westchnęła ciężko, teatralnie, przez parę sekund pozwalając sobie na skanowanie jego ciała. Dopiero po chwili jakby ocknęła się z transu, przyłapując się na obserwowaniu jego linii żuchwy, która napinała się i rozluźniała, jakby wewnątrz toczyła się żywa konwersacja. - Może taka już jestem, wiesz, masochistka, ale czego się spodziewać jak się żyje w takiej pojebanej rodzince - tym razem przez twarz przebiegł jej prawdziwy cień smutku, już wcale nie udawany, ale zgasiła go ruchem głowy. Mimo, że pozornie byli dla siebie teraz obcy, w rzeczywistości znali się na tyle dobrze żeby wiedzieć o sobie rzeczy, o których nie mówili przed innymi. Choć od samego początku George miała wrażenie, że to ona odsłania się po stokroć bardziej niż Leo, łączyła ich dziwaczna więź. Z jakiegoś powodu nie potrafiła przejść obok niego obojętnie albo spisać go na straty w pierwszych dniach znajomości. Widziała, że pod maską dupka jest ktoś jeszcze, ktoś wrażliwy i wbrew pozorom o dobrym sercu. Tylko, że George była potłuczona. Niesprawna w jakiś durny sposób, który nie pozwalał jej odpowiednio lokować uczuć. Im mocniej się starała i próbowała wszystkiego nie spierdolić, robiła to koncertowo.
- Na zaproszenie trzeba sobie zasłużyć - uśmiechnęła się kącikiem ust, nie spiesząc się z oddawaniem mu papierosa. Wypuściła kilka kolejnych chmurek dymu, obserwując jego wzrok, w którym budziło się to co dobrze znała. I może powinna w tym momencie przestać, wsiąść do samochodu i udawać, że tego nie zauważyła, ale to była ostatnia rzecz o jakiej teraz myślała.
- Zupełnie nie wiem o czym mówisz - odpowiedziała, przeciągając głoski. Wciąż nie spuszczała z niego wzroku, pozwalając żeby ich spojrzenia znalazły się w ogniu krzyżowym jeszcze na parę chwil, dopóki jego dłoń nie sięgnęła jej nadgarstka, wprawiając jej całe ciało w wibracje. Na rękach pojawiła jej się gęsia skórka, niewidoczna w ciemnościach, a serce zaczęło bić szybciej. Mimo to, stała niewzruszona, udając że wcale jej to nie obeszło.
- Jedziemy, zapraszam - skinęła głową, odganiając rozłożoną dłonią dym, który spowił jej twarz. Wsunęła się na siedzenie kierowcy i zaczekała aż Specter do niej dołączy, a potem odpaliła samochód i z mocnym szarpnięciem, które ostatni raz towarzyszyło jej podczas nauki jazdy, ruszyła w stronę domu. Zaklęła pod nosem, pilnując żeby kolejny taki zryw się nie powtórzył, za to dodała gazu, zapominając o tym, że taka jazda może się skończyć nieszczęśliwym pawiem. Na szczęście mężczyzna z tyłu oszczędził i sobie, i jej kompromitacji, zdając się, że został pozbawiony resztek przytomności.
- Pomożesz? - skinęła w stronę domu, kiedy dojechali. Nie paliło się żadne światło ani na ganku, ani w żadnym z okien. Nie było w środku żywej duszy. Poczuła mieszaninę ulgi i nadchodzącego niepokoju.

Leonard Specter
niesamowity odkrywca
bowie
mechanik samochodowy | diler — mały, prywatny zakład ojczyma
20 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Maybe it's in my blood
Got a pain that I can't avoid, I think I'm breaking down
Po tym jej gorzkim, wypełnionym niewypowiadanym na głos żalem komentarzu Leonard zawiesił swój wzrok na jej twarzy. Walczył o utrzymanie tego neutralnego wyrazu. By jego brwi nie ściągnęły się ku sobie, a wzrok nie wypełnił się ogromem współczucia, które rosło w jego wnętrzu. Nie mógł okazywać takich emocji, nie w takich sytuacjach jak ta. Gdy spotkali się zupełnie przypadkiem, rozmawiali tonem pełnym pogardy wobec drugiej osoby i pozornie każde z nich mogłoby odwrócić się, odejść i szybko zapomnieć o tym chwilowym kontakcie. Lecz przecież nie zawsze tak było. A nawet bywały momenty, gdy Leo nie bywał takim totalnym palantem. W sumie z nim było ciężko trafić. W jednej chwili potrafił zachowywać jak naprawdę normalnie. Pokazać swoje dobre cechy. Okazać się troskliwym i wspierającym, by zaraz zmienić swoją postawę o sto osiemdziesiąt stopni i dalej genialnie odgrywać rolę nadrzędnego dupka. Jednak te krótkie momenty, w których pozwalał sobie coś poczuć zbliżyły ich na tyle do siebie, by chłopak wiedział, o co jej chodziło z tą pojebaną rodzinką. Można by pomyśleć, że wiele osób miało zjebane dzieciństwo, a wyszło na ludzi i nie było się nad czym spuszczać. Ogólnie była to prawda, którą się kierował. Lecz jakoś w przypadku blondynki to nie do końca działało jak trzeba, dlatego też mimo tej całej swojej wstrzemięźliwości wobec niej, nie potrafił powstrzymać się przed następną reakcją. - Ej, co tu masz… - powiedział, kierując swój wzrok nieco w dół, w tej samej chwili unosząc swoją łapę do góry. Palcem wskazującym nacisnął na ten fragment, w którym kończył się jej mostek. Tym samym zmuszając ją do tej bezwarunkowej reakcji w postaci opuszczenia wzroku na to miejsce. Wtedy jego dłoń szybko wystrzeliła w górę i lekko trąciła jej czubek nosa. Lecz nim dziewczyna zdążyła jakoś zareagować czy na niego się wkurzyć to on zaczął mówić. - To chyba siła. Nie znam innej tak wytrwałej dziewczyny, która mogłaby poradzić sobie z tym wszystkim… - mówił, zabierając swoją dłoń i pozwalając sobie na dłuższą pauzę. Nie uśmiechał się bezczelnie jak wcześniej, więc mogła być pewna że nie żartował sobie z niej. Mówił szczerze. Chociaż nie wiedział skąd w przeszłości blondynka brała tą siłę, by radzić sobie z tymi wszystkimi przeciwnościami losu i jeszcze nie raz zajmując się nim, gdy tego najbardziej potrzebował... nagle dotarło do niego, że niespodziewanie opuścił gardę, więc należało powrócić na właściwe tory. Uśmiech na jego twarzy od razu powiększył się, ukazując przy tym jego białe ząbki. - A oboje wiemy, że znam ich niemało - kontynuował tym przechwalczym tonem, pozbawionym wcześniej wyraźnie słyszalnego zatroskania.
Pozwolił sobie zignorować jej kolejne odpowiedzi, do czego też już powinna być zwyczajna. Czasem Leo gadał jak opętany. Rzucał kolejnymi ripostami, nabijał się z innych non stop. Lecz bywały chwile, gdy wolał nie powiedzieć nic. Nie dlatego, że w jego głowie nie pojawiła się żadna celna odpowiedź. Tylko sam dochodził do punktu, w którym uznawał że lepiej w dany temat nie zagłębiać się. Albo zwyczajnie że nie był to czas i miejsce na ich kontynuacje. Posłusznie zapakował swoje cztery litery do samochodu i przy tym nie odezwał się ani słowem. Nawet po tej słabej próbie ruszenia, jedynie pod jego nosem pojawił się mały uśmieszek. Była to świetna okazja, by dalej sobie z niej pożartować, lecz zamiast to robić wykorzystał tą sytuację, by rzucić krótką odpowiedzią na jej wcześniejsze słowa. - Doskonale wiesz o czym mówię - wymruczał, zerkając gdzieś w bok przez szybę. Nie oczekiwał od niej żadnego komentarza. Zwyczajnie wskazywał, że mogła przed nim całkiem dobrze udawać, lecz on i tak miał świadomość jej gry. Po jej pytaniu jedynie skinął głową i opuścił samochód. Rzucił jeszcze tylko, że tym razem poradzi sobie sam. Zresztą dziewczyna musiała zająć się zamknięciem samochodu i otworzeniem domu. Leo może nie należał do największych, miał jeszcze nieco bardziej chłopięcą niż męską budowę, ale teraz już był przekonany, że wylądowanie na ziemi z pijanym mężczyzną mu nie grozi. Upewnił się jeszcze tylko, co do niezmienności jego stanu i wyciągnął go z samochodu. Chwycił tak samo jak wcześniej i skierował się w stronę domu. - Myślę, że to będą już przynajmniej dwa piwa, George. I jakiś smaczny deser - zażartował, targając to nieruchome truchło w stronę wejścia.

georgia-May grantham
ambitny krab
Leire
lorne bay — lorne bay
20 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
jestem sierotką, co konstruuję marsjańskie łaziki i pomaga bratu układać życie na nowo, a w międzyczasie robię bałagan w swoim własnym.
Przez moment było zupełnie inaczej. Pozwoliła sobie upuścić gardę, zupełnie niezamierzenie. Jakby tych kilka, prostych słów podpisanych na końcu czymś na wzór smutnego uśmiechu, powiedziały o niej więcej niż pozwalała sobie na to do tej pory. Spuściła wzrok, wbijając go w ziemię. Uciekała nim w stronę ciemności, konsekwentnie unikając jego spojrzenia i światła latarni, które mogło oświetlić coś czego nie chciałaby zdradzić.
Nauczyła już się żyć z tym na co nie miała wcześniej wpływu. Płytkie spojrzenia przesuwające się po jej twarzy, kiedy szła środkiem korytarza, przestały robić na niej wrażenie. Wiedziała, że prędzej czy później wyjedzie z tej dziury, a wtedy już nic z tego nie będzie miało dla niej znaczenia. Ani ciche szepty za jej plecami, ginące we wrzawie rozmów nim się odwróciła, ani pełne litości uśmiechy, kiedy wieść o śmierci jej ojca rozniosła się po miasteczku. Ich też nie potrzebowała. Nie śmiała jednak nigdy wyjechać stąd tak naprawdę. Jakby trzymała ją tutaj niewidzialna kotwice, której nie chciała potrafiła się pozbyć.
Zamrugała oczami, kompletnie wyrwana z chwilowych rozmyślań. Być może zauważył, że zaczęła już odpływać, że znalazła się już gdzieś na głębokiej wodzie, a może chciał tylko zmienić temat, ale podziałało. Nieprzytomnym wzrokiem powędrowała od jego twarzy w dół, wprost do mostka, podwijając brodę pod szyję. Nim dotarło do niej, że tak naprawdę tam nic nie ma, dostała prztyczka w nos. Już zaczęła otwierać usta, marszczyć nos, a w oczach pojawiły się gniewne świetliki, ale po raz kolejny wybił ją z rytmu. Gdyby było to możliwe jej szczęka opadłaby do ziemi. Zamiast tego ponownie zamrugała, mając wrażenie jakby to wszystko jej się śniło. Zaczęła już nawet wysuwać dłoń w jego stronę, kiedy po raz kolejny odwrócił trajektorię biegu i tam razem wiedziała już, że wcale nie śni.
Być może tamten fragment był naprawdę szczery. Tak jej się przynajmniej wydawało, kiedy go obserwowała, intensywnie wbijając wzrok w jego oczy. Ale wszystko wróciło na stare biegi nim zdążyła cokolwiek powiedzieć. Już drugi raz!
- Jasne, Ty i Twój harem - prychnęła, wywróciwszy oczami, mając na myśli te wszystkie długonogie i krótkoskanalizowane, blondwłose i rude, cycate i płaskie, wszystkie te, z których każda wychodziła z założenia, że będzie tą pierwszą, która go naprawi. Nie wiedziały tylko jednego, tego, co George wiedziała bardzo dobrze. Takich ludzi jak Leo, czy ona sama, nie da się naprawić. Są po prostu spierdoleni, na amen. I tak jak w łaziku marsjańskim da się wymienić pewne części, tak tutaj się nie da. - Wytrwałe... Owszem, tego nie mogę im odmówić, ale czy aż takie zaradne jak jaa... Chyba oboje wiemy, że drugiej takiej nie znajdziesz - odpowiedziała, na nowo przybierając swoją pewną siebie pozę, ale równocześnie w jej klatce piersiowej pojawił się uścisk, kiedy przypomniała sobie o Julie, a smutna prawda była taka, że rzeczywiście drugiej takiej nie znajdzie. Bo nie żyła.
- Może i wiem. I może się o tym dowiesz, a może nie - uśmiechnęła się pod nosem, wyciągając nieco na fotelu kierowcy, kiedy przegoniła smętne myśli. Zdawała sobie sprawę z tego, że oboje wiedzą, że prowadzą równocześnie dwie odrębne gry i tylko od nich zależało, czy będą miały wspólną metę.
Szybko jej poszło uporanie się z odnalezieniem kluczy do domu. Sprawnym gestem otworzyła drzwi i obejrzała się przez ramię, czy nie pomóc chłopakowi, ale radził sobie świetnie.
- Możesz rzucić go tu na kanapę - kątem głowy wskazała niewielką sofę przed telewizorem, na której leżał już przyszykowany koc. Kiedy udało się wreszcie odłożyć mężczyznę na miejsce, złapała Leo za nadgarstek i pociągnęła za sobą w stronę kuchni.
- Nie ciesz się przedwcześnie, bo zaproszenie w każdej chwili mogę anulować - zastrzegła sobie, układając usta na wzór rozkwitającego kwiatowego pąka.
- Zamiast piw, co powiesz na dobrą whiskey, a deserem będziemy się martwić później? - zapytała, sięgając do barku. Wyciągnąwszy zeń butelkę bursztynowego płynu, oblizała usta i postawiła ją przed nim na blacie. - Możemy usiąść na dachu.

Leonard Specter
niesamowity odkrywca
bowie
mechanik samochodowy | diler — mały, prywatny zakład ojczyma
20 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Maybe it's in my blood
Got a pain that I can't avoid, I think I'm breaking down
Faktycznie, zaradności Georgi-May też nie można było odmówić. Niedziwne więc, że w reakcji chłopak uśmiechnął się, uznając że osiągnął swój cel, czyli odciągnął jej uwagę od jej spierdolonego życia. Prościej było w nim po prostu odnajdywać się i z nim mierzyć, niż o tym myśleć czy mówić. Zaraz jedynie pokiwał potwierdzająco głową, by utwierdzić ją w tym przekonaniu i… na całe szczęście nie pomyślał o Julie. Jeżeli jego myśli podążyłyby w tym kierunku, to zapewne ich i tak przypadkowe spotkanie uległoby nagłemu zakończeniu. Z jednej strony to było niesamowicie przerażające, że myślał o niej coraz rzadziej. Zwyczajnie żył, pracował, otaczał się różnymi ludźmi. Wszystko wydawało się totalnie normalne. Jedynie samotne wieczory i poranki były dla niego tym momentem, w którym trafiała do niego ponownie ta wiadomość. Pewnie to był jeden z powodów przez które Leonard często poszukiwał sobie wieczornego towarzystwa. Na szczęście Specter był zbyt skoncentrowany na targaniu nieprzytomnego faceta, by dać się wybić z równowagi wspomnieniami o Julie.
Po pozostawieniu mężczyznę we wskazanym przez blondynkę miejscu, Leonard chwilę jeszcze mu się przyglądał. Myślał o tym, jak bardzo ten człowiek musiał być żałosny, że doprowadził się do tego stanu i musiał polegać na pomocy drobnej, dwudziestoletniej dziewczyny. Chociaż brunet powinien być ostatni do osądzania kogokolwiek, bo przecież sam nie raz znajdował się w bardzo podobnej sytuacji i… był ratowany przez tą samą zaradną dziewczynę. Z zamyślenia wyrwało go dopiero pociągniecie za nadgarstek. Jego nogi nie nadążyły, więc prawie się przewrócił ale szybko odzyskał równowagę i podążył za dziewczyną w stronę kuchni.
- Wiesz co, to nie jest miłe. Powinnaś powiedzieć raczej, rozgość się, czuj się jak u siebie w domu. Zazwyczaj to słyszą goście - odruchowo zażartował, chociaż jego ton wcale nie był zabawny. Pewnie dlatego, że pierwszą jego myślą po tych słowach było… wiadomo, nie biorę niczego za pewnik, bo pewna w życiu jest tylko śmierć. Było to poczucie humoru, które często zdarzało mu się prezentować, ale inni ludzie zazwyczaj nie czuli się rozbawieni jego kawałami. Z niewiadomych mu przyczyn powstrzymał się przed wyrzuceniem z siebie tych słów i uwolnił te, które przyszły mu do głowy w drugiej kolejności. - Jeżeli jest naprawdę dobra to nie pogardzę whisky. Tylko nie myśl sobie, George, że po kilku łykach mocniejszego trunku zapomnę o tym deserze. Nie ma szans. A jak będziesz to odwlekać w czasie, to cena nadal może wzrosnąć - zażartował po raz kolejny, przy tym uśmiechając się szeroko i pewnie, jakby wcale nie obawiał się wycofania tego zaproszenia. - Pewnie, prowadź, blondyneczko - dopowiedział, chwytając po butelkę z alkoholem, którą sam wolał się zaopiekować.

georgia-May grantham
ambitny krab
Leire
ODPOWIEDZ
cron