inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Choć w obcych oczach nieraz malował się jako przyszły spadkobierca zbrodniczego światka utkanego przez własnego dziadka, tak sam przez większość czasu czuł się, jak mało istotny błazen, który nigdy nie miał przejąć kontroli nad czymś wymagającym rozsądku i zimnej krwi. Jak ktoś bowiem powierzyć mógł mu swe życie i bezsprzecznie podążać jego rozkazami, gdy Oprheus zbliżając się do trzydziestki, zamiast dbać o swoją przyszłość, zajmował miejsce obok dużo młodszych konkurentów pod szyldem KONKURS NA ULEPIENIE BAŁWANA Z PIASKU, z zażartą miną i błyskiem w oczach. Wygranie tych niedorzecznych zawodów wydawało mu się aktualnie największym priorytetem i spełnieniem szczytu ambicji, co prawdopodobnie było najsmutniejszym stwierdzeniem, jakie można wytoczyć na temat jego osoby. Wydawał się być jednak tego całkiem nieświadomy, bo w głowie już obmyślał plan na najskuteczniejsze działania mające przynieść mu zwycięstwo, którego nic i nikt nie był w stanie mu odebrać. Poniekąd. Stojąc bowiem w pełnym słońcu, z nieroztropnie dobranym czarnym t-shirtem na tułowiu, począł roztapiać się jak rzeźba ulepiona ze śniegu podczas odwilży. A gdy myślał już, że strużki błyszczącego potu gilgające plecy były jego jedynym zmartwieniem, dostrzegł w tłumie sylwetkę swojego współlokatora, z którym (odkąd zatrzasnął mu drzwi w ciemnym i zakurzonym pokoju) dogadywał się jeszcze gorzej, niż przedtem. Zbliżając się w jego stronę, chwycił za materiał wilgotnej już nieco koszulki, którą pokierował ku górze, przeciągając przez szyję i czując na klatce piersiowej przyjemne podmuchy wiatru. Pomijając już fakt, że znajdowali się w wiecznie ciepłej Australii, przede wszystkim na plaży widok ten nie powinien nikogo dziwić czy bulwersować, dlatego mężczyzna ani przez moment nie pomyślał o tym, że taki częściowy negliż mógłby być w cudzych oczach jakkolwiek nieodpowiedni. - Żartujesz sobie chyba, po co tu niby przyszedłeś? I tak wszyscy wiedzą, że to ja wygram - obruszył się, gdy już znalazł się naprzeciw Periclesa, wbijając w niego wyzywające spojrzenie, a koszulkę przewiesił sobie przez ramię.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Spędził tamtego dnia niemalże dwie godziny w pokoju wujka nim zorientował się, że drzwi się zatrzasnęły. Naturalną reakcją na to miała być złość, skoro nie posiadający tych samych zdolności, co Orfeusz, zmuszony był po prostu wyjść przez okno, ale… Tak naprawdę był mu wtedy wdzięczny. Brzmiało to co prawda koszmarnie i Perry nigdy nie powiedziałby tego na głos, ale mężczyzna wyświadczył mu wówczas sporą przysługę. Okazało się bowiem, że kryła się jakaś słuszność w tym zakazanym wtargnięciu do największego z pokoi, niewinnie zasłoniętego kurtyną kurzu. Pośród nieistotnych papierzysk i przedmiotów codziennego użytku, kryły się bowiem różnej maści sekrety i tajemnice, a wśród nich tych kilka informacji, których rozszyfrować nie potrafił. Najważniejszy był jednak czarny notes, zapisany różnymi kombinacjami cyfr i słów pozbawionych sensu, spośród których wyłapał te najważniejsze. Tajper. Kilka adresów. Numer telefonu. Nawet największy sceptyk stwierdziłby to samo, co Pericles: jego wuj zaplanował tę swoją domniemaną śmierć.
Początkowo stanął głupio przed tym jego pokojem, gotowy do zakopania topora wojennego, bo po prostu potrzebował pomocy. Gdy dłoń zawisła jednak przy drzwiach, Pericles uznał, że nie może wcale Orfeuszowi ufać. Bo może to znów ingerencja mafii, a nie szalone plany wujka, a jego konfrontacja z nowym współlokatorem tylko by to wszystko pogorszyła. Wiedząc jednak, że nie zna nikogo innego, kto zdołałby mu pomóc, wściekał się przez te minione dni bardziej niż zwykle. Nie na niego, naturalnie, tylko siebie, bo naiwnie szukał gdzieś w jego zachowaniu wskazania, że może mu zaufać. Ostatecznie jednak milczał, atakował go idiotycznymi komentarzami, a przede wszystkim po prostu ignorował. Zajmując się pracą, a wolnych chwilach wujkowymi sekretami, było to całkiem nawet naturalne. Tyle że samodzielnie nie potrafił wykonać kroku do przodu, a gdzieś w tym wszystkim ubzdurało mu się, że podpowiedzi odkryć mógłby w laptopie Orfeusza. Tylko na szczęście nie był jeszcze na tyle głupi, by po prostu włamać się na jego konto — póki co odważył się tylko na śledzenie jego poczynań, w czym ewidentnie nie był za dobry, skoro od razu jego obecność na plaży została odkryta. — Może z tymi dzieciakami miałbyś jeszcze na to szansę, ale nie ze mną — odparł buntowniczo, choć dopiero przez jego wskazanie zorientował się, że to w istocie konkurs na najlepszą piaskową rzeźbę. Naturalnie Perry miał jakieś doświadczenie w tym zakresie, dlatego uznał, że jak najbardziej może wziąć udział w tejże rywalizacji, czemu nie. — Zamierzacie w tych rzeźbach ukryć jakieś mikrochipy, prochy, broń czy jednak różne części ciała swoich dłużników? — gdy myślał o tej całej sprawie dzisiejszego ranka uznał, że gdyby tylko był miły, mógłby szybciej czegokolwiek się dowiedzieć. Tylko że Orfeusz pracował przecież z ludźmi, których tak bardzo Perry nienawidził, na miłość boską, nie byłby w stanie więc nawet jakiejś sympatii udawać.

Orpheus Wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Przez myśl mu nawet nie przeszło, że ktoś w jego własnym domu czaić się może na jego laptop. Oczywiście zadbał o to, by czyn ten nie był możliwy dla zwykłego laika, zabezpieczając sprzęt szeregiem rozmaitych i dobrze przemyślanych kodów, ale sama wiedza, że ktoś zamierza przetestować wspomniane pułapki, bardzo by go zaniepokoiła. - Ty też jesteś dzieciakiem - mruknął przekornie, denerwując się okropnie tym jego zapewnieniem. Dotychczas faktycznie nie miał poważnego konkurenta, a Pericles, jeśli mówił poważnie, mógł sprzątnąć mu wygraną sprzed nosa. - W twoim ukryję gówno wombata - odpowiedział na to mało zabawne pytanie, bo prawdę mówiąc, nawet gdyby jego dziadek planował taką akcję, Orfeusz prawdopodobnie by o niej nie wiedział. Chciał dodać coś jeszcze; kolejny mało wyszukany i finezyjny komentarz, ale wtem dotarł go głos organizatorki konkursu, która poleciła zapisać się na odpowiedniej kratce przypiętej do podkładki z klipem, więc wytarł prędko spocone dłonie o swoje szorty, posłał Periclesowi jeszcze jedno groźne spojrzenie, a następnie pomaszerował w stronę kobiety, składając na dokumencie swój podpis. Ustawiając się w całkiem przyzwoitym miejscu na plaży, niedaleko wody, która pełnić miała poniekąd funkcję kleju w budowanej konstrukcji, skrzywił się mocno, gdy znów wzrokiem napotkał na swojego współlokatora. - Chcesz ode mnie ściągać? - zapytał z oburzeniem, osuwając się kolanami na rozgrzany piasek, formując w nim sporych rozmiarów kulę. Prawda jednak była taka, że Orfeusz kompletnie nie potrafił w takie cuda, mając jakby dwie lewe ręce, co dało się orzec już po nędznie konstruowanej, jajowatej formie, tak krzywej, że bolały aż oczy.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Dość zabawne było to, że Perry mając w planach dość konkretne działania, tkwił niczym idiota na tej zatłoczonej plaży i sabotował tę swoją misję. Zdawał sobie sprawę z licznych zabezpieczeń, które mogłyby na niego czekać, ale pewien był, że jakoś by sobie poradził. Może nie sam, ale wystarczyłoby zadzwonić po Hectora bądź Marlee, a na pewno w końcu udałoby się im wspólnie zdziałać jakieś cuda. Tyle że nie był pewien czy powinien. Bo co jeśli Orfeusz o jego wujku nie wiedział? Co jeśli obaj byli w tej sprawie po tej samej stronie i, choć to niedorzeczne, mogli sobie wzajemnie jakoś pomóc? — Lepsze gówno niż zwłoki — pozwolił sobie stwierdzić z uśmiechem, tocząc wciąż bitwę z myślami. Odprowadził go więc początkowo jedynie wzrokiem, gotów do przeprowadzenia prędkiej akcji — jedno z jego przyjaciół mogłoby mu pomóc, a drugie pilnowałoby w tym czasie Orfeusza. Plan doskonały. Może chodziło więc o to, że brzmiał nazbyt dobrze, by wszystko mogło się w nim powieść? I może właśnie dlatego Pericles powędrował jego śladem, zapisał się do konkursu i ruszył w to samo miejsce, co on? Kusiło go nawet dopisanie się tuż przy jego nazwisku, by partnerować mu w tymże ciężkim zadaniu, ale wtedy na pewno nabrałby podejrzeń... prawda? Tak więc niewinnie opadł na piasku gdzieś nieopodal, co jakiś czas się mu przyglądając. — Stwierdziłem, że oglądanie twojej klęski będzie idealną rozrywką — odparł spokojnie, złośliwie, przez chwilę z rozbawieniem obserwując jego poczynania. A potem sam rozsądnie zaczął stawiać szkielet konstrukcji, którą miał zamiar dziś wybudować. Przez moment nie działo się więc nic konkretnego — stawiając bose stopy w rozgrzanym piasku, wykonał kilka kursów w stronę morza, by w otrzymanym od organizatorów wiaderku przynieść sobie nieco wody. To generalnie było głupie i liczył na to, że nikt go nie widzi, ale cóż, przyznać trzeba, że radził sobie wyśmienicie. Na tyle, że zapomniał na moment po co to wszystko i dopiero po kilkunastu minutach ośmielił się znów zwrócić do współlokatora. — Ktoś o ciebie pytał — powiedział, niby obojętnie, a jednak uważnie się mu przyglądał, szukając jego reakcji. — Jakiś Matt... eee... Mathis? Mathis Pražak! — poinformował go fałszywie, podając mu personalia człowieka, który występował na niemalże każdej kartce czarnego wujkowego notesu.

Orpheus Wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Nawet jeśli jakimś cudem udałoby się im przedrzeć przez barierę zabezpieczeń, Orfeusz by się dowiedział. Wystarczyłoby mu kilka spojrzeń na ziejący niebieskim światłem ekran, przyciśnięcie odpowiednich klawiszy i na jaw wyszłaby ta zbrodnia, której Perykles nieroztropnie się dopuścił, od razu wskakując na szczyt listy podejrzanych. A konsekwencje… Cóż, może i nie byłby tym, w którego ręce zostałaby powierzona zemsta, ale zdecydowanie nie miałby nic przeciwko jej dokonaniu. Mądrzej faktycznie byłoby po prostu podzielić się z nim swoim planem, zadając odpowiednie pytania.
Ehe, te z blond włosami trzymam na lepszy moment — tylko się drażnił, to przecież oczywiste. Wcale nie przyznał teraz z niepokojącym uśmiechem błąkającym się na ustach, że tamta smarkula nie żyła. Perry sam się bowiem prosił o tenże mało zabawny żart, wspominając coś o zwłokach, które skojarzyły się Orfeuszowi tylko z jedną osobą, choć nie wiedział, czy dziewczyna ta faktycznie należała już do świata zmarłych. Potem posłał mu tylko nienawistne spojrzenie i wywrócił oczyma, całą swą koncentrację skupiając wyłącznie na sypkim piasku i rozżarzonym słońcu wydrążającym dziurę w jego plecach, również tracąc przy tym poczucie czasu. Na godzące go niespodziewanie pytanie obejrzał się jednak w kierunku jego źródła i zmarszczył czoło. — Masz beznadziejny akcent — zauważył szorstko, choć wewnątrz powoli panikował. Podniósł się z ziemi, otrzepał swoje kolana z piasku kreślącego na jego skórze czerwone szlaki i nie spuszczając ze swojego współlokatora wzroku, zbliżył się nieco. — Powinieneś z tym skończyć — polecił ściszając ton swojego głosu, jakby w obawie przed tym, że pozostali uczestnicy zawodów, czyli zapewne nastolatkowie i małe dzieci, mogliby ich usłyszeć i wszystko zrozumieć. I donieść pewnej osobie, że Orfeusz zamiast ją o wszystkim poinformować, udziela jakiś durnych, złotych rad.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Być może w minionym czasie zdarzało się mu zapominać (nazbyt często) o potędze ludzi, z którymi zadzierał. Naturalnie zaginięcie Tilly powinno skłonić go do sporych przemyśleń, jak i trwania w nieustającym strachu, ale dość naiwnie zakładał, że samodzielnie sobie ze wszystkim poradzi. Tak jakby. Plątanina myśli i planów przyczynić miała się do jego klęski, jeśli działając dość nieroztropnie, faktycznie wypowiedziałby wojnę całej tutejszej mafii. Być może kryło się coś zaskakująco dobrego w tejże jego naiwności, która od dziecka kierowała jego wszelkimi działaniami. — Jesteś bardzo zabawny Orfeusz, bardzo, bardzo, mówił ci to już ktoś? — rzucił marszcząc gniewnie czoło, powtarzając sobie, że to tylko zwykła zaczepka. Nawet jeśli Tilly nadal nie odpowiedziała na którąkolwiek próbę kontaktu, Perry wierzył, że żyje — miał stuprocentową pewność, że jej śmierć odbiłaby się szerokim echem w Lorne Bay. I choć bałby się przeciwstawić jakoś Orfeuszowi i całej tej bandzie, którą reprezentował, tak wiedział, że musi stwarzać odpowiednie pozory. Że nie może tak po prostu pozwolić na to, by jakieś słowa wyprowadziły go z równowagi; była to jedna z kilku nauk wujka, gdy począł go wdrażać w tenże mroczny świat.
Kucając w rozgrzanym piasku, budując tę najważniejszą na zamku wieżę, starał się nie zerkać zbytnio na współlokatora. Jego reakcja była w tym wszystkim ważna, oczywiście, ale uważne śledzenie jego ruchów przecież wszystko by od razu zdradziło — ten nie do końca chytry plan, ale póki co najrozsądniejszy. — Akcent jak akcent, ja nie wiem nawet skąd ten człowiek jest. Z Rosji? Twoi ludzie chyba mają z Rosjanami jakieś układy, no nie? W filmach tak jest zawsze — stwierdził kiwając głową, ciągnąc temat dalej. Nieco się wystraszył, przyznać trzeba, tych nagłych kroków wykonanych w jego kierunku, ale nie dał tego po sobie poznać. — Mam tylko nadzieję, że ten twój przyjaciel nie zdemoluje mojego domu — rzucił luźno, uśmiechając się lekko, być może nieco nierozważnie go drażniąc. Nieustannie skupiał się na budowaniu zamku, ale gdy Orfeusz znalazł się dość blisko, musiał w końcu zerknąć wprost na niego. I zrobić wszystko, by się w żaden sposób nie zdradzić. By udawać dalej idiotę, za którego ten i tak go miał. — Z czym? Z tym? Jak chcesz wygrać, to możemy się zamienić, nie musimy się bić — zasugerował niewinnym tonem, uśmiechając się przyjaźnie.

Orpheus Wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Zdecydowanie Campbell przeceniał jego udział w tym mafijnym światku. Choć może nie tyle udział - bo Orfeusz wiele miał za uszami - co po prostu rolę, która… była raczej epizodyczna niżeli pierwszoplanowa. Zdążył się jednak wiele dzięki niej nauczyć, co odpowiadało za włączenie alarmu zaraz po idiotycznym powiadomieniu posłanym z ust współlokatora. Wrottesley nie miał najmniejszego pojęcia, kim jest jakiś Mathis i co mógłby niby od niego chcieć, ale również, dokładnie tak samo jak Perykles, musiał stwarzać pewne pozory. - To trochę rasistowskie, wiesz? - mruknął, znów chytrze zbywając jego pytanie. Choć nie był pewny, czy niejaki Mathias w istocie istniał i wypytywał o niego, tak domyślił się już doskonale, że wszystkie skierowane ku niemu wypowiedzi miały posłużyć wyciągnięciu od niego starannie wyselekcjonowanych informacji. Tylko czego dokładnie to śledztwo dotyczyło? Czy raczej, kogo? - Naszym domu - poprawił go ozięble, wywracając oczyma. - Nie mów tylko, że ty też zafiksowałeś się na punkcie odnalezienia tej blondynki - jako że nie należał nigdy do specjalnie opanowanych i mądrych ludzi, nie potrafił powstrzymać się z tym pytaniem. Jeśli bowiem chodziło o całą tę przeklętą, zasmarkaną Matildę, jego dziadek postąpił nad wyraz nierozważnie pozbywając się kogoś, kto wzbudzał tak ogromne zainteresowanie wśród mieszkańców Lorne Bay. Druga opcja była taka, że szatyn po prostu zamierzał się na nim zemścić za tamto zatrzaśnięcie drzwi od pokoju, który ostatnio wzbudził w nich obydwu tyle emocji. Westchnął. Żadne potencjalne wytłumaczenie nie przypadło mu do gustu. - Nie jestem głupi, Perry - pożalił się z urażoną dumą, bo niezwykle drażliwy był na tym punkcie. Wiedział bowiem, że w istocie jest głupi. Nie panując znów nad wzrastającą irytacją, skorzystał z okazji tej krótkotrwałej bliskości i zamachnął się, by zaraz potem z całej siły kopnąć w budowanego przez Campbella bałwana. A zaraz potem odszedł, niesiony już tylko gniewem, bo całkiem odechciało mu się bawić w całe te głupie zawody.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Jego wiedza nie płynęła wyłącznie z filmów akcji, które zdołał w swym życiu obejrzeć (nie pałał jednak sympatią do tego rodzaju kina, jako że zbyt często doszukiwał się w losach bohaterów tożsamych przeżyć), ale też wszelkich transakcji, które zawierane były w jego towarzystwie. Przeważnie przez wujka, choć ten zawsze wtedy, gdy przyłapywał Periclesa na podsłuchiwaniu, zanosił się wrzaskiem i kazał mu spierdalać. Może właśnie przez to, że nigdy nie wiedział, jak kończą się wszelkie podstępy i manipulacje, tak bardzo teraz wszystko partaczył. Wzruszył tylko niewinnie ramionami na jego uwagę, bo jakoś nie do końca w tym momencie był gotowy się tym przejąć. Usiłować zrozumieć. Poznać istotę tego świata, do którego wciąż nie uzyskał pełnego dostępu. Dostrzec, dlaczego jego wuj uciekł i zostawił go samego w oku cyklonu. — Jakiej blon… A, no tak, jasne, to o nią chodzi, zawsze — wywrócił oczyma, ale chyba jednak wolał kontynuować tę jedną sprawę. Naturalnie losy Tilly nadal obchodziły go równie mocno, co przed tygodniem, ale jednak to głównie tajemnica związana z jego wujkiem wypełniała jego myśli. Ale o tym Orpheus wiedzieć nie musiał, w ogóle chyba nikt nie. Bo jak zdradził Minnie swoje plany to zachowała się tak, jakby zaraz zamknąć go miała w swojej piwnicy, by nigdy nie przekroczył granic Lorne Bay. — A wyglądasz, jakbyś był — prychnął, nie kontrolując się odpowiedniego, czego skutek ujrzał już po chwili. No dobra, nie był kretynem i nie zależało mu wcale na tym pieprzonym konkursie piaskowych rzeźb, ale gdy jego bałwan legł na wieżyczki otaczającego go pięknego zamku, który idąc jego śladem również runął, poczuł się wielce dotknięty. Tak dziecinnym gestem Orpheus zdołał sprawić, że Perry stracił siły do ciągnięcia tych głupich podchodów i odprowadził go tylko wzrokiem, nie zwracając uwagi na ciekawskie spojrzenia innych zawodników (to jest gówniarzy mających lat dwanaście). Będzie mu potrzebny nowy plan. Lepszy. Wstał po kilku minutach, otrzepał się z piasku i ruszył w stronę jego (nie ich) domu, zastanawiając się, czy to wszystko ma w ogóle sens.

koniec

Orpheus Wrottesley
ODPOWIEDZ