Farmer z nie swojego wyboru — Adler Sheep Farm
45 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
Nie ma już kariery.
Nie ma już rodziny.
Nie ma też już ani jednej butelki alkoholu.
Zostało mu stado owiec i cała reszta niepotrzebnego życia.
⋯⋯⋯⋯⋯⋯⋯⋯ 1 ⋯⋯⋯⋯⋯⋯⋯⋯⋯




Czasem coś ci po prostu nie wychodzi.
Może to zły dzień, zły moment, zły rok, złe całe życie. Klniesz do kroćset i używasz tysiąca przekleństw, jakie tylko jest w stanie pomieścić twój osobisty słownik, ale… nie pomaga. Owszem, przynosi chwilową ulgę, ale nie jest to złote remedium. Gdyby było, ludziom takim jak James Adler żyłoby się zdecydowanie lepiej. A w rzeczywistości, ta egzystencja na wiejskiej banicji przypominała raczej pewnego rodzaju czyściec. Bez szans na poprawę w jakiejkolwiek przyszłości.
Mężczyzna zaparkował swój ubłocony pickup na wąskiej uliczce obok jednej z miejscowych kawiarni, zastawiając tym samym nie tylko widok na piękną witrynę, ale też pół przejścia dla pieszych. Niespecjalnie się tym jednak przejął, w zasadzie jakiekolwiek nadmierne „przejmowanie się” błahostkami nie należało do jego codziennych zadań. Wyemancypował się ze świata zwyczajnych problemów przynajmniej powierzchownie. To znaczy, że uchodzenie za gbura i prostaka latało mu absolutnie koło nosa, a te kwestie życia, które przyprawiały go o drżenie dłoni, chował w sobie niezwykle głęboko.
Dlatego też trzasnął drzwiami, zaglądając jeszcze przelotnie na pakę samochodu i zabrał z siedzenia pasażera pakunek.
Po kilku miesiącach spędzonych na farmie ojca w Lorne Bay wciąż nie był pewny, czy to naprawdę ma sens. Nie próbował niczego nowego, po prostu wszedł w to, co udało się zbudować Adlerowi seniorowi i próbował sprawić, żeby ojcowska farma nie upadła na przestrzeni tygodnia. Dlatego zaufał pracującym tam ludziom i ich wiedzy (bo sam nie posiadał w tym zakresie absolutnie żadnej) i nadal zgadzał się na niezrozumiałe dla niego wypasanie owiec na zmiennych pastwiskach i od czasu do czasu zaglądał do miejsca, gdzie produkowany był owczy ser. Nie rozumiał skali tego biznesu – nie była to ani produkcja na użytek domowy, ani nie była nastawiona na ogromną sprzedaż. Ojciec bywał ze swoimi produktami na lokalnych marketach oraz wstawiał je do sklepów i knajpek. W tym kawiarni, na której szyld zerknął tylko, otwierając z impetem drzwi.
Wszedł do środka z drewnianą skrzynką, pełną zawiniętych w kraciaste serwety serów i rozejrzał się po wnętrzu. Rzeczywiście, wczesny ranek nie był porą największego ruchu, ale przy stolikach i tak siedziało kilka osób. Jebani turyści – pozwolił sobie na komentarz w myślach.
Rozejrzał się jeszcze raz, tym razem z większym namysłem, w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby przyjąć jego dostawę. Nigdy nie robił tego sam i z ogromną chęcią nie wykonałby tego wyjątku, gdyby nie szczególne okoliczności – kierowca, farmowy chłopiec na posyłki wybił sobie bark. Adler chciał co prawda zmusić go groźbą do stawienia się w pracy, ale jego własna była żona zakomunikowała mu, że nie jest to najszczęśliwszy pomysł.
Dlatego stał tutaj, we własnej, wkurwionej osobie i z coraz większą irytacją pragnął zostać zauważony.
— Halo? — rzucił, stawiając skrzynkę na blacie przy kasie, zerkając w kierunku drzwi prowadzących na zaplecze.
— Czy ktoś w tym kurwa mieście wie, co to znaczy szacunek do czasu innego człowieka do… — radośnie wrócił do swojej litanii przekleństw pod nosem, kiedy zauważył burzę ciemnych włosów i twarz z rumianymi policzkami. Na szczęście nie miał już dwudziestu lat, żeby to zrobiło na nim przesadne wrażenie. Dlatego nawet nie próbował ukrywać, że powiedział, co powiedział. Wziął tylko oddech i wskazał ruchem głowy na skrzynkę.
— Gary złamał rękę. Albo zwichnął bark, niestety gubi się w zeznaniach. Tak czy inaczej, nie mógł przyjechać z dostawą. Jesteście umówieni na dostawy w środę, więc bardzo proszę – dostawa w środę. Nie musimy się dziś rozliczać, z tego co wiem, rozliczacie się raz na miesiąc. Wystarczy, że podpiszesz mi te papiery — wyrecytował to, co miał do powiedzenia i wrzucił na blat podkładkę z potwierdzeniem dostawy.

lenny o'sullivan
powitalny kokos
xo
robi kawę — i koci grzbiet
24 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Gdy z powrotem pojawiła się za kawiarnianym kontuarem i spojrzała na tego nieprzyjaźnie wyglądającego mężczyznę z brodą, która mogła być starsza niż jej córka (przynajmniej tak myślała, nie była ekspertką w tej kwestii; w końcu większość jej znaczących doświadczeń z chłopcami przypadały na czasy, gdy jej rówieśnicy mieli na klatce piersiowej po trzy włosy na krzyż i dziewiczy wąs pod nosem), nie przyszło jej nawet do głowy, że coś mogłoby ją łączyć z Jamesem. A jednak – ona też traktowała Lorne Bay jako pewnego rodzaju czyściec. Miejsce, w którym utknęła na dobre i nie spodziewała się już żadnych zmian: ani na lepsze, ani na gorsze. Oczywiście, że nie tego chciała. Gdyby tylko mogła, natychmiast porzuciłaby pracę w kawiarni i swoją, nie do końca zaszczytną, rolę tej doświadczonej. To Lenny wiedziała, gdzie leży teczka z dokumentami, co zrobić gdy ekspres zaczyna wydawać dziwne odgłosy i jak rozliczali się z panem Adlerem – tym miłym – który przywoził im sery. Gdy do kawiarni po raz kolejny przychodził ktoś nowy, próbowała mu to wszystko wyjaśnić, ale nie byli firmą, w której można zrobić karierę ani nawet miejscem, w którym warto się na trochę zaczepić, by zdobyć trochę doświadczenia, więc pracownicy zwykle odchodzili stąd krótko po tym, gdy wreszcie przestali pytać o każdy drobiazg. W rezultacie Lenny miała wrażenie, że nieustannie tłumaczy komuś nowemu, że nie trzeba panikować i wołać jej, gdy przyjeżdżają sery, wystarczy podpisać dostawę. Nieustannie też obserwowała, jak ludzie w jej wieku kończą wakacje i rzucają kawiarnię, by skupić się na nauce, dostają się na staż związany z kierunkiem studiów albo któregoś dnia ignorują swoją zmianę w kawiarni i już do niej nie wracają, bo wciąż są dzieciakami na utrzymaniu rodziców i nie muszą się martwić o rachunki, ubrania dla dziecka ani o to, czy nie masz za bardzo odkręconego grzejnika (pozdrawiam dorosłość). Tylko ona wciąż pozostawała w kawiarni, niczym ostatni sprzymierzeniec sprawy skazanej na przegraną. Wiedziała, że nie ma co liczyć na cokolwiek lepszego, ale przynajmniej nie było gorzej, więc nie mogła narzekać. Gdyby dowiedziała się, że do życia podchodzi równie optymistycznie co dwadzieścia lat starszy przegryw hodujący owce, może zrozumiałaby, jak kiepsko to wygląda.
Nigdy nie była szczególnie odważna. Nie odpowiadała na zaczepki, a gdyby mijała Jamesa na ulicy, pewnie odwróciłaby wzrok w inną stronę i próbowała udawać, że nie istnieje. A jednak teraz to ona była u siebie i czuła się na tyle odpowiedzialna za to miejsce i siedzących przy stolikach jebanych turystów, by spojrzeć prosto na Jamesa i powiedzieć: - W przeciwieństwie do ciebie, inni przynajmniej wiedzą, czym jest szacunek do innych ludzi i nie rzucają przekleństwami, kiedy tylko wejdą do środka. Mam nadzieję, że skończyłeś już z tymi kurwami – w każdych innych okolicznościach zwróciłaby się do niego na „pan” – nie tylko był od niej wyraźnie starszy (z drugiej strony, bycie starszym od Lenny nie jest dużym osiągnięciem), ale też była w pracy, gdzie musiała często przeginać z grzecznością nawet wobec tych nastolatków, którzy siedzieli w kawiarni przed kilka godzin, ładując telefony i zamawiając jedną kawę dla czterech osób. Przesadna grzeczność i tak była łatwiejsza niż nawet próba asertywnego zachowania i chyba tylko na tyle starczyło jej dzisiaj siły. Przeniosła wzrok na skrzynkę, którą przyniósł James i zmarszczyła lekko czoło. - Nie wiem czy mogę podpisać dostawę – przyznała. - Szef miał uwagi do ostatnich zamówień i chciał to z wami wyjaśnić, jeśli jeszcze nie rozmawialiście, wolałabym nie przyjmować serów – chyba zasłużyła na jakiś order z cukru i masła, tak zbuntowana mogła być po raz ostatni osiem lat temu, kiedy myślała, że zaraz zniknie z Lorne Bay i skończy się sobotnie pranie.

James Adler
powitalny kokos
nick
Farmer z nie swojego wyboru — Adler Sheep Farm
45 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
Nie ma już kariery.
Nie ma już rodziny.
Nie ma też już ani jednej butelki alkoholu.
Zostało mu stado owiec i cała reszta niepotrzebnego życia.
Postukuje nerwowo palcami o blat, obok skrzynki.
Przekrzywia nieco głowę w bok.
Słucha dziewczyny, ale w głowie powtarza już sobie słowa swojego terapeuty, a w zasadzie pokręconego coacha, który jeszcze za czasów jego spekta…co? kariery próbował zapanować nad jego wybuchami złości. Nie kumuluj stresu w drugiej osobie, nie pozwól, by emocje przejęły na tobą kontrolę, jesteś silniejszy i niezależny od reakcji innych. Jedno wielkie p i e r d o l e n i e. Tak czy inaczej, chcąc nie chcąc (raczej jednak nie chcąc) przez miesiące spotkań Adler zaczął przyswajać wiedzę. Która najwyraźniej sprawdzała się nie tylko na boisku.
Blondyn przygląda się uważnie dziewczynie, zastanawiając się, czy w tym zapomnianym przez boga miasteczku jest chociaż jedna osoba, która nie postradała jeszcze umysłu. Nie odzywa się trochę zbyt długo jak na człowieka w pełni władz umysłowych.
W końcu unosi brwi nieco ku górze i jest gotowy na reakcję bez agresji. No przynajmniej tej jawnej.
— Słuchaj lalko — odzywa się do niej tak, jak zwykł mówić do tych wszystkich naiwniutkich hostess pracujących przy eventach sportowych. Nie było szans, żeby zapamiętał imię którejkolwiek z nich nawet jeśli czasami przyjmował je w ramach audiencji w swoim hotelowym pokoju. Przeniósł wzrok na Lenny i na nią też patrzył tak, jakby była półprzezroczysta. Chce jej powiedzieć coś przykrego. Pewnie jego bezrefleksyjną teorię na temat tego, do czego się nadaje. Ale przypadkiem, rozproszony, napotyka jej wzrok. Dostrzega jej źrenice utkwione w swoich i to finalnie go powstrzymuje, chociaż już otwierał usta.
Kurwa.
— Nie chcesz serów? To nie — zerka przelotem na menu wypisane na tablicy za jej plecami. Uśmiecha się lekko, zabiera skrzynkę z dostawą i wychodzi bez słowa. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie wyładował swojej frustracji w inny sposób.
Chwilę później wraca do kawiarni z owcą pod pachą i stawia ją na posadzce ku zaskoczeniu nie tylko kelnerki, ale tez wszystkich pozostałych gości.
— Jeśli ty, albo twój szef macie uwagi to zachęcam, zróbcie ser sami. To —
wskazuj na zdezorientowane zwierzę — jest zestaw DYI. Koniecznie dajcie znać, jak wam poszło — dodaje jeszcze, zatrzaskując za sobą drzwi.

lenny o'sullivan
powitalny kokos
xo
robi kawę — i koci grzbiet
24 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie była wyjątkowo doświadczona przez życie, o czym bardzo lubili jej przypominać rodzice. Sama Lenny też się z tym zgadzała, ale myślała o tym w zupełnie innych kategoriach. Przegapiła sporo rzeczy, które były codziennością jej rówieśników, a ją ominęły z powodu zbyt wczesnego urodzenia dziecka i podejmowania prób zajęcia się Bowie, nawet jeśli często były nieudolne czy po prostu nieudane. Równocześnie jej życie i rzeczy, które Lenny robiła na co dzień, były obce części osób w jej wieku - dwadzieścia kilka lat to przecież moment na kończenie studiów, myślenie o wyprowadzce od rodziców i na pożyczanie od nich pieniędzy, gdy miesiąc ma o kilka dni za dużo, a niekoniecznie na samodzielne utrzymywanie siebie oraz dziecka i pracę na dwa etaty.
Dwadzieścia lat nie powinno być też momentem, w którym jakiś wariat zostawia ci w miejscu pracy o w c ę. Lenny nigdy wcześniej nawet nie widziała owcy - chyba że w kolorowych książeczkach, które czytała razem z Bowie. Skąd miała wiedzieć, co się z nimi robi? Zasugerowane przez tego buca dojenie nie wchodziło nawet w grę: przecież nie chciała zrobić tej całej Dolly krzywdy. Nie chciała też w ogóle przejmować się owcą na środku kawiarni, ale przecież nie byłaby Lenny, gdyby nie przejęła się tym stanowczo zbyt mocno i nie skończyła tego dnia na farmie Jamesa.
Była już cała spocona, długie włosy wymknęły się z jej luźnego kucyka i brakowało jej ręki, by to naprawić, bolały ją ręce od ciągnięcia owcy, nie miała pojęcia która godzina (a jej córka, jak ogarniętym dzieckiem by nie była, przecież nie odbierze się sama ze szkoły) i wydawało jej się, że jeszcze chwila, a przejdzie załamanie nerwowe.
A może już je przechodziła, bo kiedy łomotała w drzwi Jamesa na tyle długo, żeby wreszcie jej otworzył, nabrała powietrza w płuca i powiedziała: - Nie jestem żadną lalką. Za to ty jesteś zupełnie nieodpowiedzialny, wstrętny i okropny, nie powinieneś zajmować się nawet mrówkami, a co dopiero owcami! I… i ta owca… - próbowała wygłosić tyradę, ale była tak zmęczona, zestresowana i przejęta dzisiejszym dniem i ostatnimi przygodami, że z tych wszystkich emocji po prostu rozpłakała mu się na ganku.

James Adler
powitalny kokos
nick
Farmer z nie swojego wyboru — Adler Sheep Farm
45 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
Nie ma już kariery.
Nie ma już rodziny.
Nie ma też już ani jednej butelki alkoholu.
Zostało mu stado owiec i cała reszta niepotrzebnego życia.
Nie pamiętał już, jaką szopkę odstawił rano. Nie panował ostatnimi czasy nad swoimi emocjami o wiele bardziej, niż zazwyczaj – co znaczy, że prędkość, z jaką wpadał w irytację, osiągnęła już stan krytyczny. Od zera do nieskończoności w trzy sekundy, nawet najlepsze samochody nie mają takiego przyspieszenia. Po drobnym przedstawieniu w miejscowej kawiarni wrócił więc na farmę, wysyłając tylko swojemu dostawy wiadomość, że może mieć złamaną rękę, ale musi znaleźć zastępstwo na swoje miejsce, bo on, James Adler, nie ma do tego absolutnie kurwa siły, więc z chęcią komuś za to zapłaci. Dosyć wielkopańskie podejście, kiedy ledwo utrzymujesz całą tą swoją działalność farmerską na powierzchni. Blondyn był strategiem, ale zupełnie nie na tym polu życia. Albo po prostu – zupełnie nie na p o l u.
Dopiero co zdążył wziąć prysznic, tym późnym popołudniem, kiedy usłyszał łomot przy jego drzwiach. Kto miał aż tyle siły i desperacji, żeby wezwać go do wyjścia? Przez krótką chwilą przeklął się w duchu, ostatnią nadzieję pokładając w tym, żeby nie była to jego siostra.
Dopiął jeansy i wciągnął na wilgotne ciało t-shirt, zbiegając po schodach. Otworzył drzwi i… zamarł w bezruchu, przyglądając się dziewczynie stojącej na jego werandzie.
Zziajana, zmęczona i zapłakana. Ciemne kosmyki włosów przykleiły jej się do czoła, a w ręku nadal mocno ściskała sznurek, na którym prowadziła… owcę.
Adler zrobił krok w jej stronę, stając na starych deskach przed wejściem do domu i rozejrzał się dookoła. Wyraźnie nie przywiozła jej tutaj samochodem.
— Przyszłaś… Przyszłaś z miasteczka na pieszo? — jego brwi unoszą się ku górze w geście potężnego zdziwienia. Od centrum turystycznego Lorne Bay do drzwi jego domu na farmie jest naprawdę kawał drogi. Nie pomaga też żar lejący się z nieba. Ani z pewnością najgłupsza owca w stadzie, która rano była u weterynarza, więc do tej pory jeszcze może być lekko skołowana, nie jest najmilszą towarzyszką takiego spaceru.
— Oszalałaś, dziewczyno? Ta owca to najbardziej leniwe stworzenie na setkę, która mieszka na farmie. Udaje, że coś jej jest, żeby nie musieć biegać ze wszystkimi, tylko żeby ktoś karmił ją w stodole. Przysięgam, że jest jak moje najmłodsze dziecko. A ty ją tu przytargałaś?! — trochę chce mu się śmiać, więc rozbawienie plącze się po jego twarzy i lekko wykrzywia kąciki jego ust. Widząc jednak, że Lenny wcale nie jest do śmiechu, dotykają go w końcu wyrzuty sumienia. Zabiera więc sznurek z jej dłoni i przywiązuje owcę do barierki, żeby tym razem nie uciekła sama w dalszą podróż.
— Wejdź do środka, napijesz się czegoś, wyglądasz jak strach na wróble… — posyła jej jeszcze komplement i ramieniem przesuwa ją w kierunku wejścia. Wskazuje jej dłonią fotel – jeden z dwóch, które stoją w salonie. Oprócz tego w sporym pomieszczeniu jest jeszcze tylko telewizor na ścianie i karton, który pełni rolę stolika. To cały wystrój wnętrza. Nigdy nie miał na to czasu. James posiada jeszcze stół i dzięki uprzejmości matki komplet sześciu krzeseł oraz jako-tako wyposażoną kuchnię. Zajmuje jeden pokój na piętrze, który zaanektował jako swoją sypialnię. Na parterze jest jeszcze całkiem spora łazienka, gabinet ojca i dwa mniejsze pokoje, w tym jeden z własnym tarasem i jakby osobnym wejściem z tyłu domu. To jeden z dziwnych pomysłów aranżacyjnych ojca, który miał przez moment w planach wynająć część pomieszczeń, albo chociaż przeznaczyć pokoje na parterze dla pracowników.
— Mogłaś po prostu zadzwonić, może bym ją odebrał — James wręcza jej szklankę wody.

lenny o'sullivan
powitalny kokos
xo
ODPOWIEDZ