about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
stylówka
Wizyta tutaj nie należała do najmądrzejszych. Chociaż może po prostu Earline nie należała do najmądrzejszych? Ale każdy kolejny dzień spędzony w Lorne Bay sprawiał, że coraz mocniej i coraz dotkliwiej odczuwała samotność. Przytłaczające uczucie, którego chyba nikt nie lubił – a już na pewno Earline go nie lubiła - i które sprawiało, że podejmowała głupie decyzje. Randki z tindera, wieczory w barach i jednonocne przygody to było coś, co myślała, że ma już dawno za sobą. Nie przypuszczała, że wróci do tego w wieku trzydziestu lat i to jeszcze w rodzinnych stronach. Jak widać… życie lubiło zaskakiwać.
Zaskoczeniem było także to, że tych kilka tygodni temu na pogrzebie babci spotkała Dawsona. Chociaż spotkała to może za dużo powiedziane… wydawało jej się, że go widziała. A może to tylko jej wyobraźnia? Może powrót do Lorne i stres związany z pogrzebem sprawił, że mózg i wzrok płatały jej figle? Może to był jego brat? Chciała go złapać, chciała zapytać… ale zanim jej się to udało – zniknął. A to jeszcze bardziej utwierdziło ją w przekonaniu, że może jednak jej się przewidziało? Niemniej nie chciał wyjść z jej głowy. Robiła wszystko, żeby tak się stało, ale zazwyczaj pojawiał się w niej w najmniej oczekiwanych momentach. Wtedy chciała się z nim spotkać, ale dziwnym trafem nigdy jej się nie udawało.
Unikał jej?
Ale to było Lorne Bay… nie można się unikać w nieskończoność. Nie zamierzała jednak czekać na przypadkowe spotkanie. Chociaż może to było przypadkowe spotkanie? W końcu przejeżdżała obok budowy prowadzonej przez jego firmę i zauważyła jak wychodzi ze swojego auta zaparkowanego przy ulicy. To musiał być znak. Niewiele myśląc zaparkowała obok, wzięła głęboki wdech i wyszła z auta, kierując się na budowę. Dokładnie w tym samym kierunku, w których chwilę wcześniej ruszył Dawson. Zniknął jej z zasięgu wzroku, więc zapytała o niego przechodzącego obok pracownika. Mężczyzna wyglądał na tak samo zaskoczonego jej widokiem tutaj jak ona była zaskoczona tym, że naprawdę to robiła. Niemniej w końcu wskazał jej kierunek do biura budowy.
I to właśnie tam wreszcie go spotkała. Pochylał się nad stołem przykrytym grubą warstwą budowalnej dokumentacji i musiała sama przed sobą przyznać, że było mu z tym wszystkim do twarzy. Czas mu służył – Nie patrz tak na mnie… jakbyś zobaczył ducha. – odezwała się wreszcie, gdy ich spojrzenia się spotkały – Dobrze cię wreszcie widzieć, Buckley. Dobrze wyglądasz. – i tylko to chciałaś mu powiedzieć? Brawo, Broadbent. Brawo.
Dawson Buckley
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Dawson Buckley
about
budowlaniec, flanelowiec, big scary boss (not really), ojciec na pół etatu małej Penny, commitment issues lvl: chandler bing
FOUR
Życie lubi zaskakiwać. Zdaje się, że jeszcze bardziej lubi spieprzyć się w najmniej oczekiwanym momencie, w najmniej oczekiwany sposób. Pewnie dlatego ludzie nazywają to ironią losu. Co wtedy mówią? Wszystko będzie dobrze, zobaczysz, wszystko się jakoś ułoży. Musisz zostawić to za sobą i żyć dalej. To przeszłość. Przeszłość natomiast lubi o sobie przypominać… w najmniej oczekiwanym momencie. W najmniej oczekiwany sposób. To uniwersalna zasada. Gdyby ludzie byli na tyle mądrzy, by uczyć się na błędach, odpuszczać, i… niczego nie oczekiwać, nic nie byłoby w stanie ich zaskoczyć. Jak smutne musiałoby być wtedy życie?
Gdy usłyszał o pogrzebie Babci Broadbent, w pierwszej chwili zrobiło mu się przykro, to oczywiste, zdążył przypomnieć sobie też, że parę tygodni wcześniej obiecał jej, że wpadnie zerknąć na kran w łazience na górze. Chyba miał kupić jakąś uszczelkę, sam już nie pamiętał, w każdym razie… zwyczajność tych myśli była nienaturalna. Starsza kobieta zmarła, a jedyne o czym był w stanie myśleć, to że nie dotrzymał słowa i nie wymienił tej cholernej uszczelki…
Wszystko po to, by nie myśleć o Earline.
Oczywiście, że o niej pomyślał! Skłamałby, jeśli powiedziałby, że było inaczej, ale zdaje się, że to właśnie robił, próbował okłamać samego siebie. Z wyjątkowo marnym skutkiem, ale jak mogłoby być inaczej, była jedyną rzeczą jaką łączyła go z Babcią Broadbent, a której nigdy nie rozmawiali…
Sam nie wiedział dlaczego postanowił przyjść na pogrzeb, nie miał żadnego powodu poza uciszeniem tego głosu dobiegającego z tyłu głowy, który powtarzał, że tak wypada. Tamtego ranka wstał, włożył białą koszulę, marynarkę i prawdopodobnie jedyny krawat jaki miał, spędził piętnaście minut przed lustrem, próbując zawiązać ten przeklęty krawat i wyszedł. Bo tak wypada. Przystanął z boku, w zasadzie, z samego tyłu, daleko za ludźmi, którzy — jak mu się wydawało — pomylili pogrzeby. Starał się nie myśleć o tym, że zaledwie kilka rzędów dalej stoi Earline, ma zaszklone oczy, a w ręce trzyma zmiętą chusteczkę. Nie widział tego, jedynie zgadywał, nie chciał tego widzieć, dlatego przez całą uroczystość nie patrzył w jej stronę. Na wypadek, gdyby miał zobaczyć coś jeszcze, na przykład, że… nie przyjechała sama.
Minęły tygodnie, a to natrętne pytanie ciągle do niego wracało, w chwilach, gdy najmniej się tego spodziewał, domagało się odpowiedzi, której tak naprawdę nie chciał znać. Nie potrzebował znać. To różnica, prawda? Na całe szczęście, praca nie pozwalała mu długo się nad tym zastanawiać, miał czym zająć zarówno ręce jak i myśli, nie przewidział jedynie, że Eraline znajdzie sposób, by je zadał, na przykład, przychodząc na budowę!
Nie patrz tak na mnie… jakbyś zobaczył ducha.
Gdy tylko dotarł do niego sens tych słów, a trwało to chwilę, dotarło do niego też, że prawdopodobnie wygląda jak i d i o t a, wpatrując się w nią tak, jakby rzeczywiście była ostatnią osobą, którą spodziewał się zobaczyć. I wcale nie dlatego, że zeszła z tego świata, choć… może w przenośni?
— Ja nie… Co? — O tak, brawo! Miał nadzieję powiedzieć coś coś jeszcze, coś co nie brzmiałoby jakby właśnie miał udar, ale niestety, nic mądrzejszego nie przychodziło mu do głowy. Zamiast tego wpatrywał się w nią, mimowolnie marszcząc brwi i próbując przekonać samego siebie, że naprawdę tu jest. Tutaj. I teraz. — Co ty tu robisz? Znaczy… Tutaj? — zapytał, obrzucając spojrzeniem niewielkie prowizoryczne biuro i cały ten bałagan dookoła… Nagle też pomyślał o sobie, pośrodku tego bałaganu, w roboczych ubraniach i ciężkich buciorach, prawdopodobnie ubrudzony jakąś zaprawą czy piachem. Nie do końca tak wyobrażał sobie ich ewentualne spotkanie.
Earline Broadbent
Życie lubi zaskakiwać. Zdaje się, że jeszcze bardziej lubi spieprzyć się w najmniej oczekiwanym momencie, w najmniej oczekiwany sposób. Pewnie dlatego ludzie nazywają to ironią losu. Co wtedy mówią? Wszystko będzie dobrze, zobaczysz, wszystko się jakoś ułoży. Musisz zostawić to za sobą i żyć dalej. To przeszłość. Przeszłość natomiast lubi o sobie przypominać… w najmniej oczekiwanym momencie. W najmniej oczekiwany sposób. To uniwersalna zasada. Gdyby ludzie byli na tyle mądrzy, by uczyć się na błędach, odpuszczać, i… niczego nie oczekiwać, nic nie byłoby w stanie ich zaskoczyć. Jak smutne musiałoby być wtedy życie?
Gdy usłyszał o pogrzebie Babci Broadbent, w pierwszej chwili zrobiło mu się przykro, to oczywiste, zdążył przypomnieć sobie też, że parę tygodni wcześniej obiecał jej, że wpadnie zerknąć na kran w łazience na górze. Chyba miał kupić jakąś uszczelkę, sam już nie pamiętał, w każdym razie… zwyczajność tych myśli była nienaturalna. Starsza kobieta zmarła, a jedyne o czym był w stanie myśleć, to że nie dotrzymał słowa i nie wymienił tej cholernej uszczelki…
Wszystko po to, by nie myśleć o Earline.
Oczywiście, że o niej pomyślał! Skłamałby, jeśli powiedziałby, że było inaczej, ale zdaje się, że to właśnie robił, próbował okłamać samego siebie. Z wyjątkowo marnym skutkiem, ale jak mogłoby być inaczej, była jedyną rzeczą jaką łączyła go z Babcią Broadbent, a której nigdy nie rozmawiali…
Sam nie wiedział dlaczego postanowił przyjść na pogrzeb, nie miał żadnego powodu poza uciszeniem tego głosu dobiegającego z tyłu głowy, który powtarzał, że tak wypada. Tamtego ranka wstał, włożył białą koszulę, marynarkę i prawdopodobnie jedyny krawat jaki miał, spędził piętnaście minut przed lustrem, próbując zawiązać ten przeklęty krawat i wyszedł. Bo tak wypada. Przystanął z boku, w zasadzie, z samego tyłu, daleko za ludźmi, którzy — jak mu się wydawało — pomylili pogrzeby. Starał się nie myśleć o tym, że zaledwie kilka rzędów dalej stoi Earline, ma zaszklone oczy, a w ręce trzyma zmiętą chusteczkę. Nie widział tego, jedynie zgadywał, nie chciał tego widzieć, dlatego przez całą uroczystość nie patrzył w jej stronę. Na wypadek, gdyby miał zobaczyć coś jeszcze, na przykład, że… nie przyjechała sama.
Minęły tygodnie, a to natrętne pytanie ciągle do niego wracało, w chwilach, gdy najmniej się tego spodziewał, domagało się odpowiedzi, której tak naprawdę nie chciał znać. Nie potrzebował znać. To różnica, prawda? Na całe szczęście, praca nie pozwalała mu długo się nad tym zastanawiać, miał czym zająć zarówno ręce jak i myśli, nie przewidział jedynie, że Eraline znajdzie sposób, by je zadał, na przykład, przychodząc na budowę!
Nie patrz tak na mnie… jakbyś zobaczył ducha.
Gdy tylko dotarł do niego sens tych słów, a trwało to chwilę, dotarło do niego też, że prawdopodobnie wygląda jak i d i o t a, wpatrując się w nią tak, jakby rzeczywiście była ostatnią osobą, którą spodziewał się zobaczyć. I wcale nie dlatego, że zeszła z tego świata, choć… może w przenośni?
— Ja nie… Co? — O tak, brawo! Miał nadzieję powiedzieć coś coś jeszcze, coś co nie brzmiałoby jakby właśnie miał udar, ale niestety, nic mądrzejszego nie przychodziło mu do głowy. Zamiast tego wpatrywał się w nią, mimowolnie marszcząc brwi i próbując przekonać samego siebie, że naprawdę tu jest. Tutaj. I teraz. — Co ty tu robisz? Znaczy… Tutaj? — zapytał, obrzucając spojrzeniem niewielkie prowizoryczne biuro i cały ten bałagan dookoła… Nagle też pomyślał o sobie, pośrodku tego bałaganu, w roboczych ubraniach i ciężkich buciorach, prawdopodobnie ubrudzony jakąś zaprawą czy piachem. Nie do końca tak wyobrażał sobie ich ewentualne spotkanie.
Earline Broadbent
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
[akapit]
Co za idiotyczne uczucie… dlaczego miałaby chcieć go zobaczyć? Przecież minęło mnóstwo czasu, nie rozmawiali, nie utrzymywali żadnego kontaktu, byli dwójką zupełnie innych i zupełnie obcych sobie ludzi. Nic ich nie łączyło, nie miało prawa. Dlaczego więc do cholery to jego obecność na pogrzebie babci nie dawała jej spokoju? Właśnie dlatego musiała go spotkać. Dlatego wzięła kilka głębszych oddechów zanim przekroczyła próg pomieszczenia, w którym go zastała i dlatego wyglądała na zupełnie wyluzowaną.
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Dawson Buckley