z pasji tancerz, z zawodu barman — Shadow
26 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Let's get high .

PS. Szukam gorącego tatuśka.
Może być Twój.
Xavier zawsze widział wiele plusów i jeden minus spożywania alkoholu w ilości hurtowej. Kac, najgorszy koszmar każdego imprezowicza często pojawiał się nad ranem i przynosił za sobą wszystko, czego Allard nienawidził najbardziej - suchość w ustach, pulsujący ból w skroni i mdłości tak silne, że gdyby nie fakt lenistwa, wstałby już teraz by wyrzygać się do kibla.
Odetchnął głęboko, licząc do dziesięciu i pomijając chyba co drugą cyfrę, a później zwalił z nagiej klatki piersiowej jakieś szmaty, którymi się przykrył w pijackim amoku. Nie wydawało mu się, żeby różowy top należał do niego, ale kurwa, no ręki sobie uciąć nie da, za bardzo jest mu potrzebna. Usiadł, zaklął, a później wstał, a skoro zachował równowagę, zdecydował się na wsunięcie na tyłek szarych dresów, jedynych czystych i nadających się do czegokolwiek.
Całe ich mieszkanie jebało żulem, ale nie takim kacapem, tylko kulturalnym Panem menelem spod sklepu, który niby ma dom i żonę, ale lubi opierdolić dwie flaszki przed południem. Kuchnia przypominała palarnię, bo chociaż jakiś czas emu uznali, że nie będą już palić w domu, to nikomu nie chciało się ruszać na zewnątrz, więc ograniczyli palenie do jednego pomieszczenia, którego używali wyłącznie po to i by zrobić zadziwiająco dobrą kawę z rozpadającego się ekspresu, który przy każdym użyciu wydawał z siebie zabawny, klekoczący dźwięk.
Nie było ich stać na nowy - spójrzmy prawdzie w oczy. Nawet przy lepszym miesiącu i większej wypłacie, priorytetem były używki, a nie jakiś tam nowy sprzęt do domu. No i działał, co nie? To po chuj drążyć temat.
Z wygniecioną paczką petów przebył bardzo długą drogę do kuchni, niezaskoczony widokiem przyjaciela.
Xavier więc powiedział coś między hej, a weź mnie, kurwa, dobij, wsunął papierosa między wargi i ustawił się przy ekspresie, zgarniając jakiś czysty kubek z blatu. Względnie czysty.
- Belzebub chyba wpadł - mruknął, zerkając przez okno na ogród, gdzie Aligator był, jak często bez zapowiedzi. - Mamy jakiegoś kurczaka? - pytanie było głupie i retoryczne, bo nikt nie wysilił się by zrobić zakupy, a lodówka robiła mocno za schowek na pudełka po żarciu na wynos.
- A właśnie, w weekend robię urodziny. Przekaż dalej. Żadnych prezentów, tylko wódka. Resztą zajmę się ja - dodał, zaciągając się i wypuszczając dym nosem. Resztą, czyli w słowniku Xaviera kokainą, pigułami i może LSD jeśli dopisze mu szczęście.
Robił własne urodziny, bo już raz Shawn chciał robić mu imprezę niespodziankę. Raz więc omal nie spalił im chaty, zapraszając prawie setkę obcych ludzi, ustawiając złe preferencje w wydarzeniu na facebooku.
No thanks, postoję.

shawn macnee
powitalny kokos
Pharsa
barman co dużo wódy leje — rudd's pub
26 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
mój organizm nie działa na tlen, tylko na thc, został mi ostatni rok medycyny przed stażem (tylko zajebałem semestr), przypał to moje drugie imię, ale jest fajnie, nie?
Bardzo rzadko zdarzało się, żeby Shawn wstał pierwszy ze swoich domowników. No chyba, że totalnie się nie kładł a to się raczej nie zdarzało. Gdyby śpiulkolot był liniami lotniczymi, Shawn na pewno miałby zniżkę. Przynajmniej 20% dla siebie i 15% dla osoby towarzyszącej. No ale tym razem było inaczej.
Nie mógł spać, aż go dupsko rozbolało od leżenia na materacu. Naciągnął na siebie szlafrok, żeby nie prezentować reszcie domowników swojego ciała (godnego boga, wiadomo. Boga w kryzysie wieku średniego) założył słuchawki i wyszedł ze swojego pokoju. Z tym ciałem, to wynikało wszystko z tego, że miał pokój najbliżej kuchni. Może rzadko była w niej zupa szpinakowa albo dietetyczne kotleciki z kalafiora, ale wiecie – nachosy z sosem serowym? ZAWSZE.
O dziwo, ten poranek był całkiem produktywny, bo Macnee patrząc w slepia Chilii, po prostu naciągnął na tyłek dresy (musiały być jego, bo w dresy Xaviera przestał się mieścić w liceum) i wyszedł z nią na krótki spacer, wypalając po drodze kilka papierosów na rozruch. Zrobił sobie chłopaczek ostatnio całkiem przyjemną playlistę, dał jej ładną okładkę na spotify i tak się do niej bujał. Nie było na co narzekać.
A tak całkiem serio, to było i to w chuj. Oblał semestr. Nie było szansy na warunek ani nic takiego. Calutki trzeba było powtórzyć, psia mać. Może to właśnie z tego powodu, dziwnego, podskórnego i zakodowanego w nim głęboko stresu związanego ze studiami, postanowił po powrocie na chatę posprzątać trochę w domu? Umówmy się, to zakrawało niemal na cud.
Dość szybko jednak przekonał się, że najlepiej byłoby w tę kuchnię wjechać spychaczem i wszystko wyjebać w kosmos. A zdecydowanie najłatwiej. Macnee chciał się jednak poczuć jakoś cholernie sprawczy (chociaż w jednym temacie w swoim życiu) i zaczął od kubków. Kubki na kawę są najważniejsze, to pierwsza zasada tego domu. Nie no, może nie pierwsza. Ale ważna ok.? ok.
- Widziałem, wysłał mnie na spacer z Chilii, bo tak to bym ją puścił na ogród – rzucił, walcząc z kubkiem, w którym zdążyło powstać królestwo pleśni. – Nie możemy zrobić z niego kapci? Wkurwia mnie ten gad jebany – prychnął pod nosem, zalewając pozostałe kubki w zlewie gorącą wodą, żeby się trochę odmoczyły.
- O, chyba mam nawet wolne – miał wolne na pewno, bo chciał zrobić imprezę niespodziankę – Kurwa, za późno, trzeba było powiedzieć wcześniej, że nie chcesz prezentów – Shawn prychnął pod nosem. Co oni się przyjaźnili od wczoraj, ze Xavier nie wiedział, że i tak dostanie prezent? Zjeb.
- A kogo zapraszasz? – zapytał, upijając łyk zimnej kawy, którą zrobił na początku swojej walki z syfem w kuchni – W ogóle to fatalnie wyglądasz, co za melanż mnie ominął?

Xavier Allard
powitalny kokos
bejbi#2175
z pasji tancerz, z zawodu barman — Shadow
26 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Let's get high .

PS. Szukam gorącego tatuśka.
Może być Twój.
Xavier potrzebował chwili, mozolnej i bardzo długiej, by uzmysłowić sobie co dokładnie odpierdala jego przyjaciel. Sprzątał kubki, krzątał się po kuchni jak perfekcyjna Pani domu z dresami na dupie ubrudzonymi jakimś smarem, a do tego pozbawiał domostwa milionowi pleśni, którym mogli zrobić w końcu jakiś cholerny spis ludności.
Allard sunął więc spojrzeniem za Shawnem, mrużąc podejrzliwie ślepia - co jak robi, to znaczy, że czegoś chce albo dołek złapał go tak fatalny, że już tylko pora dzwonić do znajomego psychiatry.
- No więc, nie, nie możemy zrobić z niego nawet torebki, bo nam Fela nogi z dupy powyrywa, a wystarczy, że psa mamy kalekę - mruknął i wyjrzał przez okno, gdzie gad zmienił miejsce o parę centymetrów, ruszając wielkim ogonem i grzejąc się w bladych promieniach słońca. Turysta, Xavier nawet to szanował.
Ekspres znowu wydał jakiś żałosny, konający dźwięk kiedy zakończył produkcję kawy. I serio, to był bardzo fajny ekspres, a Allard zapłakałby się, gdyby nagle go zabrakło. Przypominam, że ostatni raz płakał na pogrzebie Fabiena, kiedy zasypywali jego zwłoki, a później, kiedy siedział już sam w pokoju, cholernie bojąc się po raz pierwszy od pogrzebu porozmawiać z Felicity.
Płakał jeszcze jeden raz, kiedy zjarał się miesiąc temu i obejrzał reklamę Merci, wkręcając sobie, że chce podziękować bliskim za całą dobroć, jaka go spotkała w życiu. Tyle, że wtedy zbierał go Shawn, uderzając w mordę tak mocno, że od razu oprzytomniał, przechodząc z trybu mięczaka, w tryb imprezowicza.
Przysiadł na stole, bo krzesło lepiło się od czegoś pomarańczowego i na 90% był to sok pomarańczowy, jednak Allard wiedziony doświadczeniem, nie chciał tego dogłębnie sprawdzać. Napił się za to kawy i odetchnął, pragnąć by magicznie głowa przestała go napierdalać.
- Chyba mam wolne? - powtórzył po nim - na pewno masz, kurwa, wolne, bo bez Ciebie nie będzie imprezy - skipował szluga do ostatniej brudnej szklanki i zaciągnął się jeszcze raz - No, mogą być prezenty, ale ostatni jaki od was dostałem nadal ma wypaloną dziurę w dupie - tak, mówił o dmuchanej lalce, całkiem dobrej ziomeczce, która niejedną imprezę z nimi przetrwała. Do momentu w którym ktoś nie rzucił jej prosto w Xaviera, który trzymał papierosa między palcami. Miłość i życie uleciały z niej jak nadmuchane powietrze. Centralnie przez dupę.
- Chyba tylko ekipę. Ty, Felka, Jo i Maia. Może wyskoczymy później do klubu - wzruszył ramieniem i potarł wolno twarz. To były pierwsze urodziny bez Francisa, więc w powietrzy uniosła się niema perspektywa zachlania pały tak bardzo, że ledwo będzie mógł mówić.
Wspomnienie wczorajszej imprezy tak go wykrzywiło, że upił ogromny łyk gorącej kawy i poparzył sobie jebane podniebienie.
- Nie wiem, robili jakiś after w Shadow. Było dużo piguł i całkiem dobra muzyka. Nie jestem wymagający, ale sponiewierało jak sam skurwysyn - dogasił papierosa i wstał ze stołu.
- Dobra, co się dzieje? Usiądź, bo zaczynasz mnie wkurwiać jak tak sprzątasz.

shawn macnee
powitalny kokos
Pharsa
barman co dużo wódy leje — rudd's pub
26 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
mój organizm nie działa na tlen, tylko na thc, został mi ostatni rok medycyny przed stażem (tylko zajebałem semestr), przypał to moje drugie imię, ale jest fajnie, nie?
Posiadanie przyjaciela, który zna cię najlepiej na świecie ma bardzo dużo zalet. Nie trzeba tłumaczyć żartów sytuacyjnych, czasem wystarczy krótkie spojrzenie, żeby było jasne, że tego nie lubimy, o tym robimy memy a jeszcze innego trzeba jebnąć krzesłem. Nikt też tak dobrze nie zrozumie lakonicznych zdań, które zawsze niosą za sobą głębszy sens, ale wiadomo, że skacowany umysł ma zakłócone połączenie mózg-język. To się zdarza i najlepszy przyjaciel to zrozumie, zawsze. Jednak posiadanie przyjaciela, który zna cię najlepiej na świecie, z którym przeżyło się milion pojebanych akcji, ma też swoje wady. Trudno jest przed takim człowiekiem cokolwiek ukryć. Nic nie umknie uwadze, żaden grymas, zachwiany ton, żadne dziwne zachowanie. I podobnie było w tej sytuacji i Shawn odkąd tylko przyjaciel przyszedł do kuchni, wiedział, że zauważy. Po prostu pokapuje się w mig, że Macnee coś gryzie. A dokładniej, że wylądował w kanionie spierdolenia. Na razie jednak odsuwał od siebie te myśl, zgarniając śmieci, puste opakowania po jogurcie i paczki po chipsach z kuchennego blatu. Jaki ten blat miał właściwie kolor? Mają w ogóle jakiegoś cifa w domu?
- Myśli, że się nie ucieszy? Z torebki z gada? Laski lubią przecież takie rzeczy. Ona nie jest weganką nie? – zapytał z lekka grozą w oczach. Takie szczegóły zawsze mu umykały, cholera. Ostatnio zamówił dla wszystkich chińszczyznę jak był zjarany i w żarciu Felki na pewno był kurczak.
Westchnął ciężko, zastanawiając, dlaczego ten cholerny ekspres wydaje takie agonalne dźwięki. Powinien dodać do swojej listy „Co trzeba zrobić w domu” oprócz kogoś, kto gruntownie posprząta ten syf też, kogoś, kto zadba o serwis ekspresu. Pewnie, mogliby niby kupić nowy, ale jaka była gwarancja, że będzie robił aż tak dobrą kawę jak ten, który właśnie wypluwał z siebie napój bogów? 50/50 to za mało kochani, mieszkańcy tego przybytku naprawdę żyli na kawie i trawie. I zamawianym żarciu.
Słuchał o planach na imprezę, pomrukując pod nosem z aprobatą, wycierając w międzyczasie blat na mokro, wrzucając brudne sztućce do czystego kubka z ciepłą wodą i płynem. Zdążył też przetrzeć ekspres, który był czymś ewidentnie uświniony, może mlekiem? Albo jogurtem bananowym? Chuj to wie, wytarł. Ostatecznie wszystkie śmieci znalazły się w worku, który śmierdział jak prezerwatywy truskawkowe, blaty były wytarte, impreza zaplanowana. Zostało tylko umyć krzesła, które lepiły się, jakby to był ich cel życiowy.
- Jak to, co się dzieje? Wkurwia mnie ten burdel jak chuj. Może powinniśmy wynająć gosposie. Tylko taką do 40, ze starszą nie ma szans na to, że będę ją posuwał – powiedział, pozbywając się lepiącej plamy z krzesła. Gdy to zrobił, opadł ciężko, licząc, że się już do niego nie przyklei.:
- Zjebałem ostatni semestr na studiach. Matka mnie zabije, jak się dowie, dosłownie mnie wypatroszy, a potem wpisze akt zgonu, co będzie chciała -wyrzucił z siebie ze smętnym jękiem, rzucając szmatę na stół, na którym okruszki różnego pochodzenia i wyznania miały melanż stulecia. – A jeszcze mam przyjść na obiad, a nie umiem kłamać. Jest chujowo stary – powiedział, wpatrując się w skacowaną twarz przyjaciela. Lubił te zapijaczoną mordę, życie by za niego oddał. Chociaż teraz oddałby życie za to, żeby wyjebać na Alaskę. No, totalnie ulepiłby bałwana.

Xavier Allard
powitalny kokos
bejbi#2175
z pasji tancerz, z zawodu barman — Shadow
26 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Let's get high .

PS. Szukam gorącego tatuśka.
Może być Twój.
Tak. Zdecydowanie w posiadaniu najlepszego przyjaciela było coś poetyckiego. Można by napisać zajebiście długi wiersz o tym, że skoczą za sobą w ogień, albo w rewanżu wyruchają kogoś partnerkę (lub partnera, chociaż jeśli odpowiednio zapłacić Xavierowi, obecność cycków i brak penisa wcale mu nie przeszkadza). Odkąd pamiętał obserwował każdy grymas na twarzy Shawna - od dziecinnej radości po zjarane zmęczenie i przysiągłby, że zna każdą, jebaną zmarszczkę na jego twarzy. I nawyki, do których sprzątanie na pewno się nie zaliczało, jednakowoż był mu za to wdzięczny - czasami bał się, że nie odklei się od krzesła, gdy za długo na nim siedział.
- Nie - dalej błądził wzrokiem za przyjacielem, kibicując mu w ciszy przy większej plamie. Zgarnął w końcu swoją kawę, dmuchnął w nią i upił łyk, jak zwykle z pamięcią złotej rybki parząc sobie język i rzucając soczystą kurwą. - Felka prędzej z nas zrobi torebki. Limitowaną kolekcję - uniósł tylko brew n znak, że hej, ją też trochę zna. I jakby nie patrzeć, znał też jej nieżyjącego brata, który mówił o niej częściej niż o ich udanym seksie i czasami Allard miał wrażenie, jakby Felicity leżała wciśnięta między nich w jakiejś dziwnej, astralnej pozycji kamasutry. - No i ona nie jest laską. Jest ziomalką. Naprawdę uważasz, że jeśli się z nami trzyma to jest jak standardowa posiadaczka okresu? - uśmiechnął się, żałując szybko tej decyzji, gdy ból rozpierdolił mu skronie i zmusił do zamknięcia powiek. Wystarczyły dwa kroki, by stanął przy małej szafce w której trzymali leki - tak leki, medykamenty, a nie jakieś rozluźniacze - chociaż jakby się uprzeć, to solidna dawka Acodinu na pewno byłaby super zamiennikiem mefedronu - i wygrzebał dwie tabletki, łykając je sprawnie.
Kochał Felkę. Tak totalnie i na zabój. Na dobre i na złe, zawsze czysto platoniczne. Tyle, że od roku chyba czasami bał się zostać z nią sam na sam. Trzeźwy, rzecz jasna. Perspektywa rozmowy o narzeczonym wydały mu się równie straszne jak dom na ostatniej ulicy albo konieczność spędzenia ze swoją matką całego dnia. Dalej nie był na to gotowy. I możliwe, że nigdy nie będzie.
Wzruszył ramionami, bo ni chuja wiedział czy ich przyjaciółka jest weganką, freeganką czy aktualnie żywi się energią z kosmosu, która pozwala jej czerpać inspirację. Najebana zje pewnie wszystko, tak jak oni.
- Ty sobie zdajesz sprawę, że niektóre gorące mamuśki po 40 wyglądają lepiej niż nasze rówieśniczki?- upewnił się, bo w tych drobnych momentach nie bardzo rozumiał jak funkcjonuje prawdziwy, heteroseksualny i samczy umysł. - No i serio, płacilibyśmy za sprzątanie i za ruchanie Ciebie, to raczej się nie kalkuluje nawet w kreatywnej księgowości - zmierzwił krótkie włosy domagające się prysznicu, odpalił też kolejnego peta, bo skoro już kapeć w gębie miał, niech chwila owa trwa.
Wbił spojrzenie w Shawna milcząc długo i znowu popijając kawę, teraz na zmianę z papierosem.
- Przejebane - skwitował zwięźle. Nie było potrzeby mówić więcej, skoro każdy w tym pomieszczeniu wiedział, jak bardzo Mcnee zjebał. I co go czeka, kiedy matka dowie się o zawaleniu semestru.
- Nie możesz poprawić? Matce powiesz, że zajmowałeś się czymś ważniejszym jak pomaganie imigrantom czy chorym dzieciom. Zdolny jesteś, znajdziemy Ci czas i przysiądziesz do kucia - plan Xaviera może najgorszy nie był, ale też daleko mu było do perfekcji.
- Tyle czasu pójdzie się jebać. Stary, masz szansę z naszej trójki w końcu stanąć na nogi. Nie spierdol tego - mruknął, on - człowiek, który olał studia jeszcze w szkole średniej. Nie zmieniało to faktu, że zawsze wspierał Shawna i to jego studiowanie, podobnie jak szanował Fabiena i jego zamiłowanie do uczenia się wieczorami, zamiast imprezowania z nim do białego rana.
- Da się coś zrobić? Przekupić profesora? - tu już mógłby się wykazać, bo dar przekonywania miał, jeśli nie w pięściach to w ładnym uśmiechu. Albo pożyczonych pieniądzach. Co tylko Mcnee powie, Rudy zrobi.
Jak to rudy.

shawn macnee
powitalny kokos
Pharsa
barman co dużo wódy leje — rudd's pub
26 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
mój organizm nie działa na tlen, tylko na thc, został mi ostatni rok medycyny przed stażem (tylko zajebałem semestr), przypał to moje drugie imię, ale jest fajnie, nie?
Obruszył się nieco, gdy Xavier próbował mu właśnie wykładać felkowatość stosowaną. Co jak co, ale to przecież właśnie Macnee był jej facetem, to oną ją prawie zaliczył, to on pisał dla niej piosenki (których nigdy nie zaśpiewał. I to on się nadal w niej podkochiwał, mimo że dużo lepiej było im gdy byli przyjaciółmi. Przynajmniej się tyle nie kłócili, nie żarli jak wygłodniałe hieny, rzucali talerzami. Może teraz nawet by im się udało? O nie, Shawn zdecydowanie nie mógł teraz o tym myśleć. Miał już wystarczająco spierdolony humor, żeby jeszcze dobijać się wspomnieniami najlepszego związku w jego życiu ( chuj, że nadal nie był to najbardziej udany związek na świecie).:
- No przecież, że wiem, za kogo Ty mnie masz. Po prostu szukam jakiegoś kompromisu, na którym nie ucierpi Chilii. Jestem pacyfistą okej – Chryste, wszyscy kochają zwierzęta okej? Zasłanianie się ich dobrem jest zawsze dobrym zagraniem, każdy to kupuje i jeszcze zyskujesz plus sto do szacunku na dzielni. A już tak na poważnie, Shawn przejmował się tylko Chilii, żadne inne zwierzęta go specjalnie nie obchodziły. Do tej kulawej suki miał prawdziwy sentyment. Nawet jak zjadała mu gacie. I nie chciał, żeby jakiś materiał na torebkę ją skrzywdził. A po za tym sam trochę się bał wychodzić na porannego papierosa, gdy jeszcze lekko oplątany ramionami Morfeusza mógł być pozbawiony palca u stopy. Dziękuję, postoję.
- Ustawiają się do mnie w kolejki, zasrańcu – syknął, chociaż oboje dobrze wiedzieli, że miał większe szanse na wściekłego chomika w dupie albo butelkę keczupu niż na kolejkę laseczek, które chciałyby zdjąć przed nim ubranie, a potem pobawić się w rodeo. Shawn był sympatycznym kolesiem, który miał naprawdę odjechane pomysły, potrafił sprzedać naprawdę niezłą gadkę, ale nie znał się na podrywie jakoś szczególnie. Chwilami pewni by chciał, chociaż patrząc na ostatnią historię miłosną w jego żałosnym życiorysie, może powinien zapisać się do ligi walenia konia, czy coś w tym rodzaju. Tak byłoby dla wszystkich bezpieczniej.
No i szambo wyjebało. Naprawdę, te wszystkie argumenty, że jak się zwierzysz kumplowi, będzie ci lepiej, były o kant dupy potłuc. Shanowi nie było lepiej, wręcz jego najlepszy przyjaciel, za którego oddałby życie ( choć nad paczką ostatnich doritosów miałby dylemat) uświadomił mu, w jak wielkiej i ciemnej dupie siedział. Sięgnął do kieszeni dresów, wyciągając paczkę fajek. Zaciągnął się mocno, mimo że obiecał sobie, że przestanie palić na chacie. I znów koło się zamyka, bo w ogrodzie siedział ten gad zasrany. No jak żyć, Panie Premierze?
- Nic się nie da zrobić, muszę powtórzyć semestr. Naprawdę próbowałem, uwierz mi – wywrócił oczami, przeczesując przetłuszczone włosy palcami – Część zajęć mi zaliczą, ale nie mogę zacząć stażu. Ja po prostu jakoś zapomniałem o tym przedmiocie, kurwa no – zabrzmiał płaczliwie, dogaszając peta w popielniczce, którą wcześniej opróżnił. Od razu odpalił następnego.
- Nawet gadałem z ojcem, bo on też uwalił jeden przedmiot, ale nic nie pamięta. Nawet kurwa nie pamięta, że uwalił i na której uczelni studiował. Powiedz mi, dlaczego mnie życie zawsze musi tak dojechać, huh? Mam mocno dość – zrobił parę kółeczek z dymu, wpatrując się tępo w ścianę. Nadchodziła lawina użalania się nad sobą, nie ma za co Xavier, na pewno tego potrzebowałeś na kaca.
Xavier Allard
powitalny kokos
bejbi#2175
ODPOWIEDZ