Cukiernik — Sugar Bakeshop
26 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Is it better to speak or die?
Przemierzanie Lorne Bay na turkusowym, obdrapanym rowerze zawsze wprawiało mnie w odprężający nastrój. Może to świeże powietrze, albo fakt, że rower mógł mieć więcej lat ode mnie - skrzypiał na każdym zakręcie, a przedni koszyk chybotał się niebezpiecznie, przeciążony zakupami.
W takich momentach, w tych spokojnych chwilach mojego życia, kiedy przemierzałem z punktu a do punktu b, mogłem pozwolić sobie na odpłynięcie myślami, na przerzucanie wspomnień na lewo i prawo, na nucenie ulubionych piosenek pod nosem, chociaż śpiewak ze mnie żaden i najpewniej na scenie zarobiłbym pomidorem w twarz. Stojąc stopami na ziemi czułem ograniczenie, jadąc na rowerze - byłem wolny. Te minuty na niewygodnym siodełku ceniłem sobie bardziej od niejednej znajomości, a wiatr we włosach pieścił mnie intensywniej niż niejeden kochanek, niejedna osoba, której pozwoliłem się do siebie zbliżyć.
To był dobry dzień. Targ wypchany był świeżymi produktami, kwiatami i rękodziełem, głośne rozmowy sklepikarzy przeplatały się wzajemnie, gdy przekrzykiwali się nawzajem, przerzucając żartami. To był mój rytuał - w dni targowe od rana robiłem listę, szykowałem rower i jechałem na zakupy, zaopatrzony w świeże przyprawy, owoce i warzywa, część zostawiając w cukierni, a część zabierając do domu. Nie wiem czy mogę z czymkolwiek porównać zapach unoszący się w powietrzu, swojską atmosferę tego zgiełku; to było moje małe życie, mój skrawek świata, który przypisywałem jedynie sobie. Zgarniałem go i chowałem, nie dzieląc się nim z nikim.
I może właśnie to sprawiło, że wjechałem na czerwonym świetle. Mój mózg działał dziwnie, czasami odpływał w różne zakamarki myśli i skupiał się na nim tak bardzo, że cała reszta mogłaby równie dobrze nie istnieć. Wtedy myślałem o tym, że smaki komponuję z ludźmi - czekolada z chilli, czekoladą z pomarańczą. Ja byłem zdecydowanie czekoladą z solą, morską, której grube ziarenka chrzęściły pomiędzy zębami. Byłem słodko słony, trochę dziwny na tle pozostałych.
Nie zdążyłem zahamować, wpadając na bok auta. Uderzenie było na tyle mocne, że odbiłem się od karoserii i boleśnie upadłem, razem z rowerem, który wygiął się w dziwny, brzydki sposób. Koszyk nie wytrzymał, wysypując zawartość w koło, wznosząc w górę zapach cynamonu, pomarańczy i miodu.
Wszystko się zatrzymało i nagle, razem z sercem gdzieś w przełyku, wróciłem na ziemię, rozcierając boleśnie biodro i ramię. Ktoś zatrąbił, ktoś się zatrzymał, a mi zakręciło się w głowie od paniki i stresu, kiedy uświadomiłem sobie mój błąd.
- Cholera - oparłem dłoń na ustach; przy upadku musiałem przygryźć wargę, bo czułem na języku metaliczny posmak krwi. Ale ja zawsze miałem więcej szczęścia niż rozumu, więc to chyba najpoważniejsza rana powstała na skutek wypadku.
Chociaż nie. Ta największa została zadana dokładnie minutę później.
- Lennox?! Co Ty, kurwa, wyprawiasz?! - słyszę znajomy głos, który odbija się echem w mojej głowie. Znam go bardzo dobrze, to ten sam głos, który wyszeptywał moje imię w łóżku, ten sam, który unosił się, kiedy się kłóciliśmy. Ten sam, który powiedział to koniec.
Zamarłem w wyczekiwaniu. Trzaskają drzwi, najpierw jedne, później drugie i podświadomie już wiem, że drugą osobą jest facet dla którego mnie zostawił. Czuje się żałośnie, bo to pierwsze spotkanie od rozstania, a na dodatek zrobiłem z siebie kompletnego idiotę.
- Nic Ci nie jest?! - Zanim dojdzie bliżej, czuję jego zapach i cofam się o krok. Bardziej od niego martwi mnie stan roweru, który nie nadaje się już do użytku. Zakupy też diabli wzięli, wszystko rozbite i wysypane.
- Wszystko dobrze - mówię pewniej niż faktycznie czułem, dopiero teraz spoglądając na ukochaną niegdyś twarz. Dziwne, że nigdy się nie spotkaliśmy po jego wyprowadzce, chociaż oboje mieszkamy w Lorne. Może unikał miejsc, gdzie mógł mnie zastać, a ja nigdy nie spacerowałem już tam, gdzie on mógł chodzić. Uderza mnie to jak niewiele się zmienił, chociaż teraz na jego twarzy widać irytację i złość.
- Niedawno odebrałem auto od mechanika, niech Cię diabli, Lenny - wysyczał i rzeczywiście, kiedy spojrzałem na samochód, małe wgniecenie widniało od strony drzwi pasażera, udekorowane kilkoma rysami.
- Zawsze było brzydkie - wypalam, co tylko go wścieka bardziej. Tym razem kiedy podchodzi bliżej nie ruszam się; zamiast tego z obawą odnajduję drugiego mężczyznę. Nie wiem po co, może, żeby w końcu zobaczyć dla kogo mnie zostawił. Może chcąc odszukać w nim wszystko, czego ja nie mogłem mu dać.
Nie mogę długo patrzeć w jego oczy, ani na uniesione lekko brwi, bo Sean złapał mnie za ramię.
- Zapłacisz za naprawę - gdyby pogroził palcem, poczułbym się jak po reprymendzie ojca.
Boli mnie już nawet głowa, dlatego tylko kiwam nią lekko i drżącą dłonią wyciągam z kieszeni spodni pomięty paragon. Albo wizytówkę.
- Zapiszę Ci mój numer. Skontaktuj się z ubezpieczycielem - mruczę tylko. - zmieniłem numer - dodaję, jakby miało go to jakkolwiek obejść.
- Ollie, podaj mi długopis, co? - rzuca bardziej miękko, a ja podążam za jego spojrzeniem wprost na ostatniego z aktorów tego całego przedstawienia.
Już widzę, że jest dla niego za dobry. Sean bowiem nigdy nie powinien spotkać kogoś o tak pięknych oczach. A jeśli do tego doszło, wszechświat musiał bardzo mocno się pomylić.

ollie rivers
powitalny kokos
Lenny
Student/Sprzedawca — Lorne Bay Art Store
23 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Żyję w pięknym chaosie.
Ponownie budzę się w łóżku, którego zapach znam zbyt dobrze. Nie rozglądam się nawet, w poszukiwania drugiego ciała, bo czuję wyraźnie ciężar rozgrzanego ramienia na swoim brzuchu. I może w innych okolicznościach nawet bym się uśmiechnął na wspomnienie wspólnej nocy, ale ta nie należała wcale do udanych.
Sean jest przedłużająca się zbyt mocno przygodą, którą chciałem zakończyć kilka tygodni wcześniej. Właściwie to nie chciałem jej nigdy zaczynać — nie w takiej konfiguracji. Nie był w końcu osobą, z którą chciałbym tworzyć jakiś związek. Różniło nas zbyt wiele, a seks z czasem był wynikiem kolejnych kłótni albo próśb i błagań z jego strony. Przecież zostawił dla mnie swojego partnera, tego, którego tak kochał. Tak kochał, że zapomniał mi o nim powiedzieć, kiedy razem pierwszy raz wylądowaliśmy w łazience jakiegoś klubu. Nasze zapoznanie się było nad wyraz proste i niepozostawiające złudzeń co do finału. To miało być jednorazowe.
No cóż, nie wyszło. Leży obok, śpiąc dalej głęboko, a ja tylko wyślizguję się z jego uścisku, by wymknąć się do łazienki, nie przejmując się swoją nagością i odsłoniętymi na drugi budynek oknami.
Jakby nie nazwał tego Sean — daleko jest nam do prawdziwego związku. Po prostu spotykamy się zbyt często, a ja mu ulegam, plując sobie później w brodę. Nie mam nawet u niego ubrań na zmianę, choć to nie pierwszy raz, gdy budzę się w jego mieszkaniu. Wiele bym też dał za szczoteczkę do zębów, ale to już dla mnie przekroczenie pewnej granicy, więc po prostu wchodzę pod prysznic, żeby spróbować znowu zmyć jego dotyk.
Daję się namówić na wspólne wyjście na targ. Nie dlatego, żeby pogawędzić o dorodnych pomidorach, a dlatego, że mam stamtąd blisko do mieszkania. Niestety po drodze wpadamy na szybkie śniadanie do kawiarni, a ja cały czas zastanawiam się, co powiedziałem w nocy, bo Sean jest niezwykle ostrożny wobec mnie i przesadnie miły.
U mnie za to nic się nie zmienia. Wgryzając się w bajgiel, myślę tylko o tym, żeby zamknąć za sobą drzwi i odciąć się od świata na resztę weekendu, a jedyne czego chcę dotykać to farby i płótno.
Myślę o tym tak intensywne, że nawet nie zauważam, jak ponownie mkniemy samochodem. Krzywię się tylko co jakiś czas, bo Sean nie jest zbyt dobrym kierowcą i jak na potwierdzenie tych słów, z letargu wybudza mnie mocne hamowanie oraz uderzenie. Rozmasowuję instynktownie nadszarpnięty kark, rozglądając się przez szybę i szybko rejestruję, że potrąciliśmy rowerzystę.
Wysiadam spokojnie, bo jakoś zwyczajnie nie należę do nerwowych ludzi. Sean wręcz przeciwnie, on lubi jeszcze podeptać kolesia, którego przejechał. Podchodzę bliżej i nagle wszystko rozjaśnia się w mojej głowie, gdy widzę twarz poszkodowanego.
Unoszę wyżej brwi, przysłuchując się rozmowie i w jednej chwili moja głowa zaczyna weryfikować wszystkie informacje, które zgromadziła o eksie Seana. Cóż, coś mi zaczyna tutaj nie grać, ale nie wchodzę w słowo, dopóki nie zostaję poproszony o długopis.
Zawieszam się na dłuższą chwilę, bo moje oczy natrafiają na te drugie, zupełnie jeszcze nieznajome, choć widziałem je już kilkukrotnie na zdjęciach. Lenny na żywo wygląda zupełnie inaczej, jest w nim coś… żywego.
— Halo, Ollie, jesteś tutaj? - Sean ponagla mnie, a ja dopiero teraz raczę go spojrzeniem i uśmiecham się kwaśno. Dlaczego ten facet tak działa mi na nerwy?
— Serio Sean? - rzucam trochę zbyt ironicznie, wsuwając dłonie do kieszeni spodni, po czym odwracam się do samochodu. Patrzę na karoserię, ale uszkodzenie jest tak niewielkie, że ja bym nawet na nie nie zwrócił uwagi. - Przecież to nawet ja ci bym potrafił wyklepać, a rysa… - podchodzę bliżej i już ślinię palec, by zetrzeć zabrudzenie. - To nie rysa — wzruszam ramieniem, ponownie odwracając się do całego zdarzenia przodem.
— Chyba sobie żartujesz, Ollie. Odebrałem ten samochód dopiero od mechanika, był jeszcze przed chwilą w idealnym stanie… Zresztą, czy ty stoisz po jego stronie? - mógłbym przysiąc, że jego ton podniósł się niebezpiecznie wysoko. - Po prostu podaj mi długopis — odetchnął mocno, wbijając we mnie swoje tęczówki.
Uśmiecham się lekko, wyjmując z kieszeni telefon, po czym zwracam się w stronę drugiego mężczyzny, zaraz lustrując powyginany rower.
— Zapiszę na telefonie. Jesteś taki staroświecki, Sean — przewracam oczami, chyba bawiąc się trochę zbyt dobrze w tej sytuacji. - Lenny, podasz mi swój numer? - przyglądam się mężczyźnie trochę zbyt intensywnie, przyznaję się do tego, ale w jakiś sposób fascynuje mnie.
Wiem, że fotografuje. Widziałem zdjęcia, które robił Seanowi i nawet gdzieś podświadomie zazdrościłem temu draniowi, bo wiedziałem, że ja lepiej nadawałbym się do tej roli. I wcale nie chodzi o to, że jestem narcyzem albo lubię siebie za bardzo, ale już nieraz pozowałem przed aparatem. Chętnie bym do tego wrócił. W dodatku lubię wykorzystywać nadarzające się okazje. Nie tylko do rozwoju osobistego, ale również do wkurzenia Seana.
Mógłby się w końcu ode mnie odczepić.

Lennox Bowen
powitalny kokos
Kaczka
Cukiernik — Sugar Bakeshop
26 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Is it better to speak or die?
To nie tak, że między mną a Seanem zawsze było źle. Mamy pokaźną sumę dobrych wspomnień, przez które prawdopodobnie nadal czuję do niego sentyment. Pamiętam dzień, kiedy wprowadziliśmy się do wynajętego wspólnie mieszkania, każde z nas z kilkoma kartonami wypełnionymi dorobkiem życia. Moje kartony zawsze były mniejsze, potrafiłem spakować do niewielkiej przestrzeni cały mój świat - chociaż tak naprawdę wystarczyły mi książki kucharskie, aparat i obiektywy, może jeszcze kilka ubrań.
W mojej głowie przewijają się sceny, klatka po klatce. Wspólne kolacje, obiady, gorące śniadania, kiedy nie potrafiliśmy wygramolić się z pachnącej potem i uniesieniem pościeli. Było wtedy dużo śmiechy, żartów, tych okropnie długich i przeciągających się spacerów, po którym nogi bolały nas aż tak bardzo, że nie byliśmy w stanie nawet pójść do niewielkiej kuchni po wodę.
Sean wygląda tak samo, ale nie jest taki sam. Wyłapuję to w sposobie w jaki na mnie patrzy, a później w jaki zwraca się do swojego towarzysza.
Ollie.
Ollie huczy mi w głowie bardzo głośno, odbija się od skroni jak natrętne bzyczenie muchy. Ollie, który pozbawił mnie pierwszej osoby, którą szczerze pokochałem. Ollie, który teraz dzielił z Seanem wszystkie te radosne chwile, które ja miałem kiedyś, a teraz pozostały jedynie echem na opuszkach moich palców.
Ollie, który najwyraźniej był lepszy, odpowiedniejszy, ulepiony o wiele proporcjonalniej niż ja.
Nie chce na niego patrzeć, więc wgapiam się w Seana, doszukując się kolejnej zmarszczki gniewu. Kocha ten pieprzony samochód jak rodzoną matkę, kocha go bardziej niż pewnie kiedykolwiek kochał mnie. I kiedy to sobie uświadamiam, czuje ogarniającą mnie satysfakcję - że oto nadarzyła się okazja, by chociaż odrobinę głębiej wbić mu szpile prosto w serce, przedzierając się przez karoserie cholernego samochodu.
Drugą szpilę chyba wbija mu stojący obok mężczyzna, bo Sean zaciska usta tak bardzo, że aż powstaje z nich jedna, prosta i blada linia. Anie nie mówi nic, kiedy tamten wyciąga telefon.
- Lennox - poprawiam go, bo nie mam ochoty na zacieśnianie jakiejkolwiek relacji z tym facetem przez zdrabnianie imion. Podaję mu szybko numer, robiąc się trochę niecierpliwy - ludzi zbiera się coraz więcej, a ja nigdy nienawidziłem być w centrum uwagi. Zawsze mnie to stresuje, wprowadza w drżenie dłonie, przyśpiesza bicie i tak już chaotycznie wybijającego rytm serca. Dlatego zawsze pracuję na zapleczu, dlatego wolę być jednak po drugiej stronie obiektywu niż przed nim.
- Przynajmniej masz powód, żeby pozbyć się już tego grata. Chyba na nic Ci się już nie przyda - Sean prycha, zerkając na rower, a mnie boli aż klatka piersiowa z żalu. Najlepsza rzecz na świecie, ten dwukołowy, turkusowy koń, który zabierał mnie absolutnie wszędzie.
- Pozbywanie się gratów to moja specjalność - mówię szorstko, znacząco spoglądając na byłego partnera. Robi krok w moja stronę, ale to wszystko na co jest w stanie się zdobyć pod czujnym okiem gapiów. I swojego kochanka, który śledzi każdy nasz ruch jak wybitnie ciekawe przedstawienie.
- Zabieraj ten badziew i zejdź mi, kurwa, z drogi - wysyczał, odwracając się. I to tyle, jeśli chodzi o wszystko, co kiedykolwiek nas łączyło. Po długich pocałunkach, po gorącym dotyku zostało tylko suche zejdź mi z drogi, które uderza we mnie ze zdwojoną siłą. - Zawsze musisz być takim wrzodem na dupie? Matko jedyna - otwiera drzwi energicznie i wsiada do auta. - Ollie, wsiadaj, musimy jechać - dodaje, lustrując nas przez otwarte okno.
Jestem zmęczony. Chyba nie tyle wypadkiem co tym kiepskim spotkaniem. Czuje się upokorzony i zawstydzony i chwilowo mogę tylko odgarnąć włosy z twarzy. Potłuczone szkło chrzęści mi pod nogami, kiedy nadeptuje na nie butem, mieszam z piaskiem cynamon i skruszoną laskę wanilii.
- Palant - mruczę pod nosem, nagle po prostu spoglądając w stronę Olliego, w ciemne oczy świdrujące mnie bez przerwy i już nie wiem czy zaczyna mnie to irytować, czy może czuje się przez to mile połechtany.
Chciałbym go zapytać o wiele rzeczy, może o to, dlaczego jest z Seanem, skoro to dupek do kwadratu, a dodatkowo nie ma wcale tak dużego penisa jak mówi. Może spytałbym go dlaczego pozwolił mu ode mnie odejść, dlaczego zniszczył całe moje tamtejsze życie?
Ale pytania jedynie unoszą się niemo, kiedy podnoszę powykręcany rower i odciągam go na bok. Dzisiaj już nie pojedzie i kto wie czy w najbliższym czasie na niego wsiądę. Jestem bardziej niż pewien tego, że koszt naprawy przekroczy koszt roweru co tylko potęguje ból głowy.

ollie rivers
powitalny kokos
Lenny
Student/Sprzedawca — Lorne Bay Art Store
23 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Żyję w pięknym chaosie.
To chyba pierwszy raz, gdy słyszę Seana w tym wydaniu. Owszem, wcześniej wypowiadał się o Lennoxie dość niepochlebnie; dotarło do mnie wiele dziwnych i brzydkich historii, ale nigdy nie kierował tak bezpośrednio swojej nienawiści. Na początku jeszcze we wszystko wierzyłem, jednak z czasem opowiadania stawały się tak pomieszane, że wręcz nierealne.
Nigdy się nad tym nie zastanawiałem — nie chciałem, nie miałem na to ochoty. Nie interesowały mnie powody, dla których Sean postąpił tak, a nie inaczej, bo nieważne, jakie powody miał — był totalnym gburem. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek się z nim dobrze bawiłem. Może te kilka razy na początku. Może wtedy rządziła nim jeszcze ta chęć doświadczenia adrenaliny i ekscytacji, ale to szybko zniknęło.
A gdy to się stało — zaczął mnie nudzić, wręcz męczyć.
Lennox.
Nie dziwi mnie to jasne i szybkie zarysowanie granicy między nami. Spoglądam na mężczyznę przeciągle, trochę zbyt długo lawirując spojrzeniem po jego twarzy. Nie wie, czy szukam na niej jakichś uszkodzeń o wypadku, czy po prostu coś mi się w niej podoba.
— Lenny - mruczę cicho pod nosem, zapisując go pod tym imieniem w swoich kontaktach, po czym unoszę wyraźnie zadowolony z tego faktu brwi.
Wsuwam telefon do kieszeni, rozglądając się po gromadzących się ludziach i jak na zawołanie prostuję się nieznacznie. Bycie w centrum uwagi zupełnie mi nie przeszkadza, choć niekoniecznie lubię być postrzegany jako sprawca wypadków.
Pozbywanie się gratów to moja specjalność.
Nie potrafię powstrzymać uśmiechu błąkającego się po mojej twarzy. Może i ja powinienem pozbyć się zbędnych gratów raz na zawsze? Rozbawiony odprowadzam wzrokiem wkurzonego Seana, który wsiada z powrotem do samochodu.
Dlaczego na mnie nie potrafi się tak wściec? Co robię nie tak? Przysięgam, próbowałem wszelkich chwytów, przy czym uparcie twierdze za każdym naszym spotkaniem, że wcale nie jesteśmy razem. A potem budzę się rano przyklejony do jego ciała. Czasem bierzemy razem prysznic. I pijemy cholernie drogą kawę przy otwartym oknie.
Kurwa.
Znowu mówię, że to tylko seks; że jest moją opcją awaryjną, a on nawet się nie wzrusza, wciskając mi dłonie pod majtki. Potem zdaję sobie sprawę, że jeszcze go nie zdradziłem.
Nie, stop.
Nie byłem z nikim innym, odkąd zaczęliśmy ze sobą sypiać.
Kurwa.
Odwracam się na ułamki sekund w stronę Lennoxa, jakby on mógłby być moim ratunkiem. I cholera, może rzeczywiście mógłby? Coś brzydkiego i niebezpiecznego się błąka po mojej głowie, ale daje sobie na to pełne przyzwolenie oraz czas, by uknuć ten podstęp.
— Masz rację, musisz jechać — rzucam w stronę Seana, schylając się po paczkę papierosów, którą zostawiłem na fotelu pasażera. - Ja mam ochotę na spacer do domu, złotko — posyłam mu buziaka w powietrze, zanim wciskam pomiędzy wargi filtr używki. - Lepiej jedź, bo robisz korek — nie daję mu dojść do słowa, zatrzaskując drzwi trochę zbyt mocno. Naprawdę nie interesuje mnie, co ma mi do powiedzenia, choć satysfakcjonuje mnie wyraz jego twarzy. Jest wściekły.
Odwracam się na pięcie, biorąc głęboki wdech i dopiero w tym momencie dociera do mnie zapach rozbitego miodu i rozsypanego cynamonu. Patrzę na ten mały chaos, może szukam rzeczy, które udałoby się uratować. Schylam się po jeden niewielki słoik, który zatrzymał się we wnęce kratki odpływowej. Konfitura śliwkowa z czekoladą.
Ruszam za Lennym, który taszczy w bezpieczne miejsce swój rower, a właściwie to, co po nim pozostało. I naprawdę, ale to tak naprawdę, jest mi go trochę żal. Może to wyraz jego twarzy, w którym skrywa się coś, co mnie uwiera?
Zdaję sobie też sprawę, że nie jestem w jego oczach zbyt mile widzianą osobą. Zapewne jestem wręcz sprawcą i powodem całej tej brzydkiej zdrady z moim udziałem. Cóż, dostawałem już gorsze role.
— Trzymaj — wyciągam w jego kierunku dłoń ze słoikiem, a gdy tylko odbiera go ode mnie, odpalam swojego papierosa, rozglądając się dookoła. - Możesz jeszcze uratować pora i pomarańcze — wracam spojrzeniem do Lennego, zaciągając się spokojnie dymem. Dopiero teraz dostrzegam krew w jego kącikach ust i to właśnie to zmusza mnie do wykonania kilku kroków w jego stronę.
Przyglądam mu się trochę zbyt intensywnie, ale jakoś nie bardzo mnie to zawstydza.
— Na pewno nic ci nie jest? - unoszę jedną brew wyżej. - Byłoby głupio sprawić satysfakcję Seanowi z twojej krzywdy — krzywię się nieznacznie, bo doskonale wiem, że Sean byłby zadowolony z takiego obrotu zdarzeń. Naprawdę mam wrażenie, że w jego głowie było coś porządnie nie tak, jak powinno.


Lennox Bowen
powitalny kokos
Kaczka
Cukiernik — Sugar Bakeshop
26 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Is it better to speak or die?
Ludzie rozchodzą się na boki, marnie udając, że wcale nie interesuje ich całe zajście. Słyszę, że szepczą między sobą, może zastanawiając się, czy wezwać policję. Ale policja nie jest potrzebna, bo cała sprawa została właśnie załatwiona - sprawa samochodu, sprawa złamanego serca, sprawa jebanego roweru, który musze jakoś przetransportować do domu.
Nie wiem czy Sean był zły o wypadek, czy może o to, że zmarnował ze mną kilka długich miesięcy swojego życia. Wychodziło na jedno, kiedy wściekły wsiadał do samochodu, a ja w głowie przywołałem wszystkie momenty naszego wspólnego życia, kiedy robił dokładnie to samo - odwracał się i odchodził.
Wiem, że go kochałem. To takie okropne uczucie, kiedy płuca aż bolą, a serce wyrywa się na przód. Kiedy tętno przyspiesza, a żołądek trochę łaskocze, kiedy ta jedna osoba posyła w naszym kierunku uśmiech.
Nie wiem tylko dlaczego go kochałem, dlaczego trwałem przy nim tak długo, rozpaczliwie pragnąc go zamknąć w złotej klatce. Wiem, że niejednokrotnie musiałem być żałosny, błagając go, by został - z biegiem czasu nie wiem już, co mnie w nim tak urzekło.
Miłość jednak została, wypalona, poniszczona i niezdatna do ponownego użytku. Dalej też jestem zły; nie tylko na Seana, ale też na Olli'ego, na wszechświat, może nawet na rodzoną matkę. Ta złość wypełnia mnie tak bardzo, że bezwiednie kopię resztki potłuczonych słoiczków, zaciskając mocniej wargi.
Chcę kląć, ale słowa zamierają mi w gardle, kiedy dostrzegam, że Ollie stoi obok, wyciągając w moją stronę dłoń z całym słoikiem konfitury.
Konfitury. Noż, kurwa jego mać.
Kątem oka widzę, jak Sean odjeżdża, a ja zamieram nie bardzo wiedząc o co chodzi i dlaczego człowiek przede mną stoi tu, dosłownie dwa kroki ode mnie, zamiast siedzieć na miejscu pasażera w tym odebranym od mechanika gracie. Marszczę brwi, lustrując uważnie jego twarz. Przystojną, nie umyka mi to podobnie jak uniesiony kącik ust i papieros pomiędzy jego wargami. Zabieram słoiczek, trzymając go w dłoniach jak idiota, dopiero po chwili schylając się po trochę wykrzywiony, rowerowy koszyk, który odpadł przy uderzeniu. Wrzucam do niego słoiczek, pomarańczę, pora - chyba wszystko co tylko udaje mi się znaleźć w dobrym stanie.
- Czego chcesz? - pytam i chciałbym zapytać konkretniej - czego JESZCZE ode mnie chcesz. Może nie powinienem być dla niego tak nieuprzejmy, w końcu osobiście nic mi nie zrobił, oprócz nadziania się kutasem na mojego faceta.
Przeczesuję nerwowo włosy. Sięgam dłonią do swoich warg, podążając za jego spojrzeniem. Czuję nadal wilgoć krwi na opuszkach palców, metaliczny smak rozchodzi się po języku i jak na zawołanie zaczynam ponownie odczuwać pulsujący ból. Biodro - ramię - skroń. Wcześniej byłem zajęty gniewem, teraz ciało daje mi znak, żebym jak najszybciej się ulotnił w bezpieczne miejsce, najlepiej w cztery kąty swojego mieszkania.
Jest zbyt normalny. Mówi tak swobodnie, jakbyśmy znali się lata, jakby łączyła nas wspólna nienawiść do Seana, co było kompletną bzdurą i nieporozumieniem. Ale mimo wszystko nie mogę się powstrzymać i parskam krótkim, ledwo słyszalnym śmiechem, a moje oczy na moment szczerze błyszczą rozbawieniem.
- Nic mi nie jest. Poza tym chyba za późno na niedawanie mu satysfakcji - mruczę tylko i w końcu spoglądam na stojącą nieopodal kobietę, która wpatruje się w nas jak obrazek. - Koniec przedstawienia, nic się nie stało - wołam rozeźlony, tak głośno, że kobieta prawie podskakuje. - Czego jeszcze chcesz? - powtarzam pierwsze pytanie, teraz już po prostu wzdychając.
- Zapłacę za cholerna naprawę i nie będę robił mu problemów. Mam go w dupie. I jego samochód też - bo o to chodziło? Chciał się upewnić czy nie ulotnie się, nie wyjadę Bóg jeden wie gdzie?
Trochę dziwnie tak stać przy ulicy, nad zepsutym rowerem i w bałaganie z miody i przypraw. Ale stoimy, żaden się nie rusza, a moje oczy znowu natrafiają na te drugie, szukając w nich odpowiedzi.
- Nie rozumiem - wyjawiam w końcu, oblizując wargę i mrużąc powieki. - Dlaczego tu stoisz - dlaczego nie jesteś takim dupkiem jak Sean.
- Mam Ci pogratulować? Przeprosić? Podziękować za pomoc? - robię krok w jego kierunku i unoszę wyżej podbródek, zbyt dumnie jak na osobę, która chwilę temu przekoziołkowała prawie przez samochód w którym jechał.
- Co jest z Tobą nie tak?

ollie rivers
powitalny kokos
Lenny
Student/Sprzedawca — Lorne Bay Art Store
23 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Żyję w pięknym chaosie.
Z jakiegoś powodu nie idę dalej. Właściwie nie ruszam się ani o milimetr, choć moja głowa podpowiada mi, żebym ulotnił się z tego miejsca ja najszybciej i zostawił Lennego z całym tym rozgardiaszem. Tak byłoby bezpieczniej dla mnie — ponownie wyszedłbym na dupka, czyli w postrzeganiu mężczyzny nic by się nie zmieniło. W moim postrzeganiu również, bo nie jestem typem, który się okłamuje. Od zawsze unikam skomplikowanych zagrywek.
Tymczasem stoję i czekam, przyglądając się drugiej sylwetce. I może nawet w pewnym momencie widzę przebłyski bólu. Nie wiem skąd u mnie ta wrażliwość — może to efekt lat spędzonych na szkicowaniu i malowaniu cudzych ciał. Ta różnych, odmiennych, ale i cierpiących, że oko wyczula się na najmniejsze drżenie mięśnia. Cmokam tylko cicho w odpowiedzi na swoje myśli, ale również słowa mężczyzny.
Ma on racje. Dałem Seanowi zbyt dużo satysfakcji, na którą nie zasłużył. Co było ze mną nie tak? Czy naprawdę przywiązałem się do drugiego człowieka, pomimo swoich najszczerszych chęci na odejście? Nagle wydaje mi się to strasznie poplątane i nielogiczne. Marzę o tym, żeby wrócić do domu, do sztalugi i zapomnieć o świecie rzeczywistym. Chcę odejść, może nawet robię krok w przód, ale uśmiecham się tylko szerzej, łapiąc papierosa pomiędzy palce.
— Jak dla mnie ten grat może równie dobrze wylądować na wysypisku — wzruszam lekko ramieniem, bo nie zostałem po to, aby dopilnować formalności. Właściwie nawet zdążyłem zapomnieć o tej całej sprawie z samochodem i przewrażliwieniem Seana na jego punkcie.
Nie miałbym też nic przeciwko, gdyby rzeczywiście auto zakończyło swój żywot. Nie rozumiałem tego całego przywiązania. Może tak naprawdę Sean miał jakieś nieodkryte przeze mnie kompleksy.
Patrzymy się na siebie przez chwilę w milczeniu. Chce mi się trochę śmiać, bo wyglądamy jakbyśmy ugrzęźli tutaj wbrew swojej woli, choć w moim przypadku to tylko i wyłącznie mój wybór. Niezrozumiały wybór, to fakt, ale jednak mój. Łapię się nawet na tym, że zbyt mocno analizuję drugie tęczówki. Trochę się topię w tym błękicie, wyobrażam sobie poszczególne tony na palecie, które składają się na ten kolor. Próbuje sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek użyłem tej kombinacji na płótnie.
Nie rozumiem, dlaczego tu stoisz.
Patrze wymownie na swoje stopy i kostkę chodnikową, zaciągam się mocno papierosem, który zdążył się prawie wypalić bez mojego udziału. Chciałbym powiedzieć, że w tej niewiedzy jesteśmy razem, ale się powstrzymuję w ostatniej chwili, co jest do mnie zupełnie niepodobne.
— Przecież jeszcze ci nie pomogłem — kącik moich ust leci ku górze, gdy przydeptuje filtr butem. "Jeszcze” wcale nie znaczyło, że to planuję i zamierzam, choć w jednej chwili to wydało mi się kuszące, kiedy tak patrzyłem na wygięty rower i oderwany od niego koszyk, wypełniony uratowanymi produktami.
Podoba mi się też zmniejszenie między nami odległości i ta delikatna różnica we wzroście, co sprawia, że patrzę na Lennego lekko z góry. Wpatruję się znowu w jasne tęczówki, w których maluje się jakieś nieme wyzwanie.
— Wszystko — odpowiadam wprost na pytanie, bo nie mógłbym się przyznać do nieprawdy. Wszystko było we mnie nie tak, jak trzeba. Zawsze byłem trochę na opak do społeczeństwa, ale wcale mi to nie przeszkadzało. — Pomóc ci? — pytam zaraz, wskazując dłonią na cały ten rozgardiasz. — Chyba że chcesz się jeszcze poobijać i połamać w drodze do domu, nie wnikam — podnoszę dłonie w geście poddania. — Właściwie gdybyś coś sobie złamał, mógłbyś wyciągnąć jeszcze jakieś odszkodowanie. Myślisz, że ktoś oprócz Seana widział, że jedziesz na czerwonym? — mówię odrobinę konspiracyjnie, po czym częstuję go krótkim uśmiechem.
Przystępuję z nogi na nogę, o czym słyszę dźwięk kilku wiadomości pod rząd. Krzywię się nieznacznie, wyjmując telefon, doskonale wiedząc, czego mogę się tam spodziewać. Jednym słowem Sean jest rozgoryczony, samotny i zaczyna mi wjeżdżać na ambicje, ale ja tylko blokuję ekran i wkładam urządzenie z powrotem do kieszeni.
— Dobra — właściwie decyduję sam, po czym chwytam wykrzywiony rower. — Daj łotrowi szansę na dobry uczynek — uśmiecham się krzywo, próbując odgadnąć kierunek naszej wyprawy.

Lennox Bowen
powitalny kokos
Kaczka
Cukiernik — Sugar Bakeshop
26 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Is it better to speak or die?
Nie wiem już, kto jest głupszy. Czy ja, skoro dalej nie posyłam Olli'ego w diabły, czy Ollie, który odczuwał chyba jakąś wewnętrzną potrzebę bycia dobrym samarytaninem. A może Sean, który najwyraźniej ma słabość do facetów, którzy prędzej czy później zamienią jego życie w pasmo irytujących zdarzeń i permanentnego wkurwienia.
Wszystko było z nim nie tak. Tak powiedział, kiedy mierzyliśmy się wzrokiem, a ja musiałem unieść odrobinę głowę, by móc spojrzeć mu w twarz. Trochę go rozumiałem, ale stłamsiłem w zarodku tę nić porozumienia, drąc i gniotąc wszystko, co mogłoby nas połączyć w tym czy innym życiu na jakiejkolwiek płaszczyźnie.
Byliśmy różni. Inni.
Ostatnim czego chciałem, to uczucie sympatii do tego człowieka, bo gdy to nastąpi, znowu zrzucę sobie na głowę Seana, całe to gówno z nim związane i zacznę rozdrapywać rany, które udało mi się jako tako zasklepić. Nienawidzę ich - tych ran. Swędzą w najmniej oczekiwanych momentach, pieką i rozchodzą się po całym ciele sprawiając, że nawet najbardziej słodka czekolada robi się mdła i bez smaku.
Kiedy mi się przygląda, z trudem odwracam wzrok. Ma ciepłe oczy, czujne i uważne, które prześwietlają mnie na wylot, a to z kolei sprawia, że lekki dreszcz przechodzi mi po karku.
Hell no.
- Mówisz serio? - wiem, że mój ton przypomina już zmęczoną nauczycielkę historii, która po raz setny przepytuje głupiego ucznia. Łapię się na tym, że powinienem przystopować - w końcu chciał pomóc, a ja patrzę na niego przez pryzmat mojego eks, do którego byłem niezdrowo przywiązany i możliwe, że nadal bardzo niezdrowo coś do niego czuję. Uśmiecham się pod nosem na słowa o odszkodowaniu, ale bardzo nie lubię bólu i myśl o złamaniu trochę mnie przeraża, więc cmokam z dezaprobatą, zaraz po tym znowu krótko się śmiejąc.
Co to za człowiek?
- Tak się składa, że jeśli chodzi o Seana, wolałbym nie mieć z nim więcej do czynienia - zostało jeszcze kilka rzeczy, które mogłem uratować, więc pochyliłem się by dopełnić koszyk, zerkając tylko przelotnie jak mężczyzna zabiera moją karykaturę roweru. Kobieta patrzy nadal, chociaż chwilę temu wyraźnie dałem jej do zrozumienia, że gapiostwo jest niegrzeczne - ja natomiast tylko wskazuję Olliemu kierunek i ruszam przed siebie, dwa kroki przed nim, prowadząc nasz dziwaczny orszak.
- Nie wyglądasz na łotra - mówię w końcu, wzruszając obojętnie ramieniem. - Jesteś bardziej jak Robin Hood. Byłbym więc bardzo wdzięczny, gdybyś zabrał od razu Seana z powrotem do Sherwood, może ktoś przypadkowo wbije mu strzałę prosto w sflaczały tyłek - dodaję i uzmysławiam sobie, że Sean nie miał nawet ciała, które można by uznać za seksowne. Był typowym facetem jakich setki, trochę zasiedzianym przez pracę i nudnym do szpiku kości. Był stabilny, czyli w pewnym okresie mojego życia musiał być tym, czego tak bardzo pragnąłem. Może chciałem uspokoić przy nim wyrywające się na przód pragnienia?
Albo byłem głupi, to też bardzo prawdopodobny scenariusz.
Wcześniejsze myśli pociągnęły za sobą kolejne i aż obróciłem się przez ramię, by jeszcze raz zlustrować mężczyznę, kiedy szliśmy wąskimi uliczkami Lorne, coraz dalej od głównej ulicy, jednak bliżej tych typowo miejskich i lokalnych.
- Gdzie się poznaliście? - rzucam nagle, zanim zdołałem ugryźć się w język. Byli tak skrajnie różni, że nie mogłem dopasować żadnego, konkretnego scenariusza. Klub? Przypadkowo wpadł na niego na ulicy?
Na litość Boską, Sean nawet dobrze nie ruchał.
Zatrzymałem się gwałtownie, obracając przodem do swojego towarzysza i mocniej ściskając koszyk w dłoniach.
- Dlaczego z nim jesteś? - znowu zadaję pytanie, teraz tak podejrzliwie jakby byli w jakimś spisku, a nie w pełnym miłości związku. To dziwne. Ollie jest dziwny, nie pasuje do zbyt wyidealizowanego obrazka w mojej głowie, który prezentuje się następująco - Sean, apartament, dobra praca i stabilny partner.

ollie rivers
powitalny kokos
Lenny
ODPOWIEDZ