Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Starał się odgrywać uprzejmego, ale nawet wobec najbliższych potrafił być gburowaty i surowy, gdy coś mu nie odpowiadało. Nic więc dziwnego, że względem Soriente, który był na czarnej liście Jony; ten zachowywał się dość szorstko i niewyrozumiale. Dla niego Remigius był po prostu wyrachowanym dupkiem, który przyszedł na tę kolację tylko po to, aby pokazać jak wielki wpływ ma nieświadomą Lisę. Chociażby te kłamstwa, które serwował. Niby wybrnął z sytuacji, ale Wainwright i tak skrzywił się nieprzyjemnie obdarzając najpierw Remy'ego nieprzychylnym spojrzeniem, a potem zerkając wymownie w stronę Lisbeth. W dodatku Marienne także dała się złapać na ten sztuczny urok, który wokół siebie rozsiewał francuz. Zdecydowanie robił wszystko, aby zagrać Wainwrightowi na nerwach, a ten nie miał zamiaru pozostawać biernym.
- Gusta kulinarne, a sposób bycia nie jak mają się do siebie, słońce - mruknął czując się atakowanym zarówno ze strony Soriente jak i Chambers. - To wy macie problem z tym, że ktoś nie pochwala waszych wyborów - dodał odwracając kota ogonem. Może sam się kwasił widząc jak Marienne zajada się słodkościami, ale ona także kręciła nosem, gdy Jona podsuwał jej sałatki.
Całe szczęście rozmowa przeszła na temat pracy Lisy, ale ta szybko go ucięła, co ponownie wywołało u Jony lekkie zaniepokojenie. Czyżby Remy nadal nic nie wiedział o Shadow? Interesujące... Niestety ostatecznie rozmowa nie skończyła się zbyt dobrze, a Soriente i Jona pozostali przy stole mierząc się spojrzeniami, gdy Lisa uciekła, a biedna Marysia starała się jakoś załagodzić sytuację.
- Komu zależy, temu zależy... - burknął Jona nawet nie siląc się na jakąś sztuczną kurtuazję.
- Sugerujesz mi coś? Może powiedz mi to wprost zamiast odstawiać takie szopki? - Remigius wcale nie wydawał się być przejęty postawą Wainwrigta. Z jednej strony było to imponujące, a z drugiej wprawiło Jonę w jeszcze gorszy nastrój.
- W zasadzie żaden problem... Sugeruję ci wszystko czego się domyślasz. - Uśmiech, który pojawił się na twarzy Jonathana nie wróżył niczego dobrego. Ba! Był dość jednoznaczny i przerażający, a wtrącenie Marysi nic nie dało. - Nie wiem, czy będzie czas na główne danie - burknął nawet nie patrząc na Chambers.
- Przerabiałem to już ze wszystkimi z rodziny Lisy. Jeśli myślisz, że twoja postawa robi na mnie wrażenie, to się rozczarujesz, więc daruj sobie, bo zaszkodzisz nie mi, a sobie - Soriente pochylił się nad stołem, aby ostatnie słowa wręcz wysyczeć w kierunku Jony. Możliwe, że chciał zabrzmieć groźnie, a możliwe, że chciał, aby Lisa nie dosłyszała ich konwersacji, chociaż było już chyba za późno....
- Ty jesteś jedyną osobą, która szkodzi tu każdemu - odwarknął Jona, bo powiedzmy sobie szczerze i tak nie było już szans, aby cokolwiek mogło uratować ten wieczór.


Lisbeth Westbrook
gimnastyczka artystyczna — reprezentująca Australię
22 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Rzuciła Remigiusa, wierząc, że przez nią był nieszczęśliwy i jednocześnie odebrała sobie jedyny powód do szczęścia.
Miała serdecznie dość tej kolacji, nawet jak ta dobrze się nie zaczęła, dlatego też wyszła do łazienki, ale nawet za jej drzwiami szybko usłyszała, że atmosfera przy stole jest dość napięta. Oparła się o drzwi i próbowała uspokoić, ale nieszczególnie jej to wychodziło. Ściskało jej żołądek, a wszystko to, co przed chwilą zjadła, teraz podchodziło jej do gardła.
- Jonathan! - dotarł do niej podwyższony kobiecy głos, najpewniej należący do Marienne. Poczuła szczypanie pod powiekami i zachłysnęła się powietrzem, chcąc, żeby ten koszmar się zaraz skończył. - Lisa i Remy to twoi goście, zachowuj się - warknęła rudowłosa, ale Lisbeth już nie zwracała na to uwagi. Po prostu uklękła przed toaletą unosząc deskę i wepchnęła sobie palce w gardło w wiadomym celu. Wiedziała, że i tak nikt jej nie usłyszy, łazienka była dobrze wygłuszona od wewnątrz. Zadbała o to, by nie spędzić w niej zbyt wiele czasu, po wszystkim przepłukała usta płynem znalezionym w szafce, a następnie wyszła z pomieszczenia, nie kierując się od razu do stołu. Wzięła po drodze swoją czapkę, którą po prostu założyła na głowę. Miała wrażenie, że wszyscy się na nią gapią, ale udawała, że wcale tak nie jest. Po prostu podeszła do stołu i nawet nie siadała, dłonie opierając na oparciu jednego z wolnych krzeseł.
- Remy - mruknęła niezbyt głośno, patrząc na Soriente. Dla niej to wszystko zabrnęło za daleko, normalnie wyszłaby po prostu, jak miała w zwyczaju, ale nie była tutaj sama i nie chciała zachować się aż tak źle oraz sprawiać swojemu chłopakowi jeszcze więcej nieprzyjemności. - Chodźmy do domu, co? - poprosiła, zerkając na niego ukradkiem, bo głównie spojrzenie wlepiała w blat, nie chcąc wcale go unosić wyżej.
- Lisa, nie przejmuj się, faceci czasem muszą stroszyć piórka, ale przecież to nie powód, żeby - Marienne ewidentnie chciała naprawić jakoś zaistniałą sytuację i może gdyby nie stres i zmęczenie, to Lisa nawet byłaby w stanie to docenić. Tylko, że niestety na ten moment nie potrafiła. Jedynie spojrzała na Soriente, swojemu chrzestnemu nawet nie poświęcając spojrzenia.
- Remy, proszę... - ponagliła go, wyciągając w jego kierunku dłoń, jakby to miało jakość przyspieszyć jego decyzję. Chciała zniknąć i jej postawa jasno to mówiła. Póki co nie planowała uciekać bez niego, ale niewykluczone, że niebawem resztki siły znikną i jednak zmieni swoje plany.

remigius soriente
Producent || Dokumentalista — Eclipse Pictures
38 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Razem z Lisą łatają swój pokiereszowany związek, ale jemu nadal marzy się ucieczka z Lorne bay; chociaż na kilka chwil.
Nie oczekiwał niczego innego po tej kolacji, bo już od samego wstępu czuł jaką napiętą atmosferę wprowadzał Jonathan. Może Wainwrightem z początku kierowały nim dobre intencje, ale ostatecznie nie potrafił dłużej udawać, że osoba Remigiusa go nie denerwuje. W zasadzie Remy wdzięczny był za tę szczerość, bo udawana serdeczność była czymś o wiele gorszym według niego. Nie pierwszy raz też wchodził w konflikt z kimś z rodziny Lisy. Stanley także za nim nie przepadał i Soriente jakoś z tym żył. Podobało mu się jednak to, że grali w otwarte karty... Dla niego nie miało to znaczenia, czy go akceptowali jako partnera Lisy, czy tez nie. Wiedział swoje i żaden z ojców Lisy nie miał wpływu na jego osobę. Jedyne co go bolało w tej całej sytuacji to Lisa i jej zdenerwowanie, bo wiedział jak przeżywała każdą tego typu sytuację. Jeszcze nim weszli do apartamentu jej chrzestnego wspominała o tym, że się lęka i cóż... Miała rację..
- Nie, tylko ty masz ze mną problem, ale nie obchodzi mnie to - rzucił nie odrywając wzroku od Jonathana. Przykro mu było, że Marienne była świadkiem wymiany ich zdań. Niestety także Lisa dosłyszała niemały jej fragment, a więc sytuacja była dość patowa. - Musisz sam sobie z nim poradzić i z tym, ze Lisa jest dorosła i sama wie co dla niej najlepsze - dodał krótko, a gdy Lisa podeszła bliżej wyciągnął dłoń, aby złapać jej drobne palce i przycisnąć je do swojej klatki piersiowej - Myślę, że to dobry pomysł. Jedzenie jest przepyszne, ale straciłem apetyt - oznajmił nie spoglądając w stronę Jony.
- Skoro znasz ją tak jak ja to wiesz, że twoje słowa mijają się z prawdą, Remy - szorstki głos przerwał ciszę, ale nie jego brzmienie było zaskakujące, a sens wypowiedzi, na którą zdobył się Jonathan. Niby była ona krzywdząca wobec Lisbeth, a z drugiej strony kryła się w niej troska, którą Soriente doskonale rozumiał. Dlatego też nieco zbity z tropu ponownie spojrzał na Wainrighta.
- Martwisz się to normalne, ale spokojnie... Dbam o to, aby Lisie nie stała się krzywda - Remy wiedział, że rozmowa ta pewnie denerwowała Westbrook jak nic innego, ale jeśli miał jakoś załagodzić ten konflikt musiał tak postąpić.
- Właśnie w tym problem, że odkąd jest z tobą jest coraz gorzej...
Nie wiedzieć kiedy obydwoje wstali i zaczęli prowadzić te rozmowę pomiędzy salonem, a wyjściem. Remigius czuł jak Lisa pragnie stąd uciec, a z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że nie jest to żadnym rozwiązaniem, bo będzie pielęgnowała w sobie ból i rozgoryczenie, które ponownie źle na nią wpłynie.
- To twoja opinia, którą opierasz na znikomych informacjach. Myślałem, że ktoś twojego pokroju jednak wysnuwa bardziej trafne wnioski - odwarknął, bo nie miał zamiaru dać się stłamsić i liczył przy tym, że Jona dostrzeże to, że Remigius faktycznie ma zamiar walczyć o Lisę, cokolwiek by ten nie powiedział.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Kompletnie nie rozumiała tego, jak kolacja przerodziła się w aż taką katastrofę. Wiedziała, że Jonathan ma ciężki charakter, ale chyba pierwszy raz w życiu było jej wstyd za to, jak się zachowywał. Owszem, martwił się o chrześnicę, rozumiała to, ale nie miał podstaw, aby traktować Remigiusa, jak zwyrodnialca. Z jednej strony okey, był dużo starszy... nawet bardziej niż dużo, a Lisa dopiero wstępowała w dorosłość, ale hej, Mari też nie była w wieku Wainwrighta. Goście wstali od stołu, Jona też wstał, więc i Marienne ruszyła za nimi, chociaż w jej stanie takie rewelacje nie były zbyt dobre. Już miała wrażenie, że serce wybija jej niebezpieczny rytm, poza tym czuła się ignorowana, a a to dodatkowo potęgowało rozgoryczenie.
- Remy... - Lisbeth wyraźnie poganiała swojego partnera i pewne już było, że nie da się tego uratować, ale mimo to mężczyźni nadal się przepychali słownie, bo żaden nie chciał dać za wygraną. Jakaś farsa, której dość rodzinna Marienne po prostu nie rozumiała.
- Jonathan! - ponownie spróbowała sprowadzić gospodarza na ziemię, ale nie miała siły przebicia. Może i oboje nie zachowywali się najlepiej, ale musiała podejść do sprawy racjonalnie i nie ma co ukrywać, Remigius przybył tu z gałązką oliwną, którą połamał Wainwright, nawet nie próbując zadbać o atmosferę. - Przestańcie zachowywać się jak dzieci! - wrzasnęła w końcu, łapiąc się za serce, bo już naprawdę było jej słabo.
- Ona zaraz zejdzie na zawał - mruknęła Lisbeth, która chyba jako jedyna spojrzała na rudowłosą, chociaż w jej głosie mimo mocnych słów, na próżno było szukać równie wielkich emocji. - Nie chcę mieć na sumieniu twojej panny - dodała, tym razem patrząc na chrzestnego. No cóż, Mari sądziła, że panienki z dobrych domów są nieco milsze i lepiej wychowane, ale też była wyrozumiała i wiedziała, jak przebiegała ta kolacja. - Rozumiem, że się martwisz, ale lepiej zajmij się swoimi sprawami, skoro moich decyzji uszanować nie potrafisz. Żałuję, że tu przyszłam - dodała i już nie odwracając się ruszyła w stronę drzwi, łapiąc za klamkę, wyczekująco spoglądając na Soriente.
- Ale żeście to spieprzyli - burknęła Chambers, nawet nie przebierając w słowach. Chciała stać, jak reszta, ale nie potrafiła, więc musiała opaść na fotel, ledwo trzymając się już na nogach. Zwiesiła też głowę, bo dla niej takie sytuacje po prostu nie były normalne. Pierwszy raz brała udział w podobnym zamieszaniu i nie potrafiła się w nim odnaleźć.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Był trudnym człowiekiem. Mało kogo do siebie dopuszczał, a przy tym raczej i tak traktował ludzi z góry zakładając najgorsze. Nie zwykł także silić się na sztuczną uprzejmość, a w szczególności wobec osób, które jawnie darzył brakiem zaufania i osądzał krytycznie. Nic więc dziwnego, że nie wytrzymał. Sama obecność Remigiusa sprawiała, że Jonathan ledwo co trzymał nerwy na wodzy. Zachowanie francuza, jego otwartość względem Marienne, czułość względem Lisy i śmiałość wobec niego sprawiały, że Jona nie umiał dłużej powstrzymać w sobie słów, które same cisnęły mu się do ust. Ta kolacja była pomyłką, bo Wainwright za nic w świecie nie umiał, ani nie chciał zaakceptować związku Lisy. I nie tylko dlatego, że Remy był od niej dużo starszy i w opinii Jony był podrywaczem i bawidamkiem, ale głównie dlatego, że Wainwright przekonany był iż pogłębiające się problemy Lisy spowodowane są obecnością Soriente w jej życiu.
- Marysiu, nie wtrącaj się - burknął w stronę Chambers, aby dopiero za kilka minut poczuć głębokie poczucie winy spowodowane tym, że jego wymiana zdań z Remym doprowadziła Mari do bardzo złego stanu. Póki co jednak, Jonathan bardziej skupiony był na blondynie i tym, że żaden z nich nie miał zamiaru ustąpić. - Znikomych faktach? - Prychnął prześmiewczo. - Jej problemy się pogłębiają, znów schudła i krzywi się na widok jedzenia, nie radzi sobie ze sobą, zaczęła palić, a zamiast skupiać się na sobie to wiecznie myśli o tobie, bo jest naiwna i ufna.. Jeszcze ta praca, na litość boską, która...
- Która co? Wiesz... Pogódź się z tym, że Lisa nie jest już dzieckiem. Jest niezależna i radzi sobie, a w reszcie ja jej pomogę. Jej paca jest próbą oderwania się od wiecznego uzależnienia od rodziny i osób takich jak ty - odszczeknął francuz, a Jonathanie się zagotowało, bo Shadow było kamieniem miliowym tej dyskusji. Lisa pogrywała sobie ze wszystkimi, każdemu wmawiając inne kłamstwa.
- Jej praca? Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że miejsce w którym... - Przerwał, bo Lisa poruszyła się niespokojnie przykuwając tym jego spojrzenie. Przypomniał sobie ich poprzednią rozmowę i nagle cały ten wieczór zaczął przewijać mu się przed oczami. Postąpił obrzydliwie raniąc nie tylko ją, ale także Marienne... I jeśli jakkolwiek mógł odbudować relację z Lisbeth i liczyć na to, że ona faktycznie mu zaufa i będzie widziała, że on jej zawsze pomoże to tylko dzięki temu, że dotrzyma danego jej słowa. Nawet jeśli przez to wyjdzie na głupca...
- W którym co? W którym pracuje jest nieodpowiednie? - Pociągnął Remigius.
- Tak, stać ją na coś lepszego niż kelnerowanie, poza tym powinna się skupiać na sobie, a nie zarywać noce - burknął spuszczając z tonu. Wtedy też odezwała się Lisa, a Jona spojrzał na Marienne zaraz do niej podszedł, czując jak serce podchodzi mu do gardła. - Szanuję je, ale się martwię i wiesz dlaczego - spojrzał na Lisę już po tym jak podszedł do fotela, by kucnąć przed Marienne. - Nawet nie starałaś się powstrzymać tego co przeczuwałaś - dodał i złapał za rękę Mari, aby zmierzyć jej puls. - A to nie jest jakaś tam panna, tylko Marienne, zapamiętaj to lepiej - rzucił oburzony, bo może on znacznie przesadził naskakując na Remigiusa, ale Lisbeth wobec Mari zachowywała się nie mniej nieuprzejmie co wcale nie umknęło jego uwadze.

Lisbeth Westbrook
gimnastyczka artystyczna — reprezentująca Australię
22 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Rzuciła Remigiusa, wierząc, że przez nią był nieszczęśliwy i jednocześnie odebrała sobie jedyny powód do szczęścia.
Ucieszyła się, kiedy Remigius złapał za jej dłoń i wstał od stołu, ale najwyraźniej nie oznaczało to, że tak szybko wyjdą. Ten moment przeciągał się w czasie, a jej robiło się jeszcze bardziej niedobrze i miała serdecznie dość. W dodatku zła była na chrzestnego, jak nigdy, szczególnie, gdy zaczął wymieniać, że schudła i jak patrzy na jedzenie. Przecież zjadła te jego cholerne przystawki! Serce stanęło jej jednak dopiero w chwili, w której wspomniał o pracy, a Remigius podchwycił ten temat. Poruszyła się niepewnie, bojąc się tego, co ma nadejść, jednak Wainwrihgt chyba to zauważył i jednak zdecydował się nie dolewać oliwy do ognia. Uspokoiła się przez to odrobinę, ciesząc się, że nie wydał w tym szale jej sekretu, ale nie oznacza to, że była mu wybitnie wdzięczna. Mimo, że zdawała sobie sprawę z tego, że wujek jest dość porywczym i trudnym człowiekiem, to pierwszy raz pozwalał sobie na tak skrajne zachowanie w jej towarzystwie.
- Jako kelnerka pracowałam jeszcze zanim związałam się z Remigiusem - burknęła mimo wszystko, ale nie chciała też jakoś za bardzo roztrząsać. Wolała zwiać jak najdalej stąd, póki jeszcze było gdzie się chować. - Kto tu powinien pamiętać? To ty przez złość zapomniałeś o jej stanie - też umiała być bezczelna i wepchnąć szpilę. - Masz problem ze mną i z Remym, ale w przeciwieństwie do ciebie, my cały wieczór dbaliśmy o siebie nawzajem - dodała, bo uważała, że jeśli czyjeś słowa miały tutaj zrobić na wujku wrażenie, to tylko jej. Niestety widziała, że to, co mówił Soriente, Wainwright miał za nic, z kolei Marienne... nie wyglądała jak mistrz dynamicznej dyskusji. Nie, żeby Lisbeth nim była, ale chłodne i bezczelne uwagi miała całkiem nieźle opanowane. - Dobranoc - dodała jeszcze i spojrzała na Soriente wyczekująco, aby z nim wyjść.
- Nawet na mnie nie patrzysz, jak to robisz - mruknęła Mari, której puls badał Jonathan, jakby wgrał sobie autopilota, bo nadal żywo uczestniczył w dyskusji. - Nie lubię tak... zaraz mi przejdzie - dodała ciszej, zabierając mu rękę. Słabo to wyglądało i Lisie było nawet jej żal, ale to nie była jej sprawa. Chciała się stąd wydostać, dlatego kiedy tylko wyszli z Soriente, splotła z nim palce.
- Przepraszam... nie powinnam się zgadzać na tę kolację... wiem, że Jonathan potrafi być podły, ale... wiem też, że mu zależy. Po prostu do dupy to okazuje - mruknęła wchodząc z nim do windy, by na dobre zakończyć ten fatalny wieczór.

jonathan wainwright
<Remek & Lisa zt>
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Zmroził Lisbeth spojrzeniem, gdy wspomniała o swojej pracy ponownie. Właśnie wyszedł na idiotę, by ukryć jej sekret, a ona jeszcze dolała oliwy do ognia przez co zdenerwował się jeszcze bardziej. Jednak ni jak to się miało do chwili, w której wypomniała mu, że ona w przeciwieństwie do niego, dbała o Remigiusa, a on o Marienne niekoniecznie. Poczuł jakby rozgrzane ostrze przeszyło jego serce i płuca. Nikt na tym świecie nie był dla niego ważniejszy od Chambers, a on nadal w swojej złości potrafił zepchnąć ją na dalszy plan... Było to okrutne, ale jeszcze gorzej czuł się z tym, że miał świadomość, że takich sytuacji będzie więcej, bo on znał siebie. Co innego jednak rozwiązywać takie problemy we dwoje, a co innego, gdy ktoś z boku zaczyna ciebie także osądzać.
- Nie waż mi się mówić, że o nią nie dbam! - Warknął unosząc przy tym głos. Owszem, nie zachowywał się najlepiej podczas tej kolacji, ale w ostatnich tygodniach wypruwał sobie żyły i zarywał noce byleby Marienne przetrwała najspokojniej jak się da trudny dla siebie czas.
Nie odpowiedział na pożegnanie Lisy, ale nadal mierzył ją i Remigiusa wzrokiem. Dopiero głos Marienne go otrzeźwił. Faktycznie nie zerkał na nią, ale wiedział co robił. Mimo wszystko poczuł się jeszcze gorzej z tym co zaszło, jak się zachował w jakim stanie była Marienne. W dodatku pewnie była na niego zła, a tym samym uczucie osamotnienia w całej tej sprawie z Lisą jeszcze bardziej się w nim nasiliło.
- Nie muszę zerkać, by czuć - mruknął, ale zaraz potem przyjrzał się lepiej jej twarz, która znacznie pobladła. Oddech Marienne spłycił się i przyspieszył, a wzrok był wpół obecny. - Czekaj... Jeszcze moment, Marysiu - próbował, ale brakowało mu przekonania w tym wszystkim. Czuł, że ją w pewien sposób zawiódł. Zawiódł także samego siebie i wszystko powoli zaczynało go przytłaczać. I chociaż zwykle w takich sytuacjach reagował impulsywnością i gniewem to tym razem było wręcz przeciwnie. Oczywiście miał ochotę roznieść wszystko co znajdowało się w jego pobliżu. Nerwowo zaciskał dłonie, które ułożył na udach Marinne, gdy ta nie pozwoliła mu się dalej badać. Pragnął zapalić i wykrzyczeć złość, ale jeszcze bardziej pragnął chwili wytchnienia. I chociaż nie mógł być pewnym, czy ona mu na to pozwoli, potrzebował teraz jej bliskości. Dlatego uklęknął, by móc objąć ramionami Marienne i wtulić głowe w jej brzuch, schować się na moment i po prostu odpocząć od tego co go przytłaczało.
- Przepraszam za to w jakim jesteś stanie, za to, że ciebie zignorowałem. Ja, ja... - Ja nie panuję nad swoim gniewem. Nie umiem sobie radzić z frustracją. Potrzebuję znów pomocy? - To podpowiadał mu rozum, dlatego Jona przerwał na moment by zebrać myśli. - Ja jestem taki zmęczony - dokończył zamiast tego i chociaż czuł, że widmo rozmowy o Lisie i Remy'm ich nie ominie to póki co nie miał sił, aby się z nim zmierzyć. A raczej bał się tego co by się z nim stało, gdyby do tej konfrontacji doszło.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Naprawdę źle się poczuła i chyba nawet pierwszy raz, nie licząc kłótni po przyjeździe ze szpitala, od czasu operacji było z nią tak źle. Oddech jej się urywał, nie rozumiała tego wszystkiego, a chociaż zwykle doskonale odnajdywała się w każdej sytuacji, teraz była niesamowicie zagubiona. Lisbeth syczała, a chociaż miała nieco racji, to Marienne nie podobało się to, co powiedziała pod adresem Wainwrighta. Mogła być zawiedziona jego postawą, ale ostatecznie to jego kochała, więc wiadomo, że koniec końców była po jego stronie. Tylko, że też nie chciała czuć się, jak piąte, zapomniane koło u wozu, dlatego zabrała mu ręce. Robił dokładnie to, czego nienawidziła i czego się bała - był teraz jednym z tych lekarzy, machinalnie podchodzących do pacjentów. To nie był jej Jonathan, a pulsometr i to na tyle wielofunkcyjny, by jednocześnie uczestniczyć w innej rozmowie. Zostali jednak sami i naraz pomieszczenie wypełniło się ciszą. Gacuś już dawno uciekł do sypialni, nie powinien doświadczać takich rewelacji na początku swojej drogi poza schroniskiem.
- Nie chcę tak - powtórzyła, gdy kazał jej poczekać. Po prostu nie chciała, nawet jeśli wiedziała, że jest z nią kiepsko. Nie do końca była pewna, jak Jonathan zareaguje, prawdę mówiąc obawiała się tego, więc kiedy w końcu ją przeprosił, westchnęła cichutko. Nie była zła. Może trochę, ale tak ogólnie, a nie w sposób, w którym miałaby mu teraz prawić morały o tym, jak źle się zachował. Dlatego też kiedy wtulił twarz w jej brzuch, ostrożnie objęła ramionami jego głowę, pochylając się na tyle, by mogła złożyć na niej pocałunek, chociaż było to głupotą, bo zaraz stęknęła z bólu.
- Mój stan, to chyba akurat nie twoja wina, chyba, że nic nie zrozumiałam z tego, jak tłumaczyłeś czym jest wada wrodzona - zażartowała ostrożnie, niezbyt przesadnie, ale jednak pozwalając sobie na chichot. Zaraz też pogładziła jego włosy dłonią, jakby był małym chłopcem, a nie dorosłym mężczyzną. - No, ale zignorowanie mnie było do dupy, za to się gniewam - przyznała zgodnie z prawdą, opierając się wygodniej, bo naprawdę nie miała w sobie zbyt wielu sił. - Zachowałeś się też, jak dupek, wiesz o tym, prawda? - musiała zwrócić mu na to uwagę, no bo kto, jak nie ona? Widziała jednak w jakim był stanie i też dokładanie mu nie miało sensu, tym bardziej, że Jonathan był dojrzałym mężczyzną, sam zrozumie, że źle postąpił, pewnie już rozumiał i już sam siebie katował poczuciem winy.
- Taki dwa na dziesięć gospodarz z ciebie, ale kucharz nieco lepszy - tym razem zażartowała już nieco pewniej i podniosła ostrożnie jego głowę, aby złapać jego nos między palce. Może i nie miała za wiele sił, ale też sądziła, że jeśli ktoś może rozładować atmosferę, to musi być ona. - Za karę pozwolisz mi zjeść porcje naszych gości - zawyrokowała. - W sumie dobrze, że poszli, bo po tygodniach samych papek, chcę się najeść aż mnie brzuch rozboli... i nie przy stole, o tutaj. To też będzie nauczką. Jestem dobrym wychowawcą - dodała, puszczając w końcu jego nos, by ostatecznie dłońmi zjechać na szczękę i bezczelnie unieść kąciki jego ust. - Już Jonathan... uśmiechnij się. Nie pobiliście się, po prostu wyszedłeś na kawał chama, ale patrz... ja też miałam ciebie kiedyś za kawał chama, a teraz nawet ciebie trochę lubię - zauważyła, przymykając na moment oczy, bo musiała uspokoić jeszcze nieco oddech, aby ignorować ból w klatce piersiowej.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Nie miał pojęcia co by się z nim stało, gdyby Marienne zareagowała inaczej. Gdyby go odepchnęła, kontynuowała spór, gdyby go nie uspokoiła Jonathan zapewne straciłby zupełnie panowanie nad sobą. I owszem, nie raz kłócili się zażarcie, pozwalając sobie na wypowiedzenie słów, które nigdy nie powinny między nimi paść, ale ta sytuacja była inna. Nie byli w otwartym konflikcie, a Jona czuł jakby stał nad przepaścią, ale całe szczęście Mari pomogła mu zrobić krok w tył. Uspokoiła go, wyciszyła, a chociaż na co dzień była istnym, chodzącym chaosem to w momentach, w których to Wainwright trafił panowanie, Chambers potrafiła sprowadzić go na ziemię. Był jej za to niezwykle wdzięcznym, bo zapewne gdyby była inna, gdyby nie potrafiła tak na niego wpłynąć, znów działoby się z nim to samo co kiedyś... Znów znikłby na całe dnie, zaszywał gdzieś w samotności i z nikim nie dzielił tym co przezywał, by potem odreagować w najmniej odpowiedni sposób. Owszem, nadal zdarzało mu się przemilczeć pewne kwestie, ale w innych powoli pozwalał sobie na szczerość i otwartość, chociaż przychodziło mu to z trudem i było niezwykle rzadkie.
Nie zgadzał się z nią co do tego w jakim była stanie. Gdyby nie jego porywczość, Marienne by się nie zdenerwowała. Zapomniał się i takie były tego efekty, ale odpuścił sobie polemikę odnośnie tej kwestii. Wystarczy, że poczucie winy go przytłaczało.
- Mhmmm - mruknął wysłuchując jej słów odnośnie bycia dupkiem i tego, że się na niego gniewa. Nie miał nic na swoją obronę. Dobrze wiedział, że użył zbyt wielu dosadnych słów, ale nigdy też nie udawał człowieka jakim nie był. Zwykł okazywać swoją niechęć i wrażać swoją opinię, gdy uznawał to za słuszne; nawet jeśli niekoniecznie stosowne. - Nie chciałem by to wszystko odbiło się także na tobie - dodał, ponownie skupiając się na osobie Marienne, którą przez ostatnich kilkanaście minut zepchnął na dalszy plan. - Nie sądzę, by to załatwiło sprawę - rzucił pod nosem, nim Mari zacisnęła na nim swoje drobne palce. Oczywiście Jona zaraz odsunął twarz, bo o ile przytulanie i muskanie jego głowy, sprawiało mu przyjemność, o tyle tego typu gesty wprowadzały go w dziwne i niezrozumiałe zakłopotanie. Czuł się trochę jak mały chłopiec, który z jednej strony chce się wycofać, a z drugiej nie ma zamiaru ani na moment opuszczać bezpiecznego schronienia. - Polemizowałbym... - Burknął cicho. - Jedną ekstra porcję, bez deseru i myślę, że wygodniej byłoby ci jednak przy stole, bo... - Przerwał widząc spojrzenie Marysi. - Zgoda, ale nie przesadzaj z tym jedzeniem, bo już poczułaś się kiepsko i powinnaś chwilę odpocząć - oznajmił mentorsko i ponownie starał się wywinąć spod palców Marysi, gdy tak usiłowała unieść nimi kąciki jego ust. Ostatecznie jednak pozwolił jej zrobić co chciała, a potem cofnął głowę. - Słońce, ty jesteś wyjątkowo odporna na moje gburostwo - wyszeptał unosząc się delikatnie, by sięgnąć ustami czoła Marienne. - Kocham cię za to i za to co dla mnie teraz robisz, ale wiem swoje... Lisa błądzi, a teraz... Nie dość, że jest na mnie wściekła to jeszcze wyszedłem na głupca - dodał wzdychając i na moment zwieszając głowę. - Ona okłamuje wszystkich, a ta jej praca... Nawet ten cały Sorinete, nie ma pojęcia co Lisbeth wyczynia... - Oświadczył, a po kolejnym oddechu wstał, aby udać się do tej kuchni i podać Marysi jedzenie. Sam nie miał już absolutnie apetytu. Zapaliłby najchętniej, ale nie był pewnym, czy chociaż odrobiła samotności w jego obecnym stanie rozchwiania jest dobrym pomysłem. Wolał więc poczekać i zająć czymś myśli. - Nie mówiłem ci, bo obiecałem, że nikomu nic nie powiem - podjął ponownie, bo z kimś musiał się wreszcie tym podzielić. - Owszem, Lisa pracuje jako kelnerka, ale nie w restauracji, a w pieprzonym klubie nocnym - warknął i chociaż już łapał za półmisek to ostatecznie zaniechał tego działania, by oprzeć się na blacie i powoli policzyć do trzech, nim ponownie podjął temat. - W Shadow... Słyszałaś o tym miejscu? - Spytał unosząc spojrzenie na Chambers, a jego palce zacisnęły się lekko. - Nikt nie wie, nikt poza mną, a ona każdego okłamuje i udaje, że ma kontrolę nad swoim życiem -prychnął na sam koniec, bo znów nerwy brały nad nim górę. - Kurwa, co się z nią dzieje... - Warknął, ale więcej w tonie jego głosu było bezradności niż złości, a mieszanka tych uczuć znów zaczynała go paraliżować.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Mogłaby się na niego zdenerwować i nawet miała do tego prawo, ale po pierwsze sama nie czuła się najlepiej, a po drugie, znała go już trochę i chociaż w jej odczuciu nie zachował się dobrze, to jednak wiedziała, że nie chciał zrobić nic złego. Martwił się, na swój surowy i nieco terytorialny sposób.
- No jakbyś chciał, to nie mielibyśmy o czym rozmawiać - zauważyła, gdy wspomniał, że jego celem był atak w Mari. Domyślała się tego i bez jego zapewnień, o to nie musiał się martwić. Zaraz jednak zmroziła go spojrzeniem, kiedy wspomniał o stole w jadalni, bo chyba nie rozumiał na czym polega kara, ale całe szczęście szybko się zreflektował.
- Jonathan, od ponad dwóch tygodni jem tylko kleiki i kremy, pozwól mi zjeść deser i tak nie dałeś tam cukru, bo w domu go nie ma - jęknęła, trochę zapominając, kto miał dyktować warunki. Niestety Marienne kompletnie nie rozumiała sensu diety pooperacyjnej i nie widziała związku między nią, a chorobą serca, więc była wybitnie oporna na te zalecenia. - Mam wrażenie, że zabiłabym za kurczaka w takiej chrupiącej panierce - dodała, bo dla niej były to naprawdę poważne problemy. Jedzenie od zawsze stanowiło najważniejszą kwestię w jej życiu.
- Wcale nie wyszedłeś na głupca, to raz - zauważyła, bo ona kompletnie nie rozumiała w którym momencie miałby na niego wyjść. - A dwa, jestem odporna, bo ciebie kocham, no, a Lisa chyba też, więc spokojnie... wszystko będzie dobrze - rozumiała, że się stresował, ale też nie powinien tego wszystkiego oceniać w takich mrocznych barwach. - A co takiego wyczynia? - podpytała zaraz, odprowadzając wzrokiem Jonathana do kuchni. Nadal nie czuła się najlepiej, więc podłożyła sobie poduszkę pod głowę i sięgnęła po rozkładany stoliczek, który Jonathan jej kupił zaraz po wyjściu ze szpitala. Nie lubiła, jak wydawał na nią pieniądze, ale ten zakup był strzałem w dziesiątkę. Trochę liczyła, że zjedzą wspólnie, ale niestety Jonathan swojej porcji nie przyniósł i mało tego, nawet do niej nie wrócił.
- Shadow? Nie mam pojęcia co to - przyznała zgodnie z prawdą, przyglądając się rybie, która na pewno nie wyglądała na dwie porcje. Zaskoczyło ją rewelacja odnośnie Lisbeth, bo nie wyglądała jak panna z klubu nocnego, ale też... miała być tylko kelnerką. Mari sama nie wiedziała co ma o tym myśleć, jednak najgorsze było to, co działo się z Jonathanem. - Ej, a skąd ty wiesz?! - to ją zainteresowało akurat. - Chyba nie chodzisz po klubach nocnych, co? - mruknęła nie kryjąc niezadowolenia. - Poza tym... nie myślałeś o tym, że może lepiej to zostawić..? Ona jest dorosła - zauważyła nabierając odrobinę ryżu na widelec, po czym przełknęła. - No, a jak nie chcesz tego zostawiać, to wymyślmy jakąś intrygę, ale nie denerwuj się teraz i nie psuj sobie i mi zdrowia na zapas - westchnęła cichutko, po czym odłożyła na moment sztućce i uniosła wątłą rękę w jego kierunku. - No, a teraz chodź do mnie - to nawet nie była prośba i mimo, że była słaba, dało się usłyszeć w jej tonie nutę nieznoszącą sprzeciwu. - Chcę mieć miły wieczór. To mój pierwszy normalny posiłek od czasu operacji i nie chcę jeść go sama, jak jakiś wyrzutek bez bliskich - wyjaśniła całkiem emocjonalnie, bo rozumiała jego przejęcie chrześnicą, nie chciała być o nią zazdrosna, ale naprawdę chciałaby być teraz dla niego ważniejsza, jak dziecinnie to nie brzmiało.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Kącik ust drgnął mu delikatnie, gdy Marienne wypowiedziała swoje słowa odnoszące się do motywów jego postępowania. Zwykle w stanie w jakim się znajdował nic nie pozwalało mu chociażby nikłe odczuwanie emocji innych niż gniew, bezsilność, zmartwienie. Rudzielec potrafił to zmienić. Swoją postawą i błyskotliwością kierowała jego myśli i uczucia w zupełnie inną stronę. Wainwright już dawno pozwolił sobie snuć teorie o tym, że gdyby Mari miała w życiu lepszy start i większe szanse na pewno osiągnęłaby zawodowy sukces. Była mądra i sprytna, ale gdzieś w tym wszystkim panował chaos i kompletne poplątanie.
- Pomyślę o tym - mruknął, a kwestia jedzenia pozwoliła mu ponownie powrócić do swojej gburowatej postawy. - Póki co możesz o tym tylko marzyć, słońce - dodał odnośnie tego kurczaka, który mógłby stać się przyczyną czyjejś śmierci. Najpewniej jego, ale póki ci takie żarty były dalekie Jonethanowi. Wciąż rozpamiętywał wymianę zdań z Remym i nieprzyjemne zakończenie ich wspólnej kolacji. Co gorsza pogorszyła ona wszystko, a Lisbeth w opinii Wainwrighta była w jeszcze gorszym, gównianym położeniu niż wcześniej.
-Nic nie wiesz, Marysiu - mruknął pod nosem, bo faktycznie wiele istotonych faktów póki co było dla Marienne wielką niewiadomą. Dlatego Jonathan zdecydował się powiedzieć jej o Shadow. Potrzebował też kogoś, z kim mógłby podzielić się tym ciężarem. Pewnie w innych okolicznościach wolałby samemu dźwigać to wszystko, ale obecnie jego życie kręciło się głównie wokół Chambers. Dlatego też nie chciał, aby inne kwestia odbijały się na tym w jaki sposób podchodził do niej. Znał siebie i bał się, że gdyby i to zataił, to takie sytuacje jak dziś, w których Mari staje się niewinną ofiarą mogłoby występować o wiele częściej. - Gubi się... Ten żabojad narobił jej nadziei na szczęśliwe życie, a ona zatraca się w tym.. tej... w tym czymś co ich łączy zapominając o sobie! Nie dość, że schudła, to nadal ma te swoje fobie. Nie będę wspominał o jej paleniu, ale kulminacją jest praca, którą wykonuje. Lisa, którą znam nigdy nie postępowałaby tak lekko myślnie - wyrzucił z siebie za jednym tchem.
Może Marysia miała ochotę coś zjeść, ale Jonathan tracił apetyt z każdym wypowiadanym przez siebie słowem. Zapętlił się i ponownie skupił na umartwianiu. Dlatego dobrym było podejście Marysi, która rozpraszała jego myśli. Wpierw zadając dziwne pytania, a potem dodając słowa o intrydze.
- Nie każ mi odpowiadać na to pytanie - burknął ściągając brwi. - Miała wypadek w pracy. Dowiedziałem się przypadkiem. Zataiłem szczegóły przed jej rodzicami, ale musiałem samemu z nią pomówić - wyjaśnił mimo wszystko, bo wolał, aby Marysia nie snuła jakiś nierealnych scenariuszy. - Wydaje jej się, że jest dorosła - poprawił Chambers, będąc święcie przekonanym o tym, że on ma rację. - Intrygę? - Zaskoczyły go jej słowa, bo raczej Marienne powinna wiedzieć, że nie należał on do ludzi, którzy parali się tego typu zagrywkami. - Eh... Nie umiem przestać o tym myśleć - przyznał cicho, ale wiedział, że przyczyną tego był fakt iż sprawa była świeża, a emocje nadal w nim nie opadły.
Spojrzał na wyciągniętą w jego stronę dłoń Mari. Zawahał się jeszcze na chwilę, ale ostatecznie ruszył w kierunku sofy. Nie zabrał ze sobą posiłku, a gdy znalazł się przy Marysi, odłożył na bok także jej talerzyk. - Dokończysz potem - oznajmił, a widząc jej minę dodał zaraz. - I dostaniesz deser.
Po tych słowach złapał za dłoń Mari, nakazując jej wstać, gdy sam siadał obok. Ostrożnie usadowił ją na swoich kolanach i wtulił twarz w zagłębienie jej szyi i objął delikatne ciało rudzielca, zamykając ją w swoich ramionach.
- Gadasz dużo głupotek - wyszeptał, odnosząc się właściwie do ostatnich słów, które wypowiedziała Chambers. - Ale jeszcze więcej mądrych rzeczy - dodał zaraz, bo zmierzał ku czemuś innemu. - Nie wiem jakbym poradził sobie bez ciebie, dziękuję - dokończył. Niejednokrotnie Mari mówiła o sobie jak o ciężarze. Nie rozumiała dlaczego Jona z nią był, gdy tak naprawdę to on potrzebował jej. Nie wyobrażał sobie powrócić do czasów, gdy byli sobie obcymi ludźmi. I z jednej strony chciał by ona o tym wiedziała, a z drugiej potęgowało to w nim strach o to co czeka ich w przyszłości w związku z jej chorobą.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Burknęła coś niezrozumiałego, gdy powiedział, że może jedynie pomarzyć o tym kurczaku. Naprawdę chciała już wrócić do normalnego jedzenia, ale cieszyła się przynajmniej tym, jaki posiłek aktualnie miała przed sobą. Skrzywiła się dopiero, gdy Jonathan powiedział, że Mari nic nie wie.
- Jonathan... a co jeśli Remigius faktycznie kocha Lisę? - musiała o to zapytać, bo miała wrażenie, że Wainwright w ogóle nie bierze takiej możliwości pod uwagę. - No i ten... zaczęłam tam pracować po tym, jak się z nim związała? - to też było dość istotne. Nie chciała bagatelizować jego obaw, ale nie chciała też przesadzać w którąkolwiek ze stron. Wydawało jej się, że jemu trudniej jest zachować obiektywizm, więc musiała sama spróbować, nawet jeśli nie była żadnym detektywem i nie czuła się najlepiej.
- To dobrze... Musiałam zapytać! Kiedyś powiedziałeś, że jesteś tylko prostym mężczyzną - usprawiedliwiła się, bo chyba to normalne, by nie czuć się w stu procentach pewnym i zweryfikować własną wiedzę, prawda? No, ale naturalnie uwierzyła mu od razu, już sobie nie pozwalając na jakieś wątpliwości. - Ona jest tylko pięć lat ode mnie młodsza - przypomniała mu jeszcze, bo rozumiała, że Lisa dopiero wchodziła w dorosłość, ale wydawała się też całkiem dojrzała jak na swój wiek, no i mimo wszystko Mari nie chciała zgrywać w stosunku do dziewczyny jakiegoś obieżyświata.
- Intrygę - wzruszyła jeszcze ramionami. - Żeby na jaw wyszło gdzie pracuje, ale w taki sposób, by nie było to twoją winą - wyjaśniła, co miała na myśli. Opcji było całkiem sporo i gdyby Jonathan chciał, mogłaby mu w tym pomóc. Nie była może intrygantką, ale to też nie wydawało się być szczególnie trudnym zadaniem. Ucieszyła się, kiedy do niej przyszedł, ale zaraz zmarszczyła nos, bo zabrał jej jedzenie. Nie była zbyt zadowolona, ale deser brzmiał dobrze. - Dwa desery - to brzmiało nawet lepiej, a kim by była, gdyby nie próbowała się targować? Sił też zbyt wielu nie miała, kiedy kazał jej się podnieść, ale całe szczęście tylko na moment.
- Łaskocze! - podskoczyła, gdy podrażnił jej szyję zarostem i zaraz zachichotała cicho, próbując się do tego przyzwyczaić. - No jestem super... zasłużyłam na batona - zgodziła się z nim od razu, po czym obróciła się tak, by usiąść na nim wygodniej, okrakiem i pchnąć na oparcie, by mogła się położyć na jego ciele, a nie tak siedzieć. - Ale twoja chrześnica ma cięty język... strasznie pyskuje - zauważyła, pozwalając sobie na szczerość. Wtuliła się jednak bardziej w Wainwrighta i tym razem to ona drażniła nosem zagłębienie jego szyi. - Będę miała teraz traumę... więc musisz mi to zadość uczynić, Jona... no i po chwili namysłu sądzę, że jedzenie i deser mi nie wystarczą - zachichotała ciszej, mrucząc mu do ucha. - Ale na przykład spacer z Gacusiem... - dodała. - O! I możesz mnie nakarmić - jak szaleć, to szaleć. Niesamowicie spodobał jej się ten pomysł, bo było to czymś totalnie nie pasującym do Wainwrighta. Romantyczne, jak w głupkowatych filmach, którymi Chambers się zachwycała.

jonathan wainwright
ODPOWIEDZ