psycholog policyjny — lorne bay police station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
People are like stained - glass windows. They sparkle and shine when the sun is out, but when the darkness sets in, their true beauty is revealed only if there is a light from within.
#1
Sam nie wiedział, który już raz w ciągu danego miesiąca zapuszczał się w owe rejony. Być może stracił już rachubę przy trzecim bądź czwartym razie swych zawodowych odwiedzin - tak, zawodowych, bowiem jeździł do Pani Goldberg w celach czysto terapeutycznych. Zwykle przyjmował swoich pacjentów na posterunku. Policjantów, ich rodziny, czasami potrzebujących, kiedy przykładowo policjanci zdążyli odsunąć od złego samobójcę. Prowadził także cotygodniowe grupy wsparcia, aby pomóc sobie wzajemnie.
W tym wypadku było inaczej. Mary była matką. Miała maleńkie dziecko, które potrzebowało jej opieki. Ona sama także nie czuła się komfortowo, gdy je z kimś zostawiała.
A co najważniejsze - miejsce pracy jej męża wywoływało zbyt wiele bolesnych wspomnień, przy okazji źle nastrajając do prowadzonych rozmów, dlatego też Caleb, po przeprowadzeniu wstępnych weryfikacji ze swym przełożonym, finalnie uznał, że lepiej będzie raz bądź dwa razy w tygodniu odwiedzać wdowę po detektywie Goldbergu.
Początki były trudne, a wyczuwalna i widoczna już gołym okiem niechęć Mary w stosunku do Turnera zdawała się nie mieć końca. Wielu mówiło, że nic z tego nie będzie; że lepiej zaoferować jej innego psychologa, który nie jest bratem z krwi i kości Prestona - a jemu przecież życzyła śmierci, niejednokrotnie i na głos. Caleb nie zamierzał się jednak poddać. Obowiązywało go dochowanie tajemnicy zawodowej, toteż swemu krewnemu nie pisnął ani słowem o groźbach, jakie to spływają pod jego adresem.
W tej nieugiętości kryło się coś jeszcze poza nadmiernym pracoholizmem. I Turner owdowiał; wszak już ponad siedem lat temu, z czego zdążył się stopniowo wylizać. Rozumiał zatem Mary - jej żałobę, smutek, żal, frustrację, wściekłość i dziwne otępienie, gdy wywaliła z siebie nadmiar emocji (na co jej pozwalał nader często). Potrafił nazwać każdy, nawet najmniejszy bodziec wychodzący od jej osoby. Wiedział, że potrzebuje czasu. Sposobności uporania się z dręczącymi ją demonami. Musiała zrozumieć. Przetrawić. Odciąć się, by jednoznacznie ruszyć do przodu. Teraz uważała to za wysoce niemożliwe, tak jak kiedyś Caleb, lecz w momencie, gdy pozwolił swojej żonie odejść, to poczuł specyficzną lekkość oraz wolność. Ściągnął te niewidzialne kajdany, które oplatały jego nadgarstki. Żywił więc nadzieję, że i Mary pomoże się pozbyć tego ciężaru.
Nie dziś, nie jutro, lecz w przyszłości. Kiedy nadejdzie odpowiednia ku temu chwila.
Prowadząc swojego obarczonego brudem (zważywszy na fatalne warunki pogodowe) Forda FPV, w ciszy zastanawiał się na przebiegiem terapii. Radio tuż przed chwilą wyłączył, gdy zabrzmiały pierwsze akordy utworu Immigrant Song zespołu Led Zeppelin, i choć uwielbiał ten kawałek, tak dzisiaj nie miał nastroju do podśpiewywania sobie tego pod nosem. Pragnął ciszy, choć ryk silnika mu ją mącił. Wstał lewą nogą i starał się to maskować. Hunter od rana dokuczał siostrze, pomimo ciągłych próśb o zachowanie spokoju. Aż skończyło się to bójką, którą musiał przerwać ojciec.
Czasami zastanawiał się, dlaczego ta dziecięca niezgoda tak często się między nimi pojawia. Wprawdzie, szybko zanikała, ale zdążyła już swym istnieniem zebrać żniwo w postaci pogorszenia nastroju domowników.
Samochód zaparkował pod odpowiednim numerem domostwa. Małego domku, ukrytego w lesie. Calebowi zawsze podobała się ta okolica. Z dala od mieszczańskiego zgiełku i wzroku wścibskich sąsiadów, których psy srały na twoim trawniku.
Turner opuściwszy wnętrze Forda, na głowę nasunął kaptur od bluzy, by choć na moment uchronić się przed uporczywym wiatrem. W pośpiechu pokonał kilka drewnianych schodków, a potem zapukał do drzwi. Niezbyt głośno - pamiętając, by nie używać dzwonka, bowiem jego dźwięk mógł zbudzić ze snu malutką Mię.

Mary Goldberg
powitalny kokos
Morticia
Przedszkolanka |n. muzyki — lorne bay
28 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Przedszkolanka, muzyk po godzinach pracy, który prócz nauczania gry na instrumentach, zajmuje się domem i dopiero co narodzoną córeczką.
Wstawanie, sprzątanie, opieka nad Mią. Dni dziewczyny zlewały się w jedno, przypominając niedopite drinki, które ktoś przelewał do kubła. Były mdłe, a ich zapach przyprawiał często o wymioty i nikt raczej wolałby nie siedzieć w ich pobliżu, a co dopiero pić.
Mary miała ten kłopot, że każdego dnia musiała męczyć się z tymi niechcianymi zlewkami. Brała wiaderko i przenosiła je z pokoju do pokoju, za każdym razem krzywiąc się, kiedy musiała w nie spoglądać.
Od przeszło miesiąca nienawidziła swojego życia. Nienawidziła wstawać, bez względu czy było to w nocy, kiedy mała darła się w niebogłosy, czy rano, gdy słońce przebijało się przez rolety. Nienawidziła udawać, że jest wszystko w porządku, a już najbardziej ze wszystkiego, to nienawidziła żyć tak, jakby nic się nie stało. Bo choć zdawała sobie sprawę, że życie biegło do przodu, tak pozostawienie za sobą przeszłości, przychodziło jej z niekłamanym trudem.
Jak miała budzić się, kiedy najważniejsza osoba w jej życiu przestała istnieć? Tyle planów, marzeń i zobowiązań nagle uległo zniszczeniu. Nie umiała się pozbierać.
Dlatego też pozwalała sobie na totalną rozsypkę. Na nieumyte, związane niedbale włosy, brak makijażu czy rozepchane spodnie dresowe i koszulki zmarłego męża. Na to, aby w zlewie rósł stosik nieumytych, posklejanych resztkami naczyń, by ewentualni goście i ona sama potykali się o nierozpakowane jeszcze kartony. Jej dom przedstawiał to, co działo się we wnętrzu jej umysłu.
Kiedy w drzwiach stanął Turner i zapukał do nich z odpowiednią głośnością, Mary akurat kończyła myć okna. Wiatr, jaki uderzał w jej niewielki domek, sprawiał, że ten skrzypiał i jęczał, przypominając starą i schorowaną kobietę. Niekiedy nawet miała wrażenie, że trząsł się od chłodu, dlatego też w myślach przezywała go trzęsichatką.
Trzęsichatka była jej domem od stosunkowo niedawna. Dopiero w zeszłym tygodniu dopełniła wszelkich formalności i zaczęła zwozić swoje rzeczy z olbrzymiego domu, który kupiła z Shanem.
- Cześć – powitała go, otwierając wrota na oścież i gestem zapraszając go do środka.
- Jak chcesz kawy, to musisz chwilę poczekać, albo wygrzebać sobie kubek z kartonu. – dodała jeszcze, kciukiem wskazując na stertę rzeczy, jakie skrywały szare kartony z czarnymi napisami.

Caleb Turner
ambitny krab
13#9694
psycholog policyjny — lorne bay police station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
People are like stained - glass windows. They sparkle and shine when the sun is out, but when the darkness sets in, their true beauty is revealed only if there is a light from within.
I jemu po śmierci Sarah dni i noce zlewały się jedno. Doba zdawała się trwać i trwać, a minuty nie upływały. Lawirował wtedy w mentalnej otchłani - własnych rozszalałych z bezsilności emocjach oraz tęsknoty. Tęsknoty za nią. Za tą jedną, która poświęciła swe życie, aby wydać na świat upragnionego syna. On był ważniejszy. Nie ona. Taką podjęła decyzję, gdy ostateczny werdykt zapadł na sali porodowej. A jego, Caleba, wypchnięto wtedy za drzwi i kazano oczekiwać. Oczekiwać na najgorsze, bowiem nie rozumiał, co się wokół niego działo. Drżał ze strachu, nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca. Chodził wzdłuż korytarza, nie reagując ani trochę na mijanych wówczas ludzi. Lekarzy, pacjentów, ich rodziny. Trwał w dziwnej próżni, która pękła niczym bańka mydlana w chwili, gdy drzwi od sali rozchyliły się ponownie.
Gratulacje, ma Pan syna.
Radość przeplatała się z przerażeniem, a potem dopadł go najgorszy ból z możliwych, gdy obwieszczono mu także, że jego żona zmarła.
Zamknął się w sobie. I na świat go otaczający. Praktycznie nie wychodził ze sypialni, traktując ją jak swój schron. Gdyby nie brat oraz rodzice, którzy na zmianę zajmowali się dziećmi - w tym także noworodkiem, ciągle nieświadomym koszmaru, w którym przyszło mu trwać.
Sheela przestała mówić, a jej stan nie uległ zmianie po dzień dzisiejszy.
Caleb zastanawiał się nader często, czy ten mutyzm nie pochodził z jego winy - bo zamiast zająć się córką, wolał rozpaczać, umartwiając się wewnętrznie.
Każdy jest kowalem swojego losu.
I Mary nim była. I tylko ona mogła zmienić swój byt. Na lepsze rzecz jasna.
- Witaj, Mary. Jak się dzisiaj czujesz? - zagaił na powitanie, gdy otwarły się przed nim drzwi, a w ich progu stanęła wspomniana kobieta. Z niedbale związanymi włosami, w przydużej bluzce należącej do męża oraz luźnych spodniach dresowych. Praktycznie zawsze witała go w takim wydaniu, lecz on wiedział, że nadejdzie w końcu dzień, w którym jej aparycja pocznie znowu jaśnieć.
Zawsze pytał o jej samopoczucie. I zawsze otrzymywał taką samą odpowiedź lub jej brak. Brnął w tą systematyczność, tworząc coś w rodzaju rutyny. Bo w niej człowiek czuł się bezpieczny. Zawsze.
- Bez obaw. Poradzę sobie - przyznał na wzmiankę o samodzielnym przygotowaniu sobie kawy. Zanim wszedł do środka to starannie wytarł buty o wycieraczkę, choć w środku nie panował nawet względny ład. Caleb dostrzegł porozkładane kartony, w których upchane były rzeczy mieszczące się w poprzednim domu państwa Goldberg. Mary zmieniła lokum na mniejsze, już jakiś czas w temu i wciąż nie doszła do ładu w rozpakowaniem owych szparagałów - tak jakby znaczna część niej została w tamtym miejscu, u boku Shane'a.
Turner westchnął na ten widok, jednakże nie skomentował w żaden sposób. Kobieta potrzebował czasu, a on nie zamierzał popędzać do wykonania trudnego kroku. Jeszcze raz omiótł spojrzeniem pamiątki po poprzednim życiu, aż znalazł właściwe pudełko, w którym to ułożone były naczynia, w tym kubki. Bo kawy nie zamierzał sobie odmówić.

Mary Goldberg
powitalny kokos
Morticia
Przedszkolanka |n. muzyki — lorne bay
28 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Przedszkolanka, muzyk po godzinach pracy, który prócz nauczania gry na instrumentach, zajmuje się domem i dopiero co narodzoną córeczką.
Ciężko było patrzeć na fakt, że ludzie mierzyli się ze swoimi małymi tragediami, kiedy samemu tkwiło się po uszy w grząskim bagnie. Zwłaszcza, że Caleb nie wplatał przesadnie za dużo informacji ze swojego życia. Głównie uprzejmie pytał brunetkę o jej własne; przerabiał wszystko kawałek po kawałku, jakby tworzył na nowo domek z klocków lego. Oglądał jeden wystarczająco długo, aby mieć pewność, że położony na miejsce nie sprawi, że cała konstrukcja ulegnie zniszczeniu. Dopiero wtedy brał się za następne. Pozwalał jej mówić o wszystkim, na do miała ochotę. Nie przymuszał do przeżywania na nowo traumatycznych przejść uznając, że sama mu o nich opowie, kiedy do nich dojrzeje.
A na razie się na to nie zapowiadało. Goldberg poruszała wszystkie możliwe kwestie, śmierć Shane’a traktując tak, jak dewotki seks: nie było w ogóle tematu, a ludzie znajdowali swoje potomstwo w kapuście. Czasem łapała się na tym, że wciąż miała nadzieję, iż usłyszy charakterystyczne przekręcanie klucza w zamkach, a z korytarza dobiegnie niepewne „Mary? Czy mi się wydaje, czy dom nam się skurczył?”
Lubiła myśleć, że wróci. Właściwie, to trzymała się tej bezsensownej nadziei jak niczego innego; choć rozum już dawno podsuwał obrazy zsuwającej się trumny na dno wykopanego przed miesiącem grobu.
Odpowiedź na pytanie jak zwykle nadeszła z pomocą wzruszenia ramion. Barki uniosły się nieznacznie, a zaraz potem opadły, tak jak w zeszłym tygodniu i jeszcze jednym. Nie potrafiła odpowiedzieć na nie ani tak, jak czuła w rzeczywistości, ani nawet tak jak nie czuła. Nie mogła pozwolić sobie na jakiekolwiek czucie w tej kwestii, bo przypuszczalnie nie będzie ono miłe.
- To wstaw wodę, a ja pozmywam – mruknęła, kiedy dotarły do niej pierwsze podwaliny wstydu, że tak zapuściła mieszkanie. Podwinęła niewidzialne rękawy swojej niewidzialnej bluzy i chwyciła w dłonie gąbeczkę. Nałożyła na nią niewielką ilość płynu do mycia naczyń i odkręciła kurek z ciepłą wodą. Kran zadygotał, zabuczał złowrogo i nim wylała się z niego woda, rozleciał się w drobny mak. Kawałek rurki opadł na stertę ceramiki, która to z łoskotem zaczęła obalać tetrisową układankę. Mary pisnęła, próbując łapać wodę, naczynia, zakręcić kurek i upewnić się, że nie pochlapie także gościa. Całość dopełnił płacz z sąsiedniego pokoju, kiedy to Mia obudzona rumorem po prostu się obudziła.
- Szlag by to! – straciła cierpliwość, dlatego też uniosła głos. W końcu jej córka i tak już nie spała. Co więcej mogłoby się stać?
Jak na złość, naczynia jeszcze bardziej osunęły się na dno zlewu.
ambitny krab
13#9694
psycholog policyjny — lorne bay police station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
People are like stained - glass windows. They sparkle and shine when the sun is out, but when the darkness sets in, their true beauty is revealed only if there is a light from within.
Bo ludzkie życia przypominały budowle utworzone przy pomocy klocków lego. Z pozoru zdawały się być mocne, wręcz niezniszczalne, jednakże wystarczyło tylko gwałtowniejsze szarpnięcie, a całość rozsypywała się na małe kawałeczkami - i tak działo się z naszymi bytami. Niefortunny obrót losu. Jego złowieszczy pogłos. I wszystko traciło na wartości, znikały, obfitując jedynie w żal - a czasami i żałobę.
Śmierć była najgorsza w swej prostocie, bowiem zawsze wiedziała po co, a raczej po kogo przybywa. W jej towarzystwie nie było już odwrotu. Ucieczki przed uwarunkowanym przeznaczeniem.
Caleb pogodził się z tym mechanizmem. Rozumiał doskonale, że każdy początek ma swój koniec. Oba aspekty istniały na równi. Niczym kochanki. Jak noc i dzień. Jak jasność i ciemność.
Przed Mary zaś znajdowało się jeszcze wiele zakrętów, wyboistej drogi, nim jej serce oraz rozum pojmie strukturę działań w ludzkich życiorysach. Dopiero wtedy dostrzeże przebłysk szczęścia rozrzucony przy pomocy pierwszych promieni słonecznych, jakoby z radością miała powitać każdy następny dzień.
Dlatego Turner nie naciskał. Nie przyspieszał przemiany. Nie zmuszał do obrania innej perspektywy, tak odmiennej od tej, z jakiej obecnie zerkała na świat.
On był. I czekał. Słuchał. Doradzał. I zachowywał każdy z jej sekretów, ukrywając je głęboko w mroku własnej duszy. Bo tam były po stokroć bezpieczne.
Tak samo teraz, gdy zagaił o samopoczucie - nie spodziewał się innej odpowiedzi, niż wzruszenie ramion, które oglądał już od początku rozpoczęcia terapii. Kiedyś miał nadejść ten dzień, gdy dane mu będzie usłyszeć komentarz z pozytywnym wydźwiękiem.
- Jak mała? Mniej dokuczają kolki? - starał się pozostać na neutralnym gruncie. Nie pytał o bałagan, zalegające kartony z rzeczami, które według niektórych już dawno powinny zostać umieszczone w odpowiednie miejsca. Dłonią sięgnął do jednego z nich i wydobył dwa kubki. Jeden dla Mary, drugi dla siebie. Oba były w szarawym odcieniu, bez jakichkolwiek napisów. Trochę się obawiał, że przez przypadek trafi mu się taki, który będzie sugerował obecność Pana Domu.
- Nigdy nie lubiłem zmywać, a po wczorajszym powrocie do domu, czekała mnie sterta naczyń w zlewie - przyznał z widocznym uśmiechem, w międzyczasie uruchamiając czajnik elektryczny, którego szum począł zwiastować stopniowe podnoszenie się temperatury wody. I wtedy też rozpętał się chaos. Kran wydał z siebie serię złowrogich dźwięków i rozpadłszy się od używalności, począł ochlapywać wszystko wokół. Harmider, którego następstwem był krzyk Mary oraz niekomfortowa pobudka małej. Talerze zadudniły głośno w zlewie, o mało nie pękając pod wpływem uderzenia. Caleb dopadł szybko to tego pobojowiska i zanim jego dosięgnęła woda, to dłoń zatrzymała się na odpowiednim kurku by odciąć definitywnie dopływ.
Już miał zamiar rzucić, odruchowo rzecz jasna, że nic się stało, lecz stało się, więc Pani Goldberg miała powód do ogarniającej jej frustracji.
- Zajmij się Mią - przekazał więc i oparłszy się rękoma o blat kuchenny, począł zastanawiać się nad ewentualnym usunięciem usterki. To nie zdawało być trudne. Wystarczyła jedynie wymiana całego kranu. Mary zniknęła w pokoju dziecięcym, starając się jakoś zapanować nad humorkami małej. On sam udał się do sklepu, jaki na szczęście znajdował się nieopodal. Kupił co potrzebne, żywiąc nadzieję na to, że wszystkie niezbędne narzędzia znajdzie w domu Pani Goldberg.
I tak w istocie się stało, bowiem doszukał się ich w małym składziku, tuż obok kuchni. Zajrzał jeszcze do łazienki, aby zakręcić główny kurek z wodą, po czym zabrał się do pracy.

Mary Goldberg
powitalny kokos
Morticia
Przedszkolanka |n. muzyki — lorne bay
28 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Przedszkolanka, muzyk po godzinach pracy, który prócz nauczania gry na instrumentach, zajmuje się domem i dopiero co narodzoną córeczką.
Miała ochotę się rozpłakać, albo zacząć wrzeszczeć. Nie wiedziała co byłoby najwłaściwsze w tym przypadku. Na całe szczęście, Caleb zachował wyjątkowo zimną krew i szybko przystąpił do działania. Mary dość instynktownie odsunęła się w bok, aby umożliwić mężczyźnie dalsze działanie. Sama zaś zaczęła mielić w dłoniach wilgotną od wody koszulkę.
- Przepraszam, tak bardzo przepraszam – wydukała jedynie, bo ze zwykłego spotkania i rozmowy terapeutycznej przeszli do problemów typowych dla nowych mieszkań. Ten, kto sprzedawał trzęsichatkę zapierał się rękoma i nogami, że wszystko jest tutaj sprawne i nie będzie wymagać napraw. A ona, jak to kobieta, nawet nie upewniła się, że tak rzeczywiście jest.
Płacz za jej plecami nasilał się, toteż skinęła jedynie swoją głową i poszła do małej. Jej krzyk był rozdzierający, pełen bezradności i przerażenia. Do tego był tak głośny, że sąsiedzi mogli przypuszczać, że matka obdzierała ją ze skóry.
- No już, jestem i nic się nie dzieje – mruknęła, biorąc ją na ręce, lecz zamiast się uspokoić, mała rozbeczała się jeszcze bardziej, gdy poczuła chłodną wodę.
- Przepraszam mała, no już nie płacz, już – odłożyła dziewczynkę do łóżeczka i w mgnieniu oka pozbyła się mokrego materiału.
Piętnaście minut później sytuacja okazała się być względnie opanowana, choć córka nie zamierzała już spać. Goldberg zarzuciła na siebie coś innego i pojawiła się znów w kuchni, trzymając dziecko na rękach.
- Za żadne skarby nie chce leżeć w łóżeczku. Więc… ej, co robisz? – zapytała, widząc jak zakasał rękawy i wziął się do pracy. Mia pomachała swoją rączką przed twarzą, nim wcisnęła swoje pulchne paluszki do buzi.
- Nie musisz, naprawdę, Cal – zaczęła, czując jak pąsowieją jej policzki.
- Zamówię kogoś, kto to zrobi – było jej głupio, tak strasznie głupio. Turner nie dość, że wysłuchiwał jej narzekań, to jeszcze robił za hydraulika. Nie czuła się z tym najlepiej, zwłaszcza że przecież był bratem Prestona. A jego stanowczo wolała unikać.
ambitny krab
13#9694
psycholog policyjny — lorne bay police station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
People are like stained - glass windows. They sparkle and shine when the sun is out, but when the darkness sets in, their true beauty is revealed only if there is a light from within.
On działał instyktownie. Niewiele się zastanawiając nad ewentualnymi za i przeciw .
Bo ich nie było, prawda?
Mary potrzebowała pomocy - nie tylko w kwestii mentalnych niedogodności oraz demonów, których oddech czuła na swoim karku. Dom może nie był olbrzymi, lecz brakowało w nim męskiej ręki. Dokręcenia śrubek, sposobności zawieszenia obrazu, pomalowania ścian; czy tak jak teraz - generalnej naprawy kranu. A dokładniej rzecz ujmując, jego całkowitej wymiany. Ten poprzedni niestety nie wytrzymywał próby czasu. Wyglądał względnie dobrze, wizualnie rzecz jasna, bowiem jego funkcjonalność oscylowała gdzieś na granicy zera.
Caleb zrozumiał co tu zaszło. Agent nieruchomości zatrudnił kogoś, aby ten umiejętnie zamaskował pewne mankamenty mieszkalne w tej pozornie przytulnej chatce. Co oczywiście zwiększyło możliwości kupna, bowiem nikt nie zdecydowałby się na pieniężne przejęcie takiej rudery.
Aż nie chciał się zastanawiać nad sprawnością innych, równie istotnych elementów codziennego użytkowania.
Może lepiej byłoby przyjrzeć się wszystkim kranom? I ogólnie hydraulice? Zanotował to w głowie. Dodając do tego i instalacje elektryczne.
Tak na wszelki wypadek.
Rad był z tego, że sklep znajdował się tak blisko, toteż mógł już zabierać się do pracy.
Mary wciąż siedziała w pokoju Mii, prawdopodobnie starając się ją ponownie ukołysać do snu. Harmider zapewne nadszarpnął nerwami tej małej, dopiero uczącej się świata istotki.
Ściągnąwszy bluzę, którą następnie powiesił na oparciu od krzesła, Caleb począł kompletować potrzebne narzędzia. Te z kolei poszły w ruch, aby całkowicie zdemontować kruszącą się już baterię.
Turner był tak pochłonięty robotą, że na dźwięk zbliżającej się Pani Goldberg niemalże podskoczył. Na szczęście drgnięcie ciała było na tyle delikatne, że wspomniana mogła niczego nie zauważyć. Klucz ulokował się w zlewie, a nowy kran błyszczał nowością oraz lekkimi naciekami. Wszak, dłonie mężczyzny musiały się uporać z jego wcześniejszym, mało przydatnym kompanem.
Turner od razu dostrzegł zmieszanie na twarzy kobiety. Chaotyczna wypowiedź tylko potwierdzała ujawnienie się wstydu.
Bo co mógłby pomyśleć? Że sobie nie radzi?
Miała do tego prawo. Całkowite.
- Daj spokój. Uwinąłem się z tym szybciej, niż jakimikolwiek fachowiec zdążyłby nawet przyjechać - to nie były w żadnym wypadku przechwałki (choć akurat przysłowiową złotą rączką był), a jedynie porównanie, na tej ziemskiej linii czasu.
- Nie zostawiłbym Cię przecież z tym ustrojstwem na pastwę losu - lekkim skinieniem głowy wskazał na zlew, a potem swe spojrzenie przeniósł na malutką Mię, której posłał ciepły uśmiech.
Już prawie zapomniał, że jego pociechy były kiedyś takie małe. I ciche.

Mary Goldberg
powitalny kokos
Morticia
Przedszkolanka |n. muzyki — lorne bay
28 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Przedszkolanka, muzyk po godzinach pracy, który prócz nauczania gry na instrumentach, zajmuje się domem i dopiero co narodzoną córeczką.
Mary miała dosyć. Wszystko, co tylko robiła w swoim życiu, albo się psuło, albo było niewypałem. Ludzie, którzy byli jej bliscy, umierali, albo odchodzili. Nie było w tym żadnej stałości. Było dużo bólu, stresu i ciągnącego się długimi, bezsennymi nocami, smutku.
Bywały dni, gdzie tylko mała córeczka zmuszała ją do jakiegokolwiek ruchu. Było też czasem tak, że nie chciało jej się żyć. Od targnięcia się na jedyny i najważniejszy dar, jakim jest bijące serce, powstrzymywała ją Mia. Komu miałaby ją zostawić? W jej rodzinnym domu nie było miłości, ani ciepła, którego potrzebowała. Rodzina Shane’a nie kwapiła się szczególnie do odwiedzin i pomocy. Prawdopodobnie sami byli w żałobie.
- To może chciałbyś mi jakoś pomóc? Mogę zrobić tej cholernej kawy, albo powiem Ci gdzie co mam… - była roztargniona. Zmęczona, zła, nieszczęśliwa. Do tego stopnia, że zapominała o tym, że Turner nie był w domu pierwszy raz. O ile sama czegoś nie przestawiła, zapewne wiedział, gdzie się to znajdowało. Albo w szafce nad mikrofalówką, albo w opisanym kartonie.
Mia zamarudziła, wykrzywiając twarz w grymasie niezadowolenia, na co Goldberg tylko sapnęła. Zaczęła się kołysać z jednej nogi na drugą, próbując jakoś zapanować nad swoimi nerwami i niemowlęciem. Wiadomo jednak, że szło jej kiepsko, zważywszy na fakt, że sama była bliska płaczu.
- Masz dzieci, prawda? Może mógłbyś… No nie wiem, pomóc mi ją ukołysać? - spojrzała na niego zeszklonymi oczami. Jak miałaby stać się dobrą mamą, skoro nie potrafiła jej uspokoić? Dlaczego macierzyństwo nie było takie, jak opisywano: wspaniałe? Dlaczego w jej domu był bałagan, a sama przedszkolanka odczuwała złość? Jej ubrania były brudne, pomięte i niekiedy nawet nie pierwszej świeżości. Tymczasem typowa matka z reklamy była ubrana na biało, uśmiechnięta, a oprócz dziecka, zajmowała się biszkoptowym labradorem.
Co więc robiła nie tak?

Caleb Turner
ambitny krab
13#9694
psycholog policyjny — lorne bay police station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
People are like stained - glass windows. They sparkle and shine when the sun is out, but when the darkness sets in, their true beauty is revealed only if there is a light from within.
Przecież właśnie po to tu był. Aby pomóc. Wprawdzie, winien ofiarować wsparcie mentalne, bo takowe otrzymał zadanie, gdy to komisariat obiegła smutna wieść o śmierci Shane'a Goldberga. Psycholodzy policyjni pomagali i rodzinom swych ludzi. Zawsze i wszędzie. O każdej porze dnia i nocy.
Teraz jednak zakres jego ówczesnych obowiązków przeniósł się na zupełnie inny poziom. Według niektórych, tych bardziej wścibskich mógłby zostać nazwany niewłaściwym, bo niby czemu zajmował się reperowaniem domu owdowiałej kobiety zamiast przebrnąć dalej przez istotne punkty terapii?
W istocie, był to etap rekonwalescencji. Nieco odmienny od psychologicznych rozmówek, lecz wciąż zapewniający ukojenie. I ciału, i duszy.
Z drugiej strony, byłby bez serca, gdyby pozostawił Mary pośrodku lawirującego nad nią chaosu. Samą. Bez wsparcia, oraz pomocy.
Kran zdawał się być lepszej formie niż dotychczas i już na pewno nie miał zamiaru rozlatywać się na części. Przy prozaicznym użytkowaniu.
- Gotowe - przyznał zatem, po czym wytarł obie dłonie w ściereczkę przewieszoną przez drewniane oparcie krzesła. W tym samym czasie usłyszał pytanie, a raczej prośbę Pani Goldberg. Jego wzrok odruchowo przesunął się po jej zatroskanej twarzy, doszukując się w niej oznak zmęczenia jak i bezradności.
Wolała o pomoc, choć jej usta nie rozdzierały się i w niemym krzyku, bowiem w ciągu jednej chwili jej dotychczasowe życie uległo jawnej destrukcji wraz ze śmiercią ukochanego mężczyzny.
- Jasne, zaparzę nam kawy - wydobył więc z szafki kuchennej puszkę z odpowiednim podpisem, a kubki, które przygotował już wcześniej, zanim zlew zamierzał eksplodować, przysunął ciut bliżej siebie. Za swoimi plecami słyszał marudzenie dziecka oraz ciche cmokanie zdenerwowanej i zmęczonej matki, której kolejne pytanie zaskoczyło go do tego stopnia, że o mało nie rozsypał kofeinowego proszku.
Bo ile to już minęło od kiedy układał do snu swoje dzieci? Dobre parę lat. Teraz także mieli swoje rytuały, acz nie były to już niemowlęta.
Zawahał się więc przez chwilę, bo nie wiedział, czy poradzi sobie z takowym maleństwem. W końcu wymiękł, bo Mia w akompaniamencie marudzenia przecierała uparcie zaciśniętą piąstką swoje oczy.
Harmider ówczesnie przedzierający się przez kuchnie zburzył rytm jej dnia, przerywając przy tym smaczną drzemkę.
- Spróbuję, choć moje dzieci są już dużo starsze - dodał jakby na swoją obronę, w razie gdyby usypianie mu się nie powiodło. Odebrał Mię z rąk jej matki, przypominając sobie szczątkowo, jakie to było cudowne uczucie trzymać w ramionach taką niewinną kruszynkę.
- Chodź, zaraz Cię z powrotem położymy - dodał półszeptem i tym samym tonem zwrócił się do Mary -A ty się w tym czasie zrelaksuj, bądź zdrzemnij - równie dobrze mogłaby wziąć kojącą i ciepłą kąpiel.
Caleb z niemowlęciem na rękach skierował się w stronę pokoju dziecięcego, w którym panował półmrok, zmącony nieco za sprawą małej lampki. Widocznie Mary próbowała wysłać swą córeczkę z powrotem do krainy Morfeusza.
- Ciii... Już dobrze - mała powoli zanosiła się płaczem, nie radząc sobie już ze stanem zmęczenia.
Turner nie zwlekając ani chwili dłużej ułożył dziewczynkę w jej łóżeczku, na boku. Do ust zbliżył smoczek, który chwilę wcześniej dostrzegł na przewijaku. Charakterystyczny dźwięk zaciągania kauczukowego koleżki przeciął powietrze, a rączki instynktownie odnalazły materiał ulubionej pieluszki tetrowej. Jego dzieci także zasypiały wtulone w ten kawałek materiału.
Mężczyzna zauważył w kącie łóżka charakterystycznego misia. Misia Szumisia, który emitował biały szum. Uruchomił go więc i w ciszy obserwował jak mała poddaję się snu.
Na Sheelę też to działało. Szczególnie, gdy męczyły ją kolki. Tylko jeszcze kilka lat wstecz nikt nie słyszał o tego typu zabawkach, więc Sarah w takowych momentach włączała suszarkę do włosów w dziecięcym pokoiku.

Mary Goldberg
powitalny kokos
Morticia
ODPOWIEDZ