rezydentka kardiochirurgii — Cairns Hospital
27 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Rezydentka kardiochirurgii, nieszczęśliwie zakochana w swoim przełożonym, zazdrosna o swojego niewidomego przyjaciela i szukająca szczęścia na portalach randkowych
Bastian Hendrix

Właśnie, randka to jeszcze nie związek, to dopiero taki wstęp, sprawdzenie tej drugiej osoby, może się okazać że randka doprowadzi do spotykania się, regularniejszego oczywiście, potem do związku, a związek to już wiadomo do czego zwykle prowadził. Przecież nawet ci w związkach robili sobie randki by rozpalić ten ogień pomiędzy nimi. A zatem panna Chateux miała możliwość ujrzenia pięćdziesięciu twarzy Hendrixa, cóż za wyzwanie!
- Przede wszystkim doceniam szczerość, a nie jakieś granie kogoś, kim się nie jest. Prawda przecież zawsze prędzej czy później wyjdzie na jaw. - powiedziała szczerze, bo nawet jeśli coś co od niego później usłyszy będzie dla niej przykre, to przynajmniej będzie wiedziała że on tak myślał naprawdę, a nie jedynie mówił to, co ona chciała usłyszeć, bo taka relacja na dłuższą metę się nie udaje. Ostatecznie człowiek powie co myśli na dany temat i wtedy bardziej rani tę drugą osobę, która zdaje sobie sprawę z tego, że była okłamywana już od początku znajomości. Dlatego doceniała szczerość, choćby tę najbardziej bolesną. A potem aż się zapowietrzyła na chwilę, gdyż zrozumiała o jakie lody mu chodzi i w tej chwili kompletnie nie wiedziała co powiedzieć, aczkolwiek mógł zobaczyć, jak szatynka się szybko rumieni i odwraca wzrok w stronę morza.
- Ehm, no tak, takie to wiadomo że się konsumuje ale nie tutaj. - odparła jeszcze nie do końca wiedząc co powiedzieć, a nie wypadało udać że się nie słyszy, skoro się zarumieniła. Bastian doskonale musiał zobaczyć tę niezręczność na jej twarzy.
- Czyli często randkujesz czy tam odbywasz sporo spotkań, skoro nie masz czasu na obejrzenie jakiegokolwiek filmu w kinie czy telewizji? - zapytała bardziej wprost, poniekąd też by dowiedzieć się na czym stoi. Spotkania miała na myśli biznesowe oczywiście, bo pewnie pochwalił się że jest właścicielem klubu, zaś patrząc na niego widziała całkiem przystojnego mężczyznę, z zarostem który by najchętniej pogładziła dłonią i pewnie nie jedna to w nim widziała, a skoro miał założone konto na portalu randkowym to zdawała sobie poniekąd sprawę z tego, że nie pisze tam pewnie tylko z nią. To tylko ona pewnie w danym czasie pisała tylko z jedną osobą, aż kontakt czy randka się nie udała.
- Ja nie muszę, ja mam dobrą przemianę materii po prostu. - mogła się zawsze poczuć urażona jego wypowiedzią i tym, że kradnie jej popcorn, ale postanowiła obrócić to w żart i wskazać na swoje ciało, a powiedzmy sobie szczerze, czy gdzieś on widział jakieś fałdki, albo żeby gdzieś jej było za dużo? No właśnie. Jednak profilaktycznie kuksańca w bok dostał znowu mimo śmiechu ze strony szatynki. Popatrzyła na ich złączone dłonie i uśmiechnęła się, a gdy ten zadał pytanie, to spojrzała mu prosto w oczy.
- Po prostu lubię być blisko, przytulać się, trzymać się za ręce i te sprawy. - odparła, znów pod wpływem jego spojrzenia się rumieniąc i kładąc też głowę na jego ramieniu, bo tak się ustawił, że wydało się jej to gestem wręcz zapraszającym do bliskości, mimo że pewnie każde z nich inaczej odbierało słowo "bliskość".
happy halloween
nick
CLUB OWNER/ RICH MAN — THE WOOLSHED
28 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
28 letni właściciel klubu, bogaty hrabia co zadziera nosa ale ma i swoje problemy. aktualny to znalezienie pseudo "żonki"
- Po co udawać, no nie? Zresztą jestem raczej otwarty i zawsze szczery, jednym to pasuje innym znowu nie, jak kto lubi. - no cóż, może i dla niej to trochę słabo, że akurat trafiła na takiego Bastiana, który za miły nie bywał a i jakoś tak, jak na tak delikatną dziewczynę, chyba nie był idealnym kandydatem na jakieś związki czy głębsze relacje. Co jak co ale jemu też nie to chodziło po głowie, gdy spotykał się z pannami, albo po prostu gdzieś chciał wyskoczyć, ale to już inna para kaloszy. Miłe wyjście i bez spinania się, że chodzi tylko o jedno też wchodziło w grę, nie ma co oszukiwać. Jak każdy Bastian potrzebował też normalnych spotkań, może i nawet pseudo randek na których do niczego i tak nie dojdzie bo on oceni swoją potencjalną "ofiarę" pod względem tego jakiego typu dziewczyną jest. Tu już na starcie wiedział, że jest trochę grubo bo się zaczerwieniła, bo nie zrozumiała go na wstępie, a on mówił wprost o innych lodach. To też dawało do zrozumienia, że powinien trochę przyhamować z takimi tekstami, bo miał do czynienia ze skromną, też taką niewinną można by rzecz panią. Gdyby tylko jeszcze wiedział jak bardzo trafnie i blisko jest prawdy co do niej to pewnie by sobie sam przybił piątkę.
- Czy ja wiem, po prostu mało oglądam i tyle. A że jestem właścicielem klubu to tam spędzam większość czasu i bliżej muzyki jestem niż filmu. - odparł, wzruszając przy tym ramionami, bo skoro wiedziała kim jest i czym się zajmuje to mogła pojąć jakim jest człowiekiem. Skoro ma klub to sie na nim skupia i często tam przesiaduje, przy okazji może i imprezuje i się dobrze bawi, a co tam. Zresztą pewnie po jego profilu mogła to równie dobrze wywnioskować, także dodając sobie w głowie, ze niezły z niego żigolo. Jakoś tak wyszło, że wiecznie chciał mieć wokół siebie wianuszek pięknych pań i rzadko zatrzymywał się przy jednej. Szczerze patrząc nie pamiętał już czasów kiedy był zakochany i potrafiła go jedna kobieta pochłonąć doszczętnie, cóż taki charakter a nie inny - a to trudno odmienić.
- Nie no śmieje się. Luz. Dobrze wyglądasz. - nagrywał się z niej w tamtym momencie ,przecież nie będzie jej walić co i jak. Sam idealny nie był i ciągle miał jeszcze dosyć dużo ilość tkanki tłuszczu i nie do końca wyrobione mięśnie, ale na lato z tym zdąży. No ale nic, już sobie dał spokój z tymi dziwnymi żartami, które nie do końca łapała, ale to może jej kiedyś minie, tak jakby przebywała z nim dłużej to by to podłapała ale jak będzie nie wie nikt. Na pewno sam wrócił do jedzenia, ale swojej porcji, wyczekując na seans, który ostatecznie po serii reklam i niepotrzebnych pierdół się w końcu zaczął.
- Ahh tak, niespełniona romantyczka z Ciebie pewnie, co? - zapytał, bo tak jakoś mu się to z nią kojarzyło. Jakieś takie drobne gesty czy geściki, już jej to dał a niech ma, bo skoro taka jest niby cisza i szara mysz z niej, to nie będzie jej odbierał przyjemności. Badz co bądź Hendrix lubił ludziom dawać przyjemność nawet jeśli te obrazy się od siebie różniły, bo wiadomo co lubiły jedne kobiety - dzikie szarże w łóżku, a z kolei innym wystarczał prosty przytulas, czy splot dłoni razem. Tak czy inaczej, póki był wolny to uszczęśliwiał jak największe grono kobiet i jakoś mu to pasowało. W teorii gdyby nie był bogaty, może by się tytułował jakimś gościem do towarzystwa dla biednych i samotnych pań. Ale może i na szczęście, nie musiał tego robić dla zarobku a jedynie hobbistycznie.

Elle Chateux


hahha sorry za zwłokę <3
przyjazna koala
nick
brak multikont
rezydentka kardiochirurgii — Cairns Hospital
27 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Rezydentka kardiochirurgii, nieszczęśliwie zakochana w swoim przełożonym, zazdrosna o swojego niewidomego przyjaciela i szukająca szczęścia na portalach randkowych
Bastian Hendrix

Doceniała szczerość, naprawdę, choćby ta była nie wiem jak bolesna. Czasem lepiej wiedzieć od początku co ktoś o tobie sądzi, aniżeli się niepotrzebnie wkręcać i wmawiać sobie coś, co się błędnie odczytało z czyjegoś zachowania. Jedni zwyczajnie byli mili, a kobieta mylnie to odczytała i liczyła na coś więcej. Inni od początku byli chamscy i chociaż przepłakała przez nich niejedną noc to potem była silniejsza i bardziej znała się na ludziach, zwłaszcza na mężczyznach. Każde doświadczenie nas wzmacnia, czy to złe czy to dobre. A ona nie miała zbyt wielkiego doświadczenia z mężczyznami jednak.
- Ja wolę byś od początku do końca był ze mną szczery. Sama również odpłacę się tym samym. - nie bała się szczerości, chociaż pewnie częściej niż on zastanawiała się czy może użyć danych słów, by nie urazić drugiej strony. Wiadomo, pracowali w innych środowiskach, on w klubie, ona w szpitalu i jednak do pacjentów trzeba było mieć specjalne podejście, jak do marudnych dzieci, aniżeli do pijanych gości w klubie. Też to pewnie nie do końca tak że ona nie zrozumiała jego żartów, bo pojęła że chodzi o sytuację intymną, głupia jednak nie jest, bardziej chodziło o to, że zrozumiała aluzję i nie wiedziała jak się do niej odnieść, bo loda nikomu nie robiła nigdy i nie spodziewała się by miała go robić na pierwszej randce komukolwiek. Stąd ten rumieniec, którym oblała się jej twarz. Tak, to prawda, Chateux była idealnym przykładem niewinności, niewiasty, o których pisali w książkach poeci, a które są wręcz wymierającym gatunkiem.
- Ja również uwielbiam słuchać muzyki i do niej tańczyć. Muzyka klubowa w końcu jest bardzo chwytliwa, szybko wpada w ucho i sprawia, że aż chce się poruszać bioderkami w tańcu. - stwierdziła mimo tego, że rzadko do klubów chodziła na choćby taniec. Ale tańczyć lubiła, chodziła nawet na zajęcia z tańca jak była młodsza i podobało jej się to, chociaż w tańcach towarzyskich było ciężko przez wzgląd na to że jak się nauczyła kroków to miała ochotę prowadzić, a nie na tym to jednak polegało. Tylko nieliczni byli w stanie ją ujarzmić w tańcu. Bastian miał zadatki na takiego, co by pozwoliła mu poprowadzić się w tańcu i oddać kontrolę, ale czy by do tego kiedykolwiek doszło to zależy tylko i wyłącznie od niego samego. Poza tym ona wychodziła że człowiek nie samą pracą żyje i skoro on ciągle żył w muzyce to mógł równie dobrze po pracy zalegać przed telewizorem, oglądając filmy. Ona na taki relaks wiele czasu nie miała, pewnie dlatego nie oglądała seriali, gdzie trzeba być jednak na bieżąco z fabułą. A książki mogła czytać w każdej chwili, podczas podróży komunikacją miejską, a także przed snem, czy odpoczywając w dyżurce między pacjentem numer jeden, a pacjentem numer dwa. Pewnie dlatego miała regały pełne książek.
- Dziękuję, ty również prezentujesz się nieźle. Ten sweter idealnie na tobie leży. - a koszulka pewnie podkreślała to, co powinna podkreślać u mężczyzny, ale może to i lepiej że był on w swetrze i płaszczu, bo inaczej szatynka nie mogłaby się skupić na filmie, co chwila zerkając na jego klatę. Jeszcze wystarczył biceps, który z chęcią by chciała by ją objął w ramionach albo w talii. Nie, nie powinna aż tak bujać w obłokach. Zejdź na ziemię Chateux.
- Muszę się przyznać z czystym sumieniem że tak. Chciałabym przeżyć miłość niczym z filmów. Pocałunek w deszczu i te sprawy. - ona była przecież pokoleniem, które mdlały oglądając Pamiętnik Nicholasa Sparksa i marzyły o miłości, gdzie mężczyzna kochał cię przez całe swoje życie. Takiego księcia właśnie oczekiwała Elle, który będzie ją kochał na wieki, oczywiście z wzajemnością. I jak tak blisko niego była to wyczuła zapach perfum, który używał.
- Ładnie pachniesz. - odparła szeptem wprost do jego ucha, bo zakładam że to był jakiś zapach z serii Calvina Kleina, a te męskie zapachy uwielbiała wręcz. Kobiece zresztą też, ale musiały mieć w sobie nutę kwiatową, delikatną, niczym jaśmin.
happy halloween
nick
CLUB OWNER/ RICH MAN — THE WOOLSHED
28 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
28 letni właściciel klubu, bogaty hrabia co zadziera nosa ale ma i swoje problemy. aktualny to znalezienie pseudo "żonki"
Elle Chateux

Cóż szczerość to podstawa i w związku i w ogóle w przyjazni, czy kontakach rodzinnych. No ale nie ma co tu ukrywać jaki jest Bastian i wolał to uświadomić biednej dziewczynie. A nóż liczyła na nie wiadomo co, a on jej marzenia właśnie przekreślał, ale hej! To tylko jedno spotkanie twarzą w twarz, nikt tu nie mówi o miłości czy innych cudach, zresztą serio? Hendrix był takim zwierzakiem, że raczej sie bronił przed jednym i drugi. Ale mniejsza o to, bo pewnie jakoś tak przytakiwał na to co mówi i w sumie, to nie wiele dodał od siebie, wolał po jakimś czasie pewnie serio się troche skupić na tym co to za film i w ogógle. Nawet jak już mu tam słodziła o tym swetrze. A pro po tego, to strasznie się wygłupił bo jednak było w miarę ciepło a on się ubrał jak na zimę, jakby całkiem zapomniał jak to wygląda w Australii. - Ahh, powiem tak, to jest bajka i wymysł tych co tworzą filmy, książki romantyczne. Ja w takie sprawy nie wierzę. - odparł może lekko chamsko ale no tak było. Po za tym był facetem, to chyba jasne że dla niego takie pierdoły nie miały znaczenia, no chyba do póki sam się nie zakochał. Ale "zakochiwać" to on się zakochiwał, co tydzień w innej, także tego. No ale już nie odbierał jej tej przyjemności aby się do niego przytuliła czy inne takie, bo zawsze znał to uczucie i lubił w sumie, jak laski się do niego kleiły, o ile to nie zostawi po niej gorszego wrażenia, że jest jakaś namolną laską, która już po jednym takim spotkaniu sobie coś wmówi. Tak czy inaczej się uśmiechnął na kolejny miły komplement z jej strony, po czym pewnie się wspólnie skupili na fabule filmu i sensu ich wizyty w tamtym miejscu. Może to był film dłuższy a może nieco krótszy, na pewno jednak aż tak zle nie było, a nawet znosnie i nawet klimat plaży robił swoje, bo Bastian wpadł na nieco głupi ale i szalony pomysł. Być może to właśnie scena z obejrzanego filmu mu w tym pomogła, a może i nie? Na pewno jednak gdy się zebrali, trochę ogarnęli i znalezli z dala od ludzi ale jednak wciąż na tej plaży, przy blasku księżyca, postanowił trochę rozerwać Chateux. Pewnie nie miała krzty szaleństwa w takim wykonaniu, bo wyglądała na taką grzeczną i ułożoną, ale co tam niech ma. Gdy odeszli z dala od miejsca kina i w miarę fajne miejsce na plaży z fajnymi kamienia, ale też fajną bryzą, Hendrix postanowił zdjąć z siebie ten pieprzony sweter. To był pierwszy przystanek w tym przypływie głupoty, jaka zalała jego mózg.
- No co, za gorąco mi w nim było i tak, a po drugie co ty na to aby urządzić sobie małą kąpiel? - zapytał może lekko zdziwioną dziewczynę, podczas gdy sam już pozbywał się podkoszulka na ramiączkach który miał pod spodem.Dorzucił do całości jeszcze jeansy, buty i skarpetki aż ostatecznie został jedynie w bokserkach, co po części nie było jak tak się spojrzy idealnym pomysłem.
Co jak się zmoczy? Co jak mu się zrobi zimno w tyłek? Chyba tego nie przemyślał, układając kupkę z ciuchów gdzieś przy kamieniach, a obok wciąż pewnie wrytej jak słup soli - Elle.

- Piszesz się na to czy pękasz? - zawołał jeszcze, gdy odwrócił się do niej przodem, pomału jednak wycofując się w tył w tym negliżu, wprost w stronę wody która miała swój mały przypływ, więc ostatecznie woda obmywała już jego stopy, a potem i kostki.
przyjazna koala
nick
brak multikont
rezydentka kardiochirurgii — Cairns Hospital
27 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Rezydentka kardiochirurgii, nieszczęśliwie zakochana w swoim przełożonym, zazdrosna o swojego niewidomego przyjaciela i szukająca szczęścia na portalach randkowych
Bastian Hendrix

Nie róbmy z niej aż takiej desperatki, Elle marzyła o wielkiej, prawdziwej miłości, ale przez to nie zakochiwała się w każdym napotkanym przez siebie mężczyźnie, który był dla niej miły, trochę z nią poflirtował czy wybrał się z nią na randkę. Owszem, trzeba było jej przyznać że szybko przywiązywała się do ludzi, ale to też nie oznaczało zakochania. Czy zatem panna Chateux była kiedykolwiek zakochana? Trudno stwierdzić, choć sama pewnie powie, że owszem. Ale czy to było prawdziwe uczucie? Tego się dowie gdy znów się zakocha po raz kolejny i gdy okaże się, że to jest ten jedyny. Nie powiem że trochę ją dziwiło to, że chłopak ubrał sweter, ale może bał się że się przeziębi? Nie oceniała go zatem, choć pewnie ludzie zauważali ten paradoks, młoda kobieta w sukience i mężczyzna w swetrze.
- Może nigdy nie byłeś zakochany? I mówię tutaj o miłości, a nie jedynie o atrakcyjności i przyciąganiu wywołanym pożądaniem. Ja wierzę w to, że prawdziwa miłość ma w sobie tę magię i to ona powoduje taką romantyczną scenerię, która jeszcze bardziej by nas do siebie zbliżyła. - tak tak, zadała mu to niezwykle trudne pytanie odnośnie miłości, ciekawa co on powie. Czy kiedyś naprawdę kochał kogoś tak bardzo, że byłby w stanie zrobić dla tej osoby wszystko, nawet oddać za nią życie? Czy ta kobieta złamała mu serce i dlatego obecnie przesiadywał na portalu randkowym szukając swego szczęścia? A może podobnie jak ona jeszcze nie przeżył tak silnego uczucia i chciał je wreszcie poczuć na własnej skórze? Film okazał się bardzo ciekawy, więc nie, nie przysnęła na jego ramieniu. Skoro film się jej podobał to nie żałowała tego, że wybrali się akurat na taki repertuar a nie inny. Potem wybrali się zatem na spacer po plaży, podczas którego jej towarzysz postanowił ją zaskoczyć. No zdziwiona była bardzo gdy ten tak nagle zaczął się rozbierać. Przez chwilę zatem wpatrywała się w niego osłupiona, a wiadomo, było co oglądać. Tylko czy on oczekiwał od niej tego samego? Popatrzyła na wodę, na niego, a następnie na swój strój.
- A nie jest zbyt zimna woda? Toż to dopiero wiosna. - zapytała nieco zaskoczona, bo nie chciała się przeziębić, a morsowanie również nie było w jej stylu. Jednak widząc że Bastian podąża w stronę wody, a potem ta go ochlapuje i nic mu nie jest, uznała że warto by było skorzystać trochę z życia i zaszaleć. Zatem zaczęła odpinać zamek w sukience, lecz ten się jak na złość zaciął. Przez głowę nie miała szansy jej ściągnąć.
- Bastian, możesz mi pomóc z zamkiem? - krzyknęła w jego stronę, wciąż się z tamtym siłując, co nie wróżyło nic dobrego. Ostatecznie mogłaby wylądować bez możliwości powrotu w sukience do domu. Ciekawe czy wtedy mężczyzna pożyczyłby jej sweter czy kurtkę? To byłby również doskonały pretekst na kolejne spotkanie, w końcu musiałaby mu ją oddać czyż nie?
happy halloween
nick
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
sole & ephraim
Jeżeli słyszałby myśli kobiety, nie odezwałby się. Nie zareagowałby. Nie zaprzeczył, co może i w perspektywie innych mogło być szokujące, ale miała rację. Niektóre problemy, niektóre błędy nie były takie proste do rozwiązania. Nie musiał szukać daleko, bo właśnie na nim samym ciążyła odpowiedzialność podobnych działań. Nie trzeba było być kłamcą, żeby musieć mierzyć się z konsekwencjami oszustw. Nie trzeba także było być własnym rodzicem, aby czuć na barkach ich ciężar. Tak się w końcu działo — w jego własnym przypadku oraz jej. Ludzi całkowicie ze sobą niezwiązanych, niesplątanych niczym, prócz zdarzeń tak bardzo do siebie podobnych, że aż surrealistycznych. Bo sam fakt, iż nie znali nawet swoich imion, sprawiał, że cała ta sytuacja była... Niecodzienna. A przecież kto lepiej od nich samych miał się zrozumieć? Ephraim nie musiał udawać, że wiedział, co czuła. Nie musiał z siebie wykrzesywać ostatnich odłamków empatii oraz sympatii, aby pokiwać niemo głową, gdy kolejne ze słów opuściły jej usta. Po prostu wiedział. Czuł to, co ona. Nie musiał jej oszukiwać pod tym względem, bo chociaż mówił mniej od niej, czaiło się w jego wnętrzu miejsce dla historii opowiadanej mu przez nieznajomą kobietę. Już za pierwszym razem, gdy przyszło im się spotkać, byli w jakiś magiczny sposób po tej samej stronie. Ich małe zawody, wypadek, szpital, później plaża i rozstanie było pewnego rodzaju esencją. Nieporadnym wstępem do — czego jeszcze wówczas nie wiedzieli — ponownego spotkania. Na tej samej drodze, ale zdecydowanie innego w skutkach od poprzedniego. Wówczas było wiele działań, teraz było ich mało i skupiali się jedynie na własnych wnętrzach. Zadziwiająco łatwo uzewnętrznianych komuś tak bardzo obcemu, a równocześnie tak bardzo bliskiemu. Może nie powinien był tego robić, ale tak naprawdę nie zależało mu na tym, by utrzymać to tylko dla siebie. I tak nosił się z tym za długo i bolało za mocno. Bo... Komu nawet miał to opowiedzieć? Nie zamierzał wplątywać w to swojej rodziny, a nikogo bliskiego prócz samej Leo oraz Teresy nie miał. Rozmowa z nimi o tej sytuacji była w końcu niemożliwa.
Uśmiechnął się blado, słysząc słowa o kochance, bo prawda była taka, że nigdy takiej nie potrzebował. Nigdy takiej nie chciał. Nigdy zresztą nawet nie ciągnęło go ku innym kobietom, mimo iż dostrzegał ich atrakcyjność. Leonie była jego żoną. Kochał ją i to wcale nie było tak, że przestał. Nawet gdy na jaw wypłynęła prawda. Po prostu nie był człowiekiem, który pozwoliłby sobie na zaślepienie owym uczuciem — bez względu na to, co czuł do żony, nie chciał się z nią schodzić z powodu miłości. Równoznacznie porzucając wszystko, co mu zrobiła. Ale nie mógł ukrywać. Trwająca tyle miesięcy odległość, brak bliskości, fizyczności i ciepła sprawiał, że tęsknił. Nawet nie konkretnie za Leonie, bo sama myśl o tym bolała jeszcze silniej. Nie wspominając o ich wcześniejszych staraniach o kolejne dziecko. Po prostu... Pomimo własnej, zewnętrznej surowości nie był całkowicie wyprany z emocji oraz własnych pragnień. Nie kochał się z żoną przeszło dziesięć miesięcy, a jego męska natura potrzebowała zwyczajnej przynależności. Aktualnie nie przynależał nigdzie, a każdy kolejny dzień z chorą przyjemnością mu o tym przypominał. - Dziękuję - odezwał się po dłuższej przerwie, podnosząc w końcu spojrzenie na kobietę. Tyle wystarczyło, by wiedziała, że nie mówił tego z kurtuazji. Bo naprawdę był jej wdzięczny za zaoferowanie własnego czasu, przełożenie go ponad własne wolne chwile i bardzo możliwe, że miał z tego skorzystać. Wszak mogła w to wierzyć lub nie — naprawdę czuł się z nią o wiele bardziej związany niż z kimkolwiek innym w tym momencie. - Może czas żyć na własnych warunkach? - zadał kolejne pytanie, gdy wrócił temat jej rodziców. Nie wyglądała na kogoś, kto nie znał celu ani nie posiadał pasji — nie musiała tego wszystkiego robić. Nie była jej rodzicami i jakie znaczenie miało w tym momencie ich zdanie? Ephraim zdawał sobie sprawę z faktu, że mógł brzmieć hipokrytycznie, ale jego ojciec do niczego go nie zmuszał. Fakt, iż Burnett podążał drogą swoich przodków, było tylko i wyłącznie jego wyborem. Chciał tego. A to, że wpisał się w marzenia własnych rodziców, było jedynie dodatkiem. Oczywiście chciał, aby byli z niego dumni, ale nie wiązałby się z marynarką wojenną, gdyby jej nie znosił.
Finalnie jednak pytanie pozostało w powietrzu i zostało zastąpione nowym. Tym, które spotkało się z pozytywną odpowiedzią. Nie czekając więc już na nic, Ephraim odpalił silnik i ruszył pierwszy, po chwili orientując się, iż kobieta jechała u jego boku. Skinął jej jedynie, po czym przyspieszył, chcąc zagłębić się w prostą drogę i nie odczuwać ciężaru świata na własnych barkach. Tylko prędkość i opór wiatru. Zatrzymali się tylko raz — na podjeździe jego domu, w którego wnętrzu zniknął na chwilę, aby szybko z niego wyjść i kontynuować przejażdżkę. Stamtąd jednak nie mieli już daleko do celu. Zaparkowali na samym piasku niedaleko miejsca, gdzie ludzie cieszyli się ciepłem wieczora i puszczonym na ekranie filmem. Jakim? Nie miał bladego pojęcia — nie miało to zresztą większego znaczenia. Poprowadził jedynie przed siebie swoją towarzyszkę, a po drodze wziął w wolną dłoń dwa leżaki i ruszył nieco w tył, by równocześnie nie przeszkadzać oglądającym, ani żeby ci nie przeszkadzali im. W końcu mieli po prostu spędzić trochę czasu wspólnie. Nie myśląc o rodzinach. - Rozłożysz? - spytał kobietę, podając jej jeden z leżaków, który był przeznaczony dla niej. Gdy usiedli, Ephraim sięgnął do plecaka i wyciągnął dwa, silniejsze kieliszki oraz butelkę wina, jaką sprezentował mu kiedyś ojciec. Gdy jeden z pełnych już kieliszków, trafił do damskich rąk, drugi dość szybko ulokował się w męskiej dłoni. - Na zdrowie. - Tym razem roziskrzone spojrzenie trafiło na to drugie. Bo musiała zrozumieć. Musiała sobie przypomnieć własne słowa. Wolałabym wrócić do dawnego życia, którego jedyną cechą wspólną z winem, było picie go wieczorami w wolne dni. Wcześniej nie zrobiłby tego. Nie zaprosiłby nieznajomej kobiety i nie zaoferował jej wina. Prawda była jednak taka, że to, co wcześniej wydawało mu się właściwe, już takie nie było. Nie w czystym tego słowa kontekście. Po prostu... Nie przejmował się faktem, jak to mogło być odebrane. W końcu nie działo się nic niewłaściwego, a ona była w potrzebie. Podobnie zresztą jak on. I chciał, aby poczuła się lepiej.
Sole Trelawney
easter bunny
chubby dumpling
była policjantką — jest właścicielką winnicy
28 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
My soul hit the floor and it hurt to the core
And I didn't have nobody to tell
Dzień pracy pozostawiał średnio osiem godzin na sen (trzy do sześciu), bieg (trzydzieści do sześćdziesięciu minut), dwa lub trzy posiłki (zwykle jedzone na stojąco, w kuchni starego domu, za kierownicą w drodze do winnicy, w piwniczce na ciasnym zapleczu lub, wstyd się przyznać, w łóżku, tuż przed zaśnięciem, skutkiem działania pierwotnego instynktu bardziej niż świadomej decyzji). I wreszcie...
Dzień pracy pozostawiał ją wykończoną. Wymizerowaną godzinami spędzanymi w gorącu, rażącym świetle, pobladłą nadmiarem kawy i niedoborem wody. Zmordowaną. Wyzutą z emocji. I... Spokojną.
Bo przeciętny dzień pracy, od świtu do zmierzchu i zwykle jeszcze wiele godzin po nim wypełniony obowiązkami, zadaniami niecierpiącymi zwłoki i osiąganiem niemożliwego, nie pozostawiał jej miejsca na czucie. Na powroty. Na rozciąganie płachty wspomnień między jednym, a drugim załomem hipokampu. Nie dawał jej miejsca na nią samą.
I dobrze, myślała sobie. I dobrze, dobrze, dobrze... Ale dzisiaj pod osłoną mroku ciepłego wieczoru, coś drgnęło w jej wnętrzu, wyzwalając zeń całe pokłady niemych dotąd słów, które przez ostatni rok sklejały się ze sobą, łącząc w sobie ból i frustrację, których dotąd nie wypuszczała z siebie. Z każdym słowem, uchylała swoją duszę, nie wzbraniając się przed tym, by w pewnym momencie stanęła otworem, obnażona, naga, ale równocześnie wolna. Choć ich problemy różniły się od siebie istotą, przeplatały się ze sobą cienką nicią powiązań. Świat pulsował, drżał, rozbiegał się we wszystkich kierunkach. Rozpadał po raz kolejny - ale nie tak, jak tamtej nocy, gdy z hukiem zatrzaskiwała za sobą drzwi dawnego mieszkania, i nie tak także jak w wieczór, w którym na przeciwnej linii odnalazła swojego bezimiennego towarzysza niedoli.
Nie. Rozpadł się inaczej - na sekundę, może na krócej nawet, a potem zbiegł ponownie w akcie spontanicznej syntezy. Trzask, błysk, wizg powietrza. Atomy na powrót ściągane do siebie odwieczną grawitacją. Rzeczywistość taka sama, ale inna.
W ich spotkaniu nie było w gruncie rzeczy nic nadzwyczajnego, nic niespodziewanego. Ot, dwoje ludzi statystycznie podpadający pod zakres podobnej grupy wiekowej (choć duchem, lubiła myśleć Sole, była o wiele starsza), połączeni specyfiką zainteresowań, szerokością geograficzną, zbieżnością dziennych (bądź nocnych poniekąd) grafików. I dla postronnych obserwatorów - jeśli ktoś w ogóle poświęciłby im chwilę uwagi - też tak to musiało wyglądać. Zwyczajne spotkanie, może po latach lub miesiącach, może dwojga znajomych albo kochanków, może dawnych współpracowników czy sąsiadów z jednej ławki - uniwersyteckiej, licealnej... Nic ponadprzeciętnego. Żaden cud, żadne objawienie.
Z tą różnicą, że Sole widziała go w życiu tylko raz. I ten jeden raz wprawił w ruch zaspane kołatki jej organizmu, które pokrywała gęsta warstwa kurzu. Kolejny raz zaś zasiał w niej coś, czego od dawna nie czuła. Nadzieję.
Dlatego świat Sole rozpadał się i scalał na nowo. Rozbiegł i teraz zbiegał w ogniskach jego źrenic.
Nie musiała nic dodawać. Dopowiadać gorących zapewnień, że wszystko co mówiła jest najświętszą prawdą. Bo była. I on o tym wiedział, i wiedziała to ona. Nieme porozumienie odbijające się od dwóch, przenikliwie patrzących na siebie par oczu.
Na własnych warunkach.
Sole ponownie zmierzyła spojrzeniem sylwetkę mężczyzny. Z ostrożnością dzikiego zwierzęcia podchodzonego przez tresera albo łowcę. Czyż nie to właśnie sobie wmawiała? Że na własnych zasadach porzuciła dawne życie na poczet tego, ciągu przyczynowo skutkowego, ciągniętego od rana do świtu, co być może kiedyś jej się spodoba? Że pokocha to życie równie mocno jak kochali rodzice?
Może właśnie to jest ten czas żeby żyć na własnych warunkach.
- Może tak, może już wystarczająco próbowałam żyć nieswoim życiem. Ale... - krótkie wahanie, łypnięcie wzrokiem na bok, zupełnie jakby w czeluści mroku czaił się ktoś kto próbował ich podsłuchiwać. - Zostało mi jeszcze kilka niedokończonych spraw - i właśnie tak jak on, nie była w stanie przed ukończeniem ich wyjechać. Cokolwiek to było, było równie ważne dla niej jak odzyskanie przez niego córki. Choć cele mieli zupełnie różne, wola walki i upór wzbierały w nich tak samo.
Ułożyła się wygodnie na siedzeniu pachnącym skórą, słońcem i kaszlnięciami z rur wydechowych, szykując się do odjazdu. Choć w jej głowie pojawiały się potencjalne kombinacje celu podróży od pieniących się wodospadów po wyludnione, gęste lasy, nie nastawiała się na nic. Nie odganiała od siebie pnących się po balustradzie wyobraźni obrazów, ani nie prowadziła zaciekłej dyskusji z umysłem, doszukując się wskazówek. Płynęła. Z prądem i pod prąd. Przecinając powietrze smagające włosy i kąpiąc się w bladym świetle księżyca połyskującym na cienkiej skórze.
Nie zaskoczył jej dom, ani chrzęszczący na podjeździe żwir. Uważnym spojrzeniem bijącym ze skupiska dwóch pigmentów hebanu i orzecha, gdzieniegdzie tylko przerzedzonych pojedynczym błyskiem złota bądź zieleni, śledziła krok swojego towarzysza, nim zniknął w środku. Czekała oparta o pojazd, dopóki nie wynurzył się z sieni. Nie zadawała pytań. Po prostu dała się prowadzić krótką, krętą drogą, której zwieńczeniem końca okazało się kino samochodowe okolone piaskiem. Zachichotała - ona, to dziecko uwięzione w ciele już dorosłym, już zmęczonym, już ochrzczonym takim bólem, do jakiego odczuwania są zdolni jedynie ludzie dojrzali. Nie czuła zmęczenia, ani smutku. Nie czuła też skrępowania ściąganymi na siebie spojrzeniami obcych. Czuła się zaś tak beztrosko jakby osoba, z której ten delikatny śmiech wyszedł, nie była skalana problemami i frustracją, które codziennie pęczniały.
Skinęła głową, rozkładając rusztowanie leżaka, gładząc zadrukowane reklamą serwowanego w barze alkoholu płótno i zajęła miejsce, prześlizgując się wzrokiem po otoczeniu i po jego dłoni, wyciągającej kolejno dwa kieliszki i wino.
- Na zdrowie - powtórzyła po nim, a tęczówki roziskrzyły się ogniem takim samym jak nieopodal u szczytu plaży. Rozumiała. Ale równie ważne było to, że i on rozumiał ją. O ironio, pracowała w winnicy i wina miała pod dostatkiem, ale już od dawna nie piła go w ten sposób.
- Wiesz, nigdy nie byłam w kinie samochodowym - choć zdawało się, że w tych stronach było to dość popularną rozrywką. - Kiedyś jak byłam mała, tata obiecał nas zawieźć w ramach wspólnego wypadu, ale jak obiecał, tak na tym poprzestał, a my nie śmialiśmy go nigdy więcej o to prosić - wycelowała w niego skrzywiony uśmiech, po raz pierwszy używając słowa my, choć przez ten cały czas była sama. Rodzeństwo rozpierzchło się po świecie, zupełnie jak złożona przed laty obietnica, zjawiwszy się w kupie tylko raz - na pogrzebie.

Ephraim Burnett
ambitny krab
nick
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Prawdę powiedziawszy, cholernie było mu tęskno za wyjściami z Leonie. I nie chodziło wcale o ich otoczkę, pełną elegancję czy planowanie, które potrafili wkładać w to, aby czuć się w swoim towarzystwie jak najlepiej i aby ukazać troskę oraz dbałość o drugą osobę. Po prostu dla niego na pierwszym miejscu zawsze były jej obecność oraz świadomość, że chciała z nim przebywać. Że wciąż chciała spędzać z nim czas po tych wszystkich latach małżeństwa. Po długich rozstaniach i emocjonalnych powrotach. Po tym, że zostawiał ją na miesiące, przerywając ich naturalny rytm życia i zmuszając ją do samoadaptacji. Potrafiła to znosić, mimo że było jej ciężko. Wciąż obdarzała go szczerym, ciepłym uśmiechem, gdy mówił jej, że wygląda wspaniale. Że cieszył się, że była jego żoną. A ona wciąż powtarzała mu, że cieszy się, że zdecydowali się na drugie dziecko. Czuł się szczęśliwy, bo nie mógł zaprzeczyć, iż tak nie było. Przez te lata, które spędził z Leonie, był szczęśliwy. Mniejsze, jak i te większe konflikty nie miały większego znaczenia, bo nie ingerowały w ich życie w jakiś poważny czy destruktywny sposób. Wszystko było budulcem, wszystko miało sens, bo byli razem i tworzyli coś, co powinno być niezmącone. Co, jak sądził, było wartościowe.
Podczas półrocznego rejsu miał wystarczająco wiele czasu oraz przestrzeni, by zrozumieć, że ich małżeństwo było nie do odratowania. Bez względu na to, jak podszedłby do sprawy. I nawet już nie chodziło o to, że Teresa nie była jego dzieckiem. Była i zawsze miała nim być. Chodziło o kłamstwa, które szły za zatarciem prawdy. Leo mogła, powinna mu powiedzieć w momencie, w którym obudziła się rano u boku innego mężczyzny. Powinna mu powiedzieć, co się wydarzyło, a nie uciekała przed konsekwencjami, sądząc, że te nigdy jej nie dosięgnął. A poniżenie bolało. Bardziej jednak bolał fakt, że pozwoliła mu wierzyć w fikcję. Jak mogła wytrzymywać jego przywiązanie, gdy wiedziała, że stojąc przed nim i obiecując mu oddanie, nie mówiła prawdy? Że zostawiła na swojej sukience ślubnej zapach kogoś innego? Te wspomnienia jeszcze rok wstecz były drogocenne i sprawiały, że Ephraim czuł się doceniony. Bo to nie tak, że Leonie nie umiała pokazać swojemu mężowi swojej troski czy uczucia, jakim go darzyła. Sęk w tym, że to wszystko wtedy wydawało się tak silnie prawdziwe. Gdy cofał się do tamtych chwil, mógł przypomnieć sobie nawet własne emocje, ale co z tego skoro zostały one skażone już na zawsze aktualnością? Świadomością. Wiedzą. Bólem i zawodem.
Sam nie wiedział, co powinien był sądzić o własnej żonie. W końcu nie mógł powiedzieć, że ją znał, skoro w fundamentalnej istocie zaufania okazała się go niegodna? A przecież właśnie na tym sądził, że budowali swoją relację. Nie tylko na miłości, ale także na tak ważnym zawierzeniu sobie nawzajem. Cały świat Burnetta opierał się wszak na tej istotnej kwestii, która nie tylko tkwiła w jego rodzinie, ale także powołaniu i zawodzie. A skoro najbliższa mu osoba okazała się tego niewarta, czy niedziwne było, że czuł dziwną więź z całkowicie obcą, nieznaną sobie postacią? Kobietą, o której wiedział tak samo mało, jak ona wiedziała o nim. Balansowali na cienkiej linii niedopowiedzeń oraz tajemnic, rozchylając przed sobą nawzajem wachlarz najbardziej intymnych, najbardziej czułych wspomnień. Pozwalali sobie na bycie słabymi, chociaż to właśnie wobec rodziny starali się być silni. Czy nie było w tym przekory i pewnego surrealizmu? Szczególnie że podobnego spokoju i zrozumienia powinni doznać właśnie w gronie najbliższych.
Zapomniał, jak to było. A przynajmniej tak mu się wydawało, że zapomniał, bo spędzając czas z siedzącą obok nieznajomą szatynką, instynktownie wracał do momentów spędzonych z żoną. Na szczęście kobieta nie pozwoliła mu się zbytnio oddalić, bo przecież nie powinien był rozpatrywać tego, co było — chciał, zamierzał skupić się na tym aktualnym momencie. Nie myśląc o kiedyś. Uśmiechnął się krótko na jej słowa o ojcu, wyczuwając smutno-gorzką nutę, której nie musiał w żaden sposób komentować. Patrzył zresztą na to, co mówiła dwojako — z własnego doświadczenia oraz myśląc o Teresie. I o tym, jakim był dla niej rodzicem. Ten tok rozumowania jednak sprowadzał go tam, gdzie nie chciał. A przynajmniej nie w tym konkretnym momencie. Już i tak wszelkie rozmyślania ścigały go, dokądkolwiek się nie udał, dlatego też musiał od nich odpocząć.
Umilkł. Umilkli oboje, pozwalając, by słowa całkowicie rozmyły się wśród cichego szumu fal, rozlewających się po brzegu i dźwięków łączących się z obrazem przedstawianym na płótnie, by stworzyć wspólnie czerń i biel Casablanki. Minuty mijały, a Ephraim wcale nie odczuwał ich upływu. Tak naprawdę za sprawą czegoś niezrozumiałego dla niego odciął się od wszystkiego i pozostawał jedynie ciałem w miejscu, w którym przyszło mu opaść. Dlatego też nie zauważył, gdy film się skończył, a ludzie zaczęli rozchodzić się w swoje strony. Butelka już dawno opustoszała, podobnie zresztą jak śladowe ilości alkoholu przeminęły z ich organizmów w cieple powietrza oraz wietrze. Pozostali jedynie oni. W ciszy i surrealistycznym zawieszeniu. Z motocyklami wciąż zaparkowanymi niedaleko za ich plecami. W pewnym momencie — kiedy? — przeniósł spojrzenie na swoją towarzyszkę. Wciąż tam była. Nie odeszła. Czemu? Przecież to wszystko zdawało się nierealne — ich spotkanie i dalsze sytuacje. Milczeli, ale nie czuł się z tym faktem źle. Powinien? Czy nie powtarzali tego, co działo się ostatnio? Sam nie wiedział. Może nie potrzebował myśleć ani się nad tym zastanawiać. Może wystarczyło po prostu być.
Sole Trelawney
easter bunny
chubby dumpling
była policjantką — jest właścicielką winnicy
28 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
My soul hit the floor and it hurt to the core
And I didn't have nobody to tell
Być może to strach dyktował Leonie milczenie. Poniekąd było to zrozumiałe, bo jak trzeba byłoby być silnym, by zmierzyć się z sumą własnych błędów? Ludzie tworzyli w głowach pokoje, do których wrzucali swoje tajemnice i zamykali je pod kluczem, nie pozwoliwszy by choć na ułamek sekundy ciężkie drzwi uchyliły się, wypuszczając zeń koszmary minionego lata. Lęk zwodził, nie pozwalał normalnie żyć. Bo jakże żyć, gdy serce rozrywa się na pół, tkwiąc po jednej i drugiej stronie ściany jednocześnie? Największym przerażeniem napawało Sole to rozdarcie między jednym światem, a drugim. Wciąż jedną nogą tkwiła w dawnym życiu, kurczowo zaciskając zbielałe opuszki długich palców, na ostatnim ogniwie, które ją z nim łączyło, w nadziei, że być może jeszcze kiedyś do niego wróci. Mimo to, jej nowa, a równocześnie boleśnie stara, pachnąca stęchlizną egzystencja, toczyła się nieprzerwanie z dnia na dzień, zakotwiczając jej ciało w stagnacji, z której nie potrafiła uciec. Związana obietnicą, którą złożyła nad zimną, grobową płytą, nie śmiała nawet spojrzeć na malujące się na jej drodze rozwidlenia. Do czasu.
Czy wystarczyła jedna noc żeby zmieniła zdanie? Oczywiście, że nie. Inaczej nie spotkaliby się ponownie otuleni czernią nocy i bladym światłem gwiazd. Wśród pomruków rzężących silników, odnajdując słowa, których do tej pory nie wypowiedzieli na głos. Jego towarzystwo było wszystkim tym, czego nie odnalazła w szumie wiatru, plączącego włosy, pędzie, łaskoczącym w klatce piersiowej, ani dziewiczej strukturze widoków, zlewających się w kalejdoskop barw wśród migoczących świateł. Był jedynym głosem, który przebił się przez jej pancerz, zmuszając do odpowiedzi na jedno ważne pytanie, chcieliby, żebyś nie żyła po swojemu?
Spacer przez zapadający się pod stopami piasek, w akompaniamencie dźwięków płynących z kina samochodowego, był jak tych kilka klatek filmu, o których nikt nie ma pojęcia, bo pojawiają się dopiero po napisach końcowych. Przez tych kilka godzin mogła się czuć jak w zupełnie innym, pozbawionym trosk życiu. Jakby wszystko magicznie znalazło swoje miejsce chociaż na jeden wieczór, pozwalając jej zatapiać się w ciepłych podmuchach powietrza i czuć każdym, najdrobniejszym atomem swojego ciała magię tego wieczoru.
Tym razem niebo nie płakało. Nie łkało, a krople nie rozbijały się na rozgrzanej skórze skupionych na ekranie widzów. Nie było błysków, a sieć błyskawic nie rozdzierała nieboskłonu. Wieczór był łagodną kalką któregoś z pięknych obrazków, które widywała czasami w galeriach. Cichy świst przetykał kołyszące się nieopodal drzewa, ginąc w dźwiękach Sinatry i leniwie uginających się klawiszy pianina.
Tym razem dostrzegała każdy detal piegowatego nieba, kołyszący się nieopodal hamak, który ktoś rozciągnął pomiędzy dwiema, solidnymi palmami i nawet kanapę z palet, która nim minie sezon prawdopodobnie rozpadnie się w drzazgi. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów Lorne Bay zaczęło wydawać się... Znośne. Być może nawet pokusiłaby się, by nazwać je pięknym, ale nie śmiała. Tak jak nie śmiała się podnieść jeszcze przez długi czas, jakby w obawie, że jakiś gwałtowny ruch przerwie ów sielankę. Po prostu była, witając świt osuszoną butelką, a potem pozostawiając go być może do zobaczenia.

/zt x2 Ephraim Burnett
ambitny krab
nick
wrócił za kamerę — na prawdziwym planie
38 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
stara się życiowo ogarnąć - z kampera przeprowadził się do domu, zaczął wychodzić do ludzi, wrócił za kamerę I BARDZO BARDZO BARDZO BARDZO KOCHA GEMMĘ (dzięki Gemma)
Choć towarzyszyło mu przekonanie, że randkowanie nie było jego żywiołem, ponieważ pośród paru udanych, ale nie powalających doświadczeń, trafiły mu się dwie katastrofy, które szczególnie zapadły mu w pamięć i rozbudziły w nim liczne obawy. I ktoś rozsądny może wyciągnąłby z tego lekcję, może przystopowałby z dalszym umawianiem się, szczególnie z osobami, o których nie wiedział zupełnie nic, ale Clayton tego nie zrobił. On zamiast tego szedł w to dalej, tym razem nie potrafiąc nie zaryzykować, gdy miał przyjemność targować się z pewną brunetką o zniewalającym uśmiechu i spojrzeniu, które trudno wyrzucić z pamięci. Po trwającej chwilę walce postanowił wywiesić białą flagę pod jednym warunkiem - jeśli owa brunetka zgodzi się pójść z nim na randkę. Czuł się wtedy tak, jakby był niezwykle przebiegły, a co za tym idzie - był z siebie zadowolony, szczególnie wtedy, gdy usłyszał zgodę. I prawdziwe wyzwanie miało nadejść dopiero teraz, bo musiał wymyślić coś, co nie byłoby zbyt banalne, ale też nie przekombinowane. Miał wrażenie, że po kilku randkach, na których był ostatnio, zdołał wyrobić sobie na nowo zdanie na temat tego, co działało, a co lepiej było wyrzucić z listy potencjalnych pomysłów na randki. Nie był jednak pewny co zrobić z opcją, którą poznał dopiero niedawno, gdy przypadkiem mijał jedną z takich imprez. Przechadzając się po okolicy, zupełnie nieświadomy tego, że w jego rodzinnych stronach coś takiego organizowano, dowiedział się, że odbywają się tu filmowe seanse pod gołym niebem. Od razu doszedł do wniosku, że miało to swój urok, ale teraz zastanawiał się nad tym, czy to rzeczywiście dobra opcja. Ostatecznie doszedł do wniosku, że nic lepszego nie wymyśli. Filmy to coś, co od zawsze lubił, więc będzie to coś dla niego. Poza tym taka okazja, w razie, gdyby rozmowa na początku się nie kleiła, da im wystarczająco dużo tematów, żeby jakoś zaczęli, więc koniec końców uznał to za dobry pomysł. I postanowił zorientować się, na jakich zasadach to się odbywa, a później po prostu umówił się z Gaylą, która dała mu swój numer telefonu.
Spotkać się mieli dopiero na miejscu. Clayton był tutaj pierwszy i miał już dla nich zaklepane leżaki, które znajdowały się w wystarczającej odległości od innych, by mogli swobodnie rozmawiać, ale na tyle blisko, by sami wszystko widzieli i słyszeli. Wszystko zatem było już gotowe, brakowało jedynie Gayli, która, miał nadzieję, nie wystawi go tak, jak dziewczyna, z którą był umówiony kilka dni temu.


Gayla Farnham
dziobak
Edyta
rzeźbiarko-farmerka — własna farma
28 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
Rzeźbi, lepi garnki z gliny, a w międzyczasie stara się ogarnąć chaos, którym jest odziedziczona po dziadku farma.

[akapit]

PIĘĆ

Nie miała przeogromnej wprawy w randkowaniu, ponieważ jej głowę zawsze zaprzątało coś innego. Kiedy była w szkole średniej, zbyt mocno skupiała się na rodzinnych sekretach, a później zmagać musiała się z chorobą mamy i w efekcie wiecznie brakowało jej czasu na to, aby wyjść do ludzi. Nie oznacza to, że nie posiadała żadnego doświadczenia. Zdarzało się bowiem, że wychodziła gdzieś z mężczyznami i spędzała z nimi miłe, bądź też mniej sympatyczne wieczory. Nie było to jednak coś, w wir czego kiedykolwiek się rzuciła, dlatego przyjazdu do Lorne Bay wcale nie wiązała z szansą na znalezienie wielkiej miłości. Chciała skupić się na tym, co przez długie lata odwlekała w czasie – na poznaniu własnych korzeni i odkryciu historii, która stała za wygnaniem jej rodziców. Znajomości, które zdołałaby nawiązać w trakcie pobytu tutaj, miały być wyłącznie urozmaiceniem – dlaczego więc się tego postanowienia nie trzymała? Czemu przy pierwszej okazji zmiękła i pozwoliła, aby łobuzerski uśmiech i oferta tak banalna, a jednocześnie całkiem cwana zmusiły ją do ugięcia się i wyrażenia zgody? Cóż, chyba właśnie przez to, że urzekł ją tym posunięciem, a ona ostatecznie niewiele miała do stracenia. Jeśli nie wyjdzie, miało to przecież kosztować ją tylko czas.
Nie oponowała zatem, tylko dała mu własny numer telefonu, łapiąc się na tym, że czekała na kontakt. Kiedy Clayton się odezwał, na ustach Gayli mimowolnie pojawił się uśmiech i w tym samym momencie planować zaczęła to, w co się wciśnie, aby jeszcze tego samego wieczora na dłużej wyryć się w jego pamięci. Może zależało jej na tym, ponieważ od dłuższego czasu nie była na randce, a może dlatego, że naprawdę jej się spodobał. Tak czy inaczej, dopilnowała, aby wyglądać nienagannie, a jednocześnie nie dopuścić do spóźnienia. Nim dotarła, Clayton i tak zdołał zadbać o to, aby wszystko było już gotowe. Kiedy zlokalizowała go w tłumie, siedział właśnie na jednym z leżaków. - Mam nadzieję, że nie siedzisz tu od samego rana, byle tylko upolować najlepsze miejsca - odezwała się, kiedy podeszła bliżej. W tym samym momencie wsunęła dłonie do tylnych kieszeni spodni. - Jeśli tak, chyba i tak się spóźniłeś - dodała zaczepnie, a jej usta wykrzywiły się w uśmiechu. Ostatnim razem miała wrażenie, że całkiem dobrze znał się na żartach, dlatego dziś nie obawiała się zacząć właśnie od nich. W ten sposób sprawdzała, czy rzeczywiście byli w stanie się ze sobą porozumieć.

Clayton Hensley
wrócił za kamerę — na prawdziwym planie
38 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
stara się życiowo ogarnąć - z kampera przeprowadził się do domu, zaczął wychodzić do ludzi, wrócił za kamerę I BARDZO BARDZO BARDZO BARDZO KOCHA GEMMĘ (dzięki Gemma)
Jeśli zależało jej na wyryciu się w jego pamięci, to całkiem dobrą robotę zrobiła już przy okazji ich pierwszego spotkania. Choć nie była do niego tak przygotowana, jak miało to miejsce dziś, to już wtedy udało jej się zrobić na nim wrażenie. Zresztą, to powinno być oczywiste, biorąc pod uwagę to, jak szybko się zebrał, żeby zaprosić ją na randkę. Clayton nie zmarnował okazji i od razu zaproponował wspólne wyjście, z którego zaplanowaniem też później nie zwlekał. Postanowił pójść za ciosem i zrobić to jak najszybciej, by dziewczyna nie pomyślała, że się rozmyślił lub aby ktoś go nie uprzedził, co też mogło mieć miejsce. W końcu jeśli on poznał się na jej uroku tak szybko, dlaczego podobnie miałoby nie być z kimś innym? Clayton był przekonany, że podobne oferty mogły zdarzać się jej często. Nie miał tylko pojęcia, jak często się na nie zgadzała i ile miał szczęścia, że akurat jemu postanowiła dać szansę, choć nie ze względu na randki przybyła do Lorne Bay.
Nie zauważył, jak się zbliżała. Zajęty był obserwowaniem pary, która od samego przyjścia tu spierała się o bzdury pokroju tego, które miejsca zajmą, ile czasu zajęło im przyszykowanie się przed dotarciem tutaj, kto za kim się oglądał. Głupoty, których obserwowane dla blondyna było swoistą rozrywką, którą w przeszłości praktykował jeszcze częściej - chociażby przez wzgląd na chęć dobrego poznania ludzkich zachowań, to zawsze pozytywnie przekładało się na jego pracę. Wracając jednak do pojawienia się Gayli - Clayton zwrócił na nią uwagę dopiero, gdy się odezwała. I tuż po tym, troszeczkę jak oparzony, poderwał się z leżaka i uśmiechnął się do niej. A choć próbował zrobić to dyskretnie, to jak teraz omiótł ją spojrzeniem, wcale nie musiało tak wypaść. - Wiedziałem, że powinienem czuwać tu od świtu - odparł, a uśmiech na jego twarzy jeszcze się poszerzył. - Mam nadzieję, że pomimo mojej wpadki i tak skorzystasz - dodał i wymownie zerknął na leżak tuż obok tego, który sam przed chwilą zajmował. Akurat Hensley jest osobą, która miała do siebie spory dystans i lubiła żartować, czasem nawet w sposób delikatnie zahaczający o złośliwy, ale nigdy taki, który miałby sprawić komuś przykrość. Po prostu to ten typ człowieka, który uwielbiał droczyć się z innymi, więc z Gaylą można powiedzieć, że trafił swój na swego i powinni się ze sobą dogadać.

Gayla Farnham
dziobak
Edyta
ODPOWIEDZ