organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
15.

Zwykle nie przychodziła do miasta, tkwiła gdzieś na jego obrzeżach, z lasu wychodząc jedynie do kościoła, a później wracając do niego, by tam czuć się bezpiecznie. Nie czuła potrzeby wprowadzenia w ten schemat żadnych zmian, aż do tego jednego momentu, który wystarczył, by zamieszać jej w głowie. Gdy wbrew swej woli znalazła się w Pearl Lagune i przypadkiem, przez ułamek sekundy, mijając kolejne domy, dostrzegła znajomą twarz, której nie zapomniałaby nawet po długich latach rozłąki. Nie rozumiała jednak dlaczego. Dlaczego Geordan miałby być w mieście i się z nią nie spotkać? Przez pierwszy dzień tłumaczyła sobie, że może dopiero przyjechał. Drugiego przekonywała siebie, że nie ma obowiązku się z nią widywać. Trzeciego... trzeciego nie wytrzymała i zrobiła to, czego nie robiła już dawno - samowolnie wyszła w kierunku miasta, do dzielnicy, którą znała w Lorne Bay najgorzej. Głupio, ale z wielkimi nadziejami planowała pójść w to same miejsce, w którym widziała go ostatnio, ale nim tam dotarła, los miał się do niej uśmiechnąć. Widziała go z daleka, z każdą chwilą utwierdzając się w przekonaniu, że to naprawdę on. Szedł gdzieś, a ona szła za nim, jak cień, którego nie miał jeszcze zauważyć. Bała się i nic z tego nie rozumiała, a to popychało ją do absurdalnych działań. W końcu dotarł do jakiegoś domu... bała się, że może kogoś odwiedza, powinna odpuścić, a zamiast tego zakradła się na tyły, by dowiedzieć się więcej. Serce biło jej, jak młotem, bo ileż to czasu minęło, odkąd widziała go po raz ostatni. Z jednej strony była taka szczęśliwa, żył i był w Lorne Bay, więc jej modły zostały wysłuchane, a z drugiej? Patrzyła na niego z dala, jak szczur jakiś, kryjący się po kątach. Dużo czasu minęło, nim zdobyła się na odwagę, by podejść w stronę tarasowych drzwi. W końcu to był Geordan... znała go doskonale, zależało jej na nim, a on się nią opiekował. Co mogło pójść nie tak? Stanęła w drzwiach (liczę, że miał takie tarasowe, a jak nie to w oknie, jak większy krip xd) patrząc na jego plecy, gdy palcami łapała się framugi, jakby z tej miała zdobyć dla siebie nieco odwagi.
- Ge... - zaczęła, w końcu zdradzając swoją obecność. Było jej niedobrze ze stresu, a jej głos zabrzmiał tak piskliwie, że musiała przerwać w połowie słowa i spróbować jeszcze raz. - Geordan? - tym razem jego imię wyraźnie zakłóciło ciszę, a Divina zdała sobie sprawę z tego, jak dawno go nie wypowiadała. Te zaskoczenie było tak silne, że gdyby nie framuga, to jednak mogłaby zachwiać się na nogach. - To naprawdę ty! Co robisz w Lorne? - zapytała od razu, a chociaż w głowie miała tak wiele emocji, to słowa tradycyjnie nie chciały się ze sobą łączyć. Nic z tego nie rozumiała, a przy tym czuła niewysłowioną ulgę, bo o niczym tak nie marzyła, jak o tym, by zobaczyć go ponownie.

Geordan Balmont
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Blaszany medalik, nieprzyzwoicie powyginany i starty gdzieniegdzie, był jednym z tych elementów układanki, któremu najciężej było Geordanowi nadać sens. Gdy wypadł z foliowej torby, podpisanej niezgrabnie ciemnym mazakiem GEORDAN BALMONT - RZECZY OSOBISTE, przeglądał go w dłoni kilkakrotnie, zanim znów pozwolił mu wrócić w otchłań reszty wspomnień. Odnosząc niepojęte wrażenie, że ów skrawek blachy był niegdyś dla niego całym światem, myślał o nim bezustannie, co najmniej pięć razy dziennie wpatrując się w niego badawczym wzrokiem i próbując rozbudzić w sobie choć namiastkę pamięci. Tak też było i dzisiaj - podnosząc się z podłogi, na jakiej ostatnimi dniami nocował z naiwnym marzeniem zakosztowania choć odrobiny snu, przed jego oczyma wyraźnie zarysował się tajemniczy medalion. Nie myśląc za wiele pochwycił go wówczas i wybiegł z domu, a nogi poniosły go wprost do Sapphire River, gdzie bite trzy godziny spędził wgapiając się w mur lasu, na przemian zaciskając oczy i nerwowo masując skronie, jakby samym tym czynem przywołać miał w sobie odpowiednie wspomnienia i przede wszystkim - odpowiedzi. Bezskutecznie. Już chciał wysłać smsa wołającego o pomoc do Pearl, kiedy uświadomił sobie, że ani nie wziął telefonu, ani nie zakluczył drzwi mieszkania, ani co więcej, nie wygramolił się z piżamy w postaci brudnych dresów, wciąż opatulających jego ciało. Trzęsąc się - chciałby powiedzieć - z zimna, choć słońce grzało ze swoją szczególnie wysoką mocą, pomaszerował z powrotem do domu, mając cały czas nieodparte wrażenie, że ktoś go śledzi. Nie były to pierwsze tego typu podejrzenia; w domu szykował przecież własne pułapki na intruzów, a broń dziadka była jego nierozłącznym kompanem za każdym razem, tylko nie teraz. Czując więc na sobie czyjś czujny wzrok, słysząc już prawie rytm cudzych kroków, próbował odszukać w pamięci lokalizację ów broni, spoczywającej zapewne niedaleko śpiwora, z którego nieroztropnie podniósł się kilka godzin temu. Przyspieszył, nie odwracając się ani na moment, bo wszystko przecież już wiedział i gdy wkroczył do środka, od razu próbował namierzyć lśniący pistolet, którego człowiek w jego stanie absolutnie nie powinien posiadać. Zanim to jednak zrobił, już dotarł go czyjś piskliwy głos i zanim zdążył pomyśleć, już sporych rozmiarów przedmiot powędrował z impetem w kierunku źródła zamieszania, a on rzucił się na podłogę, w pustych kartonach po jedzeniu i porozrzucanych ciuchach szukając pożądanej broni. Zanim jednak zdążył wycelować, odzyskał resztki rozsądku nakazujące mu spojrzeć na intruza i... dopiero teraz dopuścił do świadomości słowa, jakimi ten go obdarzył. Czy raczej ta. - KURWA SOLLIE! - warknął głośno, chyba głośniej, niżby chciał i w jednej dłoni wciąż trzymając pistolet, w drugiej zaś oplątany wokół nadgarstka medalik, podszedł bliżej dziewczyny, na jakiej przed momentem za jego sprawą roztrzaskała się lampka nocna. - Mówiłem ci, MÓWIŁEM KURWA, żebyś tu nie przychodziła! Nawet na to kurwa jesteś za głupia? - nie zamierzał wcale ściszać tonu głosu, nie zamierzał pomóc jej wstać, ani nawet opatrzyć ran przeciętej skóry, bo sercem władała tylko nienawiść do własnej siostry, która odebrała mu przecież wszystko.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Serce waliło jej z mocą, która zagłuszała dźwięki dobiegające z otoczenia, mimo to doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co działo się przed jej oczami. Nawet jeśli nie do końca rozumiała, co Geordan tutaj robił, dlaczego jej nie odwiedził, dlaczego... zdawał się wyglądać gorzej, niż gdy widziała go ostatnim razem. Dookoła panował rozgardiasz, ale nie chciała go oceniać, nie chciała też skupiać się na głupotach, gdy oto przed nią stał najważniejszy człowiek, jakiego posiadała. Wzruszenie ściskało jej gardło. Żył. Po prostu żył, więc czym poza tym mogłaby się przejmować? W tym wszystkim nie dostrzegła jeszcze medalika, nie dostrzegała też broni, która mogła kryć się gdzieś po podłodze. Opadła jej garda, nie widziała nic poza nim samym, nie myślała o niczym, poza tym, że znów jest obok. Cieszyła się, a z radością zawsze było jej nie po drodze. Chciała zrobić krok w jego kierunku i wtedy nieoczekiwanie wrzask ugrzązł jej w gardle, gdy w jej stronę poleciał jego przedmiot. O tym, że była to lampa, dowiedziała się dopiero, gdy ta rozbiła się na jej skrzyżowanych w niedbałym odruchu nadgarstkach. Otworzyła szerzej oczy, przerażenie objęło ją swoimi ramionami niespodziewanie, a z bólem tworzyło mieszankę, która sprawiła, że pod powiekami zaczęły zbierać się łzy. Upadła gdzieś po drodze, kolanami uderzając o podłoże, kuląc się lekko, jakby nie wiedziała skąd ma nadejść atak, bo przecież... przecież nie rozumiała, co się stało. Geordan nigdy by jej nie skrzywdził... nigdy, przecież... przecież byłą dla niego ważna, tylko dla niego. To sobie wmawiała, w to wierzyła, a teraz trzęsła się z obawy, że nastąpi kolejny atak, którego - tak jak poprzedniego - nie byłaby w stanie w żaden sposób wyjaśnić. W tym wszystkim dotarł do niego głos i znów otoczyła ją myśl, że jest wszystkim, co zna i jednocześnie wszystkim, czego nie rozumie. Sollie? Co to miało znaczyć? Pomylił ją z kimś? Chciała zapytać, ale przerażenie do którego wcale nie przywykła, zdawało się trzymać jej krtań w uścisku. Zwykle się nie bała, nie dbała o swoje bezpieczeństwo i chciała śmierci... po prostu, nie ma co się nad tym rozwodzić, ale nie teraz. Nie z jego rąk. Jeśli na tym świecie miałaby wskazać jednego człowieka przy którym zawsze czuła się bezpiecznie, któremu ufała... to byłby on, więc dlaczego? Dlaczego teraz ją zranił i krzyczał, jakby wszystkie wspomnienia, które pielęgnowała, były jedynie wymysłem jej wyobraźni?
- Nie rozumiem - jęknęła, ostrożnie unosząc podbródek, by na niego spojrzeć. W całym tym szoku, w adrenalinie, jaka w niej wzbierała, nie miała chwili, by przejąć się obrażeniami, by pomyśleć o przecięciach i zadrapaniach. Otworzyła oczy jeszcze szerzej, szukając jakiejś wskazówki, powodów pomyłki, ale nie było tu nic takiego. - Nigdy mi tego nie mówiłeś... nigdy nie mówiłeś - była spanikowana, nie wiedziała co mówić. Nie przygotowała się do tego spotkania, to fakt, ale nie mogła przewidzieć, że tak się ono potoczy. - Przepraszam, nie chciałam cię nachodzić... przepraszam, ja... ja przepraszam - dłonie jej się trzęsły, a ramiona opuściła jeszcze niżej, jak ten zbity pies, który nie rozumie kary, jaka na niego spadła. - Zobaczyłam się przypadkiem... Geordanie, tak się o ciebie bałam, tak tęskniłam - głos jej się łamał, a po początkowej uldze nie było już śladu. Nie wiedziała dlaczego tak reagował, nie mogła wiedzieć o traumie i amnezji, nawet nie przyszło jej to do głowy. Była zwyczajnie zagubiona i przerażona, a przy tym... ani myślała uciekać, nie przed nim.

Geordan Balmont
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
to już ten moment, kiedy pozostaje tylko przemilczeć moje żałosne tempo (:

Rzucił w nią lampą. Cholera, rzucił. W nią. Lampą. Wcześniej nie podejrzewał, że nienawiść czule pielęgnowana wobec siostry mogłaby obudzić w nim tę stronę - stronę człowieka rzucającego lampą. Mimo wzbierającego wciąż gniewu na osobę, która bez pozwolenia wtargnęła do jego domu i życia, kłuło go także gdzieś głęboko, za tą parzącą wściekłością przeświadczenie, że posunął się o bardzo odrażający krok za daleko i że nie czerpał z jego pokonania ani krzty zadowolenia. Złość jednak póki co górowała nad wyrzutami sumienia, bo te dopiero przed momentem leniwie zaczęły przedzierać się na wierzch. - Nie rozumiesz? CZEGO KURWA NIE ROZUMIESZ W TYM, ŻE MASZ SIĘ TRZYMAĆ ODE MNIE Z DALEKA - krzyknął tak doniośle, że nie wygospodarował miejsca na uczynienie ze swych słów pytania. Powtórzył jej to przecież dwukrotnie, upewniwszy ją (jak mu się wówczas zdawało) o powadze swego żądania. A teraz ona tak impertynencko wróciła, jak gdyby nigdy nic, kłamiąc mu w żywe oczy i robiąc z siebie ofiarę, jak to typowa, pierdolona Sollie! - Jasne, ty nic nigdy nie chcesz, nad niczym kurwa nie panujesz, to po prostu się dzieje - prychnął z pogardą wykrzywiającą jego twarz i rozluźnił nieco uścisk dłoni oplatającej pistolet. - Biedna spierdolona księżniczka, która myśli, że wszystko się jej należy - pożałował ją jeszcze, z odrazą podając jej swoją dłoń upuszczającą medalion, skoro ta wciąż jak pokraka kuliła się na ziemi. A jako że cierpliwość od pewnego czasu go nie cechowała, nie zamierzając dłużej czekać na jej reakcję, sam pochwycił ją za przedramię i pociągnął ku górze, nie zważając na ból, który być może zadaje jej tym czynem. - Daruj sobie te kłamstwa, jesteś obrzydliwa - mruknął z tak przedzierającą się przez oczy nienawiścią, że gdyby tylko spojrzenie mogło zabić…
Zanim ktoś poweźmie o nim pejoratywną opinię, należałoby dodać jedno - jego gniew, przynajmniej w jego przekonaniu, był słuszny.
Nie licząc się z uczuciami własnego brata, który tak wiele dla niej poświęcił, związała się z osobą, w której ten od zawsze był zakochany. A co najgorsze, nigdy szczerze wspomnianej osoby nie pokochała, a przynajmniej nie w tak chwalebny i nieegoistyczny sposób, jaki wyróżniał miłość Geordana. Umyślnie, z pełną świadomością czynionego zła zaplotła wokół Judaha sieć, którą sumiennie umacniała każdego dnia, by w końcu bez zbędnych ceregieli zepchnąć go w jej lepką strukturę. Mogła wybrać sobie każdego - dowolnego człowieka na tym odrażającym świecie oszukać i omotać, wymuszając w nim bezgraniczną miłość do siebie i nie odpłacając się tym samym, ale wybrała akurat Jude’a. Nietykalnego, cholera, Jude’a, który teraz skazany był na jej towarzystwo po kres swojego życia, bo pierdolona kretynka zamierzała wrobić go w dziecko! Jak na rozum Geordana, nie potraktował jej nawet w lekkim stopniu tak agresywnie, jak to się jej należało. Tak teraz starał się sobie wmówić, ale przy tym coraz dotkliwiej czuł, że choć kara powinna być równomierna z wagą zbrodni, jakiej się dopuściła, nigdy nie potrafiłby jej wymierzyć. Już bowiem czuł się jak najgorszy łajdak.
Puścił jej rękę, odnajdując w sobie powierzchowny i krótkotrwały spokój. - To ty z nas dwóch powinnaś się leczyć. Ja przynajmniej mam dla siebie usprawiedliwienie, a ty? Świadomie jesteś stuknięta - zauważył, niby to wpatrując się w jej twarz, ale nie do końca ją jednak widząc. Ciężko było mu skupić wzrok na jednym punkcie w chwilach takiego wzburzenia, skoro w uszach mu szumiało a cały świat się kręcił. - Co ty w ogóle masz na sobie. Rodzice w końcu się na tobie poznali i odcięli cię od kasy, co? Ale nie, Jude przecież nie pozwoliłby ci żyć w śmietniku, chociaż, muszę przyznać, wyglądasz, jakbyś właśnie z takiego wyszła - zgryźliwy cień uśmiechu przeszedł przez jego twarz, gdy wymierzał w nią dalsze dawki swojego jadu. Czepiał się teraz wszystkiego, zupełnie jak małe dziecko, by tylko ją dotkliwiej zranić, ale cholera, tak bardzo, tak szczerze i niezachwianie darzył ją najczystszą z nienawiści!

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
I still love you anyway! <33

Chciałaby mu odpowiedzieć, wymieniać w nieskończoność czego nie rozumie, ale była tak przerażona jego zachowaniem, tym co mówił, że poza kolejnym szlochem nic nie opuściło jej ust. Kiedy zdążył ją tak znienawidzić? W którym momencie zauważył to, co widziało wcześniej tak wielu, ale nigdy on? Owszem, odkąd zjawił się w jej życiu, oswoił ją z myślą, że może nie być sama, stał się kimś przy kim chociaż chwila mogła smakować szczęścia i spokoju, bała się bezustannie, że ten moment nadejdzie. Chwila, w której świat upomni się o dar, który trafił w jej dłonie najpewniej w wyniku jakiejś boskiej pomyłki. Przewidywała, że przyjdzie jej cierpieć, ale idąc tutaj dzisiaj, widząc go po tej przerwie, na litość, nawet przez myśl nie przeszło jej, że stanie się to właśnie teraz. Z taką łatwością wykrzykiwał to, co słyszała tyle razy w swoim życiu i sądziła, że chociaż pozornie uodporniła się na podobne kwestie, ale w ustach Geordana odtrącenie miało całkiem inny smak, nie tylko gorzki i cierpi... gdy on kazał jej się nie zbliżać, paliło to jak kwas i mroziło jak lód, tak sprzeczne i bolesne odczucia, których nie potrafiła udźwignąć w przenośni i dosłownie, bo nogi odmówiły jej posłuszeństwa i nawet nie próbowała się podnieść.
- Przecież wiesz, że ja... że ja... - panikowała, nie umiała się wysłowić, zdania po prostu nie chciały się układać, a zakres argumentów był boleśnie posty. Trzęsła się niczym ten marny liść osiki, mimowolnie analizując jego słowa. Czy może teraz dotarło do niego więcej na jej temat? Niby wiedział, ale może... może przez swoją nieobecność zrozumiał, że Divina to istne widmo śmierci, może bał się, że i po niego przyjdzie, albo i właśnie teraz przyszła. To po prostu się działo, tak jak powiedział... Tylko te kolejne słowa... - Księżniczka? - powtórzyła płaczliwie. - Co? Nie! Nie, Geordanie! - zawyła żałośnie w chwili, w której podniósł ją do pionu, a chociaż uścisk wywołał duży dyskomfort, ani drgnęła, niczym szmaciana lalka dopasowując się do jego gestów, nie pozwalając sobie na dodanie niczego od siebie. Mógłby nią rzucić o ziemię lub dosłownie wyrzucić ją za drzwi i nie napotkałby żadnego oporu. Opuściła głowę, krzywiąc się brzydko, gdy nazwał ją żałosną, ale zamiast coś powiedzieć, zachłysnęła się powietrzem, widząc co chwilę temu upuścił. Medalion... miał go cały czas... zawiesiła się na tej myśli, nie wiedząc co zrobić z tą wiedzą, ale on wykorzystał moment, by wymierzyć w nią kolejne słowa, na które nie była gotowa. Zatoczyła się odrobinę, łapiąc najbliższej ściany, bo puścił ją niespodziewanie.
- Przepraszam - zwiesiła głowę i chociaż nie wiedziała za co dokładnie, potrafiła wyrzucić z siebie tylko to jedno słowo, gotowa paść tu na kolana i błagać o przebaczenie. Z resztą nogi znów jej się trzęsły i teraz po prostu osunęła się powolutku, w kontrolowany sposób na kolana, jakby chcąc się skulić w kącie, gdy on miotał kolejnymi słowami, które docierały do niej jakby z oddali. Powtarzała sobie, że to nic, że zna smak tych obelg, poradzi sobie. Wie, jak wygląda, słyszała o tym niejednokrotnie, chociaż nigdy od niego, ale to nic... to nic, tak samo, jak to co mówił o jej rodzicach, co mówił o Jude... chwila, kim był Jude? Jak w jakimś transie, niczym złamany więzień, zadarła odrobinę opuchniętą od płaczu twarz, by napotkać jego zgryźliwy uśmiech. - Nie rozumiem - była wyraźnie zmęczona, wykończona, chociaż wcale to spotkanie nie trwało tak długo. Poza tym nie pierwszy raz wypowiedziała te dwa strona. - Wiesz, że nikogo nie mam... nikogo poza tobą,. Jaki Jude? Przecież byłeś tylko ty - obiecała, bo pogubiła się. Wzrok uciekł jej do medalika, a skoro już klęczała, wychyliła powoli trzęsące się palce i dosięgnęła taniego kawałka wytłoczonej blaszki. Pociągnęła nosem zapoznając się z przedmiotem, jakby wcale go nie znała, a przecież to ona mu go dała... pamiętała dokładnie tamten dzień i teraz miała wrażenie, że chwila obecna jest po prostu jakimś koszmarem, że to tylko zły sen, obudzi się z niego, gdy się uspokoi, gdy się odetnie od tego, co tu się działo. Jej umysł musiał sobie z nią pogrywać, musiała przypomnieć sobie dobre chwile, gdy wspólnie rozpakowywali zakupy, śmiali się, gotowali, a potem... potem nawet tańczyli przed rozstaniem, chociaż wtedy nie mogła znać wagi tego pożegnania. - So kiss me and smile for me... Tell me that you'll wait for me - głos jej się łamał, a łzy wielkości grochu spływały jej po twarzy, kończąc na drgającej brodzie, z której opadały gdzieś na podłogę. Zawsze sądziła, że o bólu wiedziała naprawdę sporo, a teraz siedziała tutaj i miała wrażenie, że dopiero w tym momencie go poznaje. Bo mogła sobie wmawiać, że gdy otworzy oczy, to wszystko okaże się być tylko okrutną ułudą, ale rozchyliła powieki i nadal nad nią stał, nadal zaciskała boleśnie dłoń na medaliku, gdy on trzymał w swojej pistolet, a gdzieś między nimi walały się szczątki roztrzaskanej lampy. - Hold me like you'll never let me go... - zakończyła sama nie wiedząc po co, bo nagle te kilka wersów, które były dla niej kwintesencją całego szczęścia, jakie ją spotkało, zdawały się kaleczyć język i przełyk. I było jej tak zimno, jak nikomu nigdy nie mogło być zimno podczas Australijskiego lata.

geordan balmont
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Widząc ją po raz pierwszy, te kilka zagubionych w jego pamięci lat temu, również wziął ją za Sollie. Był wtedy czwartek, bo tylko w czwartki w tamtym czasie rozkładano stoiska z różnobarwnymi kształtami warzyw i owoców, na niebie wisiały chmury burzowe, a ona skrywała się gdzieś pośród tłumu i Geordan dziwił się, jak można zniknąć w tak na pozór odkrytym miejscu. Podszedł do niej wówczas z zaskoczonym uśmiechem, w objęciach dzierżąc dwie torby sprawunków i zapytał z rozbawieniem, czy go śledzi. Nie mógł wpaść na inny powód jej obecności w tym zapomnianym przez boga miasteczku, które sam odwiedzał tylko kilka razy do roku i nie podejrzewał nawet, że dziewczyna ta okazać się może zagubionym elementem układanki. Teraz również takowy stanowiła, choć nie przyszło mu po raz drugi zapoznać się z tym z uśmiechem.
- Że ty… ty… ŻE TY KURWA CO? - przedrzeźnił ją z kpiną, wywracając rozwścieczonymi oczyma. Z góry założył, że się zgrywała - że próbowała wzbudzić jego litość rozmaitymi sztuczkami, z których słynęła i na które złapała Jude’a. Geordan nie miał natomiast zamiaru dać się tak łatwo. Wściekłość ta przesłoniła mu jej obraz i rozmazywała wszystkie słowa posyłane w jego kierunku. Nie potrafił skupić się ani na łzach kapiących z jej oczu, ani na drgawkach trawiących jej ciało. Nie potrafił dopuścić do umysłu przeprosin skonstruowanych ze strachu i nie potrafił jej wysłuchać. Nienawidził jej, naprawdę jej nienawidził.
- Kurwa, żartujesz sobie? J a k i Jude? JAKI? Ty jesteś jakaś kurwa pojebana? - zapytał ostro, z nieukrywanym zdezorientowaniem bijącym z głosu. Teraz jeszcze zapragnęła stroić sobie z niego żarty? A może wykorzystując jego stan zdrowia, tak egoistycznie i bezdusznie jak to typowa Sollie, zapragnęła wmówić mu jakieś brednie? Byleby tylko obrócić sytuację na swoją korzyść? - Przysięgam, Sollie, mógłbym cię teraz zamordować. Wyjdź stąd, póki kurwa tego nie zrobiłem - ostrzegł ją, z każdym kolejnym tchnieniem zbliżając się do osiągnięcia apogeum swej wściekłości. Ta odebrała mu nawet dech, zmuszając do trzech ostrych haustów rozdzierających gardło i przymknięcia oczu ukazujących zakrzywiony obraz rzeczywistości. Nie kłamał. Naprawdę mógłby odebrać jej teraz życie, czując to w każdej najmniejszej cząstce swojego ciała. Świadomość ta była poniekąd obezwładniająca, ale coś w tym wszystkim brzmiało wręcz upajająco, kusząc go do tego stopnia, że musiał wykonać kilka kroków w tył, by powstrzymać swoje ręce od - jak podpowiadał zamglony rozsądek - jednego z najpoważniejszych błędów. Jude, musiał myśleć o Judzie. Tak samo, jak myślał o nim wtedy, podczas przedłużających się dni bez zachodów słońca, kiedy czekał na śmierć, która nie nadchodziła. Myślał o tym, jak to by go zawiódł, jak by go rozłościł. Teraz miał to nawet zrobić dosadniej - chciał pozbawić życia kobietę, którą ten kochał, która ważniejsza była nawet od Geordana. Nigdy nie mógłby mu tego zrobić. Nigdy.
Znikając na dłuższy moment w odmętach swojego umysłu, utracił świadomość otoczenia, mogącego być teraz niemalże wszystkim. Tamtą pustynią, z której nigdy nie uciekł, swoim domem, którego nieraz nie poznawał, a nawet środkiem lasu, do którego często wbrew woli wiodło go ciało. Błądzić zdarzało mu się często, tak samo jak gubić w chwili obecnej. Kiedy więc uszu jego, jeszcze przed ponownym otworzeniem oczu, dotarł cienki głos czyjegoś… śpiewu, uznał, że oszalał już do reszty. - Co ty odpierdalasz? - zapytał z przerażeniem, nie wierząc w prawdziwość tej sytuacji. Czy ona tu była? Teraz, te kilka minut wcześniej, dzisiaj? Odwiedziła go naprawdę, czy od początku była ledwie tworem jego wyobraźni? Złość uleciała pod naporem tej niepewności w mgnieniu oka, czyniąc z niego paranoika. Zatoczył się do tyłu, w ostatniej chwili opadając plecami na ścianę i po raz pierwszy tego dnia spojrzał na nią tak prawdziwie. Bała się. Zaskoczyła go ta obserwacja, choć wcześniej sam próbował doprowadzić ją do histerii. Przez nieznaczny moment, mierzony przez sześć kropel wody opuszczających nieszczelny kran w kuchni, przestał spoglądać na nią przez pryzmat swej niechęci. Odniósł nawet wrażenie, że nigdy jeszcze nie spotkał człowieka tak bezbronnego, wystraszonego i nieszczęśliwego. Mimo to jednak, nie potrafił jej współczuć. Jej widok przywoływał zbyt dużo gorzkich wspomnień. Wypuścił z dłoni pistolet, jakby ten parzył jego skórę i podszedł do niej, twardo i stanowczo, wyciągając w jej kierunku rękę. - Wstań, Sollie - powiedział niemalże szeptem, bo słowa te paliły go w gardło. - Ja… Cholera, przepraszam - dodał z rozżaleniem, wpatrując się w nią z przerażeniem i skruchą. Przecież była w ciąży, na miłość boską. Była w ciąży, była jego siostrą i miała wziąć ślub z jego najlepszym przyjacielem.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Tamtego dnia, w tamten pamiętny czwartek, jej życie zmieniło się diametralnie, chociaż ilekroć powracała pamięcią do ich pierwszego spotkania, nie rozumiała kompletnie, co dokładnie miało wówczas miejsce. Nie wiedziała dlaczego do niej podszedł, dlaczego myślał, że go śledziła, chociaż najpewniej wyjaśnił, że z kimś musiał ją pomylić. Nigdy nie drążyła, nie była z tych osób... w zasadzie to chciała wtedy zbiec czym prędzej, przerażona samym faktem, że ktoś z nią rozmawia, ale wbrew jej oczekiwaniom, tamto spotkanie nie miało być pierwszym i ostatnim, a jednym z wielu innych. Oswajanie jej musiało należeć do wybitnie trudnych zadań, w szczególności w tamtych czasach, ale udało mu się, a dla Diviny stał się przez to dość szybko centrum jej wszechświata. Jedynym pozytywnym aspektem życia, może nawet jednym z tych powodów, dla których nie skończyła ze sobą. Nauczył ją się uśmiechać, żartować... wszystko, co było w niej normalne, można by rzec, pochodziło właśnie od niego i dlatego tak bardzo nie potrafiła odnaleźć się w tej sytuacji. W układzie, w którym patrzył na nią z taką nienawiścią, w którym nie odnalazł jej od razu po przybyciu do Lorne Bay, nie wziął w objęcia i nie wyszeptał, że wrócił cało. To wszystko było tak dalekie od jej wyobrażeń, a jednocześnie tak bliskie codzienności, że czuła się po prostu jak skończona idiotka. Bo wierzyła, że z nim było inaczej, a teraz wychodziło na to, że nawet od nie miał dla niej żadnych uczuć, poza tymi bliskimi pogardy. Myślała, że na tą zdążyła się już uodpornić, ale ból związany z odkryciem jej u Geordana był czymś całkiem nowym, niewyobrażalnym, spalającym i miażdżącym ją od środka, bez nadziei na to, że kiedyś to minie.
- Kiedy ja naprawdę nie wiem kim jest Jude - mimo wszystko nadal chciała się tłumaczyć, ale miała wrażenie, że stojący przed nią mężczyzna był w jakimś transie, że jej słowa nie do końca do niego docierały. Poza tym nigdy nie była dobra w tłumaczenia, w rozmowy, bo nikt i tak nie chciał jej słuchać, więc gubiła się w tej okrutnej sytuacji coraz bardziej i bardziej. - Jeśli tego chcesz - wyszeptała jeszcze, przerażona wizją śmierci z jego rąk, ale wiedziała, że nie potrafiłaby tak uciec, po prostu nie byłaby w stanie tego zrobić. Kręciło jej się w głowie, ale mimo to wersy piosenki, do której tańczyli, opuściły jej usta i kiedy tak śpiewała, dotarło do niej, że coś się zmieniło. Uniosła nieco wyżej podbródek, by wygodniej było jej na niego patrzeć. W uszach słyszała, jak żyły pulsują od krwi, bo serce jej nie biło, a szamotało się w piersi. Nie odpowiedziała więc na jego pytanie, jedynie zachłysnęła się powietrzem, gdy jego ciało zatoczyło się niebezpiecznie, ale na szczęście równowagi nie stracił. Kiedy natomiast na nią ruszył, skuliła się mimowolnie, jakby w obawie, że ją uderzy, ale zamiast tego wyciągnął do niej dłoń. Spojrzała na niego z bólem tak wyraźnym, że nawet najmniej empatyczny człowiek odczytałby go bez trudu, ale sama nie na nim, a na spojrzeniu Geordana się skupiła, jakby w oczach jego miała znaleźć jakieś odpowiedzi. Kiedy ją przeprosił, zyskała nieco nadziei, ale za dużo się wydarzyło, by zareagowała nazbyt entuzjastycznie, więc dłoń jej zawisła w powietrzu, nim chwyciła tą należącą do niego.
- Nie jestem żadną Sollie - w końcu zdobyła się na te słowa, które wcześniej gdzieś umykały. - Nie rozumiem... zachowujesz się, jakbyś mnie nie pamiętał, a przecież sam przyniosłeś tu ten medalik ode mnie - i mówiąc te słowa, w końcu rozprostowała dłoń, w której wcześniej zaciskała podniesioną z podłogi blaszkę. Tę upuściła teraz na rękę Geordana, opuszkami palców pozwalając sobie jej dotknąć, jakby sama musiała się upewnić, że naprawdę tu jest, żywy, z gorącą krwią pulsującą pod szorstką od broni skórą. - Naprawdę mnie nie pamiętasz? - nowa porcja łez nabiegła do jej oczu i nim nad nimi zapanowała, zdążyły już spłynąć po polikach w dół. - Tego, jak do mnie przychodziłeś? Jak gotowaliśmy wspólnie? Jak powiedziałeś, że powinnam przedstawiać się Viny, ale sam mówiłeś do mnie Vi, żeby odróżniać się od reszty, a ja żartowałam, że przecież nie mam nikogo poza tobą? Co się stało? Nie rozumiem - potrzebowała jakiś informacji, czegokolwiek, by odnaleźć się w tym wszystkim. Nie chciała się go bać, ale zważywszy na przebieg tego spotkania, nie potrafiła się jeszcze uspokoić, nie wiedząc już, co powinna zrobić.

geordan balmont
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Rozbiegany wzrok mknął po kondygnacji budynku i każdej futrynie trzymającej w swych zawiasach to drzwi, to okna, próbując namierzyć choćby najmniejszą aberrację mogącą potwierdzić jego podejrzenia — to nie działo się naprawdę. Nie stał naprzeciw wystraszonej, zrozpaczonej brunetki z bronią palną w swojej dłoni, nie skupiał wzroku na stróżce krwi wyznaczającej swój własny, specyficzny ślad między nierównościami skóry okalającej jej drobne ramię i nie cyzelował z dziecięcą manierą słów skoncentrowanych wyłącznie na jej dotkliwsze zranienie. Nie pozwolił odpłynąć ku zapomnieniu chwilom, które spędził niegdyś z jej rzadko spotykanym śmiechem, nasączonym troską spojrzeniem i żarem przyjacielskiej miłości ulatującym z serca. Gdyby przecież to wszystko było prawdą, gdyby osadzone było w rzeczywistości, znienawidziłby się przecież na zawsze.
Ale przepełnione strachem, kasztanowe oczy nie były byle iluzją. Desperacki ruch skulenia całego ciała w obawie przed uderzeniem nie był ledwie wytworem jego rozłamanej wyobraźni. — Myślisz, że… Przecież cię nie uderzę — fuknął z urażeniem, w pewnej niezgodzie z prawdą. Przed momentem wykrzykiwał przecież z przekonaniem, że pozbawi ją życia — zapowiedź ta była przy tym tak żywa i roziskrzona, że zdawała się jedynym pragnieniem ostatnich miesięcy. Wybijała się na tle innych intensywnością swojego koloru i sprawiała, że przez krótką chwilę w jego umyśle nie znajdowało się nic prócz niej.
Wyciągnięta, drobna i drżąca dłoń, która nie chciała mu zaufać, tym razem nie podsyciła już jego gniewu. Zamiast tego zapadał się coraz wyraźniej w świat swoich myśli, odrywających go od tej chwili i od tego miejsca. Dopiero gdy skórę naznaczył ślad rozgrzanego przez uścisk brunetki medaliku, zmarszczył czoło i zerknął na trzymany skrawek dziwacznej biżuterii. — Ta blacha jest od ciebie? — zapytał z konsternacją wydzierającą się z jego głosu, początkowo umyślnie ignorując jej spostrzeżenie dotyczące zademonstrowanego zachowania. Uniósł dłoń bliżej oczu, ostatni raz zerkając na przedmiot, który chwilę później opadł obojętnie na podłogę. Bardziej od owianego tajemnicą medaliku, interesował go jej pobyt w tym miejscu. Powód, dla którego zarzekała się, że nie jest Sollie, choć ewidentnie nią była. W pierwszym odruchu, stojąc kilka kroków od jej wyprostowanej już teraz, choć wciąż roztrzęsionej sylwetki, śledząc wzrokiem strużki łez wyznaczające ściężkę wzdłuż policzków, linii żuchwy i szyi, dopuszczając do świadomości rozżalone słowa, które słała w jego kierunku i których nie rozumiał, zaczął zastanawiać się, czy wdał się niegdyś w niepokojący romans z dziewczyną, która wyglądała jak jego siostra. O tym świadczyły bowiem wszystkie zdania, ten medalik, te łzy i fakt, że jeszcze nie uciekła. Z jakiego innego powodu miał do niej przychodzić, robić te wszystkie rzeczy, które mu przybliżała? — Nie znam człowieka, o którym opowiadasz — oznajmił cicho, chłodno i jakże szczerze. Wciąż ostrożnie i podejrzliwie — dopuszczał już do świadomości możliwość, że wcale nie była jego siostrą, ale wciąż nie potrafił jej zaufać. — Nie powinnaś dłużej tu być. Masz kogoś, kto by ci z tym pomógł? — zapytał, wymownie zerkając na przeciętą skórę jej ramienia. — Zawiózłbym cię do przychodni albo szpitala, ale nie mogę prowadzić — wyznał, wykonując kilka kroków do tyłu i tym razem namierzając wzrokiem porzuconą na ziemi broń. — Powinienem mieć tu gdzieś jeszcze trochę pieniędzy, mogę zapłacić za transport i… resztę też możesz sobie wziąć. Możesz też skorzystać z mojej komórki i… na policję też możesz zadzwonić. Nawet tutaj. Nie będę cię powstrzymywać. Tylko już tu więcej nie przychodź, następnym razem to wszystko może skończyć się gorzej. I tak nie jestem w stanie dać ci tego, czego oczekujesz — przeszukując chaos rozrzuconych po mieszkaniu przedmiotów, odnalazł wreszcie portfel i wspomnianą komórkę, pochodząc do niej niepewnie ze swoimi nabytkami. Później, kiedy opuściła już te cztery, przeklęte ściany, zapalczywie począł kluczyć wszystkie zamki w drzwiach, a potem opadł ciężko na podłogę, łyknął kilka haustów ostrego powietrza i zastanawiał się, czy odnalazłby w sobie siłę opowiedzenia komuś o tym wszystkim. O Divinie, która nie pozostawiła po sobie żadnego śladu w jego wspomnieniach.

KONIEC


Divina Norwood
ODPOWIEDZ