projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
look


Traciła rozum. Każdego kolejnego dnia coraz bardziej. Czuła się jakby utknęła pomiędzy młotem, a kowadłem... Pomiędzy tym czego chciała, a co powinna. A może to tylko ułuda? Skąd miała mieć pewność, że tym razem nie myliła się w swoich pragnieniach? Nie mogła sobie ufać. To jedyny wniosek, który wysnuła Leonie Turner przez ostatni tydzień, a nawet i chwilę dłużej. Dziewięć dni unikała niczym ognia zarówno piekarni Bancrofta, jak i okolicy jego mieszkania. Ucinała wszelkie wzmianki Tessie na temat zabawnego pana piekarza, któremu obiecała wpaść na popołudnie gier planszowych - on miał zapewnić przekąski, a ona z mamą gry. Nie miały na to czasu. Leonie wykręcała się pracą. Michal też stał się aktywniejszy, jeśli chodzi o próby poskładania do kupy ich rodziny... Tylko ona ciągle była gdzieś indziej, myśli uciekały daleko za każdym razem...
Tak więc to nie był dobry pomysł, by przystać na propozycję starej przyjaciółki. Nocowanie córki u ojca stało się dla nich idealną okazją na spotkanie. Takie prawdziwe, którego odmawiały sobie, najpierw przez dzielące je kilometry, a ostatecznie dorosłe obowiązki. Tego wieczoru mogły choć przez chwilę zapomnieć o swoich zmartwieniach, wrzucić na przysłowiowy luz i mieć mniej o co najmniej dziesięć lat. Nie myśleć o porannym kacu, bo nikt nie będzie czekał wygłodniały na naleśniki, skacząc po łóżku. I Leonie uznała, że warto właśnie tak spędzić ten czas. Że właśnie tego potrzebuje, by się odprężyć.
Nie przewidziała jednak jednego - bar, w którym się umówiły znajdował się niebezpiecznie blisko mieszkania Bancrofta. Zdradliwe okazały się też słowa koleżanki, które padły gdzieś między jednym, a drugim drinkiem, a może to bardziej było pytanie... Nieważne. Istotniejsze było to, jakie niosły przesłanie. Idź za tym czego pragniesz teraz A czego pragnęła teraz Leonie Turner? Poczuć się znów w pełni sobą. I uważała, że może tego doświadczyć jedynie w towarzystwie Cartera Bancrofta. To nic, że nie wypadało. To nic, że nawet on starał się stawiać im granice. To nic, że Michael tak jakby wprost przyznał jej, że nie podoba mu się powrót dawnego kochanka. To wszystko nic, skoro znała już swoje prawdziwe pragnienie - chciała być z nim. Chociaż jeszcze jeden raz. Bez względu na późniejsze konsekwencje, zżerające od wewnątrz wyrzuty sumienia... To przyjdzie później. Zdecydowanie później.
Nie wróciła do domu. Wślizgnęła się do apartamentowca, akurat za jakąś wstawioną parą, która też najwidoczniej wracała z jakiejś imprezy. Zanim udała się na odpowiednie piętro poprawiła swoje blond włosy, uśmiechając się do odbicia w szybie. Dobrze, że zdążyła przefarbować włosy, przecież ostatnio Bancroft przyznał, że woli ją w naturalnym odcieniu... Czy myślała jak zakochana nastolatka? Może trochę. Ale czuła się z tym dobrze. Lekko. Pierwszy raz od dawna... Wyciągnęła z torebki szminkę, którą pociągnęła usta, rozwaliła jednak to upięcie, pozwoliła włosom opadać w nieładzie na ramiona, twarz... i ruszyła do windy. Czy wahała się, kiedy zmierzała na odpowiednie piętro? Nie. Po raz pierwszy od dawna nie miała żadnych rozterek, może to alkohol dodawał odwagi, a może naprawdę wreszcie wiedziała czego chce. Istniała też trzecia opcja - mogła naprawdę stracić rozum.
I tak też się czuła, kiedy wreszcie użyła dzwonka. Czekała, aż ktoś, konkretny ktoś otworzy jej drzwi i bez pytania zaprosi do środka. Przestąpiła z nogi na nogę, zerknęła jeszcze na swoją dłoń, na palec, na któym brakowało obrączki. Zdjęła ją, ale nie dlatego że od początku planowała przyjść tu. Po prostu... Sama nie wiedziała czemu. Ale od ostatniego spięcia w restauracji po prostu nie nosiła pierścionka. Chyba szukała siebie. I myślała, że teraz odnalazła.
-Cześć - powiedziała nieco ściszonym głosem, kiedy drzwi wreszcie się uchyliły i stanął w nich zaspany Carter. Kompletnie wyleciało jej z głowy, że mężczyzna kierował się zupełnie innym zegarem ze względu na swoją pracę. Wyglądał na zaspanego. A może przysnął w towarzystwie kogoś? Leonie poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku, ale nie traciła uśmiechu. Starała się myśleć... Optymistycznie. -Przechodziłam obok i... Pomyślałam... Masz może... Coś do jedzenia? Jestem okropnie głodna, a restauracje w Lorne są już zamknięte. To nie Paryż... - zaśmiała się krótko, a po chwili spuściła wzrok nieco zawstydzona. Gadała bez sensu. Kompletnie bez sensu. Nie była pijana. Może lekko wstawiona. Czuć na pewno było od niej alkohol, jak i opary dymu z papierosów. I na próżno szukać sensu w tych słowach, które wypowiedziała. Właściwie to najgorszy podryw, jakiego Bancroft w życiu doświadczył... Od kogokolwiek... Ale, hej... Przyszła tu, próbowała. Tylko co on na to? Na samą myśl o tym jak zareaguje Carter, blondynka drżała cała wewnątrz niczym galareta... Robiła jednak dobrą minę do złej gry, bo akurat w tym jednym była cholerną mistrzynią.

Carter Bancroft
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nawet po tych kilku dniach nadal nie wiedział jak miał odczytać ten gest sprzed domu jej matki. Przypomniało mu to trochę czasy ze szkoły średniej, kiedy też wykonywała takie nieśmiałe gesty tuż przed tym jak wyjechała. Zawsze trochę żył przeszłością, ale tym razem próbował do tego nie wracać. W końcu czyż nie nakreślili sobie jasnej granicy kiedy ją odwoził. Przecież nadal była mężatką, miała dziecko, a on zdecydowanie nie potrafił być dla niej tylko przyjacielem. Zawsze będzie chciał czegoś więcej. Serce zawsze było silniejsze i zawsze wybierało ją. Nie potrafił już z tym walczyć. Między innymi dlatego nakreślił tę jasną granicę. Znał siebie na tyle by wiedzieć, że nie będzie się powstrzymywać w nieskończoność. W końcu zrobi coś nieodpowiedniego i to jej przyjdzie za to płacić, a na to by sobie nie pozwolił. Już wystarczająco miała kłopotów po tym jak przyznała się do ich jednej nocy. Nadal nie wiedział dlaczego to zrobiła, lecz potrafił uszanować jej decyzję. Żałował tylko, że ich akcje odbijały się teraz echem zarówno na niej jak i jej małej córce.
Na domiar złego z jego mamą było coraz gorzej. Znali już diagnozę, ale nie sądził, że to wszystko będzie postępować tak szybko. Lekarze już szykowali dla niej łóżko w szpitalu. Mieli ją przywieźć za kilka dni pod stałą obserwację. Zaczynało mu już brakować do tego wszystkiego sił. Sam nie miał pojęcia kiedy jego życie zrobiło zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Był świetnym, rozpoznawalnym piekarzem o krok od najwyższego zaszczytu w tym fachu. Miał piękną narzeczoną, z którą brał ślub i to właśnie tutaj chyba wszystko się posypało. Jego relacja, zdrowie jego matki, a co za tym szło wyprowadzka oraz porzucenie marzeń. Kobieta, którą tak naprawdę kochał pojawiająca się na horyzoncie mamiąc go tym, czego nigdy mieć nie będzie. To wszystko sprawiało, że miał problemy ze snem. Coraz ciężej było mu zasnąć i wstać o wczesnych porach. Jego piekarnia nie przynosiła mu już żadnej radości, a kiedyś nie wyobrażał sobie, że taki dzień mógłby nadejść. To wszystko było za dużo i za szybko.
Carter nie miał pojęcia kiedy wreszcie udało mu się zasnąć, ale budząc się do dzwonka już wiedział, że będzie kompletnie niewyspany. Nie miał pojęcia kto też by się do niego o tej porze dobijał. Nie miał tutaj żadnych na tyle bliskich przyjaciół, którzy zdecydowali by się na niezapowiedzianą wizytę. Dźwignął się z łóżka gdzieś pomiędzy drugim, a trzecim dzwonkiem zarzucając na siebie tylko puchaty szlafrok i pośpiesznie przewiązując go w pasie. Nie obawiał się w tej dzielnicy żadnego rabunku, więc bez podglądania otworzył drzwi. Mocne światło z korytarza uderzyło w jego tęczówki zamazując trochę obraz, jednak ten głos, nawet ściszony, poznałby wszędzie. Od razu go trochę otrzeźwiło. Wyglądała jeszcze bardziej zjawiskowo niż na jego imprezie. Najwyraźniej miała dzisiaj wychodne. Jego wrażliwy nos od razu wyczuł woń alkoholu oraz papierosów. Najpewniej jakiś bar, ale dlaczego wylądowała akurat u niego?
- Cześć. - spojrzał na nią dość uważnie z pewnym błyskiem w oku.
Trudno było ukryć, że mu się podobała. Nie w tym jego zaspanym stanie. Gdyby był mądrzejszy pewnie odpowiedziałby prostym nie na jej pytanie i zamówił jej ubera, albo jeszcze lepiej odwiózł ją sam. Miał jednak przeczucie, że tak łatwo by mu nie odpuściła, a nie chciał by wracała sama, nawet w dość bezpiecznej dzielnicy. Dlatego wbrew swoim odpowiedzialnym instynktom poprawił lekko szlafrok na swojej klatce piersiowej i otworzył drzwi szerzej zapraszając ją do środka.
- Wiesz, że w moim domu nigdy nie brakuje czegoś do jedzenia. - zamknął za nią drzwi przeciągle ziewając, to silniejsze od niego - Udana noc na mieście? - zagaił zapalając światło w kuchni i udając się za jeden z blatów by znaleźć jakieś pieczywo, bo po to tutaj przyszła, prawda? Po prostu coś przekąsić w drodze do domu.

leonie turner
sumienny żółwik
Way
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Nieśmiałe gesty z przeszłości... Nieśmiałe gesty teraz... Czy oznaczały to samo? Zapewne samej Leonie byłoby to ciężko określić. Nigdy, przecież nie oczekiwała, że coś więcej za tym się wydarzy. Zarówno wtedy, gdy on kogoś miał, jak i teraz, gdy miała ona swoje zobowiązania. Nie znaczyło to jednak, że gdzieś na dnie nie tliła się ta iskra nadziei, że może jednak... Nieważne jak niewłaściwe to było... Ta iskra nigdy nie tak naprawdę nie zgasła, ale też nie miała szansy zapłonąć prawdziwym ogniem. Taką mieli rzeczywistość.
Dzisiejszej nocy choć rozum podpowiadał obojgu, że to kiepski pomysł, postanowili raz jeszcze nieco igrać z tą iskrą, która najwyraźniej wciąż tliła się w obojgu.
Blondynka uśmiechnęła się szeroko na słowa mężczyzny i przekroczyła próg. Nie zastanawiała się dwa razy, skorzystała z pierwszej okazji. Zsunęła buty, a po drodze zahaczyła o łazienkę, by umyć dłonie. Nie zajęło to jej jednak długo, pomimo tego kontrolnego zerknięcia w lustro czy te wcześniejsze poprawki w oknie były wystarczające. Z uśmiechem pod nosem Leo uznała, że tak.
Podążyła więc za gospodarzem do części kuchennej. Na oparciu krzesła zawiesiła zdjętą chwilę wcześniej bluzę, zostając w cienkiej koszuli na górze. Bezszelestnie przeszła dalej, a o zmianie pozycji poinformowała dopiero jej głośna odpowiedź: -Można tak powiedzieć. Wybrałyśmy się z Bex na drinka, albo dwa - powiedziała jakby nigdy nic, jakby tak za każdym razem po powrocie z jakiegoś spotkania opowiadała Carterowi z kim była, co robiła, dlaczego... Jakby to była ich rutyna. -A jak twoja noc? Obudziłam? - zapytała, zajmując miejsce na centralnym blacie wyspy (ktoś taki jak Bancroft na bank miał wyspę w swojej kuchni). Zarzuciła jeszcze nogę na nogę, co sprawiło, że i tak kusa spódnica podwinęła się nieco wyżej i... Obserwowała ruchy Cartera. Bardzo uważnie. Zastanawiała się też jak wiele mężczyzna miał na sobie pod tym szlafrokiem. A mimo tak niewłaściwych myśli, niby niewinnych, a jednak prowokujących zachowań, cały czas na twarzy Leonie gościł uśmiech anioła, który wydawał się być nieświadomym tego co właściwie robi. Prawda, przecież jest taka, że doskonale wiedziała. I miała w tym swój cel, do którego realizacji znalazła odwagę dzięki tym paru drinkom wypitym z koleżanką. I setkom zawirowań. Najważniejsze jednak było to, że dziś... Po raz pierwszy... Zdawała się być pewna w tym co robiła. Nie panikowała jak podczas ich pierwszego spotkania, nie płoszyła się, ani nie onieśmielała jak, kiedy widzieli się drugi raz, ani nie czuła żadnych ograniczeń jak ostatnio. Byli tylko oni. Od początku. I oby do końca. Właściwie... Mogliby darować sobie to jedzenie, bo zapewne wcale dużego głodu Turner nie czuła, ale... Nie widziała też potrzeby, by cokolwiek przyspieszać. Tak też było dobrze. Po prostu móc patrzeć na niego i delektować się tym widokiem. Leo zawsze lubiła obserwować Cartera krzątającego się po kuchni... Co prawda może niekoniecznie w puchatym szlafroku, ale... Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma - chyba jakoś tak to leciało. A lekko wstawiona Leonie lubiła swój obecny widok, zdecydowanie.

Carter Bancroft
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
To wszystko było bardzo nie tak. Zbyt mocno przypominało ich spotkanie tuż przed jej ślubem. Wtedy też była trochę wstawiona, z tą różnicą, że to on zaproponował jej udanie się do niego. Tym razem przyszła tutaj sama z siebie, a on nigdy nie potrafił się jej opierać. Według niego nigdy nie potrzebowała wiele. Zawsze wyglądała zjawiskowo, ale ze szminką na ustach, podrasowanymi rzęsami oraz rozpuszczonymi włosami mogła z nim zrobić, co tylko chciała. Doskonale wiedziała, jak na niego zadziała. Nie miał pojęcia czy po tym wszystkim postanowiła przetestować jego silną wolę, ale pierwszy test już zdecydowanie oblał. Pomimo zdrowego rozsądku, który wręcz krzyczał by po prostu odwieźć ją do domu, usunął się z drogi otwierając drzwi szerzej.
Jak wiele razy wcześniej w Paryżu od razu czuła się jak u siebie. Przeżył tę scenę w swoim życiu już kilkadziesiąt razy. Dzwonek w środku nocy, Leonie po imprezie z koleżankami modelkami, on zaspany próbując złapać kilka godzin snu zanim przyjdzie mu pojawić się w piekarni. To zawsze wyglądało tak samo. Prawie, że w progu zdejmowała buty rzucając je gdzieś niedbale i biegła do łazienki. Jakoś zawsze jej pęcherz nie wytrzymywał akurat obok jego mieszkania. Czasami jeszcze coś zjedli, a czasami po prostu wślizgiwała się mu do łóżka kiedy nie miał siły się nią zajmować. Wspominał te czasy bardzo ciepło. Życie wtedy było prostsze, oni byli razem i wszystko było po prostu cudownie w mieście miłości. Tylko, że teraz byli w zupełnie innych punktach w swoim życiu, a jednak... Pewne rzeczy się po prostu nie zmieniają.
- Albo dwa, co? - spojrzał na nią przez ramię z lekko rozbawionym uśmiechem oraz dość sceptycznym spojrzeniem - Średnio i tak, obudziłaś. Zawsze mnie budziłaś. - zaśmiał się cicho wspominając dawne czasy - Ale tym razem... - spojrzał na zegarek w piekarniku - I tak miałem wstawać za jakąś godzinę, więc to nic takiego. - posłał jej uśmiech, lecz jego wzrok mimo wszystko uciekł do jej obnażonych nóg.
Ta spódnica mało co zakrywała jeszcze zanim usiadła na tym blacie, ale teraz pokazywała już więcej niż ukrywała. Spojrzał na nią od stóp do głów, a jego serce zabiło nieco szybciej. Pomimo upływu lat nadal była najpiękniejszą kobietą jaką w życiu widział. Trudno też było nie przypomnieć sobie jak wyglądała bez tych wszystkich ubrań. Pamiętał doskonale każdą minutę którą spędzili razem na igraszkach i te wspomnienia zaczynały wracać w sile. Szybko odwrócił od niej wzrok zajmując dłonie krojeniem swojego pieczywa, sera, wędlin. Byleby tylko nie myśleć o tym jak dobrze Leonie na niego działa. Testowała go. Musiała. Mogła mieć na ustach ten swój anielski uśmiech, lecz on znał ją na tyle by wiedzieć, że wtedy zawsze najwięcej broiła. A teraz bardzo skutecznie rozbijała gardę jego silnej woli, a on nie wiedział dlaczego. Przecież nie zostawiłaby dla niego męża. Może po prostu chce skorzystać z okazji, że się kłócą, zrobić kolejny skok w bok i znów go zostawić? Cóż... Cokolwiek nie chodziło jej po głowie był prawie pewien, że jest w stanie to osiągnąć. On po prostu nie potrafi powiedzieć jej nie...
Wziął głębszy wdech zanim obrócił się w jej stronę i położył obok niej sporych rozmiarów półmisek z różnymi serami, wędlinami, pieczywem oraz masłem. Wszystko oczywiście sprowadzane prosto z Francji, nie było co do tego żadnych wątpliwości.
- Teraz przynajmniej mogę cię porządnie ugościć. Nie to, co kiedyś. - zaśmiał się cicho spoglądając na te wszystkie dobroci, nadal starając się nie patrzeć wprost na nią. Wiedział, że wtedy szybciej się złamie.

leonie turner
sumienny żółwik
Way
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Nie wyglądało wcale tak samo, ani podobnie, przynajmniej z jej perspektywy. Prawie sześć lat temu nie planowała go uwieść. Cieszyła się po prostu, że zobaczyła go po latach. Starała się nadrobić stracony czas rozmową, najpierw w barze, później w nieco spokojniejszych warunkach u niego w mieszkaniu. Nie planowała sprawdzać jak na niego działa, nie planowała mu się oddać... Dzisiejszej nocy, jednak przyszła z takim zamiarem i przynajmniej samej siebie w głowie nie oszukiwała. I może go testowała. Chciała wiedzieć... Jak bardzo on jej pragnie. Czy zgodnie ze swoimi zapowiedziami da radę trzymać się wyznaczonej granicy, czy może jednak... To były tylko słowa bez pokrycia. Czego potrzebowała aktualnie bardziej Leonie? Nie wiedziała. Z rozsądnego punktu widzenia - zdecydowanie granic. Jednak z tego egoistycznego, który tu ją też przywiódł, pragnęła jedynie złamać wszystkie zasady.
Paryż... Rządził się swoimi prawami. To był zwariowany czas w życiu ich obojga. Nie mieli dla siebie zbyt wiele czasu, musieli wyrywać te chwile, czasem wręcz desperacko. Carter miał dosyć rygorystyczne godziny pracy, a Leonie oprócz zajęć obowiązkowych wiele dodatkowych rzeczy, na których musiała się pojawiać, by podtrzymać zainteresowanie swoją osobą. Wolałaby spokojny wieczór z nim w łóżku, oglądanie bzdurnej komedii czy jakiegoś filmu akcji, ale rzadko mogła dokonać takiego wyboru. Musiało być o niej głośno, jeśli miała być zapamiętana. Musiała się pokazywać, by można ją było dostrzec. Kradła więc te momenty, kiedy tylko mogła... Nawet pod głupimi pretekstami. Byle tylko znów zasnąć w jego ramionach... Dziś... Trochę znów było tak, jakby mieli tych dwadzieścia kilka lat... Piękna iluzja.
-Och - westchnęła ciężko, wywracając przy tym stalowo-błękitnymi oczami -Nie bądź dla mnie taki ostry. Miałyśmy wiele do nadrobienia - przyznała całkiem szczerze, bo przecież nie za wiele okazji do wyjścia na drinki Turner miała odkąd została matką. Właściwie te zawirowania z Michaelem powoli chyba wpędzały ją w jakiś kłopot z alkoholem, bo zdarzało się jej go nadużywać... Często. W dość krótkim czasie. Ostatnio. A to wino, a to drinki, a to whisky... Nie widziała tego jeszcze, może robiła to automatycznie, bo przecież każdy najpierw szuka pocieszenia w kieliszku, a może... To nic takiego. Jedynie słaba głowa po latach względnej abstynencji. Ale teraz nie o tym. -Chcesz powiedzieć, że niedługo wychodzisz? - w głosie Turner można było usłyszeć rozczarowanie, kiedy zadała to pytanie z uniesioną brwią. Zaraz też powędrowała spojrzeniem na ten zegarek, uświadamiając sobie, że zaraz będzie świtać. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że tak wiele godzin spędziły z Bex w Moonlight. Zawstydziła się też nieco, bo chyba faktycznie przesadziła... Z drugiej strony Bancroft nie wygonił jej do domu. Może nie była aż tak do końca bezwstydna?
Żadne wypady lub nie wypada w tym momencie jednak się nie liczyło. Nie dla Leonie. Siedziała na blacie, obserwując z uśmiechem jak raz jeszcze Carter przygotowuje dla niej posiłek. Zawsze to on zajmował się ich żywieniem, bo prawda jest taka, że dopóki Turner nie została żoną, matką, była beznadziejna w kuchni. Dwie lewe ręce. Nie robiła nic i potrafiła źle ugotować nawet głupi makaron. To on dbał o jej żołądek. I lubiła to. Zawsze. Czy to był test? Poniekąd. Co prawda nie było określone, kiedy zda go Bancroft poprawnie, ani co to ich dwójce da, ale... Niewątpliwie Leo chciała dowiedzieć się czy wciąż on jej tak pożądał jak kiedyś. Chciała, żeby tak było. Potrzebowała, żeby tak było. Czy zostawiłaby dla niego męża? To otwarte pytanie. Niewiele ponad tydzień temu, Leonie była pewna, że zostanie sama z Tessie. Teraz nie wiedziała nic. Oprócz tego, że Michaelowi ciężko było zaakceptować tamten wybryk sprzed lat... Niemądrym było więc dokładnie kolejnego, ale to było silniejsze od blondynki. Oszukiwała się. Wszystkie lata okłamywała samą siebie, a teraz wiedziała, że... Wybrała źle. Czy to była próba naprawy? Jeśli tak, to dość niekonwencjonalna. I zupełnie nielogiczna. Powinna zacząć od zupełnie innych rzeczy, ale... Nigdy nie była za dobra w budowaniu relacji, szczególnie tych damsko-męskich. Widać, nic się nie zmieniło, kiedy siedziała na tym blacie po to, żeby kusić. Nie przyszła tu, przecież rozmawiać... Choć powinna.
-Dzięki - wyszeptała, sięgając po nóż do masła, którym posmarowała powoli pieczywo. Odłożyła na bok kromkę, sięgnęła po drugą, celowo ocierając wierzchem dłoni o nadgarstek Cartera i przygotowała drugi kawałek. Westchnęła z cichym zachwytem na sam zapach tych jego francuskich dobroci. -Zjesz ze mną? Pewnie i tak niedługo jadłbyś śniadanie - zaproponowała, chwytając za półmisek, który wyciągnęła w jego stronę. Wciąż znajdowała się tam druga przygotowana przez nią kromka. Specjalnie dla niego. Czy Leonie zamierzała robić cokolwiek więcej niż siedzieć na tym blacie z wyeksponowanymi nogami i wzdychając? Nie. Prawda jest taka, że chciała go złamać. By nie mógł nad sobą zapanować. By nie był w stanie się jej oprzeć. Chciała wiedzieć, że... On nie umie być wobec niej obojętny.

Carter Bancroft
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nawet po ich ostatnim spotkaniu, które zakończyło się tym niewinnym buziakiem w policzek, nie sądziłby, że Leonie zapuka do jego drzwi. Wydawało mu się, że byli zgodni w sprawie pewnych granic. On miał się zbytnio nie mieszać, najlepiej jej unikać, ale to wszystko nie było takie proste z jej córką, która tak chętnie odwiedzała jego piekarnie. Nie można się dziecku dziwić, była wypełniona słodkościami, a on zawsze zamienił z nią kilka słów, więc czy jest coś, czego taka kilkulatka potrzebuje bardziej niż cukru oraz atencji? Te odwiedziny były w jego głowie zdarzeniem z kategorii tych pomiędzy niemożliwymi, a bardzo niemożliwymi. Nie potrafił rozgryźć tego, czym się stali po jego powrocie. Nie byli przyjaciółmi, nie byli znajomymi. A jednak nie potrafił jej po prostu stanąć okrakiem i nie wpuścić do mieszkania. To pewnie przez to częściowe życie przeszłością. Ze wszystkim, co działo się w jego życiu potrzebował takich chwil zapomnienia. Wrócić chociaż na chwilę do tamtych upojnych i ciepłych nocy w Paryżu. Przez chwilę mógł zapomnieć o chorej matce, ojcu i swojej upadłej karierze. Na chwilę znów stał się aspirującym piekarzem, a to wszystko dzięki niej.
Pomimo tego, że był zaspany, jej obecność działała bardzo otrzeźwiająco. Nigdy nie potrafił jej się oprzeć. Po tych wszystkich latach nadal nic się nie zmieniło. Za każdym razem, gdy na nią patrzył podobała mu się jeszcze bardziej. Upływ lat nie miał tutaj żadnego znaczenia. Za jej głosem podążyłby na kraniec świata, a jej dotyk zawsze sprawiał, że temperatura jego ciała nieznacznie wzrastała. Zdążył przekonać się już o tym, że to właśnie ona była tą jedyną. Bancroft nigdy nie był przesadnym romantykiem. Nauczył się tego dopiero w mieście miłości. To tam nauczył się znaczenia tego słowa. Uwierzył, że dla każdego jest ta jedna, prawdziwa. Na własnym przykładzie nauczył się też, że życie nie jest sprawiedliwe i to, że ją odnalazłeś, nie znaczy, że ją dostaniesz.
- Ostry? - zaśmiał się cicho - Zawsze byłem dla ciebie ciepły i mięciutki jak świeża brioche. - posłał jej rozbawione spojrzenie - No, może nie zawsze do końca taki mięciutki, ale... - ugryzł się w język zanim powiedział o kilka słów za dużo.
Na szczęście był do niej akurat odwrócony tyłem więc nie mogła zobaczyć grymasu zażenowania na jego twarzy. Nie minęło kilka minut, a on już zaczynał naginać pewne postawione przez siebie granice. Jasne, był nadal trochę zaspany, lecz to nie było dla niego żadnym wytłumaczeniem. To przychodziło mu zbyt naturalnie i zdecydowanie musiał przy niej o wiele bardziej uważać. Nadal nie do końca wiedział, po co dokładnie tutaj przyszła, lecz nie wyglądało to dla niego dobrze. Doskonale zdawał sobie sprawę, że w końcu porzuci wszystkie swoje słowa o byciu odpowiedzialnym i wykona jakiś ruch. To nieuniknione, on nie potrafił inaczej, chociaż naprawdę się dla niej starał.
- Jeśli chcę zdążyć otworzyć dzisiaj piekarnię o normalnej porze powinienem wyjść za jakieś dwie godziny. - odpowiedział dość rzeczowo nie zagłębiając się w żadne szczegóły.
Dobór słów był tutaj nieprzypadkowy. Powinien był powiedzieć, że tak... Wychodzi za godzinę, więc mogą chwilę posiedzieć, on weźmie prysznic i po drodze odwiezie ją do domu, ale nie zamierzał okłamywać ani siebie, ani jej. Wystarczyło żeby go o to poprosiła, a zostanie cały poranek, spóźni się do piekarni albo w ogóle jej dzisiaj nie otworzy. Musiała tylko powiedzieć proszę, a on gotów był to wszystko dzisiejszego dnia rzucić. Jak widać pewne rzeczy jednak zmieniły się od czasów Paryża. Wtedy nawet pomimo jej próśb nie mógł opuścić nawet jednego dnia chcąc zdobyć respekt innych piekarzy. Teraz... To on był szefem, mógł robić co tylko mu się żywnie podoba.
Podając jej półmisek, sam oparł się łokciem o blat spoglądając jak przygotowuje sobie kanapki. Zaczął się zastanawiać, czy tak właśnie mogłoby wyglądać ich życie gdyby go wtedy nie odrzuciła? Wracałaby po kilku drinkach ze znajomymi, a on przygotowałby jej jedzenie i wysłuchał wszystkich ploteczek, które mu przyniosła? Ten jej mały szkrab pewnie już by spał, co oczywiście by im nie przeszkadzało. To naprawdę mogło być jego życie. Bez wahania oddałby za to swoją karierę. Powinien był o to zawalczyć. O nią, o nich. To jeden z jego największych błędów. W końcu skończył z niczym i tak, był cholernie zazdrosny, że to jej mąż mógł spędzać z nią w ten sposób czas i w pewien sposób skradł mu te wszystkie lata.
- Nigdy nie potrafiłem ci odmówić. - uśmiechnął się zabierając kromkę z talerza i właściwie jedząc ją na razie z samym masłem, ponieważ dobre pieczywo potrafiło się samo obronić, a jego było naprawdę dobre.
Traf chciał, że nie wszystkie rzeczy się zmieniają. Zauważając trochę masła, które zawieruszyło się przy jej ustach tylko zachichotał odpychając się od blatu i stając trochę bliżej. Bez pytania wyciągnął swoją dłoń w stronę jej twarzy kładąc ją na policzku i by za chwilę przesunąć kciukiem po jej górnej wardze, a w efekcie również ustach na których na krótką chwilę zawiesił swój wzrok. Mając masło na swoim palcu po prostu je zlizał unosząc na nią wzrok.
- Pewne rzeczy się jednak nie zmieniają. - uśmiechnął się nieco filuternie, a jego opadająca dłoń trafiła na jej kolano, które odruchowo pogłaskał.
Dopiero po chwili zauważył, co robi, więc uśmiechnął się do niej przepraszająco i zabrał swoją dłoń wcześniej przesuwając ją delikatnie ku górze by przypomnieć sobie tę aksamitną skórę. Zdecydowanie miał wtedy w aucie rację. Oni nie mogą przebywać sami w jakimś pomieszczeniu. To zawsze kończy się w ten sam sposób, a tym razem nie mogło. Naprawdę nie mogło.

leonie turner
sumienny żółwik
Way
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
A czy tych dwoje kiedykolwiek tak naprawdę wiedziało kim dla siebie są? Oboje bali się pewnych słów. Wielkich słów. Żadne nigdy ich do drugiego nie wypowiedziało. Deklaracji, ani obietnic też nigdy sobie nie złożyli. Dopiero przed kilkoma laty, kiedy było już za późno, Carter chciał obiecać Leonie ucieczkę do wspólnej codzienności. Ona jednak znalazła wreszcie kogoś, kto nie szczędził obietnic pięknego życia oraz zapewnień o miłości. Nie chciała zamienić tego na coś, w co w tamtej chwili tak naprawdę... Nie wierzyła. Tak więc jedyna próba zakończyła się fiaskiem, bo zwyczajnie... Przeciągali te całe podchody zdecydowanie za długo. A mimo tego nie nauczyli się niczego na błędach, a choć chcieli wysnuć wnioski, uzgodnić je wspólnie, to i tak... Nie odnosili się do nich w żaden sposób. Czego chyba doskonałym potwierdzeniem jest właśnie ta wizyta.
Nie wiedziała. To głupie, ale nie wiedziała, że ją kocha. Zdawała sobie sprawę przez te wszystkie lata, że cholernie jej pożąda, co schlebiało jej niesamowicie i w dziwny sposób wracała zawsze po więcej tego przyjemnego uczucia, które to pragnienie Bancrofta w niej wywoływało... Kiedy on na nią patrzył czuła się wyjątkowa. Jakby żadna inna kobieta nie mogła mu dać, tego co ona. Nie łączyła tego jednak z miłością, bo nigdy się nie zdobyli... Na żadne wyznanie. Nie krępowali się, jeśli chodziło o okazywanie sobie zainteresowania, ale wciąż Turner sprowadzała to do cielesności. I może przyjaźni. Chciała, cholernie chciała więcej, ale nie miała zamiaru się o to prosić. Ani tego żądać. Nauczona przykładem rozbitego małżeństwa włąsnych rodziców, uważała, że to nie działa. Myślała, że mężczyzna sam musi chcieć przy niej być, a Carter... Nigdy w pełni nie chciał. A może nie umiał lub nie potrzebował. Bolało to blondynkę. Raniło za każdym razem, gdy ich kontakt się urywał, ale... Tak musiało być. I mimo tego wszystkiego, tych negatywnych odczuć, wciąż wracała po więcej, by sparzyć się raz jeszcze... Nie uczyła się niczego. Kompletnie niczego.
Zaśmiała się perliście, kiedy zaczął dywagować o swojej miękkości względem jej osoby. Rozbawiło to Turner, ale też sprawiło, że poczuła nagłe uderzenie gorąca w środku. Dobrze wiedziała do czego, a konkretniej do jakich sytuacji w przeszłości się odnosił i do jakiego przeciwieństwa... I już samo wspomnienie było dla niej atrakcyjne. Nie ciągnęła go jednak za język, oboje dobrze w końcu zrozumieli. Tylko czy on już zrozumiał, dlaczego ona zapukała do jego drzwi? Tego jeszcze nie była pewna.
-Rozumiem - wyszeptała, nie prosząc o nic. Nie była nauczona tego, że słodkie spojrzenie mogłoby cokolwiek zmienić. Tak jak on nie zauważał pewnych różnic w życiu Turner spowodowanych tym, że została matką oraz żoną, tak i ona nie widziała zmian spowodowanych tym, że Bancroft pracował na własny rachunek. Nie miała więc zamiaru prosić, bo zwyczajnie towarzyszyło blondynce przekonanie, że taka prośba byłaby skazana jedynie na porażkę. Nic więcej. Nie miała jednak sił ukrywać, że to co powinien zrozumieć, wcale się jej nie podobało, o czym świadczyło zawiedzione spojrzenie i nieco mniejszy uśmiech. Inaczej w końcu to sobie wymyśliła...
Carter i Michael byli kompletni różni. Pierwszy zdawał się aż za bardzo szanować jej karierę oraz zobowiązania z niej wynikające, drugi miał wizję rodziny, którą i ona nosiła w sobie gdzieś głęboko. Wizję, która wymagała poświęceń, w które chyba bez większego zastanowienia Leonie weszła, nie zdając sobie do końca sprawy w co się pakuje. Odrzuciła Bancrofta, bo przecież miała wreszcie to o czym marzyła, a czego on nie mógł jej dać. Winston za to tak. Pod pewnymi warunkami, ale przecież... I tak nie mogła być modelką do emerytury, bo ten zawód rządził się innymi prawami... Zaczęła więc projektować, a bardzo szybko dowiedziała się, że pod sercem ma Tessie, tak więc to wcale nie był zły pomysł z własną marką, którą sukcesywnie przez lata rozwijała. Może nieco ostatnio zaniedbała, ale wciąż miała związek z modą. Tylko na innych warunkach. I zdecydowanie z mniejszą liczbą nocnych wyjść. W końcu jest matką, nie wypadało jej już zachowywać się, jak kiedy nią nie była... Jak kiedy nie była żoną... Dlatego wszystko dzisiejszego wieczoru co robiła było niewłaściwe. Bo miała swoje role, w których sama się obsadziła, a teraz je porzucała. Nie myśląc o konsekwencjach.
-Czasem potrafiłeś - mruknęła z wyczuwalnym wyrzutem, nutą pretensji, a może i urazu. Dobrze wiedział, że wcale nie chodziło o wczesne ucieczki do pracy, a bardziej o to, że ostatecznie to właśnie kariera stała wyżej od niej. Albo on sam i jego pragnienia, aspiracje. Ciężko to określić, ale... Mógł ją znaleźć wiele razy, ale zawsze ostatecznie było za późno... I tak, miała za to żal. Zwłaszcza, kiedy uświadomiła sobie, że skuszona iluzją pięknego rodzinnego życia wybrała źle, bo zwyczajnie bała się zaufać Carterowi. A patrząc na to jak wyglądało jego życie dziś to chyba... Te lęki były całkiem usprawiedliwione, czyż nie?
Jadła powoli, przeciągając każdy kęs, a i tak wygrała natura małej sierotki, która musi się poplamić. Zawsze tak się kończyło, kiedy coś jadła albo piła, po za dużej ilości wypitego alkoholu. Nie zwróciłaby jednak na to uwagi, gdyby nie szatyn, który zbliżył się do blondynki, a jej oddech automatycznie przyspieszył. Z zaciekawieniem obserwowała poczynania mężczyzny, który zdecydowanym ruchem dotknął jej policzka. Ciepło rozlało się po nim, co ukazywały rumieńce na obu licach Leonie. Przyjemne mrowienie wywołał ten przesuwający się leniwie po skórze palec, aż przymknęła oczy, by rozkoszować się tą chwilą. A to jak oblizał go po wszystkim, wywołało mrowienie w całym ciele powoli tracącej cierpliwość Turner. Przygryzła wargę i zadrżała, kiedy poczuła ciepłą dłoń na swoim kolanie. Westchnęła. Myślała, że cicho, ale chyba zrobiła to za głośno. A już na pewno, gdy kolejne westchnięcie wyrwało się z ust blondynki, gdy ta ręka, pomimo wcześniejszego zmieszania widocznego w oczach mężczyzny, pozwoliła sobie na wędrówkę w głąb. Nic więc dziwnego, że kiedy jednak przestał spojrzała na niego rozczarowana.
-Masz rację, np. twoje ręce... Ich dotyk wciąż jest... Miły... - wyszeptała, nachylając się w stronę szatyna, który może i rękę zabrał, ale wcale się od niej nie odsunął. Patrzyła w jego oczy, kiedy zmieniała ułożenie swoich nóg. Nie zakładała ich już jedna na drugą, rozsunęła je nieco, by zwisały z blatu tak, że gdyby on chciał się znaleźć bliżej niej mógłby śmiało to zrobić. Sama jednak nie zdobyła się na nic więcej, choć też kosztowało ją to cholernie dużo. Tęskniła za tym dotykiem. Tęskniła za nim. I zdecydowanie chciała, żeby to znów skończyło się tak, jak mieli to w zwyczaju. Dokładnie tak.

Carter Bancroft
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Bancroft zdawał sobie sprawę, że to on w dużej części zaprzepaścił to, co mogli między sobą mieć. Nigdy nie zdobył się na te naprawdę ważne słowa, co nie znaczy, że jej nie kochał. Wręcz przeciwnie. To właśnie ta miłość sprawiała, że chciał wpierw zrobić karierę, stać się kimś zanim przyjdzie pora na takie wyznania. Już od szkoły średniej mówił jej, że zostanie kimś ważnym, znanym, najlepszym w swoim fachu. Chciał wpierw osiągnąć ten pułap zanim wyjawi jej, co do niej czuje. Ta potrzeba zdobycia renomy była czymś, co napędzało go przez długie lata. Dawało poczucie własnej wartości, a dla Leonie chciał jak najlepiej, więc chciał być absolutnie najlepszą wersją siebie zanim wypowie te magiczne słowa, a ich związek wskoczy na kolejny etap. Niestety wymagało to od niego wyjazdu, poniekąd zostawienia jej samej na jakiś czas. Wtedy myślał, że zajmie to może kilka miesięcy, jednak praktyka zajęła lata. Wydawało mu się, że oboje skupią się przez ten czas na swojej karierze, a kiedy znów się spotkają będą wreszcie gotowi na stworzenie czegoś razem. Jej priorytety zdążyły się już zmienić, a on zranić ją swoim odejściem. Gdzieś się w tym wszystkim zgubili, za bardzo oddalili od siebie.
Nawet jeśli nie wyraził tego wszystkiego w słowach, wydawało mu się, że okazał jej swoją miłość w czynach. Wiedział, że niektóre słowa musiały być wypowiedziane, lecz znała go na tyle długo, że powinna zauważyć jak zachowuje się względem niej. Jego oczy rozświetlały się za każdym razem, gdy wchodziła do pomieszczenia. Ten częsty i subtelny dotyk nie był przypadkiem, jakimś cudem zawsze odnajdował swoją dłoń na jej, bądź na jej kolanie czy nodze, pragnął tego delikatnego kontaktu fizycznego, który nie był podyktowany czystym pragnieniem. Bo tego też nie można ich związkowi odmówić. Czuli do siebie bardzo mocny pociąg. Nigdy nie potrafił trzymać rąk przy sobie. Często wyciągał ją z jakiegoś spotkania ze znajomymi czy imprezy kilka godzin wcześniej, ponieważ Leonie wyglądała tak zjawiskowo, że nie potrafił się już powstrzymywać, a ona nie zdawała się na to narzekać. Jednak poza tymi oczywistymi sygnałami było o wiele więcej, nie prawdaż? Czyż nie był zawsze opiekuńczy, słodki i przynosił jej nawet lunch do pracy kiedy wiedział, że jest tego dnia zapracowana?
Słysząc ten śmiech, który tak dobrze znał, tylko uśmiechnął się pod nosem rozbawiony. Dobrze, że ktoś potrafi się tutaj dobrze bawić, kiedy on cierpi katusze próbując się do niej zbytnio nie zbliżać. Jej obecność w jego mieszkaniu, samej, była bardzo cucąca. Już po kilku minutach zapomniał o tym jak jest niewyspany, czy o tym, że tak naprawdę nie chce mu się dzisiaj jechać do piekarni. Jego uwaga była całkowicie skupiona na niej.
- Z drugiej strony... Chyba nie mam serca wyganiać cię tak wcześnie do domu, skoro masz wychodne. To by było niegrzeczne, prawda? - uśmiechnął się nieco filuternie.
Stare urazy były najwyraźniej nadal żywe. Widząc jej zawiedzioną minę nie potrafił jej po prostu odmówić. Tyle razy ją w ich życiu zawiódł, że nawet w tak błahej sprawie nie chciał zrobić tego ponownie. Oczywiście nie powinien z nią przy tej okazji flirtować, a najlepiej w ogóle się nie zbliżać, lecz to było silniejsze od niego. Wiedział, że robił źle. Wiedział, że nie powinien, ale naprawdę tego potrzebował. Trochę ucieczki od swoich kłopotów. Pewnie oboje będą później żałować tej nocy, jednak jak miał się jej oprzeć, jeśli pięknie wyglądała? Serce wiedziało czego chce.
Jej następne słowa znacząco ostudziły jego zapał. Były jak kubeł zimnej wody połączony z dobrze wymierzonym policzkiem. Nie zamierzała ukrywać, że nadal miała żal o to, jak to wszystko się między nimi skończyło. Nie chodziło tylko o te wszystkie wczesne wyjścia, a o to, że koniec końców po prostu odszedł chcąc rozwinąć swoją karierę. Gdyby wiedział wtedy to wszystko, co teraz zdecydowanie by tego nie zrobił. Czasu jednak cofnąć się nie da. Wtedy wydawało mu się, że robi to dla nich obojga, by po tym wszystkim wreszcie mogli osiąść razem w jednym mieście i zbudować coś wspólnie. W perspektywie czasu sam nie wiedział czy się wtedy tak oszukiwał, czy naprawdę o to chodziło. Kariera była dla niego niewątpliwie bardzo ważna, jednak Leonie... Była ważniejsza. Dlatego przez te wszystkie lata interesował się jej karierą. Żył w jej cieniu, w końcu to nie był przypadek, że był w mieście kiedy brała ślub. Wiedział, że to ostatnia szansa żeby z nią uciec, lecz wybrała inną ścieżkę. Ostatecznie ten żal dawał mu też pewną nadzieję, że jednak nie zamknęła rozdziału z jego imieniem. Gdyby tak było, nie byłaby rozczarowana, prawda? A już na pewno nie byłaby tutaj teraz.
Nie dało się ukryć, że każda jej reakcja na jego dotyk wzbudzała w nim pożądanie. Reagowała trochę jak w szkole średniej, albo kilkutygodniowej rozłące, kiedy ich kariery zaprowadziły ich do różnych miast. Za każdym razem gdy wracali do siebie właśnie tak to się kończyło. Tym razem rozłąka była zdecydowanie za długa. Łapczywie chłonął każdy rumieniec, westchnięcie, a gdy przygryzła swoją wargę prawie stracił panowanie. Kiedy to robiła i patrzyła na niego spod tych długich rzęs zawsze kończyli w łóżku albo na najbliższej płaskiej powierzchni w swoich ramionach. Teraz zaczynał już dostrzegać po co tutaj przyszła. Nie chciała rozmawiać. Potrzebowała komfortu, który tylko on mógł jej dać. Tylko oni nawzajem byli sobie w stanie to dać. Nie powinien jej na to pozwolić. Powinien być silniejszy. Jeśli naprawdę ją kochał, powinien był odsunąć się jak najszybciej, uciec do swojej piekarni. Nie pozwolić jej na kolejny błąd, kiedy pierwszy już mieszał w jej małżeństwie. Ale on też tego potrzebował. Bardzo...
- Mhm... Za to dotykanie ciebie wydaje się jeszcze przyjemniejsze, ale to niemożliwe, prawda? Chyba potrzebuję lepiej to sobie przypomnieć. - wyszeptał nieco niższym głosem patrząc jej w oczy kładąc jej dłonie na kolanach, rozsuwając nogi i wchodząc między nie powoli sunąc dłońmi w górę.
W końcu się złamał. Nachylił w jej stronę i namiętnie pocałował. Normalnie pewnie jeszcze trochę by się z nią podroczył, ale nie chciał by to ona wykonała pierwszy krok. Nauczony doświadczeniem wiedział, że po wszystkim pewnie wróci do swojego męża, a on znów zostanie sam. To co teraz robił było obrzydliwe i niemoralne. Nie takim człowiekiem chciał dla niej być, ale takim się stał. Niech go później obwinia za to, że to on zaczął, tak będzie jej lżej. Teraz jednak napawał się smakiem jej słodkich ust. Tak bardzo tego pragnął i potrzebował odkąd zobaczył ją w swojej piekarni.

leonie turner
sumienny żółwik
Way
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Może po prostu nie byli za dobrzy w czekaniu. A może nie mieli tej świadomości, że na coś powinni? Bez obietnic, trudno na to czasem wpaść. Dodatkowy człowiek jest istotą, która odczuwa bardzo wiele. Często pewne wydarzenia interpretuje inaczej, właśnie ze względu na te towarzyszące mu emocje... A wtedy ucieka, a może bardziej buduje od nowa swoją rzeczywistość, w taki sposób, by czuć się znów bezpiecznie, kiedy coś innego zawiodło i okazało się rozczarowaniem. No, bo czy nie tym ostatecznie dla obojga była ich znajomość? On był przekonany, że ona się domyśli... I zaczeka. A ona była przekonana, że zwyczajnie nigdy nie była wystarczająca, by chcieć to co mieli rozwijać przez lata... Nie zrozumieli się. I teraz byli tu, po raz kolejny, tak niecierpliwi oraz impulsywni. Niczego się nie uczyli. Absolutnie niczego.
Im więcej człowiek dostaje, tym bardziej chce więcej. Jakoś tak? Możliwe. Leonie miała jednak jeszcze jeden bardzo istotny mankament, wywołany tym, że ktoś, niestety mężczyzna, zranił ją bardzo mocno, kiedy była dorastającą dziewczyną. Prawda jest taka, że nigdy tego nie wybaczyła, ani do końca sobie nie ułożyła. Carter wiedział, jak bardzo to na nią wpłynęło. Znał ją, przecież w tamtych latach. Widział jak wiele impulsywnych zmian podjęła... Często z dnia na dzień. Koszykówka, w której była dobra, przestała być istotna. Szkoła na chwilę też odeszła na boczny tor, bo o wiele ciekawsze stały się wyjścia z rówieśnikami. Zapewne Bancroft był tym, kto trzymał ją w pionie. Starał się wyznaczać granice jako dobry przyjaciel... Ale ostatecznie i tak mu się wymknęła, wciąż poraniona, a tamte blizny dawały o sobie znać w każdej relacji z mężczyznami. Nie jakoś widocznie, nie świadomie, ale to po prostu kierowało blondynką... Tą obojętnością w walce. Tym pragnieniem, by to ta druga strona pokazywała jak jej zależy... Była mistrzynią odwracania kota ogonem, zwalania wszystkiego na mężczyzn, że to ich wina, że im nie wychodzi... To samo robiła z Carterem, chociaż sama miała, przecież też całkiem sporo na sumieniu. I ciągle dokładała sobie kolejnych grzechów, które będą miały utrudniać jej każdy kolejny dzień... Pędziła ślepo pod rozpędzony pociąg i... Chyba nikt nie był w stanie już jej zatrzymać.
Leonie sama chciała wierzyć w to, że tamtej nocy przed pięcioma laty, udało się jej na dobre zamknąć rozdział pod tytułem Carter Bancroft w jej życiu. Ostatnie miesiące pokazywały kobiecie jednak, jak bardzo się myliła... Prawda o tym, kto jest ojcem Tessie uświadomiło to jej po raz pierwszy. Przez te wszystkie lata blondynka unikała zbyt dużego rozmyślania o tym co u niego. Czasem znajomi coś wspomnieli, wysłuchała, ale nigdy o nic nie dopytywała. Nie śledziła. Matki starała się nie słuchać. Wybrała drogę im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Udawało się. Ale odkąd miała świadomość, że mają razem dziecko... To nie było już takie proste. A do tego on wrócił. Nie tylko do jej myśli, ale i do codzienności, kiedy pojawił się w miasteczku. Wiedziała, że to nie dla niej. Ale tak cholernie chciała być tym powodem... Może dlatego tu była? To chora gra, to co prowadziła. Powinni porozmawiać, a nie testować swoją cierpliwość oraz samokontrolę... A jednak... Jak zwykle zaczynali nie od tej strony, od której trzeba... Otwierając na nowo to, co powinno być zamknięte. Ich rozdział był nieco jak Puszka Pandory... W końcu to spotkanie, nie mogło przynieść niczego dobrego... Czy mogło?
Bardzo spodobała się Turner słowna zapowiedź tego, co Bancroft chciał zrobić dalej. Czekała na to od chwili, w której zapukała do jego drzwi. Nie protestowała, nie mówiła nic. Pozwoliła mu po prostu zrobić to... Co powinien zrobić już dawno, bo przecież tylko tracili czas, próbując uciec przed nieuniknionym. Odwzajemniła ten namiętny pocałunek z takim samym żarem, łapczywością oraz zachłannością. Straciła kontrolę. Ten pocałunek był zapałką, która rozpaliła między nimi ogień. Działali instynktownie, badając się znów, stęsknieni kochankowie, których rozłąka trwała za długo. Nie potrzebowali słów, bo one teraz nie były istotne. Liczył się dotyk oraz to, że był tak cholernie przyjemny... Wydawał się tak właściwy... Wyczekany... Każdy najmniejszy gest czy zmiana doprowadzały Turner do małego szaleństwa, ale niczego nie przyspieszała. Tak jak i on. Nigdzie nie pędzili. Byli tu sami, we dwoje, tak jak zawsze powinni. To była ich chwila. Bez zbędnych myśli, bez rozważań o konsekwencjach. Znów mogli stać się jednym i cóż... Nikt, ani nic nie mogło ich od tego powstrzymać. Nie w tej chwili... Musieli wreszcie pozbyć się tej tęsknoty, zastąpić ją spełnieniem. Nawet jeśli cholernie ulotnym...
Turner nie miała pojęcia, która była godzina, kiedy wreszcie opadli na poduszki w sypialni Bancrofta. Wiedziała, że świtało. I, że jest szczęśliwa. Chociaż przez tę jedną chwilę... Była znów szczęśliwa. Lekka. Bezpieczna. Obróciła się na bok, zupełnie nieskrępowana nagością, odnalazła dłoń szatyna i mocno ścisnęła. A zaraz potem przysunęła się bliżej, by wtulić się w jego wciąż rozgrzane ciało. Nie chciała, żeby wychodził. Nie musiał nawet nic w tej chwili mówić. Tak było dobrze, tylko oni we dwoje, bez zmartwień, bez problemów. Okazujący sobie miłość w ten jedyny sposób w jaki umieli. To musiało im wystarczyć. Przynajmniej na teraz. Czy Leonie miała jakieś plany odnośnie przyszłości? Nie. Nie planowała, przecież tu przyjść. A jednak zdobyła się na to, tak jak i na upojną noc z Carterem. Nie żałowała. Choć wiedziała, że to ona do tego doprowadziła. To ona to zainicjowała. Ale nie żałowała. Jak bardzo złym człowiekiem była? To teraz nieważne... Może jutro spróbuje to rozważyć, ale teraz... Było jej tak dobrze, tak bezpiecznie, że po prostu usnęła w ramionach szatyna zmęczona ich wcześniejszą aktywnością.

Carter Bancroft
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
To wszystko wydawało się być jakąś retrospekcją w krzywym zwierciadle. Ostatnim razem to on zachowywał się podobnie do niej w przeddzień jej ślubu. To on był tym uwodzicielem, przybył z bardzo prostym celem. Chciał ją odzyskać. Nakłonić do zerwania zaręczyn, wycofania się ze ślubu i odjechania z nim w nieznane. To nie było fair ani w stosunku do niej ani jej przyszłego męża, lecz wtedy miał to gdzieś. Przyszedł po nią bo wiedział, że to właśnie ją kocha i jej pragnie. Zamierzał jej to udowodnić. Te wszystkie słowa, obietnice. On naprawdę zamierzał poprzeć je wszystkie swoimi czynami. Gdyby się zgodziła pewnie jeszcze tej samej nocy zarezerwowałby im lot w nieznane. Zaczęli by razem, gdziekolwiek, wszystko od nowa. Pewnie popijaliby teraz lampkę wina w jakimś tropikalnym kraju, a może gdzieś w Europie? Skandynawia, a może ich ukochany Paryż? Mogli zrobić wszystko, jednak ona wybrała inaczej i zapewne słusznie.
Dzisiaj role były odwrócone. To zdawało się być historią ich życia. Kiedy jedno wykonuje krok, drugie się wycofuje by powtórzyć ten krok po kilku latach. Tak działo się zawsze. Raz za razem. Zawsze kończyli w swoich ramionach jeśli przebywali w tym samym mieście. Prędzej czy później. Takie było ich przeznaczenie, z którym czasami próbowali walczyć, lecz jak widać nadaremnie. Tego wieczoru to Leo wykonywała wszystkie kroki, a Carter chociaż powinien być bardziej asertywny, również dla niej, nie mógł się powstrzymać. Ona zawsze tak na niego działała. Naprawdę nie potrafił jej odmówić, nie tego, nie tej przyjemności. Potrzebowała zaledwie kilkunastu minut na tym blacie by w końcu się ugiął, wsunął między jej nogi i poddał jej urokowi.
Ten pierwszy pocałunek był wszystkim, czego potrzebowali by na dobre wybudzić swój płomień namiętności. Nie było nawet mowy o tym by Carter od tego momentu w jakikolwiek sposób się opamiętał. Jeszcze zanim wrócił wiedział już, że Leonie jest tą jedyną. Kobietą, którą naprawdę kochał. Tą, o której nigdy nie zapomni i żadna nie zastąpi jej miejsca. Mając ją teraz w swoich ramionach stracił kontrolę. Znów oboje mieli te dwadzieścia kilka lat w jego małym mieszkanku w Paryżu. Te ulotne chwile zdawały się zarówno trwać całą wieczność, jak i w mgnieniu oka przelatywać im przez palce. Mogło minąć piętnaście minut, a może nawet kilka godzin zanim oboje w końcu wylądowali u niego w sypialni ponieważ jedyne miejsce w którym miało to najwięcej sensu było paradoksalnie jedynym miejscem w którym tego nie zrobili. Nie liczyła się pora dnia, jego zobowiązania. Nie liczyło się nawet to, co prześladowało go od powrotu. W tym momencie był skupiony tylko i wyłącznie na swojej Leonie, którą w końcu miał w swoich ramionach.
Obudził się z nadal wtuloną w siebie kobietą. Nie było żadnych wyrzutów sumienia, które powinny go teraz zżerać. Nie było żadnego poczucia winy. Wystarczyło jedno spojrzenie na jej spokojną twarz i czuł tylko jedno. Miłość, to właśnie była ona. Wszystko nareszcie wydawało się być na swoim miejscu. Tak chciał się budzić i iść spać każdego dnia. Z nią u swojego boku. Myśląc o tym, że za kilka godzin przyjdzie mu się pożegnać już zaczynał tęsknić. Przyglądał jej się jeszcze przez chwilę zanim delikatnie wyślizgnął się z jej objęć. Wychodząc z toalety był nadal trochę zaspany, więc zahaczył łokciem jej torebkę, która z jakiegoś powodu leżała całkiem niedaleko sypialni. Wrzucając jej wszystkie rzeczy z powrotem do środka rzuciła mu się w oczy zgięta kartka papieru. Z ciekawości rozłożył kartkę, która okazała się rysunkiem jej córki przedstawiającym ich trójkę. Uśmiechnął się gorzko sam do siebie zdając sobie sprawę, że to nigdy nie będą oni. Tylko, że... Coś zaczęło układać się w jego głowie. Nawet jeśli jej mąż wiedział o zdradzie to nie tłumaczyło dlaczego musiały się obie wyprowadzić. To było co najmniej dziwne. Jeśli dodać do tego równie dziwne zachowanie Leo kiedy przebywał z jej córką oraz szybką matematykę związaną z jej wiekiem... Rodziła się pewna możliwość, która sprawiła, że zakręciło mu się w głowie i musiał się podeprzeć o pobliską ścianę. Nie, nie chciał wyciągać pochopnych wniosków. Musiał to usłyszeć do Leonie bo to nie mogła być prawda.
Zabierając rysunek ze sobą wrócił do sypialni kładąc go na stoliku nocnym, a samemu wślizgując się z powrotem do łóżka. Nie chciał budzić tak spokojnie śpiącej kobiety, ale musiał to wiedzieć, a ona pewnie i tak niedługo powinna się zbierać. Nachylił się zatem do niej by kilka razy czule ją pocałować. Może to zbudzi jego śpiącą księżniczkę.

leonie turner
sumienny żółwik
Way
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Chyba nie śniła, sam sen też nie był zbyt twardy. Czuła jak się wyślizguje, a razem z tym chwilowym zniknięciem, ona odczuwała mimowolnie nieprzyjemny chłód wywołany brakiem bliskości. Słyszała dźwięk jakiegoś spadającego przedmiotu, ale też nie reagowała. Aż wreszcie poczuła go znów obok, te ciepłe usta, które ponownie odnalazły spragnione wargi blondynki. Mruknęła z zadowolenia, uśmiechając się niby to jeszcze przez sen, odwzajemniła tę czułość. Jak mogłaby nie?
-Nie dasz mi odespać, Mich... - urwała, kiedy zdała sobie sprawę, że chciała użyć imienia męża do Cartera, otworzyła oczy i z przerażeniem spojrzała na szatyna, który ją obejmował, obdarzał swoim ciepłem oraz bezpieczeństwem. Choć chwilowym, bo jak zwykle, to ona wszystko zepsula. Leo zagryzła wargę i wymamrotała: -Przepraszam - po czym po prostu odsunęła się od niego, trochę jak oparzona. Działała bardzo szybko, instynktownie, nie dawała też czasu na żadną reakcję Carterowi. To były właściwie sekundy, ułamki, w których rozgrywała się istna wojna w głowie blondynki oraz ciele. Spłoszyła się, to pewne. Pozostało zero śladu po wczorajszej pewnej siebie, uwodzącej kobiecie, która weszła tu po niego. Wstydziła się tamtego zachowania, dlatego okryta kołdrą podniosła się z łóżka, po czym wyszła z sypialni w poszukiwaniu swoich ciuchów.
-Muszę już iść! - krzyknęła, kiedy miała na sobie już spódnicę oraz stanik. Wciągała właśnie stringi, by sięgnąć po koszulę. Pospiesznie zapinała guziki, co właściwie ją spowalniało. Ta cała panika. Czuła się... Źle. Nigdy nie chciała być taką osobą - zdradzającą. Miała swoje zobowiązania. Przysięgała. Może nie układało się jej w związku z Michaelem, może chciała innego, może wiedziała, że chce właśnie Cartera, ale to jak rozegrała to ostatniej nocy... Było najgorszym z możliwych sposobów. Co on sobie o niej pomyśli? I nie, nie chodziło o Winstona, a o Bancrofta... Za to też się karciła w myślach. Boże, była taka głupia! Taka impulsywna! Zaśmiała się gorzko, czując jak zaciska się jej gardło i jest bliska łez. Bo przecież nawet nie żałowała.... Nie żałowała, że zdradziła męża, a bardziej tego, że Carter może o niej przez to źle myśleć. Jakim człowiekiem ona się stała? Cholera jasna...
I nagle, gdzieś w tej krzątaninie pojawił się on, z jakąś pogiętą kartką w dłoniach. Dostrzegła te staranne jak na prawie pięciolatkę kreski. Leonie zrobiło się niedobrze. Ta mina, to spojrzenie, ten rysunek... Czyżby wreszcie się domyślił? Czy może miał żal o to, że nieco jeszcze zaspana, użyła, chyba z przyzwyczajenia, imienia męża? A bardziej zaczęła, bo przecież urwała.
-Skąd to masz? - mimo wszystko zapytała. Choć się bała. I nie wiedziała co myśleć. Ani co powiedzieć. Była jeszcze bliższa temu, żeby po prostu się przed nim rozpłakać, jakby to ona miała cztery latka, a nie Tessie. Czuła się tym wszystkim zmęczona. Swoimi nieodpowiednimi decyzjami. Tym całym bałaganem, którego narobiła i nie umiała w żaden sposób posprzątać, a jedyne co jej wychodziło to... Dokładanie kolejnych, zgniłych śmieci do tego wszystkiego. Nie miała już sił... Naprawdę nie miała sił, co chyba widać było po jej zgarbionej postawie, zagubionym oraz szklanym spojrzeniu, krzywej minie... Tak bardzo się zagubiła, tak bardzo złym człowiekiem się stała... Powinna zniknąć. I przestać komplikować im wszystkim życie. Tak teraz czuła. Że jedyne, co byłoby dobrym rozwiązaniem to zapaść się pod ziemię, dać wszystkim spokój... Możliwość zapomnienia o naiwnej, egoistycznej dziewczynie z Lorne Bay... Było jej wstyd. Tak cholernie wstyd. Ale nie tylko za tę noc, ale za wszystkie ostatnie lata... Za swoje wybory... Za to milczenie... Nawet nie wiedziała dlaczego... Wydawało się jej tylko, że wszystko zepsuła. Najgorsze było, że nie tylko... Nie tylko sobie... Przełknęła ślinę, starając się z całych sił nie rozpłakać. Nie teraz. Nie mogła teraz...

Carter Bancroft
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Słysząc imię jej męża jako pierwsze, które opuściło jej usta tego dnia widocznie się skrzywił. Jeszcze tej nocy wydawało mu się, że to było coś więcej niż tylko przelotny seks, jakaś potrzeba odreagowania tego, co działo się w jej życiu. Teraz, widząc, że pierwszą rzeczą, o której od rana myśli jest jej mąż przestał mieć już jakiekolwiek możliwości. Nie przyszła tutaj ponieważ to jego tak naprawdę kochała, nie dlatego, że się za nim stęskniła. Po prostu w łóżku było im razem cholernie dobrze. Kiedyś rzeczywiście może było tam coś więcej, aczkolwiek teraz utwierdził się w przekonaniu, że rzeczywiście to, co mu wcześniej powiedziała było prawdą. To już dawno i nieprawda. Teraz czuł się cholernie podle z tym, że na to wszystko pozwolił. Nie zamierzał zasłaniać się jakimiś wymówkami na temat jej udziału. Oczywiście, gdyby tutaj nie przyszła nic między nimi by się nie wydarzyło, lecz koniec końców to on podjął decyzję o tym by ją pocałować i zaciągnąć do łóżka. Nikt nie trzymał mu pistoletu przy głowie każąc to zrobić. Była to całkiem świadoma decyzja. Wiedział, że ma męża, dziecko, nigdy tego przed nim nie ukrywała, a on nadal postąpił krok naprzód przyprawiając jej mężowi rogi. Nie taką osobą miał być. Naprawdę nisko upadł.
Mógł się tylko przyglądać z łóżka jak gorączkowo zbiera swoje rzeczy zarzucając na siebie kolejne ubrania. Bardzo jej się spieszyło i nie miał pojęcia czy to dlatego, że nie chciała być już w jego obecności, musiała odebrać córkę czy nie chciała żeby to wszystko się wydało. Oczywiście, że się wstydziła. Cała ta noc tak szybko zmieniła się z najprzyjemniejszej od jego powrotu do jednego wielkiego błędu. Wiedział to wszystko jeszcze zanim do czegokolwiek doszło. Wiedział też, że oboje będą tego żałować, lecz wtedy nie przypuszczał jak bardzo.
Skoro wszystko się popsuło chyba najlepiej było już teraz oderwać ten plaster ponieważ miał przeczucie, że znów Leonie może nie zobaczyć, a musiał znać odpowiedź na to pytanie. Wstał z łóżka zakładając bokserki i zbierając rysunek z szafki nocnej. Wyszedł z sypialni opierając się o framugę. Rozwinął rysunek wyciągając go w jej stronę. Nie musiał długo czekać zanim go zarejestrowała, a jej mina potwierdzała jego przypuszczenia. Sam w tej chwili nie wiedział czy powinien się cieszyć czy przestraszyć. Nie był na to przygotowany. W ogóle tego nie podejrzewał. To było zbyt abstrakcyjne by w ogóle to sobie wyobrażać.
- Z Twojej torebki. Strąciłem ją wychodząc z łazienki, a zbierając natrafiłem na ten rysunek. - przyjrzał mu się jeszcze raz obracając go w swoją stronę - Myślę, że najlepiej będzie jeśli po prostu zapytam wprost... - westchnął unosząc na nią wzrok - Czy Tessie jest naszą córką?
Ciężko było wyczytać z jego mimiki jakie emocje w tym momencie w nim buzują. Dla Leonie jego wyraz twarzy był zupełnie pusty. Nawet ona nie była w stanie określić czy jest z tego zadowolony, przerażony czy wkurzony. On sam nie wiedział, co tak naprawdę czuł. Było w nim tak wiele sprzecznych emocji. Ból, smutek, irytacja, a nawet radość. Które z nich wygra zależało tylko od odpowiedzi kobiety, którą kochał całe swoje życie.

leonie turner
sumienny żółwik
Way
ODPOWIEDZ