about
Got my heart up in this dance
What a beautiful man
That batchata as we rock on the set
Put his hand over my hips
Started looking at his lips
I'm the luckiest girl in the land
What a beautiful man
That batchata as we rock on the set
Put his hand over my hips
Started looking at his lips
I'm the luckiest girl in the land
Każdy kolejny oddech zadawał jej ból. Straciła rachubę czasu, chociaż spokojnie mogła spojrzeć na telefon. Ale nie chciała, nie chciała trafić baterii. Musiała być w kontakcie. Przynajmniej na tyle na ile pozwalały jej dwie kreski na baterii. Ubranie ściśle przykleiło się do jej spoconego ciała. Traciła już rachubę,traciła sens jakiejkolwiek próby ratunku. Od ostatniej rozmowy z Lorenzo minęło trochę czasu, nadal wspominała słowa, które mu powiedziała. To jak jego głos odbijał się w jej pamięci. Przestała się już bać. Chyba wylała całą rezerwę łez. Zapomniała nawet o tym, że porywacz zostawił jej scyzoryk i zapalniczkę. Nie pamiętała też, co jej podpowiadał Lorenzo. Chyba pogodziła się już z tym, że nikt jej nie znajdzie. Że zapadnie się w swoim azylu pod ziemią. Z każdą chwilą było coraz ciężej....
[...]kilka godzin wcześniej [...]
Od ostatniego spotkania z Lorenzo minęło kilka dni. Kilka dni podczas których nie odezwała się ponownie do niego. Dni podczas, których ponownie piła - tym razem u siebie w domu. W pokoju pełnym ich wspólnych zapachów i wspomnień. Dni, podczas których zamiast wezwać go do siebie, w pijackim zamroczeniu spowiadała się swojemu eks. Mogła uciec do swojego azylu, znowu kilka dni spędzić z Benedictem, ale...wybrała się do klubu. Specjalnie ominęła Shadow, w obawie ponownego spotkania Lorenzo. Wybrała znajdujący się na uboczu bar. Tym razem nie pozwoliła nikomu się zbliżyć. Po prostu piła. Niestety im więcej alkoholu w siebie wlewała, tym coraz odważniejsi panowie zaczęli do niej startować. W końcu nie wytrzymała. Jeden z adoratorów dostał szklanka w głowę, a Delilah została wyrzucona z lokalu.
Wracała pieszo w kierunku domu. Było późno, bardzo późno. Na telefonie brak zasięgu,aby zamówić jakikolwiek transport. Szukajac go, nie zauważyła, że nie była sama. Że od klubu ktoś za nią podąża. Nie zauważyła, że zboczyła z trasy. Dopiero, kiedy usłyszała strzał gałęzi za plecami dotarło do niej, że coś jest nie tak. Odruchowo przyspieszyła - oddychając po chwili z ulgą, gdy kroki za nią ucichły. Idiotka - tylko tyle zdarzyła pomyśleć. Bowiem wówczas tuż przed nią pojawiła się zakapturzona postać. Chciała krzyczeć. I nawet otwierała już usta, gdy oberwała w głowę...
Zadzwonił telefon, po raz kolejny odkąd znalazła się tutaj. Delilah odruchowo poderwała się, zapominając całkowicie, że jest w trumnie,przez co czołem uderzyła o jej wierzch, dokładnie w miejscu w które wcześniej uderzył napastnik. Syknęła z bólu, ale nie to było teraz najważniejsze. Myślała, że to Lorenzo, albo ktoś z rodziny. Ktos, kogo głos chciała usłyszeć. Zamiast tego pojawił się jakiś zastrzeżony numer.
- I jak, wygodnie Ci w tej trumnie, słodziutka? - nieprzyjemny głos spowodował, że cała się spięła zapominając o oddychaniu. Nie wiedząc czemu kojarzyła skądś ten głos. Nie mogła sobie przypomnieć skąd. Nie zdążyła nic odpowiedzieć,bowiem porywacz od razu kontynuował.
- Szkoda takiej osóbki, ale co można na to poradzić. Nie można mieć wszystkiego - jego gruby i mrocznie brzmiący głos wywiercał jej dziurę w głowie, nadal nie pozwalając jej się odezwać.
- Widzę, że jeszcze pracuje ci główka i wykorzystałaś szansę na powiadomienie swojego Supermena. Bardzo dobrze. Niestety namierzenie miejsca twojego pochówku nie będzie takie łatwe. Chyba, że zna cię bardzo dobrze i rzeczy, które należą do ciebie... - urwał,czekając na jakąkolwiek reakcje kobiety. Zebrała tylko siłę na ciche błaganie i pytanie dlaczego, na co odpowiedział jej tylko śmiechem. - Nie czas na to słodka. Jeżeli dobrze liczę, zostało Ci jakieś dwie godziny na poddychanie i cieszenie się ostatnimi chwilami życia. A nie byłem mistrzem matematyki. Więc radzę ci rozkoszować się ostatnimi chwilami. Żebym nie wyszedł na ostatniego chama zostawiłem Ci zapalniczkę i scyzoryk. Zrób z nich użytek. - do tej pory jego słowa brzmiały miło. Tak jakby był to żart, a nie plan zakopania kogoś żywcem. Dopiero jego ostatnie słowa przed rozłączeniem się potwierdziły to, że mówił całkiem serio:- Gdyby jednak jakimś cudem wrocilabyś do żywych, wiedz że ja wszystko widzę... - to były ostatnie słowa, po których połączenie zostało urwane. Delilah leżała nieruchomo z przyciśniętym telefonem do ucha, jezeli wcześniej miała jakieś nadzieję, w tym momencie wszystko runęło. Przymknęła tylko oczu, zaczynając oddychać gwałtownie - czując znowu narastającą rozpacz i wkurwienie. Marnując tlen zaczęła wrzeszczeć, tak jakby obdzierano ją ze skóry. Jakby robiła to ostatni raz. Gdyby krzyk mógł przebijać drewno i ziemię...
Pocieszała się jedną myślą. Że przez telefon powiedziała Lorenzo wszystko to, o czym chwila mu powiedzieć od chwili, gdy wybiegła z jego mieszkania. Chciała pozostawić po sobie światło w jego mroku, tak jak on był jej własnym. Nawet jeżeli nie uda jej się wydostać spod ziemi. Nie żałowała, nie żałowała za cholerę,że to właśnie do niego zadzwoniła.
Lorenzo Thompson
about
‘Cause what we need is what we once had
Time won’t stand still
Just say you will
Because I need you there
Time won’t stand still
Just say you will
Because I need you there
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Delilah Hammond Eve Paxton
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
Przywykła do pracy 24/7 i nie przeszkadzały jej telefony w środku nocy nie licząc tych od byłych facetów, których z zasady nie lubiła. Lorenzo widniał na szczycie tej listy i choć minęło wiele lat, Eve wciąż była wobec niego bardzo opryskliwa. Każdy by był, gdyby ex dzwonił w nocy i pytał o dziwne rzeczy, a potem robił sobie jaja z pochowanych żywcem ludzi. Przynajmniej w pierwszej sekundzie Paxton pomyślała, że to chory żart. Wiedziała, że miasteczko było pełne tajemnic, legend i często w okolicy działy się dziwne rzeczy, ale nie potrafiła uwierzyć Enzo. Nie ufała mu, do czego miała prawo, lecz słysząc desperację oraz podenerwowanie w jego głosie pojęła, że wcale nie żartował.
Po rozłączeniu się z ciężkim westchnieniem spojrzała na ciemny sufit pozwalając ręce z telefonem opaść na pościel. W jej pracy ważnym było zachowanie spokoju. Psy wyczuwały emocje swego przewodnika, dlatego nie mogła się denerwować ani bać. Ona liczyła na psa a on na nią. To była współpraca, w której zachowanie jednego wpływało na drugie a to obniżało poziom ich pracy.
W szybkim tempie zrobiła sobie mocną małą kawę, która nazywałaby się espresso, gdyby nie pochodziła od rozpuszczalnego śmiecia.
Razem z Jello czekała przed domem. Widziała po suczce, że ta wie co się szykuje głównie po ujrzeniu torby, którą Paxton wyciągnęła z auta. Były tam wszystkie potrzebne rzeczy do pracy, na którą psina czekała z niecierpliwością, co Paxton dostrzegła w samochodzie Thomspona. Słuchała go i niczego nie mówiła. Nie chciała wchodzić w dyskusje lub sprzeczki z Enzo, a jak sądziła, jakiekolwiek słowa mogły to wywołać. Widziała to po nim, kiedy wsiadała do auta z łopatą ze swego garażu. Nie żeby sugerowała zakopanie. Trumna mogła leżeć gdziekolwiek, ale „pod ziemią” wydawało się dość oczywiste.
- Nie wezwałeś policji? – To było pierwsze co zauważyła a o co zapytała jeszcze w samochodzie. Jedno spojrzenie Thompsona wystarczyło, żeby już więcej o nic nie pytała. Nie potrzebowała tego. Nie musiała rozumieć jego powodów, bo nie chciała pakować się w coś, w co być może on wrobił zakopaną w trumnie personę.
Wychodząc na zewnątrz nie włączyła latarki. Korzystając ze światła Lorenzo rzuciła wszystko na ziemię i kucnęła naprzeciwko Jello, która bacznie ją obserwowała. Eve Wyjęła z torby specjalistyczną czerwoną kamizelkę, którą założyła na suczkę, a jaka była sygnałem, że to czas pracy a nie zabaw. Przypięła też do niej małą latarkę, która oświetlała drogę psu, a na koniec przewiesiła sobie torbę przez ramię i dopiero wtedy spojrzała na Enzo.
- Przebiega tędy stara linia kolejowa i prowadzi przez wąwóz oraz wodospady. Pokaż. – Włączyła swoją latarkę i podeszła do mężczyzny z mapą (papierową lub na telefonie). – O tutaj. Widzisz? – Wskazała na wodospady. – Można uznać, że nie zabrał jej w okolice parku. O tu. – Zaznaczyła palcem dany obszar. – Zbyt duże ryzyko, bo przed wjazdem do parku są kamery – wyjaśniła swoje przypuszczenia przez cały czas patrząc na mapę. – Nie ma dzisiaj silnego wiatru, więc nie usłyszałaby szumu wody w stałym zbiorniku. Prędzej rzeka i to z dużą ilością koryt, przez które nurt jest burzliwy i lepiej słyszalny. – Dokładnie przyjrzała się mapie i wskazała na jeden z odcinków. – Ktokolwiek to zrobił, nie wybrał trudnej trasy. Musiał ją nieść albo prowadzić na oślep. – Bo skoro zakopana nieznajoma nie potrafiła określić punktów orientacyjnych to zapewne od pewnego momentu nie mogła ich widzieć. – Pójdźmy tędy – zasugerowała najpierw palcem wskazując na wybraną trasę, a potem przeniosła wzrok na otoczenie i poświeciła latarką próbując wyznaczyć odpowiedni kierunek.
- Masz rzeczy, o które prosiłam? – zapytała czekając aż przekaże jej własność „pani zakopanej” i dopiero wtedy ruszyła do przodu. Nie mieli czasu a dopiero za parę metrów, gdy mniej więcej określą kierunek poszukiwań, mogła dać Jello do powąchania rzeczy przesiąknięte zapachem zaginionej/porwanej.
Delilah Hammond
Lorenzo Thompson
Po rozłączeniu się z ciężkim westchnieniem spojrzała na ciemny sufit pozwalając ręce z telefonem opaść na pościel. W jej pracy ważnym było zachowanie spokoju. Psy wyczuwały emocje swego przewodnika, dlatego nie mogła się denerwować ani bać. Ona liczyła na psa a on na nią. To była współpraca, w której zachowanie jednego wpływało na drugie a to obniżało poziom ich pracy.
W szybkim tempie zrobiła sobie mocną małą kawę, która nazywałaby się espresso, gdyby nie pochodziła od rozpuszczalnego śmiecia.
Razem z Jello czekała przed domem. Widziała po suczce, że ta wie co się szykuje głównie po ujrzeniu torby, którą Paxton wyciągnęła z auta. Były tam wszystkie potrzebne rzeczy do pracy, na którą psina czekała z niecierpliwością, co Paxton dostrzegła w samochodzie Thomspona. Słuchała go i niczego nie mówiła. Nie chciała wchodzić w dyskusje lub sprzeczki z Enzo, a jak sądziła, jakiekolwiek słowa mogły to wywołać. Widziała to po nim, kiedy wsiadała do auta z łopatą ze swego garażu. Nie żeby sugerowała zakopanie. Trumna mogła leżeć gdziekolwiek, ale „pod ziemią” wydawało się dość oczywiste.
- Nie wezwałeś policji? – To było pierwsze co zauważyła a o co zapytała jeszcze w samochodzie. Jedno spojrzenie Thompsona wystarczyło, żeby już więcej o nic nie pytała. Nie potrzebowała tego. Nie musiała rozumieć jego powodów, bo nie chciała pakować się w coś, w co być może on wrobił zakopaną w trumnie personę.
Wychodząc na zewnątrz nie włączyła latarki. Korzystając ze światła Lorenzo rzuciła wszystko na ziemię i kucnęła naprzeciwko Jello, która bacznie ją obserwowała. Eve Wyjęła z torby specjalistyczną czerwoną kamizelkę, którą założyła na suczkę, a jaka była sygnałem, że to czas pracy a nie zabaw. Przypięła też do niej małą latarkę, która oświetlała drogę psu, a na koniec przewiesiła sobie torbę przez ramię i dopiero wtedy spojrzała na Enzo.
- Przebiega tędy stara linia kolejowa i prowadzi przez wąwóz oraz wodospady. Pokaż. – Włączyła swoją latarkę i podeszła do mężczyzny z mapą (papierową lub na telefonie). – O tutaj. Widzisz? – Wskazała na wodospady. – Można uznać, że nie zabrał jej w okolice parku. O tu. – Zaznaczyła palcem dany obszar. – Zbyt duże ryzyko, bo przed wjazdem do parku są kamery – wyjaśniła swoje przypuszczenia przez cały czas patrząc na mapę. – Nie ma dzisiaj silnego wiatru, więc nie usłyszałaby szumu wody w stałym zbiorniku. Prędzej rzeka i to z dużą ilością koryt, przez które nurt jest burzliwy i lepiej słyszalny. – Dokładnie przyjrzała się mapie i wskazała na jeden z odcinków. – Ktokolwiek to zrobił, nie wybrał trudnej trasy. Musiał ją nieść albo prowadzić na oślep. – Bo skoro zakopana nieznajoma nie potrafiła określić punktów orientacyjnych to zapewne od pewnego momentu nie mogła ich widzieć. – Pójdźmy tędy – zasugerowała najpierw palcem wskazując na wybraną trasę, a potem przeniosła wzrok na otoczenie i poświeciła latarką próbując wyznaczyć odpowiedni kierunek.
- Masz rzeczy, o które prosiłam? – zapytała czekając aż przekaże jej własność „pani zakopanej” i dopiero wtedy ruszyła do przodu. Nie mieli czasu a dopiero za parę metrów, gdy mniej więcej określą kierunek poszukiwań, mogła dać Jello do powąchania rzeczy przesiąknięte zapachem zaginionej/porwanej.
Delilah Hammond
Lorenzo Thompson
about
Got my heart up in this dance
What a beautiful man
That batchata as we rock on the set
Put his hand over my hips
Started looking at his lips
I'm the luckiest girl in the land
What a beautiful man
That batchata as we rock on the set
Put his hand over my hips
Started looking at his lips
I'm the luckiest girl in the land
Tymczasem spory kawałek dalej, zza schowaną chatką leśniczego nieopodal rzeki pod ziemią Delilah traciła ostatnie pokłady jakiejkolwiek energii. Jeżeli ktoś próbował sobie z niej zażartować to był pojebany. Czy naprawdę w taki sposób można się mścić na lasce, która splawiła go w nocnym klubie, który został poturbowany przez jej jeszcze wtedy chyba exa? Był to powód, ale czy odpowiedni na to by kogoś załadować do trumny. Głową ją bolała od myślenia, od uderzenia. Od tego wszystkiego. Gdyby nie to, że gdzieś tam był Lorenzo pewnie podesłany się. Zrobiła użytek że scyzoryka, który miała przecież przy sobie. Gdyby wiedziala, że dzieli ich tylko las. Wówczas zaczęła przypominać sobie dobre i źle chwile. W takich momentach człowiek robi sobie rachunek sumienia. Co dobrego się zrobiło i przeżyło. Ale i co złego. Tych złych chwil było więcej, a każde wspomnienie bolało ją coraz bardziej. Nie wiedziała ile czasu upłynęło od ostatniego telefonu. Komórka leżała gdzieś w jej nogach. Moze, gdyby Delilah ponownie pokręciła się znalazłaby ten punkt z zasięgiem? Wiedziałaby, że musi przeżyć i oszczędzać siły. Nie mogła tylko zamykać oczu. Nie mogła zasypiać, chociaż organizm tak cholernie o sen się upominał. Po prostu leżała.
Tymczasem gdzieś na jednej z gałęzi drzewa, wgłąb lasu w bardzo widocznym miejscu wisiał jakiś materiał. Z daleka trudno było ocenić co to takiego. Bez odpowiedniego oświetlenia mógł nawet pozostać niezauważony. Był to bordowy biustonosz , jedyny w takim kolorze - przynajmniej w garderobie Delilah.
O jego braku Hammond dowiedziała się po chwili, musiała coś zrobić z rękami. Układając je na ciele, badając jednocześnie czy nic innego ją nie bolało wyczuła jego brak. Wiedziała, była niemal w stu procentach pewna, że górna część bielizny miała na sobie zeszłego wieczora. Bardzo rzadko wychodziła bez niej, w szczególności gdy nie chciała nikogo podrywać. Na myśl o tym ponownie pękła. Od razu zaczęła sprawdzać, czy czegoś jeszcze jej nie pozbawiono. Inne części garderoby na szczęście miała na miejscu. Chociaż i tak na samą myśl o tym, że ktoś musiał jej ściągnąć biustonosz sprawiało, że chciała odejść.
Właśnie wtedy przypadkiem kopnęła telefon, który od razu się rozdzwonił. Jak opętana rzucała się na lewo i prawo, aby jakimś cudem sięgnąć ku uprzedzeniu.
- Lorenzo? - nawet nie zetknęła na ekran. Po drugiej stronie usłyszała tylko charakterystyczny gruby śmiech, na dzięki którego spięła się ponownie.
- Jeszcze tam jesteś? - słowa oprawcy odebrały jej odruchowa umiejętność oddychania. Miała ochotę mu wygarnąć, wyrzucić jakim prawem ją dotykał i naraził na coś takiego. Ale milczała. Wiedząc, że gdzieś tam Lorenzo próbuje coś zdziałać.
- Wiem o czym myślisz, widziałem światła najeżdżającego samochodu i blsdl. Twój Supermen jest w drodze, ciekawe tylko czy przybędzie na czas... - nie wierzyła mu, a przynajmniej tak było na początku. Przecież słyszała dźwięk silnika auta, kiedy Lorenzo odpalał auto. Znała go na tyle, że jeśli miał coś zrobić zrobiłby wszystko w swojej mocy. Niezależnie od tego co między nimi się wydarzyło.
- Posłuchaj, przestaje to być śmieszne... - wysapała, zerkając na telefon. Nagle piknięcie spowodowało, że Delilah mimo monologu gościa odsunęła telefon od ucha, ułożyła się w jednym miejscu tak by nie stracić zasięgu. I nie... Nie skupiła się na ikonce zwiastującej o nieodebranych połączeniach, nie na wiadomościach. A na migajacej, ostatniej kresce baterii. Uśmiech, który na chwilę zagościł jej na twarzy przygasł. W głowie pojawiła się myśl, że nie uda im się. Że Delilah naprawdę skończy zakopana pod ziemią, a Lorenzo będzie błąkał się po lesie.
- Słyszysz mnie mała krówko? Jak mniemam zaraz skoczy ci się bateria, a niebawem tlen. Wykorzystałbym i jedno i drugie w odpowiedni sposób. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek się zobaczymy... Ale .... - tutaj przerwał,a Del mogła słyszeć jak nieznajomy wzdycha.- ...szkoda takiego ciałka dla robaków. - Delilah już miała ochote powiedzieć by się pierdolił, ale nie miała odwagi. Musiała oszczędzać siły, powietrze i nerwy. - I tak na marginesie, żebym nie wyszedł na chama... domek leśniczego - to były ostatnie słowa jakie wypowiedział do niej oprawca. Słowa, które wryły jej się w głowę, zamiast wykonać telefon po prostu go wyłączyła. Oszczędzała tym samym ostatki baterii, jednocześnie nie chcąc już więcej słyszeć tego obleśnego głosu. Musiała sobie poukładać wszystko w głowie. To co powie podczas ostatniego połączenia. Możliwe, że ostatniego.
Gdzieś niedaleko pierwszej poszlaki wisiał czarny szal Delilah. Tylko czy poszlaki naprawdę miały doprowadzić ich ku dziewczynie? A może miały jedynie wszystko utrudnić?
Lorenzo Thompson Eve Paxton
Tymczasem gdzieś na jednej z gałęzi drzewa, wgłąb lasu w bardzo widocznym miejscu wisiał jakiś materiał. Z daleka trudno było ocenić co to takiego. Bez odpowiedniego oświetlenia mógł nawet pozostać niezauważony. Był to bordowy biustonosz , jedyny w takim kolorze - przynajmniej w garderobie Delilah.
O jego braku Hammond dowiedziała się po chwili, musiała coś zrobić z rękami. Układając je na ciele, badając jednocześnie czy nic innego ją nie bolało wyczuła jego brak. Wiedziała, była niemal w stu procentach pewna, że górna część bielizny miała na sobie zeszłego wieczora. Bardzo rzadko wychodziła bez niej, w szczególności gdy nie chciała nikogo podrywać. Na myśl o tym ponownie pękła. Od razu zaczęła sprawdzać, czy czegoś jeszcze jej nie pozbawiono. Inne części garderoby na szczęście miała na miejscu. Chociaż i tak na samą myśl o tym, że ktoś musiał jej ściągnąć biustonosz sprawiało, że chciała odejść.
Właśnie wtedy przypadkiem kopnęła telefon, który od razu się rozdzwonił. Jak opętana rzucała się na lewo i prawo, aby jakimś cudem sięgnąć ku uprzedzeniu.
- Lorenzo? - nawet nie zetknęła na ekran. Po drugiej stronie usłyszała tylko charakterystyczny gruby śmiech, na dzięki którego spięła się ponownie.
- Jeszcze tam jesteś? - słowa oprawcy odebrały jej odruchowa umiejętność oddychania. Miała ochotę mu wygarnąć, wyrzucić jakim prawem ją dotykał i naraził na coś takiego. Ale milczała. Wiedząc, że gdzieś tam Lorenzo próbuje coś zdziałać.
- Wiem o czym myślisz, widziałem światła najeżdżającego samochodu i blsdl. Twój Supermen jest w drodze, ciekawe tylko czy przybędzie na czas... - nie wierzyła mu, a przynajmniej tak było na początku. Przecież słyszała dźwięk silnika auta, kiedy Lorenzo odpalał auto. Znała go na tyle, że jeśli miał coś zrobić zrobiłby wszystko w swojej mocy. Niezależnie od tego co między nimi się wydarzyło.
- Posłuchaj, przestaje to być śmieszne... - wysapała, zerkając na telefon. Nagle piknięcie spowodowało, że Delilah mimo monologu gościa odsunęła telefon od ucha, ułożyła się w jednym miejscu tak by nie stracić zasięgu. I nie... Nie skupiła się na ikonce zwiastującej o nieodebranych połączeniach, nie na wiadomościach. A na migajacej, ostatniej kresce baterii. Uśmiech, który na chwilę zagościł jej na twarzy przygasł. W głowie pojawiła się myśl, że nie uda im się. Że Delilah naprawdę skończy zakopana pod ziemią, a Lorenzo będzie błąkał się po lesie.
- Słyszysz mnie mała krówko? Jak mniemam zaraz skoczy ci się bateria, a niebawem tlen. Wykorzystałbym i jedno i drugie w odpowiedni sposób. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek się zobaczymy... Ale .... - tutaj przerwał,a Del mogła słyszeć jak nieznajomy wzdycha.- ...szkoda takiego ciałka dla robaków. - Delilah już miała ochote powiedzieć by się pierdolił, ale nie miała odwagi. Musiała oszczędzać siły, powietrze i nerwy. - I tak na marginesie, żebym nie wyszedł na chama... domek leśniczego - to były ostatnie słowa jakie wypowiedział do niej oprawca. Słowa, które wryły jej się w głowę, zamiast wykonać telefon po prostu go wyłączyła. Oszczędzała tym samym ostatki baterii, jednocześnie nie chcąc już więcej słyszeć tego obleśnego głosu. Musiała sobie poukładać wszystko w głowie. To co powie podczas ostatniego połączenia. Możliwe, że ostatniego.
Gdzieś niedaleko pierwszej poszlaki wisiał czarny szal Delilah. Tylko czy poszlaki naprawdę miały doprowadzić ich ku dziewczynie? A może miały jedynie wszystko utrudnić?
Lorenzo Thompson Eve Paxton
about
‘Cause what we need is what we once had
Time won’t stand still
Just say you will
Because I need you there
Time won’t stand still
Just say you will
Because I need you there
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Eve Paxton Delilah Hammond
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
Niecałe dziesięć metrów dalej od samochodu przystanęła robiąc kolejna pauzę. Wyczuwała w Lorenzo niepokój oraz zniecierpliwienie. Rozumiała go, ale nie mogła pozwolić, żeby to jej się udzieliło. Ta nerwowość, stres i pośpiech, które negatywnie wpłynął na Jello. Musiała być spokojna i wcale nie oczekiwała, że mężczyzna to zrozumie. Była gotowa na jego krzyki i poganianie, bo tak zazwyczaj reagowała rodzina, z którą nie lubiła pracować. Wolała robić to ze służbami, które nie były aż tak mocno emocjonalnie zaangażowane w całą sprawę. To nie tak, że wtedy sama mniej się starała. Pracowała na 100% a Jello nawet na 200%, co z kimś bardzo podenerwowanym było znacznie utrudnione. Mimo wszystko się starała, mówiąc mniej a więcej reagując na zachowanie suczki, przed którą znów ukucnęła.
Jello intensywnie patrzyła na nią, gdy z tylnej kieszeni spodni wyciągnęła wcześniej tam schowaną bieliznę. Głęboko w poważaniu miała to, że właśnie w dłoniach trzymała używane damskie majtki, które wrzuciła do wcześniej przygotowanej reklamówki.
- Złap trop – nakazała stanowczo a Jello wetknęła pysk w reklamówkę i parę razy mocno wciągnęła powietrze. Kiedy była gotowa spojrzała na Eve i czekała na kolejną komendę. – Szukaj. – Szybko złapała za latarkę i smycz, za którą tym razem trzymała Jello, zaś ta pociągnęła ją w konkretnym kierunku.Zazwyczaj na takim terenie pozwalała psu na swobodę, ale z racji słabej widoczności oraz niepewnego gruntu, wolała uniknąć sytuacji, w której suczka wpada do jakiejś jamy albo się rani. Musiała jej pilnować i dbać o bezpieczeństwo, bo od tego tutaj była.
Suczka szybko zatrzymała się w miejscu i pokręciła pyskiem raz wciągając powietrze z jednej a raz z drugiej strony. Eve obejrzała się za siebie, ale Lorenzo już tam nie było. Widziała snop światła w kierunku, w którym Jello jeszcze nie zdecydowała się pójść. Widziała po niej, że miała dwa kierunki do wyboru i kiedy Paxton pociągnęła smycz w jednym konkretnym, suczka od razu pognała jako pierwsza ciągnąc ją mocno ku Lorenzo.
Na widok biustonosza pomyślała, że przynajmniej mieli komplet do majtek, ale to był jej specyficzny czarny humor na rozładowanie napięcia. Wiedziała jednak, że Enzo by tego nie podzielił, dlatego zostawiła to dla siebie i znów spojrzała na Jello, która nie doczekawszy się nagrody pociągnęła ją dalej za Thompsonem, który pognał jak poparzony.
- Enzo czekaj! – Pobiegła za nim razem z suczką, która znów oczekiwała nagrody za znalezienie podobnej woni. Nie doczekała się jej, co dla psa oznaczało, że nie tego szukali.
- Cholera, Enzo. Nie możesz tego robić – nie brzmiała na złą, chociaż bardzo miała ochotę. Przez cały czas jednak walczyła z tym, żeby zachować spokój. Robiła to dla Jello i jak się okazuje także dla niejakiej Delilah. – Posłuchaj. Rozumiem, że jesteś zestresowany, ale musimy działać razem, rozumiesz? – Jak zespół a nie wariaci ganiający za rozrzuconymi po lesie ubraniami.
Wzięła głęboki wdech i schowana obie rzeczy do tej samej reklamówki, co majtki.
- Rozproszy. – Nie zamierzała kłamać. – Ale zanim tak pognałeś wyglądała na zdezorientowaną, więc istnieje jeszcze jeden kierunek linii zapachowej. Jeżeli nie wisi tam kolejna jej rzecz, to możliwe, że właśnie tamtędy ją poniósł. Przecież nie poszedłby tam i z powrotem. To by nie miało sensu i zabrałoby mu to dużo czasu. – A może takiego nie miał skoro jeszcze zdecydował się zakopać trumnę a kopanie tak dużej dziury w pojedynkę trochę zajmowało. – Poczekaj i mi zaufaj. Pobiegniemy, ale trzymaj się nas. W tym lesie łatwo stracić grunt pod nogami. – Mówiąc to znów kucnęła i nakazała Jello złapać trop. Psina znów wsunęła pysk do reklamówki i była gotowa do działania.
- Szukaj – stanowczość rozkazującego tonu podniosłaby do pionu każdego. Był to typowo wojskowy ton, który psy rozpoznawały i jednocześnie respektowały. To głos, którego każdy się słuchał.
Jello mocno pociągnęła smycz w przeciwnym kierunku.
- Widzisz? Dalej nic nie ma. – Czyli gdziekolwiek prowadziła ścieżka stanik-szal nie było na jej końcu niczego co świadczyłoby o obecności Delilah.
Od razu po swoich słowach pobiegła pozwalając suczce ciągnąć ich dalej. Nie obyło się bez dostania (dosłownie) z liścia (w końcu mieli w Australii wiosnę a zaraz nawet lato) lub cienkich gałęzi. Lasy tropikalne były okropne. Wilgotne i pełne wszystkiego, ale Paxton w miarę możliwości unikała przeszkód i ignorowała te, które ją uderzały lub pozostawiały szramy na skórze. Ani razu nie obejrzała się za siebie widząc snop światła z latarki Lorenzo a po ich prawej nagle znalazł się szumiący potok, na który tylko przez chwilę poświeciła latarką. Biegli, ale choćby chcieli nie mogli robić tego bardzo szybko. Ograniczona widoczność wpływała na ich niepewne kroki, ale Eve naprawdę się starała. Pomimo przeszłości nie zamierzała skazywać kogoś na śmierć. W końcu tu nie chodziło o Lorenzo a Delilah, której gdzieś tam powoli brakowało tlenu. Najpierw straci przytomność, a potem nieświadomie umrze od niedotlenienia mózgu. Od chili jego braku do ostatecznego końca liczyło się około 4 minut. To niewiele czasu zapasu, który by Hammond miała.
Delilah Hammond
Lorenzo Thompson
Jello intensywnie patrzyła na nią, gdy z tylnej kieszeni spodni wyciągnęła wcześniej tam schowaną bieliznę. Głęboko w poważaniu miała to, że właśnie w dłoniach trzymała używane damskie majtki, które wrzuciła do wcześniej przygotowanej reklamówki.
- Złap trop – nakazała stanowczo a Jello wetknęła pysk w reklamówkę i parę razy mocno wciągnęła powietrze. Kiedy była gotowa spojrzała na Eve i czekała na kolejną komendę. – Szukaj. – Szybko złapała za latarkę i smycz, za którą tym razem trzymała Jello, zaś ta pociągnęła ją w konkretnym kierunku.Zazwyczaj na takim terenie pozwalała psu na swobodę, ale z racji słabej widoczności oraz niepewnego gruntu, wolała uniknąć sytuacji, w której suczka wpada do jakiejś jamy albo się rani. Musiała jej pilnować i dbać o bezpieczeństwo, bo od tego tutaj była.
Suczka szybko zatrzymała się w miejscu i pokręciła pyskiem raz wciągając powietrze z jednej a raz z drugiej strony. Eve obejrzała się za siebie, ale Lorenzo już tam nie było. Widziała snop światła w kierunku, w którym Jello jeszcze nie zdecydowała się pójść. Widziała po niej, że miała dwa kierunki do wyboru i kiedy Paxton pociągnęła smycz w jednym konkretnym, suczka od razu pognała jako pierwsza ciągnąc ją mocno ku Lorenzo.
Na widok biustonosza pomyślała, że przynajmniej mieli komplet do majtek, ale to był jej specyficzny czarny humor na rozładowanie napięcia. Wiedziała jednak, że Enzo by tego nie podzielił, dlatego zostawiła to dla siebie i znów spojrzała na Jello, która nie doczekawszy się nagrody pociągnęła ją dalej za Thompsonem, który pognał jak poparzony.
- Enzo czekaj! – Pobiegła za nim razem z suczką, która znów oczekiwała nagrody za znalezienie podobnej woni. Nie doczekała się jej, co dla psa oznaczało, że nie tego szukali.
- Cholera, Enzo. Nie możesz tego robić – nie brzmiała na złą, chociaż bardzo miała ochotę. Przez cały czas jednak walczyła z tym, żeby zachować spokój. Robiła to dla Jello i jak się okazuje także dla niejakiej Delilah. – Posłuchaj. Rozumiem, że jesteś zestresowany, ale musimy działać razem, rozumiesz? – Jak zespół a nie wariaci ganiający za rozrzuconymi po lesie ubraniami.
Wzięła głęboki wdech i schowana obie rzeczy do tej samej reklamówki, co majtki.
- Rozproszy. – Nie zamierzała kłamać. – Ale zanim tak pognałeś wyglądała na zdezorientowaną, więc istnieje jeszcze jeden kierunek linii zapachowej. Jeżeli nie wisi tam kolejna jej rzecz, to możliwe, że właśnie tamtędy ją poniósł. Przecież nie poszedłby tam i z powrotem. To by nie miało sensu i zabrałoby mu to dużo czasu. – A może takiego nie miał skoro jeszcze zdecydował się zakopać trumnę a kopanie tak dużej dziury w pojedynkę trochę zajmowało. – Poczekaj i mi zaufaj. Pobiegniemy, ale trzymaj się nas. W tym lesie łatwo stracić grunt pod nogami. – Mówiąc to znów kucnęła i nakazała Jello złapać trop. Psina znów wsunęła pysk do reklamówki i była gotowa do działania.
- Szukaj – stanowczość rozkazującego tonu podniosłaby do pionu każdego. Był to typowo wojskowy ton, który psy rozpoznawały i jednocześnie respektowały. To głos, którego każdy się słuchał.
Jello mocno pociągnęła smycz w przeciwnym kierunku.
- Widzisz? Dalej nic nie ma. – Czyli gdziekolwiek prowadziła ścieżka stanik-szal nie było na jej końcu niczego co świadczyłoby o obecności Delilah.
Od razu po swoich słowach pobiegła pozwalając suczce ciągnąć ich dalej. Nie obyło się bez dostania (dosłownie) z liścia (w końcu mieli w Australii wiosnę a zaraz nawet lato) lub cienkich gałęzi. Lasy tropikalne były okropne. Wilgotne i pełne wszystkiego, ale Paxton w miarę możliwości unikała przeszkód i ignorowała te, które ją uderzały lub pozostawiały szramy na skórze. Ani razu nie obejrzała się za siebie widząc snop światła z latarki Lorenzo a po ich prawej nagle znalazł się szumiący potok, na który tylko przez chwilę poświeciła latarką. Biegli, ale choćby chcieli nie mogli robić tego bardzo szybko. Ograniczona widoczność wpływała na ich niepewne kroki, ale Eve naprawdę się starała. Pomimo przeszłości nie zamierzała skazywać kogoś na śmierć. W końcu tu nie chodziło o Lorenzo a Delilah, której gdzieś tam powoli brakowało tlenu. Najpierw straci przytomność, a potem nieświadomie umrze od niedotlenienia mózgu. Od chili jego braku do ostatecznego końca liczyło się około 4 minut. To niewiele czasu zapasu, który by Hammond miała.
Delilah Hammond
Lorenzo Thompson
about
‘Cause what we need is what we once had
Time won’t stand still
Just say you will
Because I need you there
Time won’t stand still
Just say you will
Because I need you there
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Delilah Hammond Eve Paxton
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
Biegli. Kiedy ten okazywał się bardziej strony lub wyboisty, nieco zwalniali, ale cały czas utrzymywali szybkie tempo. Czas był bardzo ważny i Eve to doskonale rozumiała. Domyślała się też, skąd się brało podenerwowanie Lorenzo i zapewne gdyby sama teraz nie była w pracy, podzielałaby jego odczucia (i gdyby była tak blisko związana z osobą w trumnie). Po prostu musiała zachować zimną krew a to oznaczało, że wychodziła teraz na nieczułą sukę, którą nie była. Twardo stąpała po ziemi i była bardzo stanowcza, ale miała uczucia, nad którymi jednak teraz musiała panować. Wszystko to po to, żeby pomóc Lorenzo, nawet jeśli to nie ona była mu winna jakąkolwiek przysługę. Jak już, to było na odwrót.
Zwolniła kroku, a nawet zatrzymała się mrużąc oczy i patrząc we wskazanym przez niego kierunku.
- Jeżeli już ktoś tam jest o tej porze, to raczej nie życzy nam niczego dobrego – stwierdziła nie kryjąc niezadowolenia. – Jello prowadzi w tamtym kierunku – wyjaśniła swój sceptycyzm, bo jeżeli ktoś był w chatce, to na pewno miał związek z zaginięciem Delilah. Wątpliwe aby leśniczy nie zauważył gościa kopiącego grub. To nie była robota na parę minut. – Zakopanie trumny trochę zajmuje, Enzo. Ludzie stamtąd – jeżeli ktokolwiek tam jest – to raczej nie są nasi kumple. – Pytanie ich o wskazówki to zgubna nadzieja. – Zaufaj mi i trzymajmy się psa. Obiecuje, że doprowadzi nas do miejsca, gdzie leży.. – Twoja koleżanka? Kochanka? Właścicielka majtek? Kimkolwiek była wydawało jej się, że przywoływanie kobiety z imienia zadziałałoby na Lorenzo jak czerwona płachta na byka. – Idźmy za Jello. Wskaże nam gdzie kopać – dodała ostro i bardzo stanowczo jednocześnie żałując, że nie wzięła ze sobą broni. Czemu o tym nie pomyślała? Przecież na hasło – zakopano kogoś żywcem – pierwsze co powinna zrobić to zaopatrzyć się w pistolet. A jednak złudnie sądziła, że Thompson wezwał policję i przede wszystkim karetkę, bo Bóg jeden wie w jakim stanie będzie Delilah kiedy ją znajdą.
W co się ona wpakowała?
Trudno. Już było za późno. Najważniejsze, że wierzyła w swego psa w stu procentach. Wiedziała, że Jello wskaże miejsce i bez żadnego „ale” będą mogli zacząć kopać. Robiła to od siedmiu lat. Była cholerną profesjonalistką znaną w Australii. Nie spieprzy tego. Nie było takiej mowy. Tylko skąd Thomspon mógł o tym wiedzieć, skoro nawet jej nie znał? Nie znał tej nowej Eve, która naprawdę była dobra w tym co robiła a Jello to jej najlepszy pies poszukiwawczy.
- Tędy - zdecydowała się złapać Lorenzo za przedramię i pociągnąć go nieopodal chatki. Suczka kierowała ich za domek i była coraz bardziej pobudzona, co dla Eve oznaczało, że byli bardzo blisko. Możliwe, że to było gdzieś tutaj. - Prawie jesteśmy - dodała, żeby nieco uspokoić swego towarzysza i zerknęła w stronę chatki leśniczego mając wrażenie, że zauważyła tam światło. Możliwe jednak, że to tylko ich latarki odbiły się od okna.
Delilah Hammond
Lorenzo Thompson
Zwolniła kroku, a nawet zatrzymała się mrużąc oczy i patrząc we wskazanym przez niego kierunku.
- Jeżeli już ktoś tam jest o tej porze, to raczej nie życzy nam niczego dobrego – stwierdziła nie kryjąc niezadowolenia. – Jello prowadzi w tamtym kierunku – wyjaśniła swój sceptycyzm, bo jeżeli ktoś był w chatce, to na pewno miał związek z zaginięciem Delilah. Wątpliwe aby leśniczy nie zauważył gościa kopiącego grub. To nie była robota na parę minut. – Zakopanie trumny trochę zajmuje, Enzo. Ludzie stamtąd – jeżeli ktokolwiek tam jest – to raczej nie są nasi kumple. – Pytanie ich o wskazówki to zgubna nadzieja. – Zaufaj mi i trzymajmy się psa. Obiecuje, że doprowadzi nas do miejsca, gdzie leży.. – Twoja koleżanka? Kochanka? Właścicielka majtek? Kimkolwiek była wydawało jej się, że przywoływanie kobiety z imienia zadziałałoby na Lorenzo jak czerwona płachta na byka. – Idźmy za Jello. Wskaże nam gdzie kopać – dodała ostro i bardzo stanowczo jednocześnie żałując, że nie wzięła ze sobą broni. Czemu o tym nie pomyślała? Przecież na hasło – zakopano kogoś żywcem – pierwsze co powinna zrobić to zaopatrzyć się w pistolet. A jednak złudnie sądziła, że Thompson wezwał policję i przede wszystkim karetkę, bo Bóg jeden wie w jakim stanie będzie Delilah kiedy ją znajdą.
W co się ona wpakowała?
Trudno. Już było za późno. Najważniejsze, że wierzyła w swego psa w stu procentach. Wiedziała, że Jello wskaże miejsce i bez żadnego „ale” będą mogli zacząć kopać. Robiła to od siedmiu lat. Była cholerną profesjonalistką znaną w Australii. Nie spieprzy tego. Nie było takiej mowy. Tylko skąd Thomspon mógł o tym wiedzieć, skoro nawet jej nie znał? Nie znał tej nowej Eve, która naprawdę była dobra w tym co robiła a Jello to jej najlepszy pies poszukiwawczy.
- Tędy - zdecydowała się złapać Lorenzo za przedramię i pociągnąć go nieopodal chatki. Suczka kierowała ich za domek i była coraz bardziej pobudzona, co dla Eve oznaczało, że byli bardzo blisko. Możliwe, że to było gdzieś tutaj. - Prawie jesteśmy - dodała, żeby nieco uspokoić swego towarzysza i zerknęła w stronę chatki leśniczego mając wrażenie, że zauważyła tam światło. Możliwe jednak, że to tylko ich latarki odbiły się od okna.
Delilah Hammond
Lorenzo Thompson
about
Got my heart up in this dance
What a beautiful man
That batchata as we rock on the set
Put his hand over my hips
Started looking at his lips
I'm the luckiest girl in the land
What a beautiful man
That batchata as we rock on the set
Put his hand over my hips
Started looking at his lips
I'm the luckiest girl in the land
Della nie straciła przytomności,po prostu leżała w trumnie próbując opanować swój oddech. Coraz bardziej urywający się, pewlen wysiłku. Czuła już każda częścią ciała powoli odmawia posłuszeństwa, przyzwyczajając się do tego, że w końcu nadejdzie chwilą,gdy przestanie oddychać. Gdy Delilah wyda na świat ostatni oddech. Przypomniała sobie słowa faceta, przypomniała sobie że miała scyzoryk, że miała zapalniczkę. Ale pamiętała też słowa Lorenzo, że powinna zapomnieć o zapaleniu ognia. Spalany tlen, którego i tak miała przecież mało. Zaczęła wyobrażać sobie różne rzeczy. Wspomnienia. To jak wyglądało ich ostatnie spotkanie. Jak wyglądało ostatnie spotkanie z rodziną i siostrami. Czy zrobiła coś, czym mogła ich obrazić. Czy powinna inaczej się zachowac się inaczej. Aby ludzie inaczej ją zapamiętali. Chwyciła scyzoryk w dłoń, wyczuwając ostrze. Nie chciała nic sobie zrobić, chociaż mogła. Mogła użyć go, aby ukrócić swoje cierpienie. Mogła zrobić to wcześniej, zanim wmieszała w to wszystko Lorenzo. Zanim w ogóle do niego zadzwoniła. Wszyscy myśleliby, że wyjechała. Może to by było lepsze? Nie wiedząc, czy Lorenzo w ogóle tutaj trafił - mimo zapewnień oprawcy, nie wiedząc co dalej będzie, chciała jeszcze raz go usłyszeć. Nawet ten ostatni raz. Czuła coraz mocniejszy ciężar na klatce piersiowej. Ubrania, które nadal miała na sobie poprzyklejały się do jej ciała, niczym druga skóra. Nie mówiąc już o włosach. Czuła się naga, naga i brudna. I z pewnością nie myślała już racjonalnie. Zebrała ostatnie pokłady sił, poruszyła się w tym małym metrażu, aby sięgnąć po telefon. Odnalazła to jedyne miejsce w którym był zasięg I wykonała telefon. Niestety zamiast usłyszenia głosu ukochanego, usłyszała tylko dobrze jej znaną wiadomość poczty głosowej. Westchnęła, przełykając gulę w gardle i próbując pobudzić ten ostatni raz wymęczony od brakującego tlenu mózg wyszeptała:
- Domek leśniczego... Lorenzo... Nieopodal jest domek leśniczego. Obok niego woda... - w jej głoście słychać było wycieńczenie, zmieszane z bólem. Mimo to Delilah nie przerywała. Po pierwsze telefon działał już na oparach, tak jak sama Delilah. Wiedziała, że ten ktoś może tam być. Wiedziała, że w tym lesie był Lorenzo, któremu nie mogła pozwolić się narażać. W tym momencie, kiedy już nie myślała jasno wiedziała jedno, że za nic nie chciała by ją odnaleziono. Mimo, że powiedziała doslownie to co przekazał jej oprawcą.
- Lorenzo, to nie ma już sensu. Czasu, odpuść. Wracaj do domu. Pamiętaj, że Cię ko... - nagranie urwało się w tym momencie ( chociaż końcówki jej wypowiedzi można było się domyśleć) , a telefon Delilah zamilkł na amen, zwiastując rozładowanie baterii przez krótkie piknięcie. Jej życie biegło ku mecie, ku szybkiemu końcowi. Czuła to, a rozładowany telefon idealnie to potwierdzał. Co mogła w tym momencie zrobić? Panikować, poddać się i zasnąć, czy z całej siły walić w wieko skrzyni do utraty tchu? Wiedziała, że na pewno Lorenzo nie zdąży. Że oprawca z pewnością zadbał o to by jej nie znaleziono. W końcu rzeka ciągnęła się i ciągnęła przez las, mogła być wszędzie. Może nawet nie było tej chatki. A może Del znajdywała się w bardzo blisko, a mężczyzna tylko krążył? Postanowiła zrobić jedno, ostatnią rzecz, która albo jej pomoże, albo zabije. Wciela w dłon scyzoryk i skierowała broń w górę. Przy okazji pokaleczyła sobie palce, ale mimo gorącego życiodajnego płynu uderzała mocno w wieko skrzyni. Zaczęła znowu wrzeszczeć. Wrzeszczeć jak obdzieranie że skóry zwierzę. Czort z tym, że przez to za chwilę przestanie oddychać. Ten krzyk przesycony bólem był ostatnim dowodem na to, że żyje. I że życie z niej uchodzi. Czy był słyszalny tego nie wiedziała. Nawet jeśli wilgotna ziemią pochlonela cały jej wysiłek czuła, że coś robi, a nie bezsilnie leży i czeka. To, że leżała i walczyła sprawiło, że czuła jak stopniowo się uwalnia.. Mimo ciasnej, coraz ciasniejesej trumny i gęstego powietrzna, robiło jej się lżej...Z każdym kolejnym uderzeniem noża, coraz słabszym - jej krzyk tracił na nocy. Mroczki przed oczami dziewczyny zwiastowały o nadchodzącym końcu. Końcu problemów, kłótni, rodziny, końcu tej pokręconej historii miłosnej, przez ktorą niejako wylądowała tutaj.
Eve Paxton Lorenzo Thompson
- Domek leśniczego... Lorenzo... Nieopodal jest domek leśniczego. Obok niego woda... - w jej głoście słychać było wycieńczenie, zmieszane z bólem. Mimo to Delilah nie przerywała. Po pierwsze telefon działał już na oparach, tak jak sama Delilah. Wiedziała, że ten ktoś może tam być. Wiedziała, że w tym lesie był Lorenzo, któremu nie mogła pozwolić się narażać. W tym momencie, kiedy już nie myślała jasno wiedziała jedno, że za nic nie chciała by ją odnaleziono. Mimo, że powiedziała doslownie to co przekazał jej oprawcą.
- Lorenzo, to nie ma już sensu. Czasu, odpuść. Wracaj do domu. Pamiętaj, że Cię ko... - nagranie urwało się w tym momencie ( chociaż końcówki jej wypowiedzi można było się domyśleć) , a telefon Delilah zamilkł na amen, zwiastując rozładowanie baterii przez krótkie piknięcie. Jej życie biegło ku mecie, ku szybkiemu końcowi. Czuła to, a rozładowany telefon idealnie to potwierdzał. Co mogła w tym momencie zrobić? Panikować, poddać się i zasnąć, czy z całej siły walić w wieko skrzyni do utraty tchu? Wiedziała, że na pewno Lorenzo nie zdąży. Że oprawca z pewnością zadbał o to by jej nie znaleziono. W końcu rzeka ciągnęła się i ciągnęła przez las, mogła być wszędzie. Może nawet nie było tej chatki. A może Del znajdywała się w bardzo blisko, a mężczyzna tylko krążył? Postanowiła zrobić jedno, ostatnią rzecz, która albo jej pomoże, albo zabije. Wciela w dłon scyzoryk i skierowała broń w górę. Przy okazji pokaleczyła sobie palce, ale mimo gorącego życiodajnego płynu uderzała mocno w wieko skrzyni. Zaczęła znowu wrzeszczeć. Wrzeszczeć jak obdzieranie że skóry zwierzę. Czort z tym, że przez to za chwilę przestanie oddychać. Ten krzyk przesycony bólem był ostatnim dowodem na to, że żyje. I że życie z niej uchodzi. Czy był słyszalny tego nie wiedziała. Nawet jeśli wilgotna ziemią pochlonela cały jej wysiłek czuła, że coś robi, a nie bezsilnie leży i czeka. To, że leżała i walczyła sprawiło, że czuła jak stopniowo się uwalnia.. Mimo ciasnej, coraz ciasniejesej trumny i gęstego powietrzna, robiło jej się lżej...Z każdym kolejnym uderzeniem noża, coraz słabszym - jej krzyk tracił na nocy. Mroczki przed oczami dziewczyny zwiastowały o nadchodzącym końcu. Końcu problemów, kłótni, rodziny, końcu tej pokręconej historii miłosnej, przez ktorą niejako wylądowała tutaj.
Eve Paxton Lorenzo Thompson
about
‘Cause what we need is what we once had
Time won’t stand still
Just say you will
Because I need you there
Time won’t stand still
Just say you will
Because I need you there
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Delilah Hammond Eve Paxton
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
Jello ciągnęło smycz coraz mocniej, co było sygnałem dla Eve, że byli bardzo blisko. Niecierpliwość psa zazwyczaj o tym świadczyła, bo to był moment, w którym czworonóg osiągał cel i zdobywał nagrodę a nic tak bardzo się nie liczyło jak wygrana oraz satysfakcja przewodnika. Pies nie miał większych wymagań. Był lojalny i łasy na smakołyki oraz ulubione zabawki. Nic więcej się nie liczyło i choć można te uczucia przełożyć na mechaniczny tryb życia sprawiając, że psy będą służyć tylko do pracy, Eve starała się również otaczać je miłością. Przynajmniej tak robiła ze swoimi dwoma futrzakami, których nie traktowała tylko jak zaprogramowanych robotów do pracy a jak członków rodziny przy okazji zarabiających na własną karmę.
Pomimo chwilowego przystanku, wciąż trzymała Lorezno za przedramię i ciągnęła go dalej wsłuchanego w wiadomość, która docierała również do jej uszu. Teraz dbała nie tylko o Jello, ale również o niego i całe szczęście, że miejsce pochówku znajdowało się nieopodal, bo nie przywykła do pilnowania rosłego, załamanego i zakopanego we własnych uczuciach chłopa na tak nierównym terenie. Skupianie się w tych grobowych ciemnościach na nim i na psie wymagało od niej ogromnej energii i podzielności uwagi. Normalnie nie godziła się na pracę w nocy chyba, że ze wsparciem policji, która miała ogromne halogenowe światła a nie marne latarki. Nawet to wiązało się z dużym ryzykiem, że pies sobie coś zrobi, a przecież musiała o niego dbać. Jello jej ufała, ale nie.. ona, Eve Paxton, była na tyle dobra, żeby pomagać swemu ex w poszukiwaniu jego ukochanej. Poprawka; pomagała nieznajomej kobiecie, której przydarzył się największy koszmar na świecie, od którego wiele osób zesrałoby się w gacie. Tej samej kobiecie, której głos słyszała w telefonie Thompsona.
Pomimo tego wszystkiego starała się skupić na Jello oraz na tym jak psina gwałtownie zatrzymała się obwąchując skrawek ziemi. Paxton odczekała niecałą sekundę zanim suczka położyła się, machnęła ogonem i szczeknęła raz patrząc prosto na swoją panią.
- Tutaj. – To był znak do kopania, jak i również sygnał dla Jello, którą zazwyczaj w tym momencie Eve odciągała. Reszta roboty należała do policji, ale teraz nie było w pobliżu żadnych służb odpowiedzialnych za akcję co czworonóg wydawał się wyczuć i jakby nigdy nic zaczęła kopać w miejscu blisko łopaty, którą zamaszyście machał Lorenzo.
Cała reszta potoczyła się szybko a jednocześnie niemiłosiernie długo trwało dokopanie się do trumny. Eve nie mogła wspomóc mężczyzny w machaniu łopatą, ale kiedy ten natrafił na coś twardego, dłońmi odsypywała resztkę ziemi, a potem pomogła pozbyć się porządnie przybitego wieka. Cała reszta leżała po stronie Lorenzo. Pozwalała mu na wszystko, bo wiedziała, że tego potrzebował. Musiał zobaczyć kobietę, sam ją wyciągnąć i trzymać przy sobie. Kiedy to zrobił, doskoczyła do nich, kucnęła i mocno, wręcz boleśnie (gdyby Delilah była przytomna) przycisnęła palce do jej szyi. Uspokoiła własny oddech nie przejmując się tym, że pobrudziła ziemią jasną szyję, na której po długiej chwili wyczuła słabe pulsowanie.
- Jest puls. Słaby. Trzeba zawieźć ją do szpitala. – Co Lorenzo zrobi z tą informacją to jego. Eve zabrała rękę, wstała i odsunęła się świecąc latarką dookoła Thompsona, a potem w głąb grobu, na którego widok poczuła ciarki na plecach. Zakopanie żywcem.. już wolała zostać rozerwana przez minę (co zresztą groziło jej w strefie wojny, w której kiedyś brała udział). – Weź ją i chodźmy stąd – zaproponowała, ale nie zdążyła spojrzeć na Lorenzo, do którego te słowa mogły wcale nie dojść. Paxton by się powtórzyła, gdyby tylko jej uwagę znów nie przykuło mignięcie światła za oknem chatki. Nagle wszystko pociemniało, lecz zamiast zignorować to i ruszyć razem z Lorenzo z powrotem w stronę auta, postanowiła parę kroków w kierunku domku leśniczego.
- Zostań – nakazała psu, którego jeszcze nie nagrodziła za dobrą pracę i ostatni raz obejrzała się na Jello upewniając, że ta została w miejscu.
Zrobiła kolejne dwa kroki ten ostatni stawiając na niewielkim ganku przed wejściem.
Po cholerę tam leziesz?; zapytał zdrowy rozsądek, którego powinna się posłuchać, ale nie zrobiła tego. Złapała za klamkę kierując snop światła w dół i bardzo powoli otworzyła drzwi. Nie przeszła przez próg. Poświeciła do środka szukając czegoś, co przykuje jej uwagę, lecz nim do nozdrzy dotarł silny zapach żutego tytoniu, noga już znajdowała się za dolną framugą starych drewnianych drzwi.
Nie zdążyła spojrzeć w bok, gdy nagle z lewej poczuła silne uderzenie drugiego ciała i jego napór tak gwałtowny, że miała jak się przed nim uchronić. Facet sforsował ją jak obrońcę w footballu amerykańskim i pchnął przez drewniany stół, przez który się przetoczyła wpadając na krzesło po drugiej stronie. Drewo gruchnęło, Eve sapnęła, jęknęła i zrobiła to raz jeszcze gdy mocno uderzyła o ścianę przy której stało krzesło. Lekkie posady ścian zadrżały a z góry, niczym gilotyna spadła na nią wypchana głowa zwierzęcia, którego w ciemnościach nie potrafiła zidentyfikować. Zgubiła gdzieś latarkę, ale to był najmniejszy ból w porównaniu z tym, które przeszyło jej ciało.
- Enzo! – zdobyła się na głośny krzyk. – On tu jest! – W miarę możliwości rozejrzała się dookoła, ale już nikt nad nią nie stał i nie atakował. Usłyszała za to głośne kroki na ganku świadczące o tym, że facet próbował zwiać. Najwyraźniej nie spodziewał się, że Thompson nie przyjdzie tutaj sam.
W miarę sprawnie starała się wygrzebać z tego pobojowiska z udziałem krzesła i głowy czegoś futrzastego. Ignorowanie bólu było proste, gdy w organizmie wybuchła adrenalina, której pokłady musiała wykorzystać.
Nie wiedziała, co działo się na zewnątrz. Usłyszała tylko warczenie i szczekanie Jello, która na pewno naskoczyła na nieznajomego w obronie pozostałej dwójki lub pomagając Thompsonowi, o ile ten w ogóle zdążył wygrzebać się z natłoku emocji, które przytłoczyły go tuż po wykopaniu Delii.
Delilah Hammond
Lorenzo Thompson
Pomimo chwilowego przystanku, wciąż trzymała Lorezno za przedramię i ciągnęła go dalej wsłuchanego w wiadomość, która docierała również do jej uszu. Teraz dbała nie tylko o Jello, ale również o niego i całe szczęście, że miejsce pochówku znajdowało się nieopodal, bo nie przywykła do pilnowania rosłego, załamanego i zakopanego we własnych uczuciach chłopa na tak nierównym terenie. Skupianie się w tych grobowych ciemnościach na nim i na psie wymagało od niej ogromnej energii i podzielności uwagi. Normalnie nie godziła się na pracę w nocy chyba, że ze wsparciem policji, która miała ogromne halogenowe światła a nie marne latarki. Nawet to wiązało się z dużym ryzykiem, że pies sobie coś zrobi, a przecież musiała o niego dbać. Jello jej ufała, ale nie.. ona, Eve Paxton, była na tyle dobra, żeby pomagać swemu ex w poszukiwaniu jego ukochanej. Poprawka; pomagała nieznajomej kobiecie, której przydarzył się największy koszmar na świecie, od którego wiele osób zesrałoby się w gacie. Tej samej kobiecie, której głos słyszała w telefonie Thompsona.
Pomimo tego wszystkiego starała się skupić na Jello oraz na tym jak psina gwałtownie zatrzymała się obwąchując skrawek ziemi. Paxton odczekała niecałą sekundę zanim suczka położyła się, machnęła ogonem i szczeknęła raz patrząc prosto na swoją panią.
- Tutaj. – To był znak do kopania, jak i również sygnał dla Jello, którą zazwyczaj w tym momencie Eve odciągała. Reszta roboty należała do policji, ale teraz nie było w pobliżu żadnych służb odpowiedzialnych za akcję co czworonóg wydawał się wyczuć i jakby nigdy nic zaczęła kopać w miejscu blisko łopaty, którą zamaszyście machał Lorenzo.
Cała reszta potoczyła się szybko a jednocześnie niemiłosiernie długo trwało dokopanie się do trumny. Eve nie mogła wspomóc mężczyzny w machaniu łopatą, ale kiedy ten natrafił na coś twardego, dłońmi odsypywała resztkę ziemi, a potem pomogła pozbyć się porządnie przybitego wieka. Cała reszta leżała po stronie Lorenzo. Pozwalała mu na wszystko, bo wiedziała, że tego potrzebował. Musiał zobaczyć kobietę, sam ją wyciągnąć i trzymać przy sobie. Kiedy to zrobił, doskoczyła do nich, kucnęła i mocno, wręcz boleśnie (gdyby Delilah była przytomna) przycisnęła palce do jej szyi. Uspokoiła własny oddech nie przejmując się tym, że pobrudziła ziemią jasną szyję, na której po długiej chwili wyczuła słabe pulsowanie.
- Jest puls. Słaby. Trzeba zawieźć ją do szpitala. – Co Lorenzo zrobi z tą informacją to jego. Eve zabrała rękę, wstała i odsunęła się świecąc latarką dookoła Thompsona, a potem w głąb grobu, na którego widok poczuła ciarki na plecach. Zakopanie żywcem.. już wolała zostać rozerwana przez minę (co zresztą groziło jej w strefie wojny, w której kiedyś brała udział). – Weź ją i chodźmy stąd – zaproponowała, ale nie zdążyła spojrzeć na Lorenzo, do którego te słowa mogły wcale nie dojść. Paxton by się powtórzyła, gdyby tylko jej uwagę znów nie przykuło mignięcie światła za oknem chatki. Nagle wszystko pociemniało, lecz zamiast zignorować to i ruszyć razem z Lorenzo z powrotem w stronę auta, postanowiła parę kroków w kierunku domku leśniczego.
- Zostań – nakazała psu, którego jeszcze nie nagrodziła za dobrą pracę i ostatni raz obejrzała się na Jello upewniając, że ta została w miejscu.
Zrobiła kolejne dwa kroki ten ostatni stawiając na niewielkim ganku przed wejściem.
Po cholerę tam leziesz?; zapytał zdrowy rozsądek, którego powinna się posłuchać, ale nie zrobiła tego. Złapała za klamkę kierując snop światła w dół i bardzo powoli otworzyła drzwi. Nie przeszła przez próg. Poświeciła do środka szukając czegoś, co przykuje jej uwagę, lecz nim do nozdrzy dotarł silny zapach żutego tytoniu, noga już znajdowała się za dolną framugą starych drewnianych drzwi.
Nie zdążyła spojrzeć w bok, gdy nagle z lewej poczuła silne uderzenie drugiego ciała i jego napór tak gwałtowny, że miała jak się przed nim uchronić. Facet sforsował ją jak obrońcę w footballu amerykańskim i pchnął przez drewniany stół, przez który się przetoczyła wpadając na krzesło po drugiej stronie. Drewo gruchnęło, Eve sapnęła, jęknęła i zrobiła to raz jeszcze gdy mocno uderzyła o ścianę przy której stało krzesło. Lekkie posady ścian zadrżały a z góry, niczym gilotyna spadła na nią wypchana głowa zwierzęcia, którego w ciemnościach nie potrafiła zidentyfikować. Zgubiła gdzieś latarkę, ale to był najmniejszy ból w porównaniu z tym, które przeszyło jej ciało.
- Enzo! – zdobyła się na głośny krzyk. – On tu jest! – W miarę możliwości rozejrzała się dookoła, ale już nikt nad nią nie stał i nie atakował. Usłyszała za to głośne kroki na ganku świadczące o tym, że facet próbował zwiać. Najwyraźniej nie spodziewał się, że Thompson nie przyjdzie tutaj sam.
W miarę sprawnie starała się wygrzebać z tego pobojowiska z udziałem krzesła i głowy czegoś futrzastego. Ignorowanie bólu było proste, gdy w organizmie wybuchła adrenalina, której pokłady musiała wykorzystać.
Nie wiedziała, co działo się na zewnątrz. Usłyszała tylko warczenie i szczekanie Jello, która na pewno naskoczyła na nieznajomego w obronie pozostałej dwójki lub pomagając Thompsonowi, o ile ten w ogóle zdążył wygrzebać się z natłoku emocji, które przytłoczyły go tuż po wykopaniu Delii.
Delilah Hammond
Lorenzo Thompson
about
Got my heart up in this dance
What a beautiful man
That batchata as we rock on the set
Put his hand over my hips
Started looking at his lips
I'm the luckiest girl in the land
What a beautiful man
That batchata as we rock on the set
Put his hand over my hips
Started looking at his lips
I'm the luckiest girl in the land
Wszystko dobiegało końca. Do Delilah nie docierał żaden dźwięk z zewnątrz. Poza piskiem w uszach od rosnącego ciśnienia. Oddychała już oparami, ostatkami sił. Rezerwę, która z pewnością mogła jej pomóc wykorzystała na krzyk rozpaczy. Krzyk, który uwiązł w gardle. Kiedy ciemność zaczęła ją zabiegać. Robiło się ciemno, cicho i zimno. Jeszcze kilka razy uderzyła scyzorykiem w wierzch trumny kalecząc sobie przy tym palce, a potem zamilkła. Pojawiły się pierwsze mroczki. Początkowo krótkie, ale z czasem przestawała widzieć. Do tego stopnia, że zrobiła rzecz, która zakazał jej Lorenzo. Zamknęła oczy. Wydała z siebie ostatni jęk, ostatni oddech opuścił jej usta. Delilah odchodziła, nie wiedząc że Lorenzo właśnie dobija się do jej grobowca. Tępe uderzenia łopatą,odbierała jak uderzenia agregatora, albo kamieni spadających z potoku. Skąd miała wiedzieć, że to coś innego. Nie widziała tego słynnego tunelu, po prostu czuła jak wszystko zmniejsza się dopasowując do jej rozmiarów. Tak jakby wcale nie była zamknięta. Jakby jej dusza się uwalniała.
Myślała, że odejście będzie łagodniejsze. Bez żadnych wstrząsów, krzyków. Może dostała ataku? Tylko dlaczego z nagłego zimna, jej skóra odbierała ciepło. Nie otwierała oczu, przez co leżała jak nieżywa w ramionach mężczyzny. Z bladą, niemal biała twarzą, sinymi wargami. Bez śladu życia. Na pierwsze wezwanie nie zareagowała. Słyszała o planach słuchowych. Dopiero drugi głos, głos którego nie znała sprawił, że krew szybciej zaczęła w niej krążyć. A przynajmniej tak jej się zdawało. Jeszcze szczekanie psa.
Wszystko uderzyło w nią jak bumerang. Gwałtownie otworzyła oczy, nabierając głęboko powietrza - tak jak to robili topielcy po wypiciu wody. Zachlysnęła się powietrze, czując jak ciężar na klatce piersiowej wypycha z niej świeży tlen. Zakręciło jej się w głowie, przymknęła oczy na moment , co dla kogoś postronnego mogło wyglądać jak omdlenie. Ponownie zamrugala tył razem powoli, przyzwyczajając wykończony wzrok do ciemności. Właśnie wtedy dotarło do niej, że znajdowała się na powierzchni. Że ktoś ją wyciągnął. Pierwotnie spięła się cała, myśląc że to oprawca jednak się nad nią zlitował, przechodząc do części finałowej. Właśnie wtedy dotarł do niej zapach. Ten dobrze znajomy jej zapach wody toaletowej i zapachu skóry. Tak rozpoznawała go, rozpoznałby ten aromat nawet z daleka. Rozglądała się gorączkowo, szukając twarzy Lorenzo.
- Boże... - wysapała, kiedy w końcu się pojawiła twarz mężczyzny w pełnej okazałości. Nadal w jakiejś części myślała, że trafiła do nieba, a to co widzi było nagrodą za to co dobre zrobiła w życiu. Przycisnęła twarz do koszulki, tylko na tyle miała siłę. Upewniła się, naprawdę się udało. Nawet nie wiedziała kiedy zaczęła płakać. Łzy płynęły z niej nieustannie. Nie wiedziała co powiedzieć, nie wiedziała co zrobić. Zresztą nie miała nawet siły. Właśnie wtedy usłyszała kobietę, krzyk kobiety która a pomoc Lorenzo, prawdopodobnie właścicielki psa, który znajdował się nieopodal chatki. Wszystkiego było za dużo, a niebezpieczeństwo nadal było w pobliżu.
- Nie...Zostawcie go... - wysapala, wkładając cała siłę w to by zacisnąć dłoń na koszulce Lorenzo. Kątem oka dostrzegła wymykającego się porywacza,który przez chwilę zmagał się z psem. Nie chciała by komuś coś się stało,a już napewno nie jej wybawicielom. Cholera wie, co mógł im zrobić. Zrobić Lorenzo. Czuła na swojej skórze parszywy uśmiech uciekającego, słyszała jęki kobiety, która zaliczyła starcie z oprychem. Nie dowierzała, że to koniec.
- Zdążyłeś...
Lorenzo Thompson Eve Paxton
Myślała, że odejście będzie łagodniejsze. Bez żadnych wstrząsów, krzyków. Może dostała ataku? Tylko dlaczego z nagłego zimna, jej skóra odbierała ciepło. Nie otwierała oczu, przez co leżała jak nieżywa w ramionach mężczyzny. Z bladą, niemal biała twarzą, sinymi wargami. Bez śladu życia. Na pierwsze wezwanie nie zareagowała. Słyszała o planach słuchowych. Dopiero drugi głos, głos którego nie znała sprawił, że krew szybciej zaczęła w niej krążyć. A przynajmniej tak jej się zdawało. Jeszcze szczekanie psa.
Wszystko uderzyło w nią jak bumerang. Gwałtownie otworzyła oczy, nabierając głęboko powietrza - tak jak to robili topielcy po wypiciu wody. Zachlysnęła się powietrze, czując jak ciężar na klatce piersiowej wypycha z niej świeży tlen. Zakręciło jej się w głowie, przymknęła oczy na moment , co dla kogoś postronnego mogło wyglądać jak omdlenie. Ponownie zamrugala tył razem powoli, przyzwyczajając wykończony wzrok do ciemności. Właśnie wtedy dotarło do niej, że znajdowała się na powierzchni. Że ktoś ją wyciągnął. Pierwotnie spięła się cała, myśląc że to oprawca jednak się nad nią zlitował, przechodząc do części finałowej. Właśnie wtedy dotarł do niej zapach. Ten dobrze znajomy jej zapach wody toaletowej i zapachu skóry. Tak rozpoznawała go, rozpoznałby ten aromat nawet z daleka. Rozglądała się gorączkowo, szukając twarzy Lorenzo.
- Boże... - wysapała, kiedy w końcu się pojawiła twarz mężczyzny w pełnej okazałości. Nadal w jakiejś części myślała, że trafiła do nieba, a to co widzi było nagrodą za to co dobre zrobiła w życiu. Przycisnęła twarz do koszulki, tylko na tyle miała siłę. Upewniła się, naprawdę się udało. Nawet nie wiedziała kiedy zaczęła płakać. Łzy płynęły z niej nieustannie. Nie wiedziała co powiedzieć, nie wiedziała co zrobić. Zresztą nie miała nawet siły. Właśnie wtedy usłyszała kobietę, krzyk kobiety która a pomoc Lorenzo, prawdopodobnie właścicielki psa, który znajdował się nieopodal chatki. Wszystkiego było za dużo, a niebezpieczeństwo nadal było w pobliżu.
- Nie...Zostawcie go... - wysapala, wkładając cała siłę w to by zacisnąć dłoń na koszulce Lorenzo. Kątem oka dostrzegła wymykającego się porywacza,który przez chwilę zmagał się z psem. Nie chciała by komuś coś się stało,a już napewno nie jej wybawicielom. Cholera wie, co mógł im zrobić. Zrobić Lorenzo. Czuła na swojej skórze parszywy uśmiech uciekającego, słyszała jęki kobiety, która zaliczyła starcie z oprychem. Nie dowierzała, że to koniec.
- Zdążyłeś...
Lorenzo Thompson Eve Paxton