Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey zaśmiała się na słowa swojego przyjaciela. Jeśli akurat o Dasha chodzi była stuprocentowo pewna, że ten w malowaniu jej nie zawiedzie… A i pewnie da kilka wskazówek, bo i w tej kwestii panienka Clark
- Wierz mi, sama nie mam najmniejszego pojęcia o remontach. Pomaga mi syn sąsiadów i nie raz mam wrażenie, że mówi do mnie w innym języku. - Przyznała z wyraźnym rozbawieniem, nadal nie będąc pewną czy w ogóle podoła z doprowadzeniem remontu do końca, nawet jeśli młody Lyons zdawał się doskonale wiedzieć co też przyszło mu robić i ratować ją z kilku komplikacji, jakie wyszły po drodze. - Kilka razy nawet żałowałam tej decyzji, ale później napataczał się ojciec i szybko mi przechodziło. - Jacob Clark był jaki był, po za stanowczym przedawkowaniem Strażnika Teksasu oraz Ojca Chrzestnego, wykazywał się nadopiekuńczością i ogromnymi chęciami do pomocy co nie raz sprawiało, że Audrey zwyczajnie czasem nie mogła go już znieść, zwłaszcza gdy nadal zachowywał się, jakby miała złamaną nogę.
- Ależ oczywiście, że tak. - Przecież to było jasne jak australijskie słońce! - Drink jest boski, ty jesteś boski, wszystko pasuje! - Pewność wybrzmiewała w głosie, bo przecież pomysł był to idealny, a Dash nie powinien choćby przez chwilę boczyć za ten, jakże cudowny komplement jaki od niej otrzymał! Gdy jednak ten zażądał zmiany zapisanego imienia, Audrey zmarszczyła brwi w zastanowieniu, po czym poczęła coś klikać na swoim telefonie, kilkukrotnie kasując zapisane słowa i ponownie je zapisując. Po kilku takich próbach w końcu jego numer telefonu został zapisany jako Don Dashonzo Boskorlone w imię hołdu dla filmu, na którym przyszło jej się wychować… Przynajmniej oficjalnie, gdyby spytał dlaczego akurat właśnie tak. - Lepiej? - Spytała z wyraźnym rozbawieniem na delikatnej twarzyczce, jeśli to go nie zadowoli chyba będzie musiała sięgnąć po łacińskie nazwy zwierząt, a tego młody Brooks z pewnością nie chciał.
Kieliszki poszły w górę, Audrey jakimś łutem szczęścia udało się wygrać, a kolejne porcje alkoholu pojawiły się w ich organizmie. Kiedy odpowiadał, panna Clark zapoznawała się właśnie z kolejną frytką, zabierając ją w podróż wzdłuż jej przewodu pokarmowego.
- W takim razie oto nadszedł dzień, kiedy tego dokonasz! - Zawyrokowała, godząc się nawet z faktem iż zapewne to jej przyjdzie być jego dzisiejszą modelką. Nie była to rola w której Audrey czułaby się dobrze, głównie za sprawą przekonania o swojej zwyczajności, dla przyjaciela jednak była w stanie się poświęcić! - Co do tego potrzebujemy? Nie wiem, masz przy sobie te wszystkie te do rysowania czy musimy je pozyskać? I, co najważniejsze… - Tu panna Clark wycelowała w buzię Dasha jedną, długą frytką mrużąc przy tym oczy. - Czy jesteś już wystarczająco pod wpływem, żeby podjąć się tego zadania? - Spytała niemal oficjalnie, zupełnie niczym jakiś NPC podczas gry przygodowej, tuż przed wstępem do rozgrywki. Aby zadanie oraz mały eksperyment miały sens, Dash powinien być odpowiednio znietrzeźwiony!

Dash Brooks
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Maluje obrazy — Ebay, etsy
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Oklejony od rzeczywistości artysta. Wiecznie chodzi w słuchawkach. Dla jednych oaza spokoju, dla innych zaś prawdziwy wulkan emocji. Na pozór zamknięty w sobie, wyalienowany człowiek, charakteryzujący się wyjebanizmem w czystej postaci, w rzeczywistości persona wyjątkowo wrażliwa, czuła i mocno współodczuwająca. Lekko szurnięty. Patrzący na świat z własnej, nagiętej perspektywy. Bezpośredni. Bezmyślny. Zachowawczy.
W ciągu swojego dwudziestoczteroletniego życia Dashowi przydzielano wiele różnych przydomków i przezwisk. Z początku były to głównie te niemiłe i obraźliwe, kiedy to w szkole wszyscy śmiali się z niego, że jest dziwakiem i najprawdopodobniej w przeciwieństwie do braci został adoptowany. Zawsze był inny. Czuł inaczej, interpretował inaczej i równie inaczej, mocniej, bolało go, gdy z początku nosił tytuł pośmiewiska oraz klasowego klauna. Z czasem całe szczęście zaczęli pojawiać się prawdziwi znajomi, a więc i ksywki nabrały więcej ciepłych kolorów. Lubił posiadać dobre przezwisko i kiedy tylko Audrey ponownie pokazała mu ekran swojego telefonu, na twarz chłopaka wypełznął w pełni usatysfakcjonowany uśmieszek.
Don Dashonzo Boskorlone? — lewa brew momentalnie uniosła się ku górze, a spojrzenie rozbłysło jeszcze bardziej — No, no, Clark możemy powiedzieć, że odkupiłaś swoje winy — zaproposował nową propozycję nazwy dziewczyny i poprawił się na barowym stołku. Przy okazji zanotował w głowie, żeby później wymyślić jakąś nową ksywkę dla Audrey. W końcu nie mogło być tak, że on posiadał wysoko-prestiżowe przezwisko w jej telefonie, natomiast ona widniała jedynie jako Audrey z niewielkim, czarnym serduszkiem. Ale to później, bo teraz mieli o wiele ważniejszy temat do pokrycia.
No z tym może być problem — skrzywił się na moment, uświadamiając, że dzisiaj jak na złość nie wziął ze sobą plecaka wraz ze szkicownikiem. Zawsze nosił go przy sobie, jednak dzisiejszego wieczoru stwierdził, że przecież, na co mu jakiekolwiek przybory, kiedy miał zamiar najebać się w doborowym towarzystwie? Ale przecież nie w takich sytuacjach sobie radził, z każdej sytuacji było jakieś wyjście. Wystarczyło chcieć — Zaraz coś wymyślimy — rozejrzał się po barze, wystukując tylko sobie znany rytm palcami o chłodny blat i już po chwili chwytał paczkę serwetek tuż obok miejsca, przy którym siedzieli. Jeszcze tylko coś do pisania, pomyślał i gestem ręki przywołał barmankę, która zjawiła się już po kilku skinieniach.
Przepraszam, piękna Pani, czy dałoby radę o jakiś długopis lub ołówek? — posłał kobiecie firmowy uśmiech numer pięć, prostując się momentalnie. Kobieta rzuciła coś pod nosem i niechętnie zniknęła na zapleczu, by już po chwili wrócić z długopisem — Pięknie dziękuje — skinął głową — A przy okazji, możemy zamówic jeszcze po kolejce? Dzięki — no skoro i tak planowali spędzić tu trochę dłużej, to przecież nie mogli tak siedzieć o suchym pysku. Przecież to się tak nie godzi.
Jak mam być szczery to nie, nie czuje się jeszcze wystarczająco pod wpływem. Może w takim razie szybka przerwa na papierosa? — spojrzał na nią cwaniacko, upewniając się, że w jego lewej kieszeni wciąż widnieje ten pięknie skręcony joint, który dostał wczoraj od Rydera. Skoro miało być malowanko pod wpływem musieli się dopierdolić. W końcu albo grubo, albo wcale.
To jak, Clark? — nachylił się w stronę dziewczyny — Idziesz w to, czy wymiękasz? — zarzucił pewnym siebie głosem, zbliżając się jeszcze bardziej do twarzy dziewczyny.
Audrey Bree Clark
ambitny krab
Kasik#0245
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Śliczny uśmiech wyrysował się na pełnych wargach panienki Clark, gdy jej przyjaciel powtórzył wymyślone na biegu przezwisko. Audrey nigdy nie wymyśliłaby czegoś, co mogłoby urazić jego uczucia bądź sprawić, że ten poczułby się źle - dziewczyna zawsze była wyczulona na wszelkie przejawy niesprawiedliwości, której zwyczajnie nie znosiła. Tym bardziej odetchnęła z ulgą, gdy nie wyraził niezadowolenia, miast tego dając jej odkupienie jej win.
- Zapiszę ten dzień w kalendarzu normalnie. - Mruknęła z rozbawieniem, żartując z tego całego odkupowania win. I już chciała dodać coś jeszcze, lecz jej zainteresowanie powędrowało w kierunku rozwiązania problemu. W tym też celu panienka Clark poczęła przeszukiwać swoją damską torebkę w poszukiwaniu kawałka papieru bądź też długopisu… Lecz gdy jednak wyciągnęła na bar obcęgi (z wyrazem konsternacji na buzi) schowała je i poddała się w tej próbie. Cholera, już nie raz miała zrobić porządek w tej torebce!
- Sprytna z Ciebie bestia! - Stwierdziła jedynie z rozbawieniem, gdy Dashowi w tym czasie udało się zorganizować kawałek czegoś, na czym mógł rysować jak i kawałek czegoś do pisania. Zainteresowanie Audrey na chwilę ponownie skierowało się w stronę frytek, gdy żołądek począł domagać się czegoś, co wyjątkowo nie było alkoholem.
- W takim razie powinieneś wypić kolejkę, zapalić, wypić kolejną kolejkę… I wtedy sprawdzimy, czy posiadasz już odpowiednią ilość promili. - Tak, ten plan brzmiał idealnie! Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że uprzejma barmanka już postawiła kolejne kieliszki na blacie koło nich. Gdy kolejna propozycja padła z jego ust, panienka Clark skrzywiła delikatnie usta. Kiedyś zapewne przystałaby na podobną propozycję, od wiosny jednak obiecała ojcu i dziadkowi, że skończy z papierosami czy ich pochodnymi - to wszystko przez fakt, że jej babci przyszło umrzeć w skutek raka płuc. I jak okazyjne podkradnięcie bucha liczyło się do kategorii “nie palę”, tak ta propozycja z pewnością wykraczała po za granice umowy.
- Chyba wymięknę, wiesz po śmierci babci obiecałam dziadkowi, że nie wrócę do palenia. - Przyznała, wzruszając delikatnie wątłym ramieniem. Dziadek Clark był dla Audrey osobą niezwykle ważną - gdyby nie on zapewne nie ukończyła by wymarzonych studiów czy dobrych praktyk - nic więc też dziwnego, że dziewczynie bardzo zależało na dotrzymywaniu danego mu słowa i pozytywnych relacjach. - Ale ty się nie krępuj, mogę iść z tobą dla towarzystwa. - Dodała jeszcze, nie widząc w tym scenariuszu nic dziwnego ani nieodpowiedniego. I aby poprzeć swoje słowa działaniami wcisnęła mu kieliszek w dłoń, by chwilę później stuknąć swoim kieliszkiem o jego kieliszek i wlać w siebie kolejną porcję alkoholu. Następnie w stała z miejsca zabierając ze sobą porcję frytek, by udać się z nim na zewnątrz - na szczęście pogoda im dopisywała.

Koniec!
Dash Brooks
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
ODPOWIEDZ
cron