Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Jonathan znajdował miliony powodów, by ulec kuszącej propozycji Marienne, ale jego racjonalny osąd szybko potrafił wypunktować mu także przyczyny, dla których poddawanie się chwili słabości było niepotrzebnym ryzykiem. Chociaż określenie niepotrzebnym było nad wyraz krzywdzące. Ich związek od dłuższego czasu był kwestią przywiązania emocjonalnego i wzajemnego wsparcia. Pobyt Marienne w szpitalu był niezwykle nieprzyjemnym i trudnym przeżyciem dla ich obojga. Ona nienawidziła każdej spędzonej tam chwili, a on czuł się winnym temu co ją spotkało. Chociaż było to absurdalne i sam Wainwright doskonale zdawał sobie z tego sprawę, bo przecież nie jego winą było posiadanie przez Chambers wady genetycznej. Nie mniej jednak to właśnie postawa rudowłosej podpowiadała naprowadzała go na tak irracjonalne przemyślenia. Bowiem może i powierzchownie Jona wydawał się opanowanym, pewnym siebie i rozsądnym mężczyzną, ale w gruncie rzeczy nadal nie uporał się z widmami przeszłości i powracającymi epizodami PTSD, o których nie wspomniał nikomu. W zasadzie sam nie był pewnym, czy znów miał do czynienia z traumą, czy może to tylko chwilowa reakcja na stres. W końcu w ostatnim czasie nie brakowało mu go w życiu. Przyzwyczaił się też do kojącego wpływu obecności Marienne, która zawsze wiedziała jak postąpić, gdy trafił nad sobą panowanie. Chociaż sama nadal niewiele wiedziała o tym, co go spotkało na skalistych pustkowiach tysiące kilometrów od domu. Nie było to istotne, bo sama jej bliskość pomagała Jonathanowi odnaleźć nową ścieżkę w swojej pozbawionej sensu egzystencji. Fakt, był lekarzem i to jeszcze jakoś sprawiało, że zaciskał zęby i trwał z dnia na dzień, ale przed pojawieniem się Chambers, wszystko było mdłe i czarno-białe. To ona pomogła mu pożegnać się ze zgliszczami przeszłości i zamknąć rozdział życia, do którego Jona i tak nie miał odwagi już wrócić. Dlatego, gdy ciężkie chwile dopadły Marienne, Wainwright robił wszystko, aby przeszła przez nie najlżej jak to możliwe i sam walczył z mrocznym widmem wizji, w której coś mogłoby pójść niezgodnie z planem.
Podczas tamtej rozmowy, najdelikatniej jak potrafił odsunął od siebie Marienne. Odsunął ją jednak, odrzucił, nie pozwolił sobie nawet na moment zapomnienia, chociaż samemu niebywale potrzebował ponownie poczuć jej bliskość. Jednak chłodny racjonalizm nie pozwalał mu na tak lekkomyślne postępowanie. Więc po raz kolejny Jona przyjął na siebie ciosy, na które najpewniej nie zasługiwał. W ostatnich tygodniach wielokrotnie się z tym zmierzył. Nie chciał nazywać tego złością ze strony Marysi, ale zdecydowanie coś w jej zachowaniu wzbudzało w nim poczucie winy, chociaż żadnej nie ponosił.
- Nie jestem młokosem, który nie potrafi nad sobą zapanować, wiesz o tym... - Westchnął oglądając się za opuszczającą pomieszczenie Marysią. - Poza tym nie o mnie w tym wszystkim chodzi, a o ciebie - dodał, bo przecież to jej serce było słabe, a ciało wycieńczone po operacji. Nawet jak minęło już sporo dni od jej odbycia to nadal zdrowie i ogólna kondycja Mari pozostawiała wiele do życzenia.
Na domiar złego, Marysia dostrzegła stojący w kącie garderoby stojak. Jona złożył go w razie potrzeby, by ewentualnie móc wzmocnić organizm Marienne, albo zareagować szybko pomocą, gdyby tego potrzebowała. Tylko, że ona oczywiście nie mogła podejść do sprawy racjonalnie i musiała pokusić się o uszczypliwy komentarz. - Mari... Wiesz, że nie o to chodzi - mruknął zrezygnowany, ale rudowłosa wyszła pozostawiając za sobą smak niedopowiedzenia.
W zasadzie to dobrze, że pozostawiła Jonathana na moment samego, bo potrzebował tej chwili by ochłonąć. Nagle zmęczenie wielogodzinny dyżurem przestało mu doskwierać, wręcz przeciwnie. Zapragnął rozładować swój gniew i trening wydawał się dobrą opcją, ale zapewne to nie umknęło by uwadze Mari. Zaczęła by pytać, on nie chciałby się tłumaczyć i ponownie wyszłaby z tego mało przyjemna wymiana zdań, a przecież Chambers potrzebowała spokoju. Tylko co z tego, skoro sama ona nie chciała go zaznać i zrozumieć co z nią naprawdę się dzieje. Odczekał więc chwilę, a potem wyszedł przez sypialnię na balkon, by zapalić. Chwilę mu więc zajęło nim ostatecznie udał się do salonu i tam zastał leżącą na sofie z przymkniętymi oczami, a na niej Gacusia, który nie powinien wskakiwać na meble, ale nie istotne.
- Kochanie śpisz? - Kucnął obok kanapy by oprzeć się przedramionami o siedzisko i spojrzeć z bliska na twarz Marienne. Jego szept był ledwo co słyszalny, aby przypadkiem nie zbudzić dziewczyny, ale ona najwyraźniej nie spała. - Też mi ciebie brakuje. Nawet nie wiesz jak bardzo, ale musisz zrozumieć, że nie wszystko czego pragniesz jest teraz możliwe... I też jest mi cholernie ciężko, ale nie wybaczyłbym sobie stawiając własne potrzeby ponad twoje dobro - wyjaśnił, co wcale nie było dla niego łatwym, ale miesiące spędzone u boku Marienne nauczyły go, że w pewnych momentach musiał wychodzić ze swojej strefy komfortu i pozwalać sobie na większą szczerość. - I pies nie może wchodzić na meble - dodał na koniec, gdy już wtulił głowę w szyję i ramię Marienne na moment zamykając oczy, by czerpać z tej chwili najwięcej ukojenia jak to tylko możliwe.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Dobrze, że Jonathan postanowił iść jeszcze zapalić, bo przynajmniej Marienne miała więcej czasu, na dojście do siebie. Nigdy nie posiadała silnego ciała, chociaż zwykle łatwiej przychodziło jej ignorować granice swoich możliwości. Teraz ta niewielka podróż ze szpitala, do domu Jony, wydawała jej się tak samo męcząca, jak w przypadku przebiegnięcia maratonu. W życiu by się do tego nie przyznała, ale kiedy już usiadła przed telewizorem, to jakoś tak poczuła, że ta drzemka nie byłaby takim złym pomysłem, ale przecież, jak przystało na upartego dzieciaka, nie mogła się do tego przyznać. No, ale była nieco rozkojarzona i nadal walczyła z oddechem, dlatego nawet nie zauważyła, w którym momencie Wainwright pojawił się obok. Drgnęła w odruchu przerażania, zaraz otwierając oczy i patrząc na niego w sposób, który jasno miał sugerować, że jest obrażona. Szkoda więc, że Jonathan zdawał się nie zwracać na to kompletnie uwagi.
- Nie tłumacz mi tego, bo przez to cała ta sytuacja jest jeszcze bardziej żenująca - mruknęła, zaplatając odruchowo ręce pod biustem i jak zawsze, od kilku dni, robiąc to, szybko pożałowała, krzywiąc się z bólu, gdy w impecie jednym z łokci uderzyła w opatrunek. - Nic nie mów - rzuciła po tym, jak już się skrzywiła i cicho jęknęła, bo wiedziała, że musi uważać. Po prostu, nie umiała. Miała swoje przyzwyczajenia, a ich przeskoczenie stanowiło dla niej zbyt duże wyzwanie. - Nie chcę już być chora - dodała, jakby Jonathan mógł na to coś poradzić. W sumie, w jej głupim postrzeganiu wszechświata, tak właśnie było, bo od niego zależały wszystkie wytyczne i ograniczenia, sama ich sobie nie wymyślała i gdyby nie on obok, już teraz jadłaby pizzę i świętowała swój wypis ze szpitala. - Ani wracać do szpitala, na to ściąganie tych nitek - to tak w ramach frustracji, która znów w niej się nagromadziła, a przy okazji pozwalała nieco odsunąć myśli Chambers od tego, że Jonathan ją odrzucić w garderobie. Naprawdę była tym zażenowana, bo mimo wszystko przed nim nie należała do zbyt śmiałych kobiet w takich aspektach, więc pierwszy raz radziła sobie z podobną sytuacją. Tylko, że ona to wszystko przeżywała, a blondyn jak gdyby nigdy nic się w nią wtulił, nie pozwalając jej na budowanie dystansu, który wydawał jej się teraz najbardziej naturalną koleją rzeczy. Zerknęła jeszcze na Gacusia, który kompletnie nie czytał atmosfery i machał wesoło krótkim ogonkiem, najpewniej ciesząc się z tego, że jest w towarzystwie dwójki osób. - On ma imię i albo będzie ze mną na kanapie, albo ja z nim na ziemi - pogłaskała pieska po pyszczku, jakby tym samym chciała go zapewnić, że tym szantażem zapewniła mu pełnię wygodny, bo chociaż to niesprawiedliwe, wiedziała doskonałe, że bardziej od swoich zasad, Jonathan dba o zdrowie Marienne. No cios poniżej pasa, ale nie jej wina, że ten przerażający kardiochirurg miał taki osobliwy gust do kobiet.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Wyrozumiałość i empatia od zawsze były słabymi stronami Jony, ale w ostatnim czasie wspinał się na wyżyny swoich możliwości, aby zrozumieć i zapewnić Marienne komfort. Niejednokrotnie zaciskał zęby, gdy Chambers obwiniała go o rzeczy na jakie wpływu nie miał. Wiedział, że nie kierowały nią szczere pobudki, a irytacja i złość, bo nie potrafiła pogodzić się z zaistniałą sytuacją. Jednak minęło już sporo czasu, a w postawie Marysi nie było widać jakichkolwiek zmian. I niestety to zaczynało odbijać się na Jonie, który chociaż starał się wyciszać rosnącą w nim frustrację, powoli opadał z sił. Fasada spokoju i opanowania powoli kruszała, gdy impulsywność i temperament Wainwrighta chciały dojść do głosu.
- Nie jesteśmy małolatami, aby czuć zażenowanie w takich momentach, Mari. Myślałem, że mamy już tego typu dyskusje za sobą - burknął w pamięci mając dzień, w którym Marysia wpadła w totalną panikę, przechodząc te dni podczas pobytu u niego. Czasem jej małomiasteczkowość i zaściankowość naprawdę były aż nazbyt widoczne i prowadziły do wielu niekoniecznie dobrych momentów między nimi. - Uważ.. - Nie dokończył, bo go uciszyła, a w zamian za to westchnął po prostu i ponownie wtulił na moment głowę w jej ramię i szyję. Naprawdę liczył na to, że uda mu się tym sposobem wpłynąć na Chambers i uspokoić ją swoją bliskością, ale jakby nic nie szło po jego myśli. - Wiem, ale jesteś i musisz to wreszcie zaakceptować, Marysiu - oznajmił zrezygnowany tą debatą. Gdyby rudowłosa chociaż w połowie brała na poważnie jego słowa, pewnie uniknęliby wiele nieporozumień. Ona jednak zdawała się kompletnie bagatelizować zalecenia Jony, niejednokrotnie zrzucając mu, że przesadza... Tym samym doprowadzała go do białej gorączki, ale nie okazywał swojego niezadowolenia dla jej dobra, ale niestety wszystko ma swój kres. - Nie przejmuj się tym teraz - dodał, bo akurat tych kilka szwów było najmniejszym ich zmartwieniem.
Słysząc słowa Marysi odnoszące się do Gacusia, Jonie przeszła ochota na tę bliskość. Odsunął się spoglądając na moment w stronę psa, a potem znów na Mari, po czym wstał odchodząc od kanapy.
- Ten szantaż jest dziecinnym zagraniem - burknął, bo nawet nie chodziło tutaj o leżenie psa na kanapie, a o słowa jakich Mari użyła. Jonathan specjalnie zaadoptował Gacusia, by sprawić Mari przyjemność. Spędził z nim kilka dni, poświęcił mu czas i opiekę, więc wypomnienie mu, że czworonóg ma imię, Jona odebrał jako kolejna, drobną szpilkę mająca na celu go rozdrażnić. - Telefon znów ci dzwoni - dodał jeszcze, bo z sypialni dotarły do niego znajome dzięki.
Poszedł tam, ale połączenie urwało się w momencie, w którym wziął urządzenie do rąk. Zdążył jednak zauważyć kto starał się skontaktować z Marysią.
- To twoja matka - oznajmił. - Powiedziałaś jej w końcu o operacji? - Dopytał, bo sugerował to Marienne już wcześniej, ale nie chciał wymuszać na niej żadnej decyzji. Sam zobowiązał się tylko w najgorszym wypadku zadzwonić do jej rodziny i miał nadzieję, że nigdy nie przyjdzie mu tego zrobić.
Swoją drogą zapomniał poinformować Mari o swoim uczynku ze wczorajszego wieczora, gdy to Ben poinformował go o utracie pracy. Kierowany czystą zapobiegliwością i chęcią odciążenia psychicznego Marienne, przelał na konto jej rodziny sporą sumę, by kwestią kredytu póki co rudowłosa nie musiała zaprzątać swojej główki.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Jak małolata to ona się poczuła właśnie wtedy, gdy powiedział, że nimi nie są. No, a już w szczególności przy tych słowach o tym, że podobne rozmowy mają za sobą.
- Wstyd nie jest kwestią wieku - zauważyła, jak na siebie, całkiem rozsądnie. Nie chciała się z nim kłócić, ale po prostu było jej głupio. Chyba miała do tego prawo, prawda? Poza tym nie podobało jej się jego podejście, to, że kazał jej zaakceptować chorobę, a którą Chambers nie chciała się godzić. Ale faktycznie postanowiła się tym jak na razie nie przejmować, bo sama nie czuła się najlepiej, aby prowadzić podobne dyskusje. W zasadzie cieszyło ją to, że Jonathan przyszedł się potulić, ale oczywiście obraził się za jej głupi żart z Gacusiem i tyle było z ich bliskości.
- No to jestem małolatą, czy nie? - przewróciła oczami, nie wiedząc, co innego ma powiedzieć, a potem spróbowała spojrzeć w stronę sypialni, z której dobiegał odgłos jej telefonu. Nie musiała nawet wstawać, bo Jonathan przyniósł jej urządzenie. - Nie i nie planuję - odpowiedziała zgodnie z prawdą, by następnie odebrać połączenie i przyłożyć telefon do ucha.
- Hej mamo, co tam? - zagadnęła, więc zaczęła się wielka litania o tym, jak to Marienne się nie odzywa, co rudowłosa próbowała zbywać żarcikami. Potem opowieści o tym, co w ich rodzinnej wsi słychać, dopytywanie o pracę, które Mari zbyła kłamliwym "w robocie wszystko w porządku". Sądziła, że pogawędka będzie się już chylić ku końcowi, kiedy mama dość mocno ja zaskoczyła.
- A słuchaj ty no... czemu przelałaś aż tyle? - zapytała, na co Mari zmarszczyła nos.
- Jak aż tyle?
- No byliśmy akurat dziś w banku, sprawdzić, czy są środki na kredyt, a urzędnik zaskoczony, że przecież za cały kwartał moglibyśmy zapłacić - i mówiła, opowiadała, obrazowała, ale Marienne z każdym słowem robiło się niedobrze, bo kiedy komentowała, dostrzegła minę Wainwrighta. Z początku nie wiedziała o co chodzi, ale jednak jedno spojrzenie w kierunku blondyna wyjaśniło jej tę sytuację. Czuła, jak serce jej wali, kiedy jakoś doprowadziła rozmowę telefoniczną do końca. Mimo zmęczenia, natychmiast poderwała się z kanapy, nie przejmując tym, jak boleśnie serce obijało jej się o żebra.
- Wysłałeś moim rodzicom pieniądze?! - nie umiała zapytać o to spokojnie, kiedy już ruszyła w kierunku mężczyzny. Z resztą nie czekała nawet na jego odpowiedź, bo wiedziała, że tak. Mama wspomniała, że znów z tego "innego rachunku" poszedł przelew. - Jak możesz robić takie rzeczy za moimi plecami? - dodała zaraz, dosłownie czując, jak wszystkie emocje w niej wzbierają. Kręciło jej się w głowie, ale to nic. - Jutro dzwonię do banku, żeby ci to wszystko zwrócili - oznajmiła z mocą, nie wiedząc nawet jak ma sobie poradzić z tą sytuacją. - Nie prosiłam o jałmużnę - podsumowała ponuro, nie radząc sobie z taką rewelacją. W ogóle nie wiedziała, czy Jona by jej o tym powiedział, gdyby mama nie zapytała głupio typa w banku, czy na koncie jest dość środków. Było to sytuacja losową i o mały włos, Mari nie miałaby o tym wszystkim pojęcia.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Nie wiedział jak odpowiedzieć na jej słowa. Więc zareagował inaczej, wtulając mocniej twarz we włosy Marienne jednocześnie też zaciskając palce na jej ramieniu. Jemu nie było dużo łatwiej, ale nie czuł wstydu, może nawet trochę nie rozumiał skąd to uczucie pojawiało się u Chambers, bo w jego osądzie łącząca ich więź była na tyle dojrzała, że ta emocja nie powinna się w niej pojawiać.
- Nie jesteś, ale czasem za dużo sobie dopowiadasz, Marysiu - sprzeciwił się jej słowom nim poszedł po telefon mający zaraz kompletnie zburzyć już chwiejący się w posadach spokój jakim raczyli podczas tego poranka. - Nie popieram tej decyzji - mruknął tylko, ale już więcej nic nie powiedział.
Podczas, gdy Mari rozmawiała z mamą, Jona udał się w stronę kuchennego aneksu by włączyć ekspres. Był wykończony, ale intuicja podpowiadała mu, że jeszcze przez jakiś czas nie będzie mu dane wypocząć. Chociaż po tym jak Marienne się rozłączyła, kofeina Wainwrightowi nie była już potrzebna. Adrenalina i stres o wiele bardziej go pobudziły.
Jego spojrzenie utkwione było w Marienne w zasadzie od momentu, w którym jej rozmowa z matką zeszła na niezbyt korzystny temat. Jona miał nadzieję, że nikt nie zauważy jego działania, a on sam będzie mógł wyjaśnić wszystko na spokojnie nieco później. Jednak było już za późno i Mari zdążyła się zdenerwować, co w mniemaniu Jonathana było oczywiście bezpodstawne i absurdalne. W końcu nie zrobił nic złego, a wręcz przeciwnie - chciał jej pomóc.
- Uspokój się, Marysiu - mruknął, po tym jak zadała mu pierwsze dwa pytania. - To nie tak jak myślisz, zaraz ci wsyst... - Nie dokończył, bo Mari miała jeszcze kilka słów do powiedzenia te z kolei wytrąciły go z równowagi. Chociaż w zasadzie stracił ją już jakiś czas temu, ale ze względu na stan Marienne Wainwright ostatkiem sił starał się trzymać na wodzy swoje nerwy. Niestety szło mu coraz gorzej, a mnożące się problemy, trudne myśli i doskwierające zmęczenie nie stały po jego stronie. - Nigdzie nie będziesz dzwoniła. - Starał się zabrzmieć stanowczo, ale uniósł przy tym głos na tyle, aby nie uznawać tej wypowiedzi za spokojną i opanowaną. - O czym ty w ogóle mówisz? Jaką jałmużnę? Zastanów się czasem o co mnie oskarżasz, dobrze? - Dodał zaraz, urażonym tonem i ciężko powiedzieć czy miał na myśli tę konkretną sytuację, czy też odwoływał się do innych, których w ostatnim czasie im nie brakowało. - A teraz uspokój się i pozwól mi powiedzieć, do cholery! - Znów uniósł głos, bo obawiał się, że Chambers po raz kolejny go zakrzyczy, a nie miał zamiaru jej na to pozwalać. Chciał nad sobą panować, ale nie potrafił. Niejednokrotnie tego już doświadczyli, a ta kłótnie nie miała być wyjątkiem. - Zrobiłem to wczoraj! Powiedziałbym ci, ale wolałem z tym poczekać na jakiś lepszy moment - Usprawiedliwił się, chociaż tak naprawdę nie myślał jeszcze o tej rozmowie. Pokierował się głupim impulsem... Wiedząc o utracie pracy przez Bena, uznał, że i Marienne niebawem albo ją straci, albo odejdzie, bo przecież znał ją.. Wiedział jaka była. Dlatego chciał zdjąć z jej barków chociaż odrobinę ciężaru, bo dźwigała już na nich wystarczająco wiele zmartwień. - To tylko pomoc... Abyś myślała o sobie, a nie o innych, ale ty przecież we wszystkim co robię musisz doszukiwać się drugiego dna. - Z momentem, w którym wypowiedział ostatnie słowa już ich żałował. Potrafił być podły i uszczypliwy. Nie przebierał także w słowach, ale w obecnej sytuacji powinien zachowywać się bardziej racjonalnie. Pilnować się bardziej, ale nie potrafił i był wściekły na siebie, na Marysię, na wszystko wokół o to, że nic kurwa nie mogło być tak jak powinno... Jak już jedno naprawił to kolejne się sypało i tak bez końca.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Uniosła brew, kiedy Jonathan wyraził się jasno, co do jej dzwonienia do banku. W zasadzie nie pytała go o zdanie, tak jak z resztą on sam nie pytał jej, gdy przelewał pieniądze. Dobrze pamiętała, jak ją oceniał na początku ich znajomości. Jako właśnie kobietę, która przyjechała do wielkiego miasta żeby złowić typa z pieniędzmi i ciągnąć od niego fundusze na wszystko. Dlatego tak zawzięcie unikała momentów, w których miałaby polegać na majątku Wainwrighta, ale jak widać niepotrzebnie. Najgorsze było to, że nawet nie miała jak mu tego oddać z własnych oszczędności, bo zwyczajnie ich nie posiadała. No, a przy tym nie mogła zadzwonić do mamy, żeby zleciła przelew z powrotem, bo ta zaczęłaby dopytywać... było to bardzo niewygodne i przez to jeszcze bardziej ją drażniło.
- No to mów! Czekam na wyjaśnienia! - rzuciła, głównie po to, aby coś powiedzieć, bo emocje wręcz ją roznosiły. Z jednej strony zdenerwowany Wainwright był przerażający, ale z drugiej Marienne nigdy nie potrafiła się zachować w takich sytuacjach, trudno było ją i zasmucić na tyle, by się popłakała i przerazić na tyle, aby się wycofała. Cóż, głównie przez to ich związek miał w ogóle rację bytu. - Wczoraj? - skrzywiła się. - Czyli to nie dlatego, że nie wiem, bałeś się, że nie przeżyję, po prostu... zrobiłeś to za moimi plecami i miałeś okazję mi o tym powiedzieć! - wypomniała mu, bo niestety czas, w którym przelał pieniądze, nie przemawiał na jego korzyść. Kompletnie nie rozumiała, co tylko podburzało ją do agresji, ale kiedy usłyszała aluzję, jaka padła z ust Jonathana, poczuła się tak, jakby wylał na nią kubeł zimnej wody. To był dobry moment, aby się uciszyć i pozwolić sobie na odreagowanie, przez płacz, czy coś tego typu, ale Mari niekoniecznie szła w te kierunki, podczas emocjonalnych napadów.
- Co to niby ma oznaczać?! - warknęła, kompletnie ignorując swój stan. Z resztą adrenalina całkiem w tym pomagała. Mogłaby teraz zejść na zawał i pewnie by nie zauważyła. - Masz mnie za jakąś niewdzięcznicę? - zapytała, kręcąc głową na boki, nie wierząc w to, co powiedział. Przeszła parę kroków i parsknęła śmiechem, w którym nie było nic z wesołości. - Ja pierdolę - mruknęła przeczesując włosy palcami, jakby nadal coś ją w tej sytuacji bawiło. Zatrzymała się w końcu i na niego spojrzała. - Tylko ty potrafisz zrobić dla kogoś coś dobrego i zachować się przy tym, jak skończony dupek, wiesz? - skoro on pozwalał sobie na nieprzyjemne uwagi, ona też nie zamierzała od nich stronić. Z resztą nie było to takie dalekie od prawdy, bo każdy kto znał Jonathana, wiedział, że nie należy on do najbardziej przyjaznych ludzi na świecie. Był zamknięty i zafiksowany na własne zasady. - Nie miałeś prawa robić niczego za moimi placami! Może nie jestem zasranym lekarzem z imponującą pensją, ale stać mnie na spłatę długu mojej rodziny! - wskazała na niego palcem, czując, że emocje zaraz ją rozsadzą. Musiała się stąd ewakuować, nie wyobrażała sobie, że miałaby teraz tak po prostu tu zostać. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić, a przy tym potrzebowała jakoś to wszystko ogarnąć. Serce pieczołowicie ignorowała, to, że kręciło jej się w głowie, a wizja była zamazana, też nie miało znaczenia. Naprawdę była gotowa stać w niewzruszonym stanie, choćby w wyniku tych działań, następnie miała paść jak długa na ziemię.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Od dawna widmo kłótni wisiało w powietrzu, ale Jonathan przeganiał je raz za razem w obawie o stan zdrowia Marienne. I to nie tak, że w tamtym momencie nie myślał o przyspieszonym biciu serca Mari, jej samopoczuciu i ogólnym osłabieniu. Przejmował się nią tak samo jak zwykle, ale dopadły go emocje, z którymi nigdy nie umiał wygrać walki, gdy nie stłumił ich w porę. Zwykle udawało mu się uniknąć tego stanu, bo posiłkował się papierosami, treningiem, chwilą odosobnienia... Jednak tym razem był zbyt zmęczony, aby wykrzesać z siebie resztki sił i niestety fasada runęła odsłaniając jego impulsywną naturę.
- Wczoraj wieczorem i już nie przesadzaj, dobrze? Powiedział bym ci do cholery, ale nie było kiedy. Nie była to też jakaś nagląca sprawa. Wolałem skupić się na tym, abyś wróciła do domu i odpoczęła, za to też mi się, kurwa, oberwało bezpodstawnie! - Wyrzucił z siebie i odniósł się do ich niekomfortowej rozmowy z garderoby, gdy niechętnie odrzucił zaloty Chambers, bo kierował nim racjonalizm i obawa o jej zdrowie. Szkoda, że w porywach gniewu i złości nie myślał już tak samo. - Niewdzięcznicę? - Zapytał rozbawiony i złapał się za głowę przechodząc kilka kroków, aby zaraz potem ponownie odwrócić się w stronę Marienne. - Kurwa, czy kiedykolwiek, odkąd jesteśmy razem, dałem ci jakkolwiek do zrozumienia, że myślę o tobie w podobny sposób? Weź ty się czasem zastanów co mówisz - Rzucił urażony tym, że śmiała w ogóle oskarżyć go w taki sposób. Owszem on sam nie przebierał w słowach, ale miał na myśli to, że od jakiegoś czasu Mari wiecznie miała do niego pretensje o wszystko. - Bywa - burknął nie przejmując się jej komentarzem i odszedł na moment spoglądając gdzieś w przestrzeń za wysokimi oknami loftu. Wiedział jaki był. Nigdy nie ukrywał tego, ze potrafi zranić. Nie udawał też milusiego i sympatycznego człowieka, więc nie rozumiał skąd to niedowierzanie w głosie Chambers.
Był rozwścieczony. Od dawna nie czuł takiej złości i wręcz zaciskał nerwowo dłonie powstrzymując się od chęci zapalenia. Najchętniej wyszedłby i odczekał jakiś czas, by dojść do siebie i na nowo postarać się przeprowadzić tę rozmowę, ale z drugiej strony patrzył na rozgniewaną twarz Marienne i nie potrafił. Nie chciał okazywać wycofania to raz, a dwa zwyczajnie dostrzegał to jak reaguje jej organizm i wolał być obok, gdyby cała ta awantura miała się negatywnie odbić na dziewczynie.
- Jak ty mnie nazwałaś? - Zapytał powoli cedząc każde słowo. Wpierw jego wzrok spoczął na sylwetce Mariene, a dopiero po chwili Jonathan odwrócił się w jej kierunku i podszedł bliżej. - Kurwa... Nie wierzę.. Mogliśmy to omówić na spokojnie, ale ty już wszystko przetłumaczyłaś na swoje, oczywiście - prychnął ponownie, a je twarz wykrzywiła się w mało przyjemnym grymasie. - Poza tym obecnie twoja sytuacja jest raczej trudna, więc na litość boską o co robisz problemy? Przecież wiesz, że Ben stracił pracę, więc... Ja pierdole, nie wierzę - mruknął pod koniec i zaśmiał się smutno, a może raczej cynicznie... Ciężko powiedzieć, bo w tamtej chwili obydwa te odczucia były w nim dość silne.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Jasne, dla niego to nie było naglącą sprawą. Normalna akcja, wysłać obcym ludziom cholernie dużą sumę pieniędzy w jej imieniu i nic jej nie powiedzieć. Rzeczywiście typowa środa! Aż się w niej gotowało od emocji, z którymi sobie nie radziła, nawet nie tylko z uwagi na swój pooperacyjny stan, a ogólnie, nie była wcale mistrzem kłótni, chociaż bez wątpienia, gdy te się pojawiały, nie chowała się po kątach. Może tak wypadało, ale po prostu nie potrafiła, zawsze była zbyt ekspresyjna.
- Jeju, strasznie ci się oberwało! Naprawdę, biedny Jonathan nic nie zrobił, ale okropna Mari się go czepia! - parsknęła bez wesołości, bo nie robiły na niej wrażenia te jego żale. Była zbyt zdenerwowana, czuła się tak, jakby miała zaraz eksplodować i póki co nie było mowy o żadnym pogodzeniu się, bo chyba żadne z nich do tego nawet nie zmierzało. - Tak, Jonathan. Teraz mi dałeś - odpowiedziała na jego pytanie, bo jeśli chciał znać odpowiedź, to proszę bardzo, nie zamierzała jej unikać. Poza tym denerwowało ją jeszcze bardziej, to jak kazał jej się zastanawiać nad jej słowami, jakby miał ją za jakąś idiotkę, a przynajmniej w nerwach Marienne tak to odbierała, bo wiadomo, że w emocjach kobiety sobie dopowiadają. Z resztą nie tylko kobiety, ale faktycznie jest to częstą przywarą pań. Pokręciła jeszcze głową na boki, kiedy tak po prostu zbył jej słowa. Bywa? Świetnie... może ona też powinna mu powiedzieć bywaj i po prostu stąd sobie pójść, skoro ta rozmowa donikąd ich nie prowadziła, a mimo poduszek w sypialni, Mari wciąż nie uważała, że miała w tym miejscu jakiś swój kąt, w jakim mogłaby się znaleźć. Rozważała jeszcze pójście do Benjamina, ale szybko uznała, że to wyjątkowo nietrafiony pomysł. Musiała po prostu w pojedynkę sobie to wszystko ogarnąć, ułożyć, zdystansować się i odpocząć. Z naciskiem na to ostatnie, tylko, że teraz jeszcze trwała w kłótni, a Jona nieoczekiwanie się zbliżył, znów skupiając na sobie jej uwagę. Aż przewróciła oczami.
- Jak myślisz, że ten zwrot był o tobie, to jesteś w błędzie - rzuciła z politowaniem, już nie myśląc o tym, jak musiał ją postrzegać, skoro dopuszczał do siebie fakt, że mogłaby go tak określić. Naturalnie odnosiło się to ogólnikowo do profesji lekarskiej, co dla niej było oczywiste, ale czego też teraz nie zamierzała przesadnie tłumaczyć. - Na spokojnie? Spójrz na siebie, ty w ogóle potrafisz na spokojnie rozwiązywać konflikty? - ona nie była w tym najlepsza, ale przynajmniej nie waliła frazesami, że tak należy. Była gotowa dodać coś jeszcze, ale kiedy padło imię jej przyjaciela. Kurwa. Świetnie. Wiedział o pracy i stąd ten gest. Bo myślał, że co, że bez pracy u Bena Marienne sobie nie poradzi? - Raczej trudna? - te słowa smakowały paskudnie, a wstręt na języku miał utrzymać się jeszcze długo. - Bo jestem panną znikąd, która dostała szansę życia i teraz bez niej sobie na pewno nie poradzi? - pokręciła głową na boki. Była zła, ale miała już dość, adrenalina przestała działać, więc powoli docierało do niej, ile kosztuję ją ta potyczka słowna. - Nawet nie mam jak ci oddać tej kasy - dodała, przechodząc obok niego, po prostu już nie chcąc tego kontynuować. Sądziła, że po prostu wyjdzie, ale po kilku krokach znów wezbrały w niej emocje, w ostatnim podrygu, w którym odwróciła się przez ramię i mimo dystansu wycelowała w niego palec. - Mogłeś mnie kurwa zapytać! - wycedziła przez zęby, więc nie krzyczała, nawet jeśli jej ton był silny. Miała do niego cholernie dużo żalu. - Bo w pieprzonym związku trzeba rozmawiać! Nie robić coś za plecami drugiego, a rozmawiać! I jest to tym, czego wciąż nie rozumiesz. Masz swój plan, swoje założenia i nie akceptujesz, gdy ktoś się w nie nie wceluje, chociaż nie raczysz dać nikomu żadnych wytycznych - zakończyła, bo już nie miała siły. Musiała potrzeć twarz dłonią, jakby to miało pomóc jej odzyskać wyraźną wizję. - Jadę do domu - podsumowała, wierząc, że tak będzie najlepiej i dla niej, i dla niego.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Przewrócił wymownie oczami, bo nie umiał znaleźć słów, aby skomentować jej sarkastyczną wypowiedź. Mógłby się posilić o podobną cyniczną odzywkę, ale w tamtym momencie starał się jeszcze nad sobą zapanować, aby nie pogorszyć i tak kiepskiej sytuacji w jakiej się znaleźli. Cóż... Nie pierwszy raz przychodziło im rozpętać istną awanturę z byle powodu i możliwe, że przyszłoby im łatwiej zażegnać ten kryzys, gdyby nie nakładające się na siebie i nieprzepracowane problemy, które w ostatnim czasie ich dotknęły.
- Nie moja wina, że tak to interpretujesz - prychnął, ale zamiast ugryźć się w język dodał jeszcze kilka słów, których pewnie przyjdzie mu pożałować. - Chociaż skoro tak czujesz to może sama wiesz, że ostatnio traktowałaś mnie bardziej jak swojego oprawcę, a nie kogoś, kto chce ci pomóc.
Niestety, ale Wainwright sam tak czuł, bo ilekroć odwiedzał Mari w szpitalu ich rozmowy przebiegały podobnie. Ona pytała kiedy wreszcie pozwoli jej wyjść, on jej tłumaczył, że jej stan jest bardzo poważny i musi jeszcze pozostać pod opieką medyczną, a ona na to reagowała frustracją i brakiem zrozumienia. Prawdopodobnie, gdyby Jonathan był bardziej empatyczny umiałby lepiej postawić się w jej sytuacji i ją zrozumieć, ale niestety kończyła mu się cierpliwość. W dodatku niesamowicie drażniły go osoby nie przywiązujące wagi do swojego stanu zdrowia i nawet Marienne nie stanowiła tutaj wyjątku. Co więcej, wedle jego opinii ona w szczególności powinna bardziej o siebie dbać i przestać usilnie zgrywać taką nagle ozdrowiałą, bo Jona wiedział, że nie możliwym jest, aby czuła się tak świetnie jak to opisywała.
- Skoro nie był do mnie to po co go użyłaś? - Fuknął nadal obrażony, bo był niezwykle wyczulony na takie bezpośrednie obelgi. Co innego poprzeklinać w nerwach i użyć bardziej dosadnych sformułowań, a co innego nazwać kogoś tak niepoprawnie. - A co, kurwa, robiłem przez ostatnie tygodnie? - Warknął, gdy kazała mu na siebie spojrzeć. Nie miała pojęcia o tym, co działo się w jego głowie. Ile nieprzespanych nocy miał za sobą, ile godzin spędził waląc w worek do utraty sił byleby rozładować złość i gniew jakie w nim drzemały, a jakich nie chciał jej okazywać, gdy raz za razem czuł się źle widząc ból w jej spojrzeniu. Ból, którego czuł się sprawcą, chociaż usilnie wmawiał sobie, że to nie prawda. - Jezuuu... Naprawdę? Musisz to tak upraszczać? Chodzi mi o to, że teraz powinnaś się skupić na sobie, a nie przejmować pieniędzmi. Dlatego zdjąłem z ciebie na jakiś czas ten obowiązek, bo chciałem ci, kurwa, pomóc... Nic więcej! - Ponownie uniósł głos i rozłożył ramiona nie wiedząc do końca, co chce z nimi zrobić. Najchętniej przypieprzył by w coś, ale tylko kilkakrotnie zacisnął pięści po czym przeszedł się w nerwowym odruchu po pomieszczeniu. - A ty mogłaś mi cokolwiek powiedzieć! - To nie miało sensu. Żadne z nich tak naprawdę nie zrobiło nic złego, ale też żadne nie potrafiło zrozumieć intencji i przyczyn, dla których okazywali sobie złość. Zresztą Wainwright był w naprawdę kiepskim stanie i niekoniecznie potrafił trzeźwo myśleć. Niestety, ale nie bez przyczyny na co dzień tak uporczywie trzymał się zasad. Emanowanie spokojem i wycofanie było jego najlepszą formą obrony przez impulsywnością nad, którą niekiedy ciężko przychodziło mu zapanować.
- Staram się! Rozmawiam z tobą, tłumacze.... Ale ty też nie chcesz mnie, kurwa, słuchać! - Rzucił nerwowo przeczesując włosy, a potem jeszcze zarost, by ponownie założyć dłonie na torsie i spojrzeć na Marienne z jakimś wyrzutem, a może smutkiem. Ciężko powiedzieć, bo w tamtej chwili towarzyszyło mu wiele trudnych emocji. - Jasne... Pierdol to wszystko i jedź. Tylko komunikacją, bo przecież to najlepsze rozwiązanie dla ciebie w tym stanie - prychnął ironicznie i chociaż serce zakuło go boleśnie, gdy wypowiadał te słowa, ani myślał by przeprosić. Wymierzył w Marienne gniewne spojrzenie i czekał na jej kolejny krok. Oczywiście, że nie chciał, aby gdziekolwiek wychodziła. Był przerażony taką wizją, bał się o nią, ale z drugiej strony Marienne miała chyba poznać jego najgorsze oblicze, bo Jona czuł się jakby stał pod ścianą i chociaż wystarczyło zrobić krok w bok, aby uciec to on uparcie trwał przy swoim. Niczym w klatce, do której sam siebie zapędził.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Zatrzymała się na moment, słysząc jego słowa. Powinni byli zadbać o wygaszenie tego konfliktu, ale najwyraźniej żadne z nich nie planowało tego robić.
- Że co? - zapytała go niezbyt elokwentnie. - Człowieku, bałam się! Przez ostatnie dni byłam cholernie przerażona i nawet nie wiesz ile razy chciałam tym pierdolnąć i sobie pójść, ale byłam tam, a ty narzekasz, bo nie skakałam przy tym z radości?! - miała go dość. Naprawdę powinni od siebie odpocząć, bo najwyraźniej mieli jakiś przesyt swoich osób i zgromadzony przez ostatnie dni stres działał na nich w ten sposób. Przynajmniej tak to sobie próbowała tłumaczyć. Szukała tylko swojej torebki, której nawet nie miała ze sobą w szpitalu, dlatego to tyle trwało, bo sprawdzała, czy ma tam wszystko, a przy tym próbowała udawać, że ta rozmowa nie odbija się tragicznie na jej zdrowiu.
- Klniesz, jak menel spod mostu, ale mnie się czepiasz o jedno nieprzychylne stwierdzenie! - wytknęła mu, bo to była jakaś komedia. Cała się już trzęsła z emocji. - A ostatnie tygodnie były dla ciebie konfliktem? - znów się zatrzymała, mając wrażenie, że ledwo stoi na nogach. Kompletnie nie rozumiała jego toku myślenia. - Wybacz, Jona, ale normalni ludzie odczuwają strach i nie traktują tego, jak powodu do kłótni - wytknęła mu, wiedząc, że dłużej tak nie wytrzyma. O ile wcześniej adrenalina pomagała jej ignorować jej stan, o tyle teraz było to niemożliwe. - A ja nie chcę być twoim zasranym problemem!!! - wydarła się na niego resztkami sił, już nie będą w stanie zachowywać się inaczej. Miała i klucze i telefon i ładowarkę, oczywiście Gacusia musiała porzucić, z resztą formalnie nie był to jej pies, ale też racjonalnie oceniała, że z Joną będzie mu lepiej, bo pewnie miał tutaj jedzenie i wszystko, a ona w malutkim domku letniskowym, którego użyczyła jej kuzynka, nie miała praktycznie niczego. Mimo to w zaparte chciała tam się dostać.
- Weź się wal, Wainwright! Gdybym ciebie nie słuchała, nie miałabym cholernego opatrunku bod swetrem, ślepy palancie! - nie panowała już nad sobą. Po prostu dopadła do przedpokoju, niemalże z błogością siadając na niższym meblu, w którym Jonathan chował przybory do butów, a z którego Marienne często robiła sobie ławeczkę. Teraz jednak ta była jej potrzebna, jak nigdy wcześniej. W głowie jej się niesamowicie kręciło, gdy sięgała po buty i miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje, ale przy tym była tak wściekła, że starała się to wszystko nadal ignorować. Tak samo, jak to, że przed oczami od dłuższego czasu miała mroczki, że serce waliło jej z taką siłą, że każde uderzenie najnormalniej w świecie bolało, a także to, że cała była już spocona. Tylko, że w chwili, w której pochylając się do trampka, zobaczyła krew na posadce, już nie mogła udawać, że wszystko jest okey.
- Co do... - mruknęła niewyraźnie, podnosząc się i wtedy poczuła krew na języku. Nie zdążyła podłożyć dłoni, gdy ta zabarwiła jej jasny sweter, jaki dostała od Wainwrighta. Na dłoni zbierała jej się coraz większa plama i w jednej chwili po prostu zapomniała o całej tej agresji, o tym ile ostrych słów i ona i on rzucali pod swoim adresem przez ostatnie minuty. - Joooona! - zawołała spanikowana, cała drżąc, bo miała już wcześniej krwotoki, ale teraz była w emocjach i po operacji i na pewno nie chciała znów wracać do szpitala, a miało być przecież już tylko dobrze. Adrenalina zeszła z niej całkowicie i pozostał tylko strach, biorący się znikąd, ale w gigantycznych pokładach. - Nie wiem, co się dzieje - wyjęczała, otwierając oczy znacznie szerzej. - Sweter od ciebie... zniszczyłam go - jęknęła, jakby była bliska rozpłakania się, chociaż naturalnie nie planowała tego robić, ale też na próżno byłoby mówić, że była w tej chwili typową i silną wersją siebie.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
- Narzekam? Do cholery wiem, że się bałaś, więc robiłem wszystko, byś czuła się najlepiej jak to możliwe, ale ty i tak wiecznie narzekałaś myśląc tylko o sobie! Kurwa, myślisz, że oglądanie ciebie w szpitalu takiej przerażonej i słabej było dla mnie łatwe?! - Powinien nie zadawać takich pytań. W zasadzie planował nigdy nie obnażać się z bólu i troski jaką nosił odkąd postawił diagnozę Marienne, ale niestety przerosło go to wszystko. W przypływie złości i irytacji wyrzucał z siebie słowa, których często później żałował, bo wiązały się one z konsekwencjami, jakim Jona nigdy nie chciał stawiać czoła. Szczerość i dzielenie się swoimi słabościami były czymś, na co Wainwright praktycznie nigdy się nie decydował. W zamian za to zamykał się w sobie, odreagowując w samotności; katując się na treningach, dorzucając sobie pracy, zadręczając się nocami. W tamtej chwili jednak nie miał jak uciec od Chambers, skryć się w swojej samotni i przeczekać gniew, który w nim szalał. Co gorsze uzmysłowił sobie, że przecież nie będzie mógł się już tak skrywać, gdy Marienne z nim zamieszka, a więc powinien zacząć radzić sobie lepiej z własnymi problemami, ale jak widać niekoniecznie dobrze mu to wychodziło.
- Dla mnie nie, ale dla ciebie na pewno - fuknął, gdy spytała, czy ich ostatnie tygodnie były dla niego konfliktem. Komentarz o przeklinaniu zignorował, bo po raz kolejny Mari posiliła się o dość krzywdzącą dla Jonathana metaforę, ten więc nie chciał prowadzić dyskusji w takim tonie i odpuścił pozwalając sobie tylko na niema parsknięcie. - To ty zmieniłaś strach w powód do kłótni i skończy już z tym wmawianiem mi jak ciebie postrzegam, bo rzucasz oszczerstwami nie mającymi pokrycia w rzeczywistości - burknął, gdy nazwała siebie jego problemem.
Jej ostatnie słowa były dla Wainwrighta takim nieprzyjemnym zaskoczeniem, że aż oniemiał na moment wpatrując się w Marysię odchodzącą w stronę drzwi. Sam musiał wyjść, bo gdyby pozwolił sobie na jakikolwiek komentarz zapewne doprowadziłby nim do jeszcze gorszej wymiany zdań, a uznał, że i tak dość gorzkich i niepotrzebnych słów padło między nimi. Dlatego wyszedł do sypialni, aby zabrać papierosy i udać się na balkon. Jednak nim otworzył szklane drzwi doszedł go głos Marienne. Upuścił trzymaną przez siebie paczkę i zapalniczkę by wręcz biegiem skierować się z powrotem do części dziennej loftu.
- Marysiu! - Od razu klęknął przed nią i ostrożnie ujął dłońmi jej twarz. - No hej, już spokojnie.. Nie panikuj - mruknął przykładając palce do jej ciała, by zbadać puls. - Słoneczko nie przejmuj się tym głupim swetrem, czekaj sekundę.. - Odbiegł na moment, by zaraz potem wrócić z czystym materiałem, którym mógł zatamować krwawienie z nosa Marienne. - Chodź, musisz się położyć - dodał, ale nie miał zamiaru pozwolić Marienne wstać, tylko podniósł ją samemu i przeniósł do kuchni, gdzie na blacie stała jego aktówka, a w niej znajdował się stetoskop.
- Musisz się uspokoić, bo masz za wysokie tętno - mruknął cicho, po tym jak ponownie ją przebadał. - Pokaż - dodał odejmując od jej nosa materiał i upewniając się, że krwotok ustąpił. Zmoczył więc kilka ręczników kuchennych i ostrożnie zaczął zmywać krew z twarzy Marienne, bo ta zdążyła się nią już cała ubrudzić. - Zupełnie jak za pierwszym razem, gdy do mnie przyszłaś... - Mruknął, powoli ścierając czerwone ślady z czoła rudzielca. Może sentymentalnym człowiekiem nie był, ale to co miało miejsce mimowolnie przywołało w Jonathanie wspomnienia. - Głupol, który nie umiał skorzystać z windy - dodał posilając się o niezbyt zabawny żart, ale chciał jakoś rozładować tą nieprzyjemną, napiętą i stresującą atmosferę. I może nie szło mu najlepiej, ale sam fakt, że się starał powinien być już przez Chambers dostrzeżony, bo Jona raczej nie zwykł rzucać żarcikami, a już na pewno nie w takich stresujących momentach.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Skakali sobie do gardeł, z resztą nie pierwszy raz i każde z nich powiedziało słowa, jakie nie powinny padać. Marienne nigdy nie chciała, aby myślał, że była na niego zła, nawet jeśli w strachu tak to mogło wyglądać. Już na pewno nie chciała myśleć tylko o sobie, więc to także dość mocno ją dotknęło i musiała to sobie jakoś przetrawić. Stąd też potrzeba ucieczki i to możliwe jak najszybszej, z resztą Jonathan też sobie poszedł i w teorii nic nie stawało na przeszkodzie, aż do chwili, w której Mari zrozumiała, że nie jest w stanie dłużej ignorować tego, jak się czuje. Bała się, bo krew lała się strumieniem, a przed jej oczami robiło się ciemno, gdy adrenalina powoli wypuszczała ją spod swojego działania. Czuła, że serce wali jej, jak młotem, wywołując autentyczny ból, więc kiedy zjawił się przy niej Jonathan, naturalnie w dupie miała to, czy chwilę temu się kłócili. Była przerażona i doskonale wiedziała, że jeśli przy kimś w takim momencie miałaby poczuć się bezpiecznie, to tylko przy Wainwrighcie.
- To... to nie jest głupi sweter - z trudem wypowiedziała te słowa, łapczywie łapiąc każdy oddech. Kręciło jej się w głowie, ale wiedziała co mówi. To był prezent, ona go zniszczyła, znów coś było nie tak i nic z tego nie rozumiała. Sama też nie miała siły wstawać, więc kiedy do niej wrócił i ja podniósł, po prostu ułożyła się w jego ramionach, nadal oddychając tak, jakby przebiegła maraton. Co chwila się krzywiła, przez dyskomfort, jaki zdawał się uciskać jej klatkę piersiową. Nawet nie wiedziała kiedy została posadzona na blacie, drgnęła dopiero, gdy zimny stetoskop dotknął jej pleców.
- Źle się czuję - przyznała, trzęsąc się cała. Łatwo było więc mówić o spokoju, kiedy ona miała wrażenie, że zaraz cała się rozpadnie. Przymknęła oczy, chcąc oprzeć czoło o jego ramię, ale zabrał jej wtedy ręcznik spod nosa i zajął się jej twarzą, którą ubrudziła sobie całą przez krew. - Gdyby nie ta krew, nie wpuściłbyś mnie pewnie - spróbowała się sama skupić na swoich wspomnieniach. Na tamtym dniu, który tak wiele między nimi zmienił, bo przecież wówczas Jonathan jej nienawidził. - Zasnęłam wtedy na kanapie - nadal próbowała wracać do obrazów z przeszłości, ale zdawało się być to dla niej niezwykle wyczerpującym zajęciem. Gacuś gdzieś dreptał przejęty, bo w końcu wyszedł, skoro już na siebie nie krzyczeli. Z perspektywy chwili obecnej, ta ich kłótnia wydawała się Marienne cholernie głupia, chociaż nadal nie podobało jej się to wszystko. No, ale teraz siedziała tu i nie wyobrażała sobie, że Jony miałoby nie być obok, gdyby coś takiego jej się stało. - Może jednak pójście spać nie jest taką złą opcją... a potem zrobię scenę i trzasnę drzwiami - teraz to ona próbowała zażartować, ale syknęła przy tym, łapiąc się za opatrunek. Nawet siedzenie w pionie było teraz wyzwaniem, więc ostatecznie, mimo, że czyścił jej twarz i tak musiała oprzeć na moment czoło o jego ramię, aby jakoś się ustabilizować.

jonathan wainwright
ODPOWIEDZ