lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Jak Lilith się cieszyła, że mogła wybrać sobie coś z szafy Lii! W końcu normalne ubrania. Chyba. Z wiadomego źródła! I chyba nie zauważała, że Lia jakkolwiek może coś od niej chcieć. Myślała raczej, że to jakieś żarty i to niegroźne, no bo przecież Meksykanka także była w związku, a ostatnio pamiętała, że dobrze się bawiła z Endless. Nie wyglądała na nieszczęśliwą, no ale to miało zostać wkrótce wyjaśnione. No i niefajnie jak ktoś się podstawia, a ktoś tego nie widzi, nie? Jak Amanda! Tak więc Lilith poszła za nią, rzuciła jeszcze Isaacowi ostatnie spojrzenie i uśmiech, a potem została zaciągnięta do pokoju.
– Czemu? - spytała, kręcąc się po pokoju oglądając jego zawartość, umeblowanie i całą resztę. No bo czemu ona to inna liga niby! Myślała, ze Danon jest bliższy Lii jako partner jej super przyjaciela, nie? A one na dobrą sprawę widziały się tylko raz! No ale po tym głośnym rozstaniu to w sumie nie dziwiła się, że jej stosunki do Kima mogły się trochę ochłodzić. No ale to też nie jego wina, że się nie odzywał! Nie miał takiej możliwości. – Huh, jakiej? - spytała, oglądając jakiś crop top z napisem, który wyraźnie wpadł jej w oko. Ale kiedy usłyszała o co chodzi, to spojrzała na Lię z takim „o-ho, związki i rozstania”. Odłożyła koszulkę na miejsce. – O-oh. Nie czujesz się szczęśliwa? Wydawałaś się być w nią wpatrzona jeszcze nie tak dawno temu. - mruknęła, siadając na łóżku, bo to się szykowała taka dłuższa wizyta i rozmowa, bardziej poważna. Żeby ona jeszcze coś wiedziała o rozstaniach! Rzuciła jednego i to dlatego, że kutasiarz ją zdradził, więc… zerwanie wyszło samoistnie. – Wiesz, jeśli nie czujesz, że to to, to nie powinnaś się w tym męczyć. Porozmawiaj z nią na spokojnie. Ona chyba też chce, abyś była szczęśliwa, nie? - dodała, ale… no ona widziała je raz i też nie uważał, aby ta dwójka była super dobrana. Jak Kanon był dla niej naprawdę super parą, tak Endless i Lia, no wyglądały jak ogień z wodą. Dziwne, że i tak tak długo wytrzymały. Znaczy Lia.
Kim się stresował, mocno się stresował, ale miał też w cholerę motywacji, aby zobaczyć się z Kangiem i z nim porozmawiać, bo nie powiedział mu przecież wszystkiego. Nie przeszedł przez cały Meksyk, nie wyrwał się Meksykańcom, kanibalom, lokalsom i całej reszcie, aby teraz stchórzyć. Dlatego kiedy zobaczył Songa, to po prostu chciał zrobić i powiedzieć tak wiele, a nie zrobił prawie nic, bo nagle go zamroczyło. Nie chciał przekraczać niewidzialnej granicy. Już jedną przekroczył i to na farcie. Teraz chciał wszystko naprawić, ale… dla niego też było nienaturalnym, trzymaniem się z dala od Songa. Nigdy nie musiał tego robić, nigdy nie chciał tego robić, więc teraz jak musiał, to czuł się z tym dziwnie. Ale miał wrażenie, że teraz było to konieczne. W końcu już nie byli razem.
- Żyjesz prawie jak Harry Potter. - rzucił żarcikiem, ale jemu nie było zbytnio do śmiechu. Podszedł kilka kroków w głąb, uważając na te nieszczęsne skosy w poddaszu i kiedy Kang poklepał miejsce obok siebie, to bez większego wahania podszedł, aby tam usiąść. Blisko, ale jednak zachowując nieco dystansu. To też nie było naturalne.
Zerknął na jego dłoń, którą wyciągnął w jego kierunku i chyba już się nastawiał na ten dotyk do którego tak instynktownie lgnął. Kiedy więc ten się wycofał, poczuł jakiś taki… zawód. Zaraz jednak skupił się na słowach chłopaka i westchnął ciężko pod nosem, zmęczon-umęczon na samo słowo „Meksyk”.
- Nic mi nie mów, to był najgorszy tydzień mojego życia. - westchnął, przeczesując palcami włosy. Na samo wspomnienie tych wszystkich przygód już się spinał. Zaraz się jednak rozluźnił i przeniósł spojrzenie na chłopaka, instynktownie się do niego przysuwając. - Wybiegłem za tobą, chciałem cię zatrzymać, ale się spóźniłem. Widziałem tylko tylne światła samochodu. Więc powiedziałem, że do ciebie lecę, a reszta się dołączyła do podróży, tylko wszystkie samoloty nam odwołali. Isaac powiedział, że spoko, dolecimy do Chicago i stamtąd pociągiem do LA… no ale wszystko, naprawdę kurwa, wszystko poszło nie tak. - uśmiechnął się jakoś pociesznie, chociaż do śmiechu mu nie było. Otworzył usta raz jeszcze jak gdyby chcąc coś dopowiedzieć, ale… słowa ugrzęzły mu w gardle. Zamknął więc usta, zastanawiając się co jeszcze chce powiedzieć.
Chwila ciszy. Moment na ułożenie własnych myśli.
- Kang… ja się nie zgadzam. - powiedział w końcu, podnosząc na niego spojrzenie. - Przeżyłem ten syf, bo myśl, że nie powiedziałem ci wszystkiego, nie pozwalała mi się tam poddać. - wyznał, bo taka była prawda. Tylko fakt, że miał zobaczyć się raz jeszcze z Kangiem dawał mu siłę na więcej. Dzięki temu cisnął dalej i w każdej gównianej sytuacji widział nadzieję, światełko w tunelu. I dzięki temu też nie poddał się już na starcie. - Nie zgadzam się. Nie podoba mi się, że podjąłeś tę decyzję sam. To głupia decyzja. - dodał, kręcąc głową. - Jagi - zaczął, sięgając dłonią do jego policzka. I chociaż mogło to być głupie, to jednak nie wycofał ręki. Po prostu musiał to zrobić, to było silniejsze od niego. Liczył się jednak z tym, że Kang może się odsunąć. - Naprawdę nie chcę cię tracić, więc jeśli mam wybierać między tobą, a Abigail, to tu nie ma nad czym się zastanawiać. Zawsze wybiorę ciebie. I nie przerywaj mi. Rozmawiałem z Isaaciem, rozmawiałem z Kornelią, ma mi pomóc znaleźć kruczki prawne w mojej umowie, abym mógł iść przygotowany merytorycznie na negocjacje z szefem, aby zakończyć to dziadostwo. Oficjalnie, bez większych komplikacji. Nie zamierzam tego dalej ciągnąć, niezależnie czy do mnie wrócisz, czy nie. Twoje odejście to był kop motywacyjny i to taki cholerny. - powiedział zdecydowanie, bo taki był plan działania na najbliższy czas. Tak to miało wyglądać, to chciał zrobić. Ich rozstanie było zapalnikiem, który zacznie cholerne powstanie w świecie kpopu. I nawet jeśli Song zdecyduje, że to już za dużo dla niego było i… no się już wyleczył, to Kim i tak nie zamierzał dawać się gnoić i męczyć się w Dabigail, które rujnowało też jego. To był czas, aby zacząć decydować o samym sobie. Czas, aby zawalczyć o własne dobro i własne szczęście. - Chcę jednak, abyś też wiedział, że jeśli do mnie wrócisz, to nie zamierzam cię ukrywać. Już nigdy więcej. Nie zamierzam udawać, że nic do ciebie nie czuję, nie zamierzam się kryć, że nie chcę cię przytulić czy pocałować na oczach tysięcy ludzi. I nawet jeśli będą na mnie psy wieszać, to niech wieszają. Cokolwiek nie zrobimy i się im nie spodoba to poleje się hejt. Chociaż wiem, że jesteś małym masochistą i czytasz internet, to postaram się ciebie przed tym ochronić, ale… wiem, że nie uda mi się to całkowicie, jednak nigdy nie przestanę próbować. Więc jeśli mam się mierzyć z tym syfem, to chcę cię mieć obok, bo Kang, nie jestem szczęśliwy jak cię nie ma. To było gówno, a nie życie, kiedy żyłem ze świadomością, że nie jesteś ze mną. - przyznał, ostrożnie gładząc kciukiem jego policzek, czując w środku wewnętrzne szczęście, że w końcu mógł go usłyszeć, zobaczyć i dotknąć. Nawet jeśli miałby to być ostatni raz.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  Isaac był za grzeczny by zwracać uwagę Lii, zwłaszcza że faktycznie Lilith to nie przeszkadzało. Ale jeśli jemu zacznie – te zaczepki dziewczyny, nawet jeśli ostatecznie nie miały na celu poderwania kogoś – to pewnie zwróci się do Lilith, chcąc o tym zwyczajnie porozmawiać. Albo i nie – bo może założy z góry, że Lilith uzna to za głupie i bezsensowne, a w ogóle to jako zazdrość i to taką bezpodstawną? Mimo, że sam przecież wymagał od niej by mu o wszystkim mówiła. No i on mówił o rzeczach, które mu nie pasowały, ale… Każdy się czasem potykał. Może zwyczajnie wstrzyma się i uzna, że po wyjeździe wszystko wróci do normy a te niefajne zaczepki ze strony Lii się skończą.
  — No wiesz. Solidarność z moim młodszym braciszkiem, czasami trzeba opowiedzieć się po którejś ze stron bo bycie podwójnym agentem nie jest wcale proste. — Zwłaszcza kiedy jedną ze stron znało się dosłownie od podszewki i było się przy niej, kiedy przechodziła przez różnego rodzaju załamania. Włącznie z takim, które było związane z rozstaniem. Nie było to wygodne, bo Damon jako taki nic jej nie zrobił, ale no – teoretycznie w związku z nim (hehe) Kang przechodził przez swoje katusze. W sensie nie że w związku tylko przez niego. O.
  — Bo na początku było super, wiesz jak jest! Byłam nią totalnie zauroczona! — Odpowiedziała niemalże od razu Lia. Jakby nie było to pierwsze dwa lata związku były superowe. I teraz zaczynał się rok trzeci i… I jakoś czar prysł. Te różnice zaczynały być coraz bardziej widoczne, coraz bardziej uciążliwe. — Ale potem te jej całe czarne msze i rytuały zaczęły mi przeszkadzać. Próbowała mnie w to wciągnąć, ja nie powiem, że nie spróbowałam tego wszystkiego, ale no… No zwyczajnie mi nie przypasowało. I dochodzi do etapu, gdzie się zwyczajnie tego wstydzę. — Wyznała, obserwując dziewczynę, a raczej ubrania, które ona wybierała. Zawsze służyła modową poradą, ale co ona się tam znała. Była prostą dziewczyną z Los Angeles, nie wiedziała jak się stylizują dziewczyny idoli!
  Westchnęła ciężko słysząc ostatnią wypowiedź dziewczyny. No tak, wiadomo. Porozmawiać na spokojnie brzmiało jak normalna opcja, do której by się każdy zastosował. Niemniej Lia nie wyglądała na zbytnio przekonaną tym „złotym rozwiązaniem”. Będąc szczerym: nie brzmiało to absolutnie jak rozwiązanie dla niej. Proste, logiczne, a jednak dla niej żadna pomoc. Bo też nie powiedziano jej niczego, czego by jeszcze nie wiedziała.
  — Ej, dobra. Bądźmy szczere, Lilith. — Powiedziała Lia, patrząc na nią. — Endless mnie przeraża. Zwłaszcza jak się zdenerwuje, a wierz mi – potrafi się dziewczyna zdenerwować. Rzadko bo rzadko, ale jak już to zrobi to… No pozamiatane. — Wyjaśniła, przeczesując nerwowo włosy. — I się naprawdę obawiam jej, że wpadnie w szał jak spróbuję ją zostawić. Złoży mnie w jednym z tych jej rytuałów czy coś. — Powiedziała i wyglądała na śmiertelnie poważnie, a nie na taką, która sobie stroiła żarciki z osobowości i… wierzeń Endless Suffering.
  Zaraz potem odchyliła się, by paść plecami na materac, rozkładając się krzyżem, jak taki Jezus Chrystus. Wlepiła wzrok w sufit, wydając z siebie umęczone westchnięcie. Bo jej to nikt nie brał na poważnie! Zwłaszcza gdy przedstawiała swoje obawy w związku z Endless. Effie ją wyśmiała w pierwszej reakcji. Ezra zresztą też. No a ona naprawdę miała problem! I to całkiem poważny! Tkwiła w związku bo… była w jakiś sposób zastraszona. I kiedy inni mieli się godzić, bądź co najmniej: wyjaśniać sobie rzeczy, ona poszukiwała porady w temacie: jak swój skończyć?
  — Potter mieszkał na samym dole, w komórce pod schodami. — Przypomniał. — Albo miał kratę w oknie. — A on nie miał. A może powinien bo czasami to aż chciał z tego okna skoczyć. Zwłaszcza jak mu Damon nie odpowiedział na kolejną próbę kontaktu. No ale ostatecznie nie skoczył. I to chyba dobrze. Znaczy przynajmniej w razie czego to Damon mógł ten raz się z nim rozmówić. Ten jeden raz, który zakładał. Z takim rozpłaszczonym na ziemi Songiem byłoby co najmniej ciężko.
  On nawet nie był pewien, czy mógł go dotykać. To wszystko było takie… skomplikowane dla niego. Niby było wszystko jasne po wypowiedzi Damona – to po co pojawił się w Los Angeles, ale z drugiej strony… nie było to aż takie proste dla niego, żeby teraz po prostu się na nim uwiesić i tyle. I wszystko nagle się magicznie ułoży. I choć podświadomie tego chciał, tego czary-mary i znowu jesteśmy razem, a jednak miał coś, co jednak go trzymało w ryzach.
  Usłyszawszy, że Damon jednak wyleciał za nim i Rhysem to przełknął nerwowo ślinę, opuszczając spojrzenie na swoje dłonie. A memłał palcami jednej z nic jakiegoś frędzla z rękawa tej drugiej ręki. To tak wiele wyjaśniało – cała ta wycieczka ich. To, czemu Damon nie odpisywał, czemu Lilith nagle też przestała, czemu Isaac dołączył i… czemu Rhys też przestał się odzywać. W przeciwieństwie do Ezry Kang nie poddawał w wątpliwości przedstawionej mu historii. Nawet jeśli brzmiała co najmniej niewiarygodnie.
  Obaj milczeli. Kang ze wzrokiem wbitym we własne ręce. Przetwarzał w głowie wszystko to, co usłyszał, czując się w jakimś stopniu głupio, że do tego wszystkiego doszło. Żeby się wszystko zjebało, żeby Damon musiał przechodzić przez jakieś meksykańskie gówno. Song bywał w Meksyku, ale miał same dobre i zabawne wspomnienia. No ale on tam był z pieniędzmi. I telefonem. I Lią.
  Zerknął na niego, gdy znów się odezwał, wnosząc swój… sprzeciw. I chyba patrzył na niego z pewnym niezrozumieniem bo jakże to wszystkiego nie powiedział? Myślał, że wyjaśnili sobie na odchodne wszystko.
  — Damon — odpowiedział niemalże od razu, kiedy tamten zwrócił się do niego tym petnamem. I faktycznie sięgnął do jego dłoni, którą tamten dotknął z powodzeniem jego policzka. Właśnie po to by ją odjąć od swojej skóry i opuścić, jednak nie wypuszczając jej ze swojego chwytu. Po prostu zacisnął na nim swoje palce. Nie jakoś mocno, ale… Ale wciąż. Słysząc już kolejne słowa naprawdę otworzył gębę, by powiedzieć, że to głupota, bo przecie- No mordę zamknął, nie mówiąc już nic. Dalej słuchając. Po prostu zaciskając nieco mocniej palce na jego dłoni, którą złapał. Uśmiechnął się słabo słysząc jego deklarację, że on to mimo wszystko będzie próbował go chronić przed tym ewentualnym hejtem, bo to też dla niego dużo znaczyło. Do samego końca milczał, aż w końcu po prostu przysunął się, skracając tę gapę między nimi niemalże do zera.
  — Jeszcze na lotnisku dotarło do mnie, że jestem debilem. — Powiedział, patrząc na niego, w pewien sposób przepraszająco. — Lia to potwierdziła. Próbowałem do ciebie zadzwonić, napisać, ale… No. — Chyba sam się domyślał, jak to się skończyło. Nijak. — I naprawdę nie mogłem w życiu lepiej trafić, tyle że… No tak jak mówiłem, mam wrażenie, że to że cię — kaszl kaszl, chrząk, to słowo dalej nie było łatwe — to dalej jest za mało. Bo naprawdę nie chciałbym, żebyś musiał rezygnować ze wszystkiego, co kochasz dla mnie. Tym bardziej, że — zawiesił głos na chwilę — ja prawdopodobnie i tak musiałbym się wycofać. — Wyznał, przenosząc spojrzenie w dół, na ich dłonie. Potrzebował chwili by uspokoić swój oddech. Bo ten zadrżał. Wolną dłoń zacisnął mimowolnie w pięść i w końcu podjął: — Byłem na badaniach, zaraz po powrocie z trasy. Mam to samo co mój ojciec. To samo obciążenie. — To samo, które panu Song kazało zwolnić, uspokoić aktywny tryb życia pod rygorem jego utraty. — Chciałem ci powiedzieć. Naprawdę, Damon. — Powiedział pochylając głowę. — Tyle, że wtedy wyrósł ten cały wyjazd na Hawaje, a ja nie chciałem psuć tą informacją tych ostatnich kilkunastu godzin, które mieliśmy przed twoim wylotem. — Wyjaśnił, by zaraz potem podnieść spojrzenie na chłopaka. — A potem wszystko zaczęło się sypać. U mnie. Ta choroba, do tego to jak jestem, fakt że jesteśmy idolami, fakt że to kochasz, moja niechęć do Korei. Więc odniosłem wrażenie, że tak będzie… najłatwiej. Bo obawiam się, że to wszystko, co się nagromadziło to tylko kwestia czasu, zanim i tak odsunę się od twojego świata. Od tego, co uwielbiasz. — Bo przecież uwielbiał występować, prawda? I fanów też uwielbiał. I rodzinę to kochał, a przecież z tego wszystkiego utrzymywał ich wszystkich. Westchnął ciężko, by zaraz potem spróbować przełknąć tę gulę, która narosła mu w gardle.
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Lilith chyba nie uznawała zaczepek Lii za niebezpieczne czy coś, bardziej brała je za żarty, no bo gdzie tam, miałaby niby na nią lecieć? Ona chyba nawet nie brała takiej opcji pod uwagę, że dziewczyna mogłaby kiedykolwiek stanowić jakiekolwiek zagrożenie dla Isaaca. Nie wiedziała więc, że powstały jakiekolwiek zalążki zazdrości po tekstach przyjaciółki Kanga i raczej sama się tego nie domyśli. Przecież obydwoje były w związkach, widziały się może drugi raz w życiu, więc jakie z niej zagrożenie? Absolutnie żadne! Poza tym, Lilith nie była zainteresowana tą samą płcią. I zapatrzona była w Moona! No ale… wiedziała, że niektóre teksty od „przyjaciółek” mogły być wkurwiające, tylko no należało o tym mówić, nie? Shelby powoli się tego uczyła, ale na szczęście ostatnio nie mieli zbyt dużo okazji do przebywania z Amandą, więc też Lilith nie miała powodów do narzekania.
Przytaknęła zgodnie na to, że czasami trzeba się opowiedzieć po którejś ze stron i… no najczęściej była to strona z którą było się najbliżej, zwłaszcza jeśli druga wcale nie była taka gorsza. No ale rozumiała, że to skomplikowane. Lia pewnie wiedziała trochę więcej od Kanga niż ona, więc domyślała się też, że jego sposób widzenia wiele zmieniał. Ona znała głównie stronę Kima, przez ten tydzień zdążyła już nieco poznać i zobaczyć. Z Kangiem rozmówi się później! Najlepiej przy kilku drinkach. Wtedy bardzo szybko nadrobi całą historię i to widzianą z obu stron!
- Widziałam właśnie, dlatego się dziwię… znaczy rozumiem też, bo do dzisiaj się dziwię, że w ogóle się zeszłyście. W sensie, jesteście totalnie różne i chyba nigdy bym się nie spodziewała, że wam się uda. - pewnie dlatego, że się nie udało. Znaczy, udawało się przez dwa lata, nie? Chyba każdy sobie zadawał te same pytania, ale z biegiem czasu ich związek przestał już dziwić najbliższych. Sęk w tym, że sama Lia zaczynała mieć z nim problem i jak się okazywało, nie wiedziała jak się z tego wyrwać. Więc jak Lilith usłyszała też dalsze słowa dziewczyny, przytaknęła w zrozumieniu. - No rozumiem, naprawdę. - przyznała z pociesznym uśmiechem, bo nawet nie musiała jej się jakoś specjalnie tłumaczyć na dobrą sprawę. Lilith to nawet nie wytrzymały godzinę sam na sam w towarzystwie Endless, no po prostu by nie potrafiła. Nie dość, że nie miałyby rozmawiać, to Lilith też raczej nie jarały czarne msze i spotkania na cmentarzach.
Wybrała jakąś bluzkę oraz krótkie spodenki, które jej podpasowały, a też ładnie się komponowały. Jakby nie było, już mniej więcej zdążyła podłapać styl, który się nosiło wśród idoli, a że jeszcze miała Kanga po swojej stronie, który wielokrotnie jej pomagał się dopasować, to… no, nie była już taka najgorsza! Wyrabiała się z każdym kolejnym dniem coraz bardziej! W międzyczasie słuchała słów dziewczyny. Westchnęła cicho pod nosem i skierowała się do tego łóżka, aby usiąść na jego skraju. Odłożyła rzeczy na bok.
- To już brzmi mocno toksycznie i niezdrowo. - mruknęła wyraźnie zaniepokojona tym co właśnie usłyszała. - Lia, jeśli chcesz, możesz wziąć kogoś ze sobą. Mogę ci towarzyszyć przy tej rozmowie, możemy wziąć chłopaków, a jeśli będziesz chciała się potem gdzieś… zaszyć na chwilę, to porozmawiam z Isaaciem, może będziesz mogła pomieszkać przez moment w Korei, u nas, z dala od niej. - wtedy jej nie skrzywdzi! A jak już ewentualna złość Endless przejdzie, to będzie mogła wrócić! Tylko… no Moon by się musiał faktycznie na to zgodzić, a chyba nie bardzo by teraz za tym był! Ale żadna z nich o tym chyba nie wiedziała. Lia, zachowuj się więc! - Ale no, nie możesz w tym siedzieć. Zdecydowanie, a im dłużej to będziesz ciągnąć, tym będzie ciężej. Chyba, że Endless cię zdradzi czy coś. - no ale to chyba było mało prawdopodobne, nie?

- Dlatego prawie. - odpowiedział z lekkim uśmiechem. No tak mu sie po prostu skojarzyło, okay? Tamten mieszkał w komórce pod schodami, a ten mieszkał na poddaszu, nad schodami! Więc prawie pasowało! No ale Kang może też powinien mieć kratę w oknie. Chociaż Damon to chyba też, w dormie, zwłaszcza po tym jak został w nim sam… a potem z Isaaciem i Lilith, bo był tak załamany, że chętnie by przez nie wyskoczył na główkę.
To prawda, ta cała sytuacja była mocno niekomfortowa, skomplikowana i dziwna. Kim chyba nigdy w życiu nie pomyślałby, że znajdą się w takim położeniu. Że będzie się bał dotknąć Kanga. KANGA. On! To było nienaturalne dla niego, aby trzymać się z dala od niego, aby uważać na to co przy nim robi, aby przypadkiem się za bardzo nie zapędzić. Więc trzymał się w ryzach, chociaż każda komórka ciała do niego lgnęła wyraźnie stęskniona. I chociaż chciał coś zrobić, to też najpierw musiał powiedzieć mu wszystko co leżało mu na sumieniu, a miał wrażenie, że to i tak nie wszystko. Chciał tyle powiedzieć, ale się gubił we własnym potoku słów mimo, że i tak mówił to co serducho mu podpowiadało. Skarcił się w duchu za to, że sięgnął do niego dłonią, ale musiał spróbować. Kiedyś to było na porządku dziennym, a teraz… teraz Song go od siebie odsunął, nawet jeśli wciąż trzymał go za rękę. Damon instynktownie zacisnął na niej lekko swoje palce, jednak niezbyt mocno, ostrożnie, jakby to zaraz też miało go odstraszyć. Obserwował go przez cały ten czas, bojąc się jednocześnie, że Kang zaraz mu ucieknie przez to… wszystko.
I wtedy nadeszła pora na jego kolej. Kim go słuchał, marszcząc brwi niezadowolony, że on jednak do niego pisał, a Damon… no nie miał jakiejkolwiek możliwości, aby odpowiedzieć. Nic dziwnego, że Kang mógł pomyśleć, że on to już postawił na nich solidną kreskę. I jeszcze przeciągnął na swoją stronę Isaaca, Lilith i nawet Rhysa. Lekko uniósł brew słysząc, że ten i tak musiałby się wycofać ze środowiska kpopu.
- Czemu? - spytał, chyba myśląc, że to i tak ma związek z Abigail oraz stanem psychicznym Songa po tym ciągłym udawaniu. I wtedy Kang zrzucił na niego bombę, która na moment go sparaliżowała. - Co? - rzucił nieświadomie, mocniej zaciskając palce na dłoni chłopaka. Obserwował go przez cały ten czas, mieląc to wszystko w głowie i… no bojąc się w tym momencie o niego, bo pamiętał widok jego ojca w szpitalu. Nie wiedział za wiele o tej jednostce chorobowej, ale teraz… no teraz to pewnie przeczyta wszystkie internety, artykuły i jak napisze do Lexy, to dziewczyna nie będzie miała spokoju tak długo dopóki Kim nie dostanie odpowiedzi na wszystkie męczące go kwestie i pytania.
Wysłuchał go w ciszy dalej, a kiedy ten skończył, pokręcił głową.
- Kang, ty dalej nie rozumiesz. - mruknął, zaraz podnosząc na niego swoje spojrzenie. - Ty jesteś moim światem. Nie chcę tego wszystkiego, jeżeli ma cię tam nie być. Poradzę sobie z czymkolwiek miałbym się nie zmierzyć, o ile będziesz obok, bo chyba pamiętasz, że razem przetrwamy wszystko, nie? Nie żartowałem z tym. Mówię poważnie, jakkolwiek to ckliwie i przerysowanie nie brzmi. - stwierdził. To… nie byłaby pochopna decyzja. On naprawdę był w stanie rzucić wszystko w cholerę, jeżeli to miałoby dać im spokój ducha. Jeśli mógłby być w końcu z Kangiem. Jego matka zdecydowanie by to poparła! Kim spokojnie mógł przejść do zwykłej pracy, a z pomocą Kornelii pewnie i tak by coś ugrał. Jakby nie było, wcale nie był gorszy od Isaaca! Też miał swoje udziały, swój fanklub, swoje propozycje współpracy, był ambasadorem kilku marek, modelem… więc może z odpowiednimi prawnikami udałoby się coś ugrać. Jeżeli miałby się męczyć kolejne lata, to wolał zwyczajnie odejść z Songiem i wieść normalne życie cywila. Chyba, że to on zostanie, na swoich warunkach, aby zarabiać, a Kang będzie razem z Lilith na backstage’u! - Więc jeśli musisz zwolnić, to rozumiem, jeśli miałbyś zrezygnować, to też nie szkodzi, ale… teraz tym bardziej chcę być przy tobie, jak tylko mogę. Nawet jeśli miałoby to oznaczać moją rezygnację. Fajnie było, pewnie, ale mam ważniejsze priorytety w życiu. Ktoś cię musi pilnować. - mruknął, uśmiechając się pociesznie. Nie żeby nie ufał Lii, ale… naprawdę nie bardzo lubił jej brata. Jemu zdecydowanie nie chciał oddawać Kanga pod opiekę. No i nie wiedział jeszcze czy faktycznie da się to leczyć, nawet przez operację, aby potem wieść… no normalne życie, ale skoro Kang teraz mówił, że musiałby i tak odejść, to wierzył mu, i nie zamierzał go w tym zostawiać. - I jestem na to przygotowany, Kang. Na taką ewentualność. Kocham to, ale ciebie kocham bardziej. - przyznał szczerze, wciąż nie puszczając jego ręki.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  — Znaczy no na początku i tak było nieco inaczej. Ale ona robiła się coraz bardziej… mroczna. Teraz to już nawet niewiele z moich rzeczy ją interesuje, tylko te jej. Ostatnio zainteresowała się mocno nekromancją. — Dodała, wywracając oczami, by zaraz potem dodać: — Więc wszystkim, z kim rozmawiamy, życzy aby umarli po to, by mogła ich spróbować wskrzesić jako swoich sługusów. Za dużo Gothica czy coś. — Wzruszyła ramionami. No tam był Xardas, on był nekromantą i jego szkielety mu w wieży sprzątały za niego. Całkiem spoko opcja. No ale to była gra komputerowa! Nie rzeczywistość. Lia miała nadzieję, że w rzeczywistości żadne szkielety nie biegały żywcem. Jeśli tak to mogły jej posprzątać po imprezie, czemu nie!
  Wysłuchała jej słów, leżąc rozwalona na łóżku i w pewnym momencie po prostu westchnęła, wyraźnie nieprzekonana bo… No bo jak to wyglądało? Iść z kimś zerwać z całą obstawą. No to było niepoważne! Nawet jeśli bała się Endless i jej reacji to chyba nie chciała przychodzić z ziomeczkami. Potem podniosła głowę by zerknąć na Lilith, gdy ta dała ofertę mieszkania w Korei, w ramach ukrywania się przed ewentualnym gniewem Endless.
  — Dzięki, jesteś kochana, ale nie mogę. Jest szczyt sezonu motocrossowego, przed moim bratem są jeszcze trzy ważne turnieje, a ja muszę po prostu z nim być w tym wszystkim. Zawsze jestem. — No bo byli super rodzeństwem. To że jej brat odpierdalał manianę (znaczy po prostu jest zabujany w ziomeczku, w którym był zabujany inny ziomeczek) to inna kwestia, w którą nie bardzo chciała się mieszać, ale… Ale nie mogła. W sensie i tak była zamieszana. Więzy i te sprawy. Spokrewniona, spowinowacona. Tak czy siak nie było to opcją, a Isaac to na pewno nie byłby przekonany co do tej opcji. Tym bardziej, że niedługo po in powrocie pewnie zaczną pracować nad nowym comebackiem, więc będzie go zdecydowanie mniej bo będzie miał mniej czasu.
  I kolejne westchnięcie.
  — Dobra, nie ma co psuć teraz sobie tym nastroju, nie? — machnęła zbywająco ręką i przywołała jakiś taki uśmiech na twarz. — Jest impreza — jej urodziny — trzeba się bawić. Dzisiaj przecież i tak nic z tym nie zrobię. — Wzruszyła ramionami, podnosząc się na łokciach. Zaraz potem zsunęła się z łóżka i wskazała na drugie drzwi w pokoju. — Tam jest łazienka. Możesz brać wszystko, co chcesz bo wszystko to moje. — Powiedziała. No może lepiej podkładu niech nie rusza bo karnacja Lii była… mocno ciemniejsza! — Czekamy na dole! — Ogłosiła, a następnie wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Pewnie poszła się mizdrzyć ze swoją ukochaną dziewczyną! A tak naprawdę to poszła się chować przed nią. A Endless miała już dobrze bo właśnie na dole pokazała jak tańczy do reggaetonu. Tak, twerkowała. Bardzo nieudanie. Lord have mercy. Bo to mogło co najwyżej wypalić oczy. Ale się starała!
  Nie trzeba było daleko szukać informacji, nawet nie trzeba było sięgać do Internetu, bo przecież Song był teraz sporym nośnikiem wiedzy w temacie tej choroby uwarunkowanej genetycznie, wystarczyło zapytać. Wiedział całkiem sporo, bo sam się doszukiwał odpowiedzi, kiedy wykryto to u jego ojca, a kiedy zdiagnozowano taki sam przypadek, może z nieco inną mutacją ścianki, to cały worek z wiadomościami się wysypał. Lekarz mu powiedział praktycznie wszystko i cały czas pozostawali w kontakcie. Kang na przykład wiedział, że kwalifikuje się z tą konkretną mutacją pod miektomię, ale to była operacja na otwartym sercu, której nie każdy kardiochirurg chciał się podjąć – to raz, a dwa – zwyczajnie się tego bano będąc pacjentem. I tak też było w przypadku Kanga. Po prostu się bał tego ryzyka.
  Już nie mówił mu, że rok temu w Los Angeles, gdzie miał zapaść to i tak miał kupę szczęścia, że nie skończyło się to w identyczny sposób jak u jego ojca, albo jeszcze gorzej – śmiercią.
  Uśmiechnął się, ale dość smutno, słysząc kolejne słowa Damona. Nie dlatego, że było w nich coś przykrego, właśnie wręcz przeciwnie. Damon wykładał mu teraz jak krowie na rowie jak bardzo jest zaangażowany w niego, jak wiele jest w stanie dla niego poświęcić. Ale czy to było konieczne? No właśnie Song miał wątpliwości – czy warto było rzucać wszystko po prostu dla kogoś jak on? Zawsze udawał gościa, który jest wręcz chodzącą pewnością siebie, gdzie tak naprawdę poczucie własnej wartości miał bardzo niskie, tylko ukrywał to pod tą swoją pychą, żeby nie pokazywać swoich słabości. Tak i teraz ta niska wiara w swoją wartość nie pozwalała mu też przyjąć tego wszystkiego. Bo szkoda kariery!
  Słuchał go dalej, nie włączając się na razie, ze wzrokiem utkwionym w ich dłoniach. Ale podniósł na niego wzrok, kiedy Damon uznał, że ktoś musi go pilnować.
  — Umiem się samodzielnie ubrać i zrobić sobie kanapkę. Chyba wystarczy, żeby nie musieć mnie pilnować. — Odparł, tak jakby to była najważniejsza kwestia spośród tego, co właśnie usłyszał. Fakt, że Damon wątpił, że sam sobie poradzi! Pfi! Jasne, nierzadko ładował się w gówno, ale co z tego! Yo jeszcze o niczym nie świadczyło.
  — Hyung — mruknął zaraz po jego ostatniej wypowiedzi, jednocześnie po prostu, chyba w wyrazie własnej słabości, opierając swoje czoło o jego pierś. Ten zwrot honoryfikatywny, w zasadzie pospolity w Korei z racji tego, że tak właśnie zwracano się do osób starszych, u Kanga używany był praktycznie tylko i wyłącznie względem Damona. Nie miał dla niego innego petname, ani też nie hyungował starszym kolegom z zespołu – szybko przeszedł na nieformalną mowę, mimo że nie wyrazili na to zgody, ani też nie hyungował innym spoza zespołu. Zwykle, jak już trzeba było, to posługiwał się suffixem –nim bądź –ssi. Ale Damon był jego hyungiem. Gdzieś tak od roku. — Wiesz jak się mówi? Że głupi ma szczęście. Muszę być naprawdę skończonym debilem skoro trafiłem na ciebie. — Mruknął mu w pierś. Zaraz jedna westchnął, bo przecież skoro rozmawiali, to wypadałoby mu powiedzieć o wszystkich obawach, jakie miał. — Ufam ci, we wszystkim. Wiem, że jak się zaweźmiesz to wszystkich wyjaśnisz, tak przecież było z byciem idolem. Tylko co jeśli będę chciał zostawić Koreę? Bo… No wiesz jak tam jest dla takich jak ja. — Takich jak „ja”. Jakby był trędowaty! No ale co zrobić, skoro on miał problem z tym aby mieć tę pewność i wyjebanie na innych, a to wszystko dzięki własnemu ojcu. Niemniej w Korei w ogóle nie uznawano związków tego typu. Jasne, homofobia była wszędzie, nawet tu, w Stanach – tutaj miał przecież pierwsze starcie z takową – niemniej tutaj przynajmniej było to legalne i mogłeś mieć wyjebane na resztę, bo nikt nie miał prawa odmówić ci zadekowania w hotelu z łóżkiem małżeńskim, kiedy bookujesz z drugim facetem. Bo jak już to pozew i masz wygraną w kieszeni. A Korea miała to do siebie, że nierzadko właśnie nie chciano takich rzeczy robić. No ale jak będzie miał dość Korei a Damon by jednak utrzymał się jakimś cudem w industry to… No to nawet na backstage by nie był. Związek na odległość chyba wtedy a nie backstage.
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
- O-oh… jak miło z jej strony. - mruknęła nieprzekonana, kiedy Lia przyznała, że teraz jej dziewczyna życzy każdemu śmierci. No na dobrą sprawę to to chyba teraz podpadało pod jakąś psychozę, którą należałoby leczyć. I jakieś oderwanie od rzeczywistości. Nie powinni jej przypadkiem zamknąć w psychiatryku i naszprycować lekami? Wtedy Lia na pewno miałaby spokój na kilka lat! Jakby nie było, spokojnie można było udowodnić, że dziewczyna może stanowić zagrożenie nie tyle co dla samej siebie, ale dla swojego otoczenia.
No, Lilith naprawdę chciałaby dziewczynie pomóc, ale na dobrą sprawę nie bardzo znała jej sytuację, nie znała tak dobrze jej, Endless i w ogóle, ale widziała i słyszała, że to w czym siedziała dziewczyna chyba już przestało być takie „nowe i ekscytujące”, a stało się zwyczajnie przerażające. I jeśli ta miałaby się gdzieś ukrywać, to chyba lepiej u przyjaciół, tam gdzie Endless nigdy by się nie dostała. Ewentualnie wysłałaby ją do Australii do swojego pokoju, jej rodzice na pewno by się ucieszyli!
- Okay, ale w razie czego to możesz napisać, zadzwonić, coś wymyślimy. - powiedziała z uśmiechem. Rozumiała powód, logiczny, poza tym… to wyjazd na drugi koniec świata i zostawienie wszystkiego w pizdu. Nawet jeśli na jakiś czas, to jednak był to dość drastyczny krok. Isaaca by nie było, ona by siedziała pewnie i tak na uczelni większość czasu, więc dziewczyna byłaby zdana na siebie. Bez znajomości koreańskiego. Czasami było to potrzebne jak się chciało uciec od psychopaty!
Uśmiechnęła się ciepło do Lii, kiedy ta wstała z łóżka i powiedziała, że jest impreza, więc nie ma co się martwić. No… ona to i tak się będzie martwić, a Lilith to pewnie teraz będzie zwracać bardziej uwagę na zachowanie obydwóch dziewczyn, bo jednak to co opisała przyjaciółka Kanga było mocno niepokojące. Może to Endless popełni jakiś błąd za który nie będzie mogła się złościć, że Lia ją rzuci? Tak byłoby najłatwiej nie? Tak samo jakby to ona chciała ją rzucić. Wszystko pięknie by się ułożyło, no ale sęk w tym, że ta chyba była wciąż mocno wkręcona w Lię. Odprowadziła dziewczynę spojrzeniem do drzwi.
- Dziękuję! - rzuciła jeszcze, a potem wzięła wybrane przez siebie rzeczy i poszła wziąć prysznic z normalnymi przedmiotami do mycia, ręcznikiem i w ogóle. Wysuszyła włosy, nawet się umalowała! Tylko bez tego podkładu. Zmieniła opatrunek, posmarowała go tą dziwną maścią do gojenia, przykleiła cosmopor, a potem ubrała się, zakrywając swoją super pamiątkę. I kiedy była już gotowa, zeszła na dół, instynktownie rozglądając się za znajomymi twarzami.
- Drinka? - spytał nowy, nieznajomy głos, który wysunął w jej kierunku plastikowy kubeczek z kolorową zawartością.
- Oh, em, dziękuję, ale nie mogę.
- Ahh, no tak, koleżanka od przebicia prętem. Lia mówiła, że naprawdę przeszliście przez syf w Puerto Lobos. Tym bardziej powinnaś się napić. - powiedziała dziewczyna o ciemnej karnacji z długimi do pasa włosami i wyraźnym konturem oczu.
- Myślę, że w połączeniu z lekami to byłby kiepski pomysł.
- Albo właśnie bardzo dobry. - puściła jej wymowne oczko, ale widać było, że żartowała. Chyba. - Jestem Effie tak swoją drogą, kuzynka Lii.
- Lilith. - przywitała się, rozglądając się po reszcie gości. Effie była tak miła, że wszystkich jej przedstawiła i opisała. Marshalla jako głośnego geja lecącego na Ezrę bez wzajemności, Eugene’a jako ziomeczka, który nienawidzi wszystkiego i wszystkich, i ma wyraz mordy jakby był wiecznie zażenowany tym, że ktoś żyje, koleżanki Lii zapatrzone w jej brata i będące tu tylko dla niego (z jakiegoś powodu to humor im się nagle popsuł po tym buziaczku), April, samozwańczą półwieszczkę, która wróży z fusów, tarota i wszystkiego innego, a także resztę gości. Kolegów Lilith jeszcze chyba nie było, więc… koleżankę należało jakoś zająć! Lia się w tym czasie ukrywała przed Endless.

Niby się domyślał, że Kang już wszystko wie o tej chorobie, ale pewnie i tak poszuka informacji na własną rękę, dopyta, a w razie czego to doskonale pamiętał, że Cardan był kardiochirurgiem! Tylko, że chyba jeszcze nie wiedział, że w życiu dziewczyny też się sporo pozmieniało i ta wróciła do swojego eks chłopaka łamiąc serce lekarzowi, więc… może być z nim ciężko, ale będzie próbował jeśli będzie taka potrzeba! Kim teraz będzie starał się czytać wszystko co możliwe, a także samego Songa będzie męczył, bo wystarczyło, że ten mu powiedział o przypadłości, a już wewnętrznie zaczął się stresować i o tym myśleć, bo miał w głowie widok jego ojca w łóżku, ledwo żywego i to nie było fajne. Nic dziwnego więc jeśli będzie, heh, trochę przewrażliwiony. Jeśli chłopak faktycznie miałby zostać w industry, to będzie musiał być pod jakimś rygorem! I ćwiczyć mniej niż normalnie, bo każdy znał masochistyczne zapędy Kanga do przeforsowania się. Znaczy, nie będzie chciał go ograniczać, ale mimo wszystko będzie należało zachować jakiś umiar w swojej aktywności, nie? Dla dobra własnego zdrowia. A może jak szef się dowie, to sam załatwi najlepszego lekarza w Korei, który podjąłby się zoperowania sławnego idola? Pewnie by tak zrobił gdyby Kanon nie dał mu popalić.
Kim był… naprawdę mocno zaangażowany w związek z Kangiem. Przez lata uświadamiał sobie, że Song jest kimś, kto faktycznie zna i rozumie go najlepiej, przy kim czuje się jak nowo narodzony i nawet jeśli się kłócą, to nie mogą być zbyt długo od siebie rozdzieleni. Jeszcze do nikogo nigdy nie był taki przywiązany, więc naprawdę nie chciał chłopakowi pozwolić odejść raz jeszcze, bo ten tydzień rozłąki, kiedy Damon musiał żyć ze świadomością, że Kang już nie jest jego, był okropny. I nie chciał tego już powtarzać, chyba, że naprawdę nie byłoby innego wyjścia. Gdyby Song nie chciał do niego wrócić, to by to uszanował, ale on wiedział, że Kang go kocha. Pokazywał mu to od dawna, ostatnio nawet mu powiedział i nawet teraz wyczuwał, że po tym wszystkim raczej się to nie zmieniło. I przez to próbował cały czas przekonać chłopaka, aby zawalczył razem z nim. Mówił mu przecież, że go odzyska, nie? Albo wygra, albo umrze próbując.
- Kłóciłbym się. - mruknął z lekkim uśmiechem na mordzie, no bo przecież w zespole co chwila ktoś z nim był i mu pomagał w różnych rzeczach! Zwłaszcza jak znowu wpakował się w coś dziwnego. Zwykle był to Danon. Kto by go nosił na barana jak się zmęczy? Albo kto go będzie karmił jak znowu pominie śniadanie? Kto mu pomoże się rozebrać do łóżka? No? Ezra? O nie nie nie.
Zawsze w jakiś taki przyjemny sposób ściskał mu się żołądek, kiedy się tak do niego zwracał. Jakoś tak, działało to na niego, więc teraz, jak po tym tygodniu masakry usłyszał to po raz pierwszy, było to coś… wyjątkowego. Chyba nawet nie zdawał sobie sprawy, że za tym tak tęsknił. Dlatego też instynktownie sięgnął wolną dłonią do jego włosów, aby delikatnie się w nie wpleść i je uspokajająco gładzić. Ten lekki uśmiech na mordzie to był silniejszy od niego, nie mógł go powstrzymać, kiedy miał Songa przy sobie. Prawie jak za starych czasów.
- Takich jak ty, jak ja… czyli super, absolutnie normalnych, wartościowych ludzi. - odpowiedział spokojnie. Naprawdę nienawidził jak Kang określał się jako coś… nienormalnego czy właśnie trędowatego. Ojciec miał na niego bardzo duży wpływ, Kima nigdy nie gnębili za to, że patrzył w kierunku tej samej płci, jego matka wiedziała chyba szybciej od niego. Dlatego też zawsze się mimowolnie spinał kiedy słyszał tego typu określenia z jego ust, bo przecież był normalny. Był jego oczkiem w głowie, cudowną jednostką, która miała wiele talentów, cudowny charakter i przyciągała do siebie ludzi jak magnes. I Damon często musiał mu to przypominać, ale jeśli miało to działać, to mógł jak katarynka powtarzać to samo do końca życia. - Kang, jeśli będzie ci ciężko, jeśli będziesz chciał zostawić Koreę, wyjedziemy razem. Nie zamierzam znowu pozwolić ci cierpieć w milczeniu. Samemu. Siedzimy w tym razem, od początku do końca. Tym razem będę o wiele lepszym obserwatorem… chociaż wolałbym, abyś mi mówił o tym, że cię to przytłacza. - powiedział, zerkając na niego z góry, wciąż gładząc go po głowie. - Kupimy domek na plaży i będziemy jeść ramyun czy coś. - dodał. Brzmiało jak super plan! Tylko musieliby mieć pieniądze, no ale Kornelia może im pomoże w razie czego. Na pewno bardziej niż jego menager, który był zapatrzony w szefa jak pies.
Przesunął dłoń z jego włosów na podbródek, aby go lekko ująć i podnieść, zmuszając go, aby na niego spojrzał. So close and yet so far! Ostatkami sił chyba powstrzymywał się, aby go nie pocałować.
- Kang, naprawdę myślę o tobie poważnie. Nieważne gdzie będę, czy w Korei, Australii czy nawet jebanym Meksyku, nieważne co będę robić, chcę cię mieć przy sobie. - powiedział, lustrując go swoim spojrzeniem przez dłuższą chwilę. Niedługo potem odjął rękę od jego twarzy. - Jak mówiłem, nie powiedziałem ci wszystkiego. - zaczął. Przecież nie zdradził mu tego, co planował zrobić. O co chciał go zapytać. - Miałem na to w głowie ułożony cały plan. Tygodniami zastanawiałem się co powiedzieć, co zrobić, jak zrobić. Miało być bardziej idealnie, ale… sprawy się trochę pokomplikowały. - powiedział nieco zestresowany, z jakimś takim pół uśmiechem na mordzie, opuszczając spojrzenie w dół. No pokomplikowały się srogo, bo chyba nie spodziewał się, że Kang naprawdę kiedykolwiek go rzuci. Ale może tego potrzebował, takiego kopa motywacyjnego. Miał zaplanowaną nawet datę! Isaac miał mu w tym pomóc, miał jeszcze mieć trochę czasu, ale… miał dziwne wrażenie, że teraz już go stracił. W Meksyku jedynie jeszcze bardziej sobie uświadomił, że nie chciał czekać, bo nie wiadomym było co przyniesie jutro. - Jestem bardziej niż pewien, że jesteś moim szczęśliwym zakończeniem, Kang.- przyznał, sięgając w końcu do kieszeni spodni. Zabrali mu w Meksyku wszystko, ale tego jednego, małego pudełka bronił za wszelką cenę. - Miałem to zrobić po Hawajach… więc w sumie się zgadza. - hehe, śmieszek. Za rok też byłoby po Hawajach, Danon. No ale on miał w planie poprosić go o rękę w przeciągu najbliższego miesiąca, maksymalnie dwóch, więc… powiedzmy, że ten punkt w planie prawie wypalił.
Wyciągnął w końcu pudełeczko, trochę przeorane po tej podróży, więc też nie było idealne, jak nic dzisiaj, ale zawartość wciąż była nienaruszona. Otworzył je, aby ukazać czarną, męską obrączkę ze zdobieniami z białego złota.
- Nie kłamię jak mówię, że jesteś moim światem, Kang. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, kimś na kim mogę zawsze polegać, na kogo mogę liczyć, komu ufam bezgranicznie. Jesteś miłością mojego życia, moim wszystkim. Zakochuję się w tobie każdego dnia od nowa. - powiedział i przyszło mu to naturalnie, o wiele bardziej niż sobie wyobrażał. - Chcę spędzić z tobą życie, Kang. - przyznał, nie spuszczając z niego swojego spojrzenia. - I wiem, że nie będzie to łatwe, to będzie cholernie ciężkie, ale chcę to zrobić, bo chcę ciebie. Chcę wszystkiego co z tobą związane, zawsze. - dodał, opuszczając w końcu spojrzenie na to nieszczęsne pudełko przez które też tyle przeszedł. Nic nie wyglądało tak jak to sobie wyobrażał. On wyglądał jak siedem nieszczęść, byli na poddaszu w domu cholernego Ezry, nastrój nie był najlepszy, a oni nawet razem nie byli oficjalnie. - Nie musisz mi odpowiadać. - mruknął z jakimś takim niewyraźnym uśiechem, bo… no bo po tym wszystkim co obydwoje przeszli, przez to na co skazał Songa przez ostatni rok, przez to całe Dabigail, niepewność, która była przed nimi, przez całą masę gówna z którym przyjdzie im się zmierzyć, Kang zwyczajnie mógł mieć dosyć. W końcu miał teraz odpoczywać. I to rozumiał całkowicie. Ale musiał mu to powiedzieć, bo mógł już nigdy nie mieć okazji. - Chcę po prostu, abyś to wiedział. - że był za nim w stu dziesięciu procentach, że był naprawdę cholernie zaangażowany, że był zdolny do poświęceń, do zmian, do wszelkich kompromisów, do wspólnych kłótni i godzeń, do każdego dnia w jego towarzystwie. Że był mu oddany na tyle, aby prosić go o rękę. Bo jak się kochało kogoś tak mocno, to nie zostawało już nic innego.
No… i teraz to chyba powiedział już wszystko.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  Lia miała problem do rozwiązania i chyba postanowiła zasięgnąć porady u… Lilith. Bo reszta nie brała jej na poważnie. A Kangowi to chyba nie chciała dokładać zmartwień, chociaż skoro może reszcie wydawało się to takie zabawne, to może chociaż poprawiłaby mu humor? Tak czy siak chyba nie zamierzała zrywać z nią na imprezie! Bo szkoda nastroju, jej własnego. Albo szkoda życia. Bo co jeśli Endless naprawdę złoży ją w ofierze? Wszyscy odwrócą się na chwilę, a potem Lia przepadnie. Spalona na stosie czy pocięta. Chuj ją tam wie.
  Moon już dawno był na dole, bo przecież on ani nie spędzał czasu na udzielanie porad Lii, ani też się nie malował (nie było czym!), no i włosy miał zdecydowanie krótsze do osuszenia. Więc zdecydowanie uwinął się przed Lilith. Tyle, że on był w kuchni, porwany już przez kogoś. Można by było powiedzieć, że przez dwie, a nawet trzy osoby, ale tak naprawdę to była jedna. Tylko bardzo duża. Bardzo, bardzo duża. Przedstawiła mu się jako Alice, w dodatku Traumas. I jak zagnała go do tego koziego rogu w kuchni, tak nie chciała odpuścić. Cały czas biedaka zagadywała, wypytywała o karierę, no i przede wszystkim: komplementowała i mocno zaznaczała, jaka to z niej oddana Traumas. Chłopak oczywiście był przeuprzejmy, jak to on, więc nawet gdyby chciał (a chciał) uciec z jej towarzystwa, to też nie bardzo potrafił. Zwłaszcza, że ta mu dosłownie drogę wyjścia zasłoniła swoją tuszą.
  Trochę też zraszała jak mówiła, szczególnie jak parskała śmiechem na niektóre wypowiedzi Isaaca, bo przecież jest on taki zabawny. A on nawet nie starał się być zabawnym. On po prostu odpowiadał na jej zaczepki!
  Lia chyba o nim zapomniała, albo raczej nie wzięła pod uwagę, że DF Alice może być dla niego zagrożeniem, ale była. Samą swoją masą mu groziła. Jakby się na niego wywróciła na śliskiej podłodze to byłoby już po chłopaku, albo co najmniej po jego karierze. Ale na dobrą sprawę to była ona na zewnątrz ze swoim bratem i po prostu z nim rozmawiała. A może go zjebywała. Albo jedno i drugie bo to się nie wykluczało. No ale musiała się braciszkiem zająć, prawda? Bo trochę się odpierdoliło, a ona widziała jak ostatni tydzień chłopak zajmował się Kangiem. Naprawdę się nim opiekował! W sensie – nie że macał czy coś, po prostu próbował go pocieszyć. Zajęcia znajdował! Na treningi zabierał. I w ogóle mocno się zaangażował w akcję Kang. I co z tego jak przyszedł taki Damon i… I w sumie nie wiedzieli co. Znaczy pewnie się domyślali, jedno z drugim, że Kanon wszystko pozamiata. Ezra z Kangiem nawet normalnego ship name nie mieli. Bo co? Kezra? Ezang? Nope.
  Gwiazdora, mr. Worldwide Handsome, nie było, bo on to nie dość, że z opóźnieniem poszedł do mycia – bo po Isaacu, to jeszcze jakieś gumy do włosów i w ogóle. No wiadomo, Rhys się musiał odjebać. Rhys się nosił jak należy. I tak musiał zboleć to, że miał jakieś ciuchy po innym typie, raczej nie jakieś fancy bo Ezra nie miał obsesji na punkcie swojego wyglądu. Rhys też nie miał! Tylko po prostu lubił dobrze wyglądać. I jak pisali o nim, że dobrze wygląda! No a po tym całym Meksyku, nawet w ciuchach na przebranie, to on nie wyglądał dobrze. Wstyd i wiocha na całego. Tak, Rhys. Wszyscy na sto procent na ciebie patrzyli. Kang to chyba nawet nie zauważył, że przyjechałeś.
  DF Alice pewnie zauważyła. Ona to podobno była Tramas, ale wyraźnie z Jogurcików Isaaca. Nie Serek Damon, nie Milkshake Kanga, nie Maślanka Rhysa. Tylko Jogurcik Isaaca. I teraz biedaka molestowała swoimi opowieściami o tym, jak to się choreografii nauczyła. Nawet chciała mu pokazać. A Isaac to się chyba bał o własne życie. No bo co jak się potknie i na niego poleci? Wtedy naprawdę nic z niego nie zostanie. Mokra plama na ziemi. A nie po to wypełzł z tego piekła zwanego Meksykiem, żeby umrzeć pod fanką. Nie że ją body-shame’ował, tylko wolał być ostrożny.
Songowi tak długo było mu wpajane, że jego orientacja jest czymś nienaturalnym, wręcz chorobą, przez jego własnego ojca, że nierzadko sam siebie już po prostu linczował. Ojciec tego nie musiał już robić. Tak wwiercił mu się w psychikę, odcisnął na niej takie piętno, że Song robił to samoistnie. Ale Damon starał się łatać te dziury w poczuciu wartości Songa, tak i teraz. Nie pozostało mu nic innego jak zacisnąć palce nieco mocniej na dłoni chłopaka, w niemym wyrazie podziękowania za to, co mówił. I tak jego słowa miały sporą moc, bo przecież gdyby nie miały to by go zbył hasłem, że tylko tak mówi.
Splótł z nim palce w tym uścisku na jego dłoni, kiedy chłopak zadeklarował, że jeśli faktycznie byłoby źle to on wyjedzie razem z nim. Takie słowa podbudowywały pewność siebie Songa, a jej to przecież – wbrew pozorom – było niewiele. Lekko, niemalże niezauważalnie, skinął głową pokornie, kiedy Kim wspomniał o tym, by jednak mówił mu o tym, że coś jest nie tak. Bo Song nie mówił. Z wiadomych powodów. Nie chcąc obarczać Damona, nie chcąc go stawiać w niezręcznej sytuacji.
Byle nie na Hawajach — burknął z przekąsem. Domki na plaży były spoko, zwłaszcza te w Malibu, dzielnicy Los Angeles. Tam były fancy! Bo tam też mieszkali bogaci ludzie. Lia i Ezra mieli swój domek na plaży! Chociaż dla niego plaża nie była taką koniecznością. Ten ramyeon był bardziej interesującą częścią. A ten to mogliby jeść nawet pod mostem. W zasadzie brzmiałoby to logicznie, gdyby faktycznie stracili wszystko. Może na ramyeon by uzbierali każdego dnia. Wszystko instant.
Podniósł głowę i ulokował spojrzenie w twarzy chłopaka. Przesunął po niej wzrokiem, błądząc nim gdzieś między jego wargami a oczami. Ostatecznie postanowił skupić się na tym drugim, przełykając tylko ślinę. Gulp. Uśmiechnął się jednak nieco zmieszany, słysząc jego zdeterminowane wyznanie. Nieważne gdzie, nieważne co, ważne że z nim, co? Kang chyba już nie chciał się z nim wykłócać, że to głupie i nazbyt pochopne, bo skoro Damon dalej był takiego samego zdania, skoro tutaj się pojawił, to by znaczyło, że był nieodwołalnie przekonany. Ale przechylił lekko głowę w wyrazie pewnego niezrozumienia, słysząc jego dalsze słowa, bo też nie bardzo wiedział o czym on mówił. Bo niby na co miał mieć plan? Opuścił spojrzenie na jego rękę, gdy zaczął sobie grzebać w spodniach, ale wrócił do jego twarzy, bo jak sobie grzebał to niech grzebie, co on tam będzie się czepiał. Może sobie jajka poprawiał, czasem trzeba!
Co ty kombinujesz? — mruknął, słysząc stwierdzenie, że miał to zrobić po Hawajach. Od kombinowania i dziwnych pomysłów był Kang, więc chyba mu się wrypywał w kompetencje w tym momencie, należało go przywołać do porządku.
Znów odwrócił głowę by zerknąć na to, co ten tam wygrzebał, ale kiedy dostrzegł co to było to… No cóż. Powoli odczepił się od niego, prostując się w swoim siadzie, na twarzy mając wyraz bardzo, ale to bardzo mocnego skonsternowania, a raczej – głębokiego niezrozumienia. Podniósł wzrok z przedmiotu na chłopaka, który mówił w tym czasie. Jeszcze więcej słów. Takich, które przypominały mu – w razie gdyby jednak zapomniał (a nie zapomniał!) jak ważny był dla niego.
Co on miał w sobie? Zasadniczo to mieszankę wszystkiego. Zaskoczenia, rozczulenia, wzruszenia, ale też przestrachu. Chyba właśnie do niego docierało, z niemałym opóźnieniem, o co chodzisz. I szczerze? Nie pomyślałby. Ale on to taki niedomyślny chyba! No i nie zapominajmy, że Kang to ten upośledzony emocjonalnie, a ta sytuacja chyba go mocno przerastała. Jak on nawet do „kocham cię” zbierał się długo, bo z jakiegoś powodu powiedzenie o tym było dla niego ciężkie.
Zacisnął palce mocniej na jego drugiej dłoni, której cały ten czas nie chciał puszczać.
Hyung — zaczął w końcu, tłamsząc jakimś cudem ten pierwszy szok, który zamknął mu mordę i faktycznie nie odpowiadał. — Wiesz, że ze mnie, w przeciwieństwie do ciebie, krasomówca jest żaden — Kang, skąd ty takie mądre słowa znasz? — W ogóle mówca też jest ze mnie kiepski… Mam nadzieję, że wiesz czemu wylądowałem tutaj. Nie dlatego, że miałem cię dość — czy żeby dać się obcałowywać Ezrze — tylko dlatego, że mi na tobie zależy. I temu nie chciałem dopuścić do tego, żebyś rzucał to wszystko tylko dla mnie. Ale co ja mogę? Ty jesteś nie do zdarcia, nawet przeze mnie. — Uśmiechnął się słabo. Kang miał plan, ale Damon miał inny no i co? I chuj w jego plany. Chwila na oddech, bo mimo wszystko, mimo że się odezwał to emocje dalej w nim buzowały. — No ale… zostawiam cię na niecałą dobę, a ty nagle lądujesz w Meksyku, bez telefonu, bez pieniędzy, pośrodku niczego. — Uniósł lekko brew, spoglądając na niego dość wymownie, ale uśmiechając się przy tym nieco nerwowo. Dobrze, że dłonie miał w spoczynku, bo na pewno by mu się trzęsły. — I to podobno mnie trzeba pilnować. — Sam tak mówił. Ale Kang to się przynajmniej nie zgubił w jakimś El Paso. I nie próbowali go pożreć. Ani go nie pobito. Ani nie chciano zgwałcić. Chociaż to to może Ezra. Chrząknął nieco nerwowo, naprawdę się denerwował! W sensie no został wzięty z zaskoczenia.
Zaraz potem sięgnął do jego karku wolną, acz drżącą od nadmiaru emocji, dłonią i zacisnął na nim palce, jednocześnie przyciągając go bliżej siebie, samodzielnie się wychylając w jego stronę, żeby móc ulokować swoje usta na jego, składając na nich pocałunek. Oczywiście, że do tego tęsknił. Od bitych trzech tygodni, jak cholera. Ale nie trwało to długo, jeden krótki gest. Niby powinien wystarczyć, ale Song musiał progresować i uczyć się używać słów.
Jeśli naprawdę jesteś gotowy na rajd przez piekło to przecież cię nie zostawię w tym samego. — Stwierdził, w ślad za tym dodając: — Może ci to chociaż trochę osłodzę. — Ociupinkę. Tyle ile tam się dało. W końcu on też wielkim słodziakiem nie był! Bardziej chodzącą, wkurwiającą, hiperaktywną kulką łasą na atencję.
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Z Effie rozmawiało jej się bardzo dobrze. Teraz przynajmniej wiedziała wszystko o wszystkich, bo o Fat Alice to też słyszała, ale jak to Effie określiła „dziwne, że nigdzie jej nie widać, bo ją to z kosmosu widać”. No ale skoro nie była w salonie to musiała być gdzieś indziej. No ale plotki ploteczki, temat w końcu musiał zejść na to co się działo w Meksyku, a także na to jak przeżywał wszystko Kang. Bo Effie to spędziła z nim też całe dzieciństwo, razem z kuzynostwem. Chociaż była z Meksyku, większość swojego życia i tak spędziła w Los Angeles. Przeskakując między matką, a ojcem, który tu pracował. Podwójne obywatelstwo! Więc Kang to też był dla niej jak taki brat przyszywany. Jednak też musiała przyznać, że no Ezra to go na krok nie odstępował. I widać było, że się stara, no ale… jak serducho było oddane komuś innemu to nie było szans na jego przejęcie, nieważne jak bardzo się starał. W końcu jednak Lilith postanowiła przeprosić kuzynkę Lii na chwilę, bo chciała iść się czegoś napić do kuchni. Skierowała się więc w tamtym kierunku i gdy minęła próg… początkowo Moona nie zauważyła, bo jakieś dwustukilowe ciało z dwoma metrami szerokości go przysłaniało. Usłyszała za to jego głos i od razu skierowała ku niemu swoje spojrzenie.
- O, Isaac, tu jesteś. - rzuciła z ciepłym uśmiechem, podchodząc kilka kroków z tą swoją szklanką w ręce. Zaraz jednak poczuła na sobie spojrzenie jego nowej koleżanki, bo ktoś tu właśnie jej przeszkadzał w wyrywaniu.
- Huh? A ty to? - spytała oceniająco, lustrując ją z góry do dołu.
- Uhm… Lilith.
- Oh, też jesteś Traumas?- spytała, bo Traumas Traumas to lubi, nie? Nawet wybaczy przerwanie tej fascynującej rozmowy ze swoim biasem! Zwłaszcza jeśli będą mogły wspólnie fangirlować. No ale Shelby właśnie otrzymała informację, że laska jest fanką. A przed nimi miała ukrywać swój… oficjalny tytuł.
- No raczej. - przyznała z uśmiechem.
- Ja też! Isaac-oppa mi właśnie opowiadał o swojej trasie… mówiłam mu jaki był na niej fantastyczny. - spojrzała tu na niego swoimi maślanymi oczami, jakby zaraz miała się rozpłynąć. Lilith to automatycznie brewka drgnęła. Podeszła nieco bliżej wciskając się pomiędzy. - A jak zaśpiewałeś To You My Light… - westchnęła rozmarzona, odtwarzając. - Cały czas odtwarzam to na youtubie! Jesteś taki idealny. Mógłbyś mi śpiewać każdego dnia…
- Taaa. Pamiętasz, że jest zajęty, nie? - oho, komuś tu się włączał protective tryb. Lilith, to tylko fanka. Takich jest milion na świecie. Ponad milion.
- No wiem, niestety. Znaczy, mam nadzieję, że jesteś szczęśliwy! - powiedziała, ale chyba jakaś taka smutna, że to nie ona. - A nie chcesz zdradzić przypadkiem kto to? Tak tylko mi! Nikomu nie wygadam! Czy to Amanda? Czy w końcu Amanda Moon jest prawdą?
No Lilith to ręce opadły. AMANDA. Co one wszystkie miały z tą Amandą?! Nie mogła powstrzymać się od wywrócenia oczami. Żyłka na czole to był odruch bezwarunkowy. Teraz jednak napicie się, kiedy antybiotyk całkowicie nie zszedł z organizmu wcale nie było takim złym pomysłem.

Kiedy wyrzucał z siebie słowa, był cholernie zestresowany, ale nie wyznaniem, a tym, że… no w zasadzie prosił, po tym wszystkim, po tym całym syfie, zerwaniu i problemach, mimo wszystkim przeciwnościom losu, dalej prosił go o rękę. I jak wcześniej chyba był prawie pewien, że Kang się zgodzi, bo nie miał powodów aby myśleć, że może być inaczej, tak teraz… teraz w ogóle nie był niczego pewny. Nie wiedział czy Song go przypadkiem nie kopnie w dupę, nie wiedział czy się zgodzi, czy mu odmówi, więc to była jedna wielka niepewność. Musiał jednak mu wyznać, że chciał się mu oświadczyć i jest w pełni gotowy do tego, aby poświęcić mu całe swoje życie, swoją uwagę i samego siebie, jeżeli tylko by tego zechciał.
I nie wiedział jakiej reakcji się spodziewa, w zasadzie teraz bał się trochę na niego spojrzeć, bo… no to wymagało od niego cholernego samozaparcia, aby się przypadkiem nie zaciąć. No ale przez cały ten tydzień miał w sobie ogrom motywacji, a teraz osiągnęła ona cholerne apogeum. Pewnie gdyby Song z nim nie zerwał to i tak by się stresował jak pojebany, ale teraz to wszystko wyglądało zupełnie inaczej, nijak jak to, co sobie wyobrażał, no ale nie miał okazji i możliwości, aby się lepiej przygotować. Co jakby Kang kazał mu dzisiaj spadać i wracać do Korei? No właśnie! Dlatego też kiedy nastało milczenie, on miał wrażenie, że słyszy głośne bicie własnego serducha. Lustrował ten pierścionek spojrzeniem, ale czując mocniejszy zacisk palców na jego ręce, odwzajemnił go bez słowa. Wzrok podniósł dopiero w momencie jak usłyszał charakterystyczne „Hyung”. Słuchał go w milczeniu, uśmiechając się lekko pod nosem, kiedy powiedział, że jest nie do zdarcia. No… w tym miał rację. Kang z nim zerwał, wyjechał, a on i tak za nim pognał w najgorszą podróż swojego życia na której prawie nie zginął, i to tylko po to, aby mu powiedzieć, że to zerwanie to głupi pomysł. I po to, aby mu się oświadczyć.
- Nie chcesz słyszeć dalszych szczegółów tej podróży. - mruknął z niemrawym uśmiechem, gdy Song powiedział, że już po niecałej dobie Kim się wpakował… w prawdziwe gówno. A i tak wiedział tylko część, bo w szczegóły się nie wdawał. Pewnie i tak niedługo mu o tym opowie. Ciekawe tylko czy uwierzy.
Westchnął cicho pod nosem. No… Kanga to i tak bardziej trzeba było pilnować! Damon jak odwalał to tylko raz na jakiś czas. Co prawda skala jego dzikich akcji była porównywalnie taka sama w okresie roku co Songa, ale nieważne! Dlatego potrzebowali siebie nawzajem. Chciał coś dodać, ale wtedy też poczuł dłoń na swoim karku, która przyciągnęła go do chłopaka. Kiedy poczuł jego usta na swoich, po raz pierwszy od trzech tygodni, jego żołądek przyjemnie się skręcił, a kręgosłup przeszył dreszcz. Jak on kurewsko za tym tęsknił. Tylko… nie bardzo wiedział co to oznacza. Czy to miało być pojednanie? Czy może ostatni pocałunek na pożegnanie? Odsunął się od niego na kilka centymetrów, wysłuchując kolejnych zdań. Zmarszczył lekko brwi.
- Czyli… zgadzasz się? - spytał, lustrując go swoimi ciemnymi tęczówkami. Chyba jeszcze to do niego nie dotarło. Bo co? Czyli, że właśnie się faktycznie zaręczył? Nie tak jak planował, ale się udało?
Na mordę wpłynął mu jakiś taki zadowolony, ale też rozczulony uśmiech pomieszany z wyraźną ulgą. Pochylił się raz jeszcze, aby wcisnąć mu na usta tym razem długi, cholernie wytęskniony i czuły pocałunek, pełen wszystkich tych emocji, które w nim siedziały od długiego czasu. Przedłużał go do wszelkich granic rozsądku, dobrego wychowania, kultury i ogłady, ale ostatecznie się odsunął, stykając się z nim czołem.
- Oficjalnie cię sobie przywłaszczam. - powiedział, wyciągając nieco drżącymi palcami pierścionek, aby wsunąć go na odpowiedni palec chłopaka. I tym razem przywłaszczał go sobie o wiele poważniej niż ostatnio! Z nowymi obietnicami i wyzwaniami na drodze. - Zawsze znam twój rozmiar. - hehe, jebany śmieszku. Chodziło oczywiście o rozmiar pierścionka. Hehe. Inne rozmiary też znał. No ale pasował idealnie! Nie wiedział czy mu się podoba, wybierał go z dwoma dodatkowymi osobami, bo sam nie mógł się zdecydować i zawsze było jakieś „ale”, jednak ostatecznie postawił na ten. Przejechał kciukiem po błyskotce na palcu chłopaka z jakimś takim zadowolonym smirkiem na mordzie, dumnym chyba z siebie, że jego samozaparcie w końcu się opłaciło. Podniósł na niego spojrzenie. - Mówiłem, że cię odzyskam. - wyznał, zaraz potem sięgając do jego policzka wolną ręką, co by przejechać kciukiem po jego skórze. - To… chcesz iść na dół? - spytał, bo jeśli nie, to on z nim chętnie tu zostanie. Nie przyjechał na urodziny, tylko do niego! No ale Lia była przyjaciółką Kanga, więc… pytał! - Tylko musisz pilnować, abym przypadkiem nie zabił twojego przyjaciela. - no teraz to będzie na niego tak cięty, że ja pierdole. I tak miał szczęście, że nie doszło do spięcia pitbulle.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  O nie! Lilith go przyłapała! W kuchni z jakąś inną laską. Na pewno na flirtach. Moon to faktycznie wyglądał jakby był w trakcie podrywania jej, no spójrzcie na jego twarz. Prawie jakby się właśnie nie obawiał o własne życie! Ale kiedy usłyszał głos dziewczyny to wychylił się zza swojej wielkiej zasłony i uśmiechnął się do niej – już o wiele bardziej naturalnie niż uśmiechał się do DF Alice. Przeskakiwał spojrzeniem między jedną a drugą, gdy się zapoznawały, a zaraz potem skupił wzrok na wychwalającej go kuli-śnieguli. Pochylił się lekko, w drobnym ukłonie na jej słowa.
  Zmieszał się jednak, kiedy wspomniała Amandę, jako jego ewentualną, potencjalną dziewczynę. On zdołał się już przyzwyczaić do tego, że część Traumas określała Amandę mianem Amanda Moon, ale… No odległe było to od prawdy. Bardzo odległe!
  — O-och, nie. Amanda to moja przyjaciółka, ale nie jesteśmy razem. — Odpowiedział, uśmiechając się uprzejmie. Wcale nie kłamał! Przyjaźnił się z nią, choć ostatnio kontaktu miał nieco mniej – przez trasę koncertową i fakt, że cały ten okres po niej dedykował bardziej Lilith niż komukolwiek innemu. Ale wiadomo, Amanda pisała. A on odpisywał! Może nie tak szybko jak odpisywał Lilith, ale wciąż.
  — No weź, zdradź coś o niej. Nikomu nie powiem! — Odpowiedziała DF Alice, puszczając mu konspiracyjne oczko. Oczywiście, że nikomu nie powie, bo nawet jeśli to kto by jej uwierzył? Bo co, bo napisze na tumblrze, że spotkałam Isaaca i powiedział mi, że jego dziewczyna jest taka i taka? Chyba, że sniki nagrywała, ale Lia kazała zdać wszystkie telefony i tablety na wejściu do specjalnie przygotowanej do tego szufladki. Tylko dlatego by chronić Kanga, który przecież też był idolem. Ale okazało się, że szufladka działała na większą skalę, bo w jednym, niepozornym domu znajdowała się połowa PTS(D). Nikt nie mógł się chwalić na instastories tym gdzie się bawi, ani tym bardziej z kim. Koleżanki Lii chyba były niepocieszone bo chciały selfie z jej bratem!
  Moon nie wyglądał jednak, mimo wszystko, na przekonanego.
  — Naprawdę! Po prostu chcę wiedzieć jaka jest! Może jest podobna do mnie!
  Stanowczo, kurwa, nie. Chociaż umysł Isaaca nie przeklinał.
  — To mój skarb, Alice-ssi. Najlepsze co mnie do tej pory spotkało. Wolałbym ją chronić przed Traumas i resztą świata. — Oznajmił, dalej z tym samym, grzecznym uśmiechem. Zerknął tutaj na ułamek sekundy na Lilith, bo przecież to ona była tym jego skarbem. A DF Alice miała odpowiedź pod samym nosem, ale przecież nie mogła wiedzieć.
  — Ooooch, jesteś taki uroczy. Szczęściara z niej! — klepnęła go tutaj w ramię nieco zaczepnie, a Moon dość instynktownie się cofnął, bo skinship, zwłaszcza jeśli się absolutnie nie znało tej drugiej osoby, był czymś mocno niegrzecznym. Mocno. Ale był na tyle grzeczny, by nie zwracać jej od razu uwagi, przy pierwszej takiej próbie. Chociaż zasygnalizował, ze mu to nie za bardzo leży. — Naprawdę jej zazdroszczę! Och, w ogóle to muszę ci się pochwalić! Nauczyłam się choreografii do Złodziej. Chcesz może zobaczyć? — zasugerowała.
  — Może pó-
  — EJ WŁĄCZNIE ZŁODZIEJA — wrzasnęła w stronę salonu, by zaraz potem potoczyć się w stronę wyjścia z kuchni, coby znaleźć się w salonie, gdzie przez chwilę wykłócała się z Eugene, który był złodziejem, o to, żeby jednak włączył PTS(D). Oprócz głośnego „Oh my gooood” oraz „not this shit again” w końcu jednak usłyszeli jedną z piosenek chłopaków. — Isaac, chodź!
  Moon spojrzał w kierunku Lilith, by zaraz potem ruszyć w stronę wyjścia z kuchni. Schwycił tylko krótko jej nos między dwa palce, mrugając do niej, a zaraz potem poszedł oglądać ten… występ. On musiał zachować poważną minę, ale Eugene to miał ewidentny cringe na mordzie. Zwłaszcza przy każdym wplecionym bodyrollu. Isaac… no pewnie też by miał, bo rozpoznał, że wybrała sobie jego za model przy nauce, więc…
  — Naprawdę tak wyglądam? — spytał Lilith, obserwując jak DF Alice się tam dalej wczuwa. Nawet próbowała mieć te ponętne visuale. Zagryzanie wargi i spojrzenia rzucone przed siebie, jak gdyby właśnie tam była kamera. Oh god.
  Szkoda, że Kang tego nie widział. Ten to by się załamał.
   Czyli… zgadzasz się?
  — Co? Fu, nie! — wypalił na jego zapytanie, patrząc na niego, jakby powiedział coś naprawdę głupiego. Zaraz jednak szturchnął go lekko w ramię, kręcąc przy tym głową. — Jasne, że tak, pabo. — Powiedział, bo przecież żartował z tego. Niby sytuacja, w której jednak należało zachować powagę, bo tego wymagała, jednak Song właśnie w ten sposób radził sobie z napięciem wywołanym nadmiarem emocji. Dość automatycznie wplatał żarty sytuacyjne – lepsze lub gorsze, żeby nieco się rozluźnić. Ale decyzja była jedna – chciał z nim być. Skoro Damon tak stanowczo dał do zrozumienia, że dadzą sobie radę i wspólnie znajdą rozwiązanie dla tych wszystkich wątpliwości to jemu więcej nie było potrzeba. On sam przecież stał murem za chłopakiem, od lat był jego podporą, pomagał mu. I uwierzył w niego, kiedy inni mówili, że szkoda czasu! I proszę.
  Odwzajemnił naturalnie ten pocałunek. Tęsknił za tym. To niby tylko trzy tygodnie, ale biorąc pod uwagę okoliczności, jakie temu czasowi towarzyszyły to… No wydawałoby się, jakby to była wieczność. A Song całym sobą, niezmiennie od rozstania, lgnął do chłopaka. Choć teraz chyba jakoś jeszcze intensywniej. O ile to w ogóle było możliwe.
  — Nie żebym kiedykolwiek przestał być twój. — Odparł, łagodnie jak na siebie. Teoretycznie przecież nie był. Zerwał z nim, rozstał się. Chciał, żeby każdy skupił się na sobie. Ale chujowo to wyszło, bo on dalej myślał o Damonie, a Damon najwyraźniej o nim.
  Brewka mu drgnęła, kiedy tamten przyznał, że zna jego rozmiar. Byłby szczerze rozczarowany, gdyby tak nie było.
  Podniósł lewą dłoń i obejrzał ją, a raczej to, jak został zaobrączkowany. No nie mógł nie wykrzywić mordy w wyrazie zadowolenia. Ciekawe czy pod spodem był grawer „Własność Danona, nie ruszać chyba, że Danon, w razie gdyby się zgubiło zwrócić Danonowi”.
  — Trochę ci to zajęło. — Odpowiedział na jego stwierdzenie, nie darując sobie tej swojej uszczypliwości. Nie dziwota, to był Kang. Wstrętne to i zaczepne. Jeszcze się bezczelnie uśmiechnął, jakby w tym wszystkim to wcale nie była jego wina. Jakby się nie zdecydował go zostawić to by żadnego odzyskiwania by nie musiało być.
  — Jakkolwiek nie chciałbym zostać z tobą tutaj, a chcę, uwierz mi że cholernie chcę, to jednak kończy mi się powietrze. — Oznajmił, spoglądając na niego bardzo wymownie, jakoby sugerował, że Damon to pierwszej świeżości nie był. Nie że śmierdział jakoś okropnie, ale jednak był przetyrany przez podróż. Chociaż tyle, że Korea się na tak śmierdząco nie pociła. To ta lepsza połowa w byciu krwi mieszanej. — Tobą mogę się zajmować tak przez… no nie wiem. Resztę życia? — stwierdził, zerkając na niego dość wymownie. — A poza tym to jednak święto Lii, powinienem z nią pobyć trochę. Zwłaszcza, że ostatnio jest coś nie w sosie. — Powiedział, odwracając się w siadzie grzbietem do niego, coby ten grzbiet wcisnąć w klatkę piersiową chłopaka, jednocześnie wtulając się w niego – tu było jego miejsce. — Musisz zobaczyć jakie zajebiste ciastka zrobiłem. — Pochwalił się jeszcze. Tak, to te z napisem „i hope you choke” oraz „go fuck yourself”. No nie był wtedy w nastroju, ale pomocy przecież nie odmówi.
Westchnął jednak kiedy Damon wspomniał o jego przyjacielu. Ezra, no jasne. Tam też się trochę… pomieszało. Teraz to chyba jeszcze bardziej.
  — Będę musiał z nim porozmawiać, a ty będziesz musiał to przeboleć. — Oznajmił, zerkając w górę, w stronę jego twarzy. No bo będzie msiał powyjaśniać sobie sprawy z Ezrą. — Wolałbym, żebyś go nie napadał. — Dodał. Bo po co Damonowi kolejne problemy. Zaraz potem oderwał się od niego i podniósł niespiesznie z materaca. Przeciągnął się i odwrócił w stronę chłopaka. — Zakładam, że chcesz ciuchy, a ja przypadkiem zabrałem kilka twoich rzeczy. — Oznajmił, ruchem głowy wskazując na swoją torbę. Tak oto przygotował się do zostawienia Damona, że parę jego koszulek, które już dawno sobie przywłaszczył, znalazło się w jego torbie. No i tak lepsze to niż żeby Damon miał pożyczać ciuchy od Ezry, jak Rhys czy Isaac, nie?
Przeczesał palcami blond kudły, zaraz potem podszedł znów bliżej Kima, by schylić się, ująć jego mordę, piękną i wdzięczną, w dłonie i wcisnąć na jego usta pocałunek.
  — Kocham cię, Hyung. — Powiedział, zaraz potem uśmiechnął się półgębkiem, prostując się. Otrzepał przy tym, jak gdyby powiedział coś takiego strasznego (dla niego to było straszne, a raczej niezręczne!). — Idę, zanim nas poskręca. — Oznajmił. Sama słodycz. Może kiedyś się przyzwyczai. — Czekam na ciebie, yaghonja — Hehe, jak to dobrze brzmiało.
  Song opuścił swoją Zgredkolandię po tej super drabinie, a potem zszedł po schodach na parter, gdzie trwała impreza. Dostrzegł Lię i Ezrę na zewnątrz, na tarasie, a potem wziął głębszy wdech i podszedł do szklanych drzwi przesuwnych by je odsunąć i wyjść na zewnątrz, coby rozmówić się z dwójką. Wolał, żeby nie było niepotrzebnego… kwasu. No i chyba trzeba było wzmocnić pewne granice, bo u niektórych chyba się zatarły.
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Naprawdę chuj ją strzelał za każdym razem jak słyszała, że Amanda i Isaac to już od dawna powinni być razem, bo przecież są dla siebie stworzeni i każda prawdziwa Traumas ich ze sobą szipuje. Przez to mogła wiedzieć co czuje Kang kiedy czytał w internecie komentarze mówiące o tym, że Dabigail to wzór związków i każdy powinien być tak udany jak ich. Dlatego też jak usłyszała, że Alice pyta o Amandę, to momentalnie odwróciła wzrok ukrywając swoje… lekkie zirytowanie. Chyba nigdy się nie przyzwyczai do tych ochów i achów nad dziewczyną, zwłaszcza, że ona znała jej zupełnie inne oblicze. Bardzo nieprzyjemne.
Zerkała na Alice i na Isaaca kiedy ta tak wypytywała o jego „tajemniczą dziewczynę”, której wszyscy byli tak ciekawi. Naprawdę nie dziwiła się, że jej tożsamość była nieznana, bo jakby ją znali, to miałaby zwyczajnie przejebane. Ona nie przywykła do rozgłosu, plotek, hejtu i oceny każdego dnia za cokolwiek czego nie zrobi. Za to co nosi, co mówi, co robi, jak się zachowuje. Kiedy nie było się gwiazdą ludzie nie zwracali na to specjalnej uwagi, mieli wyjebane, a nawet jak coś się odwaliło, to wszyscy o tym zapominali. Tu już nie było takiej ulgi, więc mogła się cieszyć w miarę normalnym życiem. I taka Alice nie zaganiała jej do rogu, aby wypytywać o różne dziwne rzeczy. Albo hejtować mówiąc, że wygląda paskudnie.
Kiedy jednak Isaac wypowiedział się na temat swojej dziewczyny to nie mogła się nie uśmiechnąć. No taki rozczulony wyraz twarzy się u niej pojawił.
- Co nie? - mruknęła jedynie w odpowiedzi na komentarz Alice, wciąż patrząc na Moona. Zaraz jednak przeskoczyła spojrzeniem na dziewczynę, aby nie było, że jakaś zakochana jest w idolu. Chociaż Alice to już pewnie będzie chciała ją na ploteczki zabrać, aby pogadać o tym jaki to Moon nie jest idealny, cudowny i w ogóle, a i że widzi, że Lilith to też jogurcik! I to też mocno wkręcony. Zupełnie jak ona!
A zaraz potem wyszło, że dziewczyna się uczy choreografii. I.. to chyba nie było coś co wszyscy chcieli zobaczyć, ale raczej nie mieli większego wyboru, bo oto zadecydowała, że pochwali się jak tańczy. Lilith tylko zerknęła na Isaaca z takim „oh god”, a potem poszła z nim w kierunku wyjścia z kuchni. Uśmiechnęła się jeszcze tylko zaczepnie na jego gest i pokręciła nosem, wzrocząc na niego jakże groźnie. Tylko ten wyraz szybko przeszedł w… jakiś taki niesmaczny grymas.
- Błagam, powiedz, że nie zrob- okay, zrobiła bodyroll. - mruknęła, kiedy dziewczyna zaczęła falować tymi swoimi fałdami pod mocno obciskającą ją sukienką. A jak się wczuwała to wyglądała jak ta gruba dziewczynka z gifa z mikrofonem z karaoke. - Nie no, przy tobie nie dostaję cringe’u. - tylko gęsiej skórki! I to w tym pozytywnym sensie! - I nie chcę sobie wsadzić widelców w oczy. - bo teraz to mocno miała taką ochotę. Mógł być też mikser. Wykałaczki. Cokolwiek co mogłoby jej zabrać zdolność widzenia dość szybko.
- I jak? Podobało ci się?- spytała zasapana, jakże ponętnie łapiąc się za biodra. - Wiesz co jeszcze umiem? Odpowiedź! - rzuciła i zaraz kazała Eugenowi to puścić. A on bardzo nie chciał, ale z grubą Alice nie było co się kłócić, bo jak się wkurzy, to cię zmiażdży.
- Onie. - wyrwało jej się, ale na szczęście dziewczyna tego nie słyszała, bo rozbrzmiała głośno muzyka. I osobą na której się wzorowała znowu był Isaac. Naprzemiennie z Danonem, bo początek odwaliła jego. - Już nigdy nie spojrzę na to tak samo.

Jasne, że tak. Dla niego to nie było takie jasne! Znaczy, niby wiedział, że Kang faktycznie go kochał i po tym tygodniu go nie przekreślił całkowicie, a zerwanie było nie z powodu braku uczucia, tylko czegoś zupełnie innego, ale… mimo wszystko nie był taki pewien czy Song po tym syfie się zgodzi. Nie oczekiwał chyba nawet tego, po prostu chciał mu wyznać, że jest gotowy na pełne zaangażowanie. Na stu procentowe oddanie, nieważne co miało się z tym wiązać, bo co to za życie, kiedy nie było się szczęśliwym? Pieniądze szczęścia na dłuższą metę nie dawały kiedy nie miało się obok tego kogoś, kto napędzał całe koło.
Brewka mu lekko drgnęła. Ktoś tu wracał do bycia sobą. W końcu.
- Oh, doprawdy? - bo ktoś tu chyba o tym zapomniał, na przykład taki kutasiarz Ezra, który pozwolił sobie na zdecydowanie za wiele. I to tak bezczelnie, bo widział, że Damon przyszedł. Wymienił się z nim spojrzeniem zanim rzucił się z mordą do Kanga. No, ale cieszyło go to wyznanie, bo przynajmniej nie przywalił się do Ezry bez powodu! Song w dalszym ciągu należał do Kima, więc… swojego się broniło, nie? Terytorializm. U Danona wyjątkowo wyczuwalny.
Oczywiście, że był grawer! Kang był nie tylko zaobrączkowany, ale też podpisany, polizany, zaklepany, na wszystkie możliwe sposoby. Jakby ktoś przypadkiem nie wiedział, a… no się dowie. Cały świat, cały fandom, cała Korea i reszta, wszyscy mieli wkrótce się dowiedzieć, że Kanon jest prawdziwy. I od zawsze był. A teraz jest poważniejszy i trwalszy niż kiedykolwiek, chociaż wydawać by się mogło, że to niemożliwe.
- Wybacz, trochę komplikacji się pojawiło na drodze. - trochę? Chyba cała masa. Jebany wszechświat zdecydowanie nie chciał, aby Danon wrócił do Kanga, ale Kim miał to do siebie, że był cholernie uparty i bardzo nie chciał pozwolić komuś lub czemuś decydować za niego, więc… wyszło ostatecznie na jego. I to jak zajebiście!
- Sorry, bus z zakonnicami nie miał wbudowanego prysznica.- to nie to co ich autobusy do niektórych tras! Bo te to były mocno wyjebane! Jak już mieli swój autobus to miał całą łazienkę w sobie. Takie zajebiste kampery na dziesięć osób! No ale nie, to czym jechali było zatłoczone, trochę prześmiardłe i nieco rozpadające się, ale jaka zajebista atmosfera tam była! Uśmiechnął się jednak wyraźniej, kiedy dodał, że nim to się może zajmować przez resztę życia. Jak to pięknie brzmiało! Jeszcze nie tak dawno miał wrażenie, że go stracił i płakał, że nigdy go już nie odzyska, a teraz pchnięto w niego nowe życie i energię, kiedy tylko wsunął męską, czarno-biało złotą obrączkę z diamentami na palec Songa. - Pewnie, tak tylko pytam. - powiedział, przyciągając do siebie Kanga i obejmując go od tyłu, palce splatając ze sobą na jego klatce piersiowej. Brodę oparł o czubek jego głowy, wcześniej go krótko całując. - Zrobiłeś ciastka? Z arszenikiem? - jak tak, to on już wiedział kogo nimi poczęstuje.
No ale musiał wspomnieć o Ezrze, bo nie dawało mu to spokoju i… chcąc nie chcąc wciąż miał przed oczami ten widok jak ten zjeb bezczelnie bada migdałki, teraz już, jego narzeczonego. Kim od początku wiedział co chce mu powiedzieć i co chce zrobić, a także, że kocha Kanga jak nigdy, więc ten widok odpalił w nim coś bardzo agresywnego i terytorialnego. W tym momencie Ezra został u niego przekreślony po całości i raczej nie było możliwości powrotu. Dlatego też nie odzywał się, jedynie bezwarunkowo zacisnął mocniej zęby, a także ramiona wokół Kanga w dość… przywłaszczając sposób. Moje. Danona.
- Postaram się. Zależy jak się będzie zachowywał. - odpowiedział, bo jeśli ten frajer znowu przekroczy granicę albo nadepnie mu mocno na odcisk, to Kang chyba naprawdę będzie musiał go trzymać, aby nie doszło do walki rozjuszonych pitbulli.
Niechętnie, bardzo niechętnie go puścił. Podążył za nim spojrzeniem i kolejny raz brew mu lekko drgnęła z wymownym uśmiechem.
- Przypadkiem. - rzucił, zerkając na torbę, a potem na niego, akurat w momencie jak ten do niego podchodził, aby ująć mu mordę. Ułamek sekundy wcześniej jego kąciki ust nieznacznie uniosły się w wymownym uśmiechu, bo wiedział co nadejdzie, a zaraz potem odwzajemnił pocałunek, znowu czując ten przyjemny ucisk w żołądku. I cholerną ulgę.
- Kocham cię, Jagi. - powiedział z tym samym uśmiechem… aby zaraz potem zaśmiać się krótko pod nosem widząc reakcję chłopaka. Nic nowego, że Damon był tym bardziej ogarniętym emocjonalnie! I mówił ładne rzeczy! Był tak wychowany, że nie miał problemów z przyznaniem, że kogoś kocha czy lubi! Ale to, że Song mu powtórzył wyznanie jedynie sprawiło, że morda bardziej mu się uśmiechnęła. Niby wiedział, ale jak się to słyszy, to jakoś tak… przyjemniej się robi. I człowiek jest pewniejszy. - Cukier należy zneutralizować alkoholem, Kang! - rzucił za nim, jak schodził po drabinie w dół. Tymczasem on jebnął się grzbietem na materac i… odetchnął z ulgą, wyraźnie zadowolony z tego jak to się potoczyło. Jaki koniec miała jego podróż z Korei, przez Meksyk, do Los Angeles. Zaraz jednak, kiedy dotarło do niego, że właśnie się zaręczył, wstał, wybrał coś swojego, ukradł też coś Kangowi, a potem poszedł się umyć, bo nie był pierwszej świeżości. Rzeczy pod prysznic też zabrał chłopakowi! Kiedy się więc już ogarnął i przebrał, zszedł na dół, aby zobaczyć co ciekawego dzieje się w salonie… i akurat natrafił na grubą Alice, która robiła BULLEO BULLEO. Aż kurwa stanął jak wryty z takim „co do chuja”. Podszedł do Isaaca i Lilith, która oglądała wszystko przez palce, niby chcąc, ale nie chcąc na to patrzeć.
- Na co patrzę? I dlaczego na to patrzę?
- Koleżanka chwali się przed Isaaciem, że umie wasze choreografie.
- …o-och. - chyba nie zdawał sobie sprawy, że brzmiał na mocno zażenowanego. Dobrze, że muzyka była niesamowicie głośno. - To… Isaac, jak ci się podoba taniec godowy? Działa? - niegrzecznie, Danon! Ale chyba komuś tu humor już wrócił, bo był skory do żarcików. Nie to co przez ostatni tydzień.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  No byłoby to niegrzeczne, gdyby jednak nie obejrzeli występu, który zapewniła im, a raczej Isaacowi, DF Alice. Dziewczyna naprawdę się starała! Moon stał tam i oglądał to wszystko z tym swoim neutralnym wyrazem twarzy. Z tym swoim delikatnym, uprzejmym uśmiechem. Jak taka matka, która ogląda tragiczny występ swojego dziecka, ale chce mu dodać otuchy, więc się uśmiecha tak… No właśnie w taki sposób jak Isaac teraz.
  — Nie jest tak źle. — Powiedział Isaac. Przecież mogło być gorzej. Mogła mylić kroki, ale znała je. A to już jest spory sukces.
  Ich tancerka zakończyła swój występ, a Moon zaklaskał grzecznie z dwa razy, żeby wiedziała, że on supportuje jej zaangażowanie w sprawę. Nim jednak zdołał cokolwiek powiedzieć to dziewczyna zapowiedziała kolejny występ. I tak oto rozbrzmiała kolejna PTS(D). Wcześniej jednak rozległo się głośne „oh my god” autorstwa Eugene’a.
  Pojawił się w międzyczasie Damon. Moon na moment przestał oglądać występ, gdzie koleżanka się wczuła, a obrzucił uważnym spojrzeniem twarz przyjaciela. Usłyszawszy jego wypowiedź, a raczej jego pytanie skierowane do Moona, to Isaac uśmiechnął się lekko, aczkolwiek nie skupiając się na samej treści.
  — Widzę, że komuś humor dopisuje — zagadnął, dalej z tym delikatnym uśmiechem. Bo na to wyglądało. Kim nie prezentował się na mocno załamanego, a przecież widocznym było, jak idzie na górę. W ślad za Kangiem. Wbrew zaleceniom Lii. Potem Moon też widział Kanga na zewnątrz ze znajomymi, też w miarę dobrym humorze, więc... No właśnie. Więc co? Splótł ramiona na torsie, szturchnął przy tym przyjaciela nieco bokiem. No ale trzeba było się skupić na występie, nie? Przynajmniej Moon musiał. Nie chciał być niegrzeczny.
  A potem pojawił się on. Gwiazdor. Wylaszczony lepiej niż ktokolwiek na całej imprezie. Rhys w pełnej krasie. No może się nie pomalował, ale po co! Morda dobra to malowania nie potrzebowała. Ewentualnie podkreślenia, no ale. Podkreślał nie będzie. Rhys zatrzymał się w połowie schodów, kiedy dostrzegł wirującą Alice. Zmarszczył lekko czoło, a potem machnął ręką, głową pokręcił, bo on się o to pytał nie będzie. Za to wypatrzył za szklanymi drzwiami, na tarasie, Kanga. Więc szybko też wyszedł na zewnątrz by dołączyć do trójki na zewnątrz do rozmowy. W sumie tam najbardziej to go Kang interesował, no ale przecież nie przepędzi Ezry. Chyba, że tym, że tak zabójczo wyglądał w jego koszuli. Wyszedł, posadził się na sofie zewnętrznej obok Songa, wcześniej jeszcze sprzedając Lii buziaka w policzek, w dodatku do urodzinowych życzeń, które też jej złożył.
  Isaac zerknął na Alice, która zakończyła występ dramatyczną pozą, a także chyba bezdechem, bo się dziewczyna zziajała. Zerknął na Lilith, zerknął na Damona, a potem na DF Alice, która zapytała:
  — I jak mi poszło? — zapytała mocno zziajana. I już trochę grzywka na czole jej się zmoczyła od potu. Moon był jednak profesjonalistą. I w dodatku bardzo uprzejmy, więc po prostu uśmiechnął się, w ten wyuczony sposób i pokiwał głową.
  — Całkiem nieźle. Uczysz się sama? — zapytał, chcąc pociągnąć chyba rozmowę dalej niż temat tego, jak jej poszło bo poszło jej… No znała kroki, wiadomo. Ale to tak jak większość ludzi, która po prostu się uczyła choreografii a nie znała podstaw tańca, czy countingu. Fatalnie nie było. No, ale… No. Pewnie liczyła, że Isaac to posika się z zachwytu, zaraz zapomni o Lilith i uwiesi się na szyi DF Alice.
  — No! Zawsze podążam za tobą w choreografiach! Z dziewczynami już się podzieliłyśmy kto bierze kogo! Szkoda, że dzisiaj nie przyszły bo pokazałybyśmy wam całą formację! — Może lepiej nie. Znaczy naprawdę nie było co krytykować, bo i tak należał się podziw, że dziewczyna w miarę to ogarnęła. To, że wyglądało to nie tak dobrze jak w wykonaniu idoli czy profesjonalnych tancerzy to inna sprawa, ale nie każdy miał cały dzień na trenowanie i nie każdy pracował od dzieciaka nad swoimi ruchami. Więc tym bardziej szacun, że dała radę.
  — No to może się napijemy? — zaproponowała. — Eugene, polewaj! Tequila dla nas! — zawołała do chłopaka. — Zawsze chciałam się napić z idolami! Ale super!
  — Oh my god…
  W tym samym czasie za panoramicznym oknem na plażę i taras Lia już trzymała Kanga za lewą rękę i coś wykrzykiwała, wymachując entuzjastycznie swoją drugą łapą. Rhys gapił się na Songa w taki sam sposób jak Jackson aka Elli aka Damon na JYP, kiedy ten wszedł na scenę w foliowych spodniach, a Ezra… Ezra jako jedyny był nieprzejęty. Znaczy on nawet nie patrzył w stronę tego całego zamieszania. Potem już kilka obrazków. Lia, która coś krzyczy. Lia, która wiesza się Songowi na szyi. Lia która bierze Kanga jakby nic nie ważył i przerzuca go sobie przez ramię. Lia biegnąca z nim do linii oceanu. I Lia wpierdalająca go w fale i wywalająca się w nie zaraz za nim. Potem Rhys biegnący do nich, chyba bojąc się, że dziewczyna w przypływie tej ekstazy po prostu zabije chłopka. A krzepy widocznie jej nie brakowało, więc jakby chciała przytrzymać go pod wodą to pewnie dałaby radę. Tylko że wyraźnie wołał coś do nich z linii wody, bo moczyć się to on nie będzie. Outfit by mu to zrujnowało. Więc wyglądał teraz jak taki ojciec, który opierdalał swoje dzieci za niebezpieczne zabawy w wodzie.
  Także tam bawili się tak.
   — Alice ty już chyba wypiłaś wystarczająco . — Włączył się Eugene, kiedy dziewczyna próbowała zagnać idoli i Lilith na kanapkę, w sąsiedztwo chłopaka z mordą, jakby wszystko dookoła go wkurwiało i miał dość życia. Spojrzał po reszcie. — Pijecie? — spytał, potrząsając butelką z tequilą. — Effie, może dasz nam pępek, nie będziemy musieli brudzić kieliszków, hehe. — Ależ on dowcipny! No król komedii jak się patrzy.
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
- I mean… kroki chociaż zna. - jakaś pozytywna rzecz! No, nie każdy znał wszystkie ruchy, a to że daleko im było do płynności, perfekcji to już nieważne. Czasami za wolno, czasami za szybko, czasami trochę się pomyliła, ale jaką pewność siebie miała podczas występu! No to akurat należało pochwalić! W każdym razie jej występ w końcu się skończył. I chyba nawet Eugene odetchnął z ulgą, że to już koniec. No ale Alice to zaraz chciała kolejny występ. Miała zamiar pokazać wszystkie swoje kocie ruchy przed swoim biasem, aby go w sobie tym rozkochać! Pewnie już widziała kątem oka jak się do niej ślinił! Albo jej się tylko wydawało.
Pojawił się też Damon, wyraźnie uśmiechnięty i nieco zmieszany bo nie bardzo wiedział jak zareagować na Alice, która się tak ponętnie wykrzywiała. No ale miał ważniejsze rzeczy do roboty, a mianowicie odpowiedzeniu na zaczepkę przyjaciela. Czy jemu humor dopisuje? No lepiej być nie mogło! Znaczy mogło, ale i tak wyszło na jego!
- Kurwa, Isaac! - zagarnął przyjaciela do siebie ramieniem, nawet nie zwracając uwagi na odwalającą tam nową koleżankę Moona. - Odzyskałem Kanga. - powiedział ucieszony, a zaraz potem pochylił się nad chłopakiem i Lilith. - I zaręczyłem się. - jak to cudownie brzmiało! Miał, kurwa, narzeczonego! I to nie byle jakiego. Ta wycieczka przez Meksyk jednak mu się opłaciła, bo nie dość, że Song do niego wrócił to jeszcze wynieśli swoją relację na zupełnie inny, nowy, wyższy poziom.
- OMG co?! - rzuciła trochę głośniej niż powinna, ale to z ekscytacji, powinni jej wybaczyć. Jej to się aż oczy zaświeciły, bo odkąd tylko dowiedziała się, że Kim planuje prosić Kanga o rękę, to była tym wszystkim mocno podjarana. Potem się nieco wszystko pokomplikowało, no ale… najwyraźniej i tak plan się udał! Nie tak jak miał, ale najważniejszy był efekt!
- Skubaniec jest już na mnie skazany. - wyszczerzył się dumnie, zerkając w kierunku przeszklonego wejścia. Kanga cały czas miał na oku, nawet jak wydawał się nie patrzeć w jego kierunku, to patrzył. Pilnował, zwłaszcza, że był tam cholerny Ezra, któremu za nic w świecie już nie ufał.
- Gratulacje! - powiedziała i uściskała Kima, który odwzajemnił ten gest równie podjarany jak ona. Cała ta trema, stres i zdenerwowanie nagle wyparowało, a zamiast ich wstąpiła ekscytacja i radość, że tak to się skończyło.
Nawet chyba nie zauważyli kiedy Alice skończyła tańczyć. Przynajmniej ta dwójka. Zwrócili na nią uwagę dopiero jak przedstawiła swoją końcową dramatyczną pozę, aby zapytać jak jej poszło. Kim na początku nie bardzo wiedział co powiedzieć, Shelby zerknęła na Moona, a ten, jak zawsze ich nie zawiódł i odpowiedział za wszystkich. A przynajmniej podjął jakąś rozmowę! Powinien jej tego nauczyć, tej takiej grzeczności. Może w końcu sama podłapie z automatu, bo kto z kim przystaje takim się staje, nie? Tak więc ona się głównie przysłuchiwała wymianie zdań, bo pewnie jakby i tak coś powiedziała to nie miałoby to na znaczeniu, bo oczy Alice to świeciły się głównie do Isaaca. I chyba tylko jego tu zauważała. Jej mina wręcz rozpływała się nad jego osobą, jak w tych wszystkich kreskówkach.
- Tequila! - rzucił uradowany, bo jemu już najwyraźniej ten alkohol nie przeszkadzał. Jak wcześniej go nienawidził bo Meksyk, tak teraz już mu nagle przeszło. Nic dziwnego, miał bardzo dobry powód, który przysłaniał wszelką niechęć. Przynajmniej na razie.
No ale przechodzili na kanapę, Danon wolał usiąść na podłodze, bo jakoś tak ciasno się tam zrobiło. Pewnie dlatego, że Alice zajmowała tak trzy czwarte miejsca. Tak więc rozsiadł się wygodniej, w dalszym ciągu co jakiś czas zerkając na to co się dzieje na dworze. A trochę się działo, bo… chyba Kang się pochwalił nową błyskotką. A przynajmniej tak można było sądzić po reakcji dziewczyny, która wymachiwała jego ręką. I po reakcji Rhysa. No tak… nikt mu nie powiedział. Znaczy Kim chyba chciał, ale po drodze mieli zbyt wiele przygód, aby to zrobić, więc wyszło jak wyszło. W każdym razie, uśmiechnął się pod nosem zadowolony z obrazków, które widział, kompletnie nie zwracając uwagi na Ezrę, jedynie przez króciutki moment na niego patrząc, kontrolnie. Zaraz potem jednak skupił się na swoich ziomeczkach przy stoliku.
- Ja raczej nie mogę, ale chłopaki może się napiją.
- Koniecznie! Mam co świętować! Isaac? Napijesz się ze mną? No proszę cię, mamy okazję! I to nie byle jaką! - szturchnął go zaczepnie i spojrzał proszącym spojrzeniem. No Isaac, twój bff się właśnie zaręczył i to z drugim przyjacielem! To jest wydarzenie stulecia. Z nim się nie napijesz? Za coś takiego? Na weselu też się nie napijesz?
Effie przechodziła obok ze swoim drinkiem, chcąc dołączyć do kółeczka, które się wytworzyło. Wcale nie zerkała co się działo za szklanymi drzwiami. Tylko przez chwilę, bo chciała ogarnąć co to za nowy kolega Kanga! Słysząc jednak tekst kolegi, wywróciła oczami, siadając na ziemi po drugiej stronie stolika.
- Ugh, Eugene, nie mam dzisiaj energii, aby udawać, że cię lubię. - mruknęła, odstawiając swoją szklankę na drewniany blat. - Więc zrób coś dla mnie i przedstaw swoją górną wargę tej dolnej i się zamknij. - uśmiechnęła się wielce niewinnie.
- Oh cmoooon, i tak już pokazujesz brzuch.
- Preferiría morir antes que dejarte tocarme con tus horribles labios. - wystrzeliła do niego, a zaraz potem przeskoczyła spojrzeniem po zgromadzonych sięgając po butelkę, aby wszystkim rozlać po shocie. Limonki i sól były już na stole przygotowane. - Najpierw każdy po jednym, za zdrowie Lii! - zarządziła, a potem spojrzała po wszystkich, bo kto nie chciał pić za zdrowie jej ukochanej kuzynki to ma wpierdol. Damon dzielnie wypił, Lilith zerknęła na Isaaca z takim „a co jak umrę” chociaż po takim czasie w podróży antybiotyk już dawno powinien z niej zejść! Ale chyba jeden nie zaszkodzi? A Effie to jak wprawiona Meksykanka, pewnie nawet nie poczuła smaku alkoholu. Zagryzła limonką i zaraz potem sięgnęła po flaszkę, aby ponownie rozlać szoty. - To w co gramy? Prawda czy wyzwanie? Never have I ever? Alkoholowa Jenga? Rosyjska ruletka? - bo Lia to miała alkoholową rosyjską ruletkę, dostała na urodziny od Effie pewnego razu! W LA imprezowało się na całego. Co się dzieje w Mieście Aniołów, zostaje w Mieście Aniołów.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  Kto by się tam przejmował występem Alice, kiedy to spadła na nich taka dobra informacja. Znaczy Moon przez chwilę próbował, ale jednak były priorytety w jego życiu. Uśmiechnął się szczerze do przyjaciela – to, że ów uśmiech objął mu oczy. Powiedział, że gratuluje chłopakowi, bo to była dobra wiadomość. Po to przecież ruszyli z Korei. Po to przepełzli przez cały Meksyk. Ważne, że się chłopakowi udało. O wiele lepiej było go widzieć w takim humorze, tak ucieszonego. Od razu to zarażało Moona, bo faktycznie cieszył się jego szczęściem. Chciał dla niego jak najlepiej! W końcu był dla niego jak brat, nie? No i jeśli miało się porównanie z tym Damonem z teraz, a tym z czasu zaraz po rozstaniu to… Wiadomo, była diametralna różnica.
  Gorzej, że potem trzeba było skupić się na Alice, która chyba myślała, że są tacy ucieszeni jej występem. Moon zagrał to jak należy i… wylądowali przy stoliku, z większością gości, przymierzając się do picia. No znaczy wiadomo, już widać jak Moon pije.
  Isaac otworzył usta i zaraz je zamknął, słysząc słowa Damona. No tak, można było spodziewać się, że teraz wytoczy taki ciężki argument, ale.. Pokręcił tylko głową z wyraźnym niedowierzaniem, że ten to właśnie wykorzystywał przeciwko niemu coś takiego. Pijący Moon, jasne. Zwykle też nie ulegał tekstom „no ze mną się nie napijesz?”.
  Wszyscy to chlać chcieli. I po co to komu! Nie można się bawić bez chlania? Znaczy wiadomo – nie był tak całkiem anty alkohol, bo czasem podpijał, jeśli faktycznie było trzeba. Szota, maksymalnie dwa. Ale mama musiała być trzeźwa. Bo inaczej przyjedzie TVN. Nawet jeśli na mamę wsiadały dzieci i ich koledzy wygrażając. Mama i tak się nie uginała!
  — Nie powinniśmy przypadkiem zaczekać na Lię? To jej urodziny. — Powiedział Isaac, spoglądając po ludziach. Isaac wyjmij kij z dupy. — To trochę niegrzeczne bawić się bez niej. — Stwierdził. Nie miał problemów ze zwracaniem uwagi, tym bardziej, że uważał coś za niestosowne. Nieważne, że towarzystwo było nowe, może miało inne zasady. To przecież miały być urodziny Lii, a oni nie dość, że wbili się do niej na krzywy ryj, wprowadzili zamieszanie, skorzystali z jej gościny (bo użyczyła im ciuchów i łazienki, no i przyjęła pod dach, nawet jeśli zdecydowanie nie przyjechali do niej na urodziny – pewnie żadne z nich nawet nie wiedziało, że je ma), no i nawet prezentu nie dali, a teraz jeszcze mieliby zaczynać zabawę za drzwiami. Bez solenizantki? Pić za jej zdrowie? Zdrowie gospodarza bez gospodarza.
  On jej nawet jeszcze życzeń nie zdołał złożyć.
  Tak czy siak odsunął od siebie szota bo on… No on nie pił. A już na pewno nie takie ciężkie trunki, w dodatku te, które z Damona i Rhysa zrobiły najlepszych przyjaciół. A przynajmniej teraz nie chciał się napić, nawet jeśli Damon chciałby wykorzystać przeciwko niemu argument, że jest okazja. To jak jest okazja, to nie powinni zaczekać na drugą połowę? Taktycznie, ze strony Isaaca to był lepszy plan bo jakby się jednak ugiął, to przynajmniej miałby pewność, że zaraz nie przyleci Kang z takim samym argumentem.
  Tak więc kolejkę spasował, był na plusie.
  — Dzień dobry — odezwał się Rhys, swoim wspaniałym i jakże płynnym angielskim, wchodząc do domu. Przeszedł przez salon, wszedł na górę, zaraz zszedł z ręcznikami, a następnie skierował się do wyjścia. — Do widzenia. — Rzucił, zaraz potem zasuwając za sobą drzwi. Jak gdyby nigdy nic. Zaraz potem znów się pojawił w drzwiach, tym razem z dwoma ręcznikowymi burrito w chwytach pod pachą po obu stronach. Zawartością jednego burrito była Lia, drugiego Kang. Oboje tacy konkretnie przemoczeni, szczękający zębami. Rhys jak taki dobry rodzic, taki tata. Przyprowadził swoje rozrabiaki.
  Odstawił jedno i drugie na wycieraczkę wewnątrz i zamknął drzwi przesuwne. Ezra tam został wewnątrz, dalej z tym mocno zwieszonym wyrazem mordy. Ale spoko. Koleżanki Lii do niego wyszły.
  — Jesteś nienormalna. — Powiedział Kang, szczękając zębami.
  — Po prostu się cieszę! — Odpowiedziała Lia, przywierając do niego jak taki śledź. Zaraz potem odwróciła się do reszty. — Ej wiedzieliście, że Kang się zaręczył? — Ogłosiła. Ona to się nie pierdoliła. Właśnie ogłosiła taką rzecz wśród zadeklarowanych Traumas. No i reakcje były różne. Od przeciągłego „cooo”, przez „z kim” – chociaż to chyba było głupie pytanie, do „no i?” ale to już by Eugene. Ale w sumie kto im uwierzy jak pójdą i to gdzieś rozpowiedzą? Nie mają dowodów! Telefonów też nie mieli! Ludzie pomyślą, że kolejny pojeb z jakąś fanowską teorią. Poza tym poza Alice to chyba nie było nikogo kto by wyleciał opowiadać o prywatnych rzeczach w internecie. No a jej to pewnie nie uwierzą. Tak czy siak zrobiło się zamieszanie, a Lia wycofała się na górę by się przesuszyć. A raczej opłukać i przebrać. Songa czekało raczej to samo. Tylko najpierw to musiał zmierzyć się ze stadkiem ludzi, którzy mu chcieli gratulować. Dwóch ziomeczków z Los Angeles, Ryuu i Han, ci od tej zaginionej kuzynki; do tego siostry Layla z Leoną, te z tej wiochy, tej samej co Eugene i Marshall. No i oczywiście Waldi. No i najpewniej Isaac z Lilith. Wszyscy. Chociaż jak się wycofał od całego stadka to wpadł jeszcze na Rhysa, który spojrzał na niego jak na takie dziecko, które nabroiło. Z takim „no i co ja mam teraz z tobą zrobić?”. Zaraz potem rozłożył ramiona a Song podszedł do niego, żeby tamten mógł go przytulić. Jak Rhys zapraszał w tulka to trzeba było korzystać. Zamknął go w uścisku, mamrocząc coś do niego, a potem wyjrzał znad Songa na Damona, przekazując mu tylko ten gest „im watching you”. Zaraz potem pokręcił głową. Poczochrał Songa, a potem popchnął w kierunku schodów, żeby też się ogarnął, rzucając za nim, że czekają.
  Rhys wcisnął się na sofę, między Eugene’a (w sumie prawie na nim siadając, bo tak naprawdę miejsca nie było, więc zmuszając go, żeby się odsunął… na wolne miejsce kawałek dalej) a Effie. Spojrzał na polane szoty, a potem na dziewczynę, nie przejmując się Eugenem i jego „oh my god, what are you doing”.
  — Zaczęliście beze mnie? — On się tam tym, że pili bez solenizantki nie przejmował. — Brzydko. Bardzo brzydko. — No. Nieładnie pić bez Rhysa, chuj tam w Lię. Tyle, że na Lię nie musieli długo czekać. Ona się na szybko opłukała, wcisnęła nowe ciuchy. Włosy całe mokre, ale wyjebane.
  — Ej pijemy! — Wrzasnęła w połowie schodów. — Pijemy, pijemy, pijemy! Chop-chop, motherfuckers. — Zaklaskała dwa razy, zaganiając ludzi do alkoholu. — Kang rusz dupę! — wrzasnęła w kierunku schodów.
  — Okay, ale to potem! — Odkrzyknął ich Potter.
  — Dude… — Lia zrobiła zdegustowaną minę, usadawiając się u boku Lilith. No bo gdzie niby indziej? Isaac spojrzał na nią i… No wcale nie wywrócił oczami. Po prostu zerknął na dziewczyny, na Lię tak bardziej kontrolnie. To nie był sposób w jaki np. Damon wzroczył na Ezrę. On tylko sprawdzał co się działo. Bo zaraz potem spoglądał na Lilith, chyba obserwując ją reakcję bo tez nie bardzo wiedział, jak ma to wszystko interpretować.
  Potem zerknął kontrolnie na DF Alice, która dalej go pilnowała. No i wrócił spojrzeniem na swoją dziewczynę. Odjebałby klasycznego Koreańczyka na imprezie i po prostu zaproponował spacer, ale to by było teraz niegrzeczne w stosunku do Lii, jako gospodyni. Czemu on musiał być tak dobrze ułożony, co? Zwłaszcza, że z jakiegoś powodu przy takiej Lii czuł się… nieswojo. Zwłaszcza jak ta teraz zagadywała Lilith i żartowała z czegoś.
  No i chyba nie wytrzymał. Bo sięgnął po dłoń Shelby, by ująć ją delikatnie, spojrzenie jednak mając ulokowane w jakimś innym punkcie, bo przecież co złego to nie on, prawda? Może DF Alice nie zauważy! Chociaż… Z jej skanerem?
  Kang w końcu się pojawił. Też nie kazał na siebie długo czekać, też z mokrym włosiem – trochę tylko podsuszonym. On to się wmontował obok Damona, w zasadzie się rozwalając na nim, ogłaszając, że jest już obecny. No to teraz można było się napić i Isaac nie będzie miał wymówki. Jak chciał robić dwóch za jednym zamachem to teraz niech ten zamach weźmie.
  Widział ktoś Endless?
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
ODPOWIEDZ