lorne bay — lorne bay
18 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
My heart is in two different places, I got you in my life and I wanna do right but it's hard to let it go...
Damon pewnie dopóki osobiście nie porozmawia z Kangiem to będzie żył w niepewności co do tego co mogło mieć miejsce i co do ich wspólnej przyszłości, ale nie zamierzał się poddawać. Wiedział, że to co będzie dalej będzie od niego wymagało całej masy determinacji i woli walki, bo JYP nie da mu chwili wytchnienia. W końcu będzie chciał zachować Dabigail za wszelką cenę, byli zbyt cenni aby iść z Kimem na ustępstwa, nie? No i miał czym go zaszantażować znając jego słabości, a ich szef to akurat nie miał problemów, aby to wykorzystać przeciwko niemu. Kochany z niego człowiek. Taki totalnie bez serca i skrupułów. No ale ile można było dać się szmacić? Damon myślał, że da radę jeszcze trochę wytrzymać, ale kiedy Kang z nim zerwał z tego powodu to szala goryczy się przelała i Kim dostał w chuj mocnego kopa do działania, aby coś zmienić. Dlatego też napisał do Songa (SMS pewnie nigdy nie dotarł), zadzwonił do Kornelii, a gdy ta zrzuciła na niego bombę, zaraz po zakończeniu rozmowy wysłał jej swój kontrakt na podany adres mając szczerą nadzieję, że faktycznie znajdzie tam coś czego można się uczepić.
I chociaż Kim przeżywał swoje piekło, inni czerpali z niego… inspirację. Kto wie, może potem jak Damon przesłucha piosenki, którą wymyślił Moon, to mu nawet za nią podziękuje! Przez łzy, bo zapewne się totalnie spłacze, przynajmniej w środeczku, bo kto jak kto, ale Isaac miał fantastyczne zdolności do przekuwania emocji w piosenki.
Lilith muzykiem nie była. Nigdy nie komponowała, jedynie lubiła słuchać. Miała słuch muzyczny, był potrzebny jeśli się tańczyło od dzieciaka, a wcześniej trochę grało. Dlatego też była w stanie rzucić jakimś pomysłem i to całkiem zgrabnym, chociaż ona to w życiu nie byłaby do tego przekonana, bo gdzie tam. Więc jak miała taką aplikację przed sobą, to jej gra nie była płynna, ale taka… paluszkiem wciskała pojedyncze klawisze na ekranie, zastanawiając się w ogóle czy to co proponuje ma jakikolwiek sens. Ale uwielbiała ballady, ok? Nasłuchała się ich już w swoim życiu, ale słuchanie, a komponowanie to zupełnie co innego. Dlatego też jakoś tak nieśmiało się uśmiechnęła kiedy Moon przyznał, że w sumie nie było to najgorsze. Może tylko z grzeczności, ale nieważne! Podbudowało ją to trochę, chociaż kompozytorem to raczej nie zostanie. Wolała to zostawić komuś innemu.
- Czasami o tym zapominam, dawno nie grałam. - przyznała szczerze, a też nie czuła, aby jej zdolności były jakieś wybitne. Zwłaszcza, że teraz się mocno zastała i jej palce już nie były takie sprawne jak kiedyś. Trochę też już zapomniała, chociaż pamięć mięśniową miała dobrą, no ale… daleko jej było do prawdziwego muzyka z krwi i kości. Zdecydowanie lepiej i pewniej wychodziło jej tańczenie.
Słysząc jego zapytanie na ułamek sekundy opuściła spojrzenie w dół, po chwili opierając się plecami o oparcie siedzenia na którym siedzieli.
- Nie było już nas na nie stać. - przyznała w końcu, chociaż nigdy nie było to wygodne, mówienie o problemach finansowych rodziny oraz ciężkich czasach z którymi trzeba się było kiedyś mierzyć. - Przed chorobą mamy już ciężko nam było wytrwać do pierwszego, a kiedy stwierdzono u niej białaczkę, to chemia i lekarstwa zabierały wszystkie pieniądze, więc musiałam w końcu zrezygnować… z wielu rzeczy. - powiedziała, ale bez żadnego żalu czy wyrzutu, obserwując go jak zapisywał kolejne zapiski i słowa. Kiedy był w trasie to rozmawiali codziennie, a Lilith też musiała się z nim dzielić trudami dnia codziennego. Oraz swoimi przemyśleniami na temat przeprowadzki do Korei i podjęcia tam studiów. Musiała mu powiedzieć czemu się tego obawia i dlaczego była tak związana z rodziną. Dlaczego bała się wyjeżdżać zostawiając rodziców samych. Musiała mu powiedzieć, że u jej matki stwierdzono białaczkę przez którą musiała porzucić myśl o studiach i nawet jeśli mama jest w remisji, to wciąż jest słaba. Jakby wyjechała, rodzice zostaliby sami z całym gospodarstwem. Plus kilku pracowników. Kiedyś jej matka odwalała większość roboty, ale teraz zwyczajnie nie miała na to siły. Aktualnie zdawała się czuć dobrze i tylko dlatego Lilith postanowiła faktycznie wyjechać w końcu mogąc się skupić na sobie.
W międzyczasie miła pani z obsługi przyniosła im zamówienie, które złożyli nie tak dawno. Postawiła im na stoliku wszystkie dania, Lilith grzecznie podziękowała, a jak pani się oddaliła, sięgnęła do swoich frytek, które były częścią dania i wpakowała sobie jedną do ust. Drugą ręką wyciągnęła telefon, aby napisać do Kanga wiadomość z zapytaniem czy doleciał bezpiecznie na miejsce, jak się czuje oraz przypomnieć mu, że jeśli chce porozmawiać to może do niej napisać o każdej porze. Może jej roaming nie zawiedzie. Zaraz potem sięgnęła po druga frytkę i kiedy Isaac był taki zamyślony nad piosenką, podsunęła mu ją pod usta, aby zjadł. Nie musiał się martwić o używanie rąk do jedzenia, ona go nakarmi!
- I jak ci idzie? - spytała z zaciekawieniem, w zasadzie nie wiedząc czy może, bo może właśnie wyrywała go z jakiegoś twórczego transu. Może miał jakiś swój rytuał albo coś i nie można mu było przeszkadzać? Nie wiedziała jak taki proces wygląda u niego, ok? Najwyżej zostanie uciszona!
I wanna tell you it's over, that I ain't thinking of him
I wanna really mean it, that I want you to see it
That I'm really trying to leave him behind.

Obrazek
And I'm trying not to make you cry
I wanna tell you that I ain't playing games
And I'm dedicated to receive a change.
towarzyska meduza
Kaided
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  Isaac podłapywał jej propozycję. Jakkolwiek prosta nie była, to dla niego była znaczną pomocą, bo zaraz potem przegrał to sobie nieco po swojemu, sam dźwięk już nie był aż tak płaski. Zagrał to też po to, by sprawdzić czy podłapał to odpowiednio i przede wszystkim, by zapamiętać. Dopiero potem sobie to przepisze odpowiednio na pięciolinię. Ale nie mógł tego zmarnować, tym bardziej, że sugestia zaprezentowana przez Lilith miała sens.
  Kiwnął głową w wyrazie zrozumienia – jeśli to było dawno i niepraktykowane, to zrozumiałe, że nie było dla niej aż tak ważne, aczkolwiek on bardzo chętnie by otrzymywał takie wiadomości od niej. Nie to, żeby jakoś bardziej by ją przez to lubił – bo przecież lubił wystarczająco mocno – ale no każdy miał jakieś swoje słabości. Zwłaszcza, gdy okazywało się, że jakieś pasje były wspólne, albo że było ich więcej, niż ustawa przewidywała.
  — Och, rozumiem. — Powiedział, skinąwszy głową. Rozmowy o pieniądzach nierzadko były niewygodne, zwłaszcza gdy dochodziło do momentu, w którym ktoś musiał przyznać, że go na coś nie stać. Zwłaszcza, gdy problemy finansowe brały się z tragedii rodzinnych. A o tej w rodzinie Lilith Isaac zdołał już usłyszeć bo… bo to chyba była taka podstawa. Bo to ważyło na wszystkim – włącznie z jej studiowaniem w Korei, które koniec końców doszło do skutku.
  Jeszcze bardziej niewygodny był temat sugerowania pomocy finansowej w takim wypadku. Moon pewnie już zdołał się nauczyć, na przykładzie Lilith, że nawet jeśli jego intencje były szczere i szlachetne, a też w żaden sposób by go to nie obciążyło, to czasami takiego wsparcia się nie chciało – póki system działał, póki nic się nie sypało to można było trwać.
  — To może kiedyś odświeżymy ci pamięć. — Dodał jeszcze, uśmiechając się do niej. W końcu on mógł jej nauczyć co nieco – sam w końcu grał na kilku instrumentach, było stworzeniem mocno muzykalnym.
  Na wiadomość Lilith Kang odpisał niemalże od razu. Po pierwsze — pisząc, że się cieszy, że się do niego odezwała bo się bał, że już go wszyscy nienawidzą za tę decyzję, po drugie — przepraszając, że nie mówił jej nic wcześniej, ale to było coś, nad czym sam wahał się do samego końca i co miało być jego decyzją, po trzecie — pytając co u niej, co robi ciekawego i po czwarte — z zapytaniem jak czuje się Damon. Wszystko w osobnych wiadomościach, więc widać było, że naprawdę się cieszył, że do niego napisała, bo chyba potrzebował tego. W końcu bardzo lubił Lilith, sam zabierał jej sporo czasu, zwłaszcza kiedy Kim był już na wakacjach. W towarzystwie dziewczyny się rozluźniał, na moment zapominał o tym, co go gryzło. Na moment. Ale tak, zapominał. A to było potrzebne.
  Z kolei Moon zamyślił się właśnie nad dalszym tekstem. A raczej sięgnął do wspomnień z tego, gdy obaj z Damonem siedzieli na tej nieszczęsnej ławce i chłopak po prostu się posypał. To, co mu wtedy powiedział. Isaac zastanawiał się, jak przekuć to dalej w tekst, bo część jego słów z całego dnia, słów Damona, była mocno bezpośrednia i przybijająca. Zwłaszcza gdy opisywał, co wtedy czuł.
  Wyrosła wtedy pod jego nosem frytka. Nie tak dosłownie, ale pojawiła się. Zerknął kątem oka na Lilith, uśmiechając się lekko, by zaraz potem frytkę zjeść. Bo był głodny. A poza tym lubił być karmiony. Znaczy nie przez wszystkich. Przez nią. Wtedy wiedział, że się o niego troszczy i o niego dba! I kiwnął głową w ramach podziękowania jej.
  — Jakoś. Chociaż… — zastanowił się, przenosząc spojrzenie z powrotem na zapiski. Niewiele się w nich pojawiło, przynajmniej nie bez skreśleń. Dalej się po prostu zastanawiał, jak to wszystko przekazać, a raczej czy dobrze to przekazuje. Pewnie przydałby mu się Damon, ale z drugiej strony niekoniecznie, bo nie chciał go dobijać taką retrospekcją z uczuć, zwłaszcza kiedy Moon miał wrażenie, że mimo tej determinacji to chłopak był jeszcze mocno zestresowany. Nie było to dziwne, sytuacja była jaka była. — Nie wiem. Na razie muszę chyba to zostawić. — Podsumował w końcu, odsuwając od siebie dziennik, po wcześniejszym jego zamknięciu. Przysunął do siebie tę swoją zupkę-krem, którą zamówił i nabrał porcję na łyżkę, nawet podmuchał, by zaraz potem zaoferować dziewczynie posiłek. Ale póki jadła swoje, nie musiał w nią wmuszać, więc jeśli nie chciała to nie. Mógł sam zjeść, ale wiadomo – priorytety. I żeby nie było – Damonowi i Rhysowi też coś przyniesie bo o nich też się martwił. — Nie będziesz miała problemów na uczelni? — zagadnął, poprawiając ściągając swoją czapeczkę z daszkiem by odłożyć ją na blat stołu. No bo przecież decydować o jej wyjeździe – nie decydował, ale wolał się upewnić, że nic jej nie będzie. A jeśli coś – to postara się jej pomóc. Jakieś lewe zwolnienia lekarskie, nie? Znaczy nie, żeby sugerował takie rozwiązania, bo on to przecież był za tym by mówić prawdę, a przede wszystkim – by działać tak, żeby potem nie musieć kombinować, ale no.
  Widać jednak było po nim, że coś go gryzło. Mieszał w tej zupie, z nieco zafrasowaną miną, aż po pewnym czasie odłożył łyżkę na talerzyk, na którym stała miska i spojrzał na Lilith.
  — Lilith… — zaczął. — Nie chciałbym, żebyś odebrała to źle, tylko… — chrząknął nieco nerwowo, przeskakując przy tym spojrzeniem z jej twarzy na jakiś inny, losowy punkt, ponad jej ciałem. — Chcę, żebyś wiedziała, że nie za dobrze się czułem wtedy, kiedy zdecydowałaś, że jedziesz z nami, a mi nie pozwoliłaś się do tego odnieść. — Bo pamięta ten pouczający paluszek i to „nie”. Żarty żartami, ale Moon był stworzeniem grzecznym i inaczej wychowanym, więc jak ktoś mu zakazywał dyskusji bo coś postanowił to tak to odbierał i stawiać się nie zamierzał. Zwłaszcza, że w głowie miał to, że ich kultury nieco się różniły, a on po prostu chciał poruszyć ten temat. Temat rozkładu sił w związku. — W sensie… poczułem się jakby moje zdanie średnio się liczyło dla ciebie… — zaraz dodał pospiesznie, chcąc uniknąć nieporozumienia: — przynajmniej w tamtej sytuacji.
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
lorne bay — lorne bay
18 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
My heart is in two different places, I got you in my life and I wanna do right but it's hard to let it go...
Chyba nie sądziła, że to mogłaby być jakaś ważna informacja, zwłaszcza, że sama faktycznie o tym już zapomniała, ale jakby nad tym pomyśleć, to faktycznie mogło ich to w jakiś sposób łączyć! Chociaż ona już mocno zastała w grze, jak to bywa kiedy odstawia się coś co się trenowało, a co wymagało wiecznego szlifu. Przerwa w grze na instrumentach zawsze dawała się w znaki. Dlatego też ludzie co grają, muszą grać cały czas i się wiecznie rozwijać, aby przypadkiem się nie zastać. Ona wolała się skupić w tamtym okresie na tańcu, który mocniej wszedł jej w krew, no ale… nigdy nie żałowała, że musiała zrezygnować. Chodziło o zdrowie matki dla której była w stanie poświęcić o wiele, wiele więcej. Nigdy nie miała okazji, aby wrócić, albo sobie przypomnieć, więc kiedy Isaac jej to zaproponował, to uśmiechnęła się lekko i przytaknęła głową.
- Z chęcią. -odpowiedziała, bo jeśli miałaby okazję jeszcze raz usiąść przy klawiszach, to chciałaby spróbować. Może pamięta trochę więcej niż jej się wydawało. No ale tak, rozmowy o pieniądzach to zawsze był… ciężki temat, zwłaszcza kiedy było się tą osobą, która ich nie miała zbyt wiele. Jej rodzina nigdy nie śmierdziała groszem, ale była bardzo pracowita. Zawsze dużo robili, działali i próbowali na własną rękę załatwić swoje problemy nie chcąc się zadłużać. Nie uniknęło ich to po zachorowaniu pani Shelby, ale no. Dlatego też jeśli Moon chciał się zaoferować, to musiała mu grzecznie podziękować. Jej rodzina pewnie nawet by nie chciała. Jej ojciec i tak już musiał przełknąć fakt, że się zadłużył, bo to znaczyło, że nie zapewniał odpowiedniego bytu rodzinie, ale jakoś to zniósł. Fakt, że Lilith miała swoje własne zaskórniaki oraz możliwość mieszkania u Isaaca sprawił, że mogła sobie pozwolić na wyjazd na studia do Korei.
Uśmiechnęła się lekko pod nosem na wiadomości od Kanga. Na pierwszą wiadomość mu odpisała, aby nie gadał głupot, bo nikt go za to nie nienawidzi. Na drugą napisała, że ma się tym nie przejmować, bo go rozumie i po prostu ma nadzieję, że pamięta, że w razie czego, to dalej jest jej super ziomeczkiem i go wspiera. Po trzecie – napisała, że jest wszystko okay i… nic ciekawego nie robi, nie chcąc zdradzać planów Damona, bo może on chciał, aby jego przyjazd był niespodzianką. No i chociaż uwielbiała Songa, to jednak musiała teraz trzymać tajemnicę tego drugiego. I po czwarte… no tu się zatrzymała. Nie wiedziała za bardzo co mu odpisać, ale w końcu postawiła na szczerość. Chociaż w tym jednym. Napisała, że… sam też może do niego napisać, bo ten na pewno się ucieszy. Zaraz jednak dodała, że Damon… no nie czuje się, ale próbują go jakoś trzymać. Nie będzie mu kłamać, że Kim to się super bawi i ma time of his life, bo tak nie było. Mocno to przeżywał i gdyby nie nagła decyzja o locie do LA i cofnięciu tego wszystkiego, to pewnie dalej leżałby załamany na swoim łóżku bez chęci do życia. Teraz chociaż miał determinację i motywację, jednak dalej było widać, że przeżywał, stresował się i cierpiał, że w ogóle musiało do tego dojść. No ale skoro Kang pytał o Damona, to musiała zapytać go o to samo, raz jeszcze, bo umyślnie jej nie odpowiedział, again – jak ty się czujesz, Kang?
Musiała o niego zadbać, aby jadł! Swoim jedzeniem chętnie się dzieliła, ale jeśli ktoś chciał brać bez jej zgody, to gryzła. Więc niech Moon doceni, że się mu frytkę dała! Kącik ust jej się uniósł lekko w uśmiechu, kiedy zjadł, a potem zerknęła lekko na to co robił i czy coś napisał, chociaż trochę czasu jej zajmowało rozszyfrowanie jego pisma w hangulu. Przytaknęła więc kiedy powiedział, że na razie musi to chyba zostawić, bo… no rozumiała, że wena przychodzi i znika, a proces twórczy jest różny i potrafi być naprawdę długi. Ona pewnie nigdy nic by nie napisała, to zdecydowanie nie jej konik.
Kiedy podstawił jej łyżkę zupy, to od niego zjadła, bo było ciepłe i pachniało całkiem dobrze jak na jedzenie z pociągu! Ale po tej łyżce wróciła do swoich frytek i reszty posiłku. Zerknęła na niego kiedy spytał się czy nie będzie mieć przypadkiem problemów na uczelni.
- Uhm, nie powinnam, zaliczeń ani wejściówek nie mam w tym tygodniu. W razie czego jakoś się wytłumaczę. - powiedziała. Chyba miała nadzieję, że jakoś jej to ujdzie, ale no… przyjaciele jej potrzebowali! Znaczy nie potrzebowali, mogłaby zostać na miejscu, ale chciała z nimi być w tej chwili, nawet za cenę tego jednego tygodnia nieobecności. - Materiał będę nadrabiać na bieżąco, znajomy mi wyśle notatki. - powiedziała, bo jeszcze w Korei napisała do kolegi czy przypadkiem nie będzie taki dobry i nie podeśle jej tego tygodnia w wersji elektronicznej, bo musi pilnie wyjechać przez co nie będzie mogła być na zajęciach. Na szczęście ziomeczki na uczelni były naprawdę fajne, szybko złapała kontakt z nowymi ludźmi, towarzyska z niej bestia, zwłaszcza jak ktoś też był z Australii, więc teraz mogła się wycwanić! Jakoś trzeba było sobie radzić w życiu.
Zerknęła na niego kiedy tak mieszał w tej zupie łyżką i lekko brew jej drgnęła w zastanowieniu. Już chciała pytać czy coś nie tak, ale sam zaczął. I kiedy w końcu wyrzucił to co siedziało mu na sumieniu, to… trochę nie wiedziała o co chodzi, ale przypomniała sobie sytuację w której rzuciła, że nawet ma nie myśleć o matkowaniu jej w tamtej chwili.
- O-och. - wyrzuciła z siebie nieświadomie. Odłożyła frytkę, którą wcześniej miała w palcach i odwróciła się bardziej frontem do niego. - Znaczy, to nie tak. W sensie, liczę się, pewnie, że się liczę z twoim zdaniem. Jakbyś mi powiedział, że nie chcesz, abym jechała, to bym to wzięła po uwagę i z tobą porozmawiała, nie zrobiłabym nic wbrew tobie. - przyznała otwarcie, bo chyba nie spodziewała się, że mógł to tak odebrać. Ona, żyjąc w wiecznym świecie sarkazmu, ironii, złośliwości i ciągłych przekomarzań, chyba nie zdawała sobie sprawy, że takie jej gadanie mogło zostać odebrane w taki… nieprzyjemny sposób. - Znaczy, wiesz, ja jestem dość… ciężką osobą i czasami trzeba mnie ustawić, i mi przygadać, odpowiedzieć w podobnym stylu, bo zapominam, że nie decyduję już sama o wszystkim. - a ona… no, w mniej więcej takim środowisku została wychowana. Mało subtelnym. Liceum w LB nie było kulturalne. Jebana szkoła przetrwania gdzie należało być twardym i nie pozwolić sobie wejść na głowę. - Ale to też nie było „jadę i kij ci w oko” tylko raczej słowna zaczepka, taka wiesz… przepychanka, złośliwość na którą chyba myślałam, że odpowiesz podobnie. - przyznała z wyraźnymi wyrzutami sumienia, bo teraz chyba poczuła się mocno głupio. - Przepraszam. - odpowiedziała, sięgając za jego rękę i spoglądając w oczy, aby wiedział, że szczerze przeprasza, a nie na odwal się. Naprawdę czasami zapominała z kim ma do czynienia i że już nie jest u siebie, bo… Moon był zupełnie inną osobą, które znała. Wychodził poza wszystkie schematy i to nie tak, że to było coś złego, po prostu coś, do czego musiała na przywyknąć i czego się nauczyć. Musieli się nauczyć siebie nawzajem.
I wanna tell you it's over, that I ain't thinking of him
I wanna really mean it, that I want you to see it
That I'm really trying to leave him behind.

Obrazek
And I'm trying not to make you cry
I wanna tell you that I ain't playing games
And I'm dedicated to receive a change.
towarzyska meduza
Kaided
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  Kang w kwestii Damona odpisał dość… zdawkowo. A raczej w kwestii napisania do niego, bo napisał tylko, że raczej nie powinien do niego pisać, bo dostatecznie go skrzywdził. No był chyba tego świadom, a przede wszystkim – Lilith potwierdziła jego przypuszczenia, opisując, że Damon to się wcale świetnie nie miał. Podziękował jej też w wiadomości za to, że była z nim. Z nim, czyli Damonem. Bo tego potrzebował. No i finalnie napisał, że nie chce rozmawiać o tym, jak on się czuje. Pewnie dlatego na to konkretne pytanie wcześniej nie odpowiadał.
  Kiwnął głową, chyba po prostu ufając temu, że nie powinno być problemów, choć uczucia miał mieszane. Z drugiej strony on na studia nawet nie poszedł, bo w wieku lat siedemnastu mieli już debiut. On musiał szkołę dociągnąć do końca. Ale studia? No. Niemniej nie chciał, żeby coś się stało w kwestii uczelni dziewczyny, bo – trochę to egoistyczne – nie chciał, żeby wracała do domu, jeśli nie była to konieczność wywołana sprawami rodzinnymi.
  Już niejednokrotnie okazywało się, że Isaac wiele wypowiedzianych przez dziewczynę rzeczy, które były po prostu sarkastyczne, wziął na poważnie. Wielkim zaskoczeniem to nie było już chyba, gdy się działo. Choć znał istotę tego zabiegu, to nie potrafił go pojąć bo… po co? Nie liczyła się szczerość? Czy życie nie było prostsze, a tym bardziej komunikacja, kiedy nie trzeba było się domyślać, czy wypowiedziane przez kogoś słowa mają mieć znaczenie dosłowne czy nie? Nie krytykował tego u dziewczyny, niemniej zdarzało mu się naprawdę mieć problemy z rozpoznawaniem kiedy go używała, choć i tak poczynił postępy. I tak dobrze, że jej nie powiedział, że sarkazm go rani, bo zdarzali się też tacy.
  — W przypadku Damona to tak brzmiało — bo choć on to nawet podjął rozmowę w tym temacie, słusznie zauważając, że dziewczyna ma studia, a w Korei dość rygorystycznie podchodzono do wszelkich nieusprawiedliwionych nieobecności, to widać było, że Lilith nie chciała się z nim w tę dyskusję wdawać bo stanowczo dała do zrozumienia, że jedzie i już, nie potrzebuje by ktoś jej matkował, bo i tak robił to Moon. Tyle, że jemu nie można było się nawet wypowiedzieć, a przynajmniej takie odniósł wrażenie po wysłuchaniu rozmowy dwójki i po tym, jak się do niego zwróciła. — No i nie chciałem już się mieszać, bo skoro postanowiłaś wtedy — a tak to przedstawiła Damonowi — to po prostu nie chciałem już się mieszać. Też wiem, że nieco inaczej funkcjonuje się w innych kulturach. Australia, mimo położenia, jest bardziej zachodnia niż Korea, a nie chciałem ci nagle narzucać swoich standardów. — Korea miała swoje prawa i swoją kulturę, tutaj był zespół, tutaj było wzajemne dbanie o siebie i nieco grzeczniejsze układy – widać było nawet po tym, jak ludzie swobodnie podchodzili do karmienia siebie nawzajem, a jednak unikając przy tym wszystkim nadmiernego skinshipu. Byli… serdeczniejsi, ergo: na pewno mniej sarkastyczni i uszczypliwi.
  Nie chciał jej wtedy narzucać swojej woli, ani próbować zmieniać jej decyzję, sugerując się tym, że może wcześniej tak to u niej wyglądało, tym bardziej, że była już w jednym związku. Nie mógł jednak nie powiedzieć tego, że taki układ średnio mu się podobał, tym bardziej, że rozchodziło się w tym wszystkim o coś tak istotnego jak studia.
  — Staram się zrozumieć sposób w jaki funkcjonujesz — powiedział, uśmiechając się lekko, ostrożnie próbując ją zagarnąć do siebie ramieniem. — I nie jest to łatwe dla mnie, bo jednak wychowywałem się w nieco innych warunkach – na przykład to, że u nas — w kulturze koreańskiej — najczęściej związki wyglądają na zasadzie partnerskiej. Wszystkim dzieli się po równo, nie ma głowy rodziny czy pana domu, tylko zamiast tego jest dyskusja na jakieś tematy, które budzą wątpliwości. To trochę jak taka drużyna. — Wyjaśnił, zaraz dodając: — Przynajmniej taki był model u mnie, u rodziców. — Inna sprawa, że swojego ojca w tym domu rzadko widywał, ale to przez pracę i matka Isaaca się na to zgadzała, biorąc wychowanie chłopaka jako swój obowiązek. Niemniej kiedy mieli wspólne weekendy to te porządki robili wsp- robiła gosposia. Przynajmniej odkąd pamiętał tak było. Jednak gdy rozchodziło się o wyjazd na wakacje czy właśnie to, co działo się na wakacjach to podlegało to dyskusji wśród tej dwójki. — No i ciężko mi cię „ustawiać” z tego powodu. O ile u chłopaków przywoływanie do porządku dla mnie to coś, co nie sprawia mi problemu o tyle w relacji z tobą… No to nie jest coś, co przychodziłoby naturalnie. — Chyba, że by musiał bo robiłaby największą głupotę świata, to wtedy by się nie zawahał. Zaraz potem przetarł wolną dłonią swoje czoło, będąc nieco zmieszanym. Bo to wcale nie była prosta rozmowa, ale jak już kiedyś mówił – najlepiej rozmawiać o tym, żeby nie doszło do nieporozumienia.
   Dobrze, że Isaac jednak zdolności o mówienia o tym, co go gryzło miał. Ciekawe jak sobie poradzi z zazdrością, bo to byłoby dla niego nowe. Ale na razie nic go chyba jeszcze nie striggerowało. Poza takim Damonem paradującym bez koszulki. Ale Isaac, żeby tak o przyjaciela, który był i tak zafascynowany kimś innym? No to by znaczyło, że jednak średnio sobie poradzi z zazdrością.
  — Chyba po prostu potrzebujesz cierpliwości do mnie. — Zaraz potem uśmiechnął się, trochę zakłopotany. — Kiepski ze mnie buntownik. — Żeby zaraz się stawiać. Chociaż… po tym co pokazał w starciu z Damonem to jednak okazywało się, że potrafił się postawić i potrafił się zdenerwować. Nawet na przyjaciela! Ale to w obronie Lilith – widać, że jednak granice cierpliwości miał, a gdy chodziło o dziewczynę, czy raczej to, jak ktoś się wobec niej zachowywał, to wcale nie była taka odległa.
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
lorne bay — lorne bay
18 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
My heart is in two different places, I got you in my life and I wanna do right but it's hard to let it go...
Lilith mu jedynie odpisała, że na pewno się ucieszy na jakąkolwiek wiadomość od niego. Szczerze mówiąc to tylko na nią czekał, bo sam już napisał nie mogąc wytrzymać tak długiego braku kontaktu z nim. Zwłaszcza teraz. Dla niego to było niesamowicie ciężkie. Kiedy z kimś się pisało praktycznie całe dnie, od rana do wieczora, plus w międzyczasie spędzało z nim każdą wolną chwilę, to teraz świadomość, że to koniec była nie do zniesienia. A oczekiwanie na wiadomość zwrotną - paskudna. I im dłużej Kang mu nie odpisywał tym bardziej był załamany i przeklinał siebie, że w ogóle to zrobił, bo może chłopak po prostu nie chce z nim rozmawiać i faktycznie się zdystansował tak jak miał w planach. Shelby jeszcze dodała, że nie ma za co jej dziękować, bo to normalne, że jest się przy przyjaciołach w takich chwilach i ma nadzieję, że skoro ona nie może być przy nim, to Lia dzielnie ją zastępuje! W końcu nie chciała, aby był w tym wszystkim sam. Nie powinien się z tym mierzyć w pojedynkę.
Westchnęła cicho pod nosem nieco zmieszana i zagubiona, bo nie chciała, aby to jakoś źle odebrał. Damon to tam się nie kłócił, bo no też nie był w swoim dobrym stanie na słowne przepychanki i złośliwości głównie skupiając się na wyjeździe. Poza tym, hej, czy przypadkiem Isaac też nie zdecydował bez niej, że jedzie do LA? Też nie miała nic do gadania w tym temacie, po prostu została postawiona przed faktem, bo Kim przyszedł i oświadczył, że z Moonem lecą do LA do Kanga, bo on tego tak nie zostawi!
Wysłuchała go w milczeniu i przeczesała powoli palcami włosy.
- No… od początku wiedzieliśmy, że trochę tych różnic w funkcjonowaniu mamy i co chwila pojawiają się nowe. - odpowiedziała spokojnie, bo przecież cały czas się coś pojawiało. Kolejna różnica w kulturze, odbieraniu rzeczy, odzywaniu się. Coś co dla niej było normalne i codzienne, dla niego już mogło uchodzić za dziwne czy niegrzeczne. I musieli się nauczyć jak wspólnie funkcjonować i dochodzić do kompromisów mimo tego, a także zaakceptować te różnice, które czasami mogły być nieco upierdliwe.
Uniosła lekko, dość niepewnie kącik ust w pół uśmiechu słysząc jego kolejne słowa, bo chociaż jej rodzice byli akurat typową, koreańską parą, gdzie nie było głowy rodziny, a zadaniami się dzieli po równo i o wszystkim dyskutowali, tak Lilith już została wychowana na innych zasadach, głównie przez środowisko w jakim żyła, a nastolatkowie z Australii dość mocno różnili się od Korei.
- Ja, jak już wiesz, jestem dość… sarkastyczną i złośliwą Zosią Samosią. Silną, niezależną dziewczyną - to rzuciła trochę prześmiewczo, układając głowę na jego ramieniu - bo też musiałam taka być. - środowisko ją wykreowało, australijskie, publiczne liceum i Echo. - I to też trochę wina tego frajera. - westchnęła ciężko pod nosem. Ten to ją ustawiał jak jej się podobało, a że młoda i zakochana była, to była też głupia. Dalej jest młoda, ale uczyła się na błędach. Przejechała się na nim i teraz chyba działała asekuracyjnie, bardziej… ostrożnie, a sarkazm i złośliwość jak wiadomo były świetną linią obrony. - Daleko mi do twoich grzecznych, ułożonych koleżanek. - dodała, bo już poznała jego urocze i ułożone kumpelki z różnych zespołów. Zawsze uśmiechnięte, niewinne, potulne, mało która używała sarkazmu czy się głośno wygłupiała. Oczywiście były wyjątki, ale wiadomo, większość z nich była właśnie taka… spokojna, spokorniała i uległa. I była też Amanda, która tylko taką udawała, bo tak naprawdę była bezczelną, toksyczną manipulatorką. - Dlatego też czasami potrzebuję takiej lepy przypominającej, że muszę się ogarnąć. Wystarczy samo spojrzenie w twoim przypadku. - dodała, zerkając na niego z lekkim uśmiechem, bo skoro nie chciał nic mówić, to mógł po prostu wymownie spojrzeć i już będzie wiedziała o co chodzi! Bo czasami jak się za bardzo zapędzi w swoje zachowania i teksty, to powie szybciej niż pomyśli, a w tym przypadku mogło się to skończyć… no właśnie tak. Kolejnym nieporozumieniem. - Ale postaram się też sama upominać. - a było to ciężkie w jej przypadku, bo dla niej to było takie normalne zachowanie i zagrywki, aby się z kimś poprzekomarzać i przepychać słownie. Czasami jednak zapominała, że już nie jest w Australii i teraz nie ma do czynienia ze „swoimi”.
Przytaknęła głową w geście zrozumienia, bo to też była… no miła odskocznia, ten taki hamulec przed ustawianiem jej, ale w tym przypadku czasami trzeba było, zwłaszcza jeśli nie było to nic złego, a miało doprowadzić do poprawy jakości ich związku, a nie zjebania jej jak psa i zrobienia sobie posłusznej mu lalki, tylko po to, aby potem zdradzić ją na balu maturalnym z ich dobrą koleżanką!
Podniosła głowę, aby na niego spojrzeć z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Ja do ciebie? Raczej ty do mnie. - no bo halo, to ona rzucała ironią i sarkazmem na prawo i lewo. On był tym cierpliwym, grzecznym i ułożonym. - Kiepska ze mnie Koreanka. - odpowiedziała na jego buntownika. Bo chociaż mordę miała skośną, to jednak wychowanie i zachowanie dawało wiele do życzenia! Knetizens będą pewnie miały do czego się przypierdolić jak jej tożsamość wyjdzie na wierzch.
Pochyliła się lekko i już miała go pocałować, kiedy…
- Hi guys, co robicie ciekawego? O, frytki. - jak grom z jasnego nieba spadł im Danon. Zamaszystym ruchem przysunął sobie pod dupę taborecik po drugiej stronie stolika i usiadł, sięgając ręką po frytki, które jeszcze nie zostały do końca zjedzone. - Nie mogę spać. Rhys chrapie. - powiedział, po przeżuciu i sięgając po kolejną porcję. - Mało ludzi w tym pociągu, ale w sumie to dobrze, nie musimy mieć wciąż maski na mordzie. Chcecie coś porobić? A może pograć? - gaduła mu się włączył i to w połączeniu z attentioooooon. Wyraźnie ktoś tu się nudził i chciał jak najszybciej zaprzątać sobie myśli czymś innym niż martwienie się o to co dalej z Kangiem, który mu nie odpisywał. Martwił się? Skąąąd. Trochę. Tak. Bardzo. - O, to twój dziennik Isaac? Piszesz coś nowego? Jakiś pomysł na piosenkę? - spytał, wymownie poruszając brewkami, wrzucając sobie do mordy kolejne frytki. Zdenerwowany, zestresowany Danon, który chciał odwrócić swoją uwagę od tego, że życie mu się posypało.
I wanna tell you it's over, that I ain't thinking of him
I wanna really mean it, that I want you to see it
That I'm really trying to leave him behind.

Obrazek
And I'm trying not to make you cry
I wanna tell you that I ain't playing games
And I'm dedicated to receive a change.
towarzyska meduza
Kaided
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  Na dobrą sprawę Moon nawet nie miał możliwości „postawić ją przed faktem”. To nie on wszedł do pokoju i oświadczył, że lecą do Los Angeles, tylko Damon, podczas gdy Moon zdecydowanie był odwoływalny i chciał dodać, „jeśli nie masz nic przeciwko”. Szkopuł w tym, że od tamtego punktu rozmowa momentalnie potoczyła się w inną stronę, jak ty jedziesz to ja też, i tyle. Ciężko więc było rozliczać go za zrobienie tego samego, kiedy to nawet nie były jego słowa. Nie było przecież tak, że Damon oświadczył, że Damon oświadczył, że jadą, a Moon mu zawtórował, jeszcze dodając, że Lilith nie ma nic do gadania. Od momentu oświadczenia Damona wszystko potoczyło się w innym kierunku. Zdecydowanie nie w tym, w którym by chciał.
  — Dlatego już kiedyś prosiłem, żebyś od razu mówiła mi, jak coś się dzieje. Stosuję się do tego. — Odpowiedział neutralnie, z lekkim, nieco przepraszającym uśmiechem. Bo, choć brzmiało to bez większego wyrzutu, to sama treść była dla niego i tak niepokojąca. „Co chwila pojawiają się nowe”. Był nieco innego zdania, miał wrażenie, że nie są aż tak różni, a przynajmniej on tego nie dostrzegał – jeśli już się coś pojawiało, to miał nadzieję, że było poruszane i rozwiązywanie od razu, w miarę możliwości. Moon też nie czepiał się pierdółek, no i one też nie miały na niego takiego wpływu. — Nie ma przecież nic, z czym byśmy sobie nie poradzili. — Dodał, zaraz po swojej pierwszej wypowiedzi, bo takie było jej uzupełnienie. Szczerze w to wierzył, że jeśli temat poruszony będzie, w miarę możliwości, od razu to się znajdzie rozwiązanie. W przeciwnym wypadku, jeśli będzie to odwlekane, to przecież druga osoba mogłaby średnio dobrze zarejestrować daną sytuację i nie bardzo wiedzieć o czym mowa, co wywoływałoby niepotrzebną frustrację.
  Wysłuchał jej, zamyślając się nieco nad jej wypowiedzią. Rozumiał. Musiał zrozumieć – w dużej mierze nasz charakter kształtowało otoczenie, a raczej osoby, które w nim były. Wiadomo, że największy wpływ na to mieli – chcąc nie chcąc – rodzice. Ale potem i tak ulegało zmianom, żeby nie powiedzieć: adaptacji, względem otoczenia.
  — Nigdy też nie powiedziałem, że chciałbym, żebyś była jak one. — Odparł, bo nie planował jej zmieniać w jedną z nich. Takich miał na pęczki w industry i gdyby faktycznie go to kręciło, to nie zwróciłby po prostu uwagi na Lilith. A prawda przecież była taka, że to jej charakter, nietuziunkowy jak dla niego, zwrócił na siebie jego uwagę. Westchnął niemo, starając się uśmiechnąć przy tym delikatnie. Ale skinął głową, z krótkim hasłem, że „postara się”, choć na pewno nie będzie to dla niego wygodne. W zasadzie będzie się wtedy czuł, jakby faktycznie próbował na nią wpływać, w dodatku wbrew jej woli. Niemniej jeśli nie spróbują, to przecież się nie okaże, czy są w stanie ze sobą funkcjonować na dłuższą metę.
  W każdym razie zamierzał próbować. I jeśli Lilith też była na pokładzie tego, heh, statku, to co im zostało? Nic, tylko spróbować się dotrzeć, gdzie podstawą tego wszystkiego była rozmowa, nic więcej. No i może nieco elastyczny charakter, taki ugodowy, bo jeśli któreś z nich za nic nie będzie chciało od swojego ustąpić lub swoich rzeczy zmienić to… no porozumienia nie będzie. Jak na negocjacjach.
  Ale cieszył się każdą chwilą, którą mógł z nią spędzić. Więc, na drugim planie – zaraz po martwieniu się o studia za nią – było też zadowolenie, że tutaj była. Bo to oznaczało, że mogli przebywać w swoich towarzystwie znacznie dłużej niż ustawa przewidywała.
  A ustawa chyba też nie przewidziała pojawienia się Damona.
  — Jeszcze się nie przyzwyczaiłeś? — spytał, na stwierdzenie chłopaka, że lider chrapie. Bo jeśli pochrapywał, zdarzało się, to powinni już wszyscy chyba być przyzwyczajeni. Zwłaszcza, że ten to miał talent zapadania w hibernację w każdym, możliwym miejscu. Otworzył usta, by odpowiedzieć chłopakowi na… cokolwiek z tego jego słowotoku, ale zaraz przyszedł kolejny. Przechylił tylko nieznacznie głowę, przypatrując mu się, a raczej – obrzucając go badawczym spojrzeniem. To była nowość dla niego, Kim w takiej odsłonie. Przynajmniej po tej salwie innych odsłon, którą sobą zaprezentował. Nie potrafił stwierdzić z czym to się teraz wiązało, że był… no taki. Nie był przecież medium, nie czytał w myślach, nawet jeśli to był jego przyjaciel, o którym wiedział znacznie więcej niż inni.
  Na samo zapytanie, czy pisze coś nowego, czy ma pomysły na piosenkę, odmruknął, dość niemrawo, w ramach potwierdzenia, że owszem – pisze i ma. Problem w tym, że niekoniecznie chciał to teraz Damonowi pokazywać, bo… Bo szkoda, żeby na nowo się zdołował. Jakkolwiek nie byłby idealnym źródłem informacji odnośnie uczuć, którymi mógłby poprowadzić tę piosenkę – w ramach tekstu czy samej melodii, tak po prostu nie chciał mu tego robić. Aż tak żerować na kimś nie potrafił. Gdyby potrafił, zaraz przywiązałby Damona do krzesła i podstawił pod nos telefon z najbardziej emocjonalną kompilacją Kanona, jaką by znalazł w internecie, jeszcze Lilith każąc trzymać chłopakowi powieki, żeby patrzył a nie oczy zamykał. Nie potrafiłby tak zrobić! Poświęcić w miarę stabilnego humoru przyjaciela kosztem ballady. Zwłaszcza nie po tym, jak widział go w tak okropnym stanie.
  — Widzę, że masz sporo energii — stwierdził, sięgając powoli po swój dziennik, swoją świętość, żeby zgarnąć ją ze stołu, bo naprawdę – ostatnim czego chciał było, żeby chłopak dorwał się do zapisków. — Spałeś chociaż trochę? — bo może przysnął, a chrapacz go obudził. A Moon przecież był świadom tego, że nie spał podczas lotu, bo sam zrobił podobnie i teraz był… no trochę wymemłany. Przez Damona jeszcze przeszła cała salwa różnych emocji, powinien być spompowany. Ale przynajmniej jadł. Nie musiał w niego wmuszać niczego, to się chwali. — Rozmawiałeś z Kornelią? Napisałeś do Kanga
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
lorne bay — lorne bay
18 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
My heart is in two different places, I got you in my life and I wanna do right but it's hard to let it go...
- Staram się. - odpowiedziała przepraszająco, ale i tak zrobiła spore postępy, bo przez ten czas faktycznie starała się mówić, nawet jeśli byli od siebie daleko przez te kilka miesięcy. Na całe szczęście trochę to odrobili w przeciągu ostatnich dwóch tygodni kiedy obydwoje byli na miejscu. Co prawda miała uczelnię i codzienne zajęcia na których musiała się pojawiać, ale dni wolne też miała! Weekendy wykorzystywali najlepiej jak potrafili. Lilith była wytęskniona, więc nic dziwnego, że chętnie zarywała nawet nocki, aby z nim pobyć czy porozmawiać. Poza tym, dopóki Amanda się do niej nie przypierdalała, to nie miała za bardzo na co skarżyć, bo tylko czasami pojawiały się jakieś różnice, które faktycznie mogłyby doprowadzić do nieporozumień, ale po ich przegadaniu jakoś szło się do przodu i nie popełniało tych samych błędów, a także miało się na uwadze szczegóły i różnice, które wychodziły z czasem. Uśmiechnęła się więc lekko pod nosem, kiedy powiedział, że nia ma niczego z czym by sobie nie poradzili. I naprawdę chciała w to wierzyć! A nawet wierzyła, bo nie musieli się tez mierzyć z żadnymi nieprzyjemnymi przeciwnościami. Przynajmniej dopóki jej tożsamość była tajemnicą, ich związek był spokojny i normalny. Nie to co taki Kanon!
- No wiem… po prostu, czasami czuję się przy nich jak ktoś wyrwany z innego świata. - i czasami ma też wrażenie, że to było coś złego, że się tak… różniła od otoczenia. Nie miała tej pewności siebie Letty, która miała wyjebane czy się wpasuje, czy nie, czy jest grzeczna i czy jej niewyparzona gęba kogoś urazi. Możliwe, że z czasem sobie ją wyrobi, ale na dobrą sprawę, to Amanda już na samym początku ją trochę podkopała swoim „nie pasujesz tu”, więc teraz Lilith chciała jej udowodnić, że wcale tak nie jest. Wystarczyła jedna osoba, aby ją urobić i kilka słów, które miały po niej spłynąć… ale tego nie zrobiły. Minęło już kilka miesięcy, a to dalej na nią oddziaływało. Taką właśnie siłę miały słowa.
Musieli w niektórych sprawach się dotrzeć, no ale skoro byli w tym razem, to chyba nie powinno być z tym większego problemu? Wiadomo, przestawienie się i nabycie nowych nawyków czasami było czaso- i pracochłonne, ale dla chcącego nic trudnego, nie? Lilith czasami było trzeba potrząsnąć i się jej odgryźć, a ona musiała przestać być tą Zosią Samosią z doktoratem z sarkazmu. Jakby jednak nie było, to ich związek wciąż był świeży, zwłaszcza, że Moona przez jego większą część zwyczajnie nie było obok, więc musieli rozmawiać na odległość, więc możliwe, że będą potrzebować trochę więcej czasu na dotarcie się. Ale i tak wychodziło im to całkiem sprawnie!
I wtedy pojawił się zdenerwowany, zestresowany Danon ze słowotokiem.
- Dzisiaj mi to wyjątkowo przeszkadza. - odpowiedział, rozsiadając się na krześle. Kim to i tak zwykle w słuchawkach siedział, albo był zajęty czymś… kimś innym, więc rzadko kiedy mógł się wsłuchiwać w zmęczone pochrapywanie lidera. A teraz, jak się położył i myślał, to to go niesamowicie irytowało. Był mocno przebodźcowany i przewrażliwiony, każda tego typu rzecz już go denerwowała, a to wszystko przez tą całą sytuację, którą niesamowicie przeżywał. Zwłaszcza, że nie dostał wiadomości zwrotnej, która mogłaby go jakoś uspokoić, że wszystko będzie dobrze.
Kim to chciał czymkolwiek zająć swoje myśli, więc podłapanie tego, że Moon pisze piosenkę była fantastyczną opcją, ale ten chyba nie chciał się z nim podzielić pomysłem na nowy utwór. I nie wiedział dlaczego, ale może to dobrze, bo jakby przeczytał tekst to by znowu pękł, udając, że oczywiście się trzyma. No ale nie, w tym momencie był mocno wrażliwy na wszystko dookoła, więc to dobry pomysł, aby nie dawać mu czytać tego co było w zapiskach. Ale czy miał sporo energii? Niezbyt, to było raczej mocno stresowe zachowanie. Padał na mordę, ale nie mógł spać.
- Tak… nie. Nie zasnę, mam za dużo myśli. - odpowiedział na zapytanie, przeczesując nerwowo włosy. Chyba jeszcze nigdy czegoś tak nie przeżywał, no, może za czasów trainee kiedy nie miał tej swojej pewności siebie i odpowiednich umiejętności, a przychodziły co miesięczne ewaluacje postępów, gdzie musiał pokazać się w tańcu i śpiewie przed szefem. Wtedy też przeżywał i to tak, że wymiotował ze stresu i Kang musiał go wtedy głaskać po pleckach. Na całe szczęście już się mocno wyrobił od tamtego czasu i teraz… teraz za to cierpiał. -Rozmawiałem z Kornelią, wysłałem jej elektroniczny zapis kontraktu, postara się to ogarnąć. - powiedział, odchylając się trochę na tym swoim taborecik, mając spojrzenie utkwione we frytkach, bo apetyty to już mu przeszedł. Nieźle, po trzech frytkach, nie było źle. Przestał się bujać. - Kang mi nie odpisuje. - odpowiedział krótko, mocno przybitym głosem. Widać było, że to było to, co najbardziej go w tej chwili dołowało.
- Daj mu trochę czasu, odpisze. To dla niego też na trudne. - starała się wytłumaczyć przyjaciela, bo… no ona z nim rozmawiała. Niedawno. Odpisał jej praktycznie od razu. Ale Kang sam też jej mówił, że nie chce do Kima pisać, bo jest zdania, że już za bardzo go skrzywdził.
- Może to zły pomysł, aby tam jechać? Może on nie chce mnie widzieć i faktycznie próbuje się zdystansować, a ja to tylko utrudnię. - mruknął, podnosząc spojrzenie na jedno i drugie, jak gdyby chcąc znaleźć odpowiedź u nich co powinien robić i czy na pewno postępuje dobrze.
I wanna tell you it's over, that I ain't thinking of him
I wanna really mean it, that I want you to see it
That I'm really trying to leave him behind.

Obrazek
And I'm trying not to make you cry
I wanna tell you that I ain't playing games
And I'm dedicated to receive a change.
towarzyska meduza
Kaided
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  — Wiem — uśmiechnął się, zagarniając ją do siebie ramieniem. Ucałował ją, po przyciągnięciu jej bliżej siebie, w czoło, we wdzięcznym wyrazie. — Dziękuję. — Bo faktycznie był wdzięczny, że próbowała. Nie dla każdego mówienie o tym, co nie pasuje było łatwe. U niego to było raczej w standardzie, nawet jeśli było niewygodne. Ale uczył się od rodziców, miał dobry model. Przynajmniej tak mu się wydawało – chociaż wiadomo, że tego ojca w fazie dorastania chłopaka było… mało. Stąd ten dystans między nimi, ta pokoleniowa gapa. No i nie dogadywali się najlepiej przez to wszystko, a także przez zamknięty stosunek ojca Isaaca do tego, co chłopak robił. No ale nigdzie nie mogło być za kolorowo. Raj nie istniał. A nawet jeśli, to w nim też były kłopoty.
  — To spójrz na to z innej strony. — Zasugerował grzecznie, spoglądając na nią. — Jesteś wyjątkowa, Lilith. — Odpowiedział Moon, uśmiechając się w ten ujmujący, wręcz rozczulający sposób do niej, sięgając dłonią do jej policzka. Pogładził jej skórę kciukiem, przez krótką chwilę po prostu się nie odzywając, a po prostu patrząc na nią, dalej z tym samym uśmiechem. Gdyby dla niego nie była wyjątkowa to czymże wybiłaby się ponad ten jego świat? Wyróżniała się, wychodziła poza te koreańskie schematy, ale to było właśnie to, czym zwróciła na siebie jego uwagę. Sprawiło, że zatrzymał się na dłużej przy niej – w przenośni oczywiście – dzięki czemu miał okazję ją lepiej poznać i… no wiadomo. Ukradła mu serduszko. Pokazała mu zupełnie inny świat, inne podejście do życia i to właśnie dzięki niej, jak powiedział, zaczął żyć. A raczej – zaczynał żyć, bo przecież nic od razu. Do wszystkiego musiał przywyknąć i on też musiał nauczyć się wychodzić z tych swoich ram.
  Za to był jej wdzięczny – pomagała mu. Ale tak samo jak ona uczyła go swojego świata, tego że czasem warto się zbuntować, tak samo on – o ironio – uczył ją przykładowo tego, jak powinien funkcjonować zdrowy związek, a przynajmniej według Korei.
  Szczerze martwił się też Damonem w tym wszystkim – taka rola matki, taka rola partnera. Jeśli ktoś się nie martwił to Moon robił to za niego, nawet jeśli nikt go o to nie prosił. Ale sytuacja Damona była… no ciężka. Jeśli tak wyglądało złamane serce, to on nigdy by nie chciał tego doświadczyć, ale… jaki on miał wybór? Jaki wybór miał Damon? Nic dziwnego, że trzymał się jeszcze tej nadziei, że może nie wszystko stracone, bo gdyby było to czy Kang faktycznie mówiłby mu wprost, że go kocha? Zwłaszcza ktoś tak upośledzony emocjonalnie jak ten konkretny syn Isaaca? Szczerze liczył, że się ułoży między nimi, ale… no wróżką nie był.
  Moon spojrzał na zegarek, a potem na chłopaka:
  — Możliwe, że śpi. Też ma za sobą lot, jeszcze dłuższy niż ten nasz, no i… Jest po prostu późno. — Odpowiedział. Nie miał świadomości, że to z Kangiem Lilith pisała, bo nie zaglądał jej do telefonu, ani też nigdy nie pytał z kim pisze, jako że jej po prostu ufał i był zdania, że gdyby chciała się pochwalić z kim koresponduje to by się pochwaliła. A tak wolał uszanować jej prywatność.
  Otworzył już usta, by coś dodać, ale wtedy też wypowiedział się Damon i to w taki sposób, że Moon momentalnie dziób zamknął, nieco zaskoczony tą postawą. Aż zerknął szybko na Lilith, jak gdyby chcąc sprawdzić, jak ona na to zareagowała, ale zaraz wrócił spojrzeniem do Damona.
  — Bzdura, Damon. — Odpowiedział, czepiając się raczej tej ostatniej części jego wypowiedzi, jako że głupotą było, w jego odbiorze, twierdzenie jakoby zobaczenie się, nie tak długo po rozstaniu, miałoby to skomplikować. Może gdyby nawiedził go miesiąc później czy pół roku, to mogłoby to utrudnić funkcjonowanie, spowodować potknięcie. Do tego pierwszego twierdzenia nie mógł się odnieść, więc zabiegiem taktycznym było świadome skomentowanie czegoś innego. On nie wiedział jaką postawę przyjął Kang, ani nie mógł – jak zrobiłby to Rhys – z całą stanowczością zaprzeczyć, że Kang wcale nie chce go widzieć, bo jeszcze się za nim oglądał i ociągał na lotnisku – on tego nie wiedział. — Spotkacie się i porozmawiacie na spokojnie, bez pośpiechu. Bez żadnego widma lotu wiszącego nad którymkolwiek. — Bo presja czasu też przecież robiła swoje. I choć Kang miał go sporo wtedy, to wiadomo jak to działa. — Tyle ci się przecież należy. — Bo no nie można się po wszystkim spodziewać, że tyle wystarczy, ta jedna rozmowa. Tym bardziej taka, do której Song miał możliwość przygotowania się, a Damon był wzięty z zaskoczenia.
  — Zjedz coś, połóż się. Lepiej, żebyś spróbował odpocząć przed jutrem. — Bo padnięty nie będzie trzeźwo myślał, a i nie wyjdzie to dobrze jak w trakcie rozmowy poleci na mordę. Bo przecież on był jeszcze w tej optymistycznej wersji, że jutro będą już na miejscu – w Los Angeles. Może i w środku nocy, bo jednak doba w podróży, ale wciąż! Los Angeles a nie jakieś El Paso czy Puerto Lobos. Bo skąd mieliby się tam znaleźć? Psh! — Też padam. — Stwierdził, spoglądając na niego. Też. Bo założył, że Damon to padał. Musiał padać! Rhysa to się klepnie raz i porządnie i na jakiś czas przestanie pochrapywać, więc… No.
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
lorne bay — lorne bay
18 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
My heart is in two different places, I got you in my life and I wanna do right but it's hard to let it go...
Musiała przyznać, że w naturze nie miała mówienia o wszystkim co jej na sercu leży, ale się starała, chociaż dla niej teraz było to nienaturalne zagranie. Wiedziała, że konieczne, aby rozmawiać i dochodzić do porozumienia, ale jak się przez tyle lat uczyło, aby trzymać rzeczy w sobie i samemu sobie z nimi radzić, to potem bardzo ciężko było z tego wyjść. I z rodzicami jednak jakoś łatwo było jej rozmawiać o problemach, ale odkąd matka zachorowała, to też nie chciała dorzucać im problemów w postaci swoich zmartwień… i potem to się nawarstwiało, aż w końcu nawet z Echo ciężko jej było rozmawiać o niektórych rzeczach. No ale ze względu na Isaaca i te różnice między nimi starała się mówić o tym co jej nie leżało czy nie pasowało, chociaż wiadomo, wszystko przychodziło z czasem.
Nie mogła się nie uśmiechnąć na jego stwierdzenie, bo… no to było miłe! I ujmujące. I oczywiście, że jak to miał w zwyczaju, sprawił, że się dziewczyna zawstydziła. Tylko on to umiał z jakiegoś powodu. Więc jak do niej sięgnął to wpierw instynktownie się wtuliła w jego dłoń, wciąż lustrując go wdzięcznym spojrzeniem, a potem nie mogąc wytrzymać jego rozczulonego uśmiechu, schowała tą swoją skrępowaną, ucieszoną twarz w jego ramieniu, bo gdzieś musiała. To była jej linia obrony na komplementy, schować się, albo rzucić sarkazmem, ale skoro ten miała trochę ograniczać, to postawiła na to pierwsze. Pokręciła jeszcze głową w niedowierzaniu i coś odmruknęła, ale jako, że miała twarz w nim schowaną, to nie dało się z tego raczej nic wywnioskować. Ale chyba chciała się jeszcze kłócić, że wcale tak nie jest, bo ona to ani wyjątkowa, a na pewno nie słodka! Z tym to będzie walczyć do końca życia.
Damon mocno nie był sobą. Był zdenerwowany i przez to nieco chaotyczny, nie wiedział co ze sobą zrobić. Był wszędzie i nigdzie, nie mógł dokończyć rzeczy za które się zabierał, nie potrafił się na niczym skupić. Oderwano mu spory kawałek niego i teraz czuł się zwyczajnie zagubiony. Starał się jakoś odnaleźć w tej sytuacji, ale było to cholernie trudne, więc po pomoc przyszedł do nikogo innego jak Isaaca, w nadziei, że pomoże mu on jakoś zebrać myśli i odwrócić uwagę od tego co się działo. Westchnął więc na jego słowa, że możliwe, że Kang po prostu śpi.
- Może…- mruknął. No, jakby nie było, to naprawdę było już późno, a oni, obydwoje, mieli sporo emocji w przeciągu ostatnich kilkunastu godzin. Sęk w tym, że Damon wszystko teraz analizował. Bał się, miał sporo sprzecznych emocji. Bardzo chciał porozmawiać z Kangiem, ale co jeśli to faktycznie wyjdzie mu na lepsze, ale on nie czuł, że to dobra decyzja, więc chciał go od tego odwieźć i zawalczyć, ale co jeśli… i tak cały czas. Wieczna walka w jego głowie. Determinacja i wola walki, kontra wątpliwości i niepewność. I jak te pierwsze wygrywały, po chwili do głosu dochodziły te drugie i tak cały czas, jak taka cholerna huśtawka. Nic dziwnego, że zaraz swoje obawy wypowiedział na głos.
Lilith słysząc jego słowa, zerknęła na Moona nieco zaskoczona i zmartwiona stanem chłopaka, aby wymienić się z nim spojrzeniem, a potem wróciła do Kima, pozwalając najpierw Isaacowi się wypowiedzieć na ten temat.
- Chyba masz rację…- odpowiedział na słowa przyjaciela, przeczesując palcami włosy, uspokajając się tym gestem. - Ale co jeśli-
- Damon, no co ty… jestem pewna, że chce się z tobą zobaczyć. To Kang. Ten sam co zawsze, tylko trochę… zmęczony. Rhys mi mówił, że na lotnisku się wyraźnie ociągał i oglądał za siebie, mając nadzieję, że jak się odwróci to cię zobaczy. - wyznała, w zasadzie nie wiedząc czy może się tym dzielić, ale Kim chyba tego potrzebował. Świadomości, że Kang wcale nie chciał lecieć.
- C-co? - spytał, podnosząc na nią swoje spojrzenie.
- To. Więc, tak, naprawdę jestem pewna, że cię nie odeśle z kwitkiem kiedy przyjedziesz. - powiedziała z lekkim, pociesznym uśmiechem, a Kim… Kim chyba nabrał nieco pewności siebie po tym, kiedy usłyszał, że Kang na niego czekał. I przeklął siebie w myślach za to, że nie wziął cholernej taksówki, aby nie pojechać za nim i jeszcze tam go nie zatrzymać. Wtedy może nie musiałby jechać do LA, tylko dalej siedzieliby w Korei. Wszyscy.
- Mam nadzieję. - odpowiedział z jakąś taką… ulgą w głosie. Pewnie dopóki faktycznie nie porozmawia w cztery oczy z Songiem to do końca będzie czuł tą paskudną niepewność, ale dzięki przyjaciołom miał trochę więcej pewności siebie. Przynajmniej teraz, do czasu aż kolejne, heh, demony go nie nawiedzą. - Okay. - odpowiedział Isaacowi na to, że powinien się położyć. Zjeść raczej nic nie mógł, miał zbyt ściśnięty od stresu żołądek, aby przełknąć coś więcej niż tych kilka frytek, ale hej, i tak dobrze jak na niego.
W takim razie wstał od stołu i się spytał czy oni też idą. Lilith powiedziała, że ona w sumie też by się położyła, zwłaszcza, że jeszcze sporo godzin drogi przed nimi i nawet jak pójdą spać, to po wstaniu zostanie im jeszcze trochę drogi. Przynajmniej tak było w planie. Zerknęła jeszcze na Isaaca z zapytaniem czy idą i jeśli wszyscy się zgodzili, poszli do swojego wagonu gdzie mogli się w końcu położyć do łóżek. Jutro czekał ich równie pracowity dzień. I mocno emocjonalny.
Lilith wstała jako pierwsza. Chłopaki chyba odsypiali wszystkie emocje i przeżycia, Danon to w ogóle jak już padł, to spał jak zabity. Ostrożnie wstała i wyszła na korytarz gdzie spotkała pana konduktora, który powiedział jej, że niedługo stacja końcowa i powinni już wstawać. To było dość dziwne, bo Shelby myślała, że mają jeszcze kilka godzin przed sobą, no ale może czas im tak szybko zleciał? Cholera wiedziała. Podziękowała grzecznie i wróciła do przedziału, aby delikatnie obudzić chłopaków, bo musieli się zbierać. Okna w przedziale zasłonięte, aby im słońce nie świeciło, nic podejrzanego! I kiedy w końcu zajechali na stację, wzięli swoje rzeczy, Lilith przerzuciła plecak przez ramię, zarzuciła czapeczkę wpierdolkę, którą kiedyś ukradła Isaacowi na głowę i jako pierwsza, trochę podekscytowana wyszła z pociągu, bo bardzo ostatnio LA jej się spodobało! Wyskoczyła z maszyny na betonowy peron… a nie, w zasadzie piaskowy. Ale utwardzany! Temperatura była podobna do kalifornijskiej, ale coś tu nie pasowało. I to tak w chuj.
- …uhm, chłopaki? - rzuciła przez ramię kiedy ci się zbierali i dopiero wychodzili z pociągu. - To nie wygląda jak LA. - dodała, rozglądając się ze srogim zdziwieniem i powątpiewaniem po miejscu. Przeszła jeszcze kilka kroków i chciała zobaczyć co to za miejsce, ale tablica z nazwą miasta była pomazana jakimś graffiti i nie dało się nic wyczytać. Peron był mocno zdewastowany i biedny, wszędzie był piasek i pustynne rośliny, ludzi praktycznie nie było, a dookoła jakieś rozwalająca się budynki. I ten główny to chyba miał robić za dworzec. Nazwy na sobie też nie miał bo literki ukradli i został tylko stelaż.
Damon wyszedł jako drugi, a że LA już znał dość dobrze, to brew mu wyraźnie powędrowała do góry na widok miejsca w którym się znaleźli.
- ..co do. - zerk w jedną, zerk w drugą stronę. Spojrzał się na Lilith, na chłopaków jak taki Travolta. - Gdzie my jesteśmy? - spytał, bo mógł dać sobie rękę obciąć, że nie było to słynne miasto aniołów, chyba, że kurwa po jakiejś katastrofie ekonomicznej.
Lilith w tym czasie wyhaczyła jakąś babcinkę, która też wysiadła z pociągu i powolnym krokiem kierowała się z wózeczkiem przed siebie, jakąś piaskową drogą. Podeszła więc do niej z przyjaznym uśmiechem na twarzy i uprzejmie zaczepiła.
- Oh, przepraszam panią, czy mogłaby mi pani powiedzieć co to za stacja?
- Fuera de mí! No tengo dinero, soy pobre! Maldito ladrón. Tócame y te arrancaré las manos! - powiedziała ostro starsza pani, wymachując energicznie rękoma. Lilith to aż się cofnęła zaskoczona o pół kroku w tył, kompletnie nie rozumiejąc co ta do niej mówi.
- …whoa, spokojnie, Dora mnie tego jeszcze nie nauczyła. - odpowiedziała z automatu, a kiedy babcia przestała strzelać słowami jak z karabinu, odwróciła się na pięcie i odeszła, mrucząc jeszcze po hiszpańsku coś pod nosem. - Urocza kobieta. - mruknęła, wracając do reszty.
- Puerto Lobos. - powiedział w końcu Damon, kiedy przykucnął przy jakimś starym, wyświechtanym znaku leżącym na ziemi i przykrytym warstwą kurzu. - Czym jest kurwa Puerto Lobos. Błagam, powiedzcie, że to niedaleko LA.
I wanna tell you it's over, that I ain't thinking of him
I wanna really mean it, that I want you to see it
That I'm really trying to leave him behind.

Obrazek
And I'm trying not to make you cry
I wanna tell you that I ain't playing games
And I'm dedicated to receive a change.
towarzyska meduza
Kaided
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  Isaac mógł z Lilith wygrywać wszelkie kłótnie w temacie „wcale nie jestem słodka ani wyjątkowa” właśnie rozbrajając ją w taki sposób. Nie była? Oczywiście, że była. No i musiała wiedzieć o tym, on jej przypominał. Jak trzeba było to ją czarował, jak nie trzeba było… to także to robił. Nie zamierzał tego wszystkiego wykorzystywać przeciwko niej, ale… czasem faktycznie okazywało się to być skuteczną bronią.
  Cała ta sytuacja Kanona była niewygodna, zwłaszcza też dla zespołu, dla pozostałych członków i w ogóle jego funkcjonowania. Z tego, co mówił Rhys, to było duże prawdopodobieństwo, że Kang po wolnym po prostu przejdzie na hiatus z niewiadomym terminem zakończenia, co było dość zrozumiałe, jeśli miał się odseparować od Damona. Niemniej nie tak powinno to wyglądać – chłopaki przecież świetnie się dogadywali i to, co teraz wybuchło nie powinno było się zdarzyć. Ale się zdarzyło. Kilka osób popełniło błędy, w efekcie czego sytuacja była jaka była – jechali do Los Angeles. Nie to, żeby Isaacowi jakoś to przeszkadzało – Damon był dla niego jak taki brat, więc dla niego wszystko, ale… dało się pewnie tego uniknąć.
  Ale nie było co gdybać. Trzeba było zawalczyć, by możliwie wrócić do tej „normalności” a poprzez normalność rozumiało się przecież, że Kanon… no był. Istniał. Wszyscy jednak padali, więc oddelegowali się do spania. Do czasu…
  Chyba był zbyt zaspany by ogarnąć, że coś jest nie tak. A jak do niego to dotarło – kiedy jako ostatni opuścił pociąg to… To rozległ się gwizdek konduktora i maszyna odjechała, zostawiając ich… No właśnie. Gdzie?
   Puerto Lobos
  Puerto-the-what-now?
  — O, graliśmy nie tak dawno temu z — Kangiem — Sunwoo w Life is Strange, taka gra – całkiem spoko – i tam było Puerto Lobos. Jak dobrze pamiętam to to jest… — mina mu zrzedła, bo chyba dotarła do niego świadomość tego, jak daleko ich wywiozło na południe — Meksyk. — A potem już westchnął ciężko, bo świadomość przerąbania tego, gdzie pojechali już go przytłoczyła. — Spoko, zaraz ogarnę jakąś taksówkę, o ile tu jakąś mają. — Powiedział Rhys, sięgając do kieszeni po telefon. Tyle że… — Ej — pomacał się po jednej kieszeni w spodniach, potem po drugiej, obmacał się po torsie, jak gdyby w poszukiwaniu jakiejś kieszeni, choć wiedział, że przecież tam żadnej nie było. — Ktoś widział mój telefon?
  — Zadzwonię do ciebie. — Zasugerował Isaac, przejęty zestresowanym przyjacielem. Tyle, że… On nie mógł również znaleźć swojego telefonu. Zajrzał zaraz do plecaka i… Cóż. — Tabletu też nie mam. — Powiedział, grzebiąc w zawartości. Odetchnął minimalnie, kiedy okazało się, że dziennik dalej tam był. Bo tablet to tam luj – w dzienniku miał wspomnienia, swoje myśli, swoje piosenki. Był to jego sssskarb. — Ani portfela.
  — Portfela też nie mam. Z dokumentami, co nie? — rzucił Rhys, po zajrzeniu do swojego plecaka. — Ja pierdolę, jak chuj nas oskubali. — No to przejebane. Rhys zerknął po reszcie, ale oni to chyba też zostali oskubani. Pan poważny to znów się stał poważny i nastawiony anty, już te miligramy przystępności jakie pozyskał wyparowały, a zastąpił je ewidentny wkurw. I nie ma co się dziwić. Isaac w tym czasie podszedł do pozostałości z mapy. — Się kurwa zapytam na dworcu o pociąg. — Powiedział, Rhys, ruszając w stronę budynku, ale ledwie postąpił krok w stronę zdezelowanych drzwi, to szyld wiszący na słowo honoru nad nimi oderwał się i spadł. Nieprzejęty tym znakiem, Rhys przeszedł i popchnął skrzypiące przeraźliwe drzwi, a potem prychnął ironicznie, jakby nie wierząc, w to co widzi. — Na chuju się zapytam. Przecież tu nikogo nie ma. — Pizgnął drzwiami za sobą, a one wyleciały z zawiasów. — Zaraz nas jeszcze kurwa napadną i pobiją jacyś jebani mariachi, wyruchają w rytmie salsy, a na koniec przerobią na jakieś zjebane taco.
  — Spokojnie. — Isaac, niczym Rafiki. Ale starał się nie tracić głowy, bo przecież to w niczym nie pomoże. A poza tym – czuł się winny temu, co się stało. Nie dopilnował pociągu, wychodziłoby, więc teraz mieli problem. Nie byłoby go, gdyby też ich nie okradziono, ale… — Podejdziemy do miasta — wskazał ruchem głowy na te kilka zapuszczonych budynków na krzyż, w oświetleniu prawie schowanego już słońca.
  — Gdzie podejdziemy? — spytał ironicznie Rhys, kopiąc w jakiś złamany, drewniany znak.
  — Podejdziemy do miasta — powtórzył spokojnie Isaac, niezrażony nastawieniem lidera – to on był tutaj tym spokojnym i mistrzem organizacji (nie aż takim, wychodziłoby), Rhys miał przede wszystkim talent do ustawiania chłopaków i wypowiadania się. No, może nie teraz. — I tam na pewno będzie jakiś telefon. — Stwierdził, chyba nie myśląc źle. — Będzie trzeba zadzwonić do Kanga, bo jest najbliżej, żeby nam pomóc. — Powiedział, odwracając się od mapy. No bez pieniędzy i dokumentów to średnio mogli działać, a Song przecież miał najbliżej do nich, a poza tym znał się z rodowitymi Meksykanami, miał u nich zostać. Na pewno by pomogli. No i lepiej by było mieć kogoś z telefonem i pieniędzmi by ogarnąć sprawę dokumentów – bo przecież USA ich nie wpuści z Meksyku na ładne mordy. Nie po to Trampek ten mur budował.
  — Halo, Kang. Przyjechałem cię odzyskać. Odbierzesz mnie z Puerto Lobos? — Sarknął Rhys, poprawiając plecak na ramieniu, kiedy to ruszyli w stronę tego „miasta”.
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
lorne bay — lorne bay
18 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
My heart is in two different places, I got you in my life and I wanna do right but it's hard to let it go...
No mieli trochę przejebane. Trochę bardzo. Bo jak się okazywało, to ich pociąg wcale nie zajechał do Miasta Aniołów, ale wywiózł ich w pizdu, na jakieś slumsy, do Meksyku. Nic dziwnego, że praktycznie cała maszyna była pusta. Kto normalnie chciałby tu przyjeżdżać? Damon jak się tak rozglądał po tym opuszczonym, biednym miejscu to miał dziwne wrażenie, że ludzi tu wysyłają za karę. I naprawdę, miasto wyglądało jakby za chwilę miało się rozpaść, a wcześniej przeżyło jakąś katastrofę i apokalipsę zombie, a to są ostatki po niej. Więc jak Rhys powiedział im, że są w jebanym Meksyku, to Damonowi na moment spadły na samo dno wszystkie chęci do życia, a on pobladł bardziej niż to możliwe.
- …no kurwa chyba nie. Wszystko, tylko nie jebany Meksyk. - no jemu też już się to nie podobało. Jeszcze przedzierać się przez granice, a potem znowu jechać do LA. Nadrobili w cholerę drogi, a Kimowi mocno przecież zależało na czasie. Jak się spieszysz to się diabeł cieszy, nie? No teraz to miał kurwa ubaw na całego.
A co gorsza… Rhys został okradziony. I jak się okazywało, Isaac również. Wszyscy zaczęli się macać po kieszeniach, a także plecakach w poszukiwaniu wartościowych rzeczy jak telefon, tablet czy portfel, ale nic z tego nie było. Złodzieje oskubali ich ze wszystkiego co mogłoby im dać jakikolwiek kontakt ze światem zewnętrznym. I potwierdzić u władz, że wcale nie są imigrantami z Meksyku.
- Zajebiście. - odmruknął ironicznie, ale zaraz potem sobie o czymś przypomniał. Jak oparzony zaczął się macać po kieszeniach w poszukiwaniu pudełeczka z nadzieją, że złodzieje nie posunęli się tak daleko, aby ich macać przy kroczu, ale na całe szczęście wyczuł uwypuklenie w spodniach, które znaczyło, że pierścionek, którym planował się Kangowi oświadczyć wciąż był na miejscu. Jego nie tknęli, więc chociaż tyle dobrego. Mógł trochę odetchnąć. Ale tylko na chwilę, bo dalej byli w czarnej dupie.
- Nawet zegarek wzięli. - mruknęła spoglądając na swój nadgarstek gdzie niegdyś nosiła srebrny zegarek, który otrzymała od ojca na jedne z urodzin. Była z nim emocjonalnie związana, halo. Przerażało ją trochę to, że złodzieje sobie weszli do ich przedziału, przeszukali wszystko, jeszcze pewnie zmacali skoro ukradli jej błyskotkę z nadgarstka i oni się nawet nie przebudzili.
Wszyscy podążyli spojrzeniem za Rhysem, który zamierzał się spytać kogoś o pomoc na dworcu… jakby ktoś tam jeszcze pracował. Budynek chyba stał i robił za atrapę, bo wyglądem przypominał na mocno opuszczony. Pewnie często był zbiegowiskiem różnych spotkań towarzyskich meneli i grupek gangów. Lilith westchnęła pod nosem, Danon strzelił facepalma i modlił się do samego siebie, aby to się nie działo naprawdę. Byli w jebanym Meksyku, bez telefonów, portfeli, dokumentów, bez znajomości języka i kurwa jeszcze nikogo tu nie było, aby mógł im pomóc. Miał już co najmniej jeden dzień w plecy, chyba, że nie znajdą telefonu w mieście. Ale miał jeszcze nadzieję, że wszechświat nie dopierdoli im tak bardzo.
- …a nie możemy zadzwonić po każdego innego tylko nie Kanga? - spytał z nadzieją Danon, bo jeszcze tego mu brakowało, aby zadzwonić do Songa z prośbą o pomoc, bo Kim to wszystkich wjebał w jakiś Meksyk. I to dosłownie.
- A znasz numer kogoś innego, kto jest blisko i może nam pomóc? - spytała Lilith, przerzucając przez ramię swój plecak. To jednak chuj w jej notatki i nadrabianie materiału z zajęć.
- …nie?
- No więc właśnie. - odparła i trzymając się blisko Moona zaczęła iść powoli w stronę rozpadającego się miasta.
Kim też już poirytowany założył plecak, poprawił czapeczkę wpierdolkę i zerknął w kierunku Rhysa słysząc jego sarkastyczny komentarz.
- To nie tylko moja wina, że wsiedliśmy do złego pociągu.- odwarknął do lidera, kiedy go mijał. Niech mu jeszcze dopierdoli, no pewnie. A bo to Kim chciał specjalnie wysłać ich wszystkich do zasranego Puerto Lobos, a zwłaszcza Rhysa, aby mógł sobie pozwiedzać miasteczko z gry.
Wszyscy w końcu doszli do tego całego „miasta”, które nie miało nawet betonowych dróg. Wszystko było w piachu, kurzu i rozpadające się. Na rogach niektórych ulic stały jakieś grupki chłopaków w różnym wieku, z tatuażami na całym ciele i wszyscy nie wyglądali zbyt przyjemnie, zwłaszcza kiedy czwórka skosów przemierzała ulice ich miasta. Każdy mógł czuć na sobie ich wzrok, bo byli zwyczajnie obserwowani. I nikt się z tym nie krył, że ich obczajał. W tej chwili stanowili sensację, w końcu rzadko się zdarza, aby ktoś z ich azjatyckim wyglądem pojawił się w Puerto Lobos. Dało się też słyszeć, że ich obgadują. Lilith odwróciła się na moment, kiedy usłyszała za sobą gwizd, ale tylko wywróciła oczami i starała się nie zwracać na nich uwagi, instynktownie jednak bardziej zbliżając się do Moona. Tak w razie w.
- Dobra, jest jakiś telefon. - taki mocno rozpadający się i cały w graffiti, ale był. Danon sięgnął po słuchawkę i… - No tak, chuj mi w oko. - warknął, zaraz potem pokazując chłopakom, że kabel od telefonu jest zwyczajnie przecięty. Odłożył z pizgiem słuchawkę na miejsce i przejechał dłonią po twarzy starając się uspokoić.
- Może ktoś nam po prostu na moment pożyczy telefon? - mruknęła, rozglądając się po ludziach, ale poza grupkami chłopaków na rogach to w zasadzie wszyscy siedzieli pochowani w domach. No, były też jakieś babcie, które miały wyjebane. I jak utkwiła na moment spojrzenie w jednych, to jeden z typów wymownie do niej mrugnął. - Dobra, nieważne.
- Weź do nich zagadaj. - wypalił Danon.
- No chyba cię bóg opuścił.
- Mają telefon. - zauważył. - Ciebie chociaż wysłuchają, a nas to zabiją jak się tylko odezwiemy. No chyba, że macie jakiś inny pomysł, aby się stąd wydostać, bo bez telefonu i kontaktu ze światem to jesteśmy w dupie. - bo nie mieli jak zamówić taksówki, powiadomić kogokolwiek gdzie są, ani prosić o pomoc z zewnątrz. Tylko Danon nie przyznawaj się, że jesteś ciepły, bo już nigdy Meksyku nie opuścisz.
I wanna tell you it's over, that I ain't thinking of him
I wanna really mean it, that I want you to see it
That I'm really trying to leave him behind.

Obrazek
And I'm trying not to make you cry
I wanna tell you that I ain't playing games
And I'm dedicated to receive a change.
towarzyska meduza
Kaided
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  To sobie wycieczkę zrobili. Meksyk, kto by pomyślał? Na pewno nie oni, bo gdyby pomyśleli to raczej by nie wsiedli do złego pociągu. I właśnie tę pomyłkę, odkąd dotarło do nich, co się stało, wyrzucał sobie Isaac. Wiadomo – na dobrą sprawę każdy mógł się zorientować czy to odpowiedni pociąg, ale nie wzięli pod uwagę tego, że po prostu zostało to poprzekładane, a wszystko mieli zaplanowane na styk – ledwo przyjechali, a mieli wsiadać. Nie wzięli pod uwagę, że pociąg do Los Angeles miał opóźnienie i z tego tytułu w ostatniej chwili przełożyli peron, z którego odjeżdżał i podstawili zupełnie inny pociąg. No kto tak robił? Tylko Ameryka! W Korei takiego bajzlu by nie było! Cóż, jak kiedykolwiek trafią do Polski i będą mieli przyjemnośc podróżowania PKP to… Lepiej niech wezmą Echo. Chociaż Echo to na pewno nie wiedziała jak wygląda pociąg. Chyba, że dostała jakiś swój.
  Moon obejrzał się na Lilith, gdy ta wspomniała, że skubnęli jej także zegarek i poczuł się źle z tym wszystkim. Bo nie chciał, żeby ktokolwiek na tym stracił cokolwiek – nawet czas, a tu wyszło takie gówno. Najgorsze w tym wszystkim było to, że tych rzeczy to tak na dziewięćdziesiąt dziewięć procent nie odzyskają, bo nawet nie wiedzą kiedy buchnięto, a poza tym… Nie chciał jakoś stereotypów tutaj uskuteczniać, ale w Meksyku to im z tym raczej średnio pomogą. Isaac zerknął jeszcze na Damona, który siebie przeszukiwał, chyba domyślając się o co chodzi, ale taki drobny wyraz ulgi by mu starczył, by już całkiem nie podupaść na samoocenie – bo jeśli oskubaliby Damona z tej konkretnej błyskotki to… cóż. Kupi się nową, nie? Ale ten by zaraz chodził i gadał, że to znak od niebios. Moon też by mu powiedział, że to znak, że muszą ruszyć dupę bo inaczej jakiś Meksykanin (wiadomo jaki) mu ukradnie coś cennego. O wiele bardziej niż pierścionek.
  Ale sytuacja była… no fatalna. Byli bez dokumentów tożsamości, w dodatku za granicą. Bez kontaktu ze światem zewnętrznym – a wystarczyłby jeden telefon, by jakoś sobie to wszystko poukładać, bez pieniędzy, by jakkolwiek sobie dopomóc w niedoli, czy właśnie zakupić jakikolwiek środek na nawiązanei połączenia. I jeszcze otoczenie było… no. Zapadał do tego wszystkiego zmierzch, w zasadzie po odkryciu, że dworzec to jest taki opustoszały, to było już ciemno. Czym oni im to jedzenie zaprawili, że mieli taki odjazd na kilkanaście godzin? Ach, no tak. Jetlag.
  Westchnął cicho, słysząc chłopaków, bo tym to humory wyjątkowo podupadły, a Isaac nie chciał, żeby jeszcze się spięli w tym wszystkim.
  — Bo to moja wina — powiedział, spoglądając po jednym i po drugim. Isaac był przecież mistrzem organizacji, wszyscy nauczyli się na nim polegać, wszyscy mu ufali, bo wiedzieli, że Moon wszystkiego dopilnuje, a tu odwalił taką klapę. — Przepraszam. — Zaraz potem zwiesił głowę, zamyślając się raczej nad tym, jak teraz ich z tego wyciągnąć. Faktycznie opcja zadzwonienia po Kanga, który był najbliżej i któremu wystarczyłoby raczej podanie tylko miejsca, gdzie się znajdują – raczej ograniczaliby się do jednego telefonu, bo drobnych też pewnie nie mieli za wiele – i od razu by przyjechał. Samochodem. Z telefonem. I pieniędzmi. Znaczy z tym samochodem to tak nie wiadomo, bo on to prawa jazdy nie miał, ale na pewno by coś zorganizował. A jakby odzyskali telefony to wystarczyłoby się skontaktować z Ambasadą i tyle, po problemie. Chyba.
  Problem jednak, że jedyny telefon, w jedynej budce, był uszkodzony.
  Jakby tego nie było mało, to jeszcze nie podobało mu się to całe otoczenie, a raczej sposób, w jaki się towarzystwo patrzyło na Lilith. Nie to, żeby był overprotective, ale był. Tak, on. Temu też trzymał się blisko dziewczyny, cały czas skanując otoczenie, pozostając czujnym. Asasyn w trybie standby. Zwrócil zaraz swoje spojrzenie na Damona, gdy ten wypalił z pomysłem, żeby Lilith zagadała typków, co to na nią gwizdali i już Moon zastanawiał się jak mają na imię by wpisać je do swojego Death Note. Dość momentalnie, a przede wszystkim – bezwiednie – wycelował w Damona średnio przychylne spojrzenie, jakby faktycznie go ten bóg opuścił. Bo żeby wysyłać Lilith w szpony tych ludzi? Nie, nie.
  — Rhys, ty idź. — Rzucił Moon, patrząc na lidera. No w końcu lider. I to on był tym od gadania. Co z tego, że Damon chwilę temu sugerował, że chłopaków to oni pozabijają od razu.
  — Co ja? Co ja jestem? — Rhys zerknął w stronę ekipy, która w słowiańskim przykucu zajmowała miejsca pod jedną z nielicznych bud, które tu stały. — Ja pierdolę. Dobra. Vincenzo oglądałem, Kanga się osłuchałem — wziął głębszy wdech — to idę. Jak mnie zabiją to powiedzcie Kangowi, że jest debilem. — Bo to przez te jego ucieczki! Po czym ruszył w stronę chłopaczków, którzy no… mordy mieli jak takie typowe cwaniaczki. Ale się głupkowato szczerzyli na jego widok. Jakby Rhys był duperą w za krótkiej spódniczce, która nocą sama wraca przez ciemne alejki.
  — Ktoś mu powiedział, że Vincenzo jest włoskie? — zagadnął Isaac, patrząc na Rhysa, który rozmawia z jednym z typków. Z takim jakby hersztem bandy. W spodniach z podwiniętymi nogawkami do kostek. No widać, że przywódca. I w tej przemowie Rhysa to było więcej kalamburów niż gadania. A ten ziomeczek to Rhysa tak obcinał wzrokiem, jakby faktycznie planował gwałt. Albo… no. Rhys odwrócił się do reszty i zawołał po koreańsku:
  — Ej, gajs. Co to znaczy „besame”? — Ale nim uzyskał odpowiedź to go ten podwijacz nogawkowy złapał za dupę. — Ej co jest — No taki Rhys to był w szoku. Isaac też, bo obie brwi mu się podniosły. — E, Romeo. Spierdalaj. — Rzucił po koreańsku, gdy tamten zaczął się podstawiać pod tego całego „besame”. Rhysowi to się szyja coraz bardziej wydłużała jak się odchylał przed mordą tamtego, co się właśnie odpierdalało. — Kawę mi postaw, ja nie jestem taki łatwy. — Przynajmniej nikt mu nie powie, że nie próbował się dogadać. A potem rozległ się głośny plask, bo Rhys w końcu odwinął się by zdzielić wierzchem dłoni, jak rasowa dama, ziomeczka z zamachem po mordzie. I to ręką co niedawno z gipsu wyszła. Zaraz tam znowu trafi. Typek dostał po mordzie tak, że się okręcił wokół własnej osi prawie. I co gorsza to chyba mu się to spodobało, bo znowu złapał Rhysa. — G-gajs? Czy on mnie próbuje zgwałcić? — Zawołał Rhys, odklejając od siebie swojego Romeo, ale ten robił się coraz bardziej napastliwy. — Ziomek, spierdalaj, comprende? El wypierdalaj. — Rzucił tamtemu w pysk. — El get-the-fuck-out-o, si? — No to drugiego ostrzeżenia nie było. Plaska też nie było. Rhys chyba miał dość tego, że tamten naruszał jego przestrzeń osobistą, więc znów mu jebnął. Już nie z plaska, jak gentleman, tylko z pięści w gardło.
  No to wtedy się zaczęło. Skończyły się amory, zaczęła się napierdalanka. Czterech na jednego to banda łysego. Może nie łysego ale podwijającego nogawki.
  Chungha, straciliśmy Rhysa, bo dzielnie walczył, aby nie wyruchał go jakiś Meksykanin.
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
ODPOWIEDZ