lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Danon to był bardziej Australijczykiem niż Koreańczykiem, więc zachowania miał też typowo zachodnie kiedy nie musiał być grzecznym chłopcem z Korei przed kamerami. Wtedy zapominał o niektórych zasadach, a też się chyba zapomniał, że Lilith to jednak dziewczyna ich pełnego zasad maknae, któremu mogłoby się nie podobać, że jego przyjaciel się przed nią obnaża. Nawet jeśli to była tylko klata, którą i tak pokazywał wielokrotnie na występach, a sama Lilith jako surferka pewnie widziała ich tysiące na plaży! Poza tym, on był niegroźny! I chyba dziewczynę traktował bardziej jako ziomeczka, a nie faktyczną laskę przyjaciela… dlatego nie załapał o co chodzi, kiedy ton głosu Isaaca nagle się zmienił na oschły.
- No ubieram się przecież. - odpowiedział przeciskając głowę przez otwór w koszulce, ale spojrzał na ten… wymowny, dość straszny wzrok przyjaciela, a potem na Lilith, która w telefonie chyba przeglądała swój plan zajęć na najbliższy tydzień i kompletnie na niego nie zwracała uwagi. I wtedy się chyba zreflektował o co chodziło. Odchrząknął nerwowo i odwrócił wzrok od Moona, starając skupić się znowu na tym nagłym wyjeździe, który miał się odbyć jak najszybciej, bo przecież nie było czasu do stracenia. Może przez jeden czy dwa dni niezbyt wiele się zmieni, ale Damon nie zamierzał czekać. Nie chciał czekać. Musiał jak najszybciej znaleźć się przy Kangu, aby mu powiedzieć, że to rozstanie to głupota, bo on się na nie nie zgadza.
Damon uśmiechnął się krótko do Rhysa na jego wyznanie. On niby wiedział, że chłopak go kocha, przecież pokazywał mu to za każdym razem, każdego dnia w inny sposób, poprzez czyny, ale wiadomo, jak się to usłyszy od samego zainteresowanego, a nie tylko domyśla i dopowiada to wszystko nabierało mocy. Sam fakt, że Kang się o to pytał lidera był jakiś taki… ujmujący. I przy okazji potwierdzający mu, że Rhys to musiał wiedzieć co się działo przez ten czas z Songiem, ale nie zamierzał się tego teraz czepiać. Miał inne rzeczy do roboty. Na czymś innym wolał się skupić, jego faza złości i wyparcia już przeszła, teraz była faza zdeterminowania.
Wiedział, że Rhys i Kang są ze sobą bardzo blisko, zupełnie jak on i Isaac. I w zasadzie nie tak bardzo się różniła, bo Isaac to też matkował, więc można uznać, że Damon to jego takie… starsze od niego dziecko i brat jednocześnie, jakkolwiek to nie brzmiało. Wiedział więc, że nie chciał, aby Song przechodził przez to wszystko raz jeszcze. Kim też tego bardzo nie chciał, więc skoro miał go odzyskać, to nie mógł dalej grzecznie siedzieć w Dabigail, które skutecznie rujnowało mu życie i relację z partnerem. Eks partnerem.
- Trochę bardzo. - odpowiedział tylko, ale zaraz potem przytaknął głową, kiedy poprosił go o chwilę czasu. Zależy ile będą mieli do odlotu! No ale prędzej czy później i tak zamierzał z nim porozmawiać, bo musieli porozmawiać.
W tym czasie Isaac zwrócił na siebie uwagę wszystkich. Spojrzeli w jego kierunku, kiedy powiedział, że dzisiaj jest jeszcze lot do Chicago. To też Ameryka, nie? Jak już będą na tym kontynencie to powinno być lepiej i łatwiej im dotrzeć do wybranego celu, nawet jeśli mieliby iść z buta. Znaczy Danon tego nie zakładał, bo niby po co, zawsze mógł zapłacić nawet za Ubera do LA jakby nie mieli pociągów czy lotów, ważne było tylko, aby się tam dostać. Nieważne za jaką cenę. Więc kiedy spojrzenia skupiły się na nim, jak gdyby miał potwierdzić ten pomysł lotu, przytaknął głową zdeterminowany, aby lecieć jak najszybciej.
- Bierzemy. - odpowiedział, po czym sięgnął do połowicznie spakowane niezdarnie torby do której dorzucił jeszcze kilka rzeczy. - Ile mamy do lotu? - spytał, chyba chcąc też ogarnąć czy Isaac z Lilith zdążą się cofnąć do apartamentu po jej rzeczy. Bo tu nic nie miała. To jeszcze nie ta faza związku gdzie miała u Moona swoją szafkę z rzeczami. Najwyżej poleci w tym w czym jest i będzie pożyczać ciuchy od nich. Utopi się w nich, ale kij w to, nie? Ewentualnie kupi coś na miejscu lub pożyczy od Lii, były podobnej postury. Przecież wystarczyło tylko przesiedzieć lot, nie planowali tam zostawać niewiadomo jak długo. Nie potrzebowała całej walizki ubrań! Heh… heh.
Kiedy był przygotowany i zapakowany (spakował też do kieszeni małe pudełeczko, które od pewnego czasu leżało na dnie szuflady) i teraz należało tylko poczekać na wyjazd z mieszkania, on już się niecierpliwił. Noga mu nerwowo chodziła, bo naprawdę nie chciałby się spóźnić. Nieważne, że mieli jeszcze trochę czasu. Denerwował się też tym, że jego plan w zasadzie się nie powiedzie i mimo, że pojedzie za Kangiem do LA, ten mu i tak każe spadać na drzewo, bo postanowił i nie zamierza tego zmieniać. Wtedy dopiero byłoby mu smutno, no ale spróbować musiał. Chociaż pewności, że pójdzie po jego myśli nie miał.
Spojrzał na Rhysa w końcu i zaczepił go w ramię.
- Mam chwilę. - powiedział, chowając dłonie do kieszeni spodni, zaciskając nieświadomie palce na pudełeczku. - Co jest? - spytał, bo w zasadzie nie wiedział co takiego od niego chciał Rhys, chociaż chyba się trochę domyślał.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  Były rzeczy, nad którymi nie dało się tak łatwo zapanować. Przykładowo to. Co innego widzieć osoby wyrozbierane na plaży, ale to plaża nie była. Nie była to też scena, więc to minimum przyzwoitości obowiazywało. Mogli być skądkolwiek – Australia, Ameryka czy Kanada, ale byli na terenie Korei i niektórym coś takiego mogło przeszkadzać. Takie były realia. Trzeba było uszanować to! No Moon nie miał wpływu na to – znaczy niby miał. Niemniej co mu szkodziło by się ubrać niż chodzić wyrozbieranemu. Zwłaszcza, że mógł się przeziębić. I proszę rzeczy nie rozrzucać po pokoju, bo Isaacowi już żyłka wychodziła jak coś takiego widział. Przemoczona koszulka na pościeli! Widziałby kto.
  Dobrze, że nie strzelił fochem bo by nie wyszukał, że jest jeszcze kilka miejsc na pokładzie AirBusa, który zmierzał do Ameryki. Inaczej by siedzieli na dupie i czekali. Albo musieli jechać na inne lotnisko, choć cała Korea teraz była po prostu w pomarańczowej strefie pogodowej. Październik. A raczej: piździernik.
  — Za późno już, żeby nadać bagaż rejestrowany bo odprawa bagażowa już jest otwarta. Zamknięcie bramek jest za półtorej godziny. — Czyli czasu było naprawdę mało. Ale bez pakowania, z samym plecakiem, to raczej nie ma dużo przygotowań. Poza tym nie żyli w średniowieczu i nie mieli jakiegoś mocno szczupłego biletu, toteż w zasadzie nie musieli się pakować, bo mieli lecieć do Ameryki. A tam miałoby być wszystko na miejsc. A już na pewno takie podstawowe rzeczy jak odzież czy przedmioty do higieny. Tylko pozostawała jeszcze jedna kwestia. Moon westchnął, gdy Damon rzucił hasłem, aby wziąć te bilety. — Podjadę porozmawiać z szefem zaraz. — Bo kto inny jak nie on? W końcu Damon głośno i wyraźnie powiedział, że Moon to lizus. Nie był lizusem, wiedział o tym. Ale był posłuszny, to nic nowego. A dzięki temu, że nie odpierdalał to szef miał do niego więcej zaufania. A dzięki temu mógł liczyć na nieco więcej ustępstw i to, że będzie mu łatwiej się dogadać z mężczyzną.
  Już zamawiał Ubera by skierować się do domu szefa i… no jakoś przeforsować temat. A łatwiej, a raczej: lepiej wypadło jak się robiło to w cztery oczy a nie przez telefon.
  — Spotkamy się na Incheonie. — Dodał, wstając z miejsca. — Jedziesz ze mną czy z chłopakami? — spytał, spoglądając na Lilith. No do szefa z nim na pewno nie podejdzie, więc będzie musiała poczekać w Uberze. Ale w sumie mogła też wykorzystać ten czas by na szybko wrócić do siebie i zgarnąć parę rzeczy. Jak jej wiza turystyczna. Dobrze, że ją dostała! Wtedy, kiedy wybierała się na urodziny Songa. Moon przebrał się jeszcze – w łazience, a nie przy wszystkich, wskakując w swój klasyczny smart casual. Bo trzeba było wyglądać dobrze. A potem musiał wychodzić na negocjacje. — Życzcie mi powodzenia. — Bo mu się przyda. Znaczy na pewno nie będzie to łatwa rozmowa, w dodatku, że czasu nie było za dużo na nią, więc musiał to sprytnie rozegrać. Ale no pupilkowi miałby odmówić?
  I co im zostało? Przygotować się do tego wyjazdu przez te kilkanaście minut. Bo też nie było wcale tak dużo tego czasu, zwłaszcza że samo lotnisko też było spory kawałek drogi od centrum. Ale Rhys poszedł do siebie by zebrać do plecaka swoje dokumenty, ładowarkę i przede wszystkim: żeby rozmówić się z Chunghą. Znaczy to nie była jakaś trudna rozmowa, ona na pewno nie zabroniłaby mu jechać, ale z ostrożności zapytał czy nie ma nic przeciwko. Ale nie miała. Musiał tylko obiecać, że wszystko opowie jak znajdzie chwilę, ze da znać jak dolecą, a potem on powiedział, że musi kończyć bo zauważył Damona.
  — Zanim zaczniesz się na mnie wyrzygiwać kwasem, że „na pewno wiedziałem, co dzieje się z Kangiem, więc mogłem ci powiedzieć” to chcę, żebyś sam wiedział, że owszem – zwierzał mi się. Początkowo to było nic, tylko tyle, że wkurza go to. Nie tyle, że Abigail na tobie dosłownie wisi a to, że znowu musi udawać coś, co nie jest prawdą, że nie może być sobą. Potem zaczynało mu to coraz bardziej dokuczać bo im bardziej się ten pseudozwiązek nakręcał tym więcej Traumas o tym pisały, a Kang… No on nie potrafi w „nie czytaj, nie przejmuj się”. — Mało to idoli podupadało na zdrowiu psychicznym przez to, co pisano w Internecie? Czytanie o tym, że Dabigail przywraca wiarę w prawdziwą miłość oraz to, że Traumas chciałyby aby ktoś kiedyś patrzył na nie tak jak Damon patrzy na Abigail? To fałsz, to oczywisty fałsz, ale im dłużej się w tym siedziało tym bardziej to osłabiało. Każdy taki komentarz to jak kropla. A kropla drąży skałę. Powoli, cicho, aż ta skala zaczyna zanikać. — Powtarzałem mu, że musi ci to powiedzieć, ale on nie chciał. Chyba wiesz czemu. — I to nie dlatego, że obawiał się, że Damon będzie nim rzucał o ściany – jak w amoku sugerował Isaac. — On mi po prostu kazał obiecać, że o niczym ci nie powiem, bo sam sobie z tym poradzi. I nie mówiłem, Damon, bo ja za was porządku w związku nie zrobię. Nie nauczę się za Kanga tego, że o obawach się mówi partnerowi, bo po to się go ma. On nie chciał, żebyś się martwił, jednocześnie martwiąc się o ciebie. — Czyli taki mały hipokryta. Damon nie mógł, ale on już mógł. — Więc jeśli chcesz do kogoś mieć pretensje o to, jak to wyszło, to niestety – zgodzisz się ze mną lub nie – do niego. — Ale wiadomo jak to było. Tę najbliższą osobę chciało się chronić, myśleć o niej jak najlepiej a nie pociągać do odpowiedzialności za popełnione błędy. I łatwiej było obarczać wszystkie inne osoby, bo te najbliższe chciało się idealizować. I ciężko czasami było uwierzyć, że też mogą popełniać błędy. Zwłaszcza takie. — I naprawdę się cieszę, że chcesz to zrobić. — To czyli co? Czy ktoś wygadał Rhysowi o tym tajnym planie Damona? Który to taki odważny? — Gówniarz — Rhys często tak mówił o Kangu, zwłaszcza jak się na niego denerwował, nawet jeśli był starszy od niego o jakieś trzy lata — ewidentnie nie chciał lecieć. — Widać było po nim na lotnisku. Te wszystkie wymówki, oglądanie się za siebie, pytanie o słuszność tej decyzji, ociąganie się. — Ale nie zawrócił bo martwi się o ciebie. — Tak mu się wydawało. Przejmował się karierą Damona i pieniędzmi. Jego rodziną. — I o parę innych rzeczy. — Dodał, z lekkim wahaniem, bo nie był pewien czy powinien niektóre rzeczy poruszać bo to też powinien zrobić Kang.
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Półtora godziny. Dobrze, że nie mieli tak daleko na lotnisko, ale… co to było półtora godziny, praktycznie nic, więc należało się spieszyć i zabrać to co najpotrzebniejsze. Zwłaszcza, że należało też powiadomić szefa i wytwórnię o tym, że chłopaki lecą do LA na trochę, tak w ramach odpoczynku. Heh, no i odwiedzić Kanga. Już się przecież za nim stęsknili. No i Kim nie uważał, że Isaac to pupilek szefa, znaczy może trochę, bo widać było, że jego to lubił najbardziej, ale taktycznie też było go najlepiej wysłać, bo miał gadane. I zwykle był merytorycznie przygotowany, jak to zwykł mówić. Dlatego też przytaknął na jego słowa, kiedy oznajmił, że pojedzie do JYP. Kim to by pewnie pomyślał o nim w ostatniej kolejności zbyt zaaferowany tym, aby lecieć, no ale od tego miał właśnie swój zdrowy rozsądek w ludzkim ciele, który myślał o wszystkim za niego! Taki przyjaciel to skarb.
- Z tobą, muszę zabrać dokumenty z mieszkania. - powiedziała, wstając z łóżka. Nie miała ich przy sobie, więc należało po nie szybko skoczyć, chociażby innym Uberem. Ale wyjść mogli już razem! Ewentualnie podjadą do szefa, zostawią Isaaca, a kiedy on będzie rozmawiał to Lilith skoczy do apartamentu w którym ochrona już się nauczyła, że raczej nie jest… architektem wnętrz. No ale jak się nie przygotuje to nie przejdzie nawet przez odprawę. Nie mówiąc już o tym, że zostałaby zawrócona w samej Ameryce.
Wyszła więc z Isaaciem, aby też się jakoś przygotować na ten wyjazd, a Rhys i Damon zostali sami. Każdy ogarniał swoje własne podwórko w dość szybkim tempie, bo czasu nie mieli za wiele. Im szybciej tym lepiej, Danon to najchętniej już by siedział w Uberze, aby potem się martwić, że korki, że czerwone światła, że Isaac i Lilith mogą nie zdążyć, albo że szef go przeciągnie zbyt długo, a kto jak kto, ale Kim naprawdę chciał mieć Moona przy sobie podczas tej wycieczki. Nie żeby Rhys nie był dobrym wsparciem, ale wiadomo, on był tym super bliskim przyjacielem Kanga, nie jego, chociaż też byli blisko. Ale skoro jeszcze nie wyjeżdżali, a on miał w plecaku wszystkie najważniejsze rzeczy i dokumenty, to mógł zagadać do lidera, aby wyjaśnić pewne kwestie. I spodziewał się, że ten nawiąże do tego, że Kim pewnie się domyśla, że on wiedział. Słuchał go w milczeniu, lustrując spokojnym spojrzeniem. Zupełne przeciwieństwo tego co by się działo kilkadziesiąt minut wcześniej jakby tu był. Oberwałby pierwszym napadem złości, który miał sporą siłę. I to taką, że Damon zaczął wyżywać się na Isaacu i Lilith. Na Bogu ducha winnym osobach. On nigdy nie podnosił głosu na Moona, więc… jeśli on oberwał, to Rhys by dostał dwa razy mocniej. Ale na szczęście lider był wtedy w drodze. Z dala od tego co działo się w domu.
Westchnął po zakończonej wypowiedzi chłopaka i przeczesał uspokajająco palcami włosy.
- Nie będę cię za to opierdalał, Rhys, ale mam pewien żal, że nawet nie rzuciłeś mi żadnej aluzji, ani nie naprowadziłeś, że odpierdala się pod moim nosem coś poważnego… ale też byłem głupi jeśli myślałem, że Kang da radę wytrzymać jeszcze trochę. I tak za dużo od niego wymagałem. - powiedział, przeklinając wciąż samego siebie, że tak to się rozegrało. Długo kazał mu być cierpliwym i mieć nadzieję, że to całe Dabigail się w końcu skończy, więc nic dziwnego, że ta cierpliwość się w końcu skończyła, a nadzieja wyparowała. Nawet on przestał wierzyć, że ten udawany związek to tylko chwilowa zachcianka szefa. Co gorsza, miał wrażenie, że jego kolejne pomysły są coraz bardziej drastyczne… i gdyby nie zdecydował się zrezygnować, to ostatecznie zostałby zmuszony do oświadczyn. Oczywiście, że planował poprosić o rękę. Tylko nie Abigail. - Ty wiesz? - spytał, unosząc wyżej brew w zdziwieniu. I to szczerym zdziwieniu, bo Isaac mu przysięgał, że nikomu nie mówił o jego planach, ale była jeszcze jego, we wszystko wtajemniczona, dziewczyna… - Lilith ci mówiła? - jakoś, jakimś cudem, kiedyś? Jak tak to ma wpierdol! Bo nie po to jest to tajemnica najwyższego rzędu, aby paplała o tym Rhysowi, najbliższemu przyjacielowi Kanga!
Westchnął pod nosem, kręcąc głową w niedowierzaniu. Martwił się o niego. Głupek. I jeszcze podjął taką decyzję sam, bez pytania go o zdanie. Mogli coś wymyślić! Chyba. Znaczy… nie obędzie się bez zerwania z Abigail, to akurat nie podlegało wątpliwości, tylko pytanie o to, jaki to będzie miało przebieg. Albo pozytywny, albo negatywny. Mogło się skończyć po jego myśli i w końcu będzie wolny, albo… bezrobotny.
- Jakich rzeczy? - spytał, drążąc temat, marszcząc w niezrozumieniu brwi. Wiedział, że Kang nie chciał, aby Damon podejmował drastyczne kroki, które mogły go i jego rodzinę pogrążyć, on tego też nie chciał, ale były rzeczy ważniejsze od pieniędzy. I pewnie jakby jego matka usłyszała całą tą historię, to jeszcze sprzedałaby lepę w łeb synowi, że w ogóle się nad tym zastanawia. Pierwsza by wróciła do życia w biedzie, chociaż wiadomo, wygodne życie było fajne.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  Rhys lubił Damona, ale w swoim nastawieniu miał też chyba nieco sceptycyzmu, który nierzadko przejawiał się rezerwą w jego zachowaniu. Był chłodniejszy, wcale nie aż tak serdeczny jak wobec Kanga, ale… Ale Rhys taki był do wszystkich. Do wszystkich tylko nie do swojego współlokatora. Jasne, był miły, ale odczuwalnie to nie był ten sam poziom więzi, co z Songiem. I w relacjach z innymi był o wiele bardziej stanowczy, bezpośredni i, czasem się gadało za jego plecami: bezczelny. No może na imprezach wypadał na nieco lepiej zsocjalizowanego.
  Temu też, kiedy usłyszał, że Kim ma do niego żal, a potem o co ten żal miał mieć, to Rhys spoglądał na niego w ten swój klasyczny, nieprzystępny sposób. Jak zwykle, kiedy nie zgadzał się z rozmówcą w czymś. Tym bardziej, że tutaj rozchodziło się o to, że kwestionowano jego zachowanie.
  — Damon to się ciągnęło już jakiś czas. Powinien ci powiedzieć on, albo powinieneś zauważyć to ty. Ja naprawdę nie zamierzam za was przechodzić przez wasz związek, zwłaszcza że jest mankament na linii „komunikacja”. — Bo jeden mógł powiedzieć – to on popełnił największy błąd tego po prostu nie robiąc, a drugi nie zapytał, nawet jak miał przeczucia – to też był błąd.
  Że Kang zjebał to było jasne. Rhys nie zamierzał go bronić, bo przecież chwilę temu wystawił mojego Songa jako tego, który bardzo mocno zamieszał swoim beznadziejnym wyborem i swoją niereformowalną postawą „nic mu nie będę mówił”.
  — Co? — Był raczej zaskoczony pytaniem Damona i to tak szczerze, więc to „co” było bardziej oznaką niezrozumienia niż zapytaniem „co ja wiem?”. Zaraz potem nieco bardziej się pogubił, jakby się dało to miałby nad głową taki soczysty znak zapytania. — Ty mi to powiedziałeś. Przed chwilą. — Ale że co? Przecież Damon dopiero co mu powiedział, że chce lecieć do tego Los Angeles odzyskać Kanga bo nie chciał tego tak zostawiać i to Rhysa naprawdę cieszyło. Bo Kang był głupkiem, był raptusem i no… Wiedział, że było to dla niego ciężkie. A rozstanie to była ostateczność, jakby nie patrzeć. Rozumiał czemu to zrobił, ale nie znaczyło, że się w pełni z tym zgadzał.
  No ale skąd mógł wiedzieć, że tu jeden gadał o jednym a drugi o drugim. Się chłopaki zgadali.
  Rhys pokręcił lekko głową zapytany o te „rzeczy”. Bo znów był zdania, że nie powinien być jakimś przekaźnikiem, zwłaszcza nieautoryzowanym, bez zezwolenia Kanga. Nie chciał peplać i nawet jeśli część zachowań Kanga mu się nie podobała, to przecież był on dorosłym człowiekiem i sam podejmował decyzje. Różne bo różne, ale na błędach ludzie uczą się najlepiej. I pewnie na tej całej dzisiejszej akcji Song się sporo nauczy. Bo może i faktycznie podejmował debilne decyzje, ale był świetny w wyciąganiu nauki, która płynęła z błędów i niepowodzeń i to Rhys mu zawsze przyznawał.
  — Nie chcę ci o tym opowiadać, to nie moja działka. Ale wolę, żebyś nie miał potem do mnie żalu — tu utwierdził twarde, wymowne spojrzenie w Damonie, bo on naprawdę nie uważał, że jakikolwiek powinien do niego mieć, ale stało się — więc chcę żebyś się zastanowił nad tym, co dalej. Jeśli Dabigail w końcu runie to w porządku, super dla was. Zakładając, że zachowacie pracę, to jeszcze lepiej. Ale potem? Wracacie do ukrywania tego, co jest? I wtedy Kang na nowo zacznie mi się podtruwać tym, że nie może być sobą w stu procentach czy jednak ogłaszacie się oficjalnie i… no właśnie, Damon. Co wtedy? Internet znowu wybuchnie, posypią się komentarze, a wśród fali wsparcia, fala hejtu. — A kto jak kto ale Kang skupiał się głównie na krytyce. I na hejcie. To nie było to samo. — A przed tym już go nie zasłonisz. — Rhys, ja pierdolę. Czemu ty jesteś zawsze mistrzem złowróżenia. Albo raczej – przygnębiającego realizmu. To naprawdę wyglądało jak rozmowa ojca z chłopakiem jego dziecka. Nie było co się dziwić, bo Kang z Rhysem naprawdę mieli wielopoziomową relację. On naprawdę traktował go jak brata – w końcu potrafił go pytać jak ma powiedzieć komuś, że kocha, no i niejednokrotnie prosił o pomoc. Nie dziwne, że Rhys mu trochę tatusiował. Ale to dobrze – Kang tatusia to miał beznadziejnego. — Kang za tobą szaleje, do tego stopnia, że skupia się na tobie i zapomina o sobie. U ciebie to chyba działa podobnie. I nie zawsze wychodzi na dobre. — Bo się nie mówi rzeczy, żeby nie stawiać drugiej osoby w niezręcznej sytuacji a czasem trzeba. W końcu można było faktycznie razem się zastanowić nad jej rozwiązaniem. — Co ci mogę poradzić Damon, jeśli cię to w ogóle interesuje, to to, że Songa niejednokrotnie będziesz musiał przycisnąć. Do ściany też, ale ja nie o tym. — Bo trochę trzeba było go wychować, zmusić do mówienia. Takich rzeczy musiał się uczyć, a nie dziwota, że niektórych elementów nie ogarniał za dobrze, zwłaszcza że to był pierwszy jego poważny związek.
  I Rhys naprawdę wydawał się chłodny, ale… Ale on taki był. On swoją troską o innych okazywał właśnie emocje. Tym, że się martwił, tym że wszystko rozpatrywał na wszelkich możliwych płaszczyznach i tym, że trochę faktycznie każdemu ojcował. Jak Isaac mógł matkować, to on mógł ojcować. Tyle tylko, że Moon robił to nieco subtelniej.
  — Wołaj Ubera. Powinniśmy się już zbierać. —Powiedział w końcu.
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Wszyscy w zespole byli sobie bliscy, jakby nie było, spędzali ze sobą całe dnie przez praktycznie wszystkie dni w roku, więc trudno by było, aby nie byli do siebie przywiązani. Ale były relacje i relacje, jedne bliższe niż drugie. Q był najbliżej z Sunwoo, Mingi z Chanhee o dziwo, Kang z Danonem, ale ci także mieli swoich najlepszych przyjaciół poza partnerem. I chociaż wszyscy się dogadywali, tak… no, Damon z Rhysem chociaż byli blisko, to jednak trochę się różnili, a przez to potrafiło dochodzić do spięć, a w tej chwili się nie zgadzali. Kim miał także do siebie to, że często przyjmował dość oschłą pozycję, kiedy coś mu nie pasowało. Jak na przykład morda Ezry. Czy decyzja, którą wcześniej podjął lider. I chociaż rozumiał to, że Kang go o to poprosił, to miał wrażenie, że tego wszystkiego można było uniknąć gdyby Rhys dał mu jakąś wskazówkę, albo pchnął go w odpowiednim kierunku. Czasami debile potrzebowali wsparcia i naprowadzenia na odpowiednią ścieżkę, zwłaszcza kiedy miało to iść od rodzica.
- Nikt cię nie prosi, abyś przechodził za nas przez nasz związek, Rhys. Nikomu byś jednak nie zaszkodził jakbyś się wtrącił, kiedy widziałeś, że potrzebujemy pomocy z zewnątrz. - odpowiedział tym samym tonem, bo to akurat było silniejsze od niego. Zależnie od tego kto jak z nim rozmawiał, zwykle przyjmował podobną postawę. No i wciąż miał żal do lidera, nie jakiś duży, ale był i uciskał go nieprzyjemnie w żołądek. Oberwałby za to od Songa, ale trudno. Od niego oberwałby za wiele rzeczy, nic nowego.
Nie wybielał Kanga, siebie też. Do siebie na dobrą sprawę miał największe wyrzuty, że nie dostrzegł tego co się działo pod jego nosem. Songa chciał opierdolić, że nie mówił już na samym początku co mu leży na sercu, zanim to się rozwinęło do takich rozmiarów. Ale Rhys też mógł według niego zareagować, kiedy widział, że sobie nie radzą. Czasami dzieci i przyjaciele potrzebowali pomocy, nawet jeśli o nią nie proszą.
- Co? - teraz to on nie wiedział o cholerę chodzi. Jak to powiedział mu przed chwilą? Miał jakieś problemy z pamięcią, że nie pamiętał co robił kilka chwil temu? Ale jak tak przewertował co mówił, to poza aluzją Shelby nic oczywistego nie padło. Chyba, że Rhys widział jak Kim pakował sobie do kieszeni pudełko z pierścionkiem zaręczynowym. - O niczym ci nie mówiłem. - odpowiedział. Dogadali się, naprawdę. A może jednak mu mówił? Nie no, na pewno nie. Nie ufał Rhysowi aż tak, aby wierzyć, że nie wygada się Songowi, swojemu bratu i synowi jednocześnie.
Nie odpowiedział na to jego wymowne spojrzenie, jedynie skrzyżował ramiona na piersi, nie specjalnie się chyba przejmując postawą lidera. Miał jednak nadzieję, że chłopak mu powie chociaż o tych „rzeczach”, które męczyły Kanga, aby Damon mógł o nich myśleć już w drodze. A może miał na nie odpowiedź? W każdym razie w milczeniu wysłuchał Rhysa i westchnął cicho pod nosem, nerwowo przeczesując włosy. No… spodziewał się tego. W sensie pytania „co dalej”. Tylko szczerze mówiąc, skąd on mógł wiedzieć?
- Rhys, nie jestem Nostradamusem. Nie wiem co wtedy się stanie, nie wiem co zrobimy, ale nie mam zamiaru dalej ciągnąć Dabigail i nie mam zamiaru ukrywać Kanga przed światem. Zbyt długo się na to godziłem. Hejt leje się w naszym świecie zawsze i za wszystko, nastawiam się na to, że cała Korea… nie przyjmie nas z otwartymi ramionami. Nie chcę go jednak już nigdy więcej stawiać w takiej sytuacji w jakiej siedział przez ostatni rok. Więc jeśli mam i tak się zmierzyć z hejtem oraz walczyć z przeciwnościami, to wolę go mieć wtedy przy sobie. I nawet jeśli nie ochronię go przed całym złem tego świata, to nigdy nie przestanę próbować. - odpowiedział twardo, zdeterminowany do tego, aby coś zmienić. Co miało się stać, stanie się prędzej czy później, bo nawet jeśli obydwoje odejdą z zespołu, to zrobią wokół siebie szum i ludzie będą drążyć z pytaniem „dlaczego”. I w końcu zrobią im zdjęcia na ulicy, kiedy Damon będzie trzymał go za rękę czy publicznie całował zmęczony chowaniem się po ciemnych uliczkach. W końcu odkryją co tak naprawdę się stało i wiadro pomyj na nich spadnie. Miał jednak nadzieję, że pośród tego wszystkiego znajdą się także zwolennicy i obrońcy. I zdawał sobie też sprawę, że Kang będzie brał do siebie cały ten hejt, ale wtedy nie zamierzał popełnić drugi raz tego samego błędu nie przyciskając Songa, kiedy zauważy, że coś jest nie tak. To… nie będzie łatwa droga. Będzie w cholerę ciężka. Czeka ich jebana wojna, ale musieli przez to przejść jeśli faktycznie chcieli być razem i przestać się ukrywać.
I Damon był na nią gotowy.
Przytaknął na to, aby zawołać Ubera, a ten na całe szczęście był prawie pod ich budynkiem, więc w zasadzie musieli wychodzić. Założył czapkę wpierdolkę na łeb, maskę na mordę, wziął kurtkę, przerzucił plecak ze wszystkimi rzeczami przez ramię i napisał jeszcze do Isaaca, że jadą już na lotnisko. Mieli być w stałym kontakcie, aby wiedzieć jak się potem odnaleźć. I miał nadzieję, że rozmowa z szefem poszła jednak dobrze, bo jak nie… to Damon i tak by poleciał. Tylko, że bez jego zgody.
Na całe szczęście dla nich droga była praktycznie pusta przez te całe wichury i ulewę, która zatrzymała wszystkich w domach. Jedynie przy lotnisku zrobiło się gęściej, bo jednak zapracowani Koreańczycy nie chcieli rezygnować ze swoich delegacji. Kim nerwowo co chwila zerkał na telefon obserwując czas, a także powiadomienia, chcąc być z Moonem na łączach. Dojechali na miejsce, a Kim czym prędzej wylał się z samochodu i skierował z Rhysem w odpowiednie miejsce spotkania przy bramkach, popędzając upierdliwie lidera, bo naprawdę nie chciał się spóźnić. Jeszcze mu zamkną wejście do samolotu i chuj mu w oko! A nie mógł lecieć za dwa dni. Znaczy mógł, ale nie mógł.
W końcu dostrzegł dwie postaci idące w ich kierunku w których rozpoznał zamaskowanego Moona i jego dziewczynę, która nie musiała się ukrywać. Jeszcze.
- Szybko, szybko, zaraz zamykają. - mówił nerwowo, zaraz samemu szybko kierując się do odpowiedniego okienka, aby pokazać wszystkie dokumenty. Isaac miał ich bilety. Wszystkich sprawdzano dość dokładnie, zwłaszcza chłopaków z jakiegoś dziwnego powodu. Pewnie Traumas! W końcu jednak mogli przejść dalej, gdzie byli ostatni w kończącej się już kolejce do samolotu. Lilith to już była blada na twarzy, wystarczyło, że spojrzała na stojącą maszynę do której miała wejść. No ale zacisnęła zęby i na samym końcu, dość niepewnie weszła po schodkach, aby zająć przydzielone jej miejsce.
- Ameryko, nadchodzimy! - rzucił podjarany Danon. - Żyjesz? - odwrócił się i zerknął na Lilith, która zjechała na tym swoim siedzeniu trochę w dół.
- Chcę umrzeć. - mruknęła, mimowolnie zerkając za okno gdzie szalała burza. Sięgnęła do ręki Moona, aby zacisnąć na niej swoje palce, próbując opanować swój nerwowy oddech, bo właśnie zaczynali kołować. Bardziej blada już być nie mogła. Schowała twarz w ramieniu Moona i zamknęła mocno oczy czując jak serce jej wali. Zawsze bała się latać, ale teraz, w tej pogodzie, to miała wrażenie, że zaraz zejdzie. Zachciało jej się podróży. A trzeba było zostać w ciepłym, przytulnym apartamencie.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
   Lider, jak od początku całej tej rozmowy, poza wstawką o przyciskaniu do ściany, był poważny – co było widać po wyrazie jego twarzy, po usłyszeniu odpowiedzi chłopaka, jedynie uśmiechnął się lekko, zaraz potem sięgając do ramienia Damona, by oprzeć na nim swoją dłoń, jakby w geście aprobaty. Damon, przekonałeś tym chyba swojego teścia/szwagra. Rhys wyglądał w tym momencie tak, jakby postawa Kim wobec tego „co dalej” mu odpowiadała. Bo odpowiadała – przynajmniej na ten moment. Zdołał tylko powiedzieć, że on to tylko już trzyma kciuki za nich, bo są jego ulubieńcami wśród dzieci – oraz dodać by nie mówił o tym Mingiemu, bo on dalej uważa, że to jego Rhys lubi najbardziej.
  Ale teraz trzeba było dotrzeć do Los Angeles, a konkretniej do Chicago, skąd faktycznie mieli przejechać pociągiem do miasta aniołów. Więc w samym pociągu mieli spędzić jeszcze grubo ponad dobę. Stąd też chyba wspólnie się zdecydowali, że ten wagon z kuszetkami to jednak dobra opcja bo… Bo nikt nie wytrzyma w jednym miejscu tyle bez snu. Ewentualnie Damon mógł próbować, ale możliwe, że dzisiejszy dzień, te emocje które go spomspowały, potem długi lot samolotem i na koniec jazda pociągiem i jego ululają. Bo gdyby nie ululały to pewnie nie byłoby problemu, gdyby pomylili pociągi. Ale kto by się tam martwił, przecież trzeba było być debilem by pociąg pomylić!
  Moon na lotnisko zajechał z Lilith, uzyskawszy błogosławieństwo od szefa na tę wycieczkę. Z początku był on sceptyczny, bo co dopiero wypuścił Kanga do LA, ale Moon go urobił. Trochę się przy tym nagimnastykował, trochę musiał mężczyźnie popodrzucać inne tematy, którymi by go rozproszył, ale ostatecznie się zgodził. No łatwo nie było – jakby nie było Rhys i Isaac mu podpadli tą całą napierdalanką. Niemniej nikt pracy nie straci – na razie – bo legalnie mogli lecieć.
  Przez odprawę przeszli dość sprawnie i mieli kupę szczęścia, że te bilety kupione w ostatniej chwili, jakimś magicznym cudem się złożyły, były w miarę obok siebie, a nie rozsiane po całym samolocie, gdzie zwykle tak to wygląda – łatało się dodatkowymi pasażerami last minute dziury. Rhys wylądował po drugej stornie, w towarzystwie jakiegoś ziomka bladego jak papier i jego grubej żony, a Damon przed Isaaciem i Lilith, niestety w towarzystwie dwójki dzieci. Ale potężny AirBus w końcu mógł zacząć ustawiać się w kolejce do wylotu. A była spora – nie wylecieli planowo, a z prawie dwugodzinnym opóźnieniem. A w pewnym momencie to ten wylot stał naprawdę pod ogromnym znakiem zapytania, bo wiatr wzmagał cały czas.
  Isaac zagarnął ramieniem Lilith, świadomy tego, że ona miłośniczką lotów – w odróżnieniu do niego – wcale nie była. Pocałował ją w czubek głowy, gładząc uspokajająco po plecach, kiedy faktycznie maszyna ustawała się na pasie by wystartować. Zdało się słyszeć jak silniki maszyny zwiększyły obroty, a po chwili sam stalowy ptaszor zaczął przesuwać się po pasie, coraz szybciej i szybciej, paskudnie się przy tym telepiąc. Aż w końcu oderwał się od ziemi i… okazało się, że wcale nie trząsł się tak od słabej nawierzchni na pasie startowym a od silnego wiatru, który zaczął bujać maszyną, sprawiając że gibała się powoli – na prawo, na lewo, na prawo, na lewo, na prawo, ktoś rzygnął do torebki z tego wszystkiego i był to ktoś w rzędzie Rhysa, na lewo, na prawo. I tak bite kilkanaście minut. Parę razy maszyną porządnie potrząsnęło, nawet wpadli w dziurę powietrzną, która sprawiła, że maszyna zrobiła drop o dziesięć metrów, jakby faktycznie spadła, ale po połowie godziny wszystko ustało. A Damon siedział „niestety” koło dwójki dzieci bo siedząca przed nimi matka (i kolejna dwójka dzieci) śpiewała cały czas, od momentu startu, na głos „The wheels on the bus go round and round” wraz z dziećmi, żeby mogły się uspokoić. W pierwszej klasie podróż to nie była bo w pierwszej klasie miejsc nie było.
  Ale potem wszystko się uspokoiło. Klasycznie pani stewardessa przeszła się i sprzedała napoje i jedzenie a potem przygaszono światła, by pasażerowie mogli zasnąć. Damon miał super koleżankę w rzędzie. Dziewczynka, która siedziała obok niego wgapiała się w niego tym swoim nienaturalnym wytrzeszczem, z gałkami ocznymi, które wyglądały jakby zaraz miały jej wystrzelić z czaszki. I po prostu się gapiła. Cały czas. Bez przerwy. Chyba nawet nie mrugała. Rhys z kolei umierał, bo ten mąż od grubej żony to raz kolejny rzygał. A jak skończył to Rhys jedynie podał mu papierową torbę, która była przydzielona do jego fotela, bo chyba przeczuł, i bardzo trafnie, że tamten zaraz znowu się zrzyga. Żona faceta siedziała przyciśnięta do okna i powtarzała, że to „taki wstyd”. Lilith i Isaac nie mieli aż takich złych miejsc. Siedzieli koło starszej pani, która miała miejsce przy oknie, ale ona szybko zasnęła. Ale czy ona oddychała? Nie no na sto procent oddychała. Chyba.
  — Jak się trzymasz? — zapytał, nachylając się nad jej uszkiem, bo posługiwał się przyciszonym głosem, z racji tego, że spora część pasażerów to faktycznie spała, skoro światła przygaszono.
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
lorne bay — lorne bay
18 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
My heart is in two different places, I got you in my life and I wanna do right but it's hard to let it go...
Nienawidziła latać. Naprawdę nienawidziła. Panicznie się bała lotów, każdy, nawet ten najkrótszy i łagodny był dla niej ledwo do przeżycia. Bała się wzbijania w powietrze, osiągania pułapu, skręcania, turbulencji, lądowania, w zasadzie wszystkiego co wiązało się z lotem. Nawet nie wiedziała dlaczego. Nie miała lęku wysokości, mogła spokojnie chodzić na wszystkie kolejki górskie, wieże widokowe, w góry i bawić się na ekstremalnych rollercoasterach, ale kiedy chodziło o lot samolotem to umierała ze strachu. I teraz wcale nie było lepiej… nie, teraz miała przeżywać o wiele większy wzrost ciśnienia oraz adrenaliny bo na dworze szalał paskudny sztorm, który trząsł samolotem jeszcze zanim ten się wzniósł. Już wtedy nerwowo zaciskała palce na ręce chłopaka, a kiedy czubek samolotu w końcu się zaczął odrywać, miała wrażenie, że stała się przezroczysta. Oddech spłycił się maksymalnie, a ona zaciskała oczy tak bardzo, że aż bolało. Wcisnęła się mocniej w Isaaca czując, że cała drży z przerażenia, kiedy maszyna kołysała się ponad ziemią. Już podświadomie żegnała się z życiem, próbując przy okazji się uspokoić. Na szczęście miała przy sobie Moona, który ją gładził i tulił, a chociaż wydawało się to być czymś niewielkim, to jej to naprawdę pomagało, bo odwracało uwagę od tego, że wszystko się trzęsło i sprawiało wrażenie, jakby za chwilę miało się rozpaść.
Jeden wielki dramat. Dla niej prawdziwy koszmar w przestworzach.
Wpadała w coraz większą panikę, trzęsąc się wraz z samolotem, kiedy maszyna spadła w dziurze powietrznej. Wtedy to prawie się popłakała ze strachu czując, czując, że jest na skraju. I to wszystko dla Kanga i Damona, aby móc z nimi być, kiedy się spotkają w tym cholernym LA. A miała wielką nadzieję, że podróże lotnicze już ją ominą kiedy przeprowadzi się do Korei. Taki chuj. Surprise. I chociaż trwało to zaledwie kilkanaście minut, to Lilith miała wrażenie, że ciągnie się godzinami.
A Damon? Damon był już tak wprawiony w loty, że nawet największe turbulencje nie robiły na nim najmniejszego wrażenia. Zamiast tego siedział ze słuchawkami na uszach gwałcąc przycisk podgłaśniania, bo poziom głośności muzyki okazywał się być niewystarczający podczas walki z piosenką dla dzieci. Która się nie kończyła. Jak na cholernym zapętleniu, bo pani mama cały czas śpiewała to samo, nie kończąc, tym samym tonem. I wielokrotnie nie trafiała w nuty, a dla niego jako muzyka to jednak trochę było bolesne. A jak nie dzieci z matką, to miał też w rzędzie u siebie jakąś przerażającą dziewczynkę z wytrzeszczem, która zdawała się wiedzieć kim jest. Naprawdę, jakby patrzyła przez niego, prosto w duszę, którą pożerała. Spojrzał na nią trochę jak ta dziewczynka z gifa, taki zmieszany i instynktownie odsunął się te kilka centymetrów na swoim siedzeniu, aby odwrócić wzrok gdzieś… gdziekolwiek indziej. Ale dalej czuł jej spojrzenie na sobie. W cholerę dziwne…. A mama dalej śpiewała.
I chociaż Isaac i Lilith nie mieli złych miejsc, to dziewczyna zdawała się z tego w ogóle nie cieszyć. Ona przeżywała swoje własne piekło. W dalszym ciągu nie otwierała oczu, maksymalnie wtulona w Moona, jak gdyby to miało ją jakoś uchronić w czasie ewentualnej katastrofy lotniczej.
- Nie trzymam. - wymruczała ledwo słyszalnym, bezsilnym głosem. Nawet jeśli już nic się nie trzęsło, tak ona jeszcze trochę drgawek miała. Wystarczył tylko lekki podmuch czy przekrzywienie samolotu, a już to czuła. - Daleko jeszcze? - spytała z ogromną nadzieją, że zaraz będą lądować i będzie już po wszystkim. Nieważne, że dopiero co wystartowali i jeszcze kawał kilometrów przed nimi. Ona już miała dosyć. Odzyska kolory dopiero będąc z powrotem na ziemi.
- Oby nie, bo zaraz ja też umrę. - powiedział cicho Damon, który się do nich odwrócił, wyciągając z uszu słuchawki. - Poważnie, litości, ile można? Słyszę ich nawet przez słuchawki. - poskarżył się, bo mama dalej tam śpiewała i chyba to też uśpiło jakimś cudem większość pasażerów. Dorosłych. Tylko nie jej niesforne dzieciaki, które kopały w krzesła najwyraźniej znudzone już lotem. Spotkał się z jednym z dzieciaków spojrzeniem, a gnojek pokazał mu język. Danon wzroczył na niego jak gdyby chcąc go tym spojrzeniem jakoś ukarać, ale dzieciak najwyraźniej miał go w dupie, bo raz jeszcze pokazał mu język, na co Danon jakże dorośle odpowiedział tym samym. Nic dziwnego, że dogadywał się z Kangiem. Dzieciak raz jeszcze wystawił jęzor, Danon to samo i przez chwilę mieli pojedynek na pokazywanie sobie języka. Gówniarz jednak wygrał w momencie jak pokazał mu środkowy palec, a potem wrócił do wygłupiania się na krześle. Jak Kang będzie chciał dzieci to będzie musiał porządnie go do tego przekonać, bo teraz to Kim nie zamierzał ich mieć przez następne nigdy.
- Widzieliście gnojka? - rzucił do Moona i Shelby, wzrocząc na dzieciaka, a zaraz potem skupił raz jeszcze swoje spojrzenie na ziomeczkach, lustrując ich przez wąską przerwę w siedzeniach.
Lilith w końcu otworzyła oczy i przekrzywiła głowę, aby spojrzeć na Danona, dalej nie odsuwając się od Moona, a wyglądała jak cień samej siebie, jakby nie spała i nie jadła tydzień, plus ostro chorowała.
- Wyglądasz promiennie.
- Wal się. Walczę tu o życie. - mruknęła i w końcu podniosła głowę z Moona, aby zerknąć na te dzieciaki, creepy dziewczynkę oraz resztę samolotu, który w większości pogrążony był we śnie. Nawet babcia obok ich! - Nie wiem jak wy możecie to znosić. - bo nie wszyscy panicznie boją się latać, Lilith. Nawet zasnąć nie mogła, na pewno nie w tych warunkach. W powietrzu. Ponownie zamknęła oczy i wtuliła się chowając twarz w Isaacu, bo samolotem znowu lekko zakołysało, a to już wystarczyło, aby ponownie straciła kolory. - Opowiedz mi coś… - mruknęła prosząco, mając chyba nadzieję, że to na dłuższy czas odwróci jej uwagę, że leci. A może chociaż też uśpi, jak wtedy po imprezie urodzinowej, kiedy odpadł też sam Moon.
I wanna tell you it's over, that I ain't thinking of him
I wanna really mean it, that I want you to see it
That I'm really trying to leave him behind.

Obrazek
And I'm trying not to make you cry
I wanna tell you that I ain't playing games
And I'm dedicated to receive a change.
towarzyska meduza
Kaided
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  Martwił się o dziewczynę, bo w ciągu trwania ich relacji zdołał się już nasłuchać o tym, że naprawdę nie znosiła latać. Zresztą widział jak wyglądała, kiedy odbierał ją z lotniska, gdy przyleciała do Los Angeles na urodziny Kanga. Wtedy widział, ją ją podniszczyła ta podróż. Ale w cały ten czas starał się być dla niej i okazywać jej wsparcie. To jedyne, co mógł dla niej zrobić – nad pogodą nie panował. Zasłonił za to okno, by nie wyglądała przez nie i mogła jakkolwiek spróbować się odprężyć, bo widoki za oknem fajne nie były, nawet jeśli wydostali się z nawałnicy. Jak ktoś lubił to mógł podziwiać chyboczące się skrzydło, ale tego wolał jej oszczędzić.
  Było jeszcze daleko, nie dało się tego przeskoczyć. Za to widać było, że Damon się świetnie bawił ze swoimi współtowarzyszami podróży. I Rhys – chociaż on to już wyglądał jakby miał się zrzygać, a ledwie zniknął komunikat o tym, że należy mieć zapięte pasy, to się rozpiął i poleciał do kibla by tam posiedzieć. I pooddychać świeżym powietrzem. Względnie świeżym. To był kibel.
  Więc opowiedział jej – ciąg dalszy perypetii rodziców szóstki dzieci w królestwie ze złym królem. Bo to miała być bajka na dobranoc, bo chciał ją uśpić. I chyba dzieci z rzędu Damona wciągnęły w to, bo podglądały ich przez przerwę między fotelami i… chyba słuchały. Przynajmniej dopóki same nie odpłynęły, dzięki czemu Kim miał spokój. Nie ma za co. Ale najbardziej Moon starł się pomóc Lilith zapanować na nerwami, więc oprócz tego, że opowiadał jakieś bajki, to jeszcze miał ją objętą, a nawet przykrył ją swoją kurtką, żeby było jej ciepło. To nie tak, że próbował ją ululać, ale próbował. Znacznie by jej to przecież ułatwiło lot. A mógł jej podać tabletki i dać do popicia czystą whiskey to miałaby imprezę jak w tym filmie. A jak już ją uśpił, to zajął się swoimi rzeczami – wyciągnął z plecaka swój magiczny wolumin, by pokreślić w nim parę rzeczy. Sporo rzeczy.
  Całość się uspokoiła. Lot przebiegał już bardzo spokojnie, bez zakłóceń, bez turbulencji, a kiedy przyszło co do wylądowania w Ameryce to pan pilot zrobił to wręcz podręcznikowo. Faktycznie jakby całował siostrę i to swoją siostrę, bo pomimo ogromnych gabarytów maszyny to było po prostu tapnięcie kołami o pas do lądowania. I nikt nie zaklaskał. A nie, jednak osoba zaklaskała, ale szybko przestała, gdy się zreflektowała, że nikt z nią tego nie robi. Pewnie Polak, jak nic.
  — Widzisz, Lilith? Dałaś radę. — Powiedział, zagarniając ją do siebie mocniej, by ucałować ją w czubek głowy, w ramach nagrody za to, że była dzielna i jednak nie umarła na zawał w trakcie tej podróży. — Moja dzielna dziewczyna. — Pogładził ją jeszcze po grzbiecie, uśmiechając się przy tym.
  Babcia obok dalej się nie budziła. Przespała cały lot i lądowanie. Może ona naprawdę nie żyła? Nie chciał o tym wiedzieć.
  Puścili przodem wszystkich tych, którzy pchali się do drzwi jako pierwsi i przeczekali te przepychanki do wyjścia. Dla Damona czekanie pewnie było trudne, ale musiał wysiedzieć. Albo pchać się z innymi – do wyjść przednich i tylnych, bo z dwóch stron rozładowywali tak potężny samolot.
  — No to jesteśmy w Chicago. — Powiedział Isaac, kiedy wydostali się z terminalu na zewnątrz. Przejście przez granicę poszło całkiem sprawnie, biorąc pod uwagę, że też nie musieli czekać na bagaże, co właśnie wpłynęło na skrócenie czasu spędzonego na lotnisku.
  — Byłem tutaj z Kangiem raz, na naszym pierwszym wolnym po debiucie. Ale nie opowiedział mi o nim nic, bo większość czasu gadał o tobie, Damon. — No Kang po debiucie to był dalej szczeniak, więc nie dziwne, że tak przeżywał swojego crusha. Ciekawe czy jak thrashował na Hernandezie to też cały czas o nim gadał. Chociaż wtedy to podobno, jak to dzieciak, wszystkiemu zaprzeczał – to klasyka. Kiedy już miał fazę na Damona to mu się morda nie zamykała, Rhys potwierdzi. Nawet nie wiedział, że tyle o nim gadał, więc… A jak lider mu to wytykał za każdym razem to się chłopak zamykał, bo był zmieszany. Ale przynajmniej nie miał wyparcia.
  Dość sprawnie udało im się wywalczyć taryfę, choć tutaj to faktycznie była walka. Zwłaszcza zaraz po przylocie, bo każdy chciał wsiąść jak najszybciej.
  — Z którego peronu odjeżdżamy, Isaac?
  Moon spojrzał na telefon, w którym miał także bilety na pociąg – zupełnie jak kierownik wycieczki. Pewnie wizy i certyfikaty o szczepieniach też miał. Zaraz potem wskazał na jeden z wielu, naprawdę wielu peronów, na którym stał już pociąg. Przeszli więc w tamtą stronę i zapakowali się do środka, a komunikat o tym, że pociąg do Los Angeles się spóźnił, więc stoi na peronie innym, to do nich nie dotarł na czas. Moon stracił czujność, a reszta pewnie oparła się na tym, że to on tutaj był kierownikiem wycieczki, więc… No nikt tego nie wyłapał.
  Wsiedli do swojego wagonu, do przedziału z fancy kuszetkami i Rhys zrzucił plecak, kurtkę, bluzę, buty i wdrapał się na górne łóżko by się na nim rozwalić z głośnym sapnięciem.
  — Ale mnie ta podróż zjebała. — Wyznał. Bo on nie zasnął przez te dwanaście godzin i nie dziwne – miał obok rzygającego typa, który śmierdział tak, że jakby Rhys zasnął to pewnie już by się nie obudził. — To ile będziemy jechać do tego LA? — spytał, wychylając się w dół by zerknąć na Isaaca.
  — Dwadzieścia osiem godzin.
  Lider gwizdnął tylko, po czym rozjebał się wygodniej, wołając „dobranoc”. Bo co on się będzie. Moon ułożył swoje rzeczy w wolnym miejscu, a potem też zdjął kurtkę by odwrócić się w stronę dwójki, która jeszcze nie spała.
  — Piszesz do niego? — skontrolował Damona, bo chyba powinien napisać. Bo co jeśli Kang już pojechał rzucić się z Golden Bridge? Daleko do San Francisco nie miał, to na pewno. Zaraz potem spojrzał na Lilith i uśmiechnął się do niej. — Idziemy się przejść?— spytał, wyciągając do niej rękę. Bo mogą zwiedzić… pociąg! Super atrakcja! Prawie jak randka. Chyba, że się Damon przyczepi do nich, ale no. Wagon restauracyjny mogą odwiedzić a nawet muszą bo Lilith przecież potrzebuje zjeść. Bo inaczej zachoruje i co wtedy? Więc poszli się przejść po tych zacnych korytarzach w pociągu. A w jednym z dwóch wagonów restauracyjnych to było nawet pusto, więc zajęli miejsce przy ścianie. Moon spytał co ma wziąć dziewczynie, a potem wszystko przyniósł – włącznie z kawą dla siebie. Bo jej potrzebował. Usiadł na tej pseudoławce obok Lilith. — Zrobimy coś fajnego — Powiedział, by zaraz potem sięgnąć po swój plecak, skąd wyciągnął swój słynny, legendarny wręcz dziennik, z mnóstwem ponadprogramowych kartek i tym podobnych. Było tam mnóstwo zapisków, mnóstwo powklejanych nut, nawet były też zdjęcia. Ale to był dziennik, w którym Isaac zapisywał pomysły i w którym przeradzały się one w piosenki. Przewertował wolumin, aż zatrzymał się na zapisanej w połowie stronie. Oczywiście w hangulu. Objął ją ramieniem, sprawiając przy okazji, że oboje pochylili się nad zapiskami. — Twoje pierwsze zadanie to przeczytać to wszystko. Drugie - powiedzieć mi co przeczytałaś. A jak sobie z tym poradzisz to wtedy będziesz mogła pomóc mi napisać piosenkę. — Ależ zaszczyt, ehe. Ale w sumie pierwszy raz ją o to poprosił! W ogóle pierwszy raz pokazał jej ten swój super tajny dziennik.
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
lorne bay — lorne bay
18 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
My heart is in two different places, I got you in my life and I wanna do right but it's hard to let it go...
Czemu ludzie latali? To było przerażające. Jest się tysiące kilometrów nad ziemią, zamkniętym w jakieś metalowej puszce i nie ma się absolutnie żadnej linii obrony. Nie możesz wyskoczyć, bo umrzesz. Czemu pod każdym fotelem nie było awaryjnego spadochronu? Przez to jedyne co mogli zrobić kiedy przyszło do awarii, oderwania skrzydła, albo stracenia silnika to modlenie się o szybką śmierć! Najlepsze w tym wszystkim było to, że jak już to chyba umierało się od razu, nie było możliwości stania się warzywem. Gorzej jak wybuchnie jakiś pożar na pokładzie i wszyscy się uduszą i spalą zanim spadną. Tak, mniej więcej to się działo w głowie Lilith, a jak samolot się trząsł to ona widziała oczami wyobraźni jak maszyna się rozpada na kawałki i wszyscy umierają. Z jakiegoś powodu panicznie się tego bała, więc fakt, że weszła na ten przeklęty pokład, to jej wielka determinacja oraz poświęcenie dla Kanona, ok? Oby docenili!
Skupiała się na tej dalszej części opowieści, zamykając oczy, starając się ignorować pojedyncze trzęsienia się maszyny. Wtulona w chłopaka próbowała uspokoić swój zdenerwowany oddech, a jeszcze przytulna i przykryta, zrobiło jej się faktycznie bardzo przyjemnie, więc chcąc nie chcąc, mimo, że wciąż się bała, to ostatecznie zaczęła odpływać, aż w końcu całkowicie odleciała, przesypiając cały lot dopóki Moon jej nie obudził, bo dopóki nie trzęsło, to grzecznie była ululana. A Damon był naprawdę wdzięczny za opowieść, bo te cholerne dzieci zupełnie jak Lilith przespały cały lot i już go nie nękały. Ale zasnąć nie potrafił, za bardzo się martwił i za bardzo o wszystkim myślał. Myślał co powie, co zrobi, obawiał się jak Kang zareaguje, czy to cokolwiek mu da, czy mu się uda… miał zbyt zajęte myśli, aby spać.
Aż w końcu wylądowali. Bez katastrofy w przestworzach.
- Nienawidzę latać… - mruknęła pełna ulgi, że już wylądowali, cali i bezpieczni. Nawet niemrawo się uśmiechnęła, kiedy Isaac ją pochwalił, chociaż trochę czasu potrzebowała, aby do siebie dojść. A Damon to oczywiście, że chciał się przeciskać przez te wszystkie babcie i wkurwiające dzieci. Najchętniej by przeszedł nad nimi i miał wyjebane, ale no nie mógł, więc jedynie głośno wzdychał zmęczon umęczon głosem mając nadzieję, że się ruszą szybciej.
Zerknął po wszystkich kiedy w końcu wyszli z samolotu, a potem przeszli na zewnątrz, przed budynek, gdzie ludzi jak mrówek - byli wszędzie. Zerknął jeszcze na Rhysa, kiedy powiedział, że był tu z Kangiem po ich debiucie i że ten gadał głównie o nim. Jakoś tak… nie bardzo wiedział czy się z tego cieszyć, bo w tej chwili czuł się przybity tym, że teraz go tu nie było, a on był w drodze, aby go odzyskać. I nawet nie miał pewności, że to się uda. Kącik ust mu nieco drgnął w bardzo krótkim uśmiechu, ale zaraz wrócił do swojego zdeterminowanego wyrazu twarzy, mając nadzieję, że od tamtego czasu za wiele się nie zmieniło, nawet po zerwaniu.
Niedługo później dojechali w końcu na dworzec gdzie mieli wsiąść do pociągu, który zawiezie ich do LA. To ostatnia prosta, bo potem wystarczy szybki Uber, aby on znowu mógł się zobaczyć z Songiem. I im bliżej był, tym coraz większy stres odczuwał, ale także motywację, że jeszcze tylko trochę, tylko kilkadziesiąt godzin i powie mu co myśli naprawdę o tym całym rozstaniu. I tak bardzo o tym myślał, że kompletnie nie skupiał się na komunikatach. Ufał, że to Isaac wszystko ogarnie, bo nikt tego lepiej nie zrobi, nie? Lilith dalej była w lekkim szoku po tej podróży samolotem, więc też nieco rozkojarzona. I tak to się stało, że nikt z ich ekipy nie był w stanie wyłapać pewnego, małego błędu, który wszyscy właśnie popełniali.
Gdy już weszli do środka i odnaleźli swój wagon, Danon praktycznie od razu wjebał się na jedno z łóżek, zajmując to drugie u góry, aby wrzucić na nie swój plecak. Czekało ich więc dwadzieścia osiem godzin w kolejnym etapie podróży. Dobra, niech więc będzie. Dla niego mała cena jeśli po tym miał wylądować w tym nieszczęsnym LA. Lilith zdecydowanie bardziej wolała pociągi od samolotów, więc jej to też nie robiło. Zostawiła swoje rzeczy na jednym z dolnych łóżek i przeciągnęła się, bo trochę wszystko jej się zastało po locie. Damon spojrzał na Isaaca, a potem na swój telefon.
- Nie wiem… powinienem? - zerknął po jednym i po drugim. - Chyba powinienem. Ale co? - spytał, bo się trochę cykał. A nie lepiej wszystko mu powiedzieć jak już się spotkają? Co on ma do niego teraz napisać? Że jedzie się z nim spotkać? Że muszą porozmawiać? Że tęskni? Że jednak nie zgadza się na to rozstanie? Poza tym, co jeśli napisze, a on mu nie odpisze? Chyba wolał po prostu się z nim zobaczyć twarzą w twarz, wtedy nie będzie żadnych wątpliwości i domyślania się.
Lilith spojrzała na Isaaca i przytaknęła na jego propozycję.
- Koniecznie. Nogi dalej mnie bolą od tego siedzenia. - bo jak nie w samolocie, to w taksówce, a teraz jeszcze czekało ich kilkadziesiąt godzin w pociągu. Tu chociaż mogli się położyć i iść spać, ale no… ona już spała, więc teraz, na ziemi, już jej się nie bardzo chciało. Dlatego zeszła, położyła jeszcze w geście wsparcia dłoń na ramieniu Kima, a potem przeszła z Isaaciem się przejść po korytarzach pociągu. Dość dziwnie pustego jak na coś co miało jechać do zatłoczonego LA, no ale w zasadzie może mieli po prostu szczęście. W życiu by nie podejrzewała, że się pomylą.
Wciąż trzymając go za rękę, szła za nim aż doszli do wagonu restauracyjnego, gdzie mogli zająć miejsce przy ścianie. Dobrze, że nie było tu zbyt wielu ludzi, a co za tym szło, możliwości spotkania Traumas także malały. Wybrała sobie jakąś pozycję z pociągowego menu, a potem zerknęła wyraźnie zaciekawiona na chłopaka, kiedy powiedział, że zrobią coś fajnego. Gdy wyciągnął swój dziennik pełen zapisków i pomysłów, brewka jej lekko drgnęła, a ona cicho gwizdnęła pod nosem w podziwie do tego co tam było. Pochyliła się wraz z nim, konspiracyjnie, a kiedy usłyszała swoje zadanie, z rzuciła mu lekko powątpiewające spojrzenie.
- Okay, po pierwsze - za bardzo we mnie wierzysz. Po drugie - za bardzo we mnie wierzysz, a po trzecie - o mój boże, totalnie chcę. - powiedziała i przysunęła sobie dziennik bliżej, bo chociaż sporo trenowała to jeszcze nie była całkowicie biegła w czytaniu szlaczków. Pewnie, szło jej całkiem zgrabnie, trenowała też w domu, ale daleko jej było do perfekcji, więc musiała się trochę skupić. W każdym razie przeczytała mu na głos, co jakiś czas zerkając na niego, kiedy nie była pewna wymowy czy słówka, aby od razu też tłumaczyć co czyta. Kolejna lekcja koreańskiego. Czasami czegoś nie rozumiała i nie znała słówka, ale od tego miała Isaaca, nie? W końcu jednak rozczytała to co miała, a z każdym kolejnym słowem uzmysławiała sobie jedno.
- Oh wow. To jest… smutne. - mruknęła, zerkając na zapiski. I było takie… idealnie strzelone w moment. Instynktownie dopasowała słowa piosenki do Danona, to było silniejsze od niej, ok? Zwłaszcza po tym jak widziała w jakim był stanie. - Kiedy to napisałeś? - spytała, zerkając na niego zaciekawiona, bo przypadkiem nie mówił, że inspiracje bierze z życia? A może napisał to już kiedyś! Czy to było o nim? A jak tak… to o kim jeszcze? Tak z ciekawości! - Okay, uhm, jak się pisze piosenki? Bo zgaduję, że to już w twojej głowie ma jakąś melodię? - no co? Nigdy nie pisała piosenek, nie była zaznajomiona z procesami, które temu towarzyszyły! Ona znała tylko efekt końcowy.
I wanna tell you it's over, that I ain't thinking of him
I wanna really mean it, that I want you to see it
That I'm really trying to leave him behind.

Obrazek
And I'm trying not to make you cry
I wanna tell you that I ain't playing games
And I'm dedicated to receive a change.
towarzyska meduza
Kaided
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  I tak zaopiekował się Lilith, naprawdę martwiąc się tym, jak to wszystko przeżywało. Było mu jej szkoda. I miał do niej na tyle uczucia, a przy okazji miał tyle taktu, że nie wcierał jej w twarz, że sama sobie taki los tu zgotowała będąc uparciuchem, w dodatku bezdyskusyjnym. Rozumiał, że chciała lecieć – miała jakąś relację i jednym i z drugim chłopakiem z Kanonu, więc… No. Chciało się być dla przyjaciół w takich chwilach, tym bardziej gdy ewidentnie tego potrzebowali. Powinni docenić jej poświęcenie a nie się z niej nabijać czy dokuczać. Słyszałeś, Damon?
  Samolotem byliby na miejscu w kilka godzin, ale na samolot musieli czekać pół dnia, a poza tym – Damon miał czas na zastanowienie się co zrobić z układem z JYP. No i, najważniejsze dla Isaaca, Lilith nie musiała się ponownie męczyć. Bo wysiadanie i wsiadanie do samolotu, kolejne startowanie i lądowanie no… wolał jej tego oszczędzić. No i też przyhamować Damona, żeby jednak pomyślał nad tym, jak chce to wszystko rozegrać. Także pociąg był lepszą opcją, jeśli by się nad tym lepiej pochylić. Początkowo nie każdemu się to pewnie podobało – patrz: raptus Damon – ale jeszcze mu podziękuje za to. Albo i nie, jak się okaże, że to nie ten pociąg.
  — Nie musisz. Ale możesz. — Stwierdził, dość neutralnie, Isaac. Uśmiechnął się do chłopaka lekko, w delikatnie pociesznym wyrazie. — Zawsze możesz po prostu zapytać czy bezpiecznie doleciał. — Bo chyba mógł coś takiego napisać, nie było zobowiązujące, nic nie sugerowało, ale jednocześnie przekazywało w subtelny sposób przekazywało, że komuś zależało bo się martwił. Niby nic a jednak coś. Niemniej decyzję pozostawił Damonowi, bo jeśli chciał się wstrzymać, to przecież Moon go do niczego nie zmusi. — Zadzwoń też do Kornelii. — Powiedział, przekazując mu numer do swojej managerki z polskimi korzeniami.
  Nie chciał go męczyć przed spotkaniem, nawet jeśli przed tym spotkaniem czekała ich jeszcze ponad doba w podróży. Zostawił go jednak samego, może się nad tym zastanowi a może odpocznie, a sam zasugerował Lilith krótką przechadzkę po pociągu. Wiedział gdzie idą bo specjalnie obrał kurs na wagon restauracyjny — musiał nakarmić Lilith i przy okazji siebie. Temu też sam wskazał pani jakąś zupę krem dla siebie, no i kawę. Tak on też jadł! Znaczy jeszcze nie jadł, ale jedzenie zamówił. Na razie musiał najeść się kawą, chociaż był już trochę zmęczony. Nawet bardzo. Nie wykluczał, że się położy, jednak przed własnym snem musiał nakarmić dziewczynę. Dopilnować, aby nie chodziła głodna.
  — Ja po prostu wiem, że sobie poradzisz. — Oznajmił, z lekkim uśmiechem. Zresztą miała odpowiednia zachętę w postaci możliwości przeczytania kawałka z tego legendarnego, wysłużonego już dziennika Moona, którego nie dawał nikomu. Nawet potrzymać!
  I przebrnął przez nią przez zapiski. A było w nich wiele skreśleń też! Pomagał jej z niektórymi słowami, czy to by upłynnić ich wymowę, choć tutaj nawet jej przyznał, że ma bardzo ładną wymowę, czy wytłumaczyć co oznaczało, bo pora na naukę słówek zawsze była dobra. Zwłaszcza jak się robiło to w taki luźniejszy sposób to łatwiej się zapamiętywało!
  — Widzisz jak sobie poradziłaś? — odezwał się, chwaląc ją za wykonaną robotę. Bo się dobrze spisała. Niepotrzebnie w siebie wątpiła. Ale już jego zadaniem było, by ją podbudować. Zwłaszcza, jeśli chodziło o naukę języka koreańskiego. — Jest — przytaknął, uśmiechając się przy tym dość smutno, wzrokiem przeciągając po tekście. — Zacząłem w samolocie, jak spałaś. Po prostu miałem inspirację i nie mogłem tego odpuścić. Czasami przecież nie mam nawet pomysłu, ani siły by pisać piosenki, więc jeśli złapie mnie wena to… — wzruszył ramionami z niewinnym, lekko zmieszanym uśmiechem — muszę korzystać. — Nawet jeśli teraz to podchodziło pod żerowanie na tragedii Damona. Ale to właśnie przez niego był w stanie napisać tyle, ile napisał. Zwrotkę wraz z refrenem. — A to różnie. Zazwyczaj sam zaczynam od melodii, dopiero potem myślę nad tekstem, ale nierzadko zdarza się, że kończę z tekstem, z pomysłem i muszę się zastanowić nad melodią. Tutaj mam pewien pomysł jak to powinno brzmieć. — Sięgnął raz jeszcze po plecak by wyciągnąć z niego swój tablet i położyć go przed sobą na płasko, uruchamiając aplikację, która imitowała pianino. Trzeba sobie radzić w podróżach, prawda? Wyciągnął swoją parę słuchawek i jedną podał Lilith, drugą wetknął sobie do ucha, a potem przesunął dziennik na środek. Przez chwilę przyglądał się zapiskom, a potem zerknął na ekran, no i znów na zapiski. — Myślałem o czymś takim — zerknął na Lilith, by zaraz potem przycisnąć ekran w odpowiednim miejscu, jakby faktycznie grał na realnym instrumencie. Ach ta technologia. Zagrał chwilę, w zamyśleniu przeskakując wzrokiem między dziennikiem a tabletem, aż urwał. A na twarzy miał wyraz zamyślenia. — Czy ja wiem… — Chyba nie był przekonany, co do tego, więc… No zaczął jeszcze raz, nieco inaczej niż poprzednio, jeszcze wolniej, w myślach sprawdzając jak sam tekst by się z tym komponował. A kiedy uznał, że to brzmi całkiem dobrze to… To to sprawdził. Czyli faktycznie zaczął śpiewać. Nikomu to chyba nie przeszkadzało, na pewno nie pani za barem, bo słuchała. A tłumów tu nie było, jakaś przygłucha babcia może. Kilka wersów. Aż nie przestał i nie spojrzał na Lilith z nieco nieprzekonaną miną. No co? Miał mnóstwo samokrytyki, gdy przychodziło co do komponowania.
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
lorne bay — lorne bay
18 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
My heart is in two different places, I got you in my life and I wanna do right but it's hard to let it go...
Damonowi mocno zależało na czasie, bardzo chciałby być tam już teraz. Zaraz. Podróż pociągiem tyle czasu go męczyła, ale też z uwagi na biedną Lilith wybrali właśnie ten rodzaj podróży. I też dobrze dla nich, bo mogli się faktycznie przespać, chociaż teraz Kim o tym nie myślał. Przez cały czas w jego głowie była bitwa myśli co powinien, a czego nie. Czy napisać? A może jednak lepiej to zostawić. Co powiedzieć jak go spotka? Co zrobić? I nawet jeśli miał odpowiedź na jedno pytanie, to jednak zaraz ją skreślał i myślał nad nią od nowa, bo nie była wystarczająco dobra. I naprawdę chciał do niego napisać, ale podświadomie się bał, że Kang mimo wszystko wyrzucił go już ze swojego życia i wziął to „zdystansowanie się” od niego na tyle poważnie, że zwyczajnie mu już nie odpisze. Jak będzie go miał na żywo, przed sobą, na wyciągnięcie ręki to chociaż mu nie ucieknie, nie? Chyba.
- O-okay… - mruknął Kim, chyba niezbyt przekonany co do pomysłu napisania do chłopaka, ale z drugiej strony bardzo go kusiło. I co mu szkodziło? Poza tym, że dodatkowe myśli by podkopały jedynie jego samopoczucie. Przeczesał nerwowo włosy i przytaknął jeszcze na polecenie, aby zadzwonić do menagerki Isaaca. W momencie gdy tamci wyszli, on położył się u góry na łóżku i pierwsze co, to zadzwonił do Kornelii, bo to przychodziło mu o wiele łatwiej niż zebranie się w sobie, aby po tym wszystkim napisać do Kanga, a potem wgapiał się w telefon z napisaną wiadomością przez jakiś czas. I patrzył się i bił się ze sobą, aby nacisnąć „wyślij”, aż w końcu, po kilkunastu długich minutach ją wysłał. Z zapytaniem czy bezpiecznie doleciał, a także jak się czuje, bo… to było ważne. I chciał wiedzieć, tak po prostu, bo zależeć mu nie przestało. I pewnie nigdy nie przestanie.
Tymczasem kiedy ten miał problemy ze zdecydowaniem się, Lilith miała kolejną lekcję koreańskiego. I to nie byle jaką. Amanda mogłaby o takiej pomarzyć! Tak samo jak wszystkie Traumas, bo oto dostała wgląd do legendarnego dziennika Isaaca w którym tworzył swoje dzieła. I chociaż Isaac jak zawsze w nią wierzył, tak ona nie była przekonana, że pójdzie jej jakoś super płynnie, ale z małą pomocą nie było źle. To oglądanie kdram i motywacja w postaci chłopaka idola kpopowego, który ma przy sobie wkurwiającą, oceniającą Amandę się opłacały! Tak więc uśmiechnęła się zadowolona, kiedy ją pochwalił, jak taki shiba! Zaraz jednak należało skupić się na piosence i jej.. przekazie.
- Chyba wiem skąd ta inspiracja…- powiedziała, rzucając mu porozumiewawcze spojrzenie, bo tekst piosenki dość mocno podpadał pod to co działo się aktualnie w słynnym Kanonie. I nie oceniała, bo to było potrzebne. To była po prostu wena twórcza, a tekst piosenki był piękny, nawet jeśli tylko w połowie gotowy. Przytaknęła ze zrozumieniem jak to u niego wygląda. - Jak? - spytała wyraźnie zaciekawiona, bo skoro miała mu pomagać, to chociaż musiała wiedzieć mniej więcej jak to brzmi! I jaki ma na to pomysł! Sięgnęła więc po słuchawkę od niego, wsadziła ją do ucha i zerknęła na tablet, kiedy uruchomił aplikację pianina. Wysłuchała początku i uśmiechnęła się lekko, bo nawet jeśli on nie był tego pewny, to brzmiało to super ładnie. Melodia była taka… wzruszająca, a to miał być tylko zarys, a kiedy jeszcze to zmienił na nieco wolniejszy styl. I jak to zaśpiewał tak, to… no, wpatrzona i wsłuchana w niego była. Wystarczyło jej tych kilka wersów. Przez takie wykony przepadła, ok? Wystarczył jeden koncert i już poszło.
- Fantastyczne. - przyznała szczerze, bo ona została kupiona tym brzmieniem! Ale może nie powinien jej się pytać o radę w tej kwestii, bo pewnie była jak taka mama, której podobało się wszystko co by zrobił. No dobra, może nie, ale to naprawdę było ładne. - To jak idziemy w tym kierunku, to w refrenie może podobne nuty i tempo, ale nieco wydłużone? - zasugerowała, ale nie wiedziała za bardzo czy to się zgra, po prostu jak już usłyszała melodię, to tak sobie pomyślała, że może by pasowało! Zanuciła sobie to co zaśpiewał pod nosem, potem dodała do tego co jej wpadło, a potem sięgnęła palcami do tabletu, aby zagrać kilka kolejnych nut, które starała się zgrać z tekstem i chociaż nie śpiewała, to nuciła, bo nie była pewna swojej wymowy wciąż. - Jakoś tak? Na swoje usprawiedliwienie od kilku lat nie miałam lekcji pianina. - przerwała w końcu i cofnęła rękę, bo nawet nie wiedziała czy to jest dobre czy nie! Ale kiedyś grała, azjatycki tata ją zapisał za dzieciaka i bardzo to lubiła, ale w końcu musiała odpuścić bo… no nie było ich stać na kontynuowanie jej indywidualnych lekcji. - Dobra w sumie nie. - dodała szybko, bo… no, on to był wprawiony w komponowanie, więc jeśli chodziło o jej pewność siebie w tym momencie, to była… no dobra, nie było jej prawie w ogóle. Więc starała się jakoś mu pomóc, ale też bardzo zdawkowo, bo nie wiedziała czy tylko nie pogorszy sprawy, albo zaraz powie, że chuja wie i się zna, że to nie to co miał na myśli i tyle by było z tej jej krótkiej przygody bycia kompozytorem, heh. Znaczy, jak już to byłoby to subtelne, to Isaac, ale no!
I wanna tell you it's over, that I ain't thinking of him
I wanna really mean it, that I want you to see it
That I'm really trying to leave him behind.

Obrazek
And I'm trying not to make you cry
I wanna tell you that I ain't playing games
And I'm dedicated to receive a change.
towarzyska meduza
Kaided
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  Co mu zostało? Tylko powiedzieć Damonowi, żeby się nie martwił, bo się wszystko ułoży. To było coś, co mógł powiedzieć bo koniec końców faktycznie tak się stanie, a nie obiecywał, że w temacie z Kangiem także. Bo tego nie wiedział.
  Mimo późnej godziny – bo przecież skoro lot trwał ponad dwanaście godzin a wylecieli też około godziny dwudziestej – Kornelia odebrała. By spuścić na Damona bombę informacyjną. No i powiedzieć, żeby na razie się nie martwił tylko wysłał jej swój kontrakt w wersji elektronicznej i ona sobie go poprzegląda.
  Moon miał na twarzy uśmiech, ale ów uśmiech był naprawdę smutny. Bo kiedy sięgał pamięcią do zdarzenia sprzed kilkunastu godzin, to dalej czuł jak mu się serducho rozdziera. Nie przypuszczałby w swoim życiu, że zastanie Damona tak rozbitego – to był widok, który po prostu bolał. Zależało mu na chłopaku, był jego przyjacielem, więc z tego tytułu nigdy nie chciałby go oglądać w takim stanie, ale musiał. Teraz mógł mieć tylko nadzieję, że chłopakowi się ułoży, że świat to mu wynagrodzi to wszystko kolejnym tysiącem powodów do uśmiechu. I tego mu życzył. Tylko o tym nie powiedział – nie chciał może zapeszać, bo wiedział też, jak ważącą będzie ta rozmowa z Kangiem, bo choć przeczucia miał raczej dobre – ich się trzymał, to mogło się okazać, że sprawa nie jest taka prosta i nie wszystko od razu się ułoży. Ale był przekonany, że kto jak kto, ale Song tak po prostu nie był w stanie się odciąć od Damona.
  Ale to wszystko dalej było pod znakiem zapytania. Wciąż była ta niepewność jak to się skończy, bo też na dobrą sprawę nie wiedział, jak to wyglądało u Songa. Podczas rozmowy z Rhysem w kuchni, w trakcie gdy na piętrze odgrywał się dramat, usłyszał, że chłopak był już mocno podniszczony psychicznie. A to by się zgadzało – skoro podjął krok tak drastyczny jak rozstanie z osobą, za którą widocznie szalał. Niezmiennie od kilku lat.
  Ale cała ta historia miała być inspiracją, którą on właśnie przekuwał w piosenkę. I może tę niepewność co do zakończenia też warto by było wykorzystać?
  Uśmiechnął się tylko, kiedy podsumowała to, co jej przedstawił hasłem „fantastyczne”. Mimo, iż sam nie był przekonany, to jednak cenił sobie opinię Lilith. Znała się na komponowaniu czy nie – to było nieistotne. Jej zdanie było dla niego ważne. A poza tym opinia kogoś spoza branży też była ważna. Wysłuchał jej kolejnych słów, zamyślając się nad tą propozycją, kiwając w tym zamyśleniu powoli głową. Zaraz potem zdziwił się nieco, gdy okazało się, że Lilith co nieco z gry na pianinie – nawet takim appkowym – ogarnia, bo… nie mówiła mu o tym. A to podstawa podstaw, którą na pewno chciałby wiedzieć, w końcu był muzykiem. Nie rozpraszał się nad tym jednak, bo zaskoczenie było raczej pozytywne, a poza tym – wsłuchiwał się w to, co mu próbowała przekazać. Przetwarzał sobie to w głowie, kiwając nią powoli. Nawet uśmiechnął się lekko pod nosem, obserwując teraz Lilith.
  — To dobry pomysł, bardzo dobry, podoba mi się. — Powiedział, kiedy sama się zgasiła. I nie mówił tego z koreańskiej grzeczności. — Nie mówiłaś, że umiesz grać. — Dodał jeszcze, przesuwając do siebie bliżej dziennik, sięgając jednocześnie do kieszeni po długopis, coby mógł nakreślić kilka kolejnych słów w hangulu. — Czemu przestałaś? — spytał. — Brać lekcje. — Doprecyzował, wpatrując się jednak w kartkę, na której niespiesznie zakreślał kolejne sylaby w blokach, które w końcu tworzyły słowa. Zapisał jeden wers, drugi, zaraz potem zamyślił się i przekreślił oba. Zaraz potem sięgnął drugą ręką do tabletu, by wybić kilka brzmień na aplikacji i zamyślić się na trochę.
  Ale przyjemnie mu się tu siedziało. Nawet jeśli był trochę zmęczony tą podróżą – a ona jeszcze się nie kończyła. Pewnie padnie jakoś niedługo, ale najpierw może… popracuje jeszcze nad piosenką z Lilith. Kto wie, może ją nawet skończą! Flow mieli dobry!
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
ODPOWIEDZ